Zagadnień związanych z moralnym odrodzeniem
polskiego narodu nie można rozważać bez związku z tymi prądami,
które kształtują myśli i poruszają uczucia cywilizowanej części
ludzkości. Żyjąc swym odrębnym życiem ma oczywista nasz naród także
swoiste warunki wpływające na jego moralny rozwój, ale te wpływy
wypowiadają się tylko w pewnych odchyleniach czy w szczególnych
właściwościach, towarzyszących mu na drodze wspólnego z innymi narodami
pochodu. Dość wskazać na odmienny charakter stanu duchowego wywołanego
powstaniem listopadowym a walką z 1963 roku. Jedno i druga zakończyły
się przegraną. Jednak po pierwszej klęsce duchowy stan narodu doszedł
do tego silnego napięcia, które się wypowiedziało z jednej strony
w mesjanizmie, z drugiej zaś w kazaniach Kajsiewicza i w założeniu
zakonu Zmartwychwstańców; po upadku zaś styczniowego powstania nastąpił
zwrot w całkiem innym kierunku: szukania dróg wyjścia z ciężkiego
położenia, które było twardą rzeczywistością.
Czemu tak? Dlaczego historyczne fakty, podobne
do siebie swą tragicznością, oddziałały inaczej na zbiorowy odruch
duchowy społeczeństwa? Po roku 1831 z pewnością nie ostatnią przyczyną
był ówczesny stan dusz na świecie objawiający się we wzmożonym ruchu
sekt w łonie kościoła anglikańskiego, zwłaszcza w Ameryce, w saint-simonizmie
czy w wystąpieniu ks. Lamennais. Na taki grunt padła gorycz wyniesiona
z kraju na emigrację, a te szczególne warunki polskiego bytowania
i jego przeżyć wylały się tylko w pewien odrębny sposób. Natomiast
w 32 lata później było inaczej. Po okresie romantyzmu i nastrojów
religijno-mistycznych nastąpiło odwrócenie się od nich. Objawił
się ten zwrot we wszystkich dziedzinach, choć często pod różnymi
nazwami. Rzucono się do nauk przyrodniczych, do badań historycznych,
a pomagał temu stan zagadnień społecznych i gospodarczych, coraz
więcej się zaostrzający, a oparty pod tym względem o teoretyczny
system nieprzeciętnej miary - o system Marksa. Świat żył, jednym
słowem, pod znakiem pozytywizmu i materializmu. Nastroje, tkwiące
korzeniami jeszcze w poprzedniej epoce, stopiły się do reszty na
pobojowiskach styczniowego powstania, skonały w nadmiarze bólu i
klęsk, które na Polskę spadły. Toteż polskie społeczeństwo znalazło
się na jednej drodze z innymi narodami Zachodu. "Srodze zbudzone"
zaczęło się ono rozglądać w otaczającej je rzeczywistości, by móc
przetrzymać politycznie i gospodarczo. Co jednak niósł polskim duszom
ów światopogląd materialistyczny? Bo że w takim stanie, jak wówczas
przeżywany, do niego się zwróciły i w nim szukały nie tylko wskazówek,
lecz często także odpowiedzi na te dręczące pytania, które doprowadziły
poprzednie pokolenia do mesjanizmu i mistycyzmu, to rzecz zrozumiała.
Cóż więc tam znalazły?
Francuska rewolucja wysunęła na czoło wolność
i równość jednostki. Wolność, z pustego hasła stawszy się zasadą
systemu liberalnego, doprowadziła zwłaszcza w dziedzinie wolności
pracy do zwycięstwa egoizmu, do dyktowania warunków słabszemu kontrahentowi
przez silniejszego. Reakcja podjęta przeciwko temu odbywała się
pod hasłem obrony równości. Droga jednak prowadząca do zwycięstwa
wiodła przez organizacje, te zaś występowały w imieniu zorganizowanych
z równymi dla wszystkich, a więc w tym znaczeniu powszechnymi postulatami.
Jeżeli zaś jeszcze kiedy mówiono poważniej o wolności, to chyba
o jakiejś wolności zbiorowej, wolności stowarzyszeń i zgromadzeń,
gdyż wolność jednostki stawała się coraz więcej pustym dźwiękiem,
będąc podporządkowana zbiorowości, organizacji. Również i ten proces
doprowadził także do przewagi egoizmu, lecz innego jak poprzednio,
bo do egoizmu klasowego. Z tego zaś punktu widzenia pod wpływem
doktryny zdawały się zacierać zróżnicowania stworzone niezmierzonym
rozwojem dziejowym; jakaś uniwersalność wznosić się poczęła ponad
narody, mimo to że one żyły, rozwijały się, czuły i rozumiały swoją
odrębność. Cóż więc przypadło w udziale polskiemu narodowi, który
wolność jednostki nosił w swej duszy z pełną świadomością, boć ją
w swej przeszłości może nieraz aż wypaczył, i który szukał dróg,
by znaleźć dla siebie, jako dla narodu, miejsce pod słońcem? Znalazł
się on na drodze kierunku, który, używając często wolności jako
hasła, pogrążył tę wolność w interesie zbiorowości zorganizowanej
na zasadzie równości, a nadto przechodził obok kwestii narodowościowej
podporządkowując ją uniwersalności. Nasuwają się zatem pytania:
Czy pochód na tej drodze mógł być konsekwentny i jednolity? Oczywista,
że nie. Idąc po tej linii można było uczestniczyć w wielkich zdobyczach
nauki i techniki i z nich korzystać, można było znaleźć wiele wskazówek
i sposobów dla swego zbiorowego bytu, ale nie dało się z duszy wymazać
tych nagromadzonych wartości, które tyle razy wtykały miecz do ręki
i które stworzyły najwyższe strofy narodowej poezji. A jeżeli tak,
to musiał nasz naród przechodzić w półwiekowym okresie i chwile
dezorientacji, i chwile samołudzenia się, staczać wewnętrzną walkę
między droga wskazywaną mu przez panujące powszechnie prądy, a postępowaniem
płynącym z innych, a drogich idei. Jasną jest rzeczą, że taki stan
rzeczy dla moralnego zdrowia nie mógł być pomyślnym. Jest to pierwsze
ważne stwierdzenie.
Egoizm klasowy, mimo swej uniwersalności, nie
wpływał bynajmniej na uspokojenie walk narodowościowych, lecz przeciwnie
nadawał im tylko pewne szczególne zabarwienie. Zwolna problemy narodowościowe,
mające często podłoże bardzo skomplikowanej ewolucji kilkuwiekowej,
zaczęły również przybierać namiętny charakter, aż wreszcie zrodził
się z nich egoizm narodowy. Obok coraz bardziej zaciętej walki klasowej,
zaczęły się rozżarzać coraz bezwzględniejsze waśnie narodowościowe,
a tak zwany "święty egoizm narodowy" usprawiedliwiał wszelkie
środki działania i dzielił coraz bardziej narody rozdzierane równocześnie
od wewnątrz egoizmem klasowym. Uniwersalność ostatniego znajdowała
często granice w programach pierwszego i nie zdołała powstrzymać
wielkiej wojny (tj. I wojny światowej - przyp. red.), której wybuch był raczej zwycięstwem nacjonalizmu wykazując,
że w przecenianiu siły uniwersalności opartej na walce klas było
dużo złudzeń.
Egoizm klasowy zaogniał w miarę swego rozwoju
społeczne stosunki. Walka, coraz bezwzględniejsza, nie przebierająca
w środkach, stawała się coraz bardziej zażartą; dawno już wyszła
poza obręb warsztatów i fabryk, wdarła się do parlamentów, zwolna
wycisnęła piętno na całym publicznym życiu. Będąc zaś walką o władzę,
przyswoiła sobie formułkę, według której można się w publicznym
życiu posługiwać nieetycznymi środkami walki, a to jeżeli już nie
całkiem swobodnie, to w każdym razie w zakresie bardzo dalekim od
tego, co się nazywa zwyczajnie moralnością. Wreszcie ta walka, jak
każda, dzieliła i niosła z sobą posiew nienawiści. To było powszechne
zjawisko. Polskie społeczeństwo znalazło się wobec niego znowu w
wyjątkowym położeniu. W jednej części ziem polskich, gdzie ta walka
toczyła się otwarcie, tak jak na Zachodzie bywa, przebieg i skutki
chorobliwych objawów były również podobne tu i tam. Ale były i takie
polskie kraje, gdzie kierownictwo tej walki nie mogło występować
jawnie, a skryte w podziemiach tworzyło bezimienne i tajne władze,
pochodzące z własnej nominacji i własne zaoczne wyroki wykonujące.
A do tego nierzadko pod formą walki klasowej kryły się pierwiastki
inne, narodowe, wyrosłe na porozbiorowej glebie, i powstawało owo
pomieszanie pojęć, częsta sprzeczność i niejasność między celem
jaki przyświecał walczącym a dążeniami tych, którzy tą walką kierowali
nie tylko na polskich ziemiach, ale i gdzie indziej. Że w takim
położeniu snadnie się zaciera granica między postępowaniem moralnym
a niezgodnym z etyką jest również zrozumiała rzeczą, i to jest drugie
stwierdzenie, które wypada nam uczynić.
Co zaś stanowiło ośrodek tej walki, o co ona
na razie bezpośrednio się toczyła? O zdobycie praw. Ongiś wywieszano
sztandar walki o prawa jednostki, teraz walczono o prawa pewnych
klas. Gdy zaś klasa społeczna zdobyła jakieś prawo dla siebie, to
ta zdobycz działała pośrednio także w sferze jednostki do tej klasy
należącej, a działała oczywiście tym skuteczniej, im bezwzględniej
jednostka poddała swą indywidualność, swoją wolność, wspólnym interesom
tej klasy. Ostateczny skutek był ten, że człowiek nauczył się domagać
wyłącznie tylko należących mu się, istotnie czy rzekomo, praw, a
zapoznawał swe obowiązki. Mówiono mu wciąż: najpierw że ma prawa
jako człowiek, potem, że ma prawa jako członek pewnej grupy społecznej.
Co się zaś tyczy obowiązków, to uświadamiano mu je tylko w stosunku
do pewnej klasy społecznej, i to znowu pod kątem widzenia praw. Działo się zaś to w ten sposób, że korzystanie
z praw, zdobytych przez klasę społeczną, uzależniano od bezwzględnego
spełniania względem niej pewnych obowiązków. Przemilczano zaś to,
że człowiek ma obowiązki względem całego społeczeństwa, którego
jest członkiem, wreszcie, że ciążą na nim pewne obowiązki jako na
jednostce. Chrześcijaństwo, przywracając niegdyś jednostce jej godność
człowieczeństwa, ustalało także z tego człowieczeństwa wynikające
obowiązki i żądało ich spełnienia. Materialistyczny światopogląd,
panujący u zbiegu XIX i XX wieku tego nie zrobił. W swych ideowych
założeniach dążąc do zrobienia jednostki lepszą w swoim rozumieniu,
nie zdobył się na własny etyczny system, a żadnego z istniejących
przyjąć nie chciał. Obchodził tylko ten ważny problem, gdyż, nie
odrzucając religii jako takiej, uznawał ją za rzecz prywatną, zostawiał
jednostce troskę o etykę w postępowaniu. Chrześcijaństwo żąda od
człowieka wewnętrznej pracy nad sobą prawie niejako od urodzenia,
socjalizm natomiast pozwala mu czekać aż urzeczywistni się ów przyszły
nowy porządek, przez który i człowiek miałby się stać lepszy. Ale
czy da się pomyśleć żywotny kierunek dążący według pewnego jednolitego
planu do przetworzenia ustroju społecznego, gospodarczego i politycznego,
a w nim jednostki i wzajemnego stosunku jednostek względem siebie,
bez również jednolitego systemu etycznego, tworzącego dopiero całość
systemu, wykończoną i zamkniętą dla siebie?
|