(Za i przeciw wobec europejskiej debaty o kulturze,
sens pytania o miejsce kultury w konstrukcji europejskiej, Czy istnieje
kultura europejska i co to oznacza dla wspólnoty europejskiej? Polityka
kulturalna Unii Europejskiej)
Za i przeciw wobec europejskiej debaty o kulturze
Jeszcze do niedawna można było mieć wrażenie, że zachodni politycy
zajmujący się sprawami związanymi z integracją słysząc słowo kultura
- może nie sięgali od razu po rewolwer, ale dawali wyraźne oznaki
zniecierpliwienia lub głębokiego znudzenia. Dotyczyło to przede wszystkim
brukselskich urzędników Komisji czy innych agend Wspólnot Europejskich.
Nieco inaczej rzecz wyglądała w Radzie Europy, ale jak wiadomo Rada
Europy jest organem posiadającym niewiele kompetencji. O kulturze
- w perspektywie integracji dziewiątki czy dwunastki, bo myślę tu
o latach przed traktatem z Maastricht - mówiło się na tzw. kolokwiach
w gremiach intelektualistów, artystów i dziennikarzy. W ostatnich
latach sytuacja uległa wyraźnej zmianie. Dlaczego?
Otóż Wspólnoty Europejskie niemal od zarania - z
ważnym wyjątkiem, o którym niżej - prezentowane były jako projekt
polityczno-ekonomiczny (albo raczej ekonomiczno-polityczny), racjonalistyczny,
więcej: konstruktywistyczny. Oceniano ów projekt głównie w perspektywie
praktycznej oraz instytucjonalnej. Pytano: co, w jakim celu, jak i
za ile. Celem numer jeden był wspólny rynek i wszystkie płynące z
niego korzyści. Najszybciej posuwano się więc w procesie znoszenia
barier celnych, wolniej w sprawach niektórych wspólnych polityk, (np.
polityki budżetowej, ochrony zdrowia, regionalnej itd. itp.) tych
zwłaszcza, które oznaczały mocniejszy uszczerbek suwerenności narodowej
na rzecz wspólnoty, jeszcze wolniej w sprawie współpracy politycznej
dotyczącej polityki zagranicznej i bezpieczeństwa. Kiedy obserwuje
się kalendarz postępów integracji można sądzić, że według nie wyrażonego
chyba nigdy oficjalnie przekonania większości europejskiej elity politycznej,
proces integracyjny, gdy tylko przezwycięży się bariery rynku, będzie
miał charakter nieomal automatyczny: wspólny rynek spowoduje pogłębienie
współpracy politycznej, korzyści ze wspólnego rynku przekonają wyborców
do korzyści płynących ze wspólnej polityki. Jak się okazało w praktyce,
było to jedno z liberalnych złudzeń.
Wspomnianym ważnym wyjątkiem od tej powszechnej koncepcji
było stanowisko samych europejskich ojców założycieli. Robert Schuman
w swym politycznym testamencie pt Pour l'Europe pisał: "Zanim Europa
stanie się sojuszem wojskowym czy całością ekonomiczną, musi być wspólnotą
kulturalną w najszczytniejszym sensie tego słowa... Europa jest realizacją
demokracji w chrześcijańskim znaczeniu tego słowa". Jean Monnet, inny
spośród twórców Wspólnoty, w jednej z wypowiedzi pod koniec życia
stwierdził "Gdybym mógł zacząć od początku, zacząłbym od kultury".
Także w dorobku Adenauera, de Gasperiego czy Henri Spaaka znaleźć
można słowa świadczące, że myśl o budowaniu wewnątrzeuropejskich więzi
instytucjonalnych, ekonomicznych i politycznych była u nich osadzona
na głębokim projekcie ideowym. Ów projekt, wyrosły na gruncie ich
chrześcijańskich przekonań - bowiem wszyscy ci politycy byli świadomymi,
praktykującymi chrześcijanami - miał za zadanie stworzenie takiej
sieci powiązań, współpracy, wspólnych interesów pomiędzy państwami
i narodami, by nigdy więcej nie mógł powtórzyć się krwawy absurd II
wojny, żeby nigdy nie mogły zyskać szerszego poparcia ideologie totalitarne.
Ojcowie założyciele Europy byli w pełni świadomi, że ich plan się
nie powiedzie bez oparcia o wspólne wartości duchowe. Ich stanowisko
- lepiej może niż oni sami by je wyrazili - sformułował Pius XII przemawiając
w 1953 r. do profesorów niedawno wówczas powstałego Kolegium Europejskiego
w Brugii: "Nadzieja na korzyści materialne nie wystarcza, aby obudzić
gotowość do ofiary, która jest nieodzowna do osiągnięcia sukcesu.
Gdy szuka się rzeczywiście solidnej gwarancji współpracy między różnymi
krajami, to okazuje się, ze skuteczne mogą być jedynie wartości duchowe."
Ojcowie założyciele byli więc przekonani, że wartości duchowe, a więc
szeroko rozumiana kultura, są niezbędne dla sukcesu ich zamysłu. Jako
ludzie czynu uważali jednak, że wartościom należy nade wszystko służyć,
a mniej mówić o nich, stronili zatem od podniosłych słów. Jest to
postawa bardzo szlachetna o rzymskiej jeszcze tradycji, przy czym
stosuje się dobrze tam, gdzie wartości nie są w zasadzie kwestionowane.
Bezpośrednio powojenna Europa, choć odniosła tak wiele ran, również
moralnych, zdawała się być jednak terenem moralnego odrodzenia, widocznego
również w życiu publicznym. Ożywienie inspiracji etycznej i religijnej
w sztuce, literaturze i polityce było bardzo wyraźne. Triumf chadecji
w Niemczech, Włoszech, Belgii, Holandii, Francji i Szwajcarii był
dobitnym znakiem oczekiwań i nadziei wyborców. Potwierdzano wartości
zanegowane przez totalitaryzm.
Ten "triumfalny" okres trwał do 1954 r., kiedy to
parlament francuski odrzucił projekt Europejskiej Wspólnoty Obronnej,
a tym samym upadł również wówczas projekt Europejskiej Wspólnoty Politycznej.
Kolejny raz budowanie wspólnoty politycznej zostało zablokowane w
latach 60. w tzw. kompromisie luksemburskim. Okazało się, że narody
- czy też ich polityczne elity - lękają się rezygnacji z części suwerenności
i wiążącej się z nią rzekomej utraty tożsamości. Strategia budowy
Europy zwróciła się w koryto bardzo pragmatyczne i ostrożne, stopniowej
integracji poszczególnych dziedzin gospodarki.
Ale oto dziś można stwierdzić , że na zachodzie europejskim
ten etap integracji został urzeczywistniony: po wielu trudach zbudowany
został wspólny rynek wewnętrzny, co znów postawiło na porządku dnia
problem jego politycznego wyrazu. Rzeczywiste budowanie wspólnoty
politycznej, Unii Europejskiej, stało się koniecznością. Wyrazem tego
stał się Jednolity Akt Europejski przyjęty w 1987 r., a następnie
Traktat o Unii Europejskiej zwany Traktatem z Maastricht z 1993 r.
Jednocześnie Europa przeżywała trudności ekonomiczne i społeczne,
wiążące się z dekoniunkturą lat 80 i wzrostem bezrobocia. To spowodowało
falę eurosceptycyzmu, zwątpienia, wzrostu aktywności nurtów nacjonalistycznych.
Na tę sytuacje nałożył się upadek komunizmu, zjednoczenie Niemiec
i gwałtowna erupcja europejskich aspiracji krajów Europy Środkowej,
pozostających dotąd poza horyzontem nie tylko większości szarych mieszkańców
Zachodu, ale także większości jej polityków. To wszystko stworzyło
dla państw i społeczeństw Wspólnoty zupełnie nową sytuację.
Sens pytania o miejsce kultury w konstrukcji Europejskiej
Nastąpił moment, w którym nie dało się już dłużej unikać pytania o
głębsze, kulturowe fundamenty europejskiej konstrukcji. Nie dało się
omijać tych pytań drogą kolejnych, pragmatycznych decyzji, budujących
nowe więzi. Dyskusja o pozaekonomicznych i pozapolitycznych czynnikach
jedności europejskiej, o europejskiej tożsamości musiała opuścić intelektualne
salony i towarzyszyć dyskursowi politycznemu i gospodarczemu. Już
z końcem lat 80. Jacques Delors jako przewodniczący komisji Europejskiej
apelował do biskupów francuskich: "Pomóżcie nam dać Europie trochę
więcej duszy, więcej serca".
Z drugiej jednak strony nie jest wcale tak, żeby
wspomniana przeze mnie z początku niechęć do debaty o kulturze widoczna
u polityków europejskich wynikała tylko z umysłowego lenistwa czy
z radykalnie pragmatycznego nastawienia. Politycy ci doskonale zdają
sobie sprawę, że kultura różni się w sposób zasadniczy od polityki.
Kultura jest sferą wartości, dziedziną samowiedzy i tożsamości. A
wartości i samowiedza to nie są dziedziny, w których możliwe byłyby
właściwe polityce zachowania, polegające na negocjacjach i kompromisie.
Sądy o wartościach i samowiedza są ze swej natury radykalnie bezkompromisowe.
Nie można zawrzeć kompromisu na temat swojego samorozpoznania. Niebezpieczeństwa
mieszania polityki i kultury są znane nie tylko politykom, lecz także
intelektualistom. TS Eliot mówił do niemieckiego audytorium w 1946
r, w jednym z wykładów o kulturze europejskiej :"Skutki pomieszania
kultury z polityką mogą być dwojakie. Po pierwsze, naród może stać
się nietolerancyjny dla jakiejkolwiek kultury odmiennej od swojej
własnej, tak, że uważa za swój obowiązek niszczenie lub przekształcanie
otaczających go kultur. Błędem, jaki popełniły Niemcy hitlerowskie,
było przyjęcie założenia, że każda kultura inna niż ich własna jest
albo dekadencka, albo barbarzyńska... Drugą skrajnością, do jakiej
prowadzić może pomieszanie kultury z polityką, jest idea państwa światowego,
w którym istnieć będzie w efekcie jedna, uniwersalna forma kultury".
W tym samym wykładzie mówił jednak Eliot również: "Nie chcę bynajmniej
udawać, że polityka i kultura nie mają ze sobą nic wspólnego. Jeżeli
byłoby możliwe całkowite ich rozdzielenie, problem stałby się dużo
prostszy.Polityczna struktura narodu wpływa na jego kulturę, i jest
także przez tę kulturę kształtowana. Jednak w dzisiejszych czasach
o wiele za dużo uwagi poświęcamy sprawom polityki wewnętrznej innych
krajów, a o wiele za mało kontaktu mamy z ich kulturą". Święte słowa.
Jeśli zatem wolno przyglądać się temu, jakie są wzajemne więzi między
polityką i kulturą na poziomie narodowym, to również wolno to czynić
na poziomie ponadnarodowych związków. Czego na pewno nie wolno czynić
wedle Eliota, to manipulować kulturą dla politycznych celów, nie wolno
gwałcić organicznego wzrostu kultury podporządkowując go i przystrzygając
wedle wymogów procesu politycznego. Ten ostatni co prawda w części
ma charakter organiczny i spontaniczny, lecz zarazem w dużej mierze
jest mechanizmem, sztuczną i zamierzoną konstrukcją. Natomiast Eliot
zapewne zgodziłby się z tym, że wolno nie tylko rozważać związki polityki
i kultury, ale również problem określany dwuznacznym mianem "polityki
kulturalnej" - pod warunkiem, że rozumie się ją jako tworzenie warunków
politycznych (instytucjonalnych, finansowych) dla nieskrępowanego,
"organicznego" właśnie rozwoju kultury. Polityka kulturalna tak rozumiana
jest więc służbą instytucji politycznej na rzec kultury, a nie odwrotnie,
choć tak właśnie, odwrotnie, rozumiana była przez komunistów. Ale
komuniści, jak dowiódł Orwell, wszystko rozumieli odwrotnie.
Czy istnieje kultura Europejska i co to oznacza
dla wspólnoty europejskiej?
Powracając do naszego szczególnego przypadku procesu
integracji europejskiej należy więc zapytać, czy europejska wspólnota
polityczna i ekonomiczna znajduje oparcie w rzeczywistej organicznej
jedności kultury europejskiej? Inaczej mówiąc, czy trwałym politycznym,
instytucjonalnym bytom Unii Europejskiej towarzyszy taki byt jak "kultura
europejska" o jakiej można by powiedzieć coś więcej niż ogólniki tak
ogólne, że nic nie znaczące? Ale istnieje pytanie jeszcze wcześniejsze:
dlaczego ta kwestia stanowi problem? Czy sama polityka, instytucje,
procedury, interesy nie wystarczą? Możemy wszak wyobrazić sobie np.
wspólną politykę rumuńsko-chińską w jakimś znaczącym zakresie, albo
amerykańsko-filipińską, bez tego, żeby te kraje posiadały jakąkolwiek
sensownie możliwą do wyartykułowania wspólnotę kultury.
Na drugie z tych pytań - a więc dlaczego ważna jest
sprawa hipotetycznej na razie "kultury europejskiej" dla politycznej
wspólnoty Europy odpowiedzieć można następująco. Oto Unia Europejska
jest wspólnotą bardzo szczególną. Nie tylko dlatego, że ma pewne formalne
podobieństwa do kultury: niezależnie bowiem od zmiennych projektów
politycznych jest bowiem stałym procesem, wciąż otwartym, dla którego
nie ma żadnej wyrazistej mety w postaci z góry zdefiniowanej formy
federacji czy konfederacji. Przede wszystkim jednak polityczna wspólnota
Europy nie jest związkiem imperialnym, nie jest związkiem podbijającego
z podbitymi, dominującego z podporządkowanymi, jak to miało miejsce
w innych historycznych przedsięwzięciach o uniwersalistycznym zakroju.
Choć nieraz stawia się w jednym szeregu historycznym Unię Europejską
z Wielką Grecją Aleksandra Wielkiego, z Cesarstwem Rzymskim, Europą
Karola Wielkiego, Cesarstwem Habsburgów czy Europą napoleońską, to
czyni się tak z gruntu niesłusznie. Jeśli już szukać analogii dla
Unii Europejskiej - to w związku kantonów szwajcarskich albo - kto
wie ? - w Unii polsko-litewskiej. A więc w związkach, które oczywiście
zostały zawarte dla obrony jakichś istotnych interesów, ale interesów
wszystkich partnerów, gdzie nikt nie miał - przynajmniej w założeniu
- być hegemonem. Warto przypomnieć preambułę do tekstu Unii Horodelskiej
z 1413 r . Biorąc poprawkę na retorykę odłóżmy na bok systemy podejrzeń
i zgódźmy się na szczerość intencji. "Nie dozna łaski Zbawienia, kto
się na miłości nie oprze. Miłość jedna nie działa marnie. Promienna
sama w sobie, gasi zawiści, osłabia urazy, daje wszystkim pokój, łączy
rozdzielonych, podnosi upadłych, gładzi nierówności, prostuje krzywizny,
wspiera każdego, nie obraża nikogo. Ktokolwiek się chroni pod jej
skrzydła, znajdzie się bezpiecznym i nie ulęknie się niczyjej groźby.
Miłość tworzy prawa, rządzi królestwami, zakłada miasta, a kto nią
gardzi, ten wszystko utraci. Dlatego też my wszyscy zebrani, prałaci,
rycerstwo, szlachta, chcąc spocząć pod puklerzem miłości i przejęci
pobożnym ku niej uczuciem niniejszym dokumentem stwierdzamy, że łączymy
i wiążemy nasze domy i rodziny i herby". Otóż to: wiążemy nasze domy,
rodziny i herby. W Unii Europejskiej, w której będziemy mieli europejskie
obywatelstwo i wszystko, co z nim związane, też poniekąd wiążemy nasze
domy i rodziny. I nie jest to powiązanie przez podbój i dominację,
a związanie partnerskie - cokolwiek by mówić o dominacji Banku Niemieckiego
czy o niemiecko-francuskim "trzonie" Europy. Dlatego pytanie o wspólnotę
kultury jest takie ważne. Cesarstwo Rzymskie podbijając ludy wokół
Morza Śródziemnego, zachowywało się rozsądnie i tolerancyjnie, ale
jednak wiadomo było, kto w nim rządzi. Obywatel rzymski - to był status
specjalny, gwarantujący przywileje i ochronę. Jedność Cesarstwa nie
opierała się na tym, że wszystkie bóstwa zamieszkiwały Panteon, ale
na wojsku i scentralizowanej administracji. Natomiast harmonia w Unii
Europejskiej korzystającej z dobrodziejstw - ale i z kłopotów - związanych
z demokracją, z regionalizacją, z subsydiarnością itp., domaga się
jakiejś elementarnej, co nie znaczy że powierzchownej, wspólnoty kulturowej.
Trudno sobie wyobrazić, by bez niej organizm europejski mógł przetrwać.
Dlatego pytanie o jedność kultury europejskiej jest takie ważne.
Powróćmy zatem do pytania pierwszego: czy taka jedność
istnieje? Odpowiedzi na to pytanie nie są jednoznaczne. Jeśli większość
autorów skłonna jest raczej udzielać odpowiedzi twierdzącej, to nie
znaczy wcale, że zasięgiem kultury europejskiej obejmują oni całą
Europę geograficzną. Pojawiały się wątpliwości odnośnie do leżącej
za Pirenejami, poddanej wpływom arabskim Hiszpanii, niektórzy wciąż
odmawiają miana Europy prawosławnej Grecji wiążąc Europę z chrześcijaństwem
łacińskim. Wiele wątpliwości panuje co do Europy Środkowej i Wschodniej:
powiada się często, że nie tylko żelazna kurtyna, Jałta pół wieku
totalitaryzmu pozbawiają ją miana i znamion Europy, ale że zawsze
był odmienna: pod wpływami Orientu, częściowo prawosławna, częściowo
używająca innego alfabetu, raczej rolnicza niż przemysłowa, chłopsko-szlachecka
niż mieszczańska, że nigdy nie należała do Cesarstwa Rzymskiego, że
jej narody posiadają słaby "instynkt państwowy" bo długie wieki istniały
bez własnych państw, za to cierpią na przerost "instynktu etnicznego"
itp. Nieraz mówi się - pewnie nie bez racji - że europejskość idąc
ku wschodowi ulega "rozrzedzeniu", w związku z tym granica Europy
jest płynna. Większość jednak rozważających w tym aspekcie problematykę
europejską przyjmuje jako dane istnienie kultury europejskiej. Jeśli
chcą to istnienie uzasadnić, powołują się zwykle na różne argumenty
i czynniki, których dosyć kompletny wykaz można np. znaleźć w "Liście
otwartym do Europejczyków" Denisa de Rougemont czy w eseju Nkolausa
Lobkowicza o Dziedzictwie Europy. Autorzy ci - jak dziesiątki innych
- powołują się na trzy źródła kultury europejskiej, w których zawiera
się esencja jej dziedzictwa. Są to: Ateny, Rzym i Jerozolima, inaczej
mówiąc Grecja, Cesarstwo i judaizm oraz chrześcijaństwo. Grecja to
dziedzictwo racjonalności w jej podstawowych formach, metafizyki,
logiki i dialektyki, to także dziedzictwo świadomości obywatelskiej
i poczucia wolności. Nikolaus Lobkowicz dodaje do tego grecką tradycję
cnoty - arete, wedle której nie da się ostatecznie uregulować prawnie
zagadnień moralnych i moralnych decyzji, oraz taki oto fakt, że Grecy
- podobnie zresztą jak Żydzi i Rzymianie - konfrontują się nieustannie
z przeszłością, z podlegającymi krytycznym interpretacjom zapisami,
z tekstami zawierającymi niejednoznaczną tradycję. Rzym to państwo
i prawo, to idea pokoju, który jest czymś innym, niż tylko brak wojny
- słowo pax wywodzi się od pacisor - jednać, ustalać. Rzym to trwały
przez stulecia model władzy: zarówno królewskiej jak i papieskiej.
Jerozolima zaś - to przede wszystkim monoteizm, dzięki któremu dokonała
się radykalna jak mówią bibliści "demityzacja" - odbóstwienie przyrody,
skąd usunięte zostały wszystkie bożki i demony natury, które dawniej
stale trzeba było obłaskawiać. Dzięki temu - i dzięki oddaniu przez
Boga Ziemi we władanie Adama możliwa stała się nauka, technika, manipulowanie
przyrodą. Ale zdemityzowana natura, zdemityzowana materia zarazem
jest czymś godnym niezwykłej uwagi i pracy, jest wtórnie niejako uświęcona
przez fakt Wcielenia. Ten dwoisty stosunek do natury obecny w chrześcijaństwie
był jednym ze źródeł niezwykłych możliwości, jakie myśl europejska
wydobyła z natury. Pojęcie osoby i jej nienaruszalnej godności, które
rozwinęło się w chrześcijaństwie, jest silnie zakorzenione w Starym
Testamencie: człowiek jest podobizną Boga, jest Jego partnerem. Wreszcie
- chrześcijaństwo, jego paradoks caritas, miłości bliźniego, jego
oddziaływanie "tematyczne" na dwa tysiąclecia kultury - na malarstwo,
muzykę, architekturę, cywilizacyjna i misjonarska działalność zakonów.
Chrześcijaństwo w jakiejś mierze wchłonęło w siebie tradycje greckie
i rzymskie, przetworzyło je i stało się podstawową siłą napędową kultury
europejskiej i europejskiej cywilizacji.
Te ogólne źródłowe wspólne cechy kultury europejskiej
są podstawą dla pewnych szczególnych znamion umysłu europejskiego.
Pisali o nich obszernie np. Denis de Rougemont czy Leo Moulin. Można
do nich zaliczyć dla przykładu: skłonność do kwestionowania samego
siebie aż do granic rewolucji - gdy idzie o życie zbiorowości - czy
też nawrócenia, metanoi, rewolucji wewnętrznej w życiu jednostki.
Pragnienie oryginalności (w przeciwieństwie do sztywnego kanonu),
swoiste, nieobecne poza kręgiem zachodnim poczucie humoru, wiara w
postęp - starsza niż oświecenie, wiedza nabywana drogą krytycznej
edukacji a nie inicjacji - to niektóre charakterystyczne cechy ducha
europejskiego. Zarazem jednak ten wspólny duch i te najgłębsze źródła
dają pole dla niesłychanie urozmaiconych postaci kultury. Kultura
europejska jest niezmiernie pluralistyczna. Dynamika tej kultury,
jej żywotność, polega na obecności stałych napięć - które na ogół
są źródłem twórczej energii, czasem jednak wiodą do niszczącej eksplozji.
Takie twórcze antynomie czy inaczej mówiąc dialektykę Europy rozpiąć
można na opozycjach np.: doczesnego z wiecznym, innowacji i tradycji,
osoby i wspólnoty, prawicy i lewicy, romantyzmu i klasycyzmu, rewolucjonizmu
i reformizmu, mitu i nauki, herezji i ortodoksji, potrzeby ryzyka
i potrzeby bezpieczeństwa, anarchii i hierarchii - itd.itp. Te wewnętrzne
napięcia i pluralizm dają kulturze czy kulturom Europy cechę otwartości,
umiejętność nieustannej konfrontacji z zewnętrznymi wpływami i absorbowania
tego, co wartościowe, bez utraty własnej tożsamości. Tak jest przynajmniej
w okresach zdrowia: w czasach choroby - taki okres, jak niektórzy
sądzą, właśnie przeżywamy - równowaga napięć zostaje zachwiana: anarchia
- przynajmniej w życiu umysłowym - zwycięża nad ładem czy hierarchią,
zaciera się różnica między prawdą i fałszem a relatywizm staje się
ideologią uniemożliwiającą jakiekolwiek odniesienie do absolutu. Ta
choroba ducha europejskiego, określana niekiedy mianem postmodernizmu,
jest często uważana za wynik nowożytnej laicyzacji, odrywania się
Europy od jej chrześcijańskich źródeł. Ponieważ całkowite oderwanie
nie nastąpiło i nie wiadomo czy nastąpi, trudno orzec z pewnością,
czy byłoby ono śmiertelne dla kultury europejskiej takiej, jaką ją
znamy, albo czy ostatecznie zburzyłoby fundament jej jedności. Taką
perspektywę przewidywał Nietzsche w swej wizji "ostatniego człowieka".
Hegel ujmował to nieco inaczej w Zasadach filozofii prawa. Twierdził
on, że chrześcijaństwo, które wchłonęło, przechowało i rozwinęło greckie
i rzymskie dziedzictwo, jest najistotniejszą siłą kształtującą kulturę
europejską. Chrześcijaństwo wcieliło się niejako w procesie dziejowym
w instytucje gwarantujące zarazem wolność i ład i stało się formą
naszego świata. W ten sposób jako religia stało się czymś dla tego
świata zbędnym. Kultura europejska nie tyle oderwała się od chrześcijańskich
korzeni ile uczyniła je swoją wewnętrzną strukturą - i dlatego chrześcijaństwo
nie jest już jej do niczego potrzebne. Niezależnie od tego, ile słuszności
przyznamy Heglowi, należy się chyba zgodzić z de Tocquevillem, który
nie wierzył w trwałość ustroju wolności bez istnienia religijnej sankcji
czy religijnego uzasadnienia. Instytucje nie są wcieleniem heglowskiego
"ducha obiektywnego", lecz istnieją dzięki powszechnym przekonaniom
uzasadniającym ich akceptację. Przekonania te mają w istocie charakter
moralny, nie czysto racjonalny. Jeśli przekonania wygasną, instytucje
będą trwały czas jakiś dzięki przyzwyczajeniom, ale potem zamienią
się w niewypełnioną treścią skorupę i albo upadną, albo dla swego
podtrzymania będą wymagały jakiejś formy tyranii. Cały system sprawiedliwości
bez fundamentalnego moralnego przekonania odnoszącego się u swych
podstaw do religii najpierw zapewne zamieniłby się w zbiór pustych
roszczeń a potem - całkiem rozsypał. Czysto formalny imperatyw, jeśli
miałby być interpretowany w duchu racjonalistycznym, tj. "nie rób
drugiemu co tobie niemiło, bo kiedyś drugi zrobi ci tak samo" - to
nie dosyć. Przestępca zawsze uważa, że on ukradnie, ale jemu nie ukradną,
bo on jest sprytniejszy. A czyż taka idea jak prawa człowieka, często
wiązana z laicką nowożytnością, i nie bez racji, bo Kościół długo
był wobec niej wrogi - mogłaby się utrzymać bez głęboko zakorzenionych
- choć nie wypowiadanych czy nawet nieuświadamianych - chrześcijańskich
przeświadczeń? Eliot w cytowanym już wykładzie pisze co następuje:
"W chrześcijaństwie zakorzeniona jest nasza sztuka,
w chrześcijaństwie zakorzenione było do niedawna nasze prawodawstwo.
Tylko w odniesieniu do chrześcijaństwa ma sens cała nasza myśl. Pojedynczy
Europejczyk może wierzyć lub nie wierzyć w prawdy wiary chrześcijańskiej,
niemniej wszystko, co mówi i czyni będzie wynikało z dziedzictwa kultury
chrześcijańskiej i w niej znajdowało będzie swe znaczenie. Wyłącznie
kultura chrześcijańska mogła stworzyć Woltera i Nietzschego. Nie wierzę,
aby kultura europejska mogła przeżyć całkowity zanik wiary chrześcijańskiej.(...)W
tym dziedzictwie, w chrześcijaństwie oraz w starożytnych cywilizacjach
Grecji Rzymu i Izraela, od których to poprzez dwa tysiące lat chrześcijaństwa
wywodzimy swoje pochodzenie, ma swoją jedność świat zachodni.(...)Żadna
organizacja polityczna czy ekonomiczna, bez względu na to, ile dobrej
woli prezentuje, nie może zapewnić tego, co daje nam taka jedność
kulturowa".
Tak więc problem chrześcijaństwa i fundamentów wspólnoty
kulturowej Europy ma daleko idące polityczne konsekwencje. Belgijski
filozof Guido Vanheeswijck, opierając się na przemyśleniach Charlesa
Taylora dowodzi przekonująco, jak ważne jest dla dalszego budowania
Unii Europejskiej przezwyciężanie "polityki przemilczania". Potrzebne
jest jego zdaniem wyartykułowanie wizji dobra, naszych podstawowych
przekonań moralnych leżących u podstawy budowania jedności europejskiej
Potrzebna jest "moc płynąca ze źródeł moralnych" jak mówi Taylor.
Czysto proceduralna racjonalność polityczna, ustalająca jedynie reguły
postępowania bez odwoływania się do głębszych racji nie wystarczy.
Ostatecznie nawet ekonomiczna wspólnota europejska a także sens samych
owych procedur, powszechnych i demokratycznych, nie są oderwane od
systemu wartości. Trzeba zatem wypełniać treściami pozytywnymi ów
proceduralny model. Te treści pozytywne to wartości dobra wspólnego
czy solidarności, które są ważne same przez się, ze względu na to,
że są źródłem sensu a nie tylko z uwagi na ich pragmatyczne zastosowania.
Reasumując, "jedność w wielości" kultury europejskiej
jest faktem - choć faktem wymagającym czynnego potwierdzania i mocnych
przekonań, faktem, który - jak się zdaje - nie da się oderwać od chrześcijaństwa.
Można przekonująco uzasadnić związek z chrześcijaństwem podstawowych
europejskich wytworów, słusznie traktowanych jako szczególnie wartościowe:
indywidualizmu (personalizm!), racjonalizmu (teologia!), obiektywizmu
(sprawiedliwość!) podziału władz (nieabsolutność władzy ziemskiej!)
legitymizacji demokratycznej (pochodzenie władzy!) czy solidarności
społecznej (miłość bliźniego). Bez oparcia w tak rozumianej jedności,
wspólnota europejska ma słabe szanse przetrwania. Zarazem - tak rozumiana
jedność kultury pozwala, a nawet każe dążyć do politycznego kompromisu
wszędzie tam, gdzie to możliwe bez naruszania elementarnych praw ludzkich.
Tak rozumiana jedność kultury - w jej najgłębszej warstwie - sprawia,
że mówienie o jej różnorodności, wielości, pluralizmie nie jest pustym
dialektycznym brzękadłem, bowiem ta różnorodność przejawów odnosi
się do jakiejś wspólnej istoty.
Polityka kulturalna Unii Europejskiej
Na koniec kilka słów o bezpośredniej aktywności wspólnoty
na rzecz kultury - a więc o "polityce kulturalnej" wspólnoty, która
ma sprzyjać integracji a nie być zarzewiem konfliktów zrodzonych z
poczucia zagrożenia tożsamości. Przesłanką Europejskich działań dla
kultury jest przede wszystkim przekonanie o wartości, jaką jest pluralizm
kultury europejskiej a po wtóre świadomość, że istnieje w pewnej mierze
konflikt pomiędzy wolnym i wspólnym rynkiem dóbr kultury a zachowaniem
tożsamości kulturalnej regionów czy grup. Leczenie tego konfliktu
nie ma polegać na zakazach czy ograniczeniach a na pozytywnych działaniach
promocyjnych w niektórych sektorach
Spośród wszystkich kolejnych traktatów, umów i aktów
europejskich powstałych od lat 40., dopiero Traktat o Unii Europejskiej
zawiera zapisy na temat kultury. Najpierw w Par. 92., który powiada,
że państwa członkowskie mogą popierać chronić i stymulować rozwój
swej kultury, pod warunkiem, że nie zagraża to wolności handlu i konkurencji.
Drugą podstawową zasadą na jakiej opiera się europejska
polityka kulturalna jest zasada pomocniczości (subsydiarności). Powiada
ona, że Wspólnota wspiera i uzupełnia działania państw na rzecz kultury
wtedy, gdy jest to niezbędne. Inaczej mówiąc tylko te działania dla
kultury prowadzone są na poziomie Wspólnoty, które nie mogą być prowadzone
przez poszczególne państwa osobno lub wespół. W paragrafie 128 powiada
się, że "Wspólnota winna przyczyniać się do rozwoju kultur państw
członkowskich, szanując ich narodową i regionalną różnorodność a zarazem
dając pierwszeństwo wspólnemu dziedzictwu kulturalnemu". Następnie
traktat określa pole działań Wspólnoty, które skierowane są na: "poprawę
i poszerzenie znajomości kultury i historii ludów Europy; ochronę
dziedzictwa kulturalnego o europejskim znaczeniu, niehandlową wymianę
kulturalna, twórczość artystyczna i literacką, wraz z sektorem audiowizualnym".
A wreszcie w tym samym paragrafie mówi się, że "Wspólnota winna brać
aspekty kulturalne pod uwagę podejmując działania w związku z innymi
zapisami Traktatu". Główne programy kulturalne Wspólnoty noszą dźwięczne
nazwy: Raphael Kaleidoscope, Ariane, Media .
Znamieniem tych działań jest to, że nie chcą one
przekształcić się w jakąś jednolitą politykę kulturalną, ani wpływać
na politykę kulturalną poszczególnych państw, natomiast oddziałują
tylko w pewnych sektorach i dziedzinach. Tym niemniej jest to pierwszy
krok na drodze do nowej syntezy pomiędzy integracją polityczną i ekonomiczną
a zachowaniem kulturowej różnorodności. Ponadto zwraca się uwagę,
co szczególnie ważne, na kulturowy wymiar innych działań, dzięki czemu
tylko 20 % projektów kulturalnych było finansowanych z budżetu kulturalnego
Unii a pozostałe 80 % - z innych budżetów. Kultura traktowana jest
jako cel, nie jako środek czy narzędzie do innych celów. Kultura jednak
jest szczególnie ważna dla zachowania ciągłości w procesie zmian i
w tym sensie sprzyja i współkształtuje proces integracji. Kultura
jest również widziana jako źródło wartości i wzorców nie tylko autonomicznych,
lecz działających także w sferze gospodarki i polityki. A coraz wyraźniej
zdajemy sobie sprawę z potrzeby takich wartości. Programy gospodarcze
i polityczne usiłują podporządkować się kulturowej charakterystyce
określonych regionów Europy. Obywatelstwo europejskie, wprowadzone
na mocy traktatu z Maastricht zakłada wielowymiarowość: regionalną,
narodową i ponadnarodową. Kultura uświadamia, że nie jesteśmy obywatelami
jakiegoś nowego Europejskiego "państwa narodowego" : utożsamiamy się
z regionem, państwem i E.
Na koniec - szczypta ostrożnego optymizmu. Może intensyfikacja
debaty o kulturze w kontekście polityki Unii Europejskiej i jej perspektyw
świadczy o tym, że z opóźnieniem spełniają się prognozy i nadzieje
Roberta Schumana, który pisał w Pour l'Europe "Nigdy dość powtarzania,
że jedności Europy nie da się stworzyć jedynie czy głównie dzięki
europejskim instytucjom; ich powstanie wypłynie ze sposobu myślenia
(podkr. H.W.). Nie wyrzekamy się i nigdy nie wyrzekniemy ojczyzny,
nie zapomnimy o obowiązkach wobec niej. Ale coraz wyraźniej rozumiemy,
że ponad ojczyzną istnieje wspólne dobro, ważniejsze od interesu narodowego,
to wspólne dobro, na którym opierają się i w którym się spotykają
indywidualne interesy naszych krajów."
|