Rozdział książki Wolność i jej granice. Polskie dylematy
(red. Jacek Kloczkowski), Kraków 2007
Temat wolności politycznej w literaturze II RP jest tyleż
fascynujący, co kłopotliwy, a to przede wszystkim ze względu na samą definicję
„wolności politycznej”, która dla polonisty nie jest oczywistym ani wygodnym
narzędziem badania literatury, nawet gdy przeczyta on klasyczne prace Actona,
Berlina czy Legutki.
Kłopot zaczyna się w momencie, gdy przychodzi nam określić, czym dokładnie jest
owa wolność polityczna, a do tego dochodzi jeszcze problematyczna kwestia
wyboru dzieł literackich, które traktowały o tak definiowanym temacie. Na
użytek niniejszych – wstępnych, eseistycznych – uwag najchętniej użyłbym jako
punktu wyjścia lapidarnego wyjaśnienia Berlina, który o wolności politycznej
pisał, że jest ona „[…] po prostu sferą, w której człowiek może działać bez
przeszkód ze strony innych ludzi”.
Od razu jednak zawęziłbym tę definicję, skupiając się na tym, w jaki sposób
literatura II RP podejmowała problem zależności wolności
jednostki od wolności/niepodległości zbiorowej, głównie państwowej, bo to
zdaje mi się kluczowym w tym kontekście tematem interesującego nas okresu.
Abstrahuję tym samym od znacznie szerszej, bardziej skomplikowanej kwestii
wolności – nazwijmy to – egzystencjalnej, niekoniecznie związanej z
doświadczeniem politycznym, czego arcyważnym w literaturze II RP przykładem
byłaby na przykład twórczość Witolda Gombrowicza, w której wolność i – odpowiednio
– zniewolenie jednostki są konsekwencją mechanizmów pozapolitycznych, przede
wszystkim psychologicznych i kulturowych.
Z całą pewnością i bez większego ryzyka można powiedzieć,
że doświadczenie wolności politycznej, a konkretnie: niepodległości Polski, w
dużej mierze określiło charakter naszej polskiej literatury po 1918 roku, przy
czym powstała tu charakterystyczna zależność, o której mówił już w 1916 roku
Stefan Żeromski
w głośnym zakopiańskim odczycie Literatura a życie polskie. Otóż Żeromski
sądził, że po uzyskaniu przez Polaków wolności
w domenie polityki, uzyska ją także nasza literatura, wyzwalając się z
krępujących ją zobowiązań i powinności narodowych. Wolność polityczna Polski
jest warunkiem wolności artystycznej, przy czym sama wolność traktowana jest
przez pisarzy jako wartość nie budząca wątpliwości i podejrzeń. Stąd
charakterystyczny dla pierwszych lat niepodległości gest wyzwalania się
(emancy-powania) literatury polskiej z rozmaitych konwencji i zobowiązań. Myślę
tu o futurystycznych hasłach „słów na wolności”, awangardowych koncepcjach
wyobraźni wyzwolonej, czy sławnym fragmencie Czarnej wiosny Słonimskiego:
„Ojczyzna moja wolna, wolna, więc zrzucam z ramion płaszcza Konrada”.
Jednakże obok wspomnianego tekstu Żeromskiego literatura II
RP dziedziczyła testament Wyzwolenia (1902) Stanisława Wyspiańskiego,
dramatu, który – jak pamiętamy – stawiał polskich pisarzy, a szerzej: naszą
inteligencję, przed zadaniem weryfikowania romantycznych i pseudoromantycznych
mitologii
w konfrontacji z „normalną” państwowością. Polska realna – ostrzegał, a
właściwie domagał się, Wyspiański – będzie Polską, która godzić się będzie na
ograniczenia wolności jednostek, na przykład wolności słowa. Konrad chce Polski
normalnej, „chce tego, co jest wszędzie” i przypomina, że „naród ma jedynie
prawo być jako PAŃSTWO”, co oznacza konieczność np. wyzwolenia się z marzeń o
Polsce-Chrystusie narodów, ale także akceptacji istnienia cenzury.
Na progu II RP znamienne były też głosy tych pisarzy i
publicystów, którzy twierdzili, że nowa, wolna Polska nie może być „normalna” w
tym sensie, w jakim chciał tego Konrad i dlatego też musi się oprzeć na idei
wolności. Antoni Chołoniewski w wydanej w 1918 roku książeczce Duch dziejów
Polski pisał, że istotą owego ducha jest nieuznawanie przemocy oraz walka o
wolność. Twierdził, że:
Interes żywotny Polski leży […] w
tym, aby powszechny rozwój coraz szybciej i wyżej wznosił się ku ideałowi
wolności i braterstwa ludów […]. Polska, wtłoczona między państwa autokratyczne
i ludy niewolnicze, padła. Na nowo powstać i bezpiecznie istnieć może tylko
wśród wolnych i pełnoprawnych narodów […]. Nasze zadanie jest wobec tego jasne.
Polega ono na solidarnym i jak najbardziej intensywnym współdziałaniu naszych
dążeń wyzwoleńczych z ogólnymi dążeniami wolnościowymi, gdziekolwiek się one
przejawiają.
Podobny był ton uwag Artura Górskiego, który w wydanej
również w 1918 roku pracy zatytułowanej Na nowym progu istotę i sens
polskich dziejów widział także w wolności. Przekonywał, że:
Gdyby kto chciał ułożyć jedną tylko
księgę, by na niej wychować przyszłe pokolenia […] znalazłby przede wszystkim,
że postawieni między zachodem a wschodem, stanęliśmy do walki o wolność
swobodnego rozwoju człowieka; żeśmy ścierali się zawsze czy to z bizantyjską
tradycją unicestwienia człowieka przez państwo czy z bliższą zachodnią modłą
unicestwienia przez toż państwo jego ludzkiego sumienia; żeśmy budowali wiarę w
człowieka, w jego godność, w jego powołanie do rządzenia sobą, do wolności;
żeśmy jedyni w Słowiańszczyźnie po upadku Czech stworzyli rzeczywiście typ
człowieka wolnego.
Na sumieniu, na własnym
rozeznaniu moralnym tego wolnego obywatela Rzeczypospolitej chciano oprzeć całą
budowę państwową. Na miejsce nakazu fizycznego zabiegano, by zbudować nakaz
wewnętrzny w każdym człowieku z osobna. Żądano nawet jednomyślności w
uchwałach, by nie zgwałcić ani jednego sumienia i nie stwarzać innego przymusu
jak przymus przekonania.
Dalej tłumacząc, że upadek Polski wynikał z tego, iż „nie
umieliśmy pogodzić instynktu zbiorowego z instynktem poszanowania człowieka”,
Górski wyrażał przekonanie, że „złoto wolności wytopione w cudownej alchemii
ducha, pozostało pod popiołami”. Twierdził:
To jest nasz skarb narodowy. Niech
mu będzie szkatułą dusza każdego Polaka, niech on to złoto wolności sieje w
ziemię gdziekolwiek przyjdzie mu działać, od Bałtyku po Ocean Spokojny. Tym
złotem płacimy za przyszłość naszą. Walka o wolność człowieka, o posiew
wolności człowieka, to jedno z zadań polskiej pracy, przekazanej nam przez
tradycję, pracy zawsze twórczej, której skutki wracają do swego źródła,
jakkolwiek nie ma tej samej chwili.
Rolę dziejową Polaków i fundament duchowy wolnej Polski
Górski widział w kształtowaniu postaw „żołnierzy wolności” oraz w budowie „rasy
wolnej na ziemi wolnej”.
Autor ten nie absolutyzował jednak wolności, ostrzegał, że nie jest ona
„treścią samą
w sobie”, ale że „treść nadaje jej dopiero pewien ideał, do którego
dążyć, który kształtować można jedynie w wolności. Poczucie wolności bez ideału,
i to bez określonego ideału, prowadzi tylko do igrzyska swobodnych sił
duchowych, ciekawego i pouczającego, ale wiodącego całe życie do bezkształtu”.
To ostatnie zastrzeżenie było tyleż oczywistym, co
charakterystycznym pogłosem doświadczeń I Rzeczypospolitej i miało powracać, a
nawet nasilać się u myślicieli Dwudziestolecia,
w którym entuzjazm wobec wolności zderzać się miał często
z niepokojem, czy nie dochodzi do jej złego wykorzystywania
przez Polaków.
Powyższe głosy tłumaczyły niejednoznaczne oczekiwania
polskich pisarzy wobec wolnej Rzeczypospolitej, która dla jednych miała być Polską
„normalną”, a więc silnym, sprawnym państwem, posługującym się w razie potrzeby
aparatem przemocy, ale dla innych miała być krajem przysłowiowych szklanych domów,
ojczyzną ludzi wolnych i dającą wolność innym narodom.
Rzeczywistość kazała korygować marzenia obu stron i to
niemal od razu, że przypomnę dwie wielkie powieści początku niepodległości,
czyli Przedwiośnie Żeromskiego oraz Generała Barcza Kadena-Bandrowskiego.
W powieści Żeromskiego, w słynnej rozmowie Cezarego Baryki
z Gajowcem, ten ostatni z sentymentem opowiada o Abramowskim, który
„nienawidził państwa z jego wojskiem i wojną, sądem i policją, ze wszystkimi
funkcjami państwa i nakazywał ludziom organizować się w związki wolne”, ale
zaraz potem doda, iż „samo życie po tysiąc razy zaprzeczyło marzeniom tego
społecznego mistyka”.
Gajowiec broni idei silnego, sprawnego państwa, którego symbolem jest w
powieści Żeromskiego policjant. Baryka – odwrotnie - zarzuca Gajowcowi, że w
wolnej Polsce „mało się robi, aby skasować niewolę biednych ludzi, niewolę
wewnętrzną”
i pyta:
[…] na co wy czekacie? Dał wam los w
ręce ojczyznę wolną, państwo wolne, królestwo Jagiellonów! Dał wam ludy obce,
ubogie, proste, ażebyście je na sercu tej Mocarki, tej Pani, tej Matki, ogrzali
i do serca jej przytulili. Stolicę wolności dał wam w tym mieście! Czekacie!
Czekacie! Czekacie, aż wam jarzmo znowu nałożą?
Baryka – trochę jak Artur Górski – oczekuje, że wolne państwo
polskie zapewni swym obywatelom wolność, którą utożsamia
z wyzwoleniem od niewoli ekonomicznej, zaś radykalizm i maksymalizm tych
oczekiwań pchają go ku antypaństwowej rewolucji, która w jego przekonaniu może
te ideały spełnić. Gajowiec też wierzy, że „w granicach tej Polski, które los
dał naszemu pokoleniu, stworzone będą stany zjednoczone, wolne i równe”,
ale jest przekonany, iż cel ten można osiągnąć na drodze ewolucyjnej, dzięki
wzmacnianiu instytucji państwa. To – jak pamiętamy – nie przekonuje Baryki,
który staje na czele pochodu „zniewolonych” przez biedę, ale i komunistyczną
ideologię, bezrobotnych i kieruje się na Belweder, jakby opowiadając się za
tezą, że wolności Polski nie da się pogodzić z wolnością jej obywateli, a
nawet, że tę ostatnią da się osiągnąć tylko za cenę zniszczenia pierwszej.
Podobny chyba dylemat dostrzegał Kaden-Bandrowski, opisując
w charakterystycznym dla siebie, ekspresjonistycznym stylu proces dochodzenia
do władzy tytułowego generała Barcza. Pisarz jaskrawo, nawet brutalnie
uświadamiał Polakom, iż budowa „stalowych ram” niepodległej państwowości wymaga
poświęcenia wolności jednostek. Najbardziej znamienny jest tu epizod powieści
związany z postacią pisarza Rasińskiego, który jest wiernym adiutantem Barcza,
ale którego ten ostatni nie waha się poświęcić dla sprawy „stalowych ram”.
Istnieją sytuacje, zdaje się mówić Kaden, w której wolność Rasińskich może, a
nawet musi zostać poświęcona dla spraw ważniejszych. Dotyczy to samego Barcza,
który sam poświęca swoją osobistą, prywatną wolność dla sprawy wolności
państwowej, czego jest doskonale świadom mówiąc swej matce: „tu, gdzie ja
stoję, człowiek jest nic… Nic, – nic… Państwo, mamo, – Państwo…”.
Problem Generała Barcza dostrzegali z biegiem lat
inni pisarze Dwudziestolecia, na co oczywiście wpływ miały wypadki polityczne
tego okresu, zwłaszcza zamach majowy i jego konsekwencje, czyli to, co sanacja
nazywała konsolidacją państwa, a przeciwnicy budowaniem dyktatury, a na co z
kolei oddziaływało narastające zagrożenie dla wolności Polski ze strony
powstających za naszą granicą wschodnią i zachodnią państw totalitarnych.
Szczególnie charakterystyczna i symboliczna zdaje mi się tutaj ewolucja
poglądów Kazimierza Wierzyńskiego, który wkracza do naszej literatury
anarchistycznym wyznaniem wiary, jakim są wiersze z tomów Wiosna i wino (1918)
oraz Wróble na dachu (1919), a który w 1936 roku wydaje – kto wie, czy
nie najważniejszy dla naszej problematyki – zbiór Wolność tragiczna. O
ile
w pierwszych tomach wspomniany już anarchizm z wpisanym weń gestem wyzwalania
się jednostki z wszelkich ograniczeń ma wydźwięk jednoznacznie optymistyczny, o
tyle w ostatnim tomie wolność postrzegana jest jako wartość tyleż cenna, co
problematyczna w tym sensie, iż jej doświadczenie skazuje jednostkę na
samotność, odtrącenie i niezrozumienie. Co więcej – doświadczenie wolności, tak
jak je opisuje Wierzyński, jest wprawdzie „duchem dziejów Polski”, a więc
celem, do którego zmierzały i – uwaga! – zmierzają jej dzieje, ale też ów pęd
ku wolności cechuje nieliczne, wybitne jednostki, albowiem tłum, masy nie chcą
wolności, szybko się nią nudzą, stawiając wyżej od niej dobra materialne.
Bohaterem Wolności tragicznej jest Józef Piłsudski.
Wierzyński w serii wierszy-obrazów ukazuje jego walkę o niepodległość Polski,
która to walka jest często prowadzona wbrew Polakom. Wolność jest tragiczna, bo
jest nieustannie zagrożona: od zewnątrz, na przykład przez „kosookiego Scytę”,
ale też – a może przede wszystkim – od wewnątrz, przez nas samych. U
Wierzyńskiego Piłsudski „po nocy/Kontrabandę wolności przemyca podziemną” (Manewry
strzeleckie)
i jest świadom, iż:
Wybierać trzeba szybko, raz jeden – na wieki,
Jeśli wolność – to twardą, bez łez i zalotów.
To nic, że miasto śpiewa i płaczą powieki
Kto na wierzch ją wywłóczy – na wszystko jest gotów.
Sępim wzrokiem po kraju jałowym przeleci,
Po ruinach, po nędzy rozległej dokoła:
Musi zgarną i złożyć tę wolność ze śmieci
I przepchnąć ją przed światem i stawić mu czoła. [Listopad
1918]
Wolność jest trudnym zadaniem, które nie ma nic wspólnego
z sentymentalizmem przywoływanym tu motywami łez i zalotów, którym z kolei
przeciwstawia się – Kadenowską z ducha – metaforę „wolności ze śmieci”, a więc
budowanej z tego, co realne, rzeczywiste, a nawet estetycznie i etycznie
odrażające. Taka twarda, trudna i w jakimś sensie krucha wolność nie jest do
przyjęcia dla tłumu, który – w wierszu Rozmowa z Baryką – atakuje
Belweder i dla którego wolność polityczna ma jedną konsekwencję: „nam raz
nareszcie się zachciało/nażreć i naspać się do syta”.
Obserwując ten tłum, Piłsudski używa sformułowania „wolność tragiczna”:
Kto ze mną
Niech wymusza swą wielkość, bez niej – tu daremno,
I ponad przesmyk dziejów: dwa młyńskie kamienie,
Los przepycha rękami, ja go nie odmienię,
Pierś ma nad miarę klęski, zwycięża lub pada,
Tworzy wolność tragiczną.
Wszystko inne zdrada. [Rozmowa z Baryką]
„Kto naprawdę umiłował wolność polską – tłumaczył sens
tytułu tomu Wierzyńskiego Herling-Grudziński – musi znać dobrze jej cenę, musi
wiedzieć, że jest tragiczna, gdyż wymaga wzniesienia się ponad małość, jaka
«czai się w głębi każdego z nas»”.
Innymi słowy, wolność polityczna wiąże się z walką z wewnętrznym zniewoleniem,
wymaga od jednostki ofiarności, hartu ducha, owej duchowej wielkości,
przywoływanej przez sławną frazę, którą wypowiada Piłsudski: „skazuję was na
wielkość”.
Równie charakterystyczna dla omawianych tu dylematów
związanych z wolnością była w dwudziestoleciu międzywojennym ewolucja myśli
Ferdynanda Goetla, który po swych doświadczeniach rosyjskich świadom był
zagrożeń, jakie niesie dla wolności jednostkowej realizacja totalitarnych
utopii i który w swych opowiadaniach z lat dwudziestych nie tylko stawał w
obronie wolności jednostki, ale też dawał wyraz przekonaniu, że dążenie do
wolności jest jej najbardziej istotną cechą. W powieści Z dnia na dzień bohater
mówi:
Trzeba mu było powiedzieć, że krwi,
gwałtu, nienawiści widziałem nadto i widzieć ich więcej nie chcę. Że, pomimo
wszelkie społeczne
i państwowe racje, ktoś gdzieś pierwszy powiedzieć sobie musi: nie wolno. Nie
wolno robić rzeczy, przed którymi wzdryga się sumienie
i dusza człowieka, choćby przeciwko racji stanu, choćby przeciwko interesom
klas.
Nie chcemy słyszeć świstu kul!
Brzęku kajdan mamy dość.
Jednako wstrętne są nam paszcze
dział, lśniące na wymarłych cytadelach, jak i ostrzone w podziemiach noże.
W końcu lat dwudziestych Goetel wydaje jednak dramat Samuel
Zborowski, w którym, sięgając do materii historycznej, zderza ze sobą
indywidualizm i egoizm tytułowego bohatera z działaniami dbających o potęgę
Rzeczypospolitej Zamoyskiego i Batorego.
I tutaj Polska jawi się jako „źrenica wolności”: Zamoyski wierzy, że „miecz
polski świsnął nad światem i wyrąbał wąwóz, którym popłynie w narody wolność
najjaśniejsza nasza”.
Warunkiem jest jednak powstrzymanie anarchii wewnętrznej. Dlatego król
buntującym się przeciw jego władzy i wyrokowi na Zborowskiego szlachcicom mówi:
[…] wam kramarze, którzyście gotowi
rozegrać w kości płaszcza sławy, zdjęty z własnych plec, wam, wilki głodne,
bitewnych pół rabusie, wam, wodze tchórzów, mędrcy nad głupcami – wam mówię,
nigdy nie nastanie dzień, aby ta ziemia przegniła w podłości. Bo los jej:
rodzić bohaterów, ciemnocie urągać, cześć ludzką sławić, narodom nieść płomień
wolności… a to jest chwała, chwała nasza i chwała ludzkości.
Był w tych słowach, jak i w całym dramacie, apel o silne
państwo
i władzę, ale też sprzeciw wobec nadużycia wolności przez jednostkę, co w
ówczesnych warunkach odczytywano jako wyraz poparcia Goetla dla ówczesnej
polityki Piłsudskiego. Konsekwencją tej postawy był sławny zbiór szkiców Pod
znakiem faszyzmu z 1938 roku, w którym znalazły się też rozważania o
wolności
i przymusie. Goetel bronił stosowania przymusu przez państwa faszystowskie,
uzasadniając to między innymi przekonaniem, iż „nie ma przewrotu bez przymusu”
i że gwałt „koniec końców staje się niepotrzebny”.
Równocześnie pisarz wypominał polskim krytykom faszyzmu, iż atakując
ograniczenie wolności osobistej we Włoszech i Niemczech, nie dostrzegają
brutalności reżimu sowieckiego. Pisał z sarkazmem:
Obrońców wolności jest w Polsce
więcej niż przeciwników faszyzmu. Niezależnych indywidualistów więcej niż
zwolenników demokracji. Pewien charakterystyczny dla nas kult wielkości i
uwielbienia potęgi skłania nas do sympatii z zasadą silnej władzy, opartej na
autorytecie. Jednocześnie jednak nie chcemy się godzić z niczym, co by
uszczuplało nasze prawa i swobody. A już nade wszystko jesteśmy wrażliwi na przymus.
Nic gwałtem! Wszystko drogą przekonania wewnętrznego! Otóż trzeba sobie
powiedzieć, że poczucie wolności osobistej i obywatelskiej byłoby wspaniałą
cechą Polaków, gdyby mu towarzyszyło równie wysokie poczucie obywatelskiego
obowiązku. Ale obręcz obowiązkowości, która ujmuje przykładowe dla nas
społeczeństwa Francji czy Anglii, jest w Polsce krucha i cienka i pęka pod lada
naciskiem nienasyconej prywaty.
Obawę przez degeneracją wolności w prywatę, wyrażaną też
przez cytowanego wyżej Górskiego, odnajdziemy w powieści historycznej
Złota wolność Zofii Kossak-Szczuckiej, wydanej w 1928
roku. Pisarka opisując wypadki pierwszych lat XVII wieku, analizuje symptomy
tego, co występujący w powieści Skarga nazywa „jesienią Rzeczypospolitej”, a
czego przyczyną są ekscesy złotej wolności, kulminujące w rokoszu części
szlachty przeciw królowi Zygmuntowi Wazie. „Za dobrze jest narodowi – niepokoi
się powieściowy Skarga – […] gdy jedne od nadmiaru swobody dur chwyta, a drugim
od kolebki do grobu niewola? Nie maż tego Bóg pokarać?”
Z kolei hetman Żółkiewski, widząc rokoszan, porównuje ich do ogromnej i
próżniaczej rzeki:
Moc ich, nie ujęta w żadne karby,
miast runąć niszczącym, ale ożywczym strumieniem, roznieść stare formy i
odrodzić, rozlała się w niegroźną, mętną kałużę. Będzie stała, krzykliwa, aż
się zacuchnie
i stęchnie. Nie uderzy w przeciwnika taranem gniewu, nie zwiąże
z nim w życiodajnym, twórczym starciu, nie dokona nic wielkiego ni pożytecznego…
W powieści pojawia się przekonanie, iż wolność zachowuje
swą wartość i siłę tylko wtedy, gdy oparta jest na prawie – przestrzeganym tak
przez władzę, jak i przez obywateli. Bezprawne nadużycie wolności, jak i jej
bezprawne ograniczenia są równie groźne i prowadzą nieuchronnie do upadku
kraju.
O ile jednak Goetel czy Kossak-Szczucka ukazywali
zagrożenia płynące dla państwa z nadmiaru wolności obywatelskich,
o tyle liczniejsze chyba w literaturze II RP były utwory przestrzegające przed
nadmiernym wzrostem potęgi państwa, tłumiącego swobody jednostkowe. Myślę
oczywiście o całym nurcie „antyto-talitarnym”, przestrzegającym – często w
konwencji parabolicznej i groteskowej – przed zagrożeniem wolności jednostek
ze strony rozbudowującego się państwa. Przykładem może być powstały
pod koniec II RP dramat Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej Baba-dziwo (1938),
o tyle szczególny, iż ukazujący przypominające hitleryzm dyktatorskie rządy
sprawowane w Prawii przez „matkę ludu”, niejaką Validę Vranę, rządy wymierzone
przede wszystkim w kobiety, ograniczające ich wolność prywatną, ingerujące w
ich życie osobiste nakazami rodzenia dzieci, podsłuchami etc. Ciekawiej problem
ten rysuje się w dramatach i publicystyce Witkacego. Także u niego znajdziemy
obraz zmechanizowanego, „niwe-listycznego” ustroju, tłamszącego, a nawet
fizycznie likwidującego indywidualistów w rodzaju Atanazego Bazakbala, głównego
bohatera powieści Pożegnanie jesieni z 1927 roku. Co jest tu jednak
ciekawego i oryginalnego, to ukazanie przez Witkacego, jak trudna jest dla
człowieka wolność i jak chętnie się jej pozbywa. W Nienasyceniu (1930)
symbolem takiej „ucieczki od wolności” są pigułki Murti-Binga, którymi zasypują
Zachód Chińczycy, a które masowo zażywają pogrążeni w duchowej i moralnej anarchii
bohaterowie powieści. Także w Pożegnaniu jesieni i dramatach, np. w Szewcach,
widzimy, jak łatwo elity pozbywają się swej wolności na rzecz „niwelistycznego”
państwa. Wolność tak naprawdę jest dla nich ciężarem, który z ulgą porzucają.
W swojej eseistyce, np. w Niemytych duszach (1936),
Witkacy twierdził zresztą, iż istnieje tragiczny konflikt między dążeniami
wybitnej jednostki a dążeniami masy. Ta pierwsza walczy dla siebie o maksimum
wolności, stosując przemoc wobec mas, czego paradoksalnym jednak skutkiem jest
rosnąca potęga tych ostatnich, a wreszcie zniewolenie jednostek:
[…] społeczeństwo stwarza gnębiące
je jednostki, aby wznosić się
w hierarchii duchowej istnienia, rośnie w przez nie stwarzaną potęgę, aż po
wielu fluktuacjach, dających pozory odwracalności, zabija twórcze indywiduum,
aby odpocząć w bezruchu absolutnej, równej dla wszystkich doskonałości.
Pisarz nazywał to prawem „rozpuszczania się wielkich ludzi
w masie ludzkości”. W Niemytych duszach pokazywał, że przemoc społeczna
jest złem koniecznym w budowaniu kultury.
W konsekwencji bronił francuskiego absolutyzmu i krytykował demokrację
szlachecką, stwarzającą „bagno chaosu i rozpad indywiduum bez dyscypliny
wewnętrznej”.
Może nie tragiczne, ale z pewnością nieoczekiwane skutki
ucieczki od wolności błyskotliwie ukazywał natomiast wznowiony niedawno Bunt
Władysława Stanisława Reymonta, wydany po raz pierwszy w roku 1924. Ta
paraboliczna opowieść o buncie zwierząt domowych przeciwko ludziom stawiała w
centrum kwestię wolności i ceny, jaką się za nią płaci. Wspomniany bunt
dokonuje się bowiem właśnie w imię wyzwolenia od porządku budowanego przez
ludzi-panów. Stojący na czele rebelii pies Rex tęskni za wolnością i zaszczepia
tę tęsknotę swoim podwładnym:
Żyjecie, mnożycie się i umieracie
tylko na pożytek człowieka! Twoja skóra nie należy do ciebie, ani twoje gnaty,
ani nawet twoja sierść! Hańba tym, którzy umiłowali niewolę! Nie umiecie się
nawet buntować! Umiecie się tylko żalić, pokornie brać baty i lizać stopy swoim
zwycięzcom […]. A słyszysz te pieśni, jakimi ciągle rozbrzmiewa puszcza? To
śpiewa wolność, to śpiewa radosne, mężne i niefrasobliwe życie nasze![26]
Tak zachęcone zwierzęta mają „granitową pewność, że życie
na wolności to nieskończone lata zapełnione jeno żarciem, mnożeniem się i wypoczynkiem”.
Stąd marsz zwierząt na wschód, ku wolności i szczęściu.
Szybko się jednak okazuje, że obiecywana przez Rexa wolność najpierw nie nadchodzi,
a potem, że pociąga za sobą cierpienia, ofiary, ale też postępującą degradację
fizyczną i – jeśli można się tak wyrazić – moralną zwierząt. Czytamy, że
monotonia marszu ku wolności „przerobiła wszystkich na swój obraz doskonałej
szarości, milczenia i martwego spokoju. Pomilkły spory; ustały zwady i
sprzeciwy […]. Zacierały się nawet przyrodzone różnice”.
Maszerujące ku wolności zwierzęta stają się motłochem, mamionym przez Rexa obietnicami
w stylu „drogę mamy daleką, lecz na końcu czeka nas wolność”.
Szybko więc zaczynają tęsknić za dawnym porządkiem, zwłaszcza, gdy się okaże,
że nie potrafią zapewnić sobie wyżywienia. Z wolności nie da się wyżyć
i – co gorsza – obserwacja ta prowadzi zwierzęta ku zaskakującym, paradoksalnym
wnioskom:
Niechby i w jarzmo zaprzęgli,
niechby bili […] byle dali jeść do syta, jeść! Jeść! […] Ludzi chcemy! Panów
chcemy! […] Co nam po wolności! Giniemy! Noc nas pożera i głód!
W zakończeniu powieści zwierzęta buntują się przeciw Rexowi
i zamordowawszy go jako tyrana w imię wolności, udają się na poszukiwania
człowieka. Znajdują… goryla, błagając go o wzięcie ich pod swe rządy.
Orwellowska avant la lettre opowiastka Reymonta
pokazywała wolność jako ciężar i zarazem uświadamiała, iż absolutyzowana,
przynieść może ona owoce odwrotne niż zamierzone. Absolutna wolność jest czymś,
co trudno unieść i co ostatecznie prowadzi do absolutnej niewoli, a przy tym
wiedzie ku barbarzyństwu – zdawał się ostrzegać Reymont, bez wątpienia
pozostając pod wrażeniem rewolucji bolszewickiej.
Autor Buntu był w tym podobny do wielu swych kolegów
po piórze z czasów Dwudziestolecia, którzy – jak wynika z tego krótkiego
przeglądu – na ideę wolności politycznej patrzyli nie bez sceptycyzmu. Ale pamiętajmy
też, że w przededniu wybuchu II wojny młodziutki Karol Wojtyła, wychowanek
wolnej Polski, pisał sonety, w których sławił wolność jako jedno z najbardziej
cennych i ważnych „pragnień” Polaków, podstawę ich kultury.
Nie
można zapominać, że owe literackie debaty o wolności toczyły się w cieniu
bardzo konkretnych, dramatycznych wydarzeń politycznych i historycznych. Stąd
formuła „wolności tragicznej”, która moim zdaniem najlepiej, najcelniej opisuje
ówczesne dylematy naszych pisarzy.