Strona główna | Czytelnia | Publikacje | Informator | Zarejestruj się | Zaloguj | Odzyskiwanie hasła | English Version
OMP

Główne Menu

Nasi autorzy

Strony tematyczne

Sklep z książkami OMP

Darowizny na rzecz OMP

Księgarnie z książkami OMP
Lista księgarń - kliknij

Strona poświęcona Michałowi Bobrzyńskiemu
Michał Bobrzyński - Stanisław Zaborowski. Studium z historii literatury politycznej XVI stulecia

Strona poświęcona Michałowi Bobrzyńskiemu
.: Data publikacji 05-Maj-2006 :: Odsłon: 1905 :: Recenzja :: Drukuj aktualną stronę :: Drukuj wszystko:.

Wiedziano u nas dawno o istnieniu książeczki, wydanej w r. 1507 drukiem Hallerowskim w Krakowie a zawierającej na pięćdziesięciu kartkach traktat Stanisława Zaborowskiego O właściwości praw i dóbr królewskich oraz o naprawie królestwa i rządzie Rzeczypospolitej. Tytuł wielce obiecujący, napisanie traktatu w początkach XVI stulecia, a zatem w chwili stanowczego w dziejach Polski wewnętrznych przełomu, powinny były zachęcić naszych uczonych badaczy do poświęcenia mu bliższej uwagi, do zapoznania się z jego treścią i zużytkowania jej do ogólnego obrazu naszej przeszłości. Atoli zamiar taki, jeżeli w umyśle którego z naszych historyków-prawników się zrodził, rozbijał się o przeszkody, jakie zewnętrzna forma traktatu lepszemu rozglądnięciu się w nim stawiała. Przedstawmy sobie rozprawę, napisaną w duchu ówczesnej scholastyki prawniczej, to jest przeładowaną cytatami ze źródeł prawa rzymskiego i kanonicznego, z licznych tych praw komentatorów, z pisma św. i ojców kościoła, przedstawmy sobie, że cytaty te niezliczone umieszczone są wśród tekstu nie znającego żadnej racjonalnej pisowni i interpunkcji, tak, iż niewiadomo, gdzie cytat się zaczyna a gdzie kończy, przedstawmy sobie, że ustawy przytaczane są nie podług swej liczby porządkowej, nie podług tytułów i rozdziałów i kodeksów, do których należą, lecz podług swych pierwszych słów początkowych, a zrozumiemy, że cały traktat wydaje się czytelnikowi pstrą mozaiką, którą powoli odcyfrować i każde zdanie za zdaniem gramatycznie układać i odgraniczać należy. Nic więc dziwnego, że jeden lub drugi z dzisiejszych czytelników traktatu, ze scholastycznym sposobem pisania i przytaczania praktycznie nie obznajomiony, przerzuciwszy kilka początkowych kartek, nie mogąc się całego wątku rozumowania dopatrzeć, odkładał książkę znużony i do niej stanowczo się zrażał. Opisywano ją też tylko pospolicie jako bibliograficzną rzadkość. Wyrwawszy z niej kilka zdań na chybił trafił, wspomniawszy o przeskakiwaniu z jednej materii w drugą, rzucił Wiszniewski[1] kamieniem na tę „przenudną książkę”. Inne jednak widocznie wyobrażenie powziął u niej Z. A. Helcel, gdyż ocenił ją [jako] godną pomieszczenia pomiędzy najważniejszymi źródłami prawa polskiego w starodawnych prawa tego pomnikach, a nie mogąc sam zamiaru tego uskutecznić, nowe krytyczne wydanie traktatu Zaborowskiego Towarzystwu Naukowemu, dziś Akademii Umiejętności, w Krakowie już na łożu śmiertelnym zalecił. Akademia wypełniła to zlecenie zmarłego, a wydanie traktatu w piątym tomie Starodawnych pomników świeżo uskutecznione, rozwiązujące wszystkie cytaty i skrócenia, dzisiejszą pisownię i interpunkcję wprowadzające, umożliwia nam roztrząśniecie i ocenienie tego niewątpliwie znakomitego utworu literatury naszej politycznej z XVI stulecia.

Zawiedlibyśmy i my czytelnika, gdybyśmy mu kazali iść krok za krokiem za myślą autora, w takim jak ją rozwija porządku, gdybyśmy mu mieli tłumaczyć tę swojego rodzaju konsekwencję, z jaką traktat średniowieczny jest zbudowanym. Wystarczy wspomnieć, że cała rzecz obraca się około pytania, zatrudniającego podówczas wszystkich naszych statystów, czy rozdawanie i zastawianie w długu dóbr królewskich ważnym jest w obliczu prawa, i czy niema podstawy do odebrania tych dóbr obdarowanym i wierzycielom i ściągnięcia ich na powrót na rzecz publicznego skarbu? Była to kwestia swojego czasu pierwszorzędnej wagi. Rząd Rzeczpospolitej widział w niej jedyny sposób zdobycia sobie środków materialnych i pokrycia publicznych wydatków. Posiadacze dóbr koronnych trwożyli się widmem grożącego im wywłaszczenia i majątkowej ruiny Kwestia ta zawisła więc jako ciężarna gromami chmura na widno kręgu ówczesnej polityki, wszystkie inne sprawy publiczne opanowała, a na każdym sejmie groziła gwałtownym wybuchem. Ustawy sejmu radomskiego z r. 1505, uświęcające parlamentaryzm za Aleksandra, wojna kokosza za Zygmunta Starego, sejmy tak zwane egzekucyjne za Zygmunta Augusta, oto najważniejsze kwestią zwrotu dóbr koronnych sprowadzone wypadki. W gruncie swoim była to kwestia ściśle prawniczej natury, i sama przez się nie zdołałaby dziś zająć szerszego koła czytelników, którzy żadnych dóbr koronnych nie posiadają i wywłaszczenia z nich nie mają się przyczyny obawiać. Przyznajmy jednak, że rząd Rzeczpospolitej, występujący z żądaniem zwrotu dóbr od społeczeństwa, które je od dawna jako swą niezaprzeczoną własność przyzwyczaiło się posiadać i uważać, występujący z żądaniem tak gwałtownego społecznego przewrotu, musiał wystąpić nie tylko na zasadzie prawniczego rozumowania, ale w imię jakiejś wyższej idei, z programem politycznej reformy całego państwa, wobec której zwrot dóbr koronnych można było dopiero postawić jako konieczny warunek. Program takiej reformy musiał też i Zaborowski rozwinąć i uzasadnić, a zachowując traktatowi swemu plan ściśle prawniczego wywodu, poruszył przecież we właściwych miejscach wszystkie pytania, odnoszące się do zupełnego przeobrażenia Rzeczpospolitej. Dość zatem tylko wszystkie takie ustępy z sobą organicznie połączyć, aby program reformy, w traktacie złożony, na pierwszy plan wysunąć i w całości ocenić. Zamiast osnowę traktatu powtarzać i streszczać, spróbujmy wydobyć i uchwycić myśli zasadnicze, oryginalne, które w nim powłoka scholastycznej erudycji na pierwszy rzut oka zakrywa. Myśli takich znajdujemy w nim niemało, ale nie możemy i nie potrzebujemy się wahać, której z pośród nich przyznać należy zasadnicze pierwszeństwo. Kogóż w dziele, nadpisanym w pierwszych latach XVI stulecia, nie uderzy przede wszystkim jasno postawione, konsekwentnie rozwinięte pojęcie dobra publicznego jako idei, mającej przenikać państwo i społeczeństwo, pojęcie miłości ojczyzny. Wszakże pojęcie takie obcym było ludom europejskim w ich średniowiecznym rozwoju, obcym było i Polsce w czternastym i piętnastym stuleciu. Polska, tak jak wszystkie współczesne patrymonialne państwa, składała się z kilku stanów, odrębnie od siebie stojących i na odmiennych urządzonych podstawach. Kwitnął w niej kościół, zorganizowany na prawie swym kanonicznym, które całemu duchowieństwu i jego posiadłościom zapewniało zupełną, najbezwzględniejszą odrębność, kościół posiadający własne swe synodalne ustawodawstwo, własne sądownictwo i administrację. W warownych murach zamykały się miasta, urządzone na prawie niemieckim, ze zgromadzeniem ludu, z radą miejską, z sądem wójtowsko-ławniczym, a wszystkie te instytucje zapewniały im zupełny samorząd, od reszty ziemiańskiego społeczeństwa jaskrawo je odgraniczały. Na koniec i to społeczeństwo ziemiańskie — czyż zamknięte w swoich różnych ziemiach, na prawie ziemskim oparte, urzędami ziemskimi obwarowane, na wiece się corocznie zgromadzające, nie pilnowało jak tylko swego własnego interesu, nie zamykało się zazdrośnie w obrębie swoich potrzeb i swoich wolności? Poza tymi stanami stała jakby na uboczu władza królewska, posiadłościami swymi niezmiernymi zarządzająca, na ich dochodach opierająca swoją potęgę i siłę. Pod jej skrzydła uciekały się stany, aby sobie spokój wewnętrzny i obronę przed groźnym sąsiadem zapewnić, ale stosunek stanów do króla nie wynikał wcale z poczucia wrodzonego obowiązku wspierania krwią i mieniem ojczyzny, opierał się na formalnych kontraktach, na przywilejach. Przywileje-kontrakty określały obowiązki panującego i obowiązki stanów, naznaczały obowiązkom tym granicę, poza którą żadna ze stron nawet w gwałtownej potrzebie nie chciała się posunąć. Dobro jednostki, jaką każdy stan z osobna przedstawiał, co więcej dobro jednej diecezji, jednej ziemi, jednego miasta, miało nad dobrem publicznym, powszechnym, bezwzględną, prawem obwarowaną przewagę. Dopiero ostatnie dziesiątki XV stulecia w teorii tej, stanowiącej podstawę średniowiecznego państwa, sprowadziły niejaką zmianę. Zaczęła się gwałtowna walka wewnętrzna, łamanie przywilejów i samolubnej równowagi społecznej, a wśród całej tej walki wydobywało oraz to silniej poczucie obywatelstwa, poczucie miłości ojczyzny i obowiązków z niej wynikających. Nie tu miejsce, ażeby walkę tę, której widownią było panowanie Kazimierza Jagiellończyka, Olbrachta i Aleksandra, przedstawiać i kreślić. Odwołujemy się do świeżej naszej w tym przedmiocie pracy[2]. Ale znając ten głęboki opór, jaki nowej idei stawiał egoizm stanów znając zamęt, wpośród którego idea ta pomału tylko, rzec można nieświadomie się wydobywała, tym sprawiedliwsze oddać możemy pracy Zaborowskiego uznanie. Z otwartą przyłbicą uderza w niej nasz autor na przywileje. „Nie może panujący — powiada (I, 3, w. 15[3]) — udzielać przywileju uwalniającego od ciężarów publicznych, nie może dawać przywileju przeciw Rzeczypospolitej”. Z zasady ewangelicznej „kochaj bliźniego” wywodzi wzniosłe zdanie: „Wrodzone poczucie (natura) pobudza każdego człowieka, ażeby dla ojczyzny wystawił się na niebezpieczeństwo. Przeciw porządkowi natury działa więc mieszkaniec królestwa, który dla obrony ojczyzny nie wystawi się na niebezpieczeństwo, przeciw porządkowi natury i prawu boskiemu działa, kto rzeczy prywatnej nie poświęci dla rzeczy pospolitej, rzeczy martwej dla żywotnej, rzeczy znikomej dla wiecznej i nieznikomej” (IV, 5, w. 60 —74). W jaki sposób słowa te Zaborowski pojmuje, o tym przekonywa nas cały traktat, o tym świadczą następstwa, jakie wyprowadza z zasady, iż „dobro publiczne ponad dobro jednostki przekładać należy” (IV, 4, w. 63). Jedne z tych następstw odnoszą się do społeczeństwa, drugie do państwa, w tym porządku je też spróbujemy wyłożyć.

1

Społeczeństwo polskie według Zaborowskiego opiera się na szlachcie. Szlachta wobec reszty narodu zajmuje stanowisko wyższe, rządzące, które na nią wyższe nakłada obowiązki i dlatego tylko większymi ją wyposaża środkami. „Królowie przyjęli sobie panów i szlachtę, ażeby z nimi troski i pracę około Rzeczpospolitej podzielić” (IV, 4, w. 160), przysięgą wierności ich wobec siebie i Rzeczpospolitej zobowiązali (IV, 4, w. 68), i dla dopełnienia tego wyższego celu, dobra im dziedziczne nadali (IV, 4, w. 55, w. 109). „Jeżeli zaś każda jednostka chronić ma Rzeczpospolitą od szkody, i owszem ją wzbogacać, tym więcej winna to szlachta Rzeczpospolitej, zarówno dla wykonanej przysięgi, jako też dla powierzonej jej władzy, jak wreszcie dla posiadłości od Rzeczpospolitej dla jej ochrony jej udzielonych. Pewną bowiem jest rzeczą, że każda władza nad ludem dla dobra tegoż ludu jest ustanowioną. Gdy zaś posiadłości szlachty są niejako wspólne, to jest przeznaczone prawem narodów dla utrzymania tych, którzy dobro wspólne mają na pieczy, i dlatego tylko więcej od innych są wolne, przeto z tytułu tych posiadłości do trzech rzeczy właściciele ich koniecznie są obowiązani. Najpierw, ażeby wymierzali poddanym sprawiedliwość, której stróżami są. Po wtóre, ażeby ich naprowadzali i kierowali ku dobremu celowi. Po trzecie, ażeby w razie potrzeby bronili ich od ucisku nieprzyjaciół, a między sobą wzajemny mir zachowywali”. (IV, 4, w. 84). Króla radą wspomagać i wspierać, Rzeczpospolitą krwią i mieniem bronić, oto obowiązek szlachty (IV, 4, w. 166). W obronie kraju stoi na czele król, po nim szlachta, a dopiero gdy środki króla i szlachty nie starczą, uciec się należy do ludu i do wszystkich mieszkańców królestwa (IV, 4, w. 178). Dobro publiczne tak tu wyłącznie rozstrzyga, że „w razie ostatecznej potrzeby wszelkie mienie staje się wspólnym” (IV, 5, w. 2), a panujący w takim wypadku każde mienie prywatne może zabrać i obrócić na rzecz Rzeczpospolitej (IV, 6, w. 14). Najstraszniejszymi następstwami grozi też Zaborowski tym, którzy własnego tylko pożytku pilnując, o obowiązkach swych publicznych zapominają.

Któż nie widzi, woła dalej, że ta ostateczna potrzeba przyszła na nasze królestwo, w którym ludzie tracą nie tylko swe życie, ale, gdy się w niewolę tatarską dostają, i dusze swe gubią, okupione krwią Zbawiciela! Na takim wyższym poglądzie oparty, żąda Zaborowski bezwzględnego odebrania dóbr koronnych tym, którzy je bezprawnie posiedli; oświadcza się nawet za radykalnym zdaniem, że ci, którzy pieniądze na obronę kraju królowi wypożyczyli, mają je tracić. Wszakże pieniądze te, powiada, obrócono na zaciężnego żołnierza, a zaciężny żołnierz potrzebnym był tylko dlatego że szlachta, do obrony kraju obowiązana, obowiązku swego nie wypełniła. Dając pieniądze królowi na zaciągi najemnego żołnierza, zastępowała szlachta obowiązek osobisty, jaki na niej ciężył, i do zwrotu pieniędzy tych żadnego rościć sobie nie może prawa (IV, 4, w. 191).

„Skarb i wojsko!” przestroga ta występuje z cala swoją grozą może po raz pierwszy w literaturze naszej politycznej w traktacie Zaborowskiego. „Starajmy się — powiada (przemowa końcowa) — mieć zawsze jak najsilniejsze i najlepiej uzbrojone wojsko. Ażeby je wystawić, powinniście wszelkimi siłami zbierać pieniądze, albowiem pieniądz jest nerwem wojny, bez którego wojna prowadzić się nie da. Znajdziecie zaś pieniądze, jeżeli wszystkie dawien dawna istniejące daniny i dochody całego królestwa, bez uciemiężenia biednych, zgromadzicie w jeden skarb publiczny i z niego żołnierzom walczącym żołd regularnie zdołacie wypłacać. Którzy leż na wojnę, czy dla starości, czy z obawy śmierci nie idą, niechajże się do niej z gruntów swych przyczyniają. Przystąpią do tego skarby leżące i, aby jednym słowem rzec, wszyscy mieszkańcy niech się równością prawa przyrodzonego i boskiego zrównają”.

Postawiwszy w ten sposób dobro publiczne jako najwyższą dla całego społeczeństwa zasadę, zmuszonym jest nasz autor wystąpić z pytaniem, czy zasada ta odnosi się również i w tym samym stopniu do kościoła i duchowieństwa? Łatwo pojąć niezmierną trudność, z jaką na pytanie to przyszło odpowiedzieć Zaborowskiemu. Z jednej strony prosta konsekwencja nakazywała mu podciągnąć duchowieństwo pod powszechne ciężary obywatelskie, dobro publiczne nie dozwalało szkodliwych wyjątków, — z drugiej urząd kościelny, jaki posiadał, nauka kanonistyczna, którą wojował, nie pozwalały wystąpić przeciw wyjątkowemu stanowisku, jakie kościół katolicki wobec państwa nawet pod względem majątkowym stale sobie rościł. Wije się też Zaborowski pośród tych dwóch, wręcz sobie przeciwnych zasad. Nauki przez kościół głoszonej pominąć nie mógł, bardzo ją też obszernie i szczegółowo wykłada. Podług tej nauki Bóg całą władzę duchowną i doczesną zlał na swojego zastępcę na ziemi, na św. Piotra i jego następców, papieży, a papież dopiero władzę doczesną powierza cesarzowi i królom, zachowując sobie jednak prawo złożenia z tronu panującego, gdyby powierzoną mu władzę źle wykonywał (III, 8, w. 36 — 55). Dlatego władza doczesna niższą jest od duchownej, dlatego państwo nie może mieszać się w sprawy kościoła i wydawać ustaw do duchowieństwa się odnoszących, chyba że je kościół zatwierdzi (111, 9, w. 110 — 127), dlatego władza doczesna powinna kościelnej w sprawach duchownych ulegać (II, 9, w. 30), a nawet w wykonaniu jej wzniosłego zadania ją wspierać, np. jeżeli zajdzie potrzeba poskromienia heretyków i odszczepieńców fizycznym przymusem (II, 13, w. 55).

Ale dobra kościelne? W osobnym rozdziale (IV, 9, w. 1 — 109) zastanawia się Zaborowski nad pytaniem, czy dobra doczesne są kościołowi potrzebne, czy duchowieństwo może je prawnie posiadać? Otóż według nauki kanonicznej dobra doczesne dane są kościołowi dla utrzymania duchowieństwa, dla tym łatwiejszego celów kościelnych dopięcia. Rabunek i konfiskata dóbr kościelnych, jakiej niektórzy panujący się dopuszczali, nigdy też bez pomsty Bożej nie pozostała. Ważnym jest więc pierwotne uposażenie kościoła. Kościół rzymski, uposażony przez Konstantyna W., żadnych nawet z tego tytułu wobec cesarza nie zaciągnął obowiązków, bo jest „princeps totius orbis”. Niżsi zaś dostojnicy kościelni w zamian za udzielone im dobra winni są panującemu wierność i uszanowanie, winni go radą swoją i władzą swoją duchowną bezwarunkowo wspierać (II, 8). Służyć wojskowo nie pozwala im ich powołanie, chyba w razie niebezpieczeństwa i koniecznej obrony (II, 8, w. 66, IV, 6, w. 204). Z dóbr swoich doczesnych również do żadnych podatków i danin nie mogą być pociągnięci, bo dobra te, raz przeznaczone na użytek kościoła, na użytek doczesny przejść już więcej nie mogą (IV, 6, w. 37). Jak bowiem duchowni prowadzą nas do zbawienia wiecznego, tak myśmy nawzajem powinni bronić osoby ich i posiadłości (IV, 6, w. 74).

Stoi więc Zaborowski w zupełności na stanowisku ówczesnej nauki kanonistycznej. A jeżeli dobra świeckie nie starczą na zapobieżenie grożącemu niebezpieczeństwu, pyta dalej, czyż nie należy uciec się do pomocy duchownych? Niewątpliwie. Nawet prawo kanoniczne tego nie wzbrania, wymaga tylko zezwolenia papieża, a sławny komentator Panormitanus powiada, że w nagłym wypadku wystarcza nawet zezwolenie biskupa i duchowieństwa. — Słusznie zresztą, aby w razie, gdy się rozchodzi o dobro powszechne, obmyślano środki obrony za powszechną zgodą ludu i duchowieństwa (IV, 6, w. 97—131). Obowiązani są zatem — woła nasz autor — duchowni tego polskiego, tak spustoszonego najazdami królestwa do ponoszenia nadzwyczajnych publicznych ciężarów. Widzimy przecież nie tylko świeckie ale i duchowne dobra spustoszone ogniem i mieczem, widzimy lud, okupiony krwią Zbawiciela, okrutnie zgnębiony. Do zapobieżenia tym niesłychanym klęskom, czyż nas pospołu z duchowieństwem prawo natury i prawo boskie, tak, że nikt się wymówić nie może, nie wzywa i nie przymusza? (VI, 6, w. 141 — 153). Słowa te, wypowiedziane z prawdziwym namaszczeniem, malują nam zapewne istotne przekonanie, a przynajmniej trafne poczucie Zaborowskiego. Ale autor, jakby ich zbytecznej śmiałości się przeląkł, chowa się zaraz poza nowe zastrzeżenie. Wszystkie te zasady dałyby się do Polski zastosować, ale tylko wtedy, gdyby się okazał brak innych środków do obrony królestwa. A przecież szlachta pełnić ma służbę wojskową, król z niezmiernych swoich dóbr może publiczne opędzać wydatki. Niechby więc tylko szlachta obowiązek swój wypełniła, a król dobra odebrał, a w takim razie ani duchowni, ani nawet inni mieszkańcy królestwa do nadzwyczajnych podatków nie będą pociąganymi (IV, 6, w. 157). A więc dobra koronne mają być królowi zwrócone! — może tylko dla wyciągnięcia jeszcze raz tego wniosku nie utrzymał Zaborowski zasady powszechnego obowiązku ponoszenia ciężarów publicznych w całej jej bezwzględności, lecz zastrzeżeniami ją obwarował.

2

Idea publicznego dobra nie opuszcza zresztą Zaborowskiego, gdy stosunki polityczne przed oczami czytelników swoich rozwija, tłumaczy i sposób wzorowego ich urządzenia wskazuje. Dla dobra, dla ochrony narodu, w pierwszych jego i następnych pokoleniach, utworzyło się państwo (I, 2, w. 16, w. 26), ustanowionym jest wszelaki urząd (IV, 4, w. 91) przede wszystkim zaś królewska władza (II, 3, w. 1 — 40). Dalekim jest nasz autor od stawiania tej władzy na równi z urzędem, który z wyższego polecenia występuje i działa. Boski początek, jak to wyżej już wspomnieliśmy, naznacza jej Zaborowski, a gdzie indziej przytacza też zdanie, jako samoistna władza tak dalece tkwi w kościach panującego, prawem jego zwierzchnictwa, że żadną miarą ustąpić jej nikomu nie może (III, 8, w. 14). Ale skądinąd twierdzi on również stanowczo, że panujący nie jest właścicielem praw i majątków królestwa, tylko jego opiekunem, zarządcą i administratorem (I, 3; I, 5, w. 1 — 17; II, 4, w. 25 — 46; III, 10, w. 30; IV, 4, w. 60). Powołując się na pismo św. i na powagi starożytnych autorów, streszcza swoje zapatrywanie w słowach następujących: „Władza królów na to się tylko prawnie rozciąga, co jest korzystne poddanym czyli społeczeństwu. Gdyby zatem przeciw temu działali, łamaliby prawo a duszę swoją narażali na niebezpieczeństwo. Takim bowiem Bóg wieczną śmiercią grozi: Biada pasterzom, którzy sami siebie paszą, czyliż nie trzody swoje paść mają (proroctwo Ezechiela, rozdz. 34)” (II, 3, w. 2).

Władze królewską pojmuje więc Zaborowski jako samoistną i nieograniczoną, ale tylko w pewnym sobie właściwym zakresie działania; jako absolutną, lecz bynajmniej nie despotyczną. Ma król przy boku swoim panów, „którzy winni mu są pomoc i radę dla korzyści i honoru korony” (I, 2, w. 8). „Ograniczać go oni nie mogą, ale nawet złączywszy się z nim, nie dają mu większej władzy zarządu nad tę, którą sam z prawa posiada” (I, 5, w. 22). Nawet w połączeniu z panami („proceres”) nie może król naruszyć tego, co stanowi własność rządzonego przezeń społeczeństwa IV, 6, w. 3).

Społeczeństwo to, naród, nie ma władzy nad królem, ale jest panem swego życia i mienia (II, 4), którym król winien administrować, ale którego mu nie wolno samowolnie naruszyć. Ilekroć więc naruszenie takie jest w interesie zarządu koniecznym, winien król zasięgnąć zezwolenia całego narodu. Co bowiem wszystkich obchodzi, przez wszystkich uznanym być winno. Jest to bowiem prawo publiczne całego królestwa, nie zaś jednej tylko osoby lub niewielu (II, 2, w. 5). Bez zezwolenia całego narodu nie może król pozbywać żadnej części kraju (II, 2, w. 11), nie może pozbywać, rozdawać lub obdłużać dóbr koronnych, własność narodu stanowiących (II, 4, w. 35), nie może nadzwyczajnych nakładać podatków (IV, 6, w. 116). 0 udziale narodu w ustawodawstwie Zaborowski nic nie wspomina, jak również nam nie tłumaczy, w jaki sposób i przez jakie organa, naród w danym wypadku przyzwolenie swoje objawiać ma panującemu.

O wiele za to szczegółowiej rozwodzi się nad środkami materialnymi, za pomocą których król ma zadanie swe urzeczywistnić: Są niemi w pierwszym rzędzie niezmierne dobra koronne, własność całego narodu, powierzone jednak królowi, ażeby z dochodów ich wydatki publiczne opędzał (I, 3, w. 1 - 4; III, 10, w. 1; III, 11, w. 4), dalej dobra szlacheckie, z których szlachta obowiązaną jest do służby wojennej (IV, 4, w. 126), wreszcie podatki i daniny stałe, na ten cel dawien dawna ustanowione; gdyby zaś to wszystko nie wystarczało, w razie grożącego niebezpieczeństwa może król żądać nadzwyczajnych podatków nawet od duchowieństwa (IV, 6) o czym wyżej już mówiliśmy.

Środkami takimi uposażony, ma się król sprawom publicznym poświęcić i we wszystkich kierunkach je prowadzić i wspierać. Wyliczenie i określenie przeróżnych obowiązków i zadań, jakie panującego czekają, zajmuje większą część całego traktatu i nadaje mu osobliwszą ważność.

Po obronie królestwa od nieprzyjaciół, drugim głównym obowiązkiem panującego jest wymiar sprawiedliwości. Prawem, nie zaś podług widzimisię, mają być poddani rządzeni (II, 8, w. 63) i sądzeni (III, 8, w. 113; II, 3, w. 1—40). Szanować prawa przy koronacji król przyrzeka i zaprzysięga (II, 4, w. 30—40; I, 1, w. 9—27; III, 1, w. 17). Do króla wreszcie należy ustawodawstwo, które na prawo boskie, jako na swój wzór, powinno się zapatrywać (II, 8, w. 64—113). Ażeby obowiązkom tym uczynić zadość, powinien panujący pilnie w naukach się ćwiczyć, „znać dokładnie prawo boże i dzieje, mieć mężów, którzy by czytali, uczyli, do rzeczy uczciwych kierowali, od nieuczciwych strzegli, korzystne i niekorzystne wykazywali, chociaż nikt więcej nie powinien cenić jak panujący, którego mądrość wszystkim poddanym pożytek przynosi” (II, 8, w. 1—115)[4].

Jest to jednakże dopiero połowa obowiązków panującego. Kola jego do obrony społeczeństwa od krzywd i napaści nie ma się ograniczać. Winien król wystąpić z własną inicjatywą, winien wspierać i pobudzać rozwój, przede wszystkim moralny i intelektualny, narodu. Spełni to swoje zadanie, jeżeli popierać będzie pieczę ubóstwa, nauki, wiarę i obyczaje.

Prawdziwie ubogim i kalekom zakładać powinien szpitale i domy ochrony, próżniaków do pracy zniewalać (II, 5). Wszystkie siły swoje wytężyć ma ku rozkrzewieniu nauk, które całe królestwo światłem swym opromieniają. „Niechże się stara, aby w państwie jego kwitnęły szkoły, aby się mnożyli ludzie uczeni i biegli... potrzeba, aby cały naród pewne wykształcenie otrzymał;... niechże nad tym pracuje, ażeby nie tylko w jednym miejscu, ale przynajmniej przy katedralnych kościołach znajdowali się uczeni doktorowie, niechże nie ścierpi wykluczenia mężów uczonych z kanonii. Przynajmniej kilku winno tam znaleźć miejsce, którzy by i powagą swoją i mądrością ozdobą byli i korzyścią kościołowi, królowi i ojczyźnie. Pragnęli to zachować przodkowie, którzy kościoły katedralne tak hojnie wyposażyli i nie myśleli o tym, ażeby dzieci i idioci mieli w dostojeństwie i beneficjach kościelnych pierwszeństwo mieć przed ludźmi najuczeńszymi i najmądrzejszymi... Mądrzy i cnotliwi, szlachta swoim prowadzeniem się, powinni być kanonicy i proboszcze, z wykluczeniem prostaków i idiotów...” Głęboki żal wobec możnej szlachty, właśnie podówczas wszystkie dostojeństwa kościelne dla synków swoich uzurpującej, podyktował Zaborowskiemu gorzkie te, ale prawdziwe słowa. Był to jeszcze czas, kiedy kościół pielęgnował przede wszystkim naukę i był jej głównym reprezentantem, ale chwilowy upadek kościoła z drogi tej coraz więcej sprowadzał. Dziwić się też nie można Zaborowskiemu, jeżeli szerokie ustępy swego traktatu kwestii należytego obsadzenia urzędów kościelnych poświęca. W sprawie obsadzenia wakujących stolic biskupich oświadcza się też stanowczo za wyborem przez kapituły, a przeciw mianowaniu przez króla, które zwykle nie na korzyść zasłużonych w kościele, lecz na korzyść dworaków i niegodnych wypadało ludzi (II, 8, w. 122 — 220; II, 9).

Zepsucie obyczajów przyczyną jest oczywistego upadku niegdyś kwitnącego królestwa, naprawa ich pierwszym warunkiem polepszenia stosunków. Naszą teraz jest rzeczą, woła Zaborowski, ażebyśmy naprawili to, w czym pomyśleć możemy, że majestat Boga jest obrażonym. Między innymi należą tu niewątpliwie rozprószenie i bezprawne zagarnięcie dóbr królewskich, ucisk poddanych, sprzyjanie odszczepieńcom i heretykom, uszczuplenie swobód kościoła, chciwość i duma dostojników duchownych i świeckich, przyjęcie cudzoziemskich obyczajów i bezwstydnych strojów, szał lichwy i śliska lubieżność, która między innymi grzechami najwięcej świątynię bożą, to jest ciało ludzkie, kala, i mędrców nawet, jeśli jej się oddają, nierozumnymi czyni (II, 3, w. 90). Gdy zaś na straży obyczajów stoi przede wszystkim kościół, dlatego panujący powinien osobliwszą go opieką otaczać, klasztory i kościoły parafialne uposażać, i wspierać usiłowania prałatów, zmierzające do utrzymania w obrębie kościoła czystości wiary i obyczajów (II, 3, w. 41 — 498; II, 7; II, 10). Najzgubniejszym dla społeczeństwa jest obcowanie z heretykami i odszczepieńcami. Rzeczą jest duchowieństwa ku ich poprawie wszelkich usiłowań dołożyć. Przeciw upartym i niepoprawnym należy użyć siły przymusu, której użyczyć kościołowi obowiązkiem jest panującego. Przestrzega jednak Zaborowski przed zbyteczną surowością w przeprowadzeniu tego zadania, zważać również zaleca na okoliczności. Gdzie wielka ilość ludzi pogrążoną jest w obłędzie i grzechu, tam użycie gwałtownych środków sprowadziłoby tylko zamęt kościoła i stało się przyczyną jeszcze większego złego (II, 12, 13).

3

Postawmy teraz zasady te wygłoszone w traktacie Zaborowskiego, napisanym za panowania Aleksandra prawdopodobnie przed rokiem 1504, wobec współczesnych stosunków.

Minął już czas pierwszego gwałtownego natarcia na średniowieczny patrymonialny ustrój polskiego państwa i społeczeństwa. Natarcie to nowych pojęć i stosunków na stosunki dawniejsze odbyło się już w ciągu długiego panowania Kazimierza Jagiellończyka wśród gwałtownych przewrotów. Minęły już owe dramatyczne chwile, w których autokratyczny Jagiellończyk łamał dumną niezawisłość polskiego kościoła, rozpędzał nieposłuszne kapituły, przez starostów grodowych sekwestrował dobra biskupie, a przez usta swojego posła papieżowi Pawiowi ową sławną składał „obediencję”. Minęły już gwałtowne występy szlachty na pruskich pobojowiskach, w których szlachta ta domagała się niwelacji wszystkich stanów wobec obowiązku ponoszenia ciężarów publicznych i dawała pierwsze próby rządów parlamentarnych. Minęła epoka literatury politycznej, przewrotom tym towarzyszącej, potężnej tą siłą swego zapału a oryginalnością myśli, której świetny przykład posiadamy w Monumentum Ostrorogowem.

Ucichły burze, wywrócono największe przeszkody, królowie Olbracht i Aleksander wyzwolili się z pod ucisku możnowładztwa, a oparłszy się na sejmie, na świeżo powstałej Izbie poselskiej, starali się nowe pomysły polityczne i urządzenia w jedną harmonijną całość zespolić, ustawami uświęcić i obwarować, i potomności państwo silnie zorganizowane, społeczeństwo zdrowo rozwinięte przekazać. Zadanie takie spełnić miały sejmy z roku 1504, 1505 i 1506, Pierwszy zajmował się przeważnie kwestią reformy urzędów i skarbowości, drugi organizacją parlamentaryzmu, trzeci obmyśleniem skutecznej i trwałej dla kraju obrony. Wobec zaś takiej organizacyjnej pracy zadanie literatury politycznej nie polegało na rzucaniu nowych pomysłów, lecz na ujęciu reform już poruszonych w pewna, dobrze obmyślaną całość, na umiejętnym ich wyjaśnieniu i uzasadnieniu. Otóż zadanie takie spełnia traktat Zaborowskiego w obliczu sejmów, odprawionych za Aleksandra. Pracę na tych sejmach podjętą łączy on w jeden system, uzasadnia ją naukowo, i stanowi wyborny komentarz do pojedynczych ustaw, ducha ich i dążność tłumacząc.

Jakże wybitnie na tle tego traktatu odrysowuje się ustawa z r. 1504, orzekająca niepozbywalność dóbr kościelnych; jakże jasno wydobywa się istotne znaczenie ustawy nihil novi z r. 1505, uświęcającej parlamentaryzm. Wyjaśnieniu tej zasadniczej, a dotychczas za źródło anarchii poczytywanej ustawy poświęciliśmy gdzie indziej osobne studium[5]. Staraliśmy się tam wykazać, że ustawa a, przyznająca sejmowi stanowczy głos w sprawach podatkowych i ustawodawczych, nie tylko władzy rządowej królewskiej nie ogranicza, lecz owszem, do jej silnego zorganizowania się koniecznie prowadzi. Traktat Zaborowskiego zdanie to nasze do zupełnej widoczności potwierdza. Uzasadnione w nim pojęcie, że naród do ponoszenia ciężarów publicznych bezwzględnie jest obowiązanym, lecz w rozporządzeniu jego życiem i mieniem pytanym być musi, a obok tego pojęcie władzy królewskiej jako samoistnej, w rządach swych zupełnie nieograniczonej, stanowi niewątpliwie jeden z najzdrowszych, najlepiej obmyślanych, na ówczesne stosunki polityczne Polski poglądów. Jeśli zaś do tego dodamy, że Zaborowski obok sądownictwa i obrony kraju kładzie panującemu za zadanie administrację, zmierzającą ku wszechstronnemu rozwojowi społeczeństwa, to możemy śmiało powiedzieć, że traktat ten, idąc ręka w rękę z rozwojem współczesnych stosunków, zrywa z ideą średniowiecznego, na kontrakcie między stanami a panującym opierającego się, patrymonjalnego państwa, a ideę państwa prawnego stawia narodowi przed oczy jako cel dalszego dążenia i pracy.

Najsłabszą może stroną w całym traktacie jest projektowana w nim reforma skarbowa. Nie odmawiamy jej wcale zalet. Zwrot dóbr koronnych, na opędzenie wydatków publicznych służących, i założenie jednego, należycie urządzonego publicznego skarbu, były to niewątpliwie środki do wybrnięcia z ówczesnego smutnego położenia finansowego Rzeczpospolitej nadzwyczaj skuteczne. Ale środki te, a raczej pierwszy z nich nie licował już zupełnie z duchem nowszego politycznego rozwoju. Oparcie całej skarbowości na dobrach koronnych odpowiadało tylko średniowiecznemu ustrojowi patrymonialnego państwa. Dla państwa nowożytnego, mającego tak olbrzymie zadania, dochody dóbr. koronnych nie mogły wystarczać; potrzebowało ono oprzeć się na systemie powszechnego opodatkowania, choćby dla tego samego, że system ten łamie przywileje stanów, wszystkich obywateli równa i jednakim poczuciem publicznego dobra ich wszystkich przejmuje. Im wcześniej więc system ten byłby się w Polsce wyrobił i osiągnął stanowcze zwycięstwo, tym prędzej idea nowego, porządku mogłaby się w niej urzeczywistnić.

Któż atoli nie widzi, że myśl zwrotu dóbr koronnych, jakkolwiek na razie korzystna, była dla wprowadzenia zasady powszechnego obowiązku ponoszenia ciężarów publicznych stanowczą przeszkodą. Jak tylko naród mógł królowi na dobra koronne wskazywać, jak tylko mógł mu powiedzieć: „Odbierz sobie dobra koronne a będziesz miał potrzebne dochody”, to naród ten mógł się z uchwaleniem podatków ociągać. Nie ulega też wątpliwości najmniejszej, że kwestia zwrotu dóbr koronnych, wlokąca się leniwo przez całe panowanie Zygmunta Starego i Zygmunta Augusta, była tym puklerzem, którym zasłaniała się niejednokrotnie Izba poselska przed żądanym przez króla uchwaleniem podatków. Gdybyśmy też zajrzeli w głębie tego całego projektu reformy skarbowej, to byśmy pewno ujrzeli, że dążenie egoistyczne społeczeństwa dało jej początek, a przynajmniej silnie ją popierało.

4

Pod powłoką scholastycznej erudycji kryją się więc w traktacie Zaborowskiego rzeczy pierwszorzędnej wagi. Ale i tej powłoki, która nam dzisiaj czytanie traktatu niemało utrudnia, nie wolno nam lekceważyć, skoro z niej właśnie poznajemy najlepiej cały ów materiał wiedzy, z jakiego Zaborowski i współcześni mu polscy prawnicy skwapliwą dłonią czerpali. Materiał to nadzwyczaj bogaty. Należą doń zbiory prawa rzymskiego i kanonicznego wraz z ich licznymi glossami i komentatorami, należy literatura teologiczno –filozoficzna średniowieczna, na piśmie Św., na Arystotelesie, św. Tomaszu i ojcach kościoła się opierająca, należą wreszcie klasycy jak Cycero, Seneka, a nawet Horacy i Owidiusz. Dokładna znajomość, szerokie zużytkowanie tych wszystkich pism i autorów daje nam też o wykształceniu i studiach Zaborowskiego wielkie wyobrażenie. Na tym wyobrażeniu nie można jednak poprzestać. Idzie tu raczej o wiadomość, jakie stanowisko wobec tego ogromu tak różnorodnej wiedzy zajął nasz autor, jaki z niej umiał wyciągnąć pożytek, w jaki sposób z niej użytkował. Pytanie to tym się staje ciekawszym, że po przeczytaniu kilku kartek traktatu widzimy w Zaborowskim uczonego, który nie siląc się na Samoistność rozumowania, wszystkie swoje wywody na powadze drugich opiera, który tylko w wynalezieniu tych powag, w zważeniu ich i ugrupowaniu swojej zasługi szuka. Jakąż więc każda z tych powag w oczach jego ma wagę, którą z nich powoduje się autor, której że z wielu ostatnie słowo przyznać jest gotów?

Oczywiście nie powagom świata starożytnego. Jest to fakt który nas w traktacie przede wszystkim uderza. Cytaty z Cycerona, Platona, Arystotelesa, nieustanne odwoływanie się do digestów, kodeksu i noweli justynjańskich, przytaczanie komentatorów prawa, jak Bartolus, Baldus, Aleksander de Imola i inni, — wszystko to występuje luźno, bez uchwycenia ducha i dążenia całości, bez zrozumienia zasadniczej myśli ustroju politycznego, właściwego światu starożytnemu. Zaborowski nie jest humanistą. I humaniści wprawdzie opierali się na powagach klasycznych, znanych w większej części średnim wiekom i przez nich uznanych, ale humaniści chwycili już za żywe tętno świata starożytnego, i chociaż z jego ruchów i objawów jasnej sobie nie zdawali sprawy, to przeczuwali przecież, że system starożytny z systemem średniowiecznym nie zgadza się i nie licuje, i dlatego z całym zakresem scholastycznej wiedzy, z całym istniejącym podówczas ustrojem politycznych i społecznych stosunków wystąpili do walki. Idea klasyczna, chociaż jeszcze zamglona, przyświecała już humanistom i budziła w nich ten niezrównany zapał, to dumne poczucie wyższości wobec otaczającego ich świata, poczucie, które następnie doprowadziło ich do krytycznego badania stosunków społecznych i do samoistnej myśli. Poczucia tego, idei takiej nowej, niema w Zaborowskim najmniejszego śladu. Piękne zdanie Cycerona o poświęceniu dobra jednostki dla sprawy publicznej, niektóre ustawy rzymskie, będące wyrazem wszechwładzy państwa nad społeczeństwem, znajdujemy przytoczone w niejednym miejscu traktatu, ale kiedy rozchodzi się o wyciągnięcie z nich zasadniczej myśli, koniecznych konsekwencji, Zaborowski się cofa i zasłania się inną, wyższą w jego pojęciu, powagą. Stosowanie prawa rzymskiego do ówczesnych polskich stosunków nie jest jego wymysłem; jest to zasada, której nauka czternastego i piętnastego stulecia zdobyła powszechne uznanie. Kiedy ludzie nauki nie umieli badać tego, co nie było spisanym w książce, chociaż istniało w życiu, kiedy prawodawstwo polskie składało się tylko z nielicznych, ogółu stosunków nie obejmujących ustaw, uczeni nasi prawnicy przyjmowali i zastosowali bez namysłu przepisy zbiorów justyniańskich, uznane za najwyższy wykwit wiedzy prawniczej, — o ile wyższa jeszcze, bo na boskim prawie opierająca się nauka prawa kanonicznego nie stawiała w tym tamy.

Nauka ta jest na pozór bardzo wyrozumiałą. W stosunki czysto świeckie ona się wcale nie miesza, pozostawia urządzenie ich prawom świeckim, których obszerny zakres w zupełności uznaje. Ale nauka kanoniczna, regulując stosunki kościelne, zachowuje sobie nad prawem świeckim konieczną kontrolę, strzeże je przed zboczeniem z drogi, wyższym celem zbawienia człowiekowi wskazanej. Zasada ta atoli, na pozór wielce niewinna i skromna, w praktycznym swym rozwinięciu doprowadza i doprowadziła rzeczywiście do narzucenia ogólnego systemu prawa kanonicznego wszystkim świeckim stosunkom i prawom. Pozostawiając im Samoistność w szczegółach, tłumiła Samoistność ich systemu, ich ducha i myśli. Widzimy to najlepiej w traktacie Zaborowskiego. W kwestiach prawno-prywatnych, jak np. zasiedzenia, pobierania owoców, restytucji, przywilejów itp., wojuje nasz autor ustępami prawa rzymskiego z zupełną swobodą, ale kiedy mu tylko zdarzy się dotknąć pytania natury zasadniczej, ustroju społeczeństwa i państwa, już prawo rzymskie schodzi do roli posłusznego pomocnika i sługi, a występują z bezwzględnym pierwszeństwem dekret Gracjana, dekretały i komentatorzy: Angelus de Clavasio, Hostiensis, Johannes Andreae Innocentius, a przede wszystkim Panormitanus.

. Trzy zasadnicze kwestie w traktacie Zaborowskiego rozstrzygnięte są wyłącznie na podstawie prawa kanonicznego: kwestie o celu państwa, o ponoszeniu ciężarów publicznych i o charakterze królewskiej władzy. Czytając w traktacie, że dobro społeczeństwa jest najwyższym celem państwa, że do tego celu panujący powinien zdążać a każda jednostka wszelkimi go w tym popierać siłami, czytając zasadę tę, wyprowadzoną z natury i przeznaczenia człowieka, widzimy, że nauka chrześcijańska odniosła tu świetne zwycięstwo nad pojęciami ludów średniowiecznych, a pojęciom klasycznym zabroniła przystępu. Opierając się na biblii i dekretałach, pojmuje Zaborowski w tym duchu zdania w literaturze klasycznej przechowane, i zamiast odnosić je do potęgi i wszechwładzy państwa. on odnosi je do człowieka jako takiego, do bliźniego, do społeczeństwa.

Czytając dalej w traktacie uzasadnienie zwolnienia duchowieństwa od ponoszenia ciężarów publicznych, nie widzimy, jak Zaborowski brnie tu mozolnie przez teorie, na które wysilała się średniowieczna nauka kanonistyczna, w szkodliwym i utrzymać się nie dającym kierunku.

Traktat wreszcie Zaborowskiego przekonywa nas stanowczo, że wyłuszczone w nim pojęcie panującego, jako samoistnego wprawdzie, bo z boskiego ramienia, ale zawsze urzędnika, nie jako pana lecz jako administratora królestwa, jego praw i posiadłości, — wynika z porównania króla wobec państwa z biskupem wobec jego kościoła. Senat królewski — to kapituła biskupia, sejm — to synod diecezjalny.

Jeżeli zaś na końcu spytamy, co Zaborowskiego, człowieka zatopionego w swej kanonistycznej erudycji, popchnęło do napisania polityczno — skarbowego traktatu, to pytania tego nie rozwiąże nam ta jedna okoliczność, że Zaborowski był pisarzem skarbu koronnego w interesie tego skarbu, może nawet z wyższego polecenia, agitującą się podówczas kwestie zwrotu dóbr koronnych naukowo obrobił. Możemy bowiem być pewni, że Zaborowski nie byłby się odważył na samodzielne opracowanie jakiejkolwiek kwestii, dotychczas w nauce kanonistycznej nie poruszonej, kwestii, w której by nie mógł się do powag odwołać i niemi wojować. Kwestia zwrotu dóbr koronnych musiała być poruszoną w prawie kanonicznym, jeśli ją Zaborowski podjął, musiała być rozstrzygniętą stanowczo, jeśli w niej Zaborowski występuje z taką pewnością siebie i z takim, rzec można, radykalizmem. I rzeczywiście, zaraz pierwsza strona traktatu przekonywa nas, że autor znalazł w prawie kanonicznym dwie ustawy, do kwestii dóbr koronnych się odnoszące. W jednej z nich (c. 33, X. de iureiurando II, 25) papież Honoriusz III uznaje za nieważną przysięgę, jaką obwarował król węgierski darowizny dóbr uczynione przez się swoim poddanym, a to z tego powodu, że przysięga ta sprzeciwiała się przysiędze koronacyjnej, wykonanej na zachowanie „praw królestwa i honoru korony” w całości. W drugiej (c. 2. de supplenda negligentia praelatorum VI-to I, 8) papież Innocenty IV podobnej treści zwolnienie od przysięgi magnatom portugalskim udziela. Była to kwestia żywo obchodząca kościół, którego swoboda od podatków nie mogła się w razie rozdarowania dóbr koronnych utrzymać. Kościół występował więc stanowczo ze swego stanowiska przeciw takiemu rozdarowywaniu, a około owych dwóch kanonicznych ustaw rozwinęła się cała literatura, wszystkie z kwestia zwrotu dóbr koronnych najściślej związane polityczne kwestie szeroko omawiająca. Otóż znalazłszy taką literaturę, Zaborowski do podniesionej w Polsce kwestii zwrotu dóbr koronnych śmiało ją mógł zużytkować i traktat swój na takiej podstawie napisać.

Wpływ więc prawa kanonicznego na ocenienie naszych politycznych stosunków w traktacie Zaborowskiego tak się okazuje rozległym, że trudno mu nawet i ścisłe granice zakreślić. I nie dziw. Prawo to wytworzyło się już pod wpływem średniowiecznych stosunków, i chociaż pod innym kątem widzenia na nie się zapatrywało, to przecież aż do najdrobniejszych szczegółów z niemi się zupełnie liczyło. Występując z całą siłą żywotności, z systemem doskonale wykształconym, przez naukę ujętym i wyjaśnionym, poparte niezmierną powagą kościoła, wpływało ono też na wytwarzanie się stosunków politycznych w średniowiecznych narodach i społeczeństwach, od samego początku, od chwili, w której one chrześcijaństwo przyjęły. Od chrztu Mieczysławowego datuje się też niewątpliwie oddziaływanie prawa kanonicznego na cały nasz polityczna ustrój. Że pierwotne nasze patriarchalne państwo Bolesławów nie zamieniło się we wschodnią despotię, że społeczeństwo nasze zbudziło się do pewnej samoistności, któżby w tym nie widział wpływu chrześcijaństwa i prawa kanonicznego, które jako cel dążenia stawiało każdej władzy nie dobro jej własne, lecz dobro jednostki i społeczeństwa. Ale nie od razu z zasadami tymi odniósł kościół u ludów średniowiecznych zwycięstwo, czego winę sam przeważnie przyjąć na siebie powinien. Kościół, oddalając się od zasady ewangelicznej: <>, dążył do wyjątkowego stanowiska w państwie, zarówno co się tyczy jurysdykcji nad duchowieństwem, jako też co się tyczy zupełnego uwolnienia osób swych i majątków od ciężarów publicznych. Samolubne zaś to dążenie kościoła znalazło w innych stanach gorliwych naśladowców Każdy ze stanów postawił sobie wobec państwa pewne specjalne posłannictwo, a dla dopięcia tego celu żądał uwolnienia od ciężarów publicznych i zwalił je wszystkie na panującego. Zamiast silnego państwa, które by całą zbiorową siłą wszystkich swych obywateli wspierało rozwój społeczeństwa, zamiast takiego pań nauce chrześcijańskiej i prawu kanonicznemu istotnie odpowiadającego, wytworzył się sztuczny organizm państwa patrymonialnego w którym ginęło poczucie obowiązków obywatelskich i miłości ojczyzny, a słaba władza rządowa, ścieśniając dla braku środków coraz więcej swój zakres działania, nawet tego szczupłego zakresu nie była w stanie należycie urzeczywistnić. Pokazało się jednak ostatecznie, że zasada, stanowiąca rdzeń nauki politycznej chrześcijańskiej, silniejszą była od chwilowego dążenia kościelnej hierarchii, i lubo powoli, przenikała coraz to więcej umysły narodów. Idea państwa tak zwanego prawnego rozszerzała się coraz to s w umysłach narodów, a z końcem XV stulecia narody europejskie przeprowadzały ją nawet wśród otwartej z hierarchią kościelną walki.

W memoriale Ostroroga widzimy już wyciągnięte konsekwencje, widzimy walkę; w traktacie Zaborowskiego spotykamy się z samą nauką kanonistyczną, z wszelkimi jej na rzecz kościoła zastrzeżeniami.

-------

Nie znalibyśmy jednak jeszcze całości systemu przez Zaborowskiego wyłożonego, gdybyśmy pominęli jego końcową przemowę do narodu i króla, ażeby „naprawiwszy swoje królestwo zapalili umysły swoje i przeciw najokrutniejszemu imienia chrześcijańskiego nieprzyjacielowi” „Zerwijcie się — woła — pod przywództwem Chrystusa, Polacy, do wojny tej tak koniecznej, tak uczciwej, taką sławę wam przynoszącej... Patrzcie się, proszę, co za los spotkał cesarstwo greckie i inne królestwa obfitujące w zasoby i bogactwa, z chwilą gdy Turek je zajął. Patrzcie się na los Rusi i ziemi Podolskiej, której panowie i szlachta książętom się równali. Czegoż więc spoczywacie, czemuż się nie zbudzicie? Zbierajcie zatem zbrojne zastępy, abyście i wy nie zginęli. Troszczcie się z największą czujnością, aby złożywszy na bok wszelkie niesnaski, niezgody i zawiści, taką się miłością zespolić, iżby z was wszystkich powstało potężne wojsko, zdolne do pokonania ludów niewiernych i barbarzyńskich. Zbudźcie się i starajcie, aby wszystkich chrześcijan godnością i sławą przewyższyć... Złamaliście zakon krzyżacki, odzyskaliście ojczyznę, i piękne to było a chwalebne zwycięstwo, boście walczyli wprawdzie chrześcijanie przeciw chrześcijanom, ale w imię sprawiedliwości, i walkę tę potomkom swoim przekazaliście. 0 ileż jednak piękniej i zaszczytniej będzie, jeśli uczynicie to Tatarom, ludom mahometańskim, Moskalom i najgorszym heretykom, Wołochom, przez których nie tylko wasza ale cała chrześcijańska Rzeczpospolita w wielkiej części jest spustoszoną i co dzień spustoszeniu ulega. Biada nam nieszczęśliwym Polakom, jeśli po tylu klęskach i najazdach ziem naszych do czynu się nie zerwiemy. Rzeczą jest waszej roztropności i obowiązku, Polacy, niegdyś niezwyciężeni, abyście dla pomszczenia Chrystusa, z wdzięczności ku Bogu, tego miecza, któregoście tak często nie bez przyczyny przeciw chrześcijańskim zwracali zastępom, teraz przeciw najstraszniejszym Chrystusa nieprzyjaciołom dobyli i wyostrzyli. Nie tylko potomkowie wasi i wszyscy chrześcijanie będą wam składać dzięki, lecz Bóg, wdzięcznością waszą poruszony, wieczystą was opromieni sławą”.

Każdemu narodowi, który się zdrowo rozwija, musi jakaś wielka myśl, wielkie posłannictwo przyświecać. Wznosi ono jego umysły, rodzi silne, do śmiałych czynów pochopne jednostki, skupia siły wewnętrzne, zmusza do wewnętrznej pracy i przed rozstrojem strzeże. Taką myślą, przyświecającą Polsce przez średnie wieki, była idea przyłączenia Pomorza, zdobycia sobie przystępu do brzegów Bałtyku. Postawił ją Bolesław Chrobry, jej wywalczeniu poświęci! się Krzywousty, Łokietek i Witold, a Kazimierz Jagiellończyk owoce ich pracy w pokoju toruńskim z r. 1466 ostatecznie dla Polski zagarnął. Słusznie podnosi Zaborowski, że walkę tę przeprowadzili Polacy pod hasłem prawa i sprawiedliwości przeciw brutalnej przemocy i sile, która się pod płaszczem krzyżackim skupiła. Ale zaledwie w walce tej kilkowiekowej szala zwycięstwa na polach grunwaldzkich przechyliła się na stronę Polaków, już im się inne, większe zadanie otwarło. Rzucili się ku niemu bohatersko, lecz nieszczęśliwie. W bitwie nad Worsklą, na polach Warny, na wyprawie wołoskiej, lała się krew polska w sposób zastraszający. Z początkiem XVI wieku nastała chwila zwątpienia, ku biernej obronie przechylały się umysły narodu, ale część jego żywsza i dalej sięgająca wzrokiem budziła i nawoływała do czynnej inicjatywy. Tylko zdobycie brzegów Czarnego Morza mogło stworzyć Polsce naturalne granice od wschodu, rozpołowić i obezwładnić świat mahometański i nawałę jego, zagrażającą chrześcijaństwu, skutecznie odeprzeć. Nie brakło silnego ramienia, nie zbywało na zasobach, potrzeba było wewnętrznego skupienia się i silnej organizacji. Do tych głosów w traktacie swym przyłącza się Zaborowski, reformę wewnętrzną z walką przeciw niewiernym nierozłącznie splatając.

Inną drogę obrali ostatni Jagiellonowie. Z dziwną obojętnością patrzyli obaj Zygmuntowie, jak się paliły i zapadały ściany u najbliższego sąsiada. Cieszyli się pokojem, w jakim ich zostawiała Turcja, niebaczni, że pokój taki chwilowy tym cięższej jest zapowiedzią burzy. Naród o swym posłannictwie zapomniał, ducha inicjatywy na zawsze utracił, a burzliwe jego umysły łamały wszelkie usiłowania wewnętrznej reformy.

R. 1877.



[1] Historia literatury, t. V, str. 140.

[2] Sejmy polskie za Olbrachta i Aleksandra, „Ateneum”, zeszyt z kwietnia i maja 1877 r.; przedrukowane w I t. Szkiców historycznych.

[3] Przytaczamy ustęp traktatu podług wydania Akademii. Traktat dzieł się na części, każda część na paragrafy. Część oznaczamy liczbą rzymską, paragraf arabską, litera „w.” oznacza wiersz paragrafu.

[4] Między wieloma cytatami przytacza Zaborowski słowa: „rex illiteratus est quasi asinus coronatus”.

[5] Sejmy polskie za Olbrachta i Aleksandra j. w.

.: Powrót do działu Strony tematyczne :: Powrót do spisu działów :.

 
Wygląd strony oparty systemie tematów AutoTheme
Strona wygenerowana w czasie 0,173484 sekund(y)