Wiedziano u nas dawno o
istnieniu
książeczki, wydanej w r. 1507 drukiem Hallerowskim w Krakowie a
zawierającej na
pięćdziesięciu kartkach traktat Stanisława Zaborowskiego O
właściwości praw
i dóbr królewskich oraz o naprawie
królestwa i rządzie Rzeczypospolitej. Tytuł
wielce obiecujący, napisanie traktatu w początkach XVI stulecia, a
zatem w
chwili stanowczego w dziejach Polski wewnętrznych przełomu, powinny
były
zachęcić naszych uczonych badaczy do poświęcenia mu bliższej uwagi, do
zapoznania się z jego treścią i zużytkowania jej do ogólnego
obrazu naszej
przeszłości. Atoli zamiar taki, jeżeli w umyśle którego z
naszych
historyków-prawników się zrodził, rozbijał się o
przeszkody, jakie zewnętrzna
forma traktatu lepszemu rozglądnięciu się w nim stawiała. Przedstawmy
sobie
rozprawę, napisaną w duchu ówczesnej scholastyki prawniczej,
to jest
przeładowaną cytatami ze źródeł prawa rzymskiego i
kanonicznego, z licznych
tych praw komentatorów, z pisma św. i ojców
kościoła, przedstawmy sobie, że
cytaty te niezliczone umieszczone są wśród tekstu nie
znającego żadnej
racjonalnej pisowni i interpunkcji, tak, iż niewiadomo, gdzie cytat się
zaczyna
a gdzie kończy, przedstawmy sobie, że ustawy przytaczane są nie podług
swej
liczby porządkowej, nie podług tytułów i
rozdziałów i kodeksów, do których
należą, lecz podług swych pierwszych słów początkowych, a
zrozumiemy, że cały
traktat wydaje się czytelnikowi pstrą mozaiką, którą powoli
odcyfrować i każde
zdanie za zdaniem gramatycznie układać i odgraniczać należy. Nic więc
dziwnego,
że jeden lub drugi z dzisiejszych czytelników traktatu, ze
scholastycznym
sposobem pisania i przytaczania praktycznie nie obznajomiony,
przerzuciwszy kilka
początkowych kartek, nie mogąc się całego wątku rozumowania dopatrzeć,
odkładał
książkę znużony i do niej stanowczo się zrażał. Opisywano ją też tylko
pospolicie jako bibliograficzną rzadkość. Wyrwawszy z niej kilka zdań
na chybił
trafił, wspomniawszy o przeskakiwaniu z jednej materii w drugą, rzucił
Wiszniewski[1]
kamieniem na tę „przenudną książkę”.
Inne jednak widocznie wyobrażenie powziął u niej Z. A. Helcel, gdyż
ocenił ją [jako]
godną pomieszczenia pomiędzy najważniejszymi źródłami prawa
polskiego w
starodawnych prawa tego pomnikach, a nie mogąc sam zamiaru tego
uskutecznić,
nowe krytyczne wydanie traktatu Zaborowskiego Towarzystwu Naukowemu,
dziś
Akademii Umiejętności, w Krakowie już na łożu śmiertelnym zalecił.
Akademia
wypełniła to zlecenie zmarłego, a wydanie traktatu w piątym tomie Starodawnych
pomników świeżo uskutecznione, rozwiązujące
wszystkie cytaty i skrócenia,
dzisiejszą pisownię i interpunkcję wprowadzające, umożliwia nam
roztrząśniecie
i ocenienie tego niewątpliwie znakomitego utworu literatury naszej
politycznej
z XVI stulecia.
Zawiedlibyśmy i my czytelnika,
gdybyśmy mu kazali iść krok za krokiem za myślą autora, w takim jak ją
rozwija
porządku, gdybyśmy mu mieli tłumaczyć tę swojego rodzaju konsekwencję,
z jaką
traktat średniowieczny jest zbudowanym. Wystarczy wspomnieć, że cała
rzecz
obraca się około pytania, zatrudniającego podówczas
wszystkich naszych
statystów, czy rozdawanie i zastawianie w długu
dóbr królewskich ważnym jest w
obliczu prawa, i czy niema podstawy do odebrania tych dóbr
obdarowanym i
wierzycielom i ściągnięcia ich na powrót na rzecz
publicznego skarbu? Była to
kwestia swojego czasu pierwszorzędnej wagi. Rząd Rzeczpospolitej
widział w niej
jedyny sposób zdobycia sobie środków materialnych
i pokrycia publicznych wydatków.
Posiadacze dóbr koronnych trwożyli się widmem grożącego im
wywłaszczenia i
majątkowej ruiny Kwestia ta zawisła więc jako ciężarna gromami chmura
na widno
kręgu ówczesnej polityki, wszystkie inne sprawy publiczne
opanowała, a na
każdym sejmie groziła gwałtownym wybuchem. Ustawy sejmu radomskiego z
r. 1505,
uświęcające parlamentaryzm za Aleksandra, wojna kokosza za Zygmunta
Starego,
sejmy tak zwane egzekucyjne za Zygmunta Augusta, oto najważniejsze
kwestią
zwrotu dóbr koronnych sprowadzone wypadki. W gruncie swoim
była to kwestia
ściśle prawniczej natury, i sama przez się nie zdołałaby dziś zająć
szerszego
koła czytelników, którzy żadnych dóbr
koronnych nie posiadają i wywłaszczenia z
nich nie mają się przyczyny obawiać. Przyznajmy jednak, że rząd
Rzeczpospolitej,
występujący z żądaniem zwrotu dóbr od społeczeństwa,
które je od dawna jako swą
niezaprzeczoną własność przyzwyczaiło się posiadać i uważać,
występujący z
żądaniem tak gwałtownego społecznego przewrotu, musiał wystąpić nie
tylko na
zasadzie prawniczego rozumowania, ale w imię jakiejś wyższej idei, z
programem
politycznej reformy całego państwa, wobec której zwrot
dóbr koronnych można
było dopiero postawić jako konieczny warunek. Program takiej reformy
musiał też
i Zaborowski rozwinąć i uzasadnić, a zachowując traktatowi swemu plan
ściśle
prawniczego wywodu, poruszył przecież we właściwych miejscach wszystkie
pytania, odnoszące się do zupełnego przeobrażenia Rzeczpospolitej. Dość
zatem
tylko wszystkie takie ustępy z sobą organicznie połączyć, aby program
reformy,
w traktacie złożony, na pierwszy plan wysunąć i w całości ocenić.
Zamiast
osnowę traktatu powtarzać i streszczać, spróbujmy wydobyć i
uchwycić myśli
zasadnicze, oryginalne, które w nim powłoka scholastycznej
erudycji na pierwszy
rzut oka zakrywa. Myśli takich znajdujemy w nim niemało, ale nie możemy
i nie
potrzebujemy się wahać, której z pośród nich
przyznać należy zasadnicze
pierwszeństwo. Kogóż w dziele, nadpisanym w pierwszych
latach XVI stulecia, nie
uderzy przede wszystkim jasno postawione, konsekwentnie rozwinięte
pojęcie
dobra publicznego jako idei, mającej przenikać państwo i społeczeństwo,
pojęcie
miłości ojczyzny. Wszakże pojęcie takie obcym było ludom europejskim w
ich
średniowiecznym rozwoju, obcym było i Polsce w czternastym i piętnastym
stuleciu. Polska, tak jak wszystkie współczesne
patrymonialne państwa, składała
się z kilku stanów, odrębnie od siebie stojących i na
odmiennych urządzonych
podstawach. Kwitnął w niej kościół, zorganizowany na prawie
swym kanonicznym,
które całemu duchowieństwu i jego posiadłościom zapewniało
zupełną,
najbezwzględniejszą odrębność, kościół posiadający własne
swe synodalne
ustawodawstwo, własne sądownictwo i administrację. W warownych murach
zamykały
się miasta, urządzone na prawie niemieckim, ze zgromadzeniem ludu, z
radą
miejską, z sądem wójtowsko-ławniczym, a wszystkie te
instytucje zapewniały im
zupełny samorząd, od reszty ziemiańskiego społeczeństwa jaskrawo je
odgraniczały. Na koniec i to społeczeństwo ziemiańskie — czyż
zamknięte w
swoich różnych ziemiach, na prawie ziemskim oparte, urzędami
ziemskimi
obwarowane, na wiece się corocznie zgromadzające, nie pilnowało jak
tylko swego
własnego interesu, nie zamykało się zazdrośnie w obrębie swoich potrzeb
i
swoich wolności? Poza tymi stanami stała jakby na uboczu władza
królewska,
posiadłościami swymi niezmiernymi zarządzająca, na ich dochodach
opierająca
swoją potęgę i siłę. Pod jej skrzydła uciekały się stany, aby sobie
spokój
wewnętrzny i obronę przed groźnym sąsiadem zapewnić, ale stosunek
stanów do króla
nie wynikał wcale z poczucia wrodzonego obowiązku wspierania krwią i
mieniem
ojczyzny, opierał się na formalnych kontraktach, na przywilejach.
Przywileje-kontrakty określały obowiązki panującego i obowiązki
stanów,
naznaczały obowiązkom tym granicę, poza którą żadna ze stron
nawet w gwałtownej
potrzebie nie chciała się posunąć. Dobro jednostki, jaką każdy stan z
osobna
przedstawiał, co więcej dobro jednej diecezji, jednej ziemi, jednego
miasta,
miało nad dobrem publicznym, powszechnym, bezwzględną, prawem
obwarowaną
przewagę. Dopiero ostatnie dziesiątki XV stulecia w teorii tej,
stanowiącej
podstawę średniowiecznego państwa, sprowadziły niejaką zmianę. Zaczęła
się
gwałtowna walka wewnętrzna, łamanie przywilejów i samolubnej
równowagi
społecznej, a wśród całej tej walki wydobywało oraz to
silniej poczucie
obywatelstwa, poczucie miłości ojczyzny i obowiązków z niej
wynikających. Nie
tu miejsce, ażeby walkę tę, której widownią było panowanie
Kazimierza
Jagiellończyka, Olbrachta i Aleksandra, przedstawiać i kreślić.
Odwołujemy się
do świeżej naszej w tym przedmiocie pracy[2].
Ale
znając ten głęboki opór, jaki nowej idei stawiał egoizm
stanów znając zamęt,
wpośród którego idea ta pomału tylko, rzec można
nieświadomie się wydobywała,
tym sprawiedliwsze oddać możemy pracy Zaborowskiego uznanie. Z otwartą
przyłbicą uderza w niej nasz autor na przywileje. „Nie może
panujący — powiada
(I, 3, w. 15[3])
— udzielać przywileju uwalniającego
od ciężarów publicznych, nie może dawać przywileju przeciw
Rzeczypospolitej”. Z
zasady ewangelicznej „kochaj bliźniego” wywodzi
wzniosłe zdanie: „Wrodzone
poczucie (natura) pobudza każdego człowieka, ażeby dla ojczyzny
wystawił się na
niebezpieczeństwo. Przeciw porządkowi natury działa więc mieszkaniec
królestwa,
który dla obrony ojczyzny nie wystawi się na
niebezpieczeństwo, przeciw
porządkowi natury i prawu boskiemu działa, kto rzeczy prywatnej nie
poświęci
dla rzeczy pospolitej, rzeczy martwej dla żywotnej, rzeczy znikomej dla
wiecznej i nieznikomej” (IV, 5, w. 60 —74). W jaki
sposób słowa te Zaborowski
pojmuje, o tym przekonywa nas cały traktat, o tym świadczą następstwa,
jakie
wyprowadza z zasady, iż „dobro publiczne ponad dobro
jednostki przekładać
należy” (IV, 4, w. 63). Jedne z tych następstw odnoszą się do
społeczeństwa,
drugie do państwa, w tym porządku je też spróbujemy wyłożyć.
1
Społeczeństwo polskie według
Zaborowskiego opiera się na szlachcie. Szlachta wobec reszty narodu
zajmuje
stanowisko wyższe, rządzące, które na nią wyższe nakłada
obowiązki i dlatego
tylko większymi ją wyposaża środkami. „Królowie
przyjęli sobie panów i
szlachtę, ażeby z nimi troski i pracę około Rzeczpospolitej
podzielić” (IV, 4,
w. 160), przysięgą wierności ich wobec siebie i Rzeczpospolitej
zobowiązali
(IV, 4, w. 68), i dla dopełnienia tego wyższego celu, dobra im
dziedziczne
nadali (IV, 4, w. 55, w. 109). „Jeżeli zaś każda jednostka
chronić ma
Rzeczpospolitą od szkody, i owszem ją wzbogacać, tym więcej winna to
szlachta
Rzeczpospolitej, zarówno dla wykonanej przysięgi, jako też
dla powierzonej jej władzy,
jak wreszcie dla posiadłości od Rzeczpospolitej dla jej ochrony jej
udzielonych. Pewną bowiem jest rzeczą, że każda władza nad ludem dla
dobra
tegoż ludu jest ustanowioną. Gdy zaś posiadłości szlachty są niejako
wspólne,
to jest przeznaczone prawem narodów dla utrzymania tych,
którzy dobro wspólne
mają na pieczy, i dlatego tylko więcej od innych są wolne, przeto z
tytułu tych
posiadłości do trzech rzeczy właściciele ich koniecznie są obowiązani.
Najpierw, ażeby wymierzali poddanym sprawiedliwość, której
stróżami są. Po
wtóre, ażeby ich naprowadzali i kierowali ku dobremu celowi.
Po trzecie, ażeby
w razie potrzeby bronili ich od ucisku nieprzyjaciół, a
między sobą wzajemny
mir zachowywali”. (IV, 4, w. 84). Króla radą
wspomagać i wspierać, Rzeczpospolitą
krwią i mieniem bronić, oto obowiązek szlachty (IV, 4, w. 166). W
obronie kraju
stoi na czele król, po nim szlachta, a dopiero gdy środki
króla i szlachty nie
starczą, uciec się należy do ludu i do wszystkich
mieszkańców królestwa (IV, 4,
w. 178). Dobro publiczne tak tu wyłącznie rozstrzyga, że „w
razie ostatecznej
potrzeby wszelkie mienie staje się wspólnym” (IV,
5, w. 2), a panujący w takim
wypadku każde mienie prywatne może zabrać i obrócić na rzecz
Rzeczpospolitej
(IV, 6, w. 14). Najstraszniejszymi następstwami grozi też Zaborowski
tym,
którzy własnego tylko pożytku pilnując, o obowiązkach swych
publicznych
zapominają.
Któż nie widzi,
woła dalej, że ta
ostateczna potrzeba przyszła na nasze królestwo, w
którym ludzie tracą nie
tylko swe życie, ale, gdy się w niewolę tatarską dostają, i dusze swe
gubią,
okupione krwią Zbawiciela! Na takim wyższym poglądzie oparty, żąda
Zaborowski
bezwzględnego odebrania dóbr koronnych tym,
którzy je bezprawnie posiedli;
oświadcza się nawet za radykalnym zdaniem, że ci,
którzy pieniądze na obronę kraju królowi
wypożyczyli, mają je tracić. Wszakże pieniądze te, powiada,
obrócono na
zaciężnego żołnierza, a zaciężny żołnierz potrzebnym był tylko dlatego
że
szlachta, do obrony kraju obowiązana, obowiązku swego nie wypełniła.
Dając
pieniądze królowi na zaciągi najemnego żołnierza,
zastępowała szlachta
obowiązek osobisty, jaki na niej ciężył, i do zwrotu pieniędzy tych
żadnego
rościć sobie nie może prawa (IV, 4, w. 191).
„Skarb i
wojsko!” przestroga ta
występuje z cala swoją grozą może po raz pierwszy w literaturze naszej
politycznej w traktacie Zaborowskiego. „Starajmy się
— powiada (przemowa
końcowa) — mieć zawsze jak najsilniejsze i najlepiej
uzbrojone wojsko. Ażeby je
wystawić, powinniście wszelkimi siłami zbierać pieniądze, albowiem
pieniądz
jest nerwem wojny, bez którego wojna prowadzić się nie da.
Znajdziecie zaś
pieniądze, jeżeli wszystkie dawien dawna istniejące daniny i dochody
całego
królestwa, bez uciemiężenia biednych, zgromadzicie w jeden
skarb publiczny i z
niego żołnierzom walczącym żołd regularnie zdołacie wypłacać.
Którzy leż na
wojnę, czy dla starości, czy z obawy śmierci nie idą, niechajże się do
niej z
gruntów swych przyczyniają. Przystąpią do tego skarby leżące
i, aby jednym
słowem rzec, wszyscy mieszkańcy niech się równością prawa
przyrodzonego i
boskiego zrównają”.
Postawiwszy w ten
sposób dobro
publiczne jako najwyższą dla całego społeczeństwa zasadę, zmuszonym
jest nasz
autor wystąpić z pytaniem, czy zasada ta odnosi się również
i w tym samym
stopniu do kościoła i duchowieństwa? Łatwo pojąć niezmierną trudność, z
jaką na
pytanie to przyszło odpowiedzieć Zaborowskiemu. Z jednej strony prosta
konsekwencja nakazywała mu podciągnąć duchowieństwo pod powszechne
ciężary
obywatelskie, dobro publiczne nie dozwalało szkodliwych
wyjątków, — z drugiej
urząd kościelny, jaki posiadał, nauka kanonistyczna, którą
wojował, nie
pozwalały wystąpić przeciw wyjątkowemu stanowisku, jakie
kościół katolicki
wobec państwa nawet pod względem majątkowym stale sobie rościł. Wije
się też
Zaborowski pośród tych dwóch, wręcz sobie
przeciwnych zasad. Nauki przez
kościół głoszonej pominąć nie mógł, bardzo ją też
obszernie i szczegółowo
wykłada. Podług tej nauki Bóg całą władzę duchowną i
doczesną zlał na swojego
zastępcę na ziemi, na św. Piotra i jego następców, papieży,
a papież dopiero
władzę doczesną powierza cesarzowi i królom, zachowując
sobie jednak prawo
złożenia z tronu panującego, gdyby powierzoną mu władzę źle wykonywał
(III, 8,
w. 36 — 55). Dlatego władza doczesna niższą jest od
duchownej, dlatego państwo
nie może mieszać się w sprawy kościoła i wydawać ustaw do duchowieństwa
się
odnoszących, chyba że je kościół zatwierdzi (111, 9, w. 110
— 127), dlatego
władza doczesna powinna kościelnej w sprawach duchownych ulegać (II, 9,
w. 30),
a nawet w wykonaniu jej wzniosłego zadania ją wspierać, np. jeżeli
zajdzie
potrzeba poskromienia heretyków i odszczepieńców
fizycznym przymusem (II, 13,
w. 55).
Ale dobra kościelne? W osobnym
rozdziale (IV, 9, w. 1 — 109) zastanawia się Zaborowski nad
pytaniem, czy dobra
doczesne są kościołowi potrzebne, czy duchowieństwo może je prawnie
posiadać?
Otóż według nauki kanonicznej dobra doczesne dane są
kościołowi dla utrzymania
duchowieństwa, dla tym łatwiejszego celów kościelnych
dopięcia. Rabunek i konfiskata
dóbr kościelnych, jakiej niektórzy panujący się
dopuszczali, nigdy też bez
pomsty Bożej nie pozostała. Ważnym jest więc pierwotne uposażenie
kościoła.
Kościół rzymski, uposażony przez Konstantyna W., żadnych
nawet z tego tytułu
wobec cesarza nie zaciągnął obowiązków, bo jest
„princeps totius orbis”. Niżsi
zaś dostojnicy kościelni w zamian za udzielone im dobra winni są
panującemu
wierność i uszanowanie, winni go radą swoją i władzą swoją duchowną
bezwarunkowo wspierać (II, 8). Służyć wojskowo nie pozwala im ich
powołanie,
chyba w razie niebezpieczeństwa i koniecznej obrony (II, 8, w. 66, IV,
6, w.
204). Z dóbr swoich doczesnych również do żadnych
podatków i danin nie mogą być
pociągnięci, bo dobra te, raz przeznaczone na użytek kościoła, na
użytek doczesny
przejść już więcej nie mogą (IV, 6, w. 37). Jak bowiem duchowni
prowadzą nas do
zbawienia wiecznego, tak myśmy nawzajem powinni bronić osoby ich i
posiadłości
(IV, 6, w. 74).
Stoi więc Zaborowski w
zupełności na
stanowisku ówczesnej nauki kanonistycznej. A jeżeli dobra
świeckie nie starczą
na zapobieżenie grożącemu niebezpieczeństwu, pyta dalej, czyż nie
należy uciec
się do pomocy duchownych? Niewątpliwie. Nawet prawo kanoniczne tego nie
wzbrania, wymaga tylko zezwolenia papieża, a sławny komentator
Panormitanus
powiada, że w nagłym wypadku wystarcza nawet zezwolenie biskupa i
duchowieństwa. — Słusznie zresztą, aby w razie, gdy się
rozchodzi o dobro
powszechne, obmyślano środki obrony za powszechną zgodą ludu i
duchowieństwa
(IV, 6, w. 97—131). Obowiązani są zatem — woła nasz
autor — duchowni tego
polskiego, tak spustoszonego najazdami królestwa do
ponoszenia nadzwyczajnych
publicznych ciężarów. Widzimy przecież nie tylko świeckie
ale i duchowne dobra
spustoszone ogniem i mieczem, widzimy lud, okupiony krwią Zbawiciela,
okrutnie
zgnębiony. Do zapobieżenia tym niesłychanym klęskom, czyż nas pospołu z
duchowieństwem prawo natury i prawo boskie, tak, że nikt się
wymówić nie może,
nie wzywa i nie przymusza? (VI, 6, w. 141 — 153). Słowa te,
wypowiedziane z prawdziwym
namaszczeniem, malują nam zapewne istotne przekonanie, a przynajmniej
trafne
poczucie Zaborowskiego. Ale autor, jakby ich zbytecznej śmiałości się
przeląkł,
chowa się zaraz poza nowe zastrzeżenie. Wszystkie te zasady dałyby się
do
Polski zastosować, ale tylko wtedy, gdyby się okazał brak innych
środków do
obrony królestwa. A przecież szlachta pełnić ma służbę
wojskową, król z
niezmiernych swoich dóbr może publiczne opędzać wydatki.
Niechby więc tylko
szlachta obowiązek swój wypełniła, a król dobra
odebrał, a w takim razie ani
duchowni, ani nawet inni mieszkańcy królestwa do
nadzwyczajnych podatków nie
będą pociąganymi (IV, 6, w. 157). A więc dobra koronne mają być
królowi
zwrócone! — może tylko dla wyciągnięcia jeszcze
raz tego wniosku nie utrzymał Zaborowski
zasady powszechnego obowiązku ponoszenia ciężarów
publicznych w całej jej
bezwzględności, lecz zastrzeżeniami ją obwarował.
2
Idea publicznego dobra nie
opuszcza
zresztą Zaborowskiego, gdy stosunki polityczne przed oczami
czytelników swoich
rozwija, tłumaczy i sposób wzorowego ich urządzenia
wskazuje. Dla dobra, dla
ochrony narodu, w pierwszych jego i następnych pokoleniach, utworzyło
się
państwo (I, 2, w. 16, w. 26), ustanowionym jest wszelaki urząd (IV, 4,
w. 91)
przede wszystkim zaś królewska władza (II, 3, w. 1
— 40). Dalekim jest nasz
autor od stawiania tej władzy na równi z urzędem,
który z wyższego polecenia
występuje i działa. Boski początek, jak to wyżej już wspomnieliśmy,
naznacza
jej Zaborowski, a gdzie indziej przytacza też zdanie, jako samoistna
władza tak
dalece tkwi w kościach panującego, prawem jego zwierzchnictwa, że żadną
miarą
ustąpić jej nikomu nie może (III, 8, w. 14). Ale skądinąd twierdzi on
również
stanowczo, że panujący nie jest właścicielem praw i majątków
królestwa, tylko
jego opiekunem, zarządcą i administratorem (I, 3; I, 5, w. 1
— 17; II, 4, w. 25
— 46; III, 10, w. 30; IV, 4, w. 60). Powołując się na pismo
św. i na powagi
starożytnych autorów, streszcza swoje zapatrywanie w słowach
następujących:
„Władza królów na to się tylko prawnie
rozciąga, co jest korzystne poddanym
czyli społeczeństwu. Gdyby zatem przeciw temu działali, łamaliby prawo
a duszę
swoją narażali na niebezpieczeństwo. Takim bowiem Bóg
wieczną śmiercią grozi:
Biada pasterzom, którzy sami siebie paszą, czyliż nie trzody
swoje paść mają
(proroctwo Ezechiela, rozdz. 34)” (II, 3, w. 2).
Władze królewską
pojmuje więc
Zaborowski jako samoistną i nieograniczoną, ale tylko w pewnym sobie
właściwym
zakresie działania; jako absolutną, lecz bynajmniej nie despotyczną. Ma
król
przy boku swoim panów, „którzy winni mu
są pomoc i radę dla korzyści i honoru
korony” (I, 2, w. 8). „Ograniczać go oni nie mogą,
ale nawet złączywszy się z
nim, nie dają mu większej władzy zarządu nad tę, którą sam z
prawa posiada” (I,
5, w. 22). Nawet w połączeniu z panami („proceres”)
nie może król naruszyć
tego, co stanowi własność rządzonego przezeń społeczeństwa IV, 6, w. 3).
Społeczeństwo to,
naród, nie ma władzy
nad królem, ale jest panem swego życia i mienia (II, 4),
którym król winien administrować,
ale którego mu nie wolno samowolnie naruszyć. Ilekroć więc
naruszenie takie
jest w interesie zarządu koniecznym, winien król zasięgnąć
zezwolenia całego
narodu. Co bowiem wszystkich obchodzi, przez wszystkich uznanym być
winno. Jest
to bowiem prawo publiczne całego królestwa, nie zaś jednej
tylko osoby lub
niewielu (II, 2, w. 5). Bez zezwolenia całego narodu nie może
król pozbywać
żadnej części kraju (II, 2, w. 11), nie może pozbywać, rozdawać lub
obdłużać
dóbr koronnych, własność narodu stanowiących (II, 4, w. 35),
nie może
nadzwyczajnych nakładać podatków (IV, 6, w. 116). 0 udziale
narodu w
ustawodawstwie Zaborowski nic nie wspomina, jak również nam
nie tłumaczy, w
jaki sposób i przez jakie organa, naród w danym
wypadku przyzwolenie swoje objawiać
ma panującemu.
O wiele za to
szczegółowiej rozwodzi
się nad środkami materialnymi, za pomocą których
król ma zadanie swe
urzeczywistnić: Są niemi w pierwszym rzędzie niezmierne dobra koronne,
własność
całego narodu, powierzone jednak królowi, ażeby z
dochodów ich wydatki
publiczne opędzał (I, 3, w. 1 - 4; III, 10, w. 1; III, 11, w. 4), dalej
dobra
szlacheckie, z których szlachta obowiązaną jest do służby
wojennej (IV, 4, w.
126), wreszcie podatki i daniny stałe, na ten cel dawien dawna
ustanowione; gdyby
zaś to wszystko nie wystarczało, w razie grożącego niebezpieczeństwa
może król
żądać nadzwyczajnych podatków nawet od duchowieństwa (IV, 6)
o czym wyżej już
mówiliśmy.
Środkami takimi uposażony, ma
się król
sprawom publicznym poświęcić i we wszystkich kierunkach je prowadzić i
wspierać. Wyliczenie i określenie przeróżnych
obowiązków i zadań, jakie
panującego czekają, zajmuje większą część całego traktatu i nadaje mu
osobliwszą ważność.
Po obronie
królestwa od nieprzyjaciół,
drugim głównym obowiązkiem panującego jest wymiar
sprawiedliwości. Prawem, nie
zaś podług widzimisię, mają być poddani rządzeni (II, 8, w. 63) i
sądzeni (III,
8, w. 113; II, 3, w. 1—40). Szanować prawa przy koronacji
król przyrzeka i
zaprzysięga (II, 4, w. 30—40; I, 1, w. 9—27; III,
1, w. 17). Do króla wreszcie
należy ustawodawstwo, które na prawo boskie, jako na
swój wzór, powinno się
zapatrywać (II, 8, w. 64—113). Ażeby obowiązkom tym uczynić
zadość, powinien
panujący pilnie w naukach się ćwiczyć, „znać dokładnie prawo
boże i dzieje, mieć
mężów, którzy by czytali, uczyli, do rzeczy
uczciwych kierowali, od
nieuczciwych strzegli, korzystne i niekorzystne wykazywali, chociaż
nikt więcej
nie powinien cenić jak panujący, którego mądrość wszystkim
poddanym pożytek
przynosi” (II, 8, w. 1—115)[4].
Jest to jednakże dopiero
połowa
obowiązków panującego. Kola jego do obrony społeczeństwa od
krzywd i napaści
nie ma się ograniczać. Winien król wystąpić z własną
inicjatywą, winien
wspierać i pobudzać rozwój, przede wszystkim moralny i
intelektualny, narodu.
Spełni to swoje zadanie, jeżeli popierać będzie pieczę
ubóstwa, nauki, wiarę i
obyczaje.
Prawdziwie ubogim i kalekom
zakładać
powinien szpitale i domy ochrony, próżniaków do
pracy zniewalać (II, 5).
Wszystkie siły swoje wytężyć ma ku rozkrzewieniu nauk, które
całe królestwo
światłem swym opromieniają. „Niechże się stara, aby w
państwie jego kwitnęły
szkoły, aby się mnożyli ludzie uczeni i biegli... potrzeba, aby cały
naród
pewne wykształcenie otrzymał;... niechże nad tym pracuje, ażeby nie
tylko w jednym
miejscu, ale przynajmniej przy katedralnych kościołach znajdowali się
uczeni
doktorowie, niechże nie ścierpi wykluczenia mężów uczonych z
kanonii.
Przynajmniej kilku winno tam znaleźć miejsce, którzy by i
powagą swoją i
mądrością ozdobą byli i korzyścią kościołowi, królowi i
ojczyźnie. Pragnęli to
zachować przodkowie, którzy kościoły katedralne tak hojnie
wyposażyli i nie
myśleli o tym, ażeby dzieci i idioci mieli w dostojeństwie i
beneficjach
kościelnych pierwszeństwo mieć przed ludźmi najuczeńszymi i
najmądrzejszymi...
Mądrzy i cnotliwi, szlachta swoim prowadzeniem się, powinni być
kanonicy i
proboszcze, z wykluczeniem prostaków i
idiotów...” Głęboki żal wobec możnej
szlachty, właśnie podówczas wszystkie dostojeństwa kościelne
dla synków swoich
uzurpującej, podyktował Zaborowskiemu gorzkie te, ale prawdziwe słowa.
Był to
jeszcze czas, kiedy kościół pielęgnował przede wszystkim
naukę i był jej
głównym reprezentantem, ale chwilowy upadek kościoła z drogi
tej coraz więcej
sprowadzał. Dziwić się też nie można Zaborowskiemu, jeżeli szerokie
ustępy
swego traktatu kwestii należytego obsadzenia urzędów
kościelnych poświęca. W
sprawie obsadzenia wakujących stolic biskupich oświadcza się też
stanowczo za
wyborem przez kapituły, a przeciw mianowaniu przez króla,
które zwykle nie na korzyść
zasłużonych w kościele, lecz na korzyść dworaków i
niegodnych wypadało ludzi
(II, 8, w. 122 — 220; II, 9).
Zepsucie obyczajów
przyczyną jest
oczywistego upadku niegdyś kwitnącego królestwa, naprawa ich
pierwszym
warunkiem polepszenia stosunków. Naszą teraz jest rzeczą,
woła Zaborowski,
ażebyśmy naprawili to, w czym pomyśleć możemy, że majestat Boga jest
obrażonym.
Między innymi należą tu niewątpliwie rozprószenie i
bezprawne zagarnięcie dóbr
królewskich, ucisk poddanych, sprzyjanie odszczepieńcom i
heretykom,
uszczuplenie swobód kościoła, chciwość i duma
dostojników duchownych i
świeckich, przyjęcie cudzoziemskich obyczajów i bezwstydnych
strojów, szał
lichwy i śliska lubieżność, która między innymi grzechami
najwięcej świątynię
bożą, to jest ciało ludzkie, kala, i mędrców nawet, jeśli
jej się oddają,
nierozumnymi czyni (II, 3, w. 90). Gdy zaś na straży
obyczajów stoi przede
wszystkim kościół, dlatego panujący powinien osobliwszą go
opieką otaczać,
klasztory i kościoły parafialne uposażać, i wspierać usiłowania
prałatów,
zmierzające do utrzymania w obrębie kościoła czystości wiary i
obyczajów (II,
3, w. 41 — 498; II, 7; II, 10). Najzgubniejszym dla
społeczeństwa jest
obcowanie z heretykami i odszczepieńcami. Rzeczą jest duchowieństwa ku
ich
poprawie wszelkich usiłowań dołożyć. Przeciw upartym i niepoprawnym
należy użyć
siły przymusu, której użyczyć kościołowi obowiązkiem jest
panującego.
Przestrzega jednak Zaborowski przed zbyteczną surowością w przeprowadzeniu
tego zadania, zważać
również zaleca na okoliczności. Gdzie wielka ilość ludzi
pogrążoną jest w
obłędzie i grzechu, tam użycie gwałtownych środków
sprowadziłoby tylko zamęt
kościoła i stało się przyczyną jeszcze większego złego (II, 12, 13).
3
Postawmy teraz zasady te
wygłoszone w
traktacie Zaborowskiego, napisanym za panowania Aleksandra
prawdopodobnie przed
rokiem 1504, wobec współczesnych stosunków.
Minął już czas pierwszego
gwałtownego
natarcia na średniowieczny patrymonialny ustrój polskiego
państwa i
społeczeństwa. Natarcie to nowych pojęć i stosunków na
stosunki dawniejsze
odbyło się już w
ciągu długiego
panowania Kazimierza Jagiellończyka wśród gwałtownych
przewrotów. Minęły już
owe dramatyczne chwile, w których autokratyczny
Jagiellończyk łamał dumną
niezawisłość polskiego kościoła, rozpędzał nieposłuszne kapituły, przez
starostów grodowych sekwestrował dobra biskupie, a przez
usta swojego posła
papieżowi Pawiowi ową sławną składał „obediencję”.
Minęły już gwałtowne występy
szlachty na pruskich pobojowiskach, w których szlachta ta
domagała się
niwelacji wszystkich stanów wobec obowiązku ponoszenia
ciężarów publicznych i
dawała pierwsze próby rządów parlamentarnych.
Minęła epoka literatury
politycznej, przewrotom tym towarzyszącej, potężnej tą siłą swego
zapału a
oryginalnością myśli, której świetny przykład posiadamy w Monumentum
Ostrorogowem.
Ucichły burze,
wywrócono największe
przeszkody, królowie Olbracht i Aleksander wyzwolili się z
pod ucisku
możnowładztwa, a oparłszy się na sejmie, na świeżo powstałej Izbie
poselskiej,
starali się nowe pomysły polityczne i urządzenia w jedną harmonijną
całość
zespolić, ustawami uświęcić i obwarować, i potomności państwo silnie
zorganizowane, społeczeństwo zdrowo rozwinięte przekazać. Zadanie takie
spełnić
miały sejmy z roku 1504, 1505 i 1506, Pierwszy zajmował się przeważnie
kwestią
reformy urzędów i skarbowości, drugi organizacją
parlamentaryzmu, trzeci
obmyśleniem skutecznej i trwałej dla kraju obrony. Wobec zaś takiej
organizacyjnej pracy zadanie literatury politycznej nie polegało na
rzucaniu
nowych pomysłów, lecz na ujęciu reform już poruszonych w
pewna, dobrze
obmyślaną całość, na umiejętnym ich wyjaśnieniu i uzasadnieniu.
Otóż zadanie
takie spełnia traktat Zaborowskiego w obliczu sejmów,
odprawionych za
Aleksandra. Pracę na tych sejmach podjętą łączy on w jeden system,
uzasadnia ją
naukowo, i stanowi wyborny komentarz do pojedynczych ustaw, ducha ich i
dążność
tłumacząc.
Jakże wybitnie na tle tego
traktatu
odrysowuje się ustawa z r. 1504, orzekająca niepozbywalność
dóbr kościelnych;
jakże jasno wydobywa się istotne znaczenie ustawy nihil novi
z r. 1505,
uświęcającej parlamentaryzm. Wyjaśnieniu tej zasadniczej, a dotychczas
za
źródło anarchii poczytywanej ustawy poświęciliśmy gdzie
indziej osobne studium[5].
Staraliśmy się tam wykazać, że ustawa a,
przyznająca sejmowi stanowczy głos w sprawach
podatkowych i ustawodawczych, nie tylko władzy rządowej
królewskiej nie
ogranicza, lecz owszem, do jej silnego zorganizowania się koniecznie
prowadzi.
Traktat Zaborowskiego zdanie to nasze do zupełnej widoczności
potwierdza.
Uzasadnione w nim pojęcie, że naród do ponoszenia
ciężarów publicznych
bezwzględnie jest obowiązanym, lecz w rozporządzeniu jego życiem i
mieniem
pytanym być musi, a obok tego pojęcie władzy królewskiej
jako samoistnej, w
rządach swych zupełnie nieograniczonej, stanowi niewątpliwie jeden z
najzdrowszych, najlepiej obmyślanych, na ówczesne stosunki
polityczne Polski
poglądów. Jeśli zaś do tego dodamy, że Zaborowski obok
sądownictwa i obrony
kraju kładzie panującemu za zadanie administrację, zmierzającą ku
wszechstronnemu rozwojowi społeczeństwa, to możemy śmiało powiedzieć,
że
traktat ten, idąc ręka w rękę z rozwojem współczesnych
stosunków, zrywa z ideą
średniowiecznego, na kontrakcie między stanami a panującym opierającego
się,
patrymonjalnego państwa, a ideę państwa prawnego stawia narodowi przed
oczy
jako cel dalszego dążenia i pracy.
Najsłabszą może stroną w całym
traktacie jest projektowana w nim reforma skarbowa. Nie odmawiamy jej
wcale
zalet. Zwrot dóbr koronnych, na opędzenie
wydatków publicznych służących, i
założenie jednego, należycie urządzonego publicznego skarbu, były to
niewątpliwie środki do wybrnięcia z ówczesnego smutnego
położenia finansowego
Rzeczpospolitej nadzwyczaj skuteczne. Ale środki te, a raczej pierwszy
z nich
nie licował już zupełnie z duchem nowszego politycznego rozwoju.
Oparcie całej
skarbowości na dobrach koronnych odpowiadało tylko średniowiecznemu
ustrojowi
patrymonialnego państwa. Dla państwa nowożytnego, mającego tak
olbrzymie
zadania, dochody dóbr. koronnych nie mogły wystarczać;
potrzebowało ono oprzeć
się na systemie powszechnego opodatkowania, choćby dla tego samego, że
system
ten łamie przywileje stanów, wszystkich obywateli
równa i jednakim poczuciem
publicznego dobra ich wszystkich przejmuje. Im wcześniej więc system
ten byłby
się w Polsce wyrobił i osiągnął stanowcze zwycięstwo, tym prędzej idea
nowego,
porządku mogłaby się w niej urzeczywistnić.
Któż atoli nie
widzi, że myśl zwrotu
dóbr koronnych, jakkolwiek na razie korzystna, była dla
wprowadzenia zasady powszechnego
obowiązku ponoszenia ciężarów publicznych stanowczą
przeszkodą. Jak tylko naród
mógł królowi na dobra koronne wskazywać, jak
tylko mógł mu powiedzieć: „Odbierz
sobie dobra koronne a będziesz miał potrzebne dochody”, to
naród ten mógł się z
uchwaleniem podatków ociągać. Nie ulega też wątpliwości
najmniejszej, że
kwestia zwrotu dóbr koronnych, wlokąca się leniwo przez całe
panowanie Zygmunta
Starego i Zygmunta Augusta, była tym puklerzem, którym
zasłaniała się
niejednokrotnie Izba poselska przed żądanym przez króla
uchwaleniem podatków.
Gdybyśmy też zajrzeli w głębie tego całego projektu reformy skarbowej,
to byśmy
pewno ujrzeli, że dążenie egoistyczne społeczeństwa dało jej początek,
a
przynajmniej silnie ją popierało.
4
Pod powłoką scholastycznej
erudycji
kryją się więc w traktacie Zaborowskiego rzeczy pierwszorzędnej wagi.
Ale i tej
powłoki, która nam dzisiaj czytanie traktatu niemało
utrudnia, nie wolno nam
lekceważyć, skoro z niej właśnie poznajemy najlepiej cały ów
materiał wiedzy, z
jakiego Zaborowski i współcześni mu polscy prawnicy
skwapliwą dłonią czerpali.
Materiał to nadzwyczaj bogaty. Należą doń zbiory prawa rzymskiego i
kanonicznego wraz z ich licznymi glossami i komentatorami, należy
literatura
teologiczno –filozoficzna średniowieczna, na piśmie Św., na
Arystotelesie, św.
Tomaszu i ojcach kościoła się opierająca, należą wreszcie klasycy jak
Cycero,
Seneka, a nawet Horacy i Owidiusz. Dokładna znajomość, szerokie
zużytkowanie
tych wszystkich pism i autorów daje nam też o wykształceniu
i studiach
Zaborowskiego wielkie wyobrażenie. Na tym wyobrażeniu nie można jednak
poprzestać. Idzie tu raczej o wiadomość, jakie stanowisko wobec tego
ogromu tak
różnorodnej wiedzy zajął nasz autor, jaki z niej umiał
wyciągnąć pożytek, w
jaki sposób z niej użytkował. Pytanie to tym się staje
ciekawszym, że po
przeczytaniu kilku kartek traktatu widzimy w Zaborowskim uczonego,
który nie
siląc się na Samoistność rozumowania, wszystkie swoje wywody na powadze
drugich
opiera, który tylko w wynalezieniu tych powag, w zważeniu
ich i ugrupowaniu
swojej zasługi szuka. Jakąż więc każda z tych powag w oczach jego ma
wagę,
którą z nich powoduje się autor, której że z
wielu ostatnie słowo przyznać jest
gotów?
Oczywiście nie powagom świata
starożytnego. Jest to fakt który nas w traktacie przede
wszystkim uderza.
Cytaty z Cycerona, Platona, Arystotelesa, nieustanne odwoływanie się do
digestów,
kodeksu i noweli justynjańskich, przytaczanie komentatorów
prawa, jak Bartolus,
Baldus, Aleksander de Imola i inni, — wszystko to występuje
luźno, bez
uchwycenia ducha i dążenia całości, bez zrozumienia zasadniczej myśli
ustroju
politycznego, właściwego światu starożytnemu. Zaborowski nie jest
humanistą. I
humaniści wprawdzie opierali się na powagach klasycznych, znanych w
większej części
średnim wiekom i przez nich uznanych, ale humaniści chwycili już za
żywe tętno
świata starożytnego, i chociaż z jego ruchów i
objawów jasnej sobie nie zdawali
sprawy, to przeczuwali przecież, że system starożytny z systemem
średniowiecznym nie zgadza się i nie licuje, i dlatego z całym zakresem
scholastycznej wiedzy, z całym istniejącym podówczas
ustrojem politycznych i
społecznych stosunków wystąpili do walki. Idea klasyczna,
chociaż jeszcze
zamglona, przyświecała już humanistom i budziła w nich ten
niezrównany zapał,
to dumne poczucie wyższości wobec otaczającego ich świata, poczucie,
które
następnie doprowadziło ich do krytycznego badania stosunków
społecznych i do
samoistnej myśli. Poczucia tego, idei takiej nowej, niema w Zaborowskim
najmniejszego śladu. Piękne zdanie Cycerona o poświęceniu dobra
jednostki dla
sprawy publicznej, niektóre ustawy rzymskie, będące wyrazem
wszechwładzy
państwa nad społeczeństwem, znajdujemy przytoczone w niejednym miejscu
traktatu, ale kiedy rozchodzi się o wyciągnięcie z nich zasadniczej
myśli,
koniecznych konsekwencji, Zaborowski się cofa i zasłania się inną,
wyższą w
jego pojęciu, powagą. Stosowanie prawa rzymskiego do
ówczesnych polskich
stosunków nie jest jego wymysłem; jest to zasada,
której nauka czternastego i
piętnastego stulecia zdobyła powszechne uznanie. Kiedy ludzie nauki nie
umieli
badać tego, co nie było spisanym w książce, chociaż istniało w życiu,
kiedy
prawodawstwo polskie składało się tylko z nielicznych, ogółu
stosunków nie
obejmujących ustaw, uczeni nasi prawnicy przyjmowali i zastosowali bez
namysłu
przepisy zbiorów justyniańskich, uznane za najwyższy wykwit
wiedzy prawniczej,
— o ile wyższa jeszcze, bo na boskim prawie opierająca się
nauka prawa
kanonicznego nie stawiała w tym tamy.
Nauka ta jest na
pozór bardzo
wyrozumiałą. W stosunki czysto świeckie ona się wcale nie miesza,
pozostawia
urządzenie ich prawom świeckim, których obszerny zakres w
zupełności uznaje.
Ale nauka kanoniczna, regulując stosunki kościelne, zachowuje sobie nad
prawem
świeckim konieczną kontrolę, strzeże je przed zboczeniem z drogi,
wyższym celem
zbawienia człowiekowi wskazanej. Zasada ta atoli, na pozór
wielce niewinna i
skromna, w praktycznym swym rozwinięciu doprowadza i doprowadziła
rzeczywiście
do narzucenia ogólnego systemu prawa kanonicznego wszystkim
świeckim stosunkom
i prawom. Pozostawiając im Samoistność w szczegółach,
tłumiła Samoistność ich
systemu, ich ducha i myśli. Widzimy to najlepiej w traktacie
Zaborowskiego. W
kwestiach prawno-prywatnych, jak np. zasiedzenia, pobierania
owoców,
restytucji, przywilejów itp., wojuje nasz autor ustępami
prawa rzymskiego z
zupełną swobodą, ale kiedy mu tylko zdarzy się dotknąć pytania natury
zasadniczej, ustroju społeczeństwa i państwa, już prawo rzymskie
schodzi do
roli posłusznego pomocnika i sługi, a występują z bezwzględnym
pierwszeństwem
dekret Gracjana, dekretały i komentatorzy: Angelus de Clavasio,
Hostiensis,
Johannes Andreae Innocentius, a przede wszystkim Panormitanus.
. Trzy zasadnicze kwestie w
traktacie
Zaborowskiego rozstrzygnięte są wyłącznie na podstawie prawa
kanonicznego:
kwestie o celu państwa, o ponoszeniu ciężarów publicznych i
o charakterze
królewskiej władzy. Czytając w traktacie, że dobro
społeczeństwa jest
najwyższym celem państwa, że do tego celu panujący powinien zdążać a
każda
jednostka wszelkimi go w tym popierać siłami, czytając zasadę tę,
wyprowadzoną
z natury i przeznaczenia człowieka, widzimy, że nauka chrześcijańska
odniosła
tu świetne zwycięstwo nad pojęciami ludów średniowiecznych,
a pojęciom klasycznym
zabroniła przystępu. Opierając się na biblii i dekretałach, pojmuje
Zaborowski
w tym duchu zdania w literaturze klasycznej przechowane, i zamiast
odnosić je
do potęgi i wszechwładzy państwa. on odnosi je do człowieka jako
takiego, do
bliźniego, do społeczeństwa.
Czytając dalej w traktacie
uzasadnienie zwolnienia duchowieństwa od ponoszenia ciężarów
publicznych, nie
widzimy, jak Zaborowski brnie tu mozolnie przez teorie, na
które wysilała się
średniowieczna nauka kanonistyczna, w szkodliwym i utrzymać się nie
dającym
kierunku.
Traktat wreszcie Zaborowskiego
przekonywa nas stanowczo, że wyłuszczone w nim pojęcie panującego, jako
samoistnego wprawdzie, bo z boskiego ramienia, ale zawsze urzędnika,
nie jako
pana lecz jako administratora królestwa, jego praw i
posiadłości, — wynika z
porównania króla wobec państwa z biskupem wobec
jego kościoła. Senat królewski
— to kapituła biskupia, sejm — to synod diecezjalny.
Jeżeli zaś na końcu spytamy,
co
Zaborowskiego, człowieka zatopionego w swej kanonistycznej erudycji,
popchnęło
do napisania polityczno — skarbowego traktatu, to pytania
tego nie rozwiąże nam
ta jedna okoliczność, że Zaborowski był pisarzem skarbu koronnego w
interesie
tego skarbu, może nawet z wyższego polecenia, agitującą się
podówczas kwestie
zwrotu dóbr koronnych naukowo obrobił. Możemy bowiem być
pewni, że Zaborowski
nie byłby się odważył na samodzielne opracowanie jakiejkolwiek kwestii,
dotychczas w nauce kanonistycznej nie poruszonej, kwestii, w
której by nie mógł
się do powag odwołać i niemi wojować. Kwestia zwrotu dóbr
koronnych musiała być
poruszoną w prawie kanonicznym, jeśli ją Zaborowski podjął, musiała być
rozstrzygniętą stanowczo, jeśli w niej Zaborowski występuje z taką
pewnością
siebie i z takim, rzec można, radykalizmem. I rzeczywiście, zaraz
pierwsza
strona traktatu przekonywa nas, że autor znalazł w prawie kanonicznym
dwie
ustawy, do kwestii dóbr koronnych się odnoszące. W jednej z
nich (c. 33, X. de
iureiurando II, 25) papież Honoriusz III uznaje za nieważną
przysięgę, jaką
obwarował król węgierski darowizny dóbr uczynione
przez się swoim poddanym, a
to z tego powodu, że przysięga ta sprzeciwiała się przysiędze
koronacyjnej,
wykonanej na zachowanie „praw królestwa i honoru
korony” w całości. W drugiej
(c. 2. de supplenda negligentia praelatorum VI-to
I, 8) papież Innocenty
IV podobnej treści zwolnienie od przysięgi magnatom portugalskim
udziela. Była
to kwestia żywo obchodząca kościół, którego
swoboda od podatków nie mogła się w
razie rozdarowania dóbr koronnych utrzymać.
Kościół występował więc stanowczo
ze swego stanowiska przeciw takiemu rozdarowywaniu, a około owych
dwóch
kanonicznych ustaw rozwinęła się cała literatura, wszystkie z kwestia
zwrotu
dóbr koronnych najściślej związane polityczne kwestie
szeroko omawiająca. Otóż
znalazłszy taką literaturę, Zaborowski do podniesionej w Polsce kwestii
zwrotu
dóbr koronnych śmiało ją mógł zużytkować i
traktat swój na takiej podstawie
napisać.
Wpływ więc prawa kanonicznego
na
ocenienie naszych politycznych stosunków w traktacie
Zaborowskiego tak się
okazuje rozległym, że trudno mu nawet i ścisłe granice zakreślić. I nie
dziw.
Prawo to wytworzyło się już pod wpływem średniowiecznych
stosunków, i chociaż
pod innym kątem widzenia na nie się zapatrywało, to przecież aż do
najdrobniejszych szczegółów z niemi się zupełnie
liczyło. Występując z całą
siłą żywotności, z systemem doskonale wykształconym, przez naukę ujętym
i
wyjaśnionym, poparte niezmierną powagą kościoła, wpływało ono też na
wytwarzanie się stosunków politycznych w średniowiecznych
narodach i
społeczeństwach, od samego początku, od chwili, w której one
chrześcijaństwo
przyjęły. Od chrztu Mieczysławowego datuje się też niewątpliwie
oddziaływanie
prawa kanonicznego na cały nasz polityczna ustrój. Że
pierwotne nasze
patriarchalne państwo Bolesławów nie zamieniło się we
wschodnią despotię, że
społeczeństwo nasze zbudziło się do pewnej samoistności,
któżby w tym nie
widział wpływu chrześcijaństwa i prawa kanonicznego, które
jako cel dążenia
stawiało każdej władzy nie dobro jej własne, lecz dobro jednostki i
społeczeństwa. Ale nie od razu z zasadami tymi odniósł
kościół u ludów
średniowiecznych zwycięstwo, czego winę sam przeważnie przyjąć na
siebie
powinien. Kościół, oddalając się od zasady ewangelicznej:
<>,
dążył do wyjątkowego
stanowiska w państwie,
zarówno co się tyczy jurysdykcji nad duchowieństwem, jako
też co się tyczy
zupełnego uwolnienia osób swych i majątków od
ciężarów publicznych. Samolubne
zaś to dążenie kościoła znalazło w innych stanach gorliwych
naśladowców Każdy
ze stanów postawił sobie wobec państwa pewne specjalne
posłannictwo, a dla
dopięcia tego celu żądał uwolnienia od ciężarów publicznych
i zwalił je
wszystkie na panującego. Zamiast silnego państwa, które by
całą zbiorową siłą
wszystkich swych obywateli wspierało rozwój społeczeństwa,
zamiast takiego pań
nauce chrześcijańskiej i prawu kanonicznemu istotnie odpowiadającego,
wytworzył
się sztuczny organizm państwa patrymonialnego w którym
ginęło poczucie
obowiązków obywatelskich i miłości ojczyzny, a słaba władza
rządowa,
ścieśniając dla braku środków coraz więcej swój
zakres działania, nawet tego
szczupłego zakresu nie była w stanie należycie urzeczywistnić. Pokazało
się
jednak ostatecznie, że zasada, stanowiąca rdzeń nauki politycznej
chrześcijańskiej,
silniejszą była od chwilowego dążenia kościelnej hierarchii, i lubo
powoli,
przenikała coraz to więcej umysły narodów. Idea państwa tak
zwanego prawnego
rozszerzała się coraz to s w umysłach narodów, a z końcem XV
stulecia narody
europejskie przeprowadzały ją nawet wśród otwartej z
hierarchią kościelną
walki.
W memoriale Ostroroga widzimy
już
wyciągnięte konsekwencje, widzimy walkę; w traktacie Zaborowskiego
spotykamy
się z samą nauką kanonistyczną, z wszelkimi jej na rzecz kościoła
zastrzeżeniami.
-------
Nie znalibyśmy jednak jeszcze
całości
systemu przez Zaborowskiego wyłożonego, gdybyśmy pominęli jego końcową
przemowę
do narodu i króla, ażeby „naprawiwszy swoje
królestwo zapalili umysły swoje i
przeciw najokrutniejszemu imienia chrześcijańskiego
nieprzyjacielowi”
„Zerwijcie się — woła — pod
przywództwem Chrystusa, Polacy, do wojny tej tak
koniecznej, tak uczciwej, taką sławę wam przynoszącej... Patrzcie się,
proszę,
co za los spotkał cesarstwo greckie i inne królestwa
obfitujące w zasoby i bogactwa,
z chwilą gdy Turek je zajął. Patrzcie się na los Rusi i ziemi
Podolskiej,
której panowie i szlachta książętom się równali.
Czegoż więc spoczywacie,
czemuż się nie zbudzicie? Zbierajcie zatem zbrojne zastępy, abyście i
wy nie
zginęli. Troszczcie się z największą czujnością, aby złożywszy na bok
wszelkie
niesnaski, niezgody i zawiści, taką się miłością zespolić, iżby z was
wszystkich powstało potężne wojsko, zdolne do pokonania
ludów niewiernych i
barbarzyńskich. Zbudźcie się i starajcie, aby wszystkich chrześcijan
godnością
i sławą przewyższyć... Złamaliście zakon krzyżacki, odzyskaliście
ojczyznę, i
piękne to było a chwalebne zwycięstwo, boście walczyli wprawdzie
chrześcijanie
przeciw chrześcijanom, ale w imię sprawiedliwości, i walkę tę potomkom
swoim przekazaliście.
0 ileż jednak piękniej i zaszczytniej będzie, jeśli uczynicie to
Tatarom, ludom
mahometańskim, Moskalom i najgorszym heretykom, Wołochom, przez
których nie
tylko wasza ale cała chrześcijańska Rzeczpospolita w wielkiej części
jest
spustoszoną i co dzień spustoszeniu ulega. Biada nam nieszczęśliwym
Polakom,
jeśli po tylu klęskach i najazdach ziem naszych do czynu się nie
zerwiemy.
Rzeczą jest waszej roztropności i obowiązku, Polacy, niegdyś niezwyciężeni, abyście dla
pomszczenia Chrystusa, z wdzięczności
ku Bogu, tego miecza, któregoście tak często nie bez
przyczyny przeciw
chrześcijańskim zwracali zastępom, teraz przeciw najstraszniejszym
Chrystusa
nieprzyjaciołom dobyli i wyostrzyli. Nie tylko potomkowie wasi i
wszyscy
chrześcijanie będą wam składać dzięki, lecz Bóg,
wdzięcznością waszą poruszony,
wieczystą was opromieni sławą”.
Każdemu narodowi,
który się zdrowo
rozwija, musi jakaś wielka myśl, wielkie posłannictwo przyświecać.
Wznosi ono
jego umysły, rodzi silne, do śmiałych czynów pochopne
jednostki, skupia siły
wewnętrzne, zmusza do wewnętrznej pracy i przed rozstrojem strzeże.
Taką myślą,
przyświecającą Polsce przez średnie wieki, była idea przyłączenia
Pomorza,
zdobycia sobie przystępu do brzegów Bałtyku. Postawił ją
Bolesław Chrobry, jej
wywalczeniu poświęci! się Krzywousty, Łokietek i Witold, a Kazimierz
Jagiellończyk owoce ich pracy w pokoju toruńskim z r. 1466 ostatecznie
dla
Polski zagarnął. Słusznie podnosi Zaborowski, że walkę tę
przeprowadzili Polacy
pod hasłem prawa i sprawiedliwości przeciw brutalnej przemocy i sile,
która się
pod płaszczem krzyżackim skupiła. Ale zaledwie w walce tej
kilkowiekowej szala
zwycięstwa na polach grunwaldzkich przechyliła się na stronę
Polaków, już im
się inne, większe zadanie otwarło. Rzucili się ku niemu bohatersko,
lecz
nieszczęśliwie. W bitwie nad Worsklą, na polach Warny, na wyprawie
wołoskiej,
lała się krew polska w sposób zastraszający. Z początkiem
XVI wieku nastała
chwila zwątpienia, ku biernej obronie przechylały się umysły narodu,
ale część
jego żywsza i dalej sięgająca wzrokiem budziła i nawoływała do czynnej
inicjatywy. Tylko zdobycie brzegów Czarnego Morza mogło
stworzyć Polsce
naturalne granice od wschodu, rozpołowić i obezwładnić świat
mahometański i
nawałę jego, zagrażającą chrześcijaństwu, skutecznie odeprzeć. Nie
brakło
silnego ramienia, nie zbywało na zasobach, potrzeba było wewnętrznego
skupienia
się i silnej organizacji. Do tych głosów w traktacie swym
przyłącza się
Zaborowski, reformę wewnętrzną z walką przeciw niewiernym nierozłącznie
splatając.
Inną drogę obrali ostatni
Jagiellonowie. Z dziwną obojętnością patrzyli obaj Zygmuntowie, jak się
paliły
i zapadały ściany u najbliższego sąsiada. Cieszyli się pokojem, w jakim
ich
zostawiała Turcja, niebaczni, że pokój taki chwilowy tym
cięższej jest
zapowiedzią burzy. Naród o swym posłannictwie zapomniał,
ducha inicjatywy na
zawsze utracił, a burzliwe jego umysły łamały wszelkie usiłowania
wewnętrznej
reformy.
R. 1877.
[1] Historia literatury,
t. V, str. 140.
[2] Sejmy
polskie za Olbrachta i Aleksandra,
„Ateneum”, zeszyt z kwietnia i maja 1877
r.; przedrukowane w I t. Szkiców historycznych.
[3]
Przytaczamy ustęp traktatu podług wydania Akademii. Traktat dzieł się
na
części, każda część na paragrafy. Część oznaczamy liczbą rzymską,
paragraf arabską,
litera „w.” oznacza wiersz paragrafu.
[4] Między
wieloma cytatami przytacza Zaborowski słowa: „rex illiteratus
est quasi asinus
coronatus”.
[5] Sejmy polskie za
Olbrachta i Aleksandra j.
w.
|