.: Data publikacji 30-Lis-1999 :: Odsłon: 4839 :: Recenzja :: :: :.
Współczesne demokracje w Europie mają poważny
problem z religią, a ściślej rzecz biorąc – z jedną, z chrześcijaństwem.
To, co stanowiło rdzeń europejskiej tożsamości – jak trafnie i
barwnie opisuje w swej książce o Europie wybitny polski historyk
Oskar Halecki - dzisiaj wydaje się irytującą zaszłością, której
pozostałości należy jak najszybciej wyrzucić z przestrzeni publicznej.
Spór o włoskiego kandydata do Komisji Europejskiej Rocco Buttiglioniego
nie jest z tej perspektywy wydarzeniem wyjątkowym, lecz kontynuacją
sporu o preambułę konstytucji europejskiej, w której zabrakło
miejsca dla chrześcijaństwa. Europę ogarnęła fala chrystofobii.
Inaczej rzecz przedstawia się w Ameryce Północnej, gdzie chrześcijaństwo,
chociaż nie tak silnie zinstytucjonalizowane, pozostało rdzeniem
tożsamości nowoczesnej, demokratycznej wspólnoty politycznej Amerykanów.
Jak zauważył w swojej ostatniej książce Samuel Huntington, Who
are we? istotą amerykańskiej politei jest przekonanie o istnieniu
wyższej, boskiej istoty – transcendencji. W ten sposób transcendencja
wzmacnia to, co polityczne.
W Europie ten typ łączenia polityczności i transcendencji uważany
jest w wielu krajach za anachronizm. Francuzi od czasów Rousseau
wytworzyli własny, niepodrabialny przez nikogo model immanentnej
religii, republiki bez Boga. Dzisiaj chcieliby narzucić swój model
jako uniwersalny całej Europie. Niemiecka tradycja zatopiona jest
natomiast w specyficznej, prawno-konstytucyjnej formie. Jej charakter
jest współcześnie pojmowany jako całkowicie świecki i pozytywistyczny,
chociaż cała niemiecka tradycja prawna ma swoje korzenie właśnie
w teologii.
Problem religii i demokracji, transcendencji, eschatologii i polityki
nie jest tylko kwestią różnych porządków tradycji, różnych historycznych
doświadczeń. Nie da się go rozwiązać przez prostą destylację odmiennych
tradycji, dającą jakiś ekstrakt idealnego pogodzenia religii i
polityki. Nie jest przypadkiem, że eschatologia zawsze zajmowała
uwagę filozofów polityki, jako nieodzowny punkt odniesienia dla
wszelkiego rodzaju ziemskiego organizowania spraw ludzkich. Jednocześnie
wciąż poszukiwali odpowiedzi na pytanie, jak konieczność takiego
odniesienia pogodzić z nieprzeniknioną tajemnicą transcendencji.
Chrześcijaństwo ze swoją koncepcją Wcielenia zaproponowało najbardziej
odważną odpowiedź na to pytanie – odpowiedź, która zadecydowała
o naszej historii i kulturze.
Jednak za prawdziwego ojca filozoficzno-politycznych zaświatów
uchodzi Platon. W Fedonie, Gorgiaszu i Państwie przedstawia wizję,
w której dusze, w zależności od zasług, spotykają nagrody lub
kary. Platon zdaje się nie upierać przy żadnym konkretnym obrazie
eschatologicznych obietnic. Być może nawet uważa je wyłącznie
za skuteczny z przyczyn pedagogicznych mit. Trudno o tym przesądzać.
Filozofom polityki na ogół chodzi o co innego niż spójny obraz
pośmiertnych losów duszy. Obok kwestii szczęścia – które, jeśli
ma być doskonałe, musi być trwałe i niezależne od okoliczności
zewnętrznych - idzie tu przede wszystkim o sposób na włączenie
żywiołu religii w mechanizm państwa.
Czy można się dziwić, że filozofia polityczna tak chętnie odwołuje
się do jakichś form eschatologii państwowych? Podejrzewamy w tym
chęć instrumentalizacji religii. Często słusznie. Choć tworząc
swoją wizję nieba dla generałów i mężów stanu, Cyceron wzorował
się na Platońskim śnie Era - to w pamięci miał z pewnością również
wcześniejsze partie Państwa. Na wstępie III księgi Platon mówi
wprost o politycznych motywach budowania mitycznych uzasadnień.
Zadaniem państwotórczych poetów jest stworzenie pogodnej wizji
zaświatów na potrzeby tych, którym przyjdzie zapłacić najwyższą
cenę ( 386a i nast. nn.). Niełatwo przychodzi umierać tym, którzy
boją się mroków Hadesu.
Polityka nie może dziwić, że nawet ojcowie tolerancji tracili
cierpliwość wobec ateistów. Czy rzeczywiście jednak sprawa daje
się sprowadzić do manipulacji, powodowanej chęcią osłodzenia śmierci
za ojczyznę? Związek religijnej eschatologii i polityki wydaje
się sięgać głębiej, prowadząc w stronę kwestii moralnych podstaw
państwa. Pierwszy argument bierze się z odwrócenia problemu, jaki
stoiccy kosmopolici mieli z lojalnością wobec partykularnych wspólnot.
Czy takie wspólnoty nie są nieuchronnie skazane na konflikt z
perspektywą uniwersalną? Dramatyczne (i retoryczne) pytanie stoików:
“czy można być zarazem dobrym obywatelem i dobrym człowiekiem?”
po odwróceniu brzmi równie interesująco: “czy można być dobrym
obywatelem, nie będąc dobrym człowiekiem?”. Odpowiedź wydaje się
brzmieć: “nie może!”, a przynajmniej: “chyba nie może”. Bo czy
bez uniwersalistycznej sankcji nie zapada się zwapniony kościec
partykularnego państwa? Co zdoła powstrzymać łańcuchowy proces
rozpadu? Czy nie zostaje uruchomiony mechanizm podziału, którego
naturalnym kresem jest wojna wszystkich ze wszystkimi?
Podwójna lojalność ludzi wiary wydaje się więc zbawieniem polityczności.
Religia tworzy absolutny punkt odniesienia, który - jak się zdaje
- pozwala zakotwiczyć państwową nawę w trwalszym gruncie niż zasady
podlegające ludzkiej woli. Żaden podmuch politycznych wiatrów
nie zmieni umów i praw, które zbudowano na tak trwałym fundamencie.
Rzecz w tym, że żywa wiara nie daje się nigdy sprowadzić do roli
etyczno-notarialnego gwaranta stabilności władzy, do etycznego
podsystemu państwa. Żeby odsunąć pokusę łatwych odpowiedzi, wybraliśmy
spektakularne przykłady: Abraham, Antygona, Sokrates.
Nie przypadkiem obraz Caravaggia znalazł się na okładce tego numeru
„Teologii Politycznej”. Zwierzęcy strach na twarzy Izaaka nie
pozwala wątpić, że nie chodzi tu o bezcielesną alegorię - lecz
o wiarę, która posuwa się do gotowości dzieciobójstwa. Warto pamiętać,
że mówimy o akcie patriarchy nazywanego “Ojcem wiary”. Warto rozważyć
skutki wierności bożej misji. Otulone tysięcznymi komentarzami
proste fakty znikają nam z oczu. Gdyby Antygona zdolna była machnąć
ręką na bezbożną decyzję Kreona, łańcuch tragicznych następstw
zostałby powstrzymany - żyłby Hajmon, Elektra, ona sama chowałaby
może dzieci, do państwa nie wkradłaby się anarchia. A Sokratejska
demoralizacja młodzieży? Czy nie była faktem? Służba boża polegająca
na dowodzeniu przyzwoitym, solidnym obywatelom, że są głupcami
– jest wsparciem niezwykle przewrotnym. Czy nie nazbyt przewrotnym?
Rozchwianie stabilnych fundamentów państwa, kwestionowanie utrwalonych
zasad wychowania - a w zamian co? Niewiedza? Nadzieja, że bóg
jakoś tym pokieruje? I wymowne skutki: zdrajca Alkibiades, zdrajca
Kritiasz.
W jaki sposób do politycznego organizmu włączyć wymiar uniwersalny,
by nie rozerwać jego tkanki? Czy zobowiązanie wobec wymiaru uniwersalnego
można uzgodnić z lojalnością wobec państwa? Oto pytania, na które
poszukujemy odpowiedzi w tym numerze naszego pisma. Pytania bardzo
dziś palące.