Insurekcyjny patriotyzm politycznego realisty?
Stosunek prymasa Stefana Wyszyńskiego do powstań narodowych.
Już w przygotowywanym pod redakcją Jacka Kloczkowskiego
tomie Póki my żyjemy... Tradycje insurekcyjne w myśli polskiej (Warszawa
2004), prof. Krzysztof Kawalec opisując stosunek narodowych demokratów do
tradycji powstańczej zwracał uwagę na złożoność i wielonurtowość relacji jakie
łączyły tę część polskiej tradycji politycznej – zazwyczaj wiązanej z nurtem
realistycznym w rodzimej refleksji politycznej – z dziedzictwem kolejnych
narodowych insurekcji.
Podobne refleksje nasuwają się, gdy spojrzymy na
ocenę powstań narodowych, sformułowaną przez innego wybitnego Polaka – kard.
Stefana Wyszyńskiego. Prymas Tysiąclecia oczywiście powinien być uważany przede
wszystkim za wybitnego duszpasterza i teologa, ale jasne jest, że odgrywał
także rolę duchowego, a także politycznego przywódcy Polaków w okresie PRL.
Prawdziwego męża stanu, którego po śmierci rodacy uczcili umieszczonym na
trumnie napisem: „Niekoronowanemu królowi Polski”.
Gdyby kard. Wyszyńskiego potraktować jako myśliciela i
przywódcę politycznego, zaliczylibyśmy go niemal bez zastanowienia do nurtu
realistycznego w polskiej polityce. Argumentów na rzecz takiej oceny dorobku
Prymasa Tysiąclecia dostarczają choćby jego porozumienie z władzami
komunistycznymi w 1950 r., roztropna postawa w 1956 r., a nawet wezwania do
umiarkowania skierowane do kierownictwa związku w okresie „Solidarności”.
Wydaje się, że w swym myśleniu o polityce wyznawał on tak klasyczne dla
politycznego realizmu kategorie, jak ochrona biologicznego bytu narodu, trzeźwy
rachunek sił i skutków podejmowanych działań, szacunek do życia każdego
człowieka... Tymczasem w wypowiedziach tego hierarchy Kościoła nie znajdziemy
potępienia dla patriotyzmu insurekcyjnego.
Niezwykle ciepły stosunek prymasa do powstań
narodowych jest wręcz zaskakujący. Możemy go oczywiście tłumaczyć przyczynami
biograficznymi, tym, że młody ks. Wyszyński sam był uczestnikiem AK-owskiej
konspiracji i w 1944 roku pełnił funkcję kapelana powstańczego szpitala w
podwarszawskich Laskach. Ale nie wszystko da się w ten sposób wyjaśnić,
ponieważ jego stosunek do tradycji insurekcyjnych nie ma wiele wspólnego z
sentymentalizmem czy kombatanctwem. Aby bliżej go zanalizować, przyjrzyjmy się
mu na przykładzie kilku wystąpień kardynała, które wprost odnosiły się do
tematyki powstańczej.
Rok 1960. W uroczystość Zesłania Ducha Świętego
kardynał przywołał słowa papieża Piusa XII, który uznał powstanie warszawskie
za „tygiel, w którym oczyszcza się i uszlachetnia złoto najwyższej próby”.
Przypisywał powstańcom miłość i wiarę, wspominał o ofierze „najlepszych synów
stolicy”, łączących w sobie „szlachetne poczucie honoru człowieka” i „silne
przekonanie wiary chrześcijańskiej”. Doszukiwał się w tej ofierze analogii do
ofiary Chrystusowej na Krzyżu. Zwracał uwagę na podziw świata dla stolicy
Polski, a także na to, że dzięki tej wielkiej ofierze nie zamarł duch narodu,
uczestnicy powstania stanowili bowiem świadectwo, że „Polska [...] nie chce
umrzeć”.
Jeszcze bardziej interesujące jest wystąpienie
wygłoszone przez zwierzchnika Kościoła warszawskiego w październiku 1961 w
kościele Św. Marcina w Warszawie. Ulicę
Piwną na stołecznej Starówce, przy której znajduje się kościół, prymas nazywa w
swej mowie „wielkim ołtarzem ofiarnym”. Mówił dalej: „Olbrzymie wówczas
dała Warszawa uzupełnienie do Chrystusowej ofiary”.
Biskup Warszawy nakreślił też celowość
powstańczej ofiary stolicy w 1944: „Chociażby pozostały góry ciał, przykryte
gruzami, to jeszcze te ofiary są małe, w porównaniu do wielkiego prawa, jakie
ma człowiek, naród i ludzkość: prawa wolności. [...] Aby je zachować i
ochronić, a przez to obronić godność człowieka, jako istoty rozumnej i wolnej,
trzeba umieć się poświęcać i składać ofiary. [...] człowiek, który biernie
przyjmuje narzuconą mu niewolę, już się właściwie deklasuje i przestaje być pod
jakimś względem człowiekiem. I naród, który nie umie walczyć o swoją wolność,
już się właściwie zdeklasował...”. Powraca w tym kazaniu cytat z Piusa XII o
tyglu, w którym miało wypalić się to co w narodzie „słabe i liche”.
Zdaniem prymasa dzięki powstaniu Warszawa to „miasto Nieujarzmione, które [...]
zgorzało, ale zostało na nowo odbudowane, aby żyć w miłości”.
Kolejna bardzo ciekawa wypowiedź prymasa na temat polskich
insurekcji miała miejsce w styczniu 1963. W
stulecie powstania styczniowego kardynał namawiał do ostrożności w jego ocenach,
argumentując, że „chociaż mamy prawo do historycznych ocen ludzi, którzy
odeszli, to jednak nigdy nie zaszkodzą: roztropność, rozwaga, umiar i
oszczędność”. Przywołał następnie kard. Wyszyński słynne zdanie
wypowiedziane przez cara Aleksandra II w 1856 roku do Polaków: Point de
rêveries, messieurs – Żadnych mrzonek, panowie. Polski dostojnik z
perspektywy 100 lat z goryczą komentował: „Dla cara wszystko, co kipiało w
duszy narodu, co było wołaniem o sprawiedliwość dziejową i prawo wolności, było
tylko... mrzonką! O! Biada narodowi, który by w ten werdykt uwierzył”. Dalej
stanowczo stwierdzał: „możemy rozmaicie oceniać wszystkie jęki udręczonej duszy
narodowej, ale potępiać nam ich nie wolno! [...] Historyczny epizod roku 1863
możemy zsyntetyzować dopiero po stu latach, gdy stoimy tutaj jako naród żywy,
gdy jeszcze jesteśmy [...]. Oczyma naszymi patrzyliśmy, jak waliły się potęgi i
przedstawicielstwa tych, którzy przed stu laty mówili narodowi: porzućcie
wszelką nadzieję, żadnych mrzonek! [...] Może krew wówczas przelana [...]
dopiero dziś, po dziesiątkach lat, miała wydać swój plon”.
Zwracając się do młodzieży kardynał podkreślał, że ucząc
się narodowych dziejów dowiaduje się ona o wielu powstaniach – „może nieudanych
i pozornie nie przynoszących rezultatów, a jednak owocnych” – gdyż, jak
przypominał Wyszyński: „Powstania [...] były budzeniem ducha narodu, aby
powstał i żył [...]. Z krwi, którą użyźniano polskie zagony, wzrosła wolność w
Ojczyźnie”.
Dalej rozważał kard. Wyszyński zagadnienie tego,
czy powstanie się udało i czy forma patriotyzmu skoncentrowanego na pracy
organicznej przewyższa walkę za Ojczyznę powstańców. „Czy nie lepiej było żyć
spokojnie w pracy organicznej?” – pytał prymas i odpowiadał natychmiast: „Istnieją
narody, które [...] osiągając ideał pragmatyczny [...] „ideał pełnej misy
chleba” coś jednak przy tym zatracają [...]. Nie samym chlebem żyje naród [...].
Najbardziej smutnymi narodami są te, którym postawiono li tylko ideał
materialny [...], które postawiły sobie zbyt wąski ideał”. Podkreślał
ksiądz prymas, że „powstanie [...] było w duszy każdego niemal Polaka [...]. A
wynikało nie z [...] kompleksu [antyrosyjskiego] tylko ze zdrowego dążenia do
wolności”. Po raz kolejny powtarzał wskazując na prawdziwą przyczynę
przedsięwzięć powstańczych: „Jeżeli uznajemy prawo czarnych ludów do
samostanowienia o sobie i pełnej wolności, to cóż dziwić się narodom starym,
jakim był już przed stu laty naród polski, że chciał chodzić o własnych siłach,
a nie na bagnetach obcych mocarstw. Młodzież szła w lasy, bo chciano ją wcielić
do obcych armii. Nic dziwnego! [...] Nie potępiamy młodzieży, która na ulicach
Stolicy z butelkami benzyny rzucała się na czołgi hitlerowskie. A wy
chcielibyście potępiać tych, którzy przed stu laty walczyli jak umieli i czym
mogli?! [...] Nie kierowali się nienawiścią, ale miłością wielkiej upragnionej
sprawy – Wolności. Ona była ich prawem i obowiązkiem. Musieli o nią walczyć!
[...] Bóg, Twórca narodów, wszczepił w dusze dzieci narodu polskiego pragnienie
walki o własną wolność”.
W swym długim wystąpieniu kardynał Wyszyński
zajął się też znaczeniem powstania styczniowego dla całych dziejów narodu.
Uważał, że najważniejszym efektem powstania było narodowe zjednoczenie: „Ten
zryw polityczny, połączony ze zrywem społecznym, jedno dał w rezultacie, to
mianowicie, że walczyli wówczas prawie wszyscy. W szeregach powstańczych...
widzieliśmy przedstawicieli wszystkich warstw narodu”. Wzmocniona
wspólną walką w powstaniu wspólnota narodowa wydać miała nowych pisarzy (w tym
kontekście kard. Wyszyński wymienia m.in. Kraszewskiego i Sienkiewicza) oraz
myślicieli politycznych. „<<Nieudane>> powstanie oddało wielką
przysługę wszystkim trzem zaborom, bo rozpoczęła się praca myśli polskiej”.
Odwołując się do Romana Dmowskiego prymas mówił: „Przyjdą
potem ludzie, przyjdą pisarze, którzy będą nam pisali najrozmaitsze ‘myśli
nowoczesnych Polaków’, pogłębiając w nas nurt wspólnoty narodowej. Nie
zapomnijmy, że ten nurt wyrósł z oparów krwi synów polskiej ziemi [...]”. W ten
sposób u Wyszyńskiego łączyła się tradycja patriotyzmu powstańczego i
endeckiego patriotyzmu sceptycznego wobec narodowych powstań (choć jak pokazał
to we wspomnianym już tekście prof. Kawalec, nie należy nadinterpretować tego
sceptycyzmu).
Jest to możliwe, jak tłumaczy dalej prymas,
ponieważ „naród [...] umacnia się [...] jedyną wspólną miłością
wszystkich synów tej ziemi do Matki Ojczyzny, która nas karmi swoją piersią, a
którą my niekiedy mamy obowiązek karmić... własną krwią!”
Wreszcie pisał: „Naród bez tego zrywu, okupionego krwią,
nie ostałby się Bismarckowskiej polityce Kulturkampfu. Nie oparłby się
germanizacji i rusyfikacji. Przed tym etapem, który dla umęczonego narodu był
jedną z najcięższych prób, trzeba było ofiar. Te ofiary padły i wydały swój
owoc, co obudziło sumienie narodu”. „Zaczęła się wspólna praca [...].
Przygotowywali naród do zrywu wolności, który przeżyliśmy w latach 1917-1919”, czyli do odzyskania niepodległości. „Naród polski nad trumną powstańców roku 1863 zrobił
rachunek sumienia. Był on dla nas zbawczy”.
Warto zwrócić uwagę, że dla prymasa nie ma bezpośredniego
związku między powstaniem, a zaostrzeniem polityki zaborców wobec Polaków.
Wręcz przeciwnie, wydaje się, że powstanie staje się etapem przygotowującym
naród do mającej nastąpić próby, która i tak miała nas spotkać. Jest to w
pewnym sensie myślenie ahistoryczne, ale wynika wprost z rozumienia dziejów
narodu, jako swego rodzaju ciągu moralnych wyzwań, prób stawianych przed
narodem przez Boga. Takie stanowisko wynika z patrzenia na rzeczywistość
narodową przede wszystkim z perspektywy teologicznej i moralnej. Nie oznacza to
lekceważenia innych perspektyw – społecznej, politycznej czy gospodarczej, ale
umożliwia Wyszyńskiemu przyglądanie się całości dziejów narodu, a także
spojrzenie z wielkim dystansem na rzeczywistość doczesną, zarówno minioną, jak
i obecną. W jego wypowiedziach przebija przekonanie, wynikające z przesłanek
religijnych, m.in. z przesłanki o rozumnym ładzie istniejącym w stworzonej
przez Boga rzeczywistości, że pozory bezsensu i chaosu są jedynie pozorami,
kryjącymi ukryty, głębszy, Opatrznościowy zamysł. Z tej właśnie perspektywy
kardynał analizuje zrywy powstańcze.
Kolejne wystąpienie prymasa Stefana Wyszyńskiego, które
chciałbym przywołać, zostało wygłoszone w 1974 roku w 30. rocznicę wybuchu
powstania warszawskiego.
I tym razem prymas spogląda na powstanie z perspektywy
teologicznej. „1 Sierpnia stajemy zawsze wobec wielkiego niezbadanego misterium
cierpienia, którego sens jest... wieloraki [...] Bóg chciał ukazać, że są
wartości, o które trzeba walczyć, nawet w walce pozornie beznadziejnej”. To, co
przez krytyków powstania warszawskiego było świadectwem braku dojrzałości
narodowej, prymas interpretuje dokładnie przeciwnie: „Warszawa [...] zdolna
była podjąć każdy wysiłek, każdą ofiarę, aby zaświadczyć swoje prawo do pełnej
wolności, o której nie mogą decydować sąsiednie narody. Musi być ślad w
dziejach dojrzałości narodu, który ma słuszną ambicję stanowienia o sobie. W
tym duchu podjęta została walka powstańcza. Z góry było wiadomo, że
beznadziejna. Ale ten akcent był w dziejach konieczny, chociaż nie tak jak tego
oczekiwaliśmy wpłynął on na sumienie tych, co decydowali o pokoju”. Powstanie
nie przyniosło więc skutków doraźnych, nie wpłynęło na kształt polskich granic,
ani na decyzję oddania nas pod dominację sowiecką, ale było niezbędne dla
przetrwania narodu w dłuższej perspektywie.
Prymas w tym wystąpieniu odnosi się też do całości
tradycji powstańczej. „Przypomina nam to wszystkie poprzednie nieudane
powstania: Powstanie Listopadowe i Powstanie Styczniowe, które oceniając od
strony strategii, nie mogły mieć powodzenia. Były jednak potrzebne, choć ciężko
naród kosztowały przez upływ krwi, stratę dóbr materialnych i kulturalnych.
Przypominały nieustannie światu sprawę Polski. Trzeba o niej myśleć [...] W
traktacie wersalskim stało się oczywiste, że o Polsce trzeba myśleć. [...] Na
tym, zda się obumarłym ciele narodu, padli dwaj zaborczy zbrodniarze. Przemówił
Bóg”.
Po raz kolejny sukces polskiego
realizmu politycznego – obecność polskiej dyplomacji na konferencji pokojowej z
Niemcami po zakończeniu I wojny światowej - zdaniem prymasa był konsekwencją
insurekcji polskich. Znowu z perspektywy Wyszyńskiego obie tradycje ściśle się splatają
i z siebie nawzajem wynikają.
„Quam iucundum est pro Patria mori
– słodko jest umierać za Ojczyznę w świadomości, że jest to posiew krwi, która
będzie wołać z ziemi żyjących do Ojca ludów i narodów o sprawiedliwość, jak
wołała krew Abla... jak krew Chrystusa – zbawcza uświęcająca i ożywiająca” –
kontynuuje prymas. Ponownie więc pojawia się wątek ofiary i współodkupienia
z Chrystusem poprzez ofiarę życia powstańców.
Upominał prymas słuchaczy, by nie
mierzyli wartości zrywu powstańczego, miarą fatalnej rzeczywistości PRL-u. „Może
się nam wydawać, że sytuacja obecna nie daje satysfakcji walczącym i poległym,
ale pamiętajmy, że o duchu narodu, jak o pięknie obrazu, nie rozstrzygają ramy,
tylko to, co z nich patrzy. ... Patrząc na ten obraz w szpetnych ramach, nadal
rozpoznajemy: To jest przecież ojczyzna moja! To ona, to Polska! Może chwilowo
ubrana jest w szkarłatną szatę. Chrystus naigrywany też był okryty szkarłatną
szatą w pretorium najeźdźcy Piłata. Ale szata spadła z niego na Kalwarii, gdy
stanął w pełnej prawdzie... Moja prawda pochodzi od Ojca Światłości. Jest nią
miłość, sprawiedliwość, pokój, którego świat dać nie może. Jest nią duch ofiary
i służby. Wartości te przemawiają dziś do nas. Są one zrozumiałe i biorą za
serce, tak jak biorą za serce i Śluby Jasnogórskie Narodu...”.
Wreszcie 23 września 1975 r. mówił
kardynał o powstaniu, jako o „tragedii, która była zwycięstwem i która na pewno
przepełniała ginących tutaj obrońców Narodu, chwałą i uwielbieniem”.
W tych ostatnich wystąpieniach
znowu widzimy paradoksalną ciągłość pomiędzy poświęceniem uczestników
powstania, a tymi, którzy trwają w kulturze i wierze narodu w Ślubach
Jasnogórskich, czyli z kolejnymi pokoleniami żyjącymi w rzeczywistości Polski
poddanej komunistycznej dominacji. Dla prymasa rzeczywistość narodu,
ojczyzny jest rzeczywistością historyczną, ale - można powiedzieć - rzeczywistością
długiego trwania – odwołując się do jego metafory, treścią obrazu, który może
zmieniać ramy. Komunizm jest tylko chwilowym – niemal estetycznym zgrzytem –
który nie zmienia wartości moralnej wspólnoty, jaką ma być naród. Na taki
dystans – nie oznaczający jednak obojętności na rzeczywistość, nie posuwający
się do jakiejkolwiek „wewnętrznej emigracji” – prymas Wyszyński może sobie
pozwolić, ponieważ wywodzi swoją perspektywę z wartości religijnych,
ponadczasowych i wiecznych, widząc w tragedii powstań uzupełnienie ofiary
zbawczej Jezusa Chrystusa. Widząc w cierpieniach narodu analogię do cierpienia
każdego człowieka – mówiąc o misterium cierpienia, misterium Krzyża.
Jest w tym oczywiście wiele
chrześcijańskiego mistycyzmu, ale także paradoksalnie wiele chrześcijańskiego
realizmu, pokazującego, że choć rzeczywistość może być opisywana w kategoriach stricte
racjonalnych, to rozum nie jest w stanie zgłębić całej złożoności
rzeczywistości, dającej się wyjaśnić dopiero poprzez odwołanie się do sfery
nadprzyrodzonej, która często pozwala zrozumieć rzeczywistość doczesną i
namacalną.
Wybór dotychczasowych cytatów z
prymasa Stefana Wyszyńskiego czyniłby go niemal mistykiem insurekcjonizmu. Przy
odrobinie złej woli można by nawet starać się wykazać, że jest on zwolennikiem
„zbędnych” ofiar. Jednak z pewnością w refleksji kard. Wyszyńskiego nad
polskimi powstaniami nie możemy się do tych cytatów ograniczyć. Dla
zrównoważenia obrazu przypomnijmy tylko dwie wypowiedzi Prymasa Tysiąclecia z
okresu tuż przed jego śmiercią, tj. z początków roku 1981, z czasu tzw.
pierwszej „Solidarności”.
Pierwsza z nich wprost
koresponduje z jednym z przywołanych cytatów z 1974 roku, w znaczący sposób
uzupełniając poprzednią refleksję. W kazaniu ze stycznia 1981
prymas mówił: „Tak często słyszymy zdanie: „Piękną i zaszczytną rzeczą jest
umrzeć za Ojczyznę”. Jednakże trudniej jest niekiedy żyć dla Ojczyzny. Można w
odruchu bohaterskim oddać swoje życie na polu walki, ale to trwa krótko.
Większym niekiedy bohaterstwem jest żyć, trwać, wytrwać całe lata [...],
wytrwać, żyć dla Ojczyzny, nabrać zaufania do niej i gotowości oddania jej
wszystkiego z siebie. To jest najważniejszy nasz obowiązek wobec Ojczyzny”.
I jeszcze jeden cytat, wyjęty tym
razem z dramatycznego przemówienia prymasa do przedstawicieli Krajowej Komisji
Porozumiewawczej „Solidarności” podczas ich wizyty u kardynała Wyszyńskiego w
lutym 1981. „Powiedziałem
panu Generałowi [Wojciechowi Jaruzelskiemu] w Natolinie, że gdyby w wyniku
jakichkolwiek zaniedbań z mojej strony, albo też nieodpowiednich posunięć,
zginął chociaż jeden Polak, chociaż jeden młody chłopiec, nie darowałbym sobie
tego nigdy. Tak myślę ja. A sądzę, że i każdy z Panów tak myśli. To nie ulega
dla mnie żadnej wątpliwości. Odpowiedzialność za życie dzieci polskich to jest
odpowiedzialność straszna. I dlatego też zastanawiając się nad sytuacją pytam
siebie: Czy lepiej z narażeniem naszej wolności, naszej całości, życia naszych
współbraci, już dzisiaj osiągnąć postulaty choćby najsłuszniejsze? Czy też
lepiej jest osiągnąć coś niecoś dzisiaj, a co do reszty powiedzieć: Panowie, do
tej sprawy wrócimy później. Nie rezygnujemy z postawionych postulatów, ale
wiemy, że obecna realizacja niektórych z nich nie jest możliwa [...]”.
To nie są z pewnością słowa, które
wypowiedziałby zwolennik kultu powstań, jako narodowego całopalenia. Wydaje
się, że nie stoją one w sprzeczności z poprzednio cytowanymi słowami prymasa
Wyszyńskiego. Z tej moralnej perspektywy, z jakiej starał się kardynał patrzeć
na zagadnienia dziejów narodu, oba sądy są całkowicie do pogodzenia. Można
przypuszczać, że kardynał był zdania, że w zależności od okoliczności z
umiłowania Ojczyzny mogą płynąć rozmaite rozwiązania praktyczne – w pewnych
okolicznościach - czyn powstańczy, kiedy indziej zaś działanie ograniczające
się do „małych środków”, obliczone na zachowanie narodowych zdobyczy i
biologicznego istnienia wspólnoty.
W 1981 roku wchodził w grę także
dodatkowy czynnik – prymas w swych wystąpieniach starał się odnieść do problemu
podejmowania decyzji przez przywódców narodu. Do tego grona bez wątpienia
należeli w warunkach PRL-owskich zarówno zwierzchnik polskiego Kościoła, jak i
członkowie kierownictwa „Solidarności”. Poprzednie wypowiedzi zaś nie dotyczyły
odpowiedzialności przywódców narodu, lecz raczej postawy zwykłych uczestników
kolejnych polskich insurekcji. Czym innym jest bowiem obowiązek moralny
roztropnego wyboru dokonanego w trudnych sytuacjach przez rządzących, a czym
innym obiektywne moralne znaczenie powstańczej ofiary narodu i obowiązek
solidarności z walczącą i cierpiącą wspólnotą.
Miłość Ojczyzny, zdaniem kard.
Wyszyńskiego, domaga się więc czci i szacunku wobec bohaterów powstań,
zwłaszcza tych, którzy złożyli w ofierze swe życie. Dostrzegał on przede
wszystkim wartość moralną i religijną powstań – jako sprzeciwu wobec zła, nawet
za cenę ryzyka utraty życia, a także jako elementu współuczestniczenia przez
naród w ofierze odkupieńczej Chrystusa. Jednocześnie jednak Prymas Tysiąclecia
nie uważał za łatwe i oczywiste w warunkach PRL sięganie po „powstańczy” sposób
narodowej posługi, zwracał uwagę, że unikanie rozlewu krwi i konieczność
zabezpieczenia istnienia narodu przemawiają za poniechaniem działań
insurekcyjnych.
Można więc powiedzieć, że ten
wielki realista okresu PRL-owskiego był jednocześnie wielkim czcicielem
tradycji powstańczej, a oba te elementy splatały się nierozerwalnie w
proponowanym przez niego modelu patriotyzmu.