Wybrane
fragmenty pochodzą, pierwszy z "Mowa z dnia 29. Listopada
1843 roku", ss. 47 - 58; drugi z "Mowa z dnia
29. Listopada 1845 roku" ss. 91 - 93, obie w Mowy
Xięcia Adama Czartoryskiego od roku 1838
- 1847, Paryż, Drukarnia i litografia Maulde
i Renou, 1847.
Mowa
z dnia 29. Listopada 1843 roku
Kiedy nas energia niektórych ludów zadziwia, mówimy
zawsze o położeniu kraju, jak o głównej ich obronie.
Zapewne, góry, wąwozy, lasy, bagna, to ważne i drogie
warownie od natury dane. Ale jeśli nie ma ludzi chętnych, odważnych,
gotowych do ich obrony, na nic się one nie zdadzą, ani też żadnego
narodu nie obronią od jego własnych wad i zaślepienia, od niedostatku
ducha, od niedorzeczności myśli. [...]
Od czasu naszej Emigracji mogliśmy dotykalnie przekonać
się, że rzeczy z daleka, z czytania tylko, inaczej się wydają,
jak kiedy się na nie z bliska i ciągle patrzy. Widzimy teraz,
iż rzadko skutki odpowiadają zupełnie oczekiwaniom i zapowiedzianym
nadziejom przy rozpoczęciu najpożądańszych
nawet reform. Widzimy straszne i drażliwe sprzeczności w krajach
najbardziej cywilizowanych; srogą niewolę wielkiej części ludu w Stanach
Zjednoczonych Ameryki, chełpiących się wzorową równością i wolnością;
ogromny pauperyzm przy kolosalnych bogactwach w Anglii; dwa szkopuły,
których Polska sobie wrócona powinna i może uniknąć.
Uderzyć musi nas także, jak zajścia wewnętrzne, partie,
niesnaski, sama gadatliwość liberalna, odejmują, gdzie mają miejsce,
nawet w krajach kwitnących i potężnych, wielką część ich
siły, ich zdolności i chęci działania przeważnie na zewnątrz,
mieszania się czynnie i skutecznie do spraw europejskich:
co jest z niezmierną szkodą dla tych ostatnich, równie
jak dla losów przyszłych ludzkości, rzuconych teraz i opuszczonych
w ręku samowładnych rządów, których jedyną myślą jest zachowanie
lub rozszerzenie swych podbojów.
Myśmy sobie wyobrażali, że w krajach zamożnych,
obdarzonych wolną konstytucją, same wielkie zamysły i wzniosłe
uczucia pałające grozą przeciw gwałtowi, miłością sprawiedliwości,
powinny koniecznie rodzić się i górować. Inaczej się stało. Oswobodzone
własności ludzkie, wzięły po większej części swój meat
ku materialnym przedmiotom, upowszechniły zbytek, rzuciły się w używanie
zmysłowych przyjemności, którym industria
i handel hołdują; te zaś, byle im rządy
dogadzały, mało się troszczą o więcej. Wolność tedy, (jakżeby
się tym skutkiem strapili dawni jej sławni zwolennicy) utwierdziła,
przynajmniej dotąd, głębiej i szerzej, tak w rządach jak
i w narodach, nie osobliwsze jakie cnoty, ale egoizm, dbały tylko o siebie,
troskliwy jedynie o spokojne zachowanie własnych wygód, szczodry
tylko w brzmiące słowa.
Przez taki obrót rzeczy ludzkich, epoka oswobodzenia
kilku ludów, nie przyspieszyła drugiej epoki najważniejszej dla ludzkości:
wydoskonalenia praw i stosunków międzynarodowych,
w której by dyplomacja nimi kierująca i tylu zbrodniami
skalana, obmyła się z nich, pojęła nareszcie wielkość swej misji,
stała się moralną, chrześcijańską, zaczęła być wsparciem słabych,
obroną uciemiężonych, opiekunką praw każdego i wzięła za godło
uszanowanie wszelkiej narodowości, jako kamień węgielny prawowitości
swych aktów, a za cel nie tylko zachowanie własne każdego rządu
i kraju, ale też zabezpieczenie innych od gwałtu, utrzymanie
powszechnej sprawiedliwości, szczere dążenie do pomyślności wszystkim
należnej.
Bóg jeden wie, kiedy ta odmiana tak dla całego świata
pożądana nastąpi. Może prędzej niż rozumiemy. Może rządy i narody
wolne postrzegą, na jakie niebezpieczeństwo narażają się, nie przedsiębiorąc
polityki troskliwszej i czynniejszej, i ustępując zawsze
w każdej ważnej okoliczności mocarstwu, które wszędzie ciśnie,
rozpiera się, podgarnia, bo nigdzie oporu nie spotyka. Tym czasem,
wszystko na co patrzymy przekonywa, że nie
tyle położenie krajów lub ich forma rządu, ale raczej charakter, cnoty
i rozsądek narodów są przyczyną ich losów, główną podstawą ich
znaczenia i trwałego szczęścia. Pozwólcie mi użyć podobieństwa
dla wyjaśnienia mej myśli. W każdym wojsku, ten pułk jest najbitniejszy,
w którym wszyscy żołnierze są najstaranniej wyrobieni, karni,
skromni i odważni. Taki pułk znajdzie się i pójdzie dobrze
w każdym szyku, potrafi użyć najlepiej każdej broni. Równie też
i naród, w którym wiara, cnoty, prawość serca i rozumu
są uchowane znajdzie się i postąpi dobrze pod każdą formą rządową,
wyprowadzi z niej pomocne dla siebie owoce, w samym wykonaniu
poprawi jej błędy, usunie je nareszcie, i przy każdej potrzebie
pokaże się godnie i świetnie. Przeciwnie, gdzie wiara i duch
słabną, gdzie zabraknie obyczaju i rozsądku, tam położenie kraju
i formy rządu, choćby sto razy zmieniane, nic nie pomogą; bo
w wykonaniu zwichną się natychmiast i próżnymi okażą
jakie bądź ustawy. Stąd wypada dla każdego nie tylko religijny,
ale także patriotyczny obowiązek pracowania nad sobą. Kto trwa w zepsuciu
i lenistwie, ten grzeszy ciężko przeciw Ojczyźnie: kto siebie
lepszym uczyni, a przez swój wpływ i przykład polepsza drugich,
ten zaiste pracuje dla niej, i nabiera niezawodnie wielkiego
do jej wdzięczności prawa. [...]
Ale my Polacy, przeciw tak strasznym i potężnym
zamachom, przeciw pociskom w samo serce godzącym, czy myślimy
serio o prawdziwej obronie? Czy przywdzieliśmy zbroje moralne
nam zostawione i właściwe? Czy w miarę pomnażającego się
niebezpieczeństwa ostatecznej zguby, pomnożyły się także między nami
obrończe cnoty, surowość obyczajów, odraza do zepsucia, przywiązanie
do Religii, praca, karność, ofiary, poświęcenia dla kraju? Czy wobec
tylu klęsk, tak wielkiej potrzeby, odrzuciliśmy niezgody, zawiści,
wszelkie niecne i niskie namiętności? Czy przywołana z nieba
błoga jedność zstąpiła nareszcie między nas, aby uzacnić i powiększyć nasze siły i stokrotnie wzmocnić
obronę? Czy bogaty, a nawet każdy, podług swego majątku, wyrzuca
sobie jako grzech, wszelki wydatek niepotrzebny i zbytkowny,
chroni się od zmysłowej próżności i świątobliwie składa grosz
oszczędzony, aby być w stanie pomóc też biednym braciom i biednej
Polsce, i jej osieroconej sprawie? Czy wiara, bo od niej zacząć,
na niej kończyć trzeba, czy wiara przez prześladowania, gorętszą się
stała w naszych sercach, czy powrót do niej jest szczerszy, powszechniejszy?
Czy doprawdy obróciliśmy się do Boga, błagając go codzień
oburącz aby przebaczył, poprawił, natchnął,
dopomógł? I tak usposobieni, pełni takiego ducha, czy się czujemy,
brat koło brata, złączeni, skupieni w ściśnionej kolumnie, jak wybrany i poświęcony hufiec,
gotowy na wszelkie przygody, czy potrzeba iść do szturmu, czy bronić
się do ostatka?
Po takich to oznakach poznaje się naród, który nie
gnuśnieje w więzach, do nich się nie przyzwyczaja, lecz chce
je porwać i z siebie zrzucić. Takim się nasz naród pokaże.
Sam kraj odpowie w czasie swoim na te zapytania, i na wiele
innych, które każda myśl nim zajęta, do niego obraca, i odpowie
godnie jak Polakom przystoi. [...]
W najsmutniejszych epokach przez historię opisanych,
w których ludzkość zdawała się już bliską pogrążyć się w socjalnym
chaosie, wzmagały się cudownie w duszach siły jej wewnętrzne,
skryte, skłonne zawsze wracać do dobrego, do Boga, do cnoty, i zwyciężały
nareszcie przeciwne najszkodliwsze kuszenia. Bóg albowiem daje wolność
równie dobrym jak złym naszym popędom, aby ich własnodzielności,
ich zasługom i winom, potrzebne pole zostawić, ale nie dozwala
złym namiętnościom wpłynąć stanowczo aż na losy rodu ludzkiego, którym
jego czuwająca Opatrzność nie traci z oka i nie spuszcza
nigdy. Za jego zrządzeniem najszkodliwsze dążenia prowadzą w końcu
do skutków dobroczynnych, nie z ich, lecz z jego wieczną
wolą zgodnych. Tak się działo z ludzkością, i nie raz z narodami.
Tego nas i Religia naucza, i historia. Tak, ufajmy, i z nami
dziać się będzie. Przypomnijcie sobie jaka
była rozpacz narodu, gdy dzieło 3 Maja było zniweczone. Kościuszko
jednak wkrótce powstał. Po jego upadku, upadek ducha i nadziei
w narodzie jeszcze był znaczniejszy. Duch i nadzieje odżyły
w Legionach. Legiony zostały zwinione, wytępione; lecz imię Polski wymówione było na Północy
z ust samego Cara; a wojna pruska dała istność Księstwu
Warszawskiemu, które się samo wzmogło i znikło z Napoleonem,
zamieniając się na tak zwane Królestwo Polskie, z którego ostatnie
powstanie rozeszło się na wszystkie części wielkiego kraju naszego.
Ciężkie odtąd były cierpienia; niemniej dlatego
ostatnie powstanie odnowiło w drugiej krwi związek rozdzielonych
części, a rozniosło po Europie zapomniane już imię Polaka.
Możesz Opatrzność wyraźniej do nas przemawiać? Zawsze
pomyślne przysyła trafy, które zawsze przez nasze winy stracone. Dobrotliwa
jednak Opatrzność nie zraża się, a jej głos dochodzi do serc
polskich, bo usiłowania narodu dążącego do niepodległości, okazują
się coraz większe, poświęcenia powszechniejsze. Czyż nie wnosić
że tak i dalej będzie? Że pomyślne łatwości nadarzą się
znowu i że przyszłe powstanie będzie powszechniejsze i silniejsze,
lepiej urządzone od przeszłych, że będzie powstaniem prawdziwie całego
narodu, i doprowadzi go do pożądanego celu. Bóg dozwoliłby prędszego
końca konającemu, nie przeciągałby tak długo srogich cierpień w żywym
ciele, gdyby nie zamyślał o jego zupełnym odrodzeniu. [...]
Boski Prawodawca powiedział: zajmijcie się dniem dzisiejszym,
bo każdy dzień sobie wystarczy. To dotyczy także narodów; dosyć nam,
i aż nadto będzie zająć się szczerze porą obecną narodu i jej
potrzebami. Jakież one są? Dostać się, stanąć na swej ziemi, wyprzeć
z niej najeźdźców, wyrwać z ich rąk istnienie niepodległe
narodu. Lecz aby tego dokonać, już trzeba móc; trzeba już mieć jakkolwiek
zlepione życie, zdolne jednoczesnego działania; trzeba
zatem uznać w nim jeden środek działania, gdzie bądź,
w kim bądź; a uznawszy, utrzymać go, wspierać, zasilać zewsząd,
aby mógł podołać wielkiej powinności, dać ruch przygotowawczy, a w pomyślnej
godzinie ruch stanowczy świętemu przedsięwzięciu.
Oto są wymagania chwili teraźniejszej. Pytam się,
czyśmy im zadość uczynili? Mnie zostanie zaleta, że głośno wręcz i jawnie
o żywotnej dziś potrzebie narodu mówiłem i wołałem. Lecz
jeśli czy wady, czy niedostatki jego ducha są mu na przeszkodzie,
aby się dziś zajął jak należy swą porą obecną, jeśli nie jesteśmy
w stanie jej potrzebom zadość uczynić, chciałbym się mylić, ale
przewiduję, że nie posiądziemy naszej ziemi. Ci, którzy spodziewają
się cudzej łaski, niech wiedzą, że jej pomoc nie zjawi się, aż
kiedy obcy uwierzą znowu w siłę życia naszego i zobaczą
w czynie naszą możność działania i utrzymania się. Inaczej,
przy cudzej łasce zemrzemy tułaczami, najezdnik
gościć będzie i rozkazywać u nas; będzie wytępiać przez
długie lata wszystko cośmy kiedykolwiek nazywali naszym.
Miotany między taką obawą i nadziejami uprzednio
wyrażonymi, miałbym zaprzestać mówić prawdę? Nie wskazywać zawsze
nagłej obecnej potrzeby narodu? To czyniąc, nie troszczę się o rozsiewane
fałsze; nie dbam o jakie bądź wnioski
i tłumaczenia złośliwe. Dosyć mi na tym, że dopełniam powinności
ciężkiej i nieprzyjemnej.
Ci, co łatwo wszędzie przypuszczają i podejrzewają
interes prywatny, nie znają zapewne, nie czują dość jasno, jak ten
interes jest nędzny, krótki, przemienny, jak się staje nagannym i szpetnym
w oczach własnych, kiedy śmie równać się z interesem narodu,
który jest zawsze wielkim, trwałym, chwalebnym, od Boga nakazanym.
Największa duma i rozkosz sumienia, największe jego szczęście
na tej ziemi, jest czuć się wyższym nad wszelki własny interes, nad
osobiste mniemane nagrody, zazwyczaj zaprawione większą goryczą niż
wszelkie trudy i poświęcenia. Wyższym tylko, bo należącym do
wieczności jest, upokorzenie, poświęcenie nawet tej szlachetnej dumy,
to jest wyzucie się zupełnie siebie samego. I za prawdę nie innych
uczuć i myśli wymaga nasze teraźniejsze niebezpieczne, zewsząd
zagrożone, i już nie raz do ostatecznego konania podobne położenie.
Cel wielki w tym życiu jest warunkiem wielkich
prac i trudów. Ale kto ma wiarę i czuje świętość obowiązku,
ten kocha pracę dla pracy, a ziszczenie celu Bogu zostawia. Do
takiej to pracy ja śmiem powoływać i powołuję wszystkich, którzy
szczerze chcą powstania Ojczyzny. Powołuję zaś do skupienia, do połączenia
wszystkich prac, modlitw, zdolności i możnych środków, bo inaczej
Polska nie odżyje. Nie bądźmy jak te rumaki rozbrykane, które rwą
się na wszystkie strony, a powóz zagrzęzły zostawiają; ale bądźmy jako ten zaprzęg porządny,
słuchający, z dobrej woli, który jak ruszy razem, to i powóz
z błota wyprowadzi: tam dopiero zobaczymy, jak najlepiej na bity
gościniec się dostać.
Być albo nie być - mamy do wyboru. Jeśli chcemy być,
nie dajmy ulecieć ufności i nadziei; kto je utraci, traci życie,
staje się poniekąd trupem chodzącym między żyjącymi, nie
mogącym już ich zrozumieć.
Nie. Bóg Polski nie opuści. My tylko nie opuszczajmy
siebie. Przechodzimy przez twarde próby, przez żelazo, wodę i ogień,
jak w dawnych inicjacjach. Dotrwajmy do końca; nie upadajmy przed
kresem doznań. Ufajmy, pracujmy, aby stać się godnymi i zdolnymi
przyjąć trafy, które Opatrzność nadarzy. Zdaje mi się słyszeć jej
głos do nas mówiący. Gdzież są wasze zasługi? Dawne nie wasze - zniknęły;
nowsze nieciągłe, przerywane, nie są dość jasne i czyste. Zasłużcie
jeszcze; zasłużcie tylko; a nad zasługi przyjdzie nagroda.
Mowa
z dnia 29. Listopada 1845 roku
Jednym z obowiązków na każdym z nas ciążącym
jest uznanie pewnych faktów, wyrobienie w sobie pewnych przekonań,
których przyjęcie jest oczywiście potrzebnym dla wyzwolenia Polski.
Między nimi przychodzi na myśl, i na pierwszym staje względzie,
tak zwane uwłaszczenie włościan. Wiele i różnie, o tym najważniejszym
dla nas zadaniu, mówiono i pisano tak w Kraju jak i na
Emigracji; sądzę więc powinnością jest nie zataić i mojego w tej
mierze zdania. Po wszechstronnym i sumiennym zastanowieniu się,
wyznam szczerze, że uwłaszczenie włościan, to jest zabezpieczenie
im własności gruntu, gdzie posiadają od dawna swoje siedziby i z którego
od mnogich lat ciągną swe pożywienie, uważam w zasadzie (odkładając
na bok ekonomiczne korzyści mające z czasem stąd wyniknąć), za
główny i konieczny dla nas środek, jeśli chcemy żeby w chwili
rozstrzygającej o naszym losie, cały naród, to jest miliony ludu,
zgodnym i powszechnym spłonęli zapałem i obrócili go razem
na swych ciemięzców. [...]
Ziomkom nie podzielającym powyższego zdania względem
uwłaszczenia włościan, przedstawiłbym że
to jest jedyna miara, która nas zasłoni od wszelkich różnorodnych,
krzyżujących się socjalnych wstrząśnień; może od knowanych krwawych
domowych reakcji, i która w wielkim narodowym ruchu, połączy
wszystkie zdania i partie, wszystkie usiłowania, i nie da
żadnemu z nich pretekstu odstąpienia od wspólnej potrzeby, od
wspólnej wówczas wszystkich Ojczyzny. Brak takiego serdecznego związku
wszystkich bez wyłączenia mieszkańców ziemi naszej, osłabiłby najdzielniejsze
usiłowania, wystawiłby oswobodzenie Polski własnymi jej siłami, cel
gorących naszych życzeń, na same klęski i ostateczną zgubę.
Arcyważnym pozostanie względem, jakimi sposobami wypadnie
zmniejszyć i umiarkować niedogodności
połączone zawsze z wielką i raptowną odmianą; jak od nich
zabezpieczyć tych właśnie, dla których będzie zamierzoną; wreszcie
jak poniesione straty nagrodzić z czasem przez słuszne wzajemne
układy, przez wdanie się gorliwe i roztropne narodowego Rządu
i wsparcie z funduszów przezeń starczonych.
Pomoże w końcu wszystkiemu wzrost swobód i bogactw kraju
wracającego do swej wewnętrznej równowagi. Oczywiście ta miara nie
przyniosłaby szkody nikomu; owszem byłaby z korzyścią wszystkich,
a zatem bez niczyjej wielkiej zasługi, gdyby mogła przyjść do
skutku w czasie trwającego pokoju, kiedyby
zwolna, stopniowo z towarzyszącymi jej urządzeniami była wprowadzoną.
Lecz szczególnie tam, gdzie wcale nie będzie przygotowaną, w godzinie
powszechnego powstania, w czasie trwającej zażartej wojny ludowej,
zataić nie można, że z pierwszego kroku odzyskanego życia, znaczne
i nieodzowne muszą zajść straty i ofiary, których uniknąć
nie możemy, jeśli mamy własnymi siły stanąć na nogach, wrócić do
istności; jeśli chcemy mieć jeszcze własną niepodległą Ojczyznę.
Wreszcie pytam się, czy było podobnym tuszyć sobie,
aby po wiekowych błędach i winach, wyzwolenie się z toni,
w którą nas pogrążyły, mogło stać się z łatwością w jednej
chwili i bez przypłacenia przyszłych swobód i pomyślności
wyrównywającą ilością różnych trudów, strat i ofiar?
Może te, o których wspomnieliśmy mniejsze będą, jak je sobie
wystawiamy: za nimi zaś przemawiają i miłość Ojczyzny, i miłość
chrześcijańska, i konieczność i sprawiedliwość, i nie
waham się twierdzić, dobrze zrozumiany własny interes. Takie przeważne
powody trafią do przekonania jeszcze może wahających się, lecz przezornych
i prawych Polaków, i złagodzą im dotkliwość pierwszych strat;
zrozumieją oni, jak niezmierna i nad wszystkie inne będzie zasługa
braci przy majątku, którym niejeden teraz wyrzuca ich dostatki, użyć
ich na uszczęśliwienie zbyt długo upośledzonych bliźnich i dla
ocalenia samoistności kraju. Zaiste chętny udział właścicieli w tym
koniecznym dla Polski środku, ich dzielne nim kierowanie, postawienie
się na czele oswobodzonego ludu, są to najkonieczniejsze części stanowczej
miary, aby się mogła szczęśliwie rozpocząć i w swych następstwach
zupełnie udać.
A jeśli szlachta nasza, czoło i ozdoba kraju,
której Polska winna zachowanie swej narodowości, winna dawne istnienie
i teraźniejszą żywotność, wznosząc się nad powody samej konieczności,
chętnie dopełni jeszcze tę ostatnią ofiarę, z dobrej woli, i przez
rozumne i zacne poświęcenie części swych praw
i dostatków potrzebie powstającej Ojczyzny, uwieńczy ona ciąg
wszystkich swoich bohaterskich dzieł przez czyn szczytniejszy nad
nie, godny wiekopomnej chwały i wdzięczności; przez czyn, który
podniesie jej znaczenie po całej Polsce i w Europie; i nie
dozwoli, aby się u nas zerwały kiedykolwiek stosunki tak ważne
dla dobra społeczności, między klasą oświeconą, a mniej dostatnią
i mniej oświeconą. Czynem zaś natychmiast
będzie wielkiej wagi i zalety wcześnie w kraju, gdzie się
to jeszcze nie stało, przewidywać nastanie owej miary, z jej
koniecznością oswoić się i pogodzić; wcześnie do niej się zbliżyć
i przygotować, i już teraz zacnie i sumiennie w jej
oczekiwaniu postępować.
Dzięki więc i chwała ziomkom, którzy w różnych
prowincjach Polski, z własnego popędu bądź pojedynczo, bądź na
swych zgromadzeniach, przystąpili do odmian względem bytu włościan,
które są nakazane i nauką religii, i potrzebą sprawy, i prawidłami
gospodarstwa tak prywatnego, jak narodowego. My zaś bądźmy pocieszeni.
Szanowni Ziomkowie, nie dajmy sercu upadać pod ciężarem nieszczęśliwych
często i do rozpaczy wiodących wiadomości z kraju. Naród,
gdzie takie zacne i przezorne przychodzą do skutku przedsięwzięcia,
Naród, gdzie literatura wzmaga się nowym i silniejszym życiem,
gdzie młodzież odrzuca swoje przywary i wyrzeka się ich, gdzie
prosty lud sam się poddaje przepisom wstrzemięźliwości, Naród na koniec
gdzie męczennicy za wiarę powstają, i z świętą odwagą wytrzymują
katusze, stawiają czoło oprawcom, taki naród nie jest przeznaczony
ginąć; żyć będzie. Rządy i ludy Europy przestaną wątpić, że jest
godnym niepodległości i że powinien ją zdobyć.
***
Adam
Jerzy Czartoryski (1770 - 1861)
Działacz
polityczny i oświatowy, mecenas, poeta, pamiętnikarz. Urodził
się 14 I 1770 r. w Warszawie, syn jednego z przywódców
"familii", Adama Kazimierza i Izabeli. Staranne wykształcenie
domowe dopełnił podróżami zagranicznymi; brał udział w wojnie
1792 r., podczas powstania kościuszkowskiego przebywał za granicą.
Wysłany po upadku państwa do Petersburga w sprawach majątkowych,
zaprzyjaźnił się jako adiutant z wielkim księciem Aleksandrem,
który wstąpiwszy na tron, mianował Czartoryskiego zastępcą ministra
(od 1802), a następnie ministrem spraw zagranicznych (1804 -
06); od 1805 członek Senatu i Rady Państwa. Będąc od 1803 r.
kuratorem wileńskiego okręgu naukowego, przyczynił się do rozkwitu
tamtejszego uniwersytetu; w r. 1824, po procesie filaretów, podał
się do dymisji. Wierny orientacji prorosyjskiej także za czasów Księstwa
Warszawskiego, był wiceprezesem Rządu Tymczasowego (1815), a na
kongresie wiedeńskim głównym doradcą Aleksandra I w sprawie
polskiej; w Królestwie Polskim, dla którego zredagował projekt
konstytucji, był senatorem - wojewodą i członkiem Rady Administracyjnej;
po śmierci cara został jednym z przywódców legalnej opozycji
przeciw antypolskiej polityce Mikołaja I. Podczas powstania listopadowego
był prezesem Rządu Narodowego; po wypadkach 15 VIII 1831
wraz z całym rządem podał się do dymisji i wstąpił jako
ochotnik do korpusu gen. Ramorino. Po klęsce powstania znalazł się
na emigracji: w 1833 osiadł we Francji; jego paryska rezydencja
Hôtel Lambert stała się ośrodkiem działań
konserwatywnego skrzydła emigracji polskiej; jako przywódca tego obozu,
okrzyknięty "królem de
facto", rozwijał Czartoryski aktywność dyplomatyczną, widząc
możliwość odbudowy Polski jedynie w związku z antyrosyjską
polityką mocarstw zachodnich i Turcji. Po pokoju paryskim 1856 r.,
przekazał kierowanie Hôtelem Lambert synowi Władysławowi, choć ogólny kierunek
polityczny ugrupowania wyznaczał nadal sam, wspierając obóz "białych".
Opowiadał się za likwidacją urządzeń feudalnych i uwłaszczeniem
chłopów. Był mecenasem literatury i sztuki, współzałożycielem
i dożywotnim prezesem Towarzystwa Historyczno - Literackiego
(od 1853) oraz jednym z twórców Biblioteki Polskiej w Paryżu.
Zmarł 15 VII 1861 r. w Montfermeil
(Francja).
Główne
prace: Essai sur la Diplomatie,
Manuscrit d'un
Philhelléne, publié par M. Toulouzan, 1830; Mowy
Xięcia Adama Czartoryskiego. Od roku 1838
- 1847, 1847; Żywot J.U.
Niemcewicza, 1860; Mémoires, 2 tomy,
1887; tł. pol.:
Pamiętniki ks. Adama Jerzego Czartoryskiego
i korespondencja jego z cesarzem Aleksandrem I, Kraków
1904 - 05.