Błażej Sajduk - Język polityki, polityka języka


Pierwodruk: „Pressje” teka dziewiąta, Kraków 2007.

Władza, polityka i język

 

Obecnie pojęcie polityki podlega ewolucyjnej metamorfozie. By lepiej zrozumieć cały proces konieczne jest przybliżenie kilku podstawowych kwestii natury teoretycznej. Do zmian dochodzi na kilku płaszczyznach, choć sam ich wektor jest od dłuższego czasu stały i przebiega w stronę od polityki pisanej przez duże „p” ku polityce pisanej przez „p” małe. Ze zjawiskiem trywializacji polityki idzie pod rękę deformacja sfery prywatnej i publicznej. Procesowi wysysania prywatności ze sfery towarzyskiej i intymnej towarzyszy równoczesna redefinicja środków, jakimi, polityka pisana przez małe „p” jest prowadzona. Polityka zaczyna się tam gdzie pojawiają się relacje międzyludzkie oparte o władzę. O precyzyjną definicję władzy jest niezwykle trudno. Równolegle do teoretycznej ewolucji koncepcji władzy i jej oblicza, ewoluowały metody, jakimi ową władzę sprawowano. Rozwój przebiegał od władzy pojmowanej jako bezpośrednie działanie, często związane z przymusem – tzw. pierwsze oblicze. Oblicze drugie było utożsamiane z możliwością kształtowania tzw. agendy i powstrzymania się od jakichkolwiek decyzji. Doskonałą ilustracją może być np. polityka redakcyjna – czyli rozstrzyganie, jakie zdarzenia trafią na którą stronę w gazecie. Kolejnym obliczem władzy jest możliwość wpływania na ludzkie przekonania, a tym samym na ludzkie preferencje. W takim wyobrażeniu, władzą staje się coś bardzo efemerycznego i nieuchwytnego np. ideologie popychające ludzi do działania. Procesowi rozszerzania obszarów, w których możemy mieć do czynienia z władzą, a więc i prawdopodobnie z polityką, towarzyszy adaptowanie języka marketingu do opisu zjawisk politycznych. Język opisujący np. kampanię wyborczą został zainfekowany żargonem stosowanym w firmach dystrybuujących przysłowiowe proszki do prania. Kandydat na wysokie państwowe stanowisko jest „produktem”, jego wyborcy to „target”, treść programu to „pozycjonowanie” itd. W tym dyskursie cały świat polega tylko na tym jak „opchnąć” swój towar. Jest to tendencja w najwyższym stopniu niebezpieczna. W świecie, w którym słyszy się, że to rynek jest najważniejszą siłą sprawczą powstaje złudne poczucie swojskości i kompetencji. Zakładając podobieństwo procesu politycznego do rywalizacji rynkowej wyciągnięto wniosek o przystawalności języka opisującego kampanię reklamowo-promocyjną z kampanią wyborczą albo szerzej polityką. Niestety przychodzi zapłacić za to wysoką cenę, ponieważ kalkowanie języka nie poszerza prawdziwej wiedzy na temat polityki, a nawet ją zafałszowuje. Zmiana języka, którym opisuje się politykę może spowodować zmianę samej istoty polityki.

W tej ewolucji pojęcia władzy i polityki, język początkowo pełnił funkcję czysto służebną – jego zadaniem było prostolinijne opisywanie rzeczywistości, „takiej, jaka ona jest”. W naukach społecznych takie stanowisko znajduje odzwierciedlenie w tzw. naturalizmie, czy szerzej pozytywizmie – tzn. przekonaniu, że cechy jakie posiada tkanka społeczna nie różnią się zasadniczo od cech przedmiotów martwych, dzięki takiemu założeniu możliwe wydawało się m.in. obiektywne badanie polityki. Z biegiem czasu zaczęto podważać zdolność ludzkiej mowy i pisma do wyrażania czegokolwiek w sposób obiektywny, czy nawet neutralny. Podobny proces można zaobserwować w sposobie prowadzenia i opisywania polityki. Temu z kolei towarzyszy zmiana funkcji, jaką w życiu publicznym pełni język. Włączając w obręb sfery politycznej nowe obszary ludzkiego życia, dotąd uważane za tabu lub stricte prywatne, zmienia się również znaczenie słów oraz redefiniuje kolejne pojęcia. Słowa stały się równie istotne co materia i czyny, a nawet bardziej znaczące od nich ponieważ to w języku można od razu zinterpretować zdarzenia. Język zaczął spełniać funkcję kreacyjną. W świecie stosunków międzynarodowych można zaobserwować tendencję zmierzającą do nowego rozkładania akcentów. Przyjmuje się, że coraz mniej istotne są zasoby ludzkie i czynniki geograficzne, na znaczeniu zyskują za to gospodarka i sfera ekonomiczna. Kolejnym krokiem jest uznawanie dominującego wpływu tzw. soft power w tym m.in. kultury, na relacje międzypaństwowe. Jeśli obraz ten uzupełni się jeszcze o wymiar szeroko rozumianej globalizacji wyraźnie widać, że na istotności zyskuje również zagadnienie komunikacji międzyludzkiej.

Naszkicowane powyżej drogi, którymi zmienia się koncepcja władzy a za nią polityki, dają się łatwo wpisać w kontinuum, od pozytywistycznej pewności ku postpozytywistycznemu sceptycyzmowi. Razem z tymi zmianami ewoluowała również funkcja języka.

Język w polityce

 

W bieżącej polskiej polityce charakterystyczną jest rola, jaką pełnią emocje, odczucia, skojarzenia oraz wyrażający je język. Poza oczywistym faktem, że jest on podstawowym narzędziem komunikacji, liczy się również styl i adekwatność używanego języka. Szczególnie silne wydaje się być oczekiwanie by politykę prowadzono używając języka wysokiej kultury lub przynajmniej uznawanego za akceptowalny. Z tej kategorii, przede wszystkim wykluczane są wulgaryzmy, a także niejednokrotnie bywają usuwane wypowiedzi niemożliwe do zaakceptowania przez „gramatykę” poprawności politycznej. Powszechne jest również oczekiwanie by polityka była jasna i przejrzysta. Wielu ludzi sądzi, że klarowności może jej dodać zmiana terminów, pojęć, w końcu samego języka, w którym się ją uprawia i opisuje. Niektórzy, tzw. postmoderniści życzliwie odnieśliby się do takiego językowego eklektyzmu, w którym miesza się to co wysokie z tym co niskie czy wręcz wulgarne. Byłoby to nawet zabawne gdyby nie fakt, że chodzi o jedną z najistotniejszych sfer ludzkiej działalności – o politykę.

Od czasu tzw. „afery Rywina” i związanych z nią nagrań prywatnych rozmów, zmiana charakteru polskiej polityki doświadcza przyspieszenia. Nie chodzi tylko o zwyczaj powszechnego posługiwania się podsłuchem. Zdarta została również zasłona tajemnicy, za którą skrywały się mechanizmy polskiej polityki. W tych rozmowach pojawiła się stylistyka żywcem wyjęta z mętnego języka ulicy: „prezio” „mały” i „duży pałac”. Być może, taki jest właśnie język postkomunistycznej Polski? Aż strach pomyśleć, że może polskie elity polityczne w rozmowach prywatnych (wszak z konsekwencjami politycznymi) używają takiego, knajackiego języka? Nie należy jednak mylić konsekwencji, w postaci skandali medialnych, jakie niesie ze sobą upublicznianie prywatnych pogawędek na polityczne tematy, z celem, najczęściej czysto politycznym przyświecającym takim rozmowom. Jeśli politykę będzie się rozumiało jako scenę – stabilne miejsce, w którym zapadają najistotniejsze z punktu widzenia wspólnoty decyzje wtedy zmiana lokalizacji np. z sali sejmowej na przytulny i zaciszny gabinet czy pokój hotelowy będzie budziło niesmak i zdziwienie. Częstym powodem odrzucania jakichkolwiek wątpliwości związanych z tzw. „układem” czy szerzej postkomunizmem jest właśnie przekonanie, że przecież politykę można uprawiać jedynie w ramach instytucjonalnych, a cała reszta to brednie i obsesje. Politykę można jednak pojmować jako proces, strumień zachodzących w różnych miejscach równocześnie drobnych i doniosłych decyzji. Uodparnia to na szok związany z dualnością świata polityczno-prywatnego i ułatwia rzeczywiste rozumienie polityki.

Język informuje odbiorców komunikatu o poziomie kultury nadawcy. Chętnie sferę tą rozszerza się również o kompetencje nadawcy. Ma to oczywiste konsekwencje dla całego procesu komunikacji. Jednostka pozbawiona synergii jakości języka i kompetencji nie będzie w stanie z powodzeniem wyartykułować żadnej kwestii. Po prostu pewne postulaty w ustach niektórych ludzi brzmią przekonywująco inne nie. Np. lider Samoobrony mówiący przykładowo o ortodoksyjnym przestrzeganiu prawa nie będzie brzmiał przekonująco. W tej kwestii wychodził on po za rolę, w którą sam się wpisał. Rola wymaga konsekwencji językowej. Ta ostatnia z kolei zawęża obszar, w którym język uznawany jest przez większość odbiorców za wciąż adekwatny. Dobrze ilustruje to przykład pomysłów forsowanych przez ministra edukacji. Nie tylko sama osoba nadawcy utrudnia poprzez swój image efektywną realizację postulatów, przeszkodę stanowi również język. Np. celowe nazwanie akcji ministerstwa zmierzającej do zredukowania przestępczości w szkołach: „zero tolerancji”. Powszechnie wiadomo, że sens słowa „tolerancja” oderwał się od swojego pierwotnego znaczenia przeistaczając się w element lewicowego credo. Jednak nie tylko prowokujące sformułowanie stanowią element politycznego instrumentarium. Ciągłe zmiany dyskursu publicznego, wymuszają na politykach stałe dostosowywanie się. Przy czym oczywiste jest, że nie każdy czuje się komfortowo w nowej sytuacji komunikacyjnej.

Niewybredny język redaktora „Gazety Wyborczej” zaprezentowany w nagranej rozmowie z Lewem Rywinem można było tłumaczyć środowiskowymi zwyczajami, jednak sposób komplementowania swoich partyjnych i politycznych kolegów przez Józefa Oleksego musiał szokować. „Narcyz”, „nadęty buc”, „krętacz” czy stwierdzenie: „Ja bardzo dużo czytam, odświeżam umysł i będę k…a jak brzytwa”. Broniąc się, polityk domagał się poszanowania dla jego sfery prywatnej. Ciekawe, że to właśnie jego partia i związane z nim środowisko postulowało włączanie w obręb sfery publicznej coraz to nowych tematów ze sfery prywatnej. Z podobnymi zastrzeżeniami, dotyczącymi ochrony sfery prywatnej, występował Adam Halber w kontekście swojego SMSa wysłanego do Roberta Kwiatkowskiego. Przypomnijmy – wspomniany SMS zawierał, już szlagierowy, zwrot; „Chwała nam i naszym kolegom. Ch... precz!”. W kontekście podwójnego życia języków opisujących politykę możemy mówić o dysonansie poznawczym – zjawisku zaobserwowanym przez psychologów i medioznawców. Jest to stan, w którym ludzie przeżywają stres, często i frustrację, związane z przyjmowaniem do świadomości nowych faktów naruszających poprzednią wizję rzeczywistości. O wybuchowych reakcjach społeczeństwa wynikających z dysonansu poznawczego przekonał się premier Węgier Ferenc Gyurcsány. Obywatele wyjątkowo źle znoszą, gdy schludni, dobrze ubrani i zazwyczaj kwieciście mówiący politycy w prywatnych rozmowach zaczynają używać nieledwie grypsery. Wszystko to w celu opisania innym, być może bardziej swojskim językiem tego, o czym wcześniej mówiło się na forum publicznym do swoich rodaków. Sytuacja staje się w pełni wybuchowa, gdy wypowiedzi publiczne nie tylko różnią się formą ale i treścią.

Jedną z cech postkomunizmu wydaje się być swoista, semantyczna swawola. Kilku warstwom społeczno-ekonomicznej rzeczywistości towarzyszy kilka opisujących je języków. Problemy ze „zbyt długimi językami” ma jednak większość liczących się partii politycznych w Polsce. Prawo i Sprawiedliwość również miało swoją głośną aferę taśmową, tam jednak mieliśmy do czynienia z niezbyt chlubnym wydaniem realizmu politycznego dla ubogich. Chcąca utrzymać się przy władzy partia rządząca szukała poparcia. Cała sytuacja, ze względu na swój kontekst odsłoniła fragment polskiej polityki partyjnej, ale nie wniosła wiele do opisu rzeczywistości. Kluczem do skuteczności w polityce jest umiejętne wydobywanie z niezliczonych strumieni informacji tego co jest istotne, w tym nieodzowną rolę pełnią selekcjonerzy np. media.

 

Czwarta władza

 

Bardzo silnej roli mediów, podobnie jak polityce, towarzyszy efekt matrixu. Przez to, że fakty wykreowane przez media – faktoidy, stały się ontologicznie równie rzeczywiste jak fakty realne utrudnione stało się analizowanie, interpretacja i rozumienie politycznej rzeczywistości. Coraz częściej można spotkać się z sytuacją w której fakt medialny koncentruje się na innym fakcie medialnym, powstaje faktoid-faktoidu. To podwójna hermeneutyka – interpretowanie tego co już zostało zinterpretowane. W takich przypadkach przerwana zostaje więź łącząca informację medialną z rzeczywistością, ponieważ na tę ostatnią nie ma już miejsca. Interpretacja staje się czynnością donioślejszą niż rzeczywiste działania. W takiej sytuacji bardzo ciężko jest odpowiednio dostroić instrumenty badawcze tak, by być w stanie uchwycić istotę procesu politycznego. Aktorzy polityczni doskonale rozpoznali ten dualizm. Bezbłędnie walczą nie tylko o zainteresowanie, ale również o przychylną interpretację. Jednak odpowiednia egzegeza nie wystarcza. Równie istotne jest zakorzenienie przekazu w pamięci odbiorców. Sukces osiąga się wtedy, gdy fakt i jego interpretacja przeistacza się w konotację. Tak skonstruowana cliché na długo może przybrać postać upiora nawiedzającego każdą dyskusję. Udało się to uczynić np. z afera starachowicką,

która pewnie już zawsze będzie się kojarzyć z szalbierstwami SLD. Jednak pamięć polityczna wyborcy jest krótkotrwała. Najlepiej ilustruje to los hasła IV Rzeczpospolitej, które będąc z jednej strony głównym leitmotivem kampanii wyborczej PiS w 2005 r. zostało, w sposób niemal niezauważalny, wypłukane z ludzkiej świadomości. Coś, co było legitymacją dla nowego początku stało się przedmiotem drwin i szyderstw. Znamienne jest to, że cały ten proces dokonał się w sferze rzeczywistości medialnej a nie realnej.

Kwestia braku spójności w dyskursie publicznym jest jednym z najistotniejszych problemów wspólnoty narodowej. Posiadając wspólną tożsamość, kulturę i doświadczenie historyczne mamy kłopoty ze wspólnym językiem zdolnym do komunikowania nie tylko wartości, ale również faktów. Jest to rezultatem braku zrównoważonego zaplecza instytucjonalnego służącego komunikacji społecznej. Jedyne co nam pozostaje, to wierzyć, że stan równowagi wśród opiniotwórczych mediów zostanie niebawem osiągnięty i ustabilizuje się na dłuższy czas.



2007 ©  Ośrodek Myśli Politycznej
http://www.omp.org.pl/