Wybrane fragmenty pochodzą z:
Odrodzenie ducha - budowa wolności, bezdebitowe Wydawnictwo Consensus: Warszawa
1982, s. 1-5, 10-14 i 32-33.
Faktyczna delegalizacja "Solidarności"
i cały splot wydarzeń związanych z ogłoszeniem przez WRON stanu
wojennego stworzyły w całym kraju sytuację, w której współistnienie
władzy
i społeczeństwa stało się naprawdę trudne. Władza i społeczeństwo
stoją dziś naprzeciw siebie jako dwie otwarcie wrogie i wyraźniej
niż kiedykolwiek dotąd odczuwające swą własną identyczność i wzajemną
odrębność siły. Mamy więc z jednej strony kadry zawodowych wojskowych,
milicję, służbę bezpieczeństwa, aparat partyjny, administracyjny,
wyższe kadry menedżerskie;
z drugiej rozproszoną, ale organizującą się ponownie w podziemiu
"Solidarność", Kościół i inne pomniejsze legalnie lub
nielegalnie działające stowarzyszenia czy organizacje, jak na przykład
w pierwszym przypadku Związek Literatów, w drugim KPN. Po tej drugiej
stronie należy zapisać również ponownie znajdującą się w stanie
rozproszenia i atomizacji zasadniczą substancję społeczną - miliony szeregowych tak zwanych szarych
obywateli. Obywatele ci posiadają obecnie dojrzalszą niż przed dwoma
laty świadomość społeczną i dlatego zdolni są do szybszego niż wówczas
przełamywania własnej atomizacji i włączania się w konkretne działania
społeczne, gdy takowe będą możliwe. Zapisując tę substancję po stronie
sił społecznych należy wszelako uczynić zastrzeżenie, że ze względu
na swoje niedookreślenie, na pewną, rzec by można, magmowatość zrozumiałą
po latach ideologicznego prania mózgów i totalitarnego społecznego
młyna, substancja ta stanowi biologiczny rezerwuar nie tylko dla
sił zorganizowanego społeczeństwa, ale i dla władzy - przynajmniej potencjalnie.
Modele rzeczywistości społecznej
Próba innej niż przez wyliczenie
definicji obu obozów jest zapewne skazana na niepowodzenie. Żywy
kosmos społeczny jest zbyt skomplikowany, aby tego rodzaju ambicji
można było zadośćuczynić. Jeśli jednak definicje takie traktować
nie jako wyczerpujące ujęcie zagadnienia, ale jako propozycje modeli,
które pozwolą na pogłębienie rozumienia sytuacji bez pretensji do
ogarnięcia w jednym, czy nawet w wielu modelach jej całości, warto
tego rodzaju modele konstruować. Posiadają one bowiem pewną wspólną
z metaforami cechę. Podobnie jak dobrą metaforę można eksploatować,
budując za jej pomocą dalsze obrazy, tak
z dobrego modelu można wydobyć ciekawe nieraz wnioski, bacząc oczywiście
na ich zgodność z rozumem i doświadczeniem.
Zamierzam wspomnieć
o czterech modelach będących rzutami magmowatego i rozmytego obrazu
rzeczywistości, jaki jawi się przed naszymi oczami, na cztery różne
siatki pojęciowe. Będą to: model klasowy, model kastowy, model ideologiczny
i model dwunarodowy. Szerzej zajmę się jednak jedynie dwoma ostatnimi:
ideologicznym i dwunarodowym. Posiadają one większy
- jak sądzę - związek z rzeczywistością i dlatego
są bardziej przydatne dla pragmatycznych celów, jakie sobie stawiam.
Umysły ukategoryzowane
po marksistowsku najchętniej posługują się modelem klasowym, utożsamiając
go przy tym -
z charakterystyczną dla marksistów teoriopoznawczą naiwnością - z rzeczywistością społeczną. Mówiło
się więc w kręgach dawnej marksizującej opozycji demokratycznej
o tym, że komunizm wytworzył własną klasę właścicieli środków produkcji,
później pisano o właścicielach środków przymusu. Sądzę, że model
ten jest po pierwsze - jak wszystkie produkty intelektualne
marksizmu - raczej zwodniczy,
to znaczy, że odrywa myślenie od rzeczywistości, po drugie, że jest
do sytuacji kraju w tak zwanym "obozie socjalistycznym"
nieodpowiedni, po trzecie wreszcie, że jest całkowicie już dziś
jałowy i wyeksploatowany.
Drugi model, którym
czasem posługujemy się myśląc o sytuacji społeczno-politycznej naszego
kraju, to model kastowy. Wedle niego komuniści stanowiliby odrębną
od reszty społeczeństwa kastę o własnych obyczajach, niedostępną
dla innych obywateli. Być może model taki nadawałby się do opisu
państwa światowego, w którym komunizm ostatecznie zwyciężył i które
nie posiada wrogów zewnętrznych. Dziś jednak państwo takie może
być jedynie przedmiotem marzeń ideologów. Dziś komunizm jest nadal
w fazie wypełniania swej misji (co, jak sądzą znawcy, przynależy
do jego natury) i jako taki, jako walczący, musi stale czerpać świeże
biologiczne siły ze społeczeństw, na których pasożytuje. Dlatego,
jeżeli już ktoś musi mówić o kastach, powinien pamiętać o tym, iż
po pierwsze komunistyczne kasty nie są zamknięte, zaś po drugie,
że wypełniając swoją światową i społeczną misję muszą propagować
ideologię, czego prawdziwa kasta czynić nie zechciałaby. Społeczeństwo
kastowe powstaje w wyniku setki lat trwającej ewolucji przerywanej
wojnami domowymi, najazdami obcych plemion, narodów itp. 37 lat
historii PRL to za mało do ukształtowania się kast. Zresztą, generalnie
rzecz ujmując, społeczeństwo realnego socjalizmu nie ma nigdzie
w świecie więcej niż siedemdziesiąt lat. Z tego powodu trudno jest
mówić o kastach - nawet w ZSRR.
Trzeci model to model ideologiczny.
Wielu teoretyków utożsamia go z rzeczywistością. Jest to model tak
powszechnie znany, iż muszę prosić czytelnika o wybaczenie przypominając
niektóre jego aspekty. Wedle tego modelu w państwie komunistycznym
istnieje tak zwana nadrzeczywistość. Jest to sfera pojęć ideologicznych,
które na ramionach rewolucji marksistowsko-leninowskiej zostały
uniesione "w niebiosa" i tam spetryfikowane. Jest to sfera
idei kategoryzujących myślenie ludzi żyjących pod słońcem komunizmu.
Idee te są wprawdzie oderwane od społecznego konkretu i bytują w
sferze abstrakcji, spełniają jednak w państwie komunistycznym społeczną
i zgoła konkretną funkcję. W państwie komunistycznym deklaracja
wiary w te idee jest warunkiem kariery, żonglerka tymi ideami stanowi
istotę nauk społecznych, a faszerowanie nimi umysłów młodzieży - fundament edukacji. Może najważniejszą cechą komunistycznego wyznania
wiary jest przeświadczenie, że pojęcia ideologiczne nadają się do
opisu całej społecznej rzeczywistości i do wyznaczenia ostatecznych
celów ewolucji społeczeństwa.
Tymczasem od dawna
wiadomo, że dobra zbiorowego, sprawiedliwości społecznej czy praworządności
socjalistycznej itp. nie da się nawet zdefiniować. Można natomiast
z całą pewnością powiedzieć, że w imię tych mętnych idei państwo,
które powstało dla ich realizacji, zwiększa nieustannie swoją potęgę,
bezlitośnie uciskając obywateli i uniemożliwiając realizację zwykłego
dobra, zwykłej sprawiedliwości, zwykłej praworządności itp. Ludzi
sprawujących w państwie komunistycznym władzę w imię ideologii,
a także tych, którzy im w sprawowaniu władzy pomagają, czerpiąc
z tego tytułu korzyści, nazywa się zwykle strażnikami ideologii.
Aby ta armia strażników mogła sprawnie funkcjonować, część z nich
przynajmniej musi w ideologię wierzyć. Są wprawdzie pisarze polityczni,
którzy sądzą, że może funkcjonować sprawnie tak zwana ideologia
zimna, to znaczy taka, w imię której można
- nie wierząc w nią -
sprawować władzę. W moim przekonaniu taki pogląd jest błędny.
Nie można utrzymać państwa bez grupy ludzi, którzy święcie wierzą
w to, co jest tego państwa zasadą: w pieniądz, gdy zasadą są pieniądze,
w majestat królewski, gdy zasadą jest majestat, w Boga, gdy wolność
jest zasadą. Państwo totalitarne, w którym ideologia wystygła, musi
- jeśli ideologii zostanie przeciwstawiona inna gorąca wiara - ewoluować w kierunku innej formacji ustrojowej albo zginąć
w krwawym rewolucyjnym wybuchu.
Jest banałem stwierdzenie,
że tą inną wiarą jest wiara w Boga. Marks twierdził, że religia
jest abstrakcją "uniesioną przez człowieka w niebiosa"
i "oderwaną od swego ziemskiego podłoża",
a jednocześnie spełniającą w ziemskiej rzeczywistości zgoła konkretne
społeczno-polityczne zadania. Marks głosił, że abstrakcja ta nie
posiada swojego przedmiotu
- to znaczy realnie istniejącego bytu nadprzyrodzonego
- i że służy jedynie nikczemnemu wyzyskowi proletariatu przez
burżuazję i inne warstwy posiadające. Religia
- to było jego znane powiedzenie
- jest opium dla ludu. Jej zadanie to lud ogłupiać, odwracać
jego uwagę od niedoli doczesnej, mamić oszukańczą nadzieją na pozadoczesną
przyszłość. To, co Marks o religii pisze, odnosi się zupełnie nieźle,
ale -
o ironio - nie do
religii, ale właśnie do ideologii, którą krzewił. To właśnie ideologia
jest matecznikiem złudzeń, w imię których zapędza się ludzi do niewolniczej
pracy. To właśnie ideologia stawia człowiekowi zbiorowemu "pozaziemskie"
cele, odwołując się do rzekomo doskonałej teorii całej rzeczywistości.
Podstawowym błędem poznawczym myślenia ideologicznego jest pomieszanie
porządku wiary z porządkiem wiedzy. Ludzie opętani przez ideologię
wierzą, że wiedzą, jak należy urządzić świat, aby stał się dla ludzkości
rajem. Aby ten raj przybliżyć, gotowi są posłużyć się w stosunku
do innych ludzi siłą, działając wbrew ich woli i wbrew ich woli
karmiąc ich własnymi mrzonkami.
Inaczej ma się rzecz
z religią. Religia nie stawia człowiekowi zbiorowemu żadnych zadań.
Nie rości sobie pretensji do objawiania jakiejkolwiek w ogóle, a
tym bardziej ostatecznej teorii ziemskiej rzeczywistości. Nie proponuje
żadnej metody realizacji raju na ziemi. Przedmiotem religii jest
rzeczywistość nadprzyrodzona, która nie może być przedmiotem wiedzy,
a jedynie przedmiotem wiary. Oddzielając przedmiot wiary od przedmiotu
wiedzy, pozwala religia na zaspokojenie metafizycznych potrzeb człowieka,
stanowiąc równocześnie ochronę przed degeneracją tych potrzeb polegającą
na błędnym ulokowaniu instynktu metafizycznego
w materialnej rzeczywistości, co charakteryzuje właśnie postawę
ideologiczną. Innymi słowy religia postuluje porządek wartości nie
z tego świata i proponuje osobie ludzkiej na ich tkance budować
drogę do Królestwa Niebieskiego. Ideologia przeciwnie
- postuluje możliwość zbudowania raju w granicach porządku przyrodzonego,
którego jedyną tkanką są materia i siła, czyli bierność i przemoc.
Dzięki oddzieleniu
porządku nadprzyrodzonego od porządku przyrodzonego pozwala religia
na - nie obciążone balastem
pojęć religijnych - badanie
porządku siły. Badanie to ma swój dodatkowy napęd w imperatywach
dobra i prawdy, które nie pochodząc ze świata przedmiotowego, są
motorycznymi siłami poznania. Dlatego jedynie w społeczeństwach
prawdziwie religijnych możliwy jest rozwój nauki. Ale nie tylko
nauka w społeczeństwach religijnych się rozwija. Rozwijają się tam
ogólniej postawy poznawcze, których motorami są - jak już pisałem - sumienie
i potrzeba prawdy. W takich właśnie społeczeństwach możliwe staje
się dostrzeżenie ludzkiej niedoli i stopniowe ulepszanie ludzkiego
życia w tych wąskich granicach, w jakich jest to na ziemi możliwe.
Wprowadzenie opozycji:
ideologia-religia, wydać się może wielu "niewierzącym"
przeciwnikom ideologii niewłaściwe. Dla nich potrzeba kilku słów
wyjaśnienia. Gdy przeciwstawiałem religię ideologii, myślałem nie
tylko o pseudoreligijnym rodowodzie ideologii. Myślałem również
o religii i ideologii w ich obecnym rozumieniu. Ale myślałem o religii
żywej i o ideologii żywej. Duch religijny ożywiający społeczeństwo
jest duchem dobra
i prawdy. To, co w nim istotne, sprowadza się w gruncie rzeczy do
postaw wyrażanych praktycznie, postaw wobec świata i wobec ludzi.
Każdy człowiek, który szuka prawdy i dąży do dobra, czyli kieruje
się w swoim postępowaniu potrzebą poznania prawdy
i stara się czynić dobro, jest faktycznie, a nie teoretycznie ożywiony
duchem religijnym - niezależnie
od własnych wyobrażeń na swój temat. Wiara bowiem nie polega na
przeświadczeniach, ale jest egzystencjalną zasadą naszych czynów.
Nie da się dociec, kto ma rację - ludzie wierzący czy ateiści. To znaczy
nie da się tego zagadnienia rozwiązać w drodze intelektualnych spekulacji.
Jednak kwestię tę musi każdy człowiek rozwiązywać praktycznie, ponieważ
żyje, żyjąc, działa, a działając, nieustannie dokonuje wyborów.
Te wybory są wyborami wiary. Jeśli wierzy w dobro, będzie go szukać
niezależnie od poglądów, które posiada. Jeśli wierzy w mamonę, władzę
i inne podobne bożki, nie zmieni tej wiary najlepsza nawet religijna
edukacja ani codzienne modły
w kościele. Ten człowiek nie wierzy w Boga. Można tu dać przykłady
nie tylko pojedynczych osób, ale całych nieledwie narodów opuszczonych
przez ducha dobra i prawdy. Mam tu na myśli narody wyznające różnego
rodzaju gnostyckie pseudoreligie, których przedstawiciele wierzą,
że posiadają teorie całej ziemskiej i ponadziemskiej rzeczywistości;
a tym samym przypisują sobie zdolność do "naukowego" przedstawiania
zadań i przyszłości ludzkości w niebie i na ziemi. Mam tu na myśli
również narody żyjące w warunkach, w których religia uległa degeneracji.
W tego rodzaju społecznościach ateizm jest często jedyną możliwą
formą wyrażania postawy prawdziwie religijnej i prawdziwie poznawczej.
Jak wiadomo, istnieje
głębokie pokrewieństwo między gnostyczną pseudoreligią a ideologią
polegające na pomyleniu porządku przyrodzonego z nadprzyrodzonym,
a co za tym idzie - na
koncepcji czynienia dobra za pomocą siły. Równie głębokie jest pokrewieństwo
między religią rozumianą praktycznie, tzn. nakazującą jako podstawę
duchowego rozwoju dążenie do dobra i do prawdy, a ateizmem na tych
samych fundamentach opartym. Jeżeli bowiem duchowy rozwój człowieka
jest przede wszystkim praktyczny, to poglądy metafizyczne mają w
sprawach ducha drugorzędny charakter. Ateizm na fundamencie dobra
i prawdy jest w takim ujęciu jedynie intelektualną tarczą człowieka
uduchowionego, ale pozbawionego jasnych pojęć religijnych z powodu
bytowania pod zdradliwym niebem idei ideologicznych lub pogańskich.
Jest odrzuceniem szczudeł pseudowartości na rzecz heroicznej samotności.
Przed takim ateizmem otwarte jest niebo idei istotnie religijnych
i istotnie religijna nadzieja. Ateizm na fundamencie dobra i prawdy
powstaje wtedy, gdy ideologicznie lub pseudoreligijnie ukategoryzowany
umysł wyrywa się ze swojej pojęciowej niewoli. Jeśli umysłowi takiemu
dostarczyć kategorii istotnie religijnych, które pozwolą mu jego
duchowe potrzeby nazwać i opisać, przyjmie on religijną nadzieję
jako sens własnej drogi. Od tej pory będzie ona w nim stale obecna.
To prawda, że u wielu ludzi nadzieja ta jest niewielka.
Nie wolno jednak mierzyć religijności jednostek i społeczeństw jedynie
natężeniem ich religijnej nadziei. Gdyby taka była miara ducha,
gdyby taka była istota religii, wówczas najmakabryczniejsze monstra
stałyby się bogami, a wielu ludziom zacnym i sprawiedliwym odebrana
byłaby możliwość zbawienia. Na szczęście jest inaczej. Miernikiem
religijności społeczeństwa, sprawdzianem mocy jego ducha jest obecność
w jego świadomości, a przede wszystkim w jego praktycznym działaniu,
dobra i prawdy. Ich obecność oznacza wrażliwość poznawczą, zdolność
dostrzeżenia niedoli konkretnego, nieabstrakcyjnego człowieka, zdolność
przyjmowania do wiadomości faktów. W społeczeństwie, w którym budzi
się wiara, gaśnie fałszywy blask idei ideologicznych. Bledną one
nawet w oczach samych strażników, aż wreszcie każdy nieledwie dostrzec
w nich potrafi nicość, która zawsze była ich wynalazcą i materiałem.[…]
Musimy teraz […] przedstawić czwarty i ostatni już model - model dwunarodowy. Muszę w tym miejscu
zrobić istotne zastrzeżenie. Traktuję model dwunarodowy jako konstrukcję
intelektualną dość słabo przystającą do rzeczywistości. Sądzę jednak,
że niektóre aspekty tego modelu są pouczające i że w obecnym dynamicznym
okresie historii, w którym trudno jest z tego, co się w naszym kraju
dzieje, cokolwiek zrozumieć, model ten jest nie gorszą - jeśli nie lepszą - projekcją
rzeczywistości niż model ideologiczny.
Jeśli przez naród
rozumieć pewną wspólnotę interesów etnicznych, wyobrażeń, kultury,
obyczajów itp., żyjącą na określonym terytorium i zakorzenioną w
określonej tradycji, można traktować Polaków identyfikujących się
z państwem, a więc milicję, partię, aparat bezpieczeństwa, aparat
administracyjny i menedżerski, wojskowe kadry oficerskie i podoficerskie,
aparat stronnictw sojuszniczych PZPR itd.
- jako odrębny naród. Stanowisko takie wydać się może absurdalne,
nie jest jednak w naszej historii niezwykłe. Przed rokiem 1939 wielu
przeciwników sanacji uważało, że na terenie Polski żyją dwa narody:
jeden, którego wyobraźnia, interesy, lojalność itp. każą mu się
identyfikować z państwem
- był to w uproszczeniu rzecz ujmując naród skupiający się wokół
aparatu państwa - i drugi, definiujący się w opozycji
do sanacyjnego państwa. To dopiero była przesada! Co prawda - dzięki tej przesadzie można było to i owo z rzeczywistości międzywojennej
zrozumieć. […]
Spory wpływ na narodową
wyobraźnię polskich komunistów miało oddalenie się - poza horyzont jednostkowej pamięci - czasów międzywojennych. Stały się one
dla nich mityczną krainą,
w której poszukiwać dla siebie zaczęli wyimaginowanych korzeni.
Gdyby nie wojna polsko-bolszewicka i niezmiennie złe stosunki między
Polską międzywojenną a Rosją Radziecką wyobraźnia komunistów osiedliłaby
się na tym lubym terenie już dawno. Jednak, jak na tak niekorzystne
układy, postęp jest i tak niezły. Podobno Jaruzelski wyobraża sobie,
że jest dzisiejszym Piłsudskim, a pomniejsi funkcjonariusze wojskowo-policyjni
studiują pamiętniki sanacyjnych dygnitarzy, szukając w nich bratnich
odczuć i uzasadnienia dla własnych rządów obecnie. Utożsamianie
się z międzywojenną biurokracją poprawia im samopoczucie moralne,
co rzeczywiście jest im potrzebne. Oczywiście taki stan rzeczy nie
może podobać się przywódcom radzieckim
z nieboszczykiem Susłowem na czele. Rosjanie woleliby z pewnością,
aby władze w Warszawie nie kombinowały za wiele
w tych swoich paliackich łepetynach. Rosjanie pragną, jak się wydaje,
powrotu do rządów ideologii w naszym kraju. Jak się miał wyrazić
przed samą śmiercią Susłow, nie można rządzić bagnetami, należy
przywrócić siłę i autorytet partii. Oznacza to, że najważniejsze
radzieckie władze partyjne pragnęłyby powrotu naszego kraju do takiego
stanu, w którym sytuację opisywałby model ideologiczny, sytuacji,
w której Polska w gruncie rzeczy jeszcze nigdy nie była. Tak myślą
radzieccy przywódcy. Czy ich opinię podziela radziecki zespół wojskowo-policyjny,
który i tam wydaje się mieć coraz większe znaczenie - nie wiadomo.
Przywrócenie rządów
ideologii byłoby jednak w Polsce zadaniem niezwykle trudnym. Rewolucja,
podczas której władza utraciła monopol informowania siebie i innych,
dostarczyła do polskich głów takiej ilości autentycznej wiedzy o
rzeczywistości, że trudno będzie odrobić te straty w ciągu jednego
pokolenia. Rewolucja rozbiła partię, pozostawiając nie zmienionymi
wojsko, milicję i bezpieczeństwo. Z partii odeszli ludzie, którzy
liczyć mogli na realizację haseł, które głosiła ideologia, a przynajmniej
wmawiać w siebie, że na realizację tych haseł liczą. Doszli oni
do wniosku, że ich socjalistyczne ideały nie mają z ideologią nic
wspólnego. Zostali ideologowie i ludzie, których struktura psychiczna
i moralna każe im zawsze opowiadać się po stronie państwa, niezależnie
od funkcji, jaką siła tego państwa spełnia. Bez ideowych socjalistów
partia nie może funkcjonować. Ideologia nie może obejść się bez
pasożytowania na szczerym idealizmie
i wprowadzonej w błąd dobrej woli. Tak rozpoczęła się era bezpośredniej
dominacji aparatu bezpieczeństwa, wojska i milicji. Organa te są
nastawione ideologicznie. Są sługami siły, jej społeczną personifikacją.
W związku z klęską ideologii coraz większą rolę we władzach zaczynają
odgrywać ludzie, których myślenie odarte jest z mrzonek ideologicznych - oznaczać to może ewolucję w kierunku nieideologicznego modelu autorytarnego
państwa.
Oczywiście milicja,
służba bezpieczeństwa i wojsko potrzebują i poszukują legitymacji
swojej władzy. Chwilowo zachłystują się czystą siłą, ale to się
zmieni. Jeśli nie zdobędą innej legitymacji,
z pewnością na powrót sięgną po uzasadnienie ideologiczne. Zwolennicy
modelu ideologicznego sądzą nawet, że jest to pewne, tym bardziej,
że generał Jaruzelski wydaje się mieć poważne w tym kierunku skłonności.
Jednak trudno jest tego rodzaju pewność podzielać. Nie wiadomo,
jak będzie rozwijać się sytuacja
w Polsce i nie wiadomo, co uczynią następcy Breżniewa. Wiara
w mechaniczny powrót ideologii oznacza przekonanie o tożsamości
modelu ideologicznego z rzeczywistością, przekonanie mające u swego
podłoża materialistyczną koncepcję rzeczywistości. Tymczasem rzeczywistość
jest rzeczywistością samą w sobie,
z której zjawiskami jedynie stykają nas nauki społeczne. Jako rzeczywistość
sama w sobie wykracza ona poza wszelkie o niej wyobrażenia, a przede
wszystkim otwarta jest na przestrzeń wiary. W tej przestrzeni należy
rozpatrywać motywy wielu czynów ludzkich. Nie wszystkie one mogą
być przedmiotowo pojęte, to znaczy nie wszystkie mogą być wytłumaczone
w ramach porządku namiętności, naturalnych skłonności itp. Otwarcie
metafizyczne człowieka, poszerzenie jego wymiarów poza przestrzeń,
w której jest on tylko czynnym lub biernym przedmiotem działania
siły, zawarte jest w koncepcji ludzkiej godności7. Człowiek
godny to człowiek, który potrafi odmówić podporządkowania się sile
czy to płynącej z władzy, czy to z innego, chociażby społecznego
źródła, gdy tak każe mu głos sumienia. Takie przeciwstawienie się
sile jest realizacją ludzkiej wolności. Postulat takiej wolności
jest jedną z dwóch podstaw, na jakich opiera się chrześcijańska
koncepcja ducha, drugą podstawą jest łaska. Czasy,
w których Bóg budzi sumienia z uśpienia, są czasami pracy ducha.
Gdy takie czasy nadchodzą, wszystkie naukowe wyliczenia dotyczące
zachowania się społeczeństw tracą swoją prognostyczną ważność. Zachowanie
społeczeństw wyznaczane jest przez tak wiele czynników, że jak wiadomo,
niemożliwe jest naukowe przewidywanie przyszłości, nawet jeśli założyć,
że w świecie nie działa żaden czynnik duchowy. Jeśli jednak wierzyć
w jego działanie, wówczas można spodziewać się wielkich, przekraczających
wyobrażenia wydarzeń.
Wierzę, że wynik walki
z totalitaryzmem zależy od dwóch czynników: po pierwsze, od ingerencji
czynnika nadprzyrodzonego, którego wyrazem jest łaska, po drugie - od natężenia naszej skierowanej ku
dobru woli. Nauka Kościoła głosi, że samotna, pozbawiona wsparcia
nieba wola nie zda się na nic. Jednak znaki wskazują, że wsparcie
nieba nadeszło. Od nas zależy, jak je wykorzystamy. Stoi przed nami
problem właściwego odczytania naszych powinności, odróżnienia tego,
co jest pracą ducha, od tego, co taką pracą być się tylko wydaje,
odróżnienie praktycznego obowiązku od żądz, marzeń i namiętności.
Jest to zadanie poznawcze. Obok tego poznawczego zadania stoi przed
nami inne, nie mniej ważne
- zadanie wytrwałości, zadanie obudzenia w sobie woli mocy.
Musimy zdobyć się na wysiłek sprzeciwienia się czynem krążącej po
świecie opinii o Polakach jako o narodzie zapalającym się jedynie
słomianym ogniem.
Jeśli trafnie odczytamy
znaki i powinności, jeśli postępować będziemy po wytyczonej drodze
stanowczo i nieugięcie, z całą pewnością wygramy bitwę z nieprzyjacielem,
który będzie usiłował ponownie zawiesić sztandar ideologii na basztach
swojego ponurego zamczyska. Nie mamy armat, ale w tej bitwie decydować
będzie inny, niematerialny oręż.
Ale powróćmy do rozważania
modelu dwunarodowego. Stan wojenny przyniósł dalszy postęp w kierunku
narodowej izolacji ludzi władzy od reszty społeczeństwa. Po odejściu
ideowych socjalistów pozostali w partii jedynie ludzie, dla których
siła jest przedmiotem kultu, a co najmniej podziwu. Są to ludzie
zapatrzeni jak w monstrancję w blask radzieckiej potęgi, swoista
kasta żołnierzy imperium. W odruchu sprzeciwu wobec delegalizacji
"Solidarności" społeczeństwo zaczęło traktować ich jak
armię okupacyjną. Coraz częściej zaczęły się pojawiać symbole walki
z okresu okupacji niemieckiej, co wskazywało, że wyobraźnia społeczna
w coraz wyższym stopniu traktuje rzeczników imperium jak element
wrogi etnicznie. Jeśli więc nawet nasza obecna władza nie jest odrębnym
narodem - posiada wiele cech narodu in
statu nascendi. Jest oczywiste, że model dwunarodowy nie jest
modelem stabilnym. Jeśli więc opisuje obecną sytuację lepiej niż
ideologiczny, jest to jedynie dowodem na wyjątkową płynność tej
sytuacji. Będzie się ona nadal zmieniać. Jestem przekonany, że kierunek
tych zmian również od nas zależy.
Odejście socjalistów
z partii stworzyło w niej nową sytuację. Utraciła ona swój jednorodny
socjalistyczny charakter. Obecnie
o przynależności do partii, czy szerzej
- o przynależności do aparatu władzy
- nie decydują poglądy, ale wyłącznie interes grupowy. Są tam
obecnie ludzie o liberalnych poglądach na gospodarkę - przeciwnicy ideologii i zwolennicy autorytarnej władzy opartej
na sile zespołu wojskowo-milicyjnego, są też ideologowie. Przeciwko
społeczeństwu polskiemu wystąpili wspólnie, ponieważ kierowali się
wspólnym interesem narodowym. Ludzie ci zaczynają się kłócić, dopiero
gdy jako całość czują się bezpieczni. Uważam, że podział między
nimi jest niezwykle ważny dla przyszłości naszego kraju. Jeśli zwyciężą
ideologowie, będzie to powrót do rządów nadrzeczywistości. Jeśli
wygrają przeciwnicy ideologii, będzie to początek ewolucji w kierunku
wolności. Podział na ideologów i ich przeciwników jest podziałem
na otwartych i zakłamanych zwolenników kultu siły. Ideologowie czczą
siłę, mieszając jej porządek z porządkiem wartości. Ich przeciwnicy
po prostu w żadne wartości nie wierzą. Są cynikami, którzy lubiąc
zresztą z reguły świat (w przeciwieństwie do ideologów), postanowili
się w nim jak najlepiej urządzić. Cynicy uważają moralność za naiwność,
ale do ideologii czują zdrowe obrzydzenie. Jeśli nie zagraża to
zbytnio ich interesom, mogą postępować uczciwie. Można powiedzieć,
że posiadają sumienie, ale wątłe i niezwykle roztropne. Podstawowym
hasłem cyników jest realizm. Realizm ich usprawiedliwia i zapewnia
im komfort psychiczny. Zwykle krytykuje się cyników za ich postawę
i stawia niżej od ideologów pod względem moralnym. Jest to wielki
i posiadający niemałe społeczne znaczenie błąd. Polega on na pomyleniu
ideowości z moralnością. Ze społecznego punktu widzenia są cynicy
niezwykle potrzebni, głównie dlatego, że nie myślą pojęciami ideologicznej
nadrzeczywistości. Cynicy nie widzą żadnego dla siebie zagrożenia
w religii. Przeciwnie ideologowie
- widzą w religii nadrzeczywistość konkurencyjną do nieba własnych
idei, są przeciwnikami poznania, myślą o rzeczywistości wedle pseudoreligijnych
stereotypów.
Niezrozumienie tych
spraw leży u podstaw poważnych błędów, jakie popełnialiśmy i jakie
gotowi jesteśmy popełniać nadal. Należy odróżnić ocenę moralną od
oceny politycznej. Można nie pochwalać cyników (wszak trudno ich
pochwalać), ale równocześnie poprzeć ich przeciw ideologom dla przeciwstawienia
się zasadniczemu niebezpieczeństwu. Trzeba poprzeć cyników nie dla
ich zadań, ale z powodów politycznych. Nie da się bowiem pokonać
jednocześnie ideologii i rządzącego obecnie Polską uzbrojonego narodu
"Spartiatów". Byłoby to możliwe jedynie w tym przypadku,
gdyby "Heloci" posiadali siłę zbrojną wystarczającą do
przegnania z kraju jego wewnętrznych i zewnętrznych zdobywców. Takiej
siły nie posiadamy. Dlatego powinniśmy zadowolić się innym celem.
Powinniśmy starać się przemienić "Spartiatów"
- nawrócić ich na naszą wiarę chrześcijańską.
Dobrze rozumiem, że
dla kogoś, kto pamięta przewinienia władzy w Polsce, takie zadanie
może wydawać się mało realne,
a może nawet zabawne. Myślę, że muszę tę sprawę trochę bliżej przedstawić.
Oczywiście nawrócenie "Sparty" nie oznacza bynajmniej
tego, że poszczególni jej obywatele staną się bogobojnymi katolikami
spędzającymi wieczory w kościele i rozpamiętującymi własne grzechy
dla przyszłej poprawy. To nie o to chodzi. Nawrócenie "Sparty"
polegać będzie na odrzuceniu przez nią ideologii. Odrzucenie ideologicznego
ukategoryzowania umysłu oznaczać będzie otwarcie na wartości chrześcijańskie
wspólne teraz dla obu zantagonizowanych narodów. Oznaczać będzie
początek procesu przemian, którego skutki leżą poza widocznym dziś
horyzontem politycznym. Nawrócenie "Spartiatów" oznacza
odsunięcie od władzy ideologów. I znów może ktoś uważać, że tego
rodzaju pomysł jest politycznie naiwny. W aparacie władzy stale
ścierają się przeciwne stronnictwa, wynikiem tych starć jest zwykle
sukces bezbarwnego i niewiele nadziei rokującego centrum. To prawda.
Ale starcia przebiegają w określonej sytuacji społeczno-politycznej,
wobec określonego stanu psychiki społeczeństwa. Od rozwoju tej sytuacji,
od zmian w tej psychice zależy temat i kierunek walki o władzę.
To, co dziś wydaje się niemożliwe, może stać się zupełnie prawdopodobne
jutro. Warunkiem jest nieustępliwość w walce przeciwko ideologicznemu
zniewoleniu. […]
Zauważyłem ostatnio
z przyjemnością, że w "Sparcie" zaczyna się nasilać aktywność
samopoznawcza, że podejmowane są próby sformułowania myśli państwowej
nie opartej na ideologii. Próby te podejmowane są przez ludzi od
lat oddanych reżimowi, którzy jednak dotychczas wegetowali raczej
na jego peryferiach intelektualnych. Wydaje się, że ich kariery
związane są ze stanem wojennym. Największą zaletą tego stanu jest
obnażenie prawdy rządów mniejszości wbrew woli większości, obnażenie
z taką siłą, że dla kogoś, kto nie jest szaleńcem, niemożliwe staje
się dalsze ideologiczne samounicestwianie się. Dlatego z partii
odeszli ideowi socjaliści. Nie byli w stanie dłużej się oszukiwać,
zrozumieli, że pragną istnieć i że istnieć mogą jedynie poza partią.
Po odejściu socjalistów z partii ton intelektualny zaczęli w niej
nadawać ludzie wprawdzie szczerze władzy oddani, ale o formacji
skrajnie prawicowej, jak na przykład Górnicki czy Koźniewski w Warszawie,
a Łagowski w Krakowie. Nie mogę pojąć oburzenia moralnego, jakie
otacza działalność intelektualną tych ludzi. Ci intelektualiści
chcą przecież umożliwić naszemu wrogowi istnienie. Niechże im się
więc szczęści w poszukiwaniu nieideologicznego uzasadnienia władzy
"Spartiatów" w PRL. Gdy władza nie posiadająca mandatu
ludu, zamiast dzięki ideologicznej legitymacji pod ten mandat się
podszywać, szuka własnego uzasadnienia w myśli skrajnie prawicowej,
należy jej tylko przyklasnąć. Dąży bowiem do samopoznania. Gdy Koźniewski
do spółki z Łagowskim zdołają przekonać "Spartiatów",
że dzięki generałowi ratują Polskę przed komunizmem, będzie to nowe
uzasadnienie władzy, które otworzy przed naszym krajem drogę pokojowej
ewolucji. Rozumiem doskonale, że niesłychane krętactwo i asekuranctwo
naszej "nowej prawicy" może normalnego człowieka zdrowo
zdenerwować. Powinien on jednak wtedy zażyć relanium i pomyśleć
o tej prawicy rodowodzie i o jej obecnej sytuacji. To jasne, że
Koźniewski czy Górnicki kręcą. Ale czymże jest to ich krętactwo
w porównaniu z intelektualną odwagą, jaką wykazali, występując przeciwko
najpotężniejszemu diabłu, jaki kiedykolwiek osiedlił się w sferze
międzyludzkiej - przeciwko
ideologowi. Dlatego zamiast otaczać ich wyłącznie pogardą, należy
raczej sympatyzować z nimi w ciężkiej walce, jaka ich z pewnością
czeka. Musimy dobrze zrozumieć, że zasługa tych intelektualistów
polega nie na tym, że w ideologię nie wierzą, ale na tym, że przeciwko
niej jawnie występują. Tylko jawne bowiem i masowe wystąpienia przeciwko
ideologii mogą odebrać władzę w naszym kraju ideologicznej nadrzeczywistości.
Jak już jednak pisałem, w sprawie ideologii nie wystarczy zwycięstwo
pod Warszawą. Trwałość takiego zwycięstwa liczy się, jak wiemy,
na dwadzieścia lat. Nam potrzeba zwycięstwa na dalekiej Ukrainie,
na Litwie, w Rosji. I zgodnie z zasadami naszego chrześcijańskiego
radykalizmu potrzeba nam zwycięstwa nie nad Rosjanami, a tym bardziej
nie nad Litwinami czy Ukraińcami, ale nad strukturą, która nas wszystkich
zniewala. I nie ma to być zwycięstwo Polaków, ale triumf chrześcijaństwa,
braterstwa i miłości nad ideologią, wojną, rewolucją i nienawiścią.
Dopiero taki triumf chrześcijaństwa w skali całego imperium otworzy
bramy wolności również nad Wisłą. W tej walce każdy byt jest naszym
sojusznikiem. Dlatego "nowa prawica", chociaż niewierna
imperatywowi dobra, jest naszym sojusznikiem ze względu na swój
stosunek do innej wartości chrześcijańskiej
- do prawdy. Jej intelektualna odwaga jest pierwszym płomykiem
jej istnienia. Należy życzyć sobie, aby to istnienie stało się początkiem
istnienia "Sparty". "Sparta" musi bowiem zacząć
istnieć, aby potrzebę istnienia "Helotów" zrozumieć i
zaakceptować8.