Historyk kultury i literatury, krytyk
literacki, publicysta. Urodził się 30 kwietnia 1861 r. w Nowosiółkach
(obecna Białoruś). Studiował na uniwersytecie w Dorpacie i Petersburgu.
Od 1899 r. był wykładowcą na Uniwersytecie Jagiellońskim, a w latach
1919-1932 na Uniwersytecie Stefana Batorego w Wilnie. W 1902 r.
został członkiem Akademii Umiejętności. Prowadził badania porównawcze
psychologii narodów słowiańskich na tle systemów politycznych, społecznych,
religijnych, filozoficznych i etycznych, publikując m.in. Mesjaniści i słowianofile (1888), Wpływy rosyjskie na duszę polską (1920), Europa, Rosja, Azja (1923) i prowadząc bogatą korespondencję z licznymi
przedstawicielami elit rosyjskich (m.in. braćmi Trubeckimi, Mereżkowskim
i Bierdiajewem). Obrońca tradycyjnej kultury europejskiej, polemista
katolickich modernistów przełomu wieków, Zdziechowski nie tylko
podejmował refleksję nad podstawami owej kultury i jej współczesnymi
zagrożeniami, osobliwie ze strony nurtów radykalnych, zwłaszcza
bolszewizmu (Pessymizm, romantyzm a podstawy chrześcijaństwa,
1914, Gloryfikacja pracy,
1916, Renesans a rewolucja,
1925, Widmo przyszłości,
1936,
W obliczu końca, 1938),
ale i zajmował się historią literatury (Byron
i jego wiek, 2 t., 1894-97; U
opoki mesjanizmu, 1912), głównie zaś twórczością Zygmunta Krasińskiego
i Stanisława Brzozowskiego. Zmarł 5 października 1938 r. w Wilnie.
Wybrane
fragmenty pochodzą z dwóch tekstów Zdziechowskiego: Czerwony terror oraz Tragiczna Europa. W obronie liberalizmu,
publikowanych za wyborem W
obliczu końca, wydanym pierwotnie w Wilnie w 1937 r., cyt. za
wydaniem Biblioteki Frondy, Apostolicum: Warszawa-Ząbki 1999, odpowiednio
ze s. 77-84 i 85-94.
Czerwony terror
Bolszewizm
postanowił doszczętnie wykorzenić z duszy człowieka wszelką myśl
o Bogu, a tym samym zabić tęsknotę za życiem wyższym i zniszczyć,
począwszy od świątyń Bożych, wszystko na świecie, co jest widomym
wyrazem tej tęsknoty. Niech nawet śladu nie będzie, że istniała
religia, że modlili się ludzie.
Mój zmarły przyjaciel, kniaź Grzegorz Trubecki, opowiada
w prześlicznej, wydanej po jego śmierci książce, że w owych najgorszych
czasach pierwszych triumfów bolszewizmu, "gdy ziemia zapadała
się pod stopami i nie wiedzieliśmy, gdzie przed grozą się schronić,
nieraz ukojenie błogie spływało nagle w duszę wraz z dźwiękiem wzywających
do modlitwy dzwonów wieczornych w tych cerkwiach Moskwy, których
bolszewicy nie zdołali jeszcze zburzyć lub zagarnąć. Zapominaliśmy
o obrzydliwościach życia; zdawało się, że wysoko ponad dzwonami,
gdzieś w niebie, rozbrzmiewało uroczyste, wspaniałe Te Deum". Miał słuszność Włodzimierz Sołowjow, twierdząc,
że "liturgię obrządku wschodniego tworzyli aniołowie". Każdy prawosławny
wierzy i czuje, że aniołowie w niej uczestniczą i prowadzą nas za
sobą w podwoje wiekuistej światłości...
Rosja stworzyła typ pielgrzyma, który poszukuje Prawdy
Bożej, pędzi żywot tułaczy w nieustannych wędrówkach od jednych
miejsc świętych do drugich. Trubecki opowiada, że spotkał grupę
takich pielgrzymów. Gdzież oni nie byli! Na górze Athos, w Jerozolimie;
doszli do brzegów Morza Czerwonego; zawrócili, byli
w Rzymie i w Bari; chcieli wiedzieć, gdzie się wcieliła Prawda Boża,
gdzie żyją ludzie doskonali w doskonałym Kościele. Nie znaleźli,
czego szukali, ale nie opuściła ich wiara, że jednak gdzieś, na
jakiejś wyspie zapanowało już Królestwo Boże, nowe Jeruzalem. "Wrócimy
teraz do domu - mówili - wypoczniemy,
a potem znowu zaczniemy szukać".
Pielgrzym, którego goni po szerokim świecie żądza
oglądania Królestwa Bożego, to jednak biegun duszy i myśli rosyjskiej.
Na przeciwległym biegunie widzimy bolszewika krzyczącego z pianą
na ustach, że Boga nie ma i że śmierć tym, co w Boga wierzą. Rosjanie
są maksymalistami z usposobienia: albo wszystko, albo nic. Nie ma
w tym narodzie równowagi
- przerzucają się z jednej ostateczności w drugą, od Boga do
diabła. Potwierdzał to sam Dostojewski, pomimo że był fanatykiem
mesjanicznej wiary
w Rosję, wierzącym niezachwianie, że w końcu pierwiastek Boży zwycięży
i że Rosja zbawi nie tylko siebie, zbawi cały świat.
"Głęboka żądza wiary - pisał kniaź Grzegorz Trubecki - stworzyła nasze obrzędy kościelne,
którym równych nie ma na świecie. Są one natchnionym dziełem geniusza
religijnego Rosji, są dla nas, wygnańców, arką przymierza z Bogiem;
one krzepią nas
i tylko w świątyniach naszych czujemy, że jesteśmy w naszej duchowej
ojczyźnie, doznajemy uczucia dziecka tulącego się do piersi matczynej,
znajdujemy owo Królestwo Boże, o które modlimy się, aby zeszło na
świat".
Czy zejdzie? Teraz Rosja jest królestwem diabła. W
końcu stycznia 1923 roku odbył się w klubie garnizonu moskiewskiego
sąd nad Panem Bogiem w obecności Trockiego i Łunaczarskiego. Ponieważ
podsądny nie zjawił się, więc zaocznie został skazany na śmierć.
Świadkiem tego nieprawdopodobnego koszmaru był Niemiec, który to
opisał w Berliner Tagesblatt. "Naród rosyjski - kończył - nie wybaczy tego poniewierania jego najświętszych uczuć. Przyjdzie
chwila, w której powstanie on, niby słup ognisty w Biblii, i potężną
ręką wymierzy czerwonej małpie policzek, od którego zadrży cała
kula ziemska".
Jakże do tego daleko! "O czym nie pomyśleli
- pisze ojciec Rigaux - imperatorzy rzymscy, którzy od Nerona
aż do Juliana Apostaty wytrwale w ciągu trzech stuleci dążyli do
zniszczenia chrześcijaństwa, co nie przeszło przez głowę ani Alaryka,
ani Attyli, ani muzułmańskich zdobywców Hiszpanii, co daremnie próbowali
wprowadzić drogą dekretów i gilotyny jakobini w 1793 roku, a i to
nie wszyscy - to władze sowieckie postanowiły urzeczywistnić
w jak najkrótszym przeciągu czasu, stawiając sobie za cel wytworzenie
nowej rasy ludzi, rasy ateistycznej, na wszystkie zamki zamkniętej
w ciasnocie i zaduchu materii".
Do dzieła tego zabrali się z szatańską przebiegłością,
rozumiejąc, że w starszym pokoleniu, nawet wśród ludzi obojętnych
w sprawach religii, nie znajdą posłuchu, a natrafić mogą na opór.
Postanowili więc zdobyć dusze dziecięce, przede wszystkim przez
organizacje tzw. małych pionierów. Ci mają ateizm już wpojony i
dzięki temu, jak pisał Bucharin, "ich małe, słabe rączki powoli
niszczą tę najmocniejszą twierdzę wszystkich obrzydliwości starego
reżimu, jaką jest rodzina".
Najskuteczniej zaś niszczą - dodajmy od siebie - drogą delatorstwa, bo z nakazu władz
szkolnych mają obowiązek donosić, co rodzice robią, z kim obcują,
o czym mówią. [...]
Z innego jestem pokolenia, z innego świata: wyznaję
wzgardzony dziś i ośmieszany przez obie strony - przez chrześcijan
i przez satanistów - liberalizm.
Wszyscy inkwizytorzy - katoliccy,
prawosławni, protestanccy
- którzy myślą, że służą Bogu, a służą szatanowi, są mi równie
wstrętni jak bolszewicy, jak Lenin, Trocki czy Stalin. Niestety,
historia jest niezrozumiałą, przekraczającą granice myśli ludzkiej
tragedią, którą daremnie usiłował przeniknąć Krasiński w Nie-boskiej i Irydionie. Owoce wysiłków wszystkich bohaterów i świętych są małe w porównaniu z wszechpotęgą
Księcia Ciemności i zdarzają się chwile, gdy idealizm musi odejść
i z wielkim bólem trzeba wybierać z dwojga złego mniejsze, bo lepiej
będzie, jak wyraził ów młody autor, jeśli zginie tysiąc łotrów,
zaprzedańców i ślepych głupców, tak u góry, jak i na dole, niżby
naród cały pławić się miał w krwawym potopie po to, by zaledwie
zdobytą niepodległość przynieść w ofierze i hołdzie Stalinowi czy
jego następcom.
Tragiczna Europa. W obronie
liberalizmu
Komunizm to socjalizm integralny, bezkompromisowy,
czyli nie liczący się z rzeczywistością, pędzący do celu poprzez
rewolucję i zniszczenie, bo innej drogi nie ma. Rewolucja i zniszczenie
są prawem natury i na tym prawie natury stoją okrutne dogmaty materializmu
marksistowskiego: "Niech zginie dziewięć dziesiątych ludności
Rosji - mawiał Lenin - byleby jedna dziesiąta ujrzała nowy, na zasadach Marksa zbudowany
świat". W bolszewizmie rosyjskim odżył duch jakobinizmu francuskiego,
tyle że podniesiony do najwyższej potęgi.
Rewolucja o charakterze międzynarodowym, zakrojona
na cały świat, musi stopniowo zagarnąć wszystkie inne kraje, aby
w swoim własnym kraju nie zginąć. W tym celu bolszewizm znakomicie
zorganizował wszecheuropejską, a nawet wszechświatową propagandę.
Obawiając się niepowodzenia w wojnie, wystąpił z olbrzymim planem
zniszczenia Europy przez zalew jej rynków własną produkcją. Celowi
temu miała służyć tzw. piatiletka. Poza tym bolszewizm miał szczęście,
że po dyktaturze człowieka tej miary co Lenin przyszedł równy mu
energią Stalin. Jest to przypadek niesłychanie rzadki w historii,
może jedyny - i trudno przypuścić, ażeby po zejściu
Stalina znalazł się godny następca obu swoich poprzedników.
Choćby nawet się znalazł, bolszewizmu nie uratuje,
w walce bowiem, którą prowadzi obca życiu ideologia, zawsze zwycięża
życie, bolszewizm zaś idzie przeciw życiu, usiłując człowieka przetworzyć
w automat, czyli [...] wepchnąć żywe ciało w pudło czy trumnę, w
której nie może się ono zmieścić.
Skazane na śmierć dzieło bolszewików żydowskich i
rosyjskich ma jednak ten wielki plus, że zjawiło się, mówiąc językiem
Gustawa Le Bona, w epoce, w której starzy bogowie zeszli ze sceny.
Podobny do okrętu, który stracił busolę i miotają nim wichry na
wszystkie strony, nowoczesny człowiek błąka się po przestrzeniach,
które zaludniały niegdyś owe bogi, a które dziś przeistoczyły się
w pustynię. Wiedza o przyrodzie nauczyła nas, jak nieskończenie
małą rzeczą jest człowiek w ogromie wszechświata, jak obojętna w
stosunku do niego jest natura, jak bezlitosna jest ta selekcja,
mocą której silni, miażdżąc słabych, dokonują tego, co my nazywamy
postępem. Wbrew twierdzeniom o zgodności nauki z religią, nauka,
zwłaszcza zaś rozkwit nauk przyrodniczych, stwarzała atmosferę,
w której rozwiewały się i znikały stare wierzenia. Po krótkich zapałach
do nauki i jej teraźniejszych i przyszłych dobrodziejstw następował
zabójczy w stosunku do woli sceptycyzm, za sceptycyzmem szedł pod
nazwą relatywizmu nihilizm filozoficzny. Czy słyszano zaś, aby gdziekolwiek
i kiedykolwiek istniała, istnieć mogła jakaś cywilizacja oparta
na zasadach, których wartość uznano za relatywną? Najsmutniejsze
jest to, że relatywizm zaraża dziś wyznawców pryncypiów absolutnych,
nawet katolików. [...] Jak mogą oni nie rozumieć, że nie wolno stawiać
bolszewizmu na jednym poziomie z rozmaitymi prądami o charakterze
antychrześcijańskim albo w ogóle antyreligijnym? Czy nie widzą,
że bolszewizm jest kontrreligią, "kontr-Kościołem" ze
swoim czerwonym papieżem w Moskwie? Ale jeśli inteligencja może
poprzestać na relatywizmie, to masy żądają wiary. Tę wiarę nie w
Boga, lecz w boską moc magicznych wyrazów czy formuł daje im moskiewski
czerwony papież. Rewolucja francuska postawiła trzy hasła: wolność,
braterstwo, równość. Wolność rzucono dziś do rupieci i śmieją się
z niej, o braterstwie nie może być mowy wśród toczącej się walki
klas. Pozostała równość - "ona to jest boginią naszych czasów,
spędza i spędzać będzie królów z ich tronów, bogów z ich świątyń,
aż zapędzi ludzi pod jarzmo upadlającej niewoli, która ich w nieszczęśliwe
zwierzęta przemieni; komunizm będzie jednym z ostatnich etapów powszechnej
dekadencji"8. Takie jest zdanie filozofa-przyrodnika,
zdecydowanego ateusza, ale mądrego i bezstronnego obserwatora, Gustawa
Le Bona. [...]
Od eschatologicznych
wycieczek w stronę apokaliptyki przechodząc do chwili obecnej, stwierdzamy,
że internacjonalizm bolszewików wywołał szczególnie silne reakcje
nacjonalistyczne we Włoszech i w Niemczech. Nacjonalizm i internacjonalizm
to dwa fakty ogromnej wagi: dwie dominujące dziś nad światem potęgi,
które starłszy się ze sobą w zaciekłym pojedynku, przekroczyły granice
polityki i ekonomiki i weszły w głąb dusz, stwarzając dwa odrębne
nastroje uczuciowe. "Sądzić o nacjonalizmie, jak o nim sądzą
w Genewie, jest rzeczą równie lekkomyślną, jak sądzić o internacjonalizmie
według tego, co o nim głoszą w Berlinie".
Ale idąc przeciw sowieckiemu internacjonalizmowi,
nacjonalizm wziął sobie za wzór bolszewizm, jego krańcowe, ekstatyczne,
ukoronowane dyktaturą cele i metody. I to jest ogromnym niebezpieczeństwem
dla religii, dla osoby człowieka, dla Europy, dla narodów, dla pokoju.
Może to odpowiadać koniecznościom chwili i trzeba być ślepym, aby
tego nie widzieć, lecz co potem, co będzie po upadku krótkotrwałych
z natury rzeczy, dyktatorskich rządów? Chyba anarchia, a później
komunizm [...].
Europa przeżywa dramat stopniowej utraty złudzeń,
które dotąd kierowały jej życiem. Jako cel brała człowieka, to jest
ludzkość, rozum, naturę, opanowanie świata materialnego, państwo,
dobrobyt klas upośledzonych
- rzeczy doniosłe, lecz tylko jako środki do celu ostatecznego,
do Boga. Dziś widzimy, że człowiek nie jest dobry, rozum nie jest
nieomylny, natura jest obojętna, nauka
- równie przydatna do rzeczy dobrych, jak i złych. Materia przygniata
ducha, a państwo - naród; klasy są to tyranie, którym brak duszy. Jakieś siły nieznane
unoszą nas ku nieznanym celom, wpadamy w defetyzm ducha.
Jedno jest wyjście: wrócić do punktu, skąd się wyszło,
do Boga, do koncepcji chrześcijańskiej, uważającej człowieka za
istotę noszącą obraz Boży w sobie i przeznaczoną do celów nadprzyrodzonych,
nie zaś za fenomen biologiczny. Koncepcja chrześcijańska wymaga
autorytetu stojącego na straży Prawa Bożego. Jedno z dwojga - albo autorytet duchowy, albo przymus
fizyczny. Co lepsze: ład idący z góry czy ta straszliwa organizacja,
która od dołu chwyta w swoje kleszcze, "racjonalizuje",
"standaryzuje", grozi zabiciem ducha?
Wobec wspólnego wroga i wspólnego niebezpieczeństwa
progresywnej dechrystianizacji świata, niech wszyscy chrześcijanie
bez różnicy wyznań i w przeświadczeniu, że bez chrześcijaństwa nie
ma cywilizacji, złączą się w wysiłkach wspólnej pracy.
|