Kraków 1930
,,Władzę wykonywa Prezydent Państwa
wedle zasad moralności Chrystusowej i nie może być w tym żadną normą
ograniczonym". (Projekt Konstytucji W. L. Jaworskiego z roku 1928. art.
1).
Na parę dni przed śmiertelnym
wypadkiem śp. W. L. Jaworskiego ogłosiłem w „Czasie" z okazji zjazdu
Kochanowskiego obszerniejszy artykuł (pt. „Wy, którzy Pospolitą Rzeczą
władacie!"), w którym rozbierając poglądy polityczne Kochanowskiego
zaznaczyłem, że mają one styczność z jednym z przepisów „Projektu
Konstytucji", ogłoszonego w r. 1928 przez śp. Jaworskiego. Uwaga ta wydała
się wówczas wielu czytelnikom paradoksalną, a w każdym razie niewytłumaczoną:
Kochanowski i... Jaworski? Śp. Jaworski zwrócił się też do mnie listownie z
pytaniem o bliższe jej znaczenie. Nie mogłem Mu już udzielić odpowiedzi, bo
zgon Jego temu przeszkodził, ale pragnę obecnie bliżej moje zdanie uzasadnić;
bo mam przekonanie, że podobieństwo choć nieświadome, nie jest przypadkowe, to
znaczy ogniw pośrednich pozbawione. I Kochanowski i Jaworski czerpali obaj z
tej samej krynicy: z tomistycznej teorii o państwie. Kochanowski czerpał
pośrednio (zapewne rozczytując się w Orzechowskim, który św. Tomasza znał i
przerabiał na swój użytek) — Jaworski w ostatnich latach zapoznał się również z
„Summą" św. Tomasza, a „uniwersalistyczną" jej konstrukcję życia
społecznego szczerze podziwiał. Stąd Kochanowski doszedł do żądania, aby „prawo
Boże" było podstawą rządów monarszych; stąd też wprowadził tak niespodziewanie
Jaworski zacytowany na czele ustęp do art. 1 swojego „Projektu
Konstytucji".
Problem oparcia życia państwowego na
jakimś trwałym fundamencie, któryby zapewnił prawu możliwą powagę i stałość,
zajmuje świat od niesłychanie dawnych czasów. Jaworski w ciągu swoich
wieloletnich rozmyślań nad tym problemem doszedł do przekonania, iż nasz
dzisiejszy porządek, opierający prawo na „woli ogólnej" ludu nie daje
żadnych gwarancji niezmienności i sprawiedliwości; toteż, że należy oprzeć
prawo na absolutnej moralności, a taką jest tylko moralność religijna,
wywodząca się z nauki Chrystusowej. W zdaniu tym utwierdziła go lektura pism
dwóch wielkich pisarzy chrześcijańskich z wieków średnich: św. Augustyna
(„Civitas Dei") i św. Tomasza („Summa Theologiae"; dzieła „De
regimine principum" przypisywanego św. Tomaszowi, a w każdym razie
rozwijającego jego naukę — nie znał, jak to stwierdziłem w jednej z rozmów na
ten temat).
Św. Augustyn był pierwszym, który w
brzasku nowej ery zmagał się z problemem stosunku porządku prawnego, czyli
państwa do moralności chrześcijańskiej. A rozwiązał ten problem nawiązując do
pojęć Starego Testamentu, który tak często cytuje i który służy mu za arsenał
argumentów. Odtąd — za jego śladem — szukają i inni pisarze kościelni głównych swych
argumentów w świętych dziejach Izraela, żądając, aby monarcha był wykonawcą
nakazów etyki religijnej. Za jego też śladem powtarza zresztą i Jaworski:
„prawdziwa sprawiedliwość istnieje tylko w takiej rzeczy pospolitej, której założycielem
i rządcą (conditor et rector) jest Chrystus".
Na teoriach św. Augustyna próbuje
oprzeć porządek prawny swojej monarchii najgenialniejszy władca wczesnego
średniowiecza Karol Wielki. W wydawanych przez niego „kapitularzach" brzmi
nieustannie pogląd, powtarzany potem przez całe wieki średnie, iż monarcha jest
namiestnikiem Boga na ziemi, namaszczonym w tym celu przez Kościół, i że ma on
urzeczywistniać rozkazy boże: praecepta OH. „Serenkssimus et
chrisitianissimus dominus" — czytamy w ustawie z r. 802 — wysłał swoich
wysłańców (możnowładców i biskupów) w różne strony państwa, nakazując, aby
pilnowali, by wszyscy pod każdym względem żyli wedle „Boga nakazów,
sprawiedliwymi sposobami (ratio) i sprawiedliwym sądem rządzeni".
Kryje się w tym zaród doniosłych
kolizji między państwem a moralnością, a inaczej mówiąc między prawem świeckim
a prawem „bożym", zawartym w obu Zakonach (lex vetus i lex nova). Już w
wieku IX rozwija Kościół teorię, że prawo „boże" ma moc wyższą niżeli
świeckie. Biskup Hinkmar z Reims, piszący pod koniec IX wieku formułuje to w
następujący sposób, mówiąc o sądownictwie króla: Jeśliby król miał decydować w
takiej sprawie, której prawo świeckie nie reguluje, albo co do której
postanawia zbyt okrutnie, niezgodnie z chrześcijańskim poczuciem prawa, — to
król ma się naradzić ze znawcami obu praw (świeckiego i bożego) i starać się, o
ile można, rozstrzygnąć zgodnie z obu prawami; ale gdyby to nie było możliwe,
prawo świeckie ma ustąpić miejsca bożemu.
Mamy więc gotowy powód do ciągłych
konfliktów między moralnością chrześcijańską a prawem świeckim — i konflikt
taki w formie coraz to ostrzejszej istotnie się pojawia. Konflikt dlatego staje
się coraz to ostrzejszy, ponieważ Kościół interpretuje pojęcie „prawa
bożego" coraz to rozciągliwiej. „Prawem bożym" są w jego oczach nie
tylko nakazy etyczne Starego i Nowego Testamentu, ale i pozytywne prawo
kościelne. Już przecież sfałszowany zbiór Benedykta Lewity (starszy od
Hinkmara) głosił zasadę, wedle której żadna świecka ustawa kolidująca z kanonami
lub z dekretami papieży nie ma znaczenia. O zasadę tę musiała być stoczona
walka. I trwała ona istotnie przez całe wieki średnie; zwłaszcza skoro
wyciągnięto z niej konsekwencję, że monarcha działający wbrew „prawu
bożemu" — w najobszerniejszym tego słowa znaczeniu — może być przez lud
pozbawiony władzy, a poddani mogą być od posłuszeństwa wobec niego przez
Kościół zwolnieni.
Konsekwencję taką brano w wiekach
średnich bardzo poważnie i ściśle — i niejednym władcą ona zachwiała. Jak
wszystkie sporne kwestie średniowieczne, tak i tę starał się omówić i rozwiązać
św. Tomasz. W obronie zdania, iż Kościół może uwalniać poddanych od
posłuszeństwa głowie państwa okazuje on wprawdzie duże umiarkowanie, ale w
zasadzie (tak w „Summie", jak zwłaszcza w natchniętym jego teorią
traktacie „De regimine principum") zdanie to uznaje. Przyznaje wyraźnie
poddanym pokrzywdzonym przez „tyrana" prawo do jego obalenia, prawo do
buntu. Wszystko to sprawia, że w późniejszych wiekach wszyscy „wrogowie
monarchii absolutnej" (monarchomachowie) na nim się opierają.
Przeciwko tak daleko idącym wnioskom
wyciąganym z nakazu, aby monarcha skrępowany był „prawem bożym", zjawia
się jednak w w. XIV i XV w Europie zachodniej silna reakcja ze strony władzy
świeckiej. Posługuje się ona jako bronią prawem rzymskim. Na podstawie tego
prawa starają się wykazać juryści, iż naród rzymski (a wraz z nim inne narody)
przenosił na swego władcę całą pełnię zwierzchnictwa ludowego za pomocą tzw.
„lex regia". To przeniesienie władzy jest nieodwołalne i ani lud ani nikt
inny raz przeniesionej władzy nie może monarsze odebrać, a tym samym nie może
tego zrobić Kościół, choćby nawet monarcha wszedł z nim w kolizję. W ten sposób
władza monarsza powinna być uwolniona od nadzoru kościelnego i może
urzeczywistniać bez przeszkody wymagania racji stanu, nawet jeśli one nie
odpowiadały (co się często zdarzało) moralności chrześcijańskiej.
Głównymi przeciwnikami skrępowania
monarchy etyką chrześcijańską („prawem bożym”) są zwłaszcza niektórzy z
humanistów, a między nimi najgłośniejszy i najwybitniejszy Machiavelli na
przełomie XV i XVI wieku. Przez cały wiek XVI toczy się walka umysłowa pomiędzy
zwolennikami tezy, że monarcha - nie jest moralnością związany, ale jedynie tylko
najwyższym interesem państwowym — a pomiędzy zwolennikami średniowiecznego
poglądu, którzy teorię św. Tomasza rozwijają dalej, głosząc namiętną walkę z
„tyranami" i posuwając się nawet tak daleko, że pozwalają w pewnych wypadkach
niesprawiedliwego tyrana zamordować. Walka ta toczy się i w Polsce — wszak
jeden z traktatów ogłoszonych w Polsce w r. 1506 drukiem głosi nawet uprawnienie
do zabijania tyranów.
Jednym z najbardziej utalentowanych
publicystów, który podejmuje w Polsce XVI stulecia zdanie św. Tomasza i stara
się je w duchu polskiego nacjonalizmu rozwinąć (zastępując zwierzchnictwo
papieskie zwierzchnictwem prymasa) jest Stanisław Orzechowski. Należy on do
nielicznych u nas znawców pism św. Tomasza. Jego „Summę" cytuje
niejednokrotnie, a nawet zna traktat „De regimine principum", co jest w ówczesnej
Polsce wielką rzadkością. Poszukując sposobów ograniczenia władzy monarszej podaje
bardzo oryginalną konstrukcję państwa, nazwaną przez niego „Quincunx". Ma
ona polegać na tym, iż król polski otrzymuje od Boga, za pośrednictwem kapłana
boskiego tzn. arcybiskupa gnieźnieńskiego, koronę i miecz. Kapłan-koronator,
który mu miecz wręczył, ma wskutek tego prawo sądu nad królem, ile razy król
postąpi niesprawiedliwie. Posłuchajmy samego Orzechowskiego:
„Dał tobie, Królu, pan Bóg przez
kapłana swego miecz, abyś tym mieczem sprawiedliwość w królestwie twym czynił;
jeśliże ty sprawiedliwości tej zaniechasz, kapłan koronator twój napominać cię
o to i sądownie upornego karać cię za to ma; a jeśliże kapłan, pochlebując albo
folgując tobie, zamilczy krzywdy i sprawiedliwości twej, pan Bóg tak kapłana
przeto sądzić i karać będzie, jako sądził i karał kapłana onego Heli, przeto,
iż on nie karał przestępnych onych przełożonych synów swoich, Ophni et Phinees.
Wiele przykładów w Piśmie Świętem znajdziecie, skąd to znać możemy, iż Pan Bóg
srogo się mści sprawiedliwości swej wzgardzonej tak nad królami, jak też i nad
kapłanami; która sprawiedliwość aby ustawiczna między ludźmi w królestwie
chrześcijańskim była, dał nam pierwej kapłana, a po tym przez kapłana dał
ludziom króla. I był kiedyś czas, kiedy króla nie było na świecie żadnego i
przyjdą jeszcze ostatnie przed Sądem Bożym czasy, w których królowie poginą
wszyscy, tak jako o tym prorok Daniel z dawna nam opowiada: A zasie czasu nigdy
nie było ani sądnego dnia nie będzie, którego by czasu kapłana nie było na tym
świecie... Wieczna rzecz kapłan jest, a król doczesny jest urząd. Nie
poprzysięgał Bóg królom wiecznie chować królestwa, ale kapłanom poprzysiągł
wiecznie chować kapłaństwo. Kapłan u Boga wybranym i wiecznym naczyniem jest,
przez które sprawiedliwość swą Bóg między ludźmi sprawuje i przez które dary
swoje wszystkie ludziom daje".
Za Orzechowskim powtarza późniejsza
literatura polska chętnie tezę, że monarcha jest związany prawem bożym,
rozumiejąc przez to etykę. Natomiast jest Orzechowski odosobniony w swoim
zdaniu, jakoby arcybiskup gnieźnieński miał prawo sądzić go i składać z tronu.
Orzechowski sam przyznaje, iż ta jego teoria natrafiała u szlachty na wielki
opór, zwłaszcza oczywiście u protestanckiej. Na sejmach zresztą zaprzeczano
wielokrotnie możliwej interpretacji, że „prawem bożym" są także ustawy
kościelne, a nie tylko przykazania starego i nowego Zakonu. Obawa przed tym
sprawiła, że teza Orzechowskiego nie została nigdy praktycznie przeprowadzoną.
Nie tylko antymonarchiści jak
Orzechowski, ale i zwolennicy władzy królewskiej w Polsce, jak Kochanowski
(choć humanista), jak Skarga uspokajają obawy społeczeństwa przed „absolutum dominium"
wskazaniem na istnienie „prawa bożego". Skarga poświęcił tej kwestii VII
kazanie sejmowe pt.: „O prawach niesprawiedliwych albo o piątej chorobie
Rzeczypospolitej". Ustanawia on następującą hierarchię praw: Pierwsze
przyrodzone, które Bóg palcem swoim napisał w sercach naszych, a z którego
wszystkie inne jako rzeki ze źródła wychodzą. Drugie Mojżeszowe oraz prawo
zawarte w Nowym Zakonie. Trzecie kościelne, które ludzie duchowni stanowią,
zwłaszcza papieże i koncylia. A czwarte dopiero prawa królewskie i
Rzeczypospolitej, które są o tyle dobre, o ile nie są z poprzednimi w niezgodzie.
Tylko tymi królestwami Bóg się opiekuje i krzywdy im nie dopuszcza, które
prawami i ustawami swoimi nie stoją w przeciwieństwie z prawem bożym.
Zwycięstwo sejmowładztwa i zepchnięcie
króla do roli manekina uczyniło całą tę kwestię w Polsce nieaktualną. Wznawia
się ona dopiero obecnie, gdy nam znowu przychodzi samodzielnie myśleć i radzić
o odpowiednim dla nas ustroju. Poruszył ją — nie nawiązując zresztą do naszych
pisarzy szesnastowiecznych — śp. Jaworski w zacytowanym powyżej ustępie
„Projektu konstytucji". Przyświecała mu przy tym ta sama myśl, iż „prawo
boże" niezmienne i absolutne może być jedynym fundamentem porządku
prawnego, a nie wola królewska czy „wola ogólna" ludu, względna i zmienna,
a przeto często niesprawiedliwa. — W „prawie bożym", w „moralności chrześcijańskiej"
szuka jednak śp. Jaworski lekarstwa na inną chorobę, niźli szukał Orzechowski i
inni. Tamci widzieli w nim środek na skrępowanie suwerena-monarchy, dążącego
lub mogącego dążyć do władzy absolutnej. Dla Jaworskiego jest „prawo boże"
lekarstwem przeciwko nowoczesnemu suwerenowi, przeciw zwierzchniczej władzy mas
wyborczych, a raczej suwerennym aspiracjom posłów, zasłaniających się wolą mas.
Różnicy tej nie przeczę, owszem pragnę ją podkreślić — ale bynajmniej ona, moim
zdaniem, nie usuwa trudności, która była tak charakterystyczną dla wieków
średnich, a mianowicie pytania: czy głowa państwa związana moralnością
chrześcijańską i nie ograniczona w tym „żadną normą prawną" ma swobodę w
jej wykładni, czy też związana jest w pojmowaniu moralności interpretacją
władzy duchownej, będącej z natury rzeczy komentatorem „prawa bożego" i
władzą uprawnioną do jego rozwijania w kanonicznych przepisach? O tę trudność
rozbija się i zapewne rozbije cały pomysł „Projektu Konstytucji".