a) t. I, ss. 35-41
Suwerenność ludu, suwerenność Narodu, jest zasadą fundamentalną
społeczeństwa i wszystkich rządów, niezależnie od ich formy. Suwerenność
ludu jest niczym innym, jak wyższością woli powszechnej nad wszelką
wolą szczególną. [...]
Maksyma Montesquieu, zgodnie z którą jednostki mogą czynić
wszystko, na co dozwalają prawa jest także zasadą rękojmi. Znaczy [bowiem]
tyle tylko, że nikt nie może zabronić drugiemu czynu, którego nie zakazują
prawa; me oznacza jednak bynajmniej, co prawa mogą, a czego nie mogą
zakazać, a na tym właśnie polega wolność. Wolność niczym innym nie jest,
jak tym tylko, co jednostki mają prawo uczynić, a czego im społeczeństwo
nie ma prawa zabronić. Rozpatrywana abstrakcyjnie, suwerenność ludu
nie powiększa bynajmniej sumy wolności osób pojedynczych; a owej suwerenności
zakreślono obszerniejsze granice niż mieć powinna, wolność mogłaby zginąć
mimo tej zasady, a nawet za przyczyną tej zasady. [...]
Przyjmując nieograniczoną suwerenność ludu stwarzamy i na
los szczęścia rzucamy w ludzkie społeczeństwo władzę, która sama przez
się jest zbyt wielka, niezależnie od tego, w czyje dostanie się ręce.
Poruczcie ją jednemu, wielu, wszystkim: znajdziecie, że zawsze jest
złem. Całą winę zwalicie na piastuna tej władzy; w zależności od okoliczności
obwiniać będziecie kolejno monarchię, arystokrację, demokrację, rząd
mieszany i system reprezentacyjny. Będziecie w błędzie. Nie piastunów
tej siły, lecz jej ogrom należy obwiniać; nie przeciwko ramieniu, lecz
przeciwko broni srożyć się trzeba. Są [bowiem] masy zbyt ciężkie na
rękę ludzką.
Błąd tych, którzy w dobrej wierze wynikającej z umiłowania
wolności przyznali suwerenności ludu władzę nieograniczoną, wynika ze
sposobu, w jaki pomysły ich kształciły się w polityce. W dziejach świata
ze zgrozą dostrzegali małą liczbę osób, a nawet jedną osobę, posiadających
ogromną władzę, dzięki której ta lub te osoby uczyniły wiele złego;
gniewu swego nie obracali jednak na władzę, lecz na posiadaczy władzy,
miast więc ją niszczyć, usiłowali jedynie przenieść ją tylko [na kogoś
innego]. Co było plagą uważali za zdobycz i obdarowali nią całe społeczeństwo.
Od społeczeństwa władza ta przeszła do większości, od większości w ręce
kilku - a częstokroć jednej - osób; [władza ta] czyniła tyle złego,
co wcześniej, stąd namnożyło się przykładów, zarzutów, rozumowań i
czynów przeciwko wszelkim instytucjom politycznym.
W społeczeństwach ufundowanych na suwerenności ludu, żadna
jednostka, żadna klasa nie ma prawa narzucać reszcie swej woli; ale
wszak także całe społeczeństwo nie posiada nieograniczonej władzy nad
swymi członkami.
Ogół obywateli jest suwerennym panem w tym rozumieniu, że
żadna jednostka, żadna cząstka, żadne stowarzyszenie się cząstkowe nie
może sobie przywłaszczać suwerenności, jeśli ta nie jest poruczona,
zlana na niego. Nie idzie jednak za tym, by ogół obywateli albo ci,
którzy mają przezeń [ogół obywateli] poruczona sobie suwerenność, mogli
udzielnie zarządzać egzystencją pojedynczych osób. Owszem, jest część
ludzkiej egzystencji, która z konieczności pozostaje osobistą i niepodległą,
która prawnie znajduje się poza wszelką kompetencją społeczną. Suwerenność
istnieje tylko w sposób ograniczony i względny. Tam, gdzie zaczyna się
niepodległość egzystencji indywidualnej, kończy się jurysdykcja suwerenności.
Jeśli społeczeństwo linię tę przekroczy, dopuszcza się takiej samej
zbrodni, jak despota nie mający innych praw, jak tylko katowski miecz.
Społeczeństwo nie może bez uzurpacji przekroczyć właściwych mu granic;
także większość nie może ich przełamać. Zezwolenie większości nie w
każdym wypadku wystarcza, by nadać moc prawną działaniom społeczeństwa;
są takie czyny, których nic sankcjonować nie może. Kiedy jakakolwiek
zwierzchność dopuściłaby się takiego czynu - mniejsza o to, z jakiego
źródła ona wypływa lub wypływać mniema, jak siebie nazywa: osobą czy
Narodem, choćby była całym Narodem prócz obywatela, którego ciemięży
-byłaby zawsze nieprawna i działałaby niegodziwie.
b) t. I, ss. 96-97.
Czy można wnosić, że zgromadzenia reprezentacyjne są niepotrzebne?
Wówczas jednak lud pozbawiony będzie organu, rząd podpory, kredyt publiczny
poręki. Naród oddzieli się od swego naczelnika, jednostki odosobnią
się od Narodu, którego istnienia nic nie będzie poświadczać. Jedynie
zgromadzenia reprezentacyjne nadają życie ciału politycznemu. To życie
ma bez wątpienia swoje niebezpieczeństwa, których nie zasłoniliśmy
w zrobionym dopiero obrazie. Kiedy jednak rządy - w celu uwolnienia
się od nich - zapragną przytłumić ducha narodowego i zastąpić go mechanizmem,
poznają wówczas z własną szkodą, że istnieją inne niebezpieczeństwa,
przeciwko którym duch narodowy stanowi tarczę jedyną i którym najlepiej
wymyślony mechanizm nie potrafi zapobiec.
Trzeba więc, by istniały Zgromadzenia reprezentacyjne, wolne,
pełne znaczenia i życia, ale potrzeba także wędzidła na ich zboczenia.
Oprócz tego, siła hamująca winna być umieszczona poza tymi Zgromadzeniami,
zasady [bowiem], j akieby one same sobie przepisały z własnej woli zawsze
są bezsilne i zwodnicze. Większość, która sama siebie krępuje formami,
zrywa tę więzy stosownie do swej woli i odzyskuje władzę, którą oddała.
Królewskie veto, potrzebne do praw szczególnych, nie wystarcza
przeciwko dążności ogólnej. Rozjątrza tylko zniechęcone Zgromadzenie,
ale go nie rozbraja. W takim przypadku rozwiązanie Zgromadzenia jest
środkiem jedynym.
To rozwiązanie nie ubliża-jak powiedziano - prawom Ludu;
jest natomiast - kiedy wybory są wolne - odwołaniem się do tych praw
w interesie Ludu. Powiedziałem, kiedy wybory są wolne, bo kiedy nie
są wolne, system reprezentacyjny nie istnieje.