Siły
żywotne narodów zasypiają w ich łonie, i póty się nie
dadzą rozpoznać, póki się nie przebudzą wcieleniem swoim w potężne
samoistności, które je przedstawiają. Stąd wzajemny pociąg między
gminem a Geniuszem, stąd wpływy poetów, kunsztmistrzów, filozofów,
na masy obce poezji, kunsztowi i filozofii. Bo chociaż sposobem
ciemnym, masy przeczuwają w sobie jakiś zarodek tych wielkich
rzeczy. Wszakże, gdyby one były przypadkową i wyłączną własnością
niektórych ludzi uprzywilejowanych, wszystkie poezje, kunszty i filozofie
byłyby jednostajne. Tym samym, że są narodowe, muszą się więc odnosić
do jakiegoś smaku miejscowego, do jakichś uczuć i wyobrażeń
masowych. Wpływy Encyklopedystów francuskich na ich ziomków w toku
zeszłego wieku; Schillera, Goethego i Hegla na Niemców; Byrona
i Walter-Scotta na Anglików nie są jedynie skutkiem rozpowszechnienia
oświaty w tych błogosławionych krainach, bo nie mniejsze wywierali
na swoich ciemnych rodakach: Saadi, Hafiz, Averroes. Ale że każdy
naród żywotny, chociaż bez samopoznania swojej dążności, dąży jednak
do życia historycznego, nie może nie czcić tych jedynych istot,
za pośrednictwem których żyć może historycznie, a które rozpoznaje
tą zmyślnością przyrodzoną, nigdy nie opuszczającą masy, póki ostatnia
iskra żywota organicznego jeszcze jej nie opuści.
U
nas jednych, lubo w żadnym okresie nie zjawiła się podobna
ilość, jaką teraz widzimy, wielkich poetów, głębokich badaczy, uczonych
wszelkiego rodzaju pisarzy; ci znakomici mężowie, nie tylko że najmniejszego
nie otrzymali wpływu w obywatelstwie, w jednym czasie
z nimi żyjącym, a mówiącym wspólnym językiem; ale nawet
żyją żywotem ekscentrycznym, między sobą szukając ściślejszych stosunków,
uchylając się stopniami od społeczeństwa, które ich nie rozumie,
a które samo dla nich coraz mniej jest zrozumiałym. Może ktoś
pomyśli, że Literatura z takim bogactwem objawiająca się, a bez
najmniejszego wpływu na społeczeństwo, będąc zjawiskiem nadzwyczajnym,
jest jakoby Anomalią w dziejach ludzkości. Nie jest to żadna
Anomalia, jest to owszem rzecz przyrodzona, i która łatwo tłumaczyć
się daje.
Człowiek
pojedynczy, rodzi się, wzrasta, dojrzewa, słabnie, a na koniec
umiera. Naród, będący człowiekiem zbiorowym, temu samemu prawu podlega.
Człowiek zbiorowy ma duszę jak człowiek pojedynczy, a tą duszą
jest duch narodu. Naród żyje, póki ten duch go nie opuści, i żyje
pomimo wszelkich pozorów; a jego ciałem są te jednostki, w które
rozdziela się zewnętrznie. Jak człowiek pojedynczy umrze, natychmiast
dusza jego przenosi się do krain wieczności, by stanąć przed sądem
Stwórcy i Odkupiciela; a ciało opuszczone, już bez siły
skupiającej, rozkładać się zaczyna: mnóstwo robaków coraz bardziej
obrzydliwych dopełnia zniszczenia kształtów, a te znikając
sprzed oczu, rzeczywiście wchodzą w skład nowych jestestw organicznych,
i ta scena pełna tajemnic znika po zniszczeniu ostatniego atomu
zmarłego męża: zasłona spada, zostaje tylko garść popiołu.
Póki
człowiek zbiorowy (ciało społeczne) ma w sobie duszę (ducha),
póty objawia wszystkie rzeczywiste zjawiska żywota. Bohater, mędrzec,
uczony, rzemieślnik, rolnik, czerpiąc z tego wszystkim wspólnego
żywota, rozrabia go w sobie właściwie do swojego stanu, i każdy,
pomimo nierówności stopnia umysłowego, rozrabia go w pewnej
harmonii, dającej im wszystkim cechę wspólną, i fizjonomię
odrębną w historii. W ogóle, pomimo zboczeń, jest jakaś
dążność do tego, co jest wielkim, godziwym, pożytecznym dla społeczności;
a ta dążność jest przeciwwagą wszystkim osobistym zawiściom.
W tak żywotnym społeczeństwie, umysły ukształcone, jako poeci,
kunsztmistrze, pisarze, myśliciele; nie tylko rozgłos i wziętość,
ale nawet miłość i zaufanie otrzymują od swoich ziomków: bo
ożywieni jednymże co i oni duchem, tego ducha dobitniej w sobie
wyrażają. Ale skoro śmierć rzeczywista przyjdzie na to ciało zbiorowe,
wtedy dusza narodu nie przenosi się do wieczności, jak dusza człowieka
pojedynczego, bo dla narodów nie ma wieczności; ale ulatniając się
z ciała społecznego, uświetni swój zgon ostatnim zjawiskiem,
lecz już oderwanym od życia społecznego. Jako zwykle chory, przed
samym skonaniem, jakieś dziwne okazuje objawy życia, które przecież
biegłego lekarza płonną nadzieją nie omamią; tak i duch konającego
narodu, jeszcze czas jakiś ściśnie się w umysłach kilku znakomitych
mężów, aby starą synagogę ze czcią pogrzebać. Ci mężowie, bez istotnych
związków ze społecznością, nad którą się wznieśli, nawet od niej
niewiele miłowani, nie mniej się od niej odosobniają, z siebie
samych snując tę przędzę intelektualną, której osnowy w społeczności
znaleźć nie mogą. Wybucha raptownie, jakby jakim cudem, bogata,
różnobarwna Literatura; Literatura bez miłości dla położenia obecnego,
bez nadziei w przyszłości, sięgająca jakichś dawnych pamiątek,
dawnych podań, wszystkiego tego co już nie jest, i odżywiająca
to wszystko jakimś sztucznym żywotem. Rzecz dziwna, ten utwór różnorodnych
pomysłów, bez znoszenia się ich z sobą, bez hartu opinii publicznej,
bądź skrzywionej, bądź nawet nie istniejącej, okazuje jednak w sobie
coś jednolitego, jakieś poetyzowanie żalu, smutku, złowieszczego
przeczucia. Jednym słowem, jest to dzieło pogrobowe ducha narodowego,
ostatnie jego wysilenie; poczym ulotniwszy się milczenie nastąpi,
nim wszedłszy w skład obcych mu dotąd żywiołów intelektualnych,
znowu przemówi, ale już językiem innym; a swój rodzimy, przybrawszy
ostateczną swoją formę, w niej się skrystalizuje, i stanie
obok sanskryckiego, greckiego, celtyckiego, rzymskiego, którymi
także oddawały myśli swoje społeczeństwa żywotne, a które już
dziś są tylko pomnikami. Co się zaś tyczy rozkładu fizycznego, tu
jeszcze więcej ma stosunków ciało społeczne z ciałem indywidualnym,
i w nim także robactwo coraz obrzydliwsze toczy szczątki,
opuszczone od tego boskiego ognia, który im dawał jednolitość, ruch,
żywot. Tym robactwem są pokątne stowarzyszenia, chcące na próżno
zatrzymać ten żywot społeczny, ulotniony z dostojnego ciała.
Z początku to robactwo będzie foremniejsze, bo wylęgłe w świeższym
opuszczeniu organizmu. Ale w następnych jego formacjach, ród
po rodzie, coraz więcej się każąc, dojdzie do ostatecznych krańców
obrzydliwości. Będą z początku Filareci, Promieniści, potem
związki patriotyczne, kosynierzy, Templariusze, a na koniec
Skórkowi i Baragoli, których nazwiska najlepiej wyrażają cele
i dążności; pierwsze nazwisko jest godłem bydlęcia, drugie
posługacza żydowskiego; już więcej zniżyć się nie można.
Wędrówki umysłowe przez autora Zamku
Kaniowskiego
Naród
nie jest tworem ani ludzi, ani trafu. Ludzie w jak największej
ilości zebrani sami z siebie nie stworzą tej jedności, tego
zjednolicenia, którymi istoty całkowite w jestestwie swoim
jawią się jako cząstki żyjącego ciała uposażonego rzeczywitym żywotem,
odcechowanego odrębnymi, a jemu właściwymi rysy, z nazwiskiem
samorzutnie powstałym i wszystkimi warunkami, z których
istota organiczna poznawać się daje. Żaden człowiek drugiego człowieka
utworzyć nie może, a wielu ludzi nie mniej nie może utworzyć
narodu, bo chociaż naród zewnętrznie objawia się członkami, z których
się składa, życie jego jednak jest tylko dusza dana mu od Boga,
tak jak każdemu człowiekowi pojedynczemu. Dusza, czyli duch narodu
jest jestestwem rzeczywistym, a nie fenomenem tylko [...].
Zbiór ludzi nie zostanie narodem pokąd Bóg nie tchnie weń ożywiającego
ducha swojego. A że wszystko co istnieje w porządku stworzonym,
nie może istnieć bezwarunkowo, więc duch narodowy podlega prawnym
i niezmiennym warunkom, których żadne kombinacje mądrości ludzkiej
zastąpić nie zdołają. Usilności wyrozumowane ludzi najwięcej, co
mogą sprawić, to chyba jakiś świetny fenomen życia tam, gdzie to
życie istnieje niepodwładne im, ale samego życia nigdy nie utworzą,
a nawet dla pobudzenia tych fenomenów ze wszystkich sprężyn
rozumowanie jest bez wątpienia najsłabszą.
[...]
W każdym człowieku pojedynczym jest duch, czyli dusza, na obraz
i podobieństwo Boga stworzona, i tego świetnego znamienia
nigdy w zupełności zatrzeć nie zdoła. Duch ludzkości jest tylko
fikcją, bo jest rzeczą oderwaną, ale naród, człowiek zbiorowy, jest
tak jak człowiek pojedynczy skojarzeniem ciała uległego zmienności
i wpływom natury materialnej, ale dającego mu postać dotykalną
- obdarzony duchem nieśmiertelnym, tchnieniem bożym, który
to ciało ożywia, tworzy w nim rozmaite fenomena historyczne
i żyje, często nawet po rozsypaniu się tego ciała, którym się
objawiał zewnętrznie [...].
Naród
w swojej cielesności, to jest w tym, czym się objawia
zewnętrznie, tworzy się bądź z jednej rodziny, bądź z agregacji
różnych rodzin. Ale w tym, co stanowi jego duchowość, czyli
życie, musi mieć koniecznie jaki udział tchnienia bożego. To tchnienie
rozrabia w sobie i tym przystępuje do czynu, ale sam sobie
nigdy by go dać nie mógł. Każda narodowość jest objawieniem bożym,
dopełniającym się w czasie, i to bez względu na wyznania
jednostek, z jakich się narody składają. Czytamy w Piśmie
św. w księdze Daniela, że anioł Asyryjczyków spotkał się z aniołem
Persów, z czego oczywisty wniosek, że narodowość potęgą bożą
objawiona nie mogłaby dotrwać w nieskazitelności, gdyby nie
była poruczoną opiece aniołów, ministrów Boga w porządku doczesnym.
Każda agregacja różnorodnych cząstek, zjednoliconych w jedno
jestestwo rozprzęgłaby się natychmiast, gdyby została opuszczoną
od anioła swojego; ojczyzna jest zjednoliconą agregacją pod opieką
anioła działającą. On daje obywatelom święte instynkta dla pomyślności
kraju, on oświeca pasterzy ludu, on narodowe modły zanosi do podnóża
Najwyższego, on za ich przewinienia odwraca kary zasłużone, on częstokroć
wydźwiga narody z ostatniej toni. A jeżeli zbrodnie, zwłaszcza
pewnego rodzaju, wzmogły się w ciele społecznym, jeżeli naród,
wzgardziwszy jego nieustającym natchnieniem, nie tylko że nie chce
współdziałać z Bogiem, ale nawet zuchwale od niego się odwraca,
natenczas zostawszy opuszczony, od swojego anioła, duch narodu straciwszy
to, co w nim utrzymywało życie, wygasa, a jakiś egoizm
ujemny jego miejsce zastępuje przez chwil kilka, po upłynieniu których
rozkład martwego ciała się zaczyna.
Prawda
ludzka jest kłamstwem, a mądrość ludzka jest głupstwem, a więc
to, co utrzymuje węzeł społeczny, co zdoła dla niego wywołać w istotach
samolubnych najwyższe poświęcenie aż do zaofiarowania siebie, co
objawia tyle prawdy, tyle mądrości, że tak powiem tyle nieomylnści
w procesie żywota historycznego narodu, nie jest rzeczą ludzką.
I jako w indywidualnym a potocznym zawodzie najmniejszego
czynu korzystnego dla bliźnich sprawić nie można bez współdziałania
woli z łaską Najwyższego, tak tym mniej w zawodzie politycznym
mocną jest wola ludzka coś dodatniego wyrobić dla narodu bez tej
łaski skutecznej, która jedna czynnościom ludzkim daje siłę żywotną.
|