Powstanie 1863 r. – pisze p. Koźmian –
obniżyło poziom patriotyzmu ogółu. Jeżeli patriotyzm ten mierzyć będziemy tą
bardzo wysoką, prawie niedoścignioną skalą, do jakiej on się wzniósł w epoce
1861 do 1864 – to zaprawdę patriotyzm okresu po powstaniu ówczesnemu nie
dorównał, i nic dziwnego. Jest rzeczą niemożliwą, żeby duch narodu przez całe
dziesiątki lat mógł się utrzymać w tym wysokim nastroju, jaki wypadki wyjątkowe
wytwarzają i jakiego one wymagają; aby się utrzymał nieustannie na wysokości
ofiary i poświęcenia życia, wolności osobistej, mienia, szczęścia rodzinnego,
spokoju każdej chwili, samej nawet godności ludzkiej. Normalny stan patriotyzmu
mierzy się umiłowaniem sprawy ojczystej i narodowej idei, stawianiem interesu
tej sprawy ponad możliwe osobiste materialne czy moralne korzyści, gotowością
do pracy, trudów i ofiarności. Mierzy on się tym, czy skala jego jest dość
wysoką, ażeby na wypadek ponowienia się wyjątkowej potrzeby, znalazł się też i
ów wyjątkowy nastrój. Po czasach wielkiego napięcia patriotyzmu, wielkich ofiar
i poświęceń, a zwłaszcza po wysiłkach bezskutecznych, naturalną koleją rzeczy
następuje zawsze obniżenie skali patriotyzmu. Czasem to obniżenie jest tylko
powrotem do owej skali normalnej, a wtedy nie wyrządza szkody społeczeństwu –
czasem zaś skala ta spada jeszcze znacznie niżej, a wtedy objawia się to
szkodliwą reakcją, w czasie której patriotyzm nie wystarcza nawet na normalne
potrzeby społeczeństwa. I wówczas też pewna suma sił i trudów i energii,
zamiast żeby była zużytą na działanie pozytywne, musi się zużywać na walkę z
ową reakcją, z prawdziwym uszczerbkiem dla wielu ważnych potrzeb społeczeństwa.
Jeżeli tedy dziś p. Koźmian pomiędzy
szkodliwe skutki powstania zalicza obniżenie patriotyzmu ogółu, to gdyby chciał i umiał
być bezstronnym, musiałby przyznać, że ten ogół polski po powstaniu podzielił
na dwie części: u jednej z nich nastąpiło tylko takie względne, a zawsze po
wypadkach tego rodzaju konieczne obniżenie patriotyzmu, które jest tylko powrotem
do stanu normalnego – u drugiej części zaś obniżenie znacznie poniżej tej
skali, bo jawne, różną sofisterią popierane dążenie do tego, żeby się naród
pozbył najsilniejszego bodźca patriotyzmu: swej narodowej idei. Musiałby
przyznać, że ta pierwsza część zmuszoną była do zużywania znacznych zasobów
swej siły, energii, swej pracy na to, ażeby zwalczać zgubne dążenia części
drugiej i nie dopuścić do tego, by patriotyzm polski stale zeszedł poniżej
skali normalnej. Musiałby przyznać, że tą drugą częścią jest właśnie owa
„szkoła”, której p. Koźmian […] takie wypisuje panegiryki, szkoła, do której on
należy i w której on działa […]. Więc nie ma autor prawa do zarzucania
powstaniu, iż ono obniżyło poziom polskiego patriotyzmu, bo na podstawie faktów
powiedzieć mu możemy i musimy, że cokolwiek w tym kierunku się stało, wyście to
zrobili. Ipse fecisti! Póty stać Polaków na patriotyzm, zarówno ten,
jakiego wymaga praca w czasach spokojnych, jak i ten o najwyższym napięciu, jakiego
wyjątkowe czasy i wielkie wymagają wypadki, póki w polskich umysłach i sercach
tkwi potężnie ta narodowa idea, której zachwianie i zniweczenie jest głównym,
świadomym celem działania „szkoły” i głównym zadaniem, jakie sobie wytknął p.
Koźmian pisząc swoją książkę.
A musimy też stwierdzić inny jeszcze
fakt, pominięty zupełnie przez Koźmiana, który zamierzył pisać wyłącznie o
ujemnych skutkach powstania, ażeby mu żadnego dodatniego nie przyznać.
Jeżeli nastrój patriotyzmu polskiego
nie jest dziś, nie może być tak wysoki, jakim był w czasie powstania i
bezpośrednio przed nim – to natomiast zaprzeczyć się nie da, że patriotyzm
polski ogarnia dzisiaj znacznie szersze kręgi, że bez porównania liczniejsze są
dzisiaj zastępy jego wyznawców. I róść będą ich zastępy coraz bardziej, w miarę
podnoszenia poziomu oświaty w narodzie, w miarę zwiększania się szeregów jego
inteligencji, w miarę jak skarby piśmiennictwa naszego docierają do coraz szerszych
kół społeczeństwa polskiego. Nie Bismarck, ale Goethe jest twórcą jedności
niemieckiej – a cały trzytomowy rozum p. Koźmiana i wszystkie razem wzięte
praktyczne rozumy i rozsądki polityczne jego „szkoły” nie zdołają potępianej
przez nich idei bytu politycznego wykorzenić w narodzie, który ma Mickiewicza i
który potęgą tej idei prędzej czy później zwycięży. […]
Autor, który twierdzi, że swoje rzekome
prawdy opiera na „ścisłym obliczeniu” – nie oblicza jednej rzeczy: co byłoby
się stało z naszym narodowym charakterem, z naszym patriotyzmem, z duchową i
etyczną stroną naszego bytu narodowego, gdyby nie owe usiłowania, za którymi
poszły chwilowe klęski, przez autora zniszczeniem nazwane.
W tej kwestii wszelkie „obliczenia”
zawodzą – możliwe są tylko hipotezy i przypuszczenia. Ale wszelkie
prawdopodobieństwo, na znajomości natury ludzkiej, a szczególniej polskiej
oparte, przemawia za tym, że ów „byt”, pozbawiony dążenia do niepodległości,
byłby się w zgniliznę i strupieszenie zamienił. Bylibyśmy dzieje nasze
polityczne zamknęli na Targowicy, na okresie wielkiego zepsucia charakteru i
zamarcia cnót obywatelskich; bylibyśmy dla narodowej tradycji stracili dramat
kościuszkowski i cały porozbiorowy okres wielkich poświęceń, wielkiej
ofiarności patriotyzmu, stracili zatem potężny czynnik moralny dla bytu
narodowego i etyczny czynnik wychowawczy dla przyszłych pokoleń; bylibyśmy
dobrowolnie się pozbawili najobfitszego i najpiękniejszego zdroju natchnień dla
naszej poezji, literatury i sztuki, którym głównie zawdzięczamy, iż pomimo
upadku państwowego nasze umysłowe i cywilizacyjne życie nie tylko nie doznało
przerwy, ale przeciwnie rozwinęło się i spotężniało. Czy te czynniki duchowe
byłyby się mogły rozwinąć wśród tych warunków, jakie by dała polityka „trzech
lojalności”, polityka kompromisów i „szczerego pogodzenia się z
istniejącym porządkiem rzeczy”, polityka, otwierająca szerokie wrota
zobojętnieniu, egoizmowi, służalstwu nawet, okrywającemu się pozorami służenia
idei „bytu narodowego”, bez bytu państwowego, bez kształtów odrębności
politycznej, na te pytania odpowiedź dla nas jest niewątpliwą. Daje nam ją sam
p. Koźmian
w wyrazach, że naród polski zgotowałby sobie nie koniec, ale „hańbiące, godne
pośmiewiska, najnędzniejsze istnienie”.
[…] w dalszą autor popada
niekonsekwencję, gdy pisze: „Nie patriotyzm porozbiorowy był błędnym, zgubnym,
godnym potępienia, ale mylne, nieraz grzeszne jego użycie i praktyki: nie
istota rzeczy był bezrozumem, ale forma wadliwa, spożytkowanie nielitościwie
niepolitycznym – bo nie umiejącym mierzyć celu środkami i wykluczającym w
sztuce wyboru dróg, tychże rozmaitość”.
Prawie by nas te słowa pogodzić mogły z
panem Koźmianem, gdyby nie jawna sprzeczność tego ustępu z treścią i dążnością
całej książki. Bo na czymże polegał patriotyzm porozbiorowy, co było jego
istotą? Oczywiście nic innego, a przede wszystkim nic mniejszego, jak tylko
dążenie do niepodległości. To było przecież celem, treścią, istotą, jedynym
natchnieniem całego porozbiorowego patriotyzmu; to było pobudką wszystkich
działań, z tego patriotyzmu wynikłych; z tej myśli powstały te wszystkie czynniki
duchowe, które wytworzyły patriotyzm porozbiorowy. Ona i źródłem jego była i
jego istotę całą wypełniała i urzeczywistnienie jej było tym wielkim celem, do
którego on dążył. Bez tej myśli patriotyzm polski nie byłby takim, jakim był.
Jeśli tedy autor w powyżej przytoczonym ustępie twierdzi, że nie istota tego
patriotyzmu była błędną, bezrozumną, zgubną – to jakże to się da pogodzić z
tylokrotnie wypowiedzianym zdaniem, że pokolenia porozbiorowe błądziły tym, iż
dążyły do niepodległości, bo dążąc do niej, chciały rzeczy niemożliwej. Że w
wykonaniu, w zastosowaniu, w praktyce politycznej były popełniane błędy – na to
zupełna z autorem zgoda, chociaż my inne niż autor widzimy błędy wykonania. I w
tym też zgadzamy się z autorem, że wykluczenie rozmaitości dróg uznaje on
błędnym i zgubnym. Według nas, naród, który utracił niepodległość, nie
powinien, nie może wykluczać żadnej drogi, żadnego środka działania, aby ją
odzyskać. On powinien – jak to mawiał Bismarck –
w swoim arsenale politycznym mieć zawsze wszystkie rodzaje broni, ażeby w danym
razie użyć tej, która właśnie jest najlepszą. Ale zwraca się to przeciw
autorowi, jako ciężka z jego strony niekonsekwencja. On bowiem właśnie wyklucza
rozmaitość dróg, a zna tylko jedne: kompromisy z istniejącym porządkiem rzeczy
– on z politycznego arsenału narodu wyrzuca wszelkie bronie, zatrzymując jedne
tylko: wierną służbę każdemu z trzech rządów – on stara się do każdego innego
środka i do każdej innej broni obudzić w narodzie wstręt i pogardę, niepomny,
co by się stało, gdyby nadeszła pora użycia którejś z tych przez niego
odrzuconych
i potępionych broni i gdyby pokolenie polskie wychowane pod wpływem doktryny
autora, broni tej użyć nie chciało i nie umiało wówczas, kiedy ona jedynie
byłaby zbawczą!
Toteż gdyby autor pamiętał zawsze o
tym, iż wykluczenie rozmaitości dróg jest zgubne i że narodowi trzeba zawsze
zachować „wolność wyboru dróg”, nie byłby zapewne pisał trzytomowego dzieła pod
hasłem zarzucenia idei niepodległości dla ratowania bytu narodowego, od politycznych
kształtów niezależnego, nie byłby też dla wykonania tego programu podał
następującej recepty: „Środkiem najdoskonalszym znalezienia pod panowaniem
obcym warunków najkorzystniejszych dla bytu narodowego, zarazem
najdzielniejszym zwalczania anarchii, uznała szkoła porozumienie z istniejącym
porządkiem rzeczy, uznanie i wspieranie władzy, lojalne skupienie się koło
tronu i szukanie u niego opieki dla swoich przyrodzonych praw, uczciwe
współdziałanie w interesie państwa, po zespoleniu z takowym praw i potrzeb bytu
narodowego”.
Oto program! Dla narodu podbitego, ale
który cały przez jedno państwo z całym ziemi swej obszarem zagarnięty został,
program taki na jakiś czas mógłby wystarczyć – nigdy na zawsze, na całą
przyszłość, nigdy jako cel, zawsze jako czasowy środek. Ale dla narodu, który
nie tylko byt państwowy na rzecz obcych utracił, lecz zarazem został na trzy
części rozdarty, i w trzy różne organizacje państwowe wcielony – jest taki
program wręcz destrukcyjny. On stwarza trzy rodzaje, trzy kierunki patriotyzmu
dla jednego narodu, skoro każe w każdym z tych trzech państw uczciwie
współdziałać w interesie państwa, w każdym uznać i wspierać władzę. On więc w
ten sposób rozrywa najzupełniej jedność narodową, która nie na samej przecież
wspólnej mowie i wspólnym piśmiennictwie i wspólnych dziejowych wspomnieniach
polega, ale ponadto i przede wszystkim na wspólności politycznych dążeń i
aspiracji. Rozerwanie tej wspólności – gdyby było możliwe – byłoby zerwaniem
narodowej jedności. Jeżeli zaś między interesami politycznymi tych trzech
państw zachodzą sprzeczności i antagonizmy, wówczas tym jaskrawiej występuje na
jaw owo zerwanie politycznej jedności narodu. Dochodzi się wtedy do tej
prawdziwie przerażającej, monstrualnej konsekwencji, że Polacy, którzy by, według
recepty p. Koźmiana, uczciwie współdziałali w interesie każdego z tych państw i
„lojalnie skupili się około tronu”, musieliby działać wrogo jedni przeciw
drugim, wzajemnie jedni drugich działalność paraliżować; musieliby – w chwili
jakiegoś wielkiego dziejowego rozstrzygnięcia, całymi zastępami stawać pierś
przeciw piersi, broczyć w krwi bratniej, nie jako nieszczęśliwi niewolnicy
przymusem na tę straszną bratobójczą walkę gnani – ale dobrowolnie, ochoczo
spełniając obowiązek „uczciwego współdziałania w interesie państwa”, obowiązek
„lojalnego skupienia się koło tronu”.
Program trzech lojalności – jest
programem samobójstwa i destrukcji. […]
Zdrowie narodu, konieczność zagojenia
ran, zadanych przez ostatnie klęski, świadomość doniosłego znaczenia, jakie w
każdym położeniu narodu ma jego siła moralna – wszystko to nakazywało bacznie
starać się o to, aby po klęsce nie nastąpił moralny upadek, aby po wytężeniu
nie nastąpiło zbyteczne obniżenie patriotyzmu, ażeby ta siła, którą jest zawsze
patriotyzm, nie spadła poniżej tej skali, jaka nawet w zupełnie normalnych
stosunkach jest konieczną, jeżeli nie ma wszelka praca ustać, wszelkie życie
zamrzeć. W takiej właśnie chwili, kiedy same klęski po powstaniu na naród
spadłe i sam fakt upadku tak wysoko podniesionych nadziei mogły były wywołać
zgubną w umysłach reakcję i zgubne ostudzenie serc – w takiej chwili pojawienie
się „szkoły stańczykowskiej” z jej doktryną o zrzeczeniu się programu bytu
niepodległego, było nie tylko niepotrzebnym, ono wprost było niebezpieczne.
Jedynie zbawczym hasłem, jedynym lekarstwem na świeże rany, było wezwanie do
pracy na wszelkich polach narodowego życia, ale wezwanie w imię tych samych
ideałów, dla których świeżo krew się lała, nie zaś przeciw tym ideałom, nie na
zasadzie ich porzucenia i zaparcia się samego celu wszystkich porozbiorowych
pokoleń. Wskazać trzeba było narodowi, że do tego samego celu innymi na dziś
drogami zmierzać trzeba – ale nie odrzucać celu dlatego, że drogi i środki
zawiodły. Tak zwana „szkoła” postąpiła wręcz przeciwnie. Zamiast budować i
tylko budować – wybrała się burzyć dawne świątynie czci narodowej. Zamiast
skupiać wszystkich do pracy, wydawać zaczęła hasła, które musiały w obozie
narodowym wytworzyć przepaściste różnice. Toteż, gdy „szkoła” skupiała około siebie
zastępy, ku burzeniu tego, co nigdy nie powinno przestać być świętością
narodową – drudzy musieli stanąć w obronie tego, co by w normalnym stanie
rzeczy obrony nie potrzebowało. Społeczeństwu, potrzebującemu wielkiej pracy,
„szkoła” narzuciła walkę – z tym wszystkim, co walka taka za sobą wiedzie: z
przesadą po jednej i po drugiej stronie, z wzajemnym odpychaniem się i
spychaniem się tam, gdzie i pożądaną i możliwą była koncentracja sił w pracy, z
rozgoryczeniem, a nawet nienawiścią tam, gdzie tyle potrzeba miłości. To było
wielkie marnotrawstwo siły, a winną temu „szkoła stańczykowska” przez
nieopatrzne targnięcie się na to, co świętym było narodowi. A jest „szkoła” pod
tym względem niepoprawną. Niech tylko na chwilę walka przycichnie, a niechęci
wzajemne ostygną – wnet „szkoła” na nowo zarzewie walki podnosi. Tak przed
kilku laty zrobiła, ogłaszając swoje „doświadczenia i rozmyślania” – tak się
stało obecnie przez publikację Rzeczy p. Koźmiana. […]
[…] program „szkoły” polega na tym,
ażeby szczerze pogodzić się ze stanem rzeczy, stworzonym przez rozbiory,
szczerze wejść w system polityczny każdego z mocarstw rozbiorowych, wyrzec się
idei bytu państwowego i w ten sposób w każdym zaborze doprowadzić do
kompromisu, ułatwiającego utrzymanie bytu narodowego.
Program przeciwny stawia sobie ten sam
cel, jaki przyświecał wszystkim dotychczas porozbiorowym pokoleniom, tj. byt
państwowy, a nie przesądzając tego, kiedy, jakimi środkami i w jakich
kombinacjach cel ten osiągniętym być może, żąda na dzisiaj wyzyskania każdej
sposobności do pracy nad wzmocnieniem sił narodowych, jako środka ku odzyskaniu
bytu państwowego, żąda pracy, tym ideałem natchnionej, przezeń użyźnionej i
spotęgowanej.
Te dwa programy mają jeden, ale też
jedyny punkt styczny, iż w każdym położeniu narodu lub jego części uznają one
możność i konieczną potrzebę, a zatem i święty obowiązek pracy nad wzmocnieniem
podstaw narodowego bytu, więc nad spotęgowaniem sił narodowych. Ale na tym
kończy się ich zgodność.
Dla nas byt, który jest celem pracy
narodowej, ma formy państwowe – „szkoła” bez nich się obchodzi. Jak upadek tych
form państwowych, więc upadek państwa polskiego, był według p. Koźmiana faktem
dziejowo obojętnym, bo „świat” po tym upadku idzie dalej swoim trybem „ani
szczęśliwszy, ani nieszczęśliwszy”, tak też odzyskanie tych form państwowych,
chociaż dla narodu samego nie jest obojętne, jednak według „szkoły” powinno
stać się obojętne, ponieważ z porozbiorowych dziejów wyprowadziła ona naukę, że
dążenie do odzyskania bytu państwowego zawsze pociągało za sobą osłabienie sił
narodu, ona każe się ich wyprzeć „szczerze” i „bez zastrzeżeń”.
Zwolennicy drugiego programu przeczą,
by jakiekolwiek pokolenie polskie miało prawo i miało możność takiego
zrzeczenia się – przeczą, by sama praca nad utrzymaniem bytu, nie natchniona
wyższą polityczną myślą, mogła być tak żyzną, jak tego stan wewnętrzny narodu i
jego położenie na zewnątrz wymaga. „Szkoła” w konsekwencji swej doktryny, która
każe starać się tylko o utrzymanie bytu narodowego bez bytu państwowego i
„szczerze” wcielić się w organizmy trzech państw – odbiera nam dawne pojęcie
Ojczyzny, a dla każdego odłamu Polski stwarza inną, dla każdego też jedną
ściślejszą i jedną obszerniejszą ojczyznę.
Więc Polacy w Austrii mieć będą
ściślejszą ojczyznę w Galicji, obszerniejszą w Przedlitawii, najobszerniejszą w
monarchii austro-węgierskiej; więc w Prusach mieć będą ściślejszą ojczyznę w
Poznańskiem i Prusach Zachodnich, obszerniejszą w Królestwie pruskim,
najobszerniejszą w cesarstwie niemieckim; więc w Rosji ściślejszą w Królestwie
Kongresowym, drugą w Litwie i Rusi, obszerniejszą wreszcie ojczyznę Rosję z
samowładnym carem - papieżem na czele. Program drugi stoi wiernie przy
dawnej Ojczyźnie Kościuszki i Mickiewicza i na trzy ojczyzny zamieniać jej nie
pozwala. Świadom tego, że w tej chwili nie jest możliwa akcja polityczna,
powiedzmy wyraźnie: wojenna lub dyplomatyczna, która by bezpośrednio do
odzyskania tej Ojczyzny wiodła, wie jednak, że jeżeli z serc i umysłów narodu wykorzeni
się tę myśl polityczną, naród skorzystać nie potrafi z takiej chwili, która przecież
rychlej czy później zaświtać musi. Na tym programie oparty patriotyzm nie
potrzebuje być „patriotyzmem szkodliwym”, jak go zawsze p. Koźmian nazywa, to
znaczy tym, który każdej chwili bez obliczenia sił i warunków gotów jest zerwać
się do krwawego protestu, on może być i jest już patriotyzmem rozumnym, który
ma zawsze najwyższy cel aspiracji narodowych na oku, z każdej sytuacji potrafi
wyciągnąć korzyści dla sprawy bytu narodowego i bytu państwowego. Patriotyzm
„polityczny” według nomenklatury p. Koźmiana, tj. polegający na trzech
szczerych lojalnościach, przestaje być patriotyzmem dlatego, że przedmiotem
każdego patriotyzmu musi być Ojczyzna, a doktryna „szkoły”, dając nam trzy
ojczyzny, stworzone rozbiorami, odbiera nam treść i przedmiot patriotyzmu.
Od pierwszej chwili rzucenia w nasze
społeczeństwo zarzewia walki przez „szkołę” stańczykowską stanęły
przeciw sobie te dwa programy. Znakomita większość narodu stoi dotąd przy
programie jednej Ojczyzny przeciw programowi trzech ojczyzn.
Ale ta większość dzieli się zupełnie
naturalnie na dwa odłamy: do jednego z nich należą bardzo liczni
nie-stańczykowscy konserwatyści, do drugiego cała narodowa demokracja polska.
Pierwsi, niezgodni ze szkołą stańczykowską co do celu narodowej polityki
i pracy, zgadzają się z nią co do konserwatywnych jej znamion i kierunków,
zgadają się w tym, że losy narodu ma ująć w „silne dłonie” i zawsze dzierżyć
magnateria i szlachta. W naszym zaś programie owa praca, zmierzając do
wzmocnienia i rozszerzenia samych podstaw bytu narodowego, przedstawia się jako
dalsze, dzisiejszemu stanowi społeczeństwa polskiego odpowiadające rozwinięcie
Kościuszkowskiej idei. Według nas, praca narodowa, jeżeli ma być organiczną,
musi być wszechstronną, a to w dwojakim kierunku: po pierwsze obejmować
wszystkie czynniki narodowej siły, a zatem obok oświaty, dobrobytu i zdrowia,
także i czynniki moralne, więc w pierwszym rzędzie patriotyzm – a po wtóre
obejmować wszystkie żywioły społeczne, w skład narodu wchodzące. Z tego zaś
założenia wychodząc, demokratyczna idea oparcia życia narodowego na szerokich
warstwach do obywatelstwa podniesionego ludu, jest w naszym programie
przewodnią myślą wszelkiej pracy wewnętrznej. I w tym też różnimy się zarówno
ze szkołą stańczykowską jak i z nie-stańczykowskimi konserwatystami.
Z tej różnicy umiała zręcznie korzystać
„szkoła” p. Koźmiana – i w imię haseł konserwatywnych, w celu obrony „okopów
św. Trójcy” od napierającej na szlachecką wyłączność demokracji polskiej,
umiała skupić około siebie liczniejsze stronnictwo, fałszywie głosząc, że to
jest tryumf jej „systemu”. Skarży się jednak p. Koźmian, że tak sklejone
stronnictwo w chwili stanowczej zawiodło, że próby nie wstrzymało. Tak jest!
Ono jej wytrzymać nie mogło – bo nawet najkonserwatywniejszy umysł, jeżeli
dawnego ideału Ojczyzny i dawnego polskiego patriotyzmu nie zamieniał na trzy
ojczyzny i trzy partykularne patriotyzmy, odstręczyć się od „szkoły” musi,
ilekroć ona wystąpi otwarcie ze swoją zgubną i wstrętną doktryną, i musi
zaprotestować, gdyby go posądzono o solidarność z tą „szkołą”.
A że tak jest, można się o tym i teraz
przekonać, kiedy nawet bardzo konserwatywne organa stanęły po naszej stronie, a
przeciw p. Koźmianowi w kwestii bytu narodowego bez bytu państwowego. I to nam
dodaje otuchy, że posiew „szkoły” nigdy nie zejdzie na polskiej glebie i nigdy
jej trzema patriotyzmami nie zachwaści.
Odpowiedź
„starego” demokraty
Ma
p. Dmowski swoją zupełnie oryginalną metodę oceniania stronnictw, jakie
działały w Polsce przed pojawieniem się sekty politycznej, którą on
reprezentuje. Konstruuje sobie myślowo, w sposób oderwany, tendencje tych
stronnictw, daje zupełnie teoretyczne ich definicje i z tych określeń wysnuwa
wnioski, potępiające stronnictwo, bez sprawdzenia ich faktami, czynami. A –
przekonamy się – owe określenia oderwane dążeń i kierunków stronnictw są
zupełnie dowolne, ale bardzo zręcznie konstruowane tak, ażeby z nich
wyprowadzić wniosek, jakiego autorowi potrzeba, wniosek, że poza nacjonalizmem
nowoczesnym, tj. poza sektą polityczną p. Dmowskiego, wszystko inne jest marne,
bez wartości dla narodu, a nawet szkodliwe.
Do
tego celu potrzebna mu była przede wszystkim surowa krytyka dotychczasowego
patriotyzmu porozbiorowego. Ten patriotyzm był – zdaniem p. Dmowskiego –
negatywny. Był on „raczej określeniem stanowiska względem obcych rządów, niż
względem własnego społeczeństwa, raczej negacją obcego panowania, niż pozytywną
postacią przywiązania do własnego kraju czy narodu”. Narodowa polityka
„pozostała do ostatnich czasów tylko negacją niewoli, tylko walką o wolność.
Ostatnia walka o wolność była właściwie tylko negacją niewoli”.
Czytelnik
łatwo oceni, w czym tu tkwi błąd. Afirmacja każda jest zarazem negacją tego, co
jest jej sprzeczne. Zależy to od stanowiska, z jakiego na rzecz patrzeć.
Afirmacja dnia, światłości – jest negacją nocy, ciemności, zarówno w moralnym
jak w materialnym znaczeniu. Afirmacja dobra, sprawiedliwości, miłości – jest
negacją zła, krzywdzicielstwa, sobkostwa. Afirmacja prawdy – jest negacją
fałszu. Program uobywatelenia ludu przez oświatę i uczestnictwo w duchowym
dorobku polskim, był programem zupełnie pozytywnym, afirmacją w pełnym
znaczeniu tego wyrazu – ze stanowiska zwolenników i apostołów tego programu.
Ale ci, co lud pragnęli utrzymać w ciemnocie i – co za tym idzie – w
ekonomicznej i politycznej zależności, widzieli w tym programie negację, a
tych, co go w życie wprowadzali, uznawali i nazywali przewrotowcami. I dopiero
kiedy idea oświaty ludu tak ogarnęła umysły, tak w świadomości narodowej
zwyciężyła, że już się stało wręcz nieprzyzwoitym, idei tej przeczyć – zaczęli
i oni przyznawać się do tego, co przedtem nazywali negacją. I stało się to już
i dla nich – afirmacją.
Analogicznie
rzecz się ma z porozbiorowym patriotyzmem. Programem jego było odbudowanie
państwa polskiego, w zupełnej zgodzie z tym, co p. Dmowski czyni osią całego
swego systemu politycznego, tj. z państwowością programu narodowego. Był to
zatem program, w pełnym znaczeniu pozytywny, był on afirmacją tego, co w
rozbiorach znalazło swoją negację, niepodległego bytu narodu. Była to – jak p.
Dmowski słusznie wymaga – „pozytywna postać przywiązania do własnego kraju czy
narodu”. I póki żyje w Polakach świadomość, zasługująca na nazwę patriotyzmu
polskiego – póty będzie ona mieć tę cechą afirmacji bytu państwowego.
Naturalnie, że ze stanowiska obcych rządów rzecz się przedstawia wręcz
przeciwnie. Dla nich po dokonanych rozbiorach afirmacją jest utrzymanie ich
panowania w Polsce, zachowanie stanu rzeczy, stworzonego rozbiorami. Z ich
stanowiska przeto nasz patriotyzm porozbiorowy, afirmujący byt niepodległy
narodu polskiego, jest negacją tak samo, jak światło jest negacją ciemności.
I
rzeczywiście pojąć trudno, jak mógł p. Dmowski popełnić ten błąd myślowy, że
dążeniu do najpozytywniejszego celu politycznego, do zrealizowania programu
państwowego, odmówił cechy afirmatywnej, w niezgodzie z całą swą książką, ale
za to w zgodzie ze stanowiskiem obcych w Polsce rządów, dla których nasz pozytywny
program przedstawia się jako negacja. Może pytanie źle postawione. Może zamiast
pytać, jakim sposobem ten błąd był możliwy – zapytać trzeba, w jakim celu to
się stało, bo w książce p. Dmowskiego wszystko jest celowe. A cel mógł być
tylko ten, ażeby ów stary patriotyzm w jakimkolwiek względzie można
przeciwstawić nowemu, nowoczesnemu, swojemu – temu, co według reklamy jest
szczytem. I w tym celu tamten stał się raptem negacją, ażeby ten nowy tym
silniej wystąpił jako afirmacja.
Bo
też tylko w ten sposób możemy sobie wytłumaczyć ów wszelkiej prawdzie
historycznej urągający frazes p. Dmowskiego – że za panowania tego starego
patriotyzmu „w nielicznych tylko mózgach uświadamiała się myśl twórczej pracy
narodowej, pracy dla narodowej kultury przez pomnożenie uczestników
kulturalnego życia, polskiego”. A czymże było to, co od upadku listopadowego
powstania aż do upadku styczniowego, łącznie i nierozerwalnie z ideą państwową
odzyskania bytu politycznego było istotną treścią patriotyzmu polskiego,
żądanie oswobodzenia i uwłaszczenia ludu – czym, jeżeli nie dążeniem „do
pomnożenia uczestników kulturalnego życia polskiego” – czemu niewola chłopa
pańszczyźnianego nieprzepartą tworzyła zaporę? A może i to było negacją –
negacją niewoli ludu, tych więzów, które mu nie pozwalały uobywatelić się,
narodowo uświadomić, wziąć udział w kulturalnym życiu polskim. A czymże, jeżeli
nie pracą nad pomnożeniem uczestników tego życia, było to wszystko, co się po
styczniowym powstaniu robiło dla oświaty ludu? Czym cała, chyba że nie
bezskuteczna praca nad podniesieniem polskiego charakteru miast, które np. w
Galicji były przed półwiekiem prawie że zniemczone? Czym ów żywy i czynny
udział społeczeństwa polskiego w odrodzeniu narodowym Śląska polskiego w
Austrii i w Prusach? Czym cała praca Sokolstwa polskiego? Czym działalność i
wzrost Towarzystwa Szkoły ludowej? Czym powstanie i działalność stronnictwa
ludowego – nie zawsze bez błędu, bo któż jest bez błędu – ale zawsze z celem i
w kierunku narodowego uświadomienia ludu polskiego?
A
wyniki? Z wyników tych powinniśmy zawsze być niezadowoleni, zawsze uznawać je
niedostatecznymi, póki choćby jedna jeszcze dusza jest do odzyskania czy do
pozyskania nie tylko dla kulturalnego życia polskiego, ale i dla idei
państwowej polskiej. Z chwilą, kiedy byśmy się zadowolonymi uczuli a wyniki
uznali dostatecznymi, nastąpiłby zastój zabójczy. Ale przeczyć tym wynikom,
przeczyć tym zdobyczom starego patriotyzmu – znaczy zniechęcać do pracy,
uznając ją za bezowocną, znaczy popełniać krzywdę wobec całych pokoleń. Kto
umie i chce sądzić przedmiotowo, musi przyznać, że liczba Polaków w pełnym
znaczeniu tego wyrazu, tych, co są wychowankami ducha Kościuszki i Mickiewicza,
a uczestniczą w kulturalnym życiu Polski i w jej państwowych dążeniach,
pomnożyła się w sposób nadspodziewany. To zaś nie mogło być dziełem
„nielicznych tylko mózgów” – i nie mogło się pojawić inaczej, jak tylko jako
owoc posiewu, rzucanego przez całe pokolenia. To nie czekało na pojawienie się
nowego patriotyzmu – uosobionego w sekcie politycznej, reprezentowanej przez p.
Dmowskiego. Patriotyzm jest zawsze ten sam – jego temperatura zmienia się, jego
środki działania zmieniają się, bo się zmieniają stosunki społeczne i
polityczne, do których te środki stosować się muszą – intensywność działania
wzmaga się w miarę, jak rosną zastępy obozu narodowego; napięcie uczucia i
świadomości podnosi się nieraz pod wpływem zewnętrznych okoliczności
(hakatyzm!) – ale patriotyzm jest ten sam, jego cel i kierunek ten sam. […]
Tadeusz
Romanowicz (1843–1904) – polityk i publicysta. Urodził się 25 października 1843
r. we Lwowie. W rodzinnym mieście ukończył gimnazjum. Zaraz po zdaniu matury w
1861 r. rozpoczął działalność publicystyczną wydając w środowisku
uniwersyteckim tajne pisma o tematyce patriotycznej – „Znicz” i „Partyzanta”.
Trafił za to na 4 miesiące do aresztu. W 1862 r. rozpoczął studia na lwowskim
Wydziale Prawa, które wkrótce przerwał zaciągając się do powstańczego oddziału
Leona Czachowskiego. W grudniu 1864 r. został ponownie aresztowany i skazany na
dwa lata twierdzy w Ołomuńcu. Z końcem 1865 roku powrócił do Lwowa, gdzie po
nieudanym powrocie na studia prawnicze, poświęcił się pracy publicystycznej i
aktywności politycznej. Tę ostatnią związał ze środowiskiem Franciszka Smolki.
Wkrótce później wszedł w skład kierownictwa założonego przez Smolkę Towarzystwa
Narodowo–Demokratycznego. Swoje liczne artykuły i broszury publikował w wielu
pismach galicyjskich, m.in. w Tygodniku Naukowym i Literackim, Dzienniku
Lwowskim, Dzienniku Polskim, Gazecie Literackiej, Nowinach. W 1867 roku
założył pismo Gmina. Zwieńczeniem działalności publicystycznej
Romanowicza było założenie w Krakowie w 1882 r., razem z A. Asnykiem i T.
Rutkowskim, dziennika Nowa Reforma. W ostatnich dwóch dekadach XIX wieku
Romanowicz był pięciokrotnie wybierany reprezentantem Sejmu Krajowego Galicji.
Od 1889 zasiadał w Wydziale Krajowym, a w 1901 roku odniósł swój największy
polityczny sukces stając się członkiem Rady Państwa w Wiedniu. Zmarł 29 maja
1904 r. Główne prace: O stowarzyszeniach (1867), Środki podniesienia
przemysłu w naszym kraju (1873), Wiadomości statystyczne o mieście
Lwowie (1874), Sprawa polska i sprawa wschodnia (1876), Polityka
stańczyków (1882), Dwie opinie (1891), Stronnictwo krakowskie o
styczniowym powstaniu (1891). W 2006 r. Ośrodek Myśli Politycznej wydał
wybór pism T. Romanowicza Dwie opinie (red. Włodzimierz Bernacki).
Rozprawa
Tadeusza Romanowicza Stronnictwo krakowskie o styczniowym powstaniu,
będąca polemiką z książką Stanisława Koźmiana Rzecz o roku 1863, ukazała
się w 1891 r. (przedruk w niniejszej antologii za wyborem pism Dwie opinie,
Kraków 2006). Artykuły z cyklu Odpowiedź „starego” demokraty
ukazywały się w „Nowej Reformie”, w numerach od 194 do 197, w okresie od
27 do 30 sierpnia 1903 roku, jako polemika z tezami książki Romana Dmowskiego Myśli
nowoczesnego Polaka (przedruk za wyborem pism Dwie opinie).