Naród jest silny swą siłą duchową
Nie zasoby przyrodnicze posiadanego kraju, nie
nagromadzone już bogactwa, nie liczebność nawet zapewnia narodowi niezależność
polityczną i cywilizacyjną, postęp społeczno-gospodarczy i przodujące wśród
innych narodów stanowisko.
Zasoby przyrodnicze południowej Ameryki są nie mniejsze,
niż północnej. A jednak społeczeństwa południowo-amerykańskie zajmują najniższe
miejsca w cywilizacyjnej hierarchii narodów, gdy Stany Zjednoczone przewyższyły
wszystkie inne kraje swym bogactwem, a rozwojem powszechnej oświaty i
organizacją badań naukowych dorównywają Anglii, Francji i Niemcom.
Olbrzymie też posiada bogactwa naturalne Rosja. A stu
milionowa przeszło ludność jej ciemna, biedna, znosi niewolniczo odbierającą
jej wolność osobistą, religię, życie rodzinne, dyktaturę partii bolszewickiej,
liczącej kilkanaście tysięcy zaledwo „odpowiedzialnych” członków.
Nie przyroda daje ludziom bogactwo. Tworzy je człowiek swą
wolą i pracą. Na czarnoziemach naddnieprzańskich uprawia się pszenicę bez nawożenia
ziemi — tak jest ona żyzną. A według oficjalnych sprawozdań bolszewickich, w
guberni Jekaterynosławskiej, w czasie głodu było kilkadziesiąt wypadków
ludożerstwa. W Finlandii zaś gleba jest nieurodzajna, okres wegetacyjny jest
niezwykle krótki — a panuje w niej powszechny dobrobyt, podnosi się szybko
oświata i trwały jest jej porządek społeczny.
I nieraz bywało w historii, że społeczeństwa, które przez
wieki zwiększały swe bogactwo, i podnosiły się na coraz wyższe szczeble
umysłowej kultury, następnie, mimo wielkich nagromadzonych przez poprzednie
pokolenia zasobów materialnych i wytworzonej pracą ich wiedzy — upadały, pogrążając
się w biedę i ciemnotę oraz tracąc swą niezależność państwową. Tak upadł swego
czasu Rzym, tak upadały następnie republiki włoskie, Hiszpania, a także w XVII
i XVIII w. Polska.
Gleba, klimat Polski nie były gorsze w czasach saskich,
niż za Kazimierza Jagiellończyka i Zygmunta I. A wywóz pszenicy z Polski spadł
do połowy. I gdy w XVI stuleciu Polska wydała z siebie Kopernika, twórcę
nowoczesnej astronomii — to w początkach panowania Stanisława Augusta akademia
krakowska wydawała kalendarze astrologiczne. I gdy jeszcze za Zygmunta III
odnosiliśmy świetne zwycięstwa nad wielokroć liczniejszymi najlepszymi w
ówczesnej Europie wojskami szwedzkimi i tureckimi — to w XVIII w. grasowały po
Polsce bez żadnego niemal oporu armie szwedzkie, rosyjskie, pruskie.
Bo zanikła wówczas niemal doszczętnie w Rzeczpospolitej
cnota obywatelska, i powszechnym hasłem stało się użycie życia: „jedz, pij i
popuszczaj pasa”. A odzyskaliśmy szacunek świata cywilizowanego i
niepodległość państwową, gdy odrodziła się siła narodu. Bo nie o nasze
bogactwo, nie o fizyczną moc naszą rozbijały się wysiłki państw zaborczych
wynarodowienia nas — jeno o coraz głębszy i zespalający sobą coraz szersze masy
społeczeństwa poczuciem wspólnego obowiązku wobec Ojczyzny patriotyzm polski.
Przegrywaliśmy orężnie jedno powstanie po drugim. I po
każdym przegranym powstaniu pogarszała się niewola, traciliśmy szereg
autonomicznych praw i urządzeń społeczno-narodowych. Z tego powodu
publicystyka nasza surowo nieraz oceniała nasze powstania, wykazując, że
wszczynaliśmy je i w 1830 i w 1848 i w 1863 r. z obcych inspiracji. To prawda.
W 1830 r. bezpośrednim motywem powstania była obawa, by Mikołaj nie użył wojska
polskiego przeciwko rewolucji francuskiej. I utraciliśmy wskutek niego prawa
konstytucyjne Królestwa. Nie polepszyły się również, lecz pogorszyły nasze
prawa w Poznańskiem po 1848 r. Niewątpliwie też przerwało powstanie 1863 r.
rozpoczętą przez Wielopolskiego stopniową odbudowę utraconej po 1830 r.
autonomii.
A jednak po każdym tak nieszczęsnym powstaniu rosła, nie
słabła, siła narodu. Mieliśmy przed 1830 r. Sejm, własny rząd i wojsko. Ale ten
własny rząd ulegał Nowosilcowowi. Budował Lubecki odrodzenie gospodarcze kraju.
Ale Zajączek, Grabowski razem z cenzorem Szaniawskim pracowali nad zabiciem
ducha narodowego. Dźwigaliśmy się w okresie Królestwa Kongresowego z ruiny
ekonomicznej, w jaką wtrąciły nas wojny napoleońskie. Ale gdy Księstwo
Warszawskie zniosło poddaństwo, gdy opracowywał w nim Surowiecki projekt
uwłaszczenia włościan, gdy jeszcze za okupacji rosyjskiej 1813 i 1814 r.
Lubecki z Czartoryskim organizowali ankietę, jak polepszyć położenie ludu
wiejskiego, gdy w 1810 i 1811 r. szereg wielkich właścicieli oddawał swe
majątki pod zabezpieczenie pożyczek państwowych i formował własnym kosztem
pułki, a powszechną było regułą, że daninę liwerunkową dla wojska pokrywał w
2/3 dwór, a w 1/3 wieś — to w ciągu 15 lat istnienia Królestwa głucho było o
reformie włościańskiej i nawet Sejm rewolucyjny 1830 r. odrzucił projekt
uwłaszczenia włościan dóbr narodowych, natomiast rozpoczęło się rugowanie w
prywatnych majątkach chłopów z posiadanych przez nich od wieków gruntów, by je
wcielać do pól folwarcznych. Na tym polegał wówczas, obok wprowadzania hodowli
owiec i płodozmianu, — postęp rolniczy. Bo znów zaczął brać górę pod
opiekuńczymi rządami łaskawego „wskrzesiciela Polski” Aleksandra I egoistyczny
materializm życiowy.
Toteż, gdy po okresie Sejmu Czteroletniego, jedynego w
dziejach Europy będącego przykładem dobrowolnego wyrzeczenia się przez stan
panujący większości swych przywilejów, Warszawa zwycięsko broniła się
przeciwko królowi pruskiemu — to w 1831 r., gdy padły daleko poza miasto wysunięte
szańce Woli, poddała się Paszkiewiczowi, by uniknąć okropności szturmu.
A po okresie ucisku mikołajewskiego, po dziesięcioleciach
emigracji pozbawiającej kraj największych twórczych talentów — powstanie 1863
r. trwało dłużej, naród wykazał o wiele większą wytrzymałość na niepowodzenia,
a warstwy oświecone i zamożne o wiele więcej zrozumienia potrzeb warstw
nieoświeconych i biednych. I wbrew temu, co się tak często pisze u nas o
obojętności, a nawet niechęci włościan do powstania, prosty rozsądek mówi, że
źle uzbrojone, nieliczne partie powstańców nie mogłyby były w ciągu dwóch lat
walczyć uporczywie a niekiedy i zwycięsko, formować się nieraz miesiącami po
lasach, zapadać w nie na tygodnie, wymykać się otaczającym je przeważnym siłom
rosyjskim — gdyby nie sprzyjał im ogół ludności wiejskiej. Chłopi na ogół nie
wierzyli w zwycięstwo powstania. Nieliczny też był bezpośredni ich w nim
udział. Ale nie było ani jednej partii, w której by nie było pewnej ilości
włościan, do której by nie dowoziły broni, amunicji i żywności furmanki
włościańskie, której by nie służyli za przewodników po lasach miejscowi
włościanie. Sporadyczne i tylko w pewnych okolicach były wypadki pomagania
przez chłopów moskalom. A powszechnym było pomaganie przez nich powstańcom.
I znów po czterdziestu latach forsownej rusyfikacji przez
szkołę i służbę wojskową, demagogii komisarzy włościańskich, przypominających
nieustannie włościanom łaskę carską, która im dała ziemię, rzeczywistych
dobrodziejstw Banku Włościańskiego — podniósł się w 1905 r. masowo lud wiejski
do walki przeciwko rządowi rosyjskiemu o polskość gminy.
Było wiele błędów rozumowania w naszych powstaniach. Były
one jednak nie tylko przejawem, ale zarazem czynnikiem coraz głębszego
odrodzenia moralnego narodu. Bo jest to powszechne prawo psychologiczne.
Kochamy nie za to, co dostajemy, ale za to, co dajemy. I dlatego zawsze
rodzice więcej kochają dzieci, niż dzieci rodziców.
Im więcej daliśmy Polsce przez szereg pokoleń ofiar krwi i
mienia, zawiedzionych nadziei, złamanych bohaterskich porywów, lat straconych
w więzieniach, na zesłaniach, na emigracyjnych tułaczkach — tym silniejszą, tym
powszechniejszą stawała się nasza miłość Ojczyzny.
Bo nie bystrość i trafność rozumowania jest podstawą
duchowej siły narodu — ale wysoki jego poziom moralny, cnota obywatelska,
poczucie obowiązku wobec Ojczyzny, gotowość do podporządkowania jej dobru
osobistych i grupowych interesów, ambicji, upodobań i niechęci.
Przebiegłość polityczną doprowadziły były miasta włoskie
doby Renesansu do najwyższej doskonałości. Ale postawiwszy rozum ponad wszelką
moralność, ponad zło i dobro — zniszczyły do cna swą siłę duchową, a wtedy
utraciły i niepodległość i bogactwo.
Krytyka naszych powstań niech nas uczy samodzielności
naszej polityki narodowej, odporu przeciwko obcym wpływom. Ale niech nie uczy
nas lekceważenia zawartej w nich ofiary patriotycznej. Bo zlekceważenie
jakichkolwiek sił moralnych czy w teraźniejszości, czy w przeszłości, nikczemni
naród. A giną narody nikczemne.
Moralnej wszakże wartości narodu nie podniosą żadne nakazy
władz państwowych. Musi swój poziom moralny podnosić naród sam, swym
samorzutnym zbiorowym wysiłkiem — naciskiem swej publicznej opinii. Mamy
liczne tej opinii organa: stowarzyszenia ideowe młodzieży uczącej się,
organizacje oświatowe — jak Macierz szkolna i Towarzystwo szkoły ludowej,
wychowawcze — jak harcerstwo, moralno-religijne — jak Sodalicja, społeczno-narodowe
— jak Narodowa Organizacja Kobiet, związki byłych wojskowych, towarzystwa
pedagogiczne itd.
I niewątpliwie olbrzymia większość Polaków — to ludzie
uczciwi, dobrzy patrioci.
Niedoceniamy na ogół olbrzymiego skarbu głębokiej miłości
Ojczyzny, jaki posiada Polska w masach swej ludności włościańskiej,
robotniczej, rzemieślniczej, urzędniczej. To, na co patrzymy co dzień, wydaje
się nam takie proste, zwykłe, nie warte głębszej oceny. A przecie warto
pomyśleć o tym, że gdy we Francji załamał się frank, odwróciła się większość
narodu francuskiego od tych, co zorganizowali jego zwycięstwo nad Niemcami,
oddając swe zaufanie defetystom kierującym blokiem lewicy — a u nas, gdy
wskutek dewaluacji marki miliony średniozamożnych ludzi straciły wszystkie swe
oszczędności, nie wywołało to żadnego przewrotu, żadnych zaburzeń życia
politycznego. I warto zdać sobie z tego sprawę, że w 1919 i 1920 r. nie
mieliśmy naprawdę zgoła zorganizowanych władz bezpieczeństwa i że nie
brakowało poduszczeń zagranicznych do rewolucji społecznej, strajku generalnego,
wywłaszczenia bez odszkodowania, wszystkie te jednak prowokacje rozbiły się o
odpór organizacji robotniczych i stronnictw włościańskich. I warto mi też tu
stwierdzić, że gdy gabinet koalicyjny Skrzyńskiego odebrał nauczycielom
gimnazjalnym wynagrodzenie za wychowawstwo, zarząd bibliotekami, dozór nad
laboratoriami i zwiększył ilość obowiązkowej ich pracy, obniżając równocześnie
ich pobory — to jedynie ja osobiście, jako minister oświaty, straciłem
posiadaną poprzednio dość dużą popularność — ale ani jeden nauczyciel w całej
Polsce nie uchylił się od pełnienia bezpłatnego obowiązków, które wziął na się,
gdy były płatne.
To są fakty, świadczące wymownie o głębokim, głębszym niż
w wielu innych narodach, patriotyzmie naszego ogółu. Ogół ten umie dziś już dawać
ofiarnie Polsce nie tylko swe życie, ale i — o co było dawniej u nas
najtrudniej — swe mienie.
A jednak triumfuje w tej chwili u nas wyłączność
partyjna, nie licząca się z prawem i elementarnymi zasadami moralnymi. Giną w
niewiadomy sposób generałowie. Nie są odnajdywani sprawcy ohydnych napaści na
przeciwników politycznych. Usuwani są ze stanowisk zasłużeni, fachowi
pracownicy państwowi. Zaleca się publicznie łamanie kości, jako najlepszy
argument w walce politycznej.
Bo mamy większość uczciwych ludzi — ale nie mamy silnej
opinii publicznej.
By utrwalić i wzmóc siłę duchową narodu naszego —
konieczne jest przede wszystkim zorganizowanie stanowczej, zdecydowanej opinii
moralnej. Naprawdę szkodliwszy od łajdaka jest uczciwy człowiek, chodzący z
łajdakiem pod rękę. A jakże często się to u nas dzieje. […]
Olbrzymia większość społeczeństwa naszego jest moralnie
zdrowa, pragnie poszanowania religii, rodziny, prawa, brzydzi się
wiarołomstwem, skrytobójstwem, cynizmem czynów i mowy — ale nie umie zapobiec
skutecznie wyszydzaniu swej wiary, propagandzie zdrad małżeńskich, bezkarności
zbrodni i bezprawia, bo opinia jej nie reaguje czynnie. Ta bierność naszej
opinii społecznej — jest jedną z najgorszych pozostałości niewoli.
Pokolenie, które przeżyło większą część życia w
nieustannym kompromisie między obowiązującymi prawami państw zaborczych, a
własnym przekonaniem, które nauczyło się nie poddawać się tylko naciskowi
rusyfikacji i germanizacji, bez możności jednak czynnego jej zwalczania, — pokolenie
to nie zmieni już swego usposobienia, będzie aż do ostatka przeciwstawiać złu
bierny opór. Ale młodzież, dojrzewająca w niepodległej już Polsce, musi zdać
sobie sprawę, że pustym frazesem będą jej hasła mocarstwowej potęgi Polski,
jeśli nie wytworzy ona przede wszystkim duchowej potęgi narodu, a duchową
potęgę narodu wytwarza tylko czynna opinia, umiejąca przeciwstawić każdej
propagandzie i każdej przemocy, niszczącej cnotę obywatelską, zdecydowany
terror moralny.
Trzeba umieć powiedzieć wręcz w oczy nicponiom i łotrom,
że są nicponiami i łotrami — choć mają w tej chwili przewagę siły fizycznej, i
nie bać się, że te słowa prawdy będą próżną demonstracją. Raz bowiem będą
pogardliwie zlekceważone, drugi raz wyszydzone, za trzecim razem wywołają protesty,
a za czwartym osobiście uczciwi, ale słabi zaczną się od współdziałania ze złem
odsuwać — by potem czynnie je wreszcie zwalczać.
Stanowczą i czynną jest wszakże opinia moralna tylko
ludzi nie wąchających się w sądzie o tym, co jest złe a co dobre.
Ludzie bez dogmatu — są zawsze słabi wobec bezczelnego
zła.
Rozumowaniem logicznym da się każdy egoizm
uzasadnić i wytłumaczyć. Bo jakaż jest naprawdę racja logiczna, nakazująca nie
ukrywać swych dochodów przed władzą skarbową, jeśli można je ukryć skutecznie,
nie uciekać z pola bitwy, jeśli przez to można zachować życie, nie mieć obok
żony kochanki, jeśli to sprawia przyjemność. Wszelkie doktryny o „dobrze
zrozumianym egoizmie”, nakazującym uczciwe postępowanie, dadzą się
interpretować jak się żywnie komu podoba.
Moralność wyrozumowana jest zawsze chwiejną i
wykrętną.
Tylko etyka, oparta na kategorycznych nakazach
sumienia, nie zawodzi wobec silnych pokus. A kategoryczne nakazy sumienia płyną
jedynie z żywej wiary religijnej, z pewności, nie podlegającej dyskusji, że
jest porządek moralny świata ustanowiony przez Boga, i że żadne powodzenie w
życiu doczesnym nie uchroni nas od odpowiedzialności w życiu wiecznym za
naruszenie tego moralnego porządku.
Bóg i Ojczyzna — to nie ładny jeno frazes — to
głęboka prawda. Nie ma rzeczywistej miłości Ojczyzny — bez poczucia obowiązku
kochania jej.
Język polski rozróżnia dwa zgoła odmienne
uczucia: „kochać” i „kochać się”. Kochamy się w kwiatach, koniach, meblach,
książkach, kochamy Boga, Ojczyznę, rodziców, dzieci. Kochamy się dla własnej
naszej radości. Kochamy się — póki daje to nam zadowolenie. Przestajemy się kochać
— gdy nam się przedmiot naszego kochania znudził. A kochamy — bo mamy obowiązek
miłości.
Źle jest, gdy zamiast kochać dzieci — kochamy się w nich,
bo wtedy mniej o ich szczęściu, niż o swej z nich radości myślimy. Nie z
kochania ich, ale z kochania się w nich płynie zarówno słabość wobec ich wad,
jak i egoistyczne naginanie ich do własnych upodobań.
O wiele jest gorzej, gdy zamiast kochać Ojczyznę —
kochamy się w niej.
Któż z ludzi starszych nie pamięta kolegów, co za młodu
porywali nas swym patriotycznym zapałem — a pod czterdziestkę stali się
groszorobami. Bo ich patriotyzm płynął jedynie z ich temperamentu, z
satysfakcji, jaką im sprawiał poklask i uznanie ideowej młodzieży — a nie z
poczucia obowiązku życia i pracy dla Polski.
I któż nie widział ludzi, gotowych do największych
wysiłków, by Polska była taką, jaką mieć ją chcą, ale gotowych równocześnie
pogrążyć ją w odmęt rewolucji czy wojny domowej, zniesławiających ją przed
całym światem — jeśli ma być ona inna. Ludzie ci naprawdę kochają siebie, swą
rolę, znaczenie, władzę, wpływ w Polsce — a nie kochają Polski.
Skąd jednak płynie obowiązek miłości Ojczyzny, kochania i
służenia jej bez względu, czy jest ona tryumfującą, czy poniżoną, czy ma dobre
czy złe rządy, czy ocenia sprawiedliwie nasze zasługi, czy o nich zapomina,
czy jest taką, jak ją sobie wymarzyliśmy, czy też wręcz odmienną od naszego
ideału? Stąd — skąd płynie wszelki obowiązek miłości — z nakazu sumienia. A
nakaz sumienia jest rzeczywistym nakazem, a nie przemijającym usposobieniem,
tylko wtedy — gdy dyktuje go nam posłuszeństwo przykazaniom Bożym.
Bez miłości Boga nie ma prawdziwego kochania Ojczyzny,
jest tylko łatwo zawodzące kochanie się w Niej. I bez głębokiej wiary i myśli
religijnej nie ma zdecydowanej, czynnej opinii patriotycznej.
Ale mówi się nieraz: inna jest moralność życia
publicznego niż prywatnego; w polityce dopuszczalne jest kłamstwo,
niedotrzymanie umów, granie na tchórzostwie, zawiści, próżności ludzi — byle
dało ono w ostatecznym wyniku dobre dla narodu i państwa skutki; a to wszystko
sprzeciwia się przykazaniom Bożym; dziesięcioro przykazań obowiązuje nas
tylko w osobistym życiu.
Istotnie niejednokrotnie tak była i jest prowadzona
polityka. Ale niejednokrotnie bywa też oszukańczo prowadzony handel,
niejednokrotnie fabrykanci i właściciele folwarków wyzyskują robotników. Nie
wynika z tego jednak, by w handlu, w fabrykach i na folwarkach nie
obowiązywała uczciwość.
Polityka niemoralna jest tak samo krótkowzroczna, jak
krótkowzroczny jest nierzetelny handel i wyzysk robotników. Przy pewnej dozie
sprytu można parę razy oszukać każde po kolei stronnictwo i ogół społeczeństwa.
Ale najbardziej łatwowierni nawet, gdy zostaną parę razy wywiedzieni w pole —
przestają wierzyć. I można związać z sobą gromadę karierowiczów, by przy ich
pomocy łamać prawo, dochodzić po trupach rodaków do władzy, obiecując im w zamian
intratne stanowiska, do których by inaczej nigdy nie doszli z braku
odpowiednich fachowych kwalifikacji. Ale karierowicze wierni są swemu przywódcy
dopóty tylko, dopóki ma on powodzenie. Przy pierwszej porażce — opuszczają go.
[…]
Nie na tym polega różnica życia publicznego a prywatnego,
jakoby w stosunkach politycznych nie obowiązywały przykazania: nie kradnij, nie
zabijaj, nie mów fałszywego świadectwa... I w życiu prywatnym, nie tylko wolno,
ale należy zabić zbrodniarza, który nastaje na życie matki, żony, dzieci, a
nawet osobiście nieznajomych nam współobywateli. Tak samo w życiu publicznym
obowiązkiem jest zabijać wrogów, którzy nastają na życie narodu. Nie mniejszą
jednak zbrodnią od morderstwa dla osobistej zemsty czy bezprawnego zawładnięcia
majątkiem, jest wszczynanie wojny domowej dla bezprawnego zawładnięcia rządami
kraju lub skrytobójczy zamach na przeciwnika politycznego.
Naprawdę ta jest między życiem osobistym, a publicznym różnica
— że to ostatnie wymaga, by naród był silny — oprócz osobistej uczciwości w
stosunkach między jednostkami, odrębnych jeszcze cnót narodowych. Bo każda
wspólnota ludzka, każdy zespół jednostek — opiera się na odrębnych cnotach.
[…]
Najszerszą, ogarniającą sobą wszelkie inne zespoły ludzi,
wspólnotą — jest naród. Więc siła duchowa narodu opiera się i na wysokim
poziomie moralno-religijnego życia jednostek, i na ich cnotach rodzinnych, i na
ich uczciwości i obowiązkowości zawodowej, i na ich sumienności organizacyjnej
we wszystkich zbiorowych poczynaniach — a ponadto na szczególnych jeszcze
cnotach narodowych.
Cnotami narodowymi są: 1) wielka ambicja historyczna i
silne poczucie honoru narodowego; 2) dbałość o zachowanie narodowej
samodzielności, zarówno państwowej, jak ogólno cywilizacyjnej i gospodarczej;
3) solidarność narodowa, rozumienie i odczuwanie przez zamożnych i
oświeconych potrzeb niezamożnych i nieoświeconych i płynąca stąd
sprawiedliwość społeczna; 4) praworządność.
Rewolucja
Polska jest niewątpliwie jednym z
najbardziej patriotycznych narodów w Europie. We wszystkich warstwach ludności
ogromna większość ludzi gotowa jest każdej chwili oddać życie w obronie
ojczyzny.
Ten patriotyzm czyni lud polski
przedziwnie odpornym na wszelką agitację antypaństwową. Podejmowane przez
komunistów, niekiedy nawet przy poparciu polskiej partii socjalistycznej,
strajki polityczne — były zawsze złamane nie represyjnymi zarządzeniami rządu,
lecz przez proste odwołanie się do uczuć obywatelskich robotników i
przedstawienie im niebezpieczeństwa, na jakie by strajkiem ojczyznę narazili,
względnie przez dobrowolne stanięcie do pracy, na miejsce strajkujących,
organizacji samopomocy społecznej. Fakt ten ma doniosłość ogromną. Świadczy
wymowniej bodaj nawet od tego cudownego zapału patrystycznego, który ogarnął
cały naród od dzieci i kobiet do starców, w chwili zbliżania się bolszewików do
Warszawy — że rdzeń narodu jest zdrowy. Daje to nam prawo wierzyć w przyszłość
Polski.
Jednocześnie jednak stwierdzić
trzeba, że w codziennym stosunku obywateli i stronnictw do państwa istnieje
poważne niedomaganie, które może stworzyć groźne dla odzyskanej niepodległości
niebezpieczeństwo.
Z jednej strony, ogół ciągle
jeszcze — jak za czasów niewoli, uważa za normalne uchylanie się od przepisów
prawnych i rozporządzeń rządowych, nakładających na obywateli jakiekolwiek
ograniczenia. Ludzie, którzy bez wahania poświęcą nie tylko życie, ale cały
majątek w chwili walki zbrojnej z najeźdźcą — nie uważają zgoła za czyn
niepatriotyczny zatajanie dochodu przy wymiarze podatku lub ofiarowywanie
łapówki urzędnikowi państwowemu.
Z drugiej strony, stu
pięćdziesięcioletnia tęsknota za własnym państwem wyrobiła w społeczeństwie
naszym naiwną wiarę we wszechpotęgę państwa. Samopomoc społeczna, którą tak
skutecznie przez cały czas podległości obcym państwom walczyliśmy z przemocą
tych państw, nagle, po odzyskaniu niepodległości, jakby zamarła. Wszyscy
oczekują wszystkiego od państwa. Obarcza się państwo zadaniami, którym by nie
podołała wiekami wyrobiona administracja zachodnio-europejska, a w każdym razie
nie może sprostać nasz młody organizm państwowy. Wskutek tego państwo ugina się
pod rosnącymi nieustannie ciężarami finansowymi, a dochody skarbu państwowe
zawodzą. Gospodarka nasza skarbowo-gospodarcza weszła na drogę, z której
wyjścia nie ma. Tylko przez stanowcze cofnięcie się z niej może nastąpić
uzdrowienie naszych stosunków finansowych, walutowych i ekonomicznych.
Nie widać jednak dotychczas tej
siły, która by mogła rozwój państwowego życia naszego zawrócić z tej fatalnej
drogi. Nastrój większości posłów i stronnictw sejmowych przypomina całkowicie
psychologię sejmów szlacheckich dawnej Rzeczpospolitej, które nigdy się nie
zdobyły na uchwalenie dostatecznych podatków. I rząd z większości tej
wychodzący nie umie ani się przeciwstawić coraz to większym żądaniom wydatków
skarbowych, które stronnictwa stawiają dla pozyskania sobie wyborców, ani wejść
do sejmu z wnioskami o niezbędne podwyższenie podatków — które by się tym czy
innym warstwom ludowym, a przede wszystkim włościanom nie spodobało.
Należy zaś pamiętać, że rewolucję
francuską wywołało nie co innego, jeno impas skarbowo-gospodarczy, w jakim się
ówczesna monarchia francuska znalazła.
Widmo rewolucji jest od nas
jeszcze daleko. Ale jeśli nie ustanie w czas rozrzutność republikańskiego naszego
sejmu, tak jak nie ustała w czas rozrzutność dworu Ludwika XVI, jeśli nasi
posłowie „ludowi” nie zrozumieją wczas, że dla utrzymania państwa nie
wystarczają najbardziej ofiarne porywy patriotyczne, gdy wróg granicom ojczyzny
zagraża, ale konieczne jest codzienne podporządkowywanie swych stanowych
interesów potrzebom państwa, tak jak nie zrozumiała tego w czas szlachta
francuska XVIII wieku — to wcześniej, czy później te same przyczyny wywołają te
same skutki.
Rewolucja w Polsce miałaby jednak
inne skutki, niż we Francji. Zakończyłaby się nie bohaterską epoką napoleońską
— ale powtórnym rozbiorem Polski.
Ogół patriotyczny i wykształcony
społeczeństwa naszego powinien jasno sobie z tego zdawać sprawę. Na nim leży
obowiązek zawrócenia wewnętrznej naszej polityki z błędnych torów, które
prowadzą nas do takiegoż impasu skarbowo-gospodarczego, w jakim się znalazła
Francja w przededniu wielkiej rewolucji.
Jest to możliwe, bo — powtarzam — rdzeń
narodu jest zdrowy, ale nie dokona się tego jedynie na terenie polityki
sejmowej, przez konstruowanie takich, czy innych bloków partyjnych w sejmie,
takich czy innych rządów: centrolewych, centrowych, centroprawych, czy wręcz
prawicowych.
Źródło złego leży bowiem w
zasadniczo błędnym stosunku obywateli do państwa. Ten stosunek trzeba co
prędzej uzdrowić. Przede wszystkim zaś ogół społeczeństwa powinien zrozumieć, że
nie państwo, nie rząd, sejm i administracja państwowa stworzy dobrobyt,
cywilizację i rozkwit twórczych sił narodu, lecz naród musi zbiorowym, ciągłym,
codziennym, lata trwającym wysiłkiem zbudować siłę i bogactwo państwa.
W czasie niewoli oświecone warstwy
nasze potrafiły wytworzyć jasną, konsekwentną myśl narodową i myśl tę wszczepić
codzienną swą pracą anonimową, wbrew naciskowi państw zaborczych, w umysły i
serca szerokich mas ludowych.
Odzyskanie niepodległości nie
zwolniło wykształconego ogółu od tego obowiązku patrystycznego, przeciwnie
zwiększyło go jeszcze. Dziś powinien ten sam wykształcony ogół wytworzyć w
sobie jasną, konsekwentną myśl państwową i etykę państwową, i tę myśl i etykę
państwową również codzienną i zbiorową pracą, a przede wszystkim dobrym własnym
przykładem — wpoić w masy ludowe.
Gdy to się stanie — żadne wysiłki
emisariuszy III-ej międzynarodówki nie zachwieją naszym bytem państwowym. Ale
gdyby, nie daj Boże, masy ludu za lat parę zobaczyły, że kierujące państwem
warstwy stoją bezradne, w rozterce myśli i niezdolne do stanowczego
konsekwentnego planu działania wobec coraz gorszego spadku waluty, rosnącej w
nieskończoność drożyzny, zastoju przemysłu i rolnictwa, zwiększającej się
nieustannie liczby funkcjonariuszy państwowych — wtedy nie pomoże najgorliwsze
aresztowanie agitatorów komunistycznych.
Rewolucja nie jest bowiem chorobą
zakaźną, powstaje jedynie — ale powstaje niechybnie — z rozterki myśli i zaniku
woli warstw kierujących w narodzie i państwa.
Stanisław Grabski (1871-1949) – ekonomista, publicysta i
polityk narodowej demokracji, profesor uniwersytetów we Lwowie, Krakowie i
Warszawie. Współzałożyciel PPS, z którego jednak wystąpił w 1901 r., wiążąc się
z obozem narodowym, którego przez lata był czołową postacią, uchodząc za
przedstawiciela umiarkowanego jego skrzydła. Od 1905 r. zasiadał we władzach
Ligi Narodowej, zaś od 1907 r. Stronnictwa Narodowo-Demokratycznego, w 1919 r.
zakładał Związek Ludowo-Narodowy. W II RP Grabski był posłem (1919-1927) i
ministrem wyznań religijnych i oświecenia publicznego w rządach W. Grabskiego i
W. Witosa. Po przewrocie majowym wycofał się z życia politycznego, zdystansował
się także od radykalizujących się nurtów obozu endeckiego. W czasie wojny
początkowo po aresztowaniu przez władze sowieckie przebywał w obozie na terenie
ZSRS, następnie po uwolnieniu udał się do Anglii, gdzie przewodniczył Radzie
Narodowej (1942-1944). Po powrocie do kraju (1 lipca 1945) wszedł w skład KRN,
będąc jej wiceprzewodniczącym (1945-1947). Ustąpił po sfałszowanych wyborach
1947 r. i poświęcił się pracy akademickiej na Wydziale Prawa Uniwersytetu
Warszawskiego. Główne dzieła: Zarys rozwoju idei
społeczno-gospodarczych w Polsce (1903), Rewolucja
(1921), Naród a państwo (1922), Kryzys myśli państwowej (1927),
Ekonomia społeczna (1927-1929), Myśli o dziejowej drodze Polski (1944).