Marian Massonius - O bolszewistwie


Marian Massonius (1862-1945)

 

Filozof, pedagog. Urodził się 1 lutego 1862 r. w Kursku (Rosja). Studiował prawo na Uniwersytecie Warszawskim, studia te jednak przerwał i udał się za granicę, gdzie podjął studia filozofii i pedagogiki na różnych uniwersytetach niemieckich - najdłużej na Uniwersytecie w Lipsku. Pracował w redakcji petersburskiego tygodnika "Kraj", pisując też między innymi dla "Głosu", "Tygodnika Ilustrowanego", "Wisły", "Gazety Warszawskiej" i "Gazety Polskiej". W latach 1897-1914 był członkiem komitetu redakcyjnego "Przeglądu Filozoficznego". W 1906 r. został wybrany do I Dumy Państwowej. W latach 1906-1914 był wykładowcą na kursach naukowych w Warszawie. Od 1920 do 1932 r. wykładał filozofię i pedagogikę na Uniwersytecie Stefana Batorego w Wilnie, zajmując się głównie epistemologią i estetyką; autor m.in. Szkiców estetycznych (1884), Über den kritischen Realismus (1887), Racjonalizmu
w teorii poznania Kanta
(1898) i Rozdwojenia myśli polskiej (1901): tłumacz i autor wstępów do dzieł E. Tardieu, A. Schopenhauera
i E. Dubois-Reimonda. Zmarł w 1945 r. w Wilnie.

Wybrane fragmenty pochodzą z: O bolszewictwie. Odczyt wygłoszony w dniu 21 sierpnia 1920 roku w Poznaniu, seria "Głosy na czasie", nr 45, Księgarnia św. Wojciecha: Poznań-Warszawa 1921, s. 8-19, 40-42 i 56-64.

 

Utarło się u nas i za granicą mniemanie, że bolszewictwo jest skrajnym lewym skrzydłem socjalizmu. Otóż sądzę, że tak nie jest. Pod względem swej zawartości ideowej, programowej, jako kierunek społeczny i polityczny, nie stoi ono nawet z socjalizmem, nie wyłączając najskrytszych jego kierunków, w żadnym związku. Jego związek faktyczny z socjalizmem jest niewątpliwy. Lecz ogranicza się on do tego, że socjalizm posłużył dla bolszewictwa praktycznie za punkt oparcia. Socjaliści byli w Rosji częścią społeczeństwa najruchliwszą, najskłonniejszą do dokonania gwałtownego przewrotu, najbardziej gotową do walki i do poniesienia znacznych nawet ofiar. Bolszewicy, którym chodziło
o zniszczenie i wywrócenie jak najzupełniejsze istniejącego
w Rosji przed rewolucją nie tylko ustroju państwowego, lecz
w ogóle składu życia, zarówno gospodarczego, jak społecznego
i politycznego, oparli się na socjalistach, jako na grupie, najłatwiej dającej się do tego celu zużytkować. Socjalizm był dla nich dogodnym punktem wyjścia, lecz nie jest bynajmniej punktem przyjścia.

Wprawdzie i dziś głoszą oni stale, że ich celem jest ustalenie ustroju socjalistycznego (w jego formie komunistycznej), i dziś podają siebie za socjalistów, mianowicie za komunistów. Lecz dzieje się to, jak mniemam, tylko dlatego, że muszą ostatecznie przedstawić tak swemu, jak innym narodom, jakiś program, choćby w małej części, choćby jako tako pozytywny. Program komunistyczny, jako najradykalniejszy, najbardziej wszystkim istniejącym układom społecznym wrogi, najbardziej się na to nadawał. Wzięto go więc jako chorągiew, jako niezbędne hasło, w mniemaniu, którego słuszność wykazały fakty, że jego rzeczywiste wykonanie nie okaże się praktycznie potrzebne.

Cóż tedy jest istotnym celem ruchu bolszewickiego, jeżeli nim nie jest urzeczywistnienie ustroju socjalistyczno-komunistycznego? Celem najbliższym i negatywnym jest jak najzupełniejsze zniszczenie całego dotychczasowego składu życia. Nie tych jego składników i czynników, które z jakiegokolwiek punktu widzenia okazałyby się niepożądanymi, lecz jego całości. Zniszczenie tak gruntowne, aby uniemożliwiało ono zupełnie jego choćby częściowe odbudowanie, rozpylenie na drobny proszek, roztarcie na miazgę. Celem następnym i w gruncie rzeczy również negatywnym jest przestawienie klas. Bynajmniej nie to, co jest celem szczerze pojmowanego socjalizmu, nie zdeklasowanie społeczeństwa, nie zbudowanie na nowych podstawach takiego społeczeństwa, które by się wcale na klasy nie dzieliło, lecz właśnie przestawienie klas. A więc przede wszystkim zupełne zniszczenie klasy dotychczas przodującej, we wszystkich jej częściach składowych: obywateli ziemskich, przemysłowców, kupców, kapitalistów, urzędników, oficerów, inteligentów tzw. wolnych profesji; pozbawienie ich wszelkiej samodzielności majątkowej, doprowadzenie do ostatecznego zdenerwowania, zupełne wytrącenie
z równowagi, uniezdolnienie ich do jakiejkolwiek akcji solidarnej. Celem następnym jest postawienie na czele społeczeństwa klasy nowej, nie tylko przodującej, lecz w najszerszym tego wyrazu znaczeniu panującej i obficie uprzywilejowanej. Tu bardzo posłużył program komunistyczny, mianowicie znany manifest Marksa i Engelsa z r. 1847, z jego dyktaturą proletariatu. Ta grupa, która przez bolszewików wysuniętą została na czoło, została nazwaną proletariatem. W samej rzeczy nie ma ona z proletariatem nic wspólnego. Dla dekoracji wchodzi do niej pewna ilość robotników i włościan, lecz ma to przeważnie na celu danie robotnikom i włościanom sugestii, że to właśnie oni tworzą nową klasę panującą. W rzeczywistości tworzą ją tzw. "komisarze", odpowiadający mniej więcej dawnym gubernatorom, naczelnikom powiatów, prokuratorom, prezesom izb skarbowych, dyrektorom wydziałów szkolnych itp.; tworzą ją członkowie tzw. czerezwyczajek (tytuł zupełny: "komisja nadzwyczajna do walki
z kontrrewolucją i spekulacją"); w mniejszym stopniu niektórzy, uznani za błagonadiożnych (prawomyślnych), oficerowie czerwonej armii; tworzą ludzie, często nie mający żadnego określonego stanowiska urzędowego, lecz należący do istniejących we wszystkich, nawet drobnych centrach, klubów komunistycznych. Te kluby, mające silną i nader sprawną organizację centralną, stanowią właściwy, choć nieurzędowy, rząd główny, czy może raczej dozór nad rządem jawnym i urzędowym. Na to proszę zwrócić uwagę. Chodziło od razu i zasadniczo nie o to, aby klasy zrównać pomiędzy sobą, lecz o to, aby stworzyć nową klasę panującą i uprzywilejowaną. Równość obywatelska nie tylko nie jest celem, lecz jest przedmiotem szyderstw. [...]

Zanim w nieokreślonej (i - dodam od siebie - tej, w którą naprawdę nikt nie wierzy) przyszłości, nastąpi bezpaństwowy komunizm, jest, po obaleniu państwa burżuazyjnego, państwo proletariackie. To państwo proletariackie jest przede wszystkim właśnie państwem. Że zaś - tak interpretuje Lenin doktrynę Marksa - wszelkie państwo jest (i być musi) aparatem do uciskania przez klasę panującą wszystkich pozostałych, więc państwo proletariackie jest aparatem do uciskania wszystkich innych klas przez proletariat. Celem więc istnienia państwa proletariackiego jest ucisk. A skoro tak jest, tedy zgoła zbytecznym i wręcz szkodliwym byłoby bawienie się we wszelkie proklamowania wolności, równości, sprawiedliwości, a cóż dopiero mówić o braterstwie! Te hasła mają swą wartość praktyczną, jako narzędzia destrukcji państwa burżuazyjnego. Ale, skoro już tę funkcję spełniły, jedyne dla nich miejsce jest w składzie rupieci.

Państwo proletariackie, jeżeli ma swemu celowi odpowiedzieć, winno w całej pełni wykorzystać przekazany sobie przez państwo burżuazyjne aparat ucisku, a nawet winno go zaostrzyć i zwiększyć jego ciężar. Takim jest "uzasadnienie teoretyczne" zakazu wydawania pism "kontr-rewolucyjnych", urządzanie "kontr-rewolucyjnych" zebrań i wieców, konfiskat, rekwizycji, rozstrzelań, dokonywanych i na mocy wyroków sądowych, i bez sądu, na mocy dekretów "czerezwyczajek" i na mocy postanowień powstających w miejscowościach, w których się dzieją rzeczywiste lub rzekome rozruchy, "komitetów rewolucyjnych" (tzw. rewkomów), i wreszcie bez niczego, z własnowolnego rozkazu będącego na miejscu komisarza lub oficera, lub z woli tłumu. Takie uzasadnienie tego, że wszystkie te środki karne mogą być stosowane nie tylko za rzeczywiście lub rzekomo dokonane przewinienia, lecz dla ich "uprzedzenia", na skutek powziętych podejrzeń. Zresztą konfiskaty, rekwizycje (oprócz normalnych, powszechnie obowiązujących), aresztowania o charakterze zakładnika mogą być i bywają zarządzane i bez podejrzeń, wprost dlatego tylko, że dany osobnik należy do "burżuazji". Tak się wreszcie "uzasadnia" to, że "burżuje" w wyborach do miejscowych (gminnych lub miejskich) sowietów wcale nie biorą udziału. Kto do burżuazji należy, a kto nie należy, to nie jest ściśle określone. Niby jest
w "konstytucji" powiedziane, że do udziału w wyborach nie mają prawa ci, którzy w jakiejkolwiek, choćby najmniejszej, mierze korzystają z najemnej pracy, ani ci, którzy pobierają rentę od kapitału lub dochody od nieruchomości. W rzeczywistości jednak zależy to od kierującego wyborami komisarza, który podług swego uznania, czasem wyłącza od udziału w wyborach, np. nie mającego nic oprócz zarobku osobistego nauczyciela lub lekarza,
a czasem dopuszcza właściciela domu lub kupca hurtowego. Byłem świadkiem tego jak w Nieświeżu kierownik wyborów wyłą
czył od nich wszystkich należących do partii socjalistów rewolucjonistów. Dodam tu, że wybory są jawne (przez podnoszenie rąk).

Któż należy do tej nowej klasy panującej i uprzywilejowanej?
W znacznej większości (ścisłego stosunku procentowego nie znam) Żydzi, i to nieraz Żydzi kapitaliści, kupcy, spekulanci, którzy nawet niezbyt dbają o to, aby ukryć swój rzeczywisty stan majątkowy i źródła swoich dochodów. Poza tym różni: w niemałej ilości carscy żandarmi i policjanci, byli kryminaliści (przestępcy polityczni bardzo rzadko), pisarze gminni, nauczyciele ludowi, różni ludzie bez określonego zajęcia i o nieokreślonej przeszłości. Ludzi zupełnie niewykształconych jest tam mało, ale ludzi z wyższym wykształceniem jeszcze mniej. Jednak na stanowiskach istotnie naczelnych, w organach centralnych są przeważnie ludzie z wyższym wykształceniem. Ci ludzie z wyższym wykształceniem (zwłaszcza technicznym, wojskowym lub lekarskim) zajmują też nierzadko stanowiska dobrze płatne, lecz, o ile nie są uważani za błogonadiożnych, zależne. Ci tzw. "specjaliści" (w skróceniu "spece") urzędują pod ścisłym dozorem, mając sferę działania ściśle ograniczoną. Właśnie dla takiego dozoru istnieją przy wszystkich oddziałach wojska i instytucjach cywilnych specjalni komisarze, rekrutujący się zawsze z klubów komunistycznych.

Aby mieć względnie dobrze płatne stanowisko, nie trzeba wcale być bolszewikiem z "przekonań", nawet nie trzeba go udawać. Owszem, można takie stanowisko zajmować, należąc notorycznie do przeciwnego obozu. Wiadomo przecie, jak wielu carskich generałów i wyższych oficerów jest dziś w czerwonej armii - i chyba nikt nie mniema, aby się ci ludzie nagle przedzierzgnęli w bolszewików. Ale o to bynajmniej nie chodzi. To należy do rzeczy charakterystycznych: owo umożliwianie "burżuazji" zajmowania niezgorzej płatnych stanowisk nie jest bynajmniej objawem jakiejkolwiek, choćby najmniejszej, względem burżuazji pobłażliwości. Przeciwnie: jest to jedna z metod ucisku burżuazji.

Jest to wzięcie "speca" w służbę przymusową, służbę ciężką, daleko cięższą od tej, jaką jakikolwiek najemnik ponosi w państwie burżuazyjnym, w służbę wprost okrutną. Proszę sobie wyobrazić stan duszy inżyniera lub oficera, całym sercem nienawidzącego bolszewictwa, pracującego w najwstrętniejszym dla niego otoczeniu, wiecznie mającego na karku cynicznego, okrutnie
i rozmyślnie urągającemu temu, co mu jest drogie, komisarza - pracującego pod grozą śmierci na korzyść tego, co dlań jest ohydnym, co ojczyznę jego strąca do ohydnego, bezdennego bagna. Czy może być okrutniejszy, bardziej piekielny ucisk? Jest to zniewaga, zniewaga rozmyślna i cyniczna, wyrządzona całej burżuazji, całej inteligencji. Tym sposobem mówi Rosja bolszewicka do swojej inteligencji: "Jesteście niewolnikami, których wiedzę fachową my do swych zużytkujemy celów; jesteście pariasami, którzy o jakimkolwiek wpływie na rząd, na kształtowanie ustroju społecznego nigdy marzyć nawet nie mogą; rząd do nas należy, do nas, zaledwie umiejących czytać i pisać; wasze wykształcenie, wasza 'ideowość' nie tylko nie są tytułem do wpływu na życie państwowe, lecz są do tego przeszkodą".

Tak: chodzi o zupełne, bezpowrotne rozbicie klasy dotychczas przodującej, a powiedzmy wyraźnie: o zupełne strącenie na niziny społeczne inteligencji. Chodzi nie tylko o jej zrujnowanie materialne, ale o jej doprowadzenie do stanu zupełnej beznadziejności. Nie do ostrej rozpaczy, która zawsze jest gotową do najryzykowniejszych nawet wybuchów, ale do tępej, osłupiałej, paralitycznej beznadziejności. Do tego zmierza nie tylko stanowczo i bezwzględnie przeprowadzony "czerwony terror", ale i przyjmowanie "speców" na niezgorzej płatne, lecz bezwarunkowo zależne, wszelkiej inicjatywie obce posady, obok pozbawienia ich prawa wyborczego. Najemnikami, sługami państwa sowieckiego "spece" mogą być, nawet sługami nieźle płatnymi. Współgospodarzami, pełnoprawnymi obywatelami - nigdy.

Państwo więc sowieckie nie jest i nie ma być w zamierzeniu państwem nowożytnym, demokratycznym. Przeciwnie, jest państwem - zarówno co do zasad naczelnych swego ustroju, jak co do metod rządzenia - na wskroś i jaskrawo reakcyjnym. Zasadą naczelną tego ustroju jest klasa uprzywilejowana. Metodą rządzenia - zupełne odrzucenie wolności słowa i pisma, zebrań związków i zrzeszeń; zupełne wykreślenie z życia jawnej procedury sądowej, niezależności sądu, gwarancji sądowych dla oskarżonego, nietykalności osobistej (habeas corpus). Przeciwnie, chodzi właśnie o to, aby obywatelom, a raczej poddanym republiki sowieckiej gruntownie wybić z głowy wszelkie tego rodzaju urojenia; chodzi o to, aby w nich wpoić poczucie, że ich rzeczą jest płacić podatki i siedzieć cicho, że za wszelkie próby osiągnięcia wolności obywatelskiej czeka ich więzienie, tajna, nierzadko posługująca się torturą, procedura w "czerezwyczajce" i śmierć; chodzi o to, aby im wyraźnie dać poczuć, że są teraz w rękach mocniejszych, niż były ręce biurokracji carskiej, która, bądź co bądź, rachowała się z pewnymi formami prawnymi. [...]

Zasadą naczelną ustroju państwa sowieckiego jest klasa uprzywilejowana. Na pierwszy rzut oka, a nawet brzmienia dosłownego "konstytucji", zdawać by się mogło, że jednak różnica od Rosji carskiej na tym polega, że tę klasę uprzywilejowaną stanowią włościanie i robotnicy, a więc razem olbrzymia większość ludności. Otóż i tak nie jest.

Włościanie i robotnicy są wyborcami do miejscowych (gminnych i miejskich) sowietów. Lecz, wobec jawności wyborów
i wobec faktycznie nieograniczonej władzy kierujących wyborami komisarzy, mowy nawet nie może być o tym, aby nawet do tych miejscowych sowietów (a cóż dopiero do ich Zjazdu Centralnego) mógł przejść ktokolwiek z opozycji. Komisarz zawsze może przeprowadzić do sowietu nie tylko wyłącznie ludzi pożądanego dla rządu kierunku, lecz nawet te mianowicie osoby, których sobie życzy, lub które mu z góry zostały wskazane. Tym się tłumaczy zdumiewająca jednorodność składu sowietów. Jeżeli w ich obradach bywa różnomyślność, to dotyczy ona tylko bądź to mniemań o celowości i skuteczności dyskutowanego zamierzenia, bądź szczegółów technicznych jego wykonania. Co do zasad
i kierunku polityki, opozycji nie ma i być nie może. [...]

Państwo sowietów jest państwem klasy uprzywilejowanej, klasy w gruncie rzeczy nielicznej, ale - sprawiedliwość wyznać to nakazuje - doskonale zorganizowanej, bardzo spójnej i bardzo energicznej. [...]

Pierwotnie cała impreza bolszewicka przez samych jej jawnych i tajnych przywódców i aranżerów nie była obliczana na stałe, ani nawet na bardzo długo. Pierwotnie była nie czym innym, jak na bardzo szeroką skalę pomyślanym zamachem stanu na Rosję na korzyść Niemców. Zamachem stanu, który miał na celu nie tylko doraźne ułatwienie Niemcom sukcesu militarnego, nie tylko wytrącenie armii rosyjskiej z pośród siły zbrojnej koalicji, ale
w ogóle zniszczenie Rosji, jako mocarstwa, jako potęgi samodzielnej, uczynienie jej niezdolną do samodzielnej akcji zbrojnej, ani do samodzielnej polityki gospodarczej, wydanie jej na łup Niemcom. Po zwycięstwie Niemców, które wtedy za niewątpliwe uważano, miała rozstrojona, w podstawach swoich podkopana Rosja stać się bezbronnym polem ekspansji niemieckiej, osławionego Drang nach Osten. Zarządzenia bolszewickie miały pierwotny cel i charakter wyłącznie negatywny, były tylko narzędziem destrukcji. Praca konstrukcyjna na pustym polu rosyjskim miała być przekazaną Niemcom, którzy ją mieli stosownie do swoich zamiarów poprowadzić. Oni mieli w stosownej chwili zlikwidować bolszewictwo, a jego sprawcy, jawni i tajni, rosyjscy i żydowscy, częściowo znaleźliby przy niemieckiej eksploatacji Rosji nader korzystne posady, częściowo mogliby się zadowolić uciułanymi przy przewrocie, niewątpliwie bardzo pokaźnymi fortunami - i żyć spokojnie na Rivierze lub w innym jakimś pięknym ustroju.

Ale - l'homme propose, Dieu dispose. Niemcy zostali pobici. Zadanie siłą rzeczy rozszerzyło się. Przedsiębiorcy bolszewictwa musieli je teraz albo sami likwidować, albo w dalszym ciągu prowadzić. Likwidacja nie była ani w tych warunkach dla nich pożądaną, ani możliwą. Le vin était tiré - il fallait le boire. Cóż teraz? Ano, nic nowego. Burżuazja została ze swego stanowiska strąconą, nowa klasa panująca stworzoną. Całe zadanie sprowadza się teraz do tego, aby ten stan rzeczy utrzymać, a nawet,
o ile się da, utrwalić. [...]

Dla Rosjanina (nie mówię tu o Rusinie, lecz właśnie o Rosjaninie, o Moskalu) jest rzymskie i europejskie pojęcie prawa głęboko obce i więcej niż obce: Prawo, jako coś takiego, co, dopóki nie zostało w przepisanym, również prawnym porządku zmienione, bezwzględnie obowiązuje, co stale reguluje życie, jest dla Rosjanina przeszkodą w życiu, przeszkodą do utrzymania porządku, w rosyjskim tego wyrazu znaczeniu. Tak jest, to nie paradoks. Zwrócił na to uwagę w swoich Lekcjach literatury słowiańskiej Mickiewicz, pisał o tym jeden z najgenialniejszych pisarzy rosyjskich wieku XIX, Szczedrin (M. Sałtykow).

Tym, co dla Rosjan zastępuje pojęcie prawności, legalności, jest pojęcie błagonadiożnosti. Wyraz ten nie daje się ściśle przetłumaczyć. Z braku lepszego, tłumaczymy go przez "prawomyślność". Leksykalnie przymiotnik błagonadiożnyj oznacza takiego, na którym można pokładać "dobrą nadzieję", godnego zaufania czy coś w tym rodzaju. W znaczeniu więc państwowym błagonadiożnyj jest to ten, kto dobrowolnie, z przekonania, czy z usposobienia, z rozumu, czy temperamentu, idzie w tym kierunku, który jest dla naczelnego kierownictwa państwa pożądanym. W porządku względem państwa jest nie ten, kto ściśle stosuje się do istniejących przepisów prawa, ale ten, kto jest zgodnie z ogólnym tonem państwa nastrojony. Jest to, powiedziałbym, jakieś swego rodzaju estetyczne pojmowanie państwa, jako czegoś nastrojowego.

Kto jest dostatecznie błagonadiożnym i kto zdołał ten swój nastrój w sposób dostatecznie wyraźny i niewątpliwy ujawnić, ten może bez wielkich obaw rozminąć się tu i ówdzie z pisanym prawem pozytywnym; ale niebłagonadiożnyj nie jest przez najściślejsze nawet przestrzeganie przepisów prawa od niemiłych przygód zawarowanym. Istniał od tego w Rosji carskiej, a w Rosji bolszewickiej istnieje w szerszym jeszcze zakresie tzw. administratiwnyj poriadok (porządek administracyjny), z mocy którego to "porządku" gubernator mocny był zawsze, nie tylko bez żadnego sądu, ale nawet bez wyjaśnienia obywatelowi, o co jest oskarżonym lub podejrzanym, jedynie na mocy swego przeświadczenia, że jest on dla "porządku" szkodliwym, wysiedlić go z granic swojej guberni. Dokąd? Ponieważ mniemać należy (i słusznie), że obywatel, "szkodliwy" w guberni jarosławskiej lub włodzimierskiej, będzie nim również w twerskiej, więc wysiedlano go na Syberię, gdzie środowisko Buriatów lub Tunguzów neutralizowało jego "szkodliwość". Takież samo prawo "zesłania administracyjnego" posiadały też władze żandarmskie. [...]

Mówiłem, że prawo nienaruszalne, prawo, z bezwzględną ścisłością przestrzegane, jest przez Rosjanina odczuwane raczej jako przeszkoda do życia, niż jako jego regulator. To też, jak widać z historii Rosji (Rosji, nie Rusi), nigdy nie stało tam ono wysoko. Za dawnych czasów, w wiekach XV, XVI, XVII, prawie że nie istniało. Te, które były, przepisy karne i proceduralne były raczej wskazówkami ogólnymi dla administratorów i sędziów, niż stałymi, niechwiejnymi normami. Administratorzy i sędziowie (te funkcje nie były zresztą rozdzielone) rządzili i sądzili podług swego uznania, byle w nastrojowej zgodzie z ogólną tendencją państwa. Gdy zaś, za czasów Piotra Wielkiego, w wyższym stopniu za Aleksandra I-go, a w jeszcze wyższym za Aleksandra II-go, następują wyraźniejsze kodyfikacje prawa, wtedy zachodzi objaw niezmiernie charakterystyczny: oto Rosjanin - nie ten, który jest lub chce być przestępcą, ale właśnie ten urzędnik, który ma i chce być stróżem ładu i porządku w państwie - szuka sposobów rządzenia pomimo prawa, że tak powiem, szuka ratunku przeciw prawu. Mówię nie o żadnych niegodziwcach, lecz o Rosjanach, uczciwie i szczerze pragnących służyć swemu państwu. Nie mogą oni żyć, nie mogą należycie służyć państwu o twardych granicach nieugiętego prawa; szukają środków zaradczych przeciw prawu. Wynaleźli nie tylko "porządek" administracyjny. Wynaleźli też "cyrkularz", czyli okólnik. Prawo uchwalone, przez cesarza zatwierdzone i w urzędowym zbiorze praw ogłoszone, nie stawało się jeszcze przez to dla gubernialnych lub powiatowych władz administracyjnych wskaźnikiem miarodajnym postępowania. Był nim dopiero "cyrkularz" właściwego ministerstwa, albo i niższej od niego instancji administracyjnej. Taki cyrkularz nieraz zawierał w sobie interpretację prawa, która wprawdzie nie obowiązywała ludności, lecz obowiązywała wykonujących je urzędników. Interpretacja ta mogła czasami wprost udaremnić prawo. I jeżeli władza wydająca cyrkularz nie chybiła w wyczuciu nastroju, jeżeli (co się często zdarzało), cyrkularz był bardziej błagonadiożnym od prawa, to życiem praktycznym kierował cyrkularz, nie zaś prawo. Aby więc życie swoje dobrze lub przynajmniej znośnie urządzić, winien urzędnik i obywatel kierować się nie tekstem prawa, lecz czuciem, winien dobrze wyczuć nastrój; i jeżeli mu się powiodło, może być spokojnym.

Sprawiedliwość powiedzieć nakazuje, że ogół Rosjan w wysokim stopniu ma tę zdolność wyczuwania, ten, że tak powiem, instynkt państwowy. Nawet przestępcy polityczni, ci, którzy świadomie z nastrojem państwowym walczyli, którzy część życia spędzali w więzieniach lub na Syberii, a kończyli je często na szubienicy, postępowali tak, jak postępowali, nie dla braku tego instynktu, ale wbrew instynktowi. Zresztą, proszę przeczytać projekt reformy agrarnej, wniesiony do pierwszej Dumy przez stronnictwo tzw. "kadetów", stronnictwo, które na czele programu swojego postawiło właśnie dążenie do przekształcenia Rosji na państwo praworządne. Projekt ten do takiego stopnia urąga wszelkiemu pojęciu prawa, że każdego nie-Rosjanina (niezależnie od jego barwy politycznej) wprowadzić musi w osłupienie. [...]

Jakże pokrewnym temu, jak widocznie z tej samej duszy płynącym jest, o wiele co prawda szerzej pomyślany, skądinąd imponujący swoją prostotą sposób załatwienia się rządu bolszewickiego z prawem karnym! Odnośny dekret orzeka, że do czasu opracowania i ogłoszenia nowego kodeksu karnego obowiązuje kodeks dotychczasowy (o ile nie jest on w sprzeczności z celami rewolucji oraz sumieniem rewolucyjnym). Takie estetyczne pojmowanie państwa jest biegunowo sprzeczne ze wszystkimi pojęciami europejskimi, lecz samo w sobie nie jest absurdem. Ma ono swoją logikę. Odnośne rozumowanie Rosjanina dałoby się, jak sądzę, mniej więcej w taki sposób przedstawić:

Prawa tworzą, układają i redagują ludzie, a więc istoty omylne. Żadne prawo nie jest doskonałym, nie tylko ze względu na swoją jasność i niedwuznaczność, ale często i ze względu na swoją odpowiedniość celowi, do którego zmierza. Ponadto bywają prawa, wydane ze względu na różne okoliczności uboczne, z konieczności zewnętrznej, a z istotnymi celami państwa, z jego prawdziwym duchem wprost sprzeczne. Ponieważ zaś ostatecznie nie ludzie istnieją dla prawa, ale prawo dla ludzi, więc normą naczelną życia państwowego winien być nie tekst prawa, lecz wyczucie rzeczywistej dążności państwa. Jest to swego rodzaju, acz nie takie, o jakim myślał Montesquieu, pojmowanie "ducha praw".

Wprawdzie, przy takim pojmowaniu "ducha praw", wytwarza się, w pewnych warunkach politycznych, życie dla Europejczyka wprost nieznośne. Nikt nie jest pewnym dnia ani godziny, żyje się nieustannie w atmosferze szpiegostwa, "donosu" (denuncjacji), nikt nie wie, czy słowo, niebacznie wymówione przez służącego, znajomego, nawet "przyjaciela", nie zaprowadzi go do więzienia, na torturę i na śmierć.



2005 ©  Ośrodek Myśli Politycznej
http://www.omp.org.pl/