Jacek Kloczkowski - Pokoleniowa mitomania


Polska młoda nowa lewica nie odnosi znaczących sukcesów politycznych, nie może się także pochwalić spektakularnymi osiągnięciami naukowymi i artystycznymi. Nie zaproponowała żadnych nowych idei, które ożywiłyby debatę publiczną, zwykle poprzestając na przenoszeniu na polski grunt nowinek dawno już znanych na Zachodzie. Mimo to ciągle jest o niej głośno. Jej reprezentanci publikują w największych polskich dziennikach, występują w telewizji, a różne ich przedsięwzięcia są komentowane także przez tych, którzy całkowicie się z nią nie zgadzają. Czy mamy zatem do czynienia wyłącznie z dobrą autopromocją środowiska? Czy może – choć na razie dorobek ma skromny – nowa lewica nieuchronnie rosnąć będzie w siłę, przyprawiając o ból głowy konserwatywnych adwersarzy?

 

Kolejnym pretekstem do dyskusji o potencjale i osiągnięciach młodych kadr nowej lewicy jest wydanie <<słownika młodej kultury „Tekstylia Bis”>>. Na łamach „Dziennika” pisali na jego temat Tomasz Plata i Artur Żmijewski. Ich polemika jest kolejną dyskusją, w której kładzie się nacisk na doświadczenie pokoleniowe. Nie pierwszy już raz pada pytanie o wartości i zasady bliskie obecnym 30-latkom. Konfrontuje się je z postawami 40-latków. Dostrzegane różnice próbuje się wyjaśniać brakiem wspólnotowego doświadczenia, rzekomo dotkliwego dla roczników urodzonych w latach 70. Taka perspektywa nie przekonuje. Wszelkie próby opisania obecnej polskiej sceny ideowej, odwołujące się do doświadczenia pokoleniowego, są jałowe. Być może w odniesieniu do poszczególnych, nielicznych środowisk, mają jakieś uzasadnienie, ale tracą sens, gdy próbuje się je rozszerzyć na ogół 20 czy 30-latków. Najgłębsza analiza dróg życiowych i poglądów redaktorów „Krytyki Politycznej” nie powie nam nic o lewicowych skłonnościach wśród zainteresowanych polityką ich rówieśników. Do generalnych wniosków o ideowych upodobaniach młodzieży nie dojdziemy także przyglądając się nawet najbardziej wnikliwie konserwatywnym „Pressjom”. Mimo to, co pewien czas pojawieniu się jakiegoś nowego ideowego środowiska – choćby niewielkiego liczebnie i niewiele znaczącego poza wąskim gronem zainteresowanych - towarzyszą wielkie nadzieje na pokoleniowy przewrót w polskiej polityce i kulturze. Rodzą się one zwykle wtedy, gdy rośnie rozczarowanie aktualnymi „elitami” – politycznymi, intelektualnymi czy artystycznymi – zwykle przy okazji spektakularnego kryzysu czy tragicznego wydarzenia. Wówczas niepoprawni idealiści ratunek dla polskiej polityki, kultury – a czasem wręcz dla samej Polski – widzą w młodzieży, zwykle zresztą wiekowo dość szeroko definiowanej. Ona to ma wnieść nową jakość, robiąc wszystko efektywniej i mądrzej niż spisane na straty starsze generacje. Rzecz jasna, ma też nad nimi górować moralnie. Szczególnie mocno lansowano taką utopijną wizję promując ideę pokolenia JP II – jedno z największych, choć niezwykle szlachetnych, miraży ostatnich lat. Co ciekawe, bardzo często takie zgoła młodzieńcze manifesty utopizmu formułują 40 i 50-latkowie. Kłopoty zaczynają się wtedy, gdy co bardziej ambitni i nie grzeszący skromnością przedstawiciele młodszych generacji zaczynają im wierzyć. Pokoleniowy mesjanizm nadzwyczaj łatwo przemawia do wyobraźni… Niestety, same dobre chęci i wybujałe ega nie wystarczają, czy dotyczy to młodych lewicowców czy młodych konserwatystów.

 

Oczywiście, w polskiej tradycji intelektualnej nie brakuje okresów, gdy bunt „młodych” przeciwko „starym” dynamizował dyskusję i miał praktyczne konsekwencje dla polskiej polityki. Po „prawej” stronie warto wspomnieć choćby wystąpienie „stańczyków”, którzy w latach 60. XIX w. ochoczo krytykowali starej daty konserwatystów, zarzucając im wypalenie i marazm. Podobnie w latach 30. XX w. radykalizujące się młode środowiska endeckie wystąpiły przeciw umiarkowanej linii narodowych demokratów pokroju braci Grabskich czy Romana Rybarskiego. W obu przypadkach znaczące środowiska intelektualne i polityczne prawicy przeszły gruntowną przebudowę pokoleniową, w ślad za którą poszła także redefinicja celów i środków ich osiągnięcia. Także „lewa” strona zna podobne historie, tym częstsze w jej łonie, że kontestowanie jest wpisane w naturę lewicy. Żeby jednak wystąpienie przeciwko „starszym” mogło wnieść cokolwiek nowego i nie było jedynie personalną potyczką, trzeba mieć coś do zaproponowania. A tego młodej lewicy bardzo brakuje. Jej kontestacja wolnego rynku i konsumeryzmu w polskich realiach razi doktrynerstwem. Polska nie jest wszak sztandarowym przykładem kraju, w którym by zatriumfowały zasady liberalizmu gospodarczego w czystej postaci, tak, aby za wszelkie zło obwiniać kapitalizm. Słynny wyścig szczurów jest zapewne problemem, ale dla stosunkowo niedużej części aktywnych zawodowo. Przede wszystkim zaś młodych lewicowców znacznie bardziej niż realne społeczne problemy ubóstwa czy nierównych szans edukacyjnych, interesują mniejszości seksualne, aborcja i jak zwykle przerażająca prawica. A gdy ktoś cały swój intelektualny wysiłek poświęca na straszenie prawicą i propagowanie praw mniejszości seksualnych i aborcji na życzenie, to specjalnymi osiągnięciami zwykle chwalić się nie może.

 

Młodzi – urodzeni w połowie lat 70. i później - konserwatyści także póki co nie mogą poszczycić się spektakularnymi dokonaniami. Ich pisma, artykuły i manifesty nie wpływają znacząco na bieg debaty publicznej. Nie zaskakują ożywczym spojrzeniem na tematy wałkowane na różne sposoby od lat, i nie proponują nowych, które wyrwałyby ową debatę z kolein, w których, jak się wydaje, utkwiła na dobre. W kolejnych sporach o lustrację, aborcję, eutanazję, małżeństwa homoseksualne, parady równości, tolerancję, itd., mamy zresztą do czynienia ze swoistym porozumieniem ponad podziałami. Wszystkie strony jakby umówiły się, że nie będą formułować żadnych nowych argumentów. Te stare notorycznie wracają a cała sztuka polega na tym, aby je podać w jak najatrakcyjniejszej i najbardziej przekonującej formie. A potem - by swe stanowisko możliwie najmocniej nagłośnić. Zwykle z góry można przewidzieć, kto i co w danym sporze powie czy napisze, niezależnie od tego, czy stanie do potyczki pod sztandarami konserwatywnymi, liberalnymi czy lewicowymi. Owszem, zdarzają się zaskakujące wolty – konserwatyści przechodzą do obozu lewicowego, lewicowcy nawracają się na konserwatyzm – ale elementem zaskoczenia nie są same idee, a tylko to, kto je głosi. Żeby było jasne – wymienione przykładowo spory są niezwykle ważne i nie można ich bagatelizować. Nie należy tylko łudzić się, że posuwamy się w nich do przodu. Zresztą sam brak nowych argumentów nie powinien nikogo zatrważać. Jednym z wniosków, jakie można wysnuć z intelektualnej historii konserwatyzmu, jest przekonanie o tym, że rozum ludzki nie jest w stanie co chwila formułować nowych, ożywczych, zmieniających bieg dziejów idei. Miast za wszelką cenę silić się na oryginalność, lepiej z pokorą pochylić się nad dorobkiem tych, którzy na większość frapujących nas pytań dawno już odpowiedzieli.

 

Niewątpliwie, dużo łatwiej przyjąć taką postawę młodym konserwatystom. Oni nie muszą nikomu udowadniać, że są zbuntowani – chyba, że sami zapragną budować swą pozycję w opozycji do największych autorytetów nurtu, co nie jest częstą sytuacją. Nowa lewica jest w o tyle trudniejszej sytuacji, że jej zwolennicy spodziewają się po niej nieustającego fermentu. Im jednak bardziej ambitne cele sobie stawia, tym bardziej spektakularne klęski ponosi.

 

Młodzi lewicowcy chętnie podkreślają heroizm, bezkompromisowość i bezinteresowność swojej postawy. Snują wizję Polski spętanej konserwatywną ideologią, lansowaną w mediach i wspieraną przez rynek, od ostatnich wyborów prezydenckich i parlamentarnych przenikającą wszelkie dziedziny, w jakich cokolwiek ma do powiedzenia rząd – zatem w warunkach polskich niemal wszystkie. Artur Żmijewski pisze wręcz o „kolonizacji kultury przez rynek i konserwatyzm”. Jako zwolennik konserwatyzmu, byłbym niezwykle rad, gdyby miał rację. Chciałbym, aby idee konserwatywne stanowiły ideowy fundament pop-kultury a promujące je programy wypełniały ramówki najbardziej popularnych stacji radiowych i telewizyjnych, indoktrynując w duchu konserwatywnym miliony Polaków. Nie trzeba jednak prowadzić dogłębnych badań rynku mediów, aby orientować się, że sytuacja jest cokolwiek inna. Jeśli społeczeństwo polskie jest tak konserwatywne (a raczej tradycjonalistyczne), jak się czasem twierdzi, to nie dzięki mediom, a wbrew nim. Dotyczy to zwłaszcza programów, filmów, reklam adresowanych do młodych ludzi. Jeśli rynek cokolwiek wspiera, to lewicowy liberalizm w sferze kulturowej.

 

Również w sferze tzw. kultury wysokiej, siła przebicia konserwatystów jest mniejsza niż ideowych oponentów. Szanse na najbardziej promowane nagrody filmowe, literackie, teatralne, muzyczne, mają zwykle artyści, o których wiele można by powiedzieć, ale na pewno nie to, że są konserwatystami. Jeśli nie chce się analizować pod tym kątem ich dzieł, gdzie przekaz ideowy jest zwykle – mniej lub bardziej subtelnie – ukrywany, wystarczy poczytać wywiady, w których padają jasne deklaracje polityczne czy światopoglądowe. Radykalizm i postępowość – nieodzowne atrybuty młodej lewicy - zwykle nie przeszkadzają w karierze. Wręcz przeciwnie, często są przepustką na salony.

 

Nie żyjemy w państwie triumfującego konserwatyzmu, dlatego jedno z głównych założeń nowej lewicy – walka z tradycyjną obyczajowością – nie może urosnąć do rangi boju z mitycznym Lewiatanem. Lewicowi liberałowie mają – nad czym ubolewam – dzięki rynkowi i mediom wiele atutów, o jakich konserwatywni adwersarze mogą jedynie pomarzyć. Nie potrafią jednak – z czego akurat niezwykle się cieszę – w pełni z nich korzystać a może po prostu większość Polaków jest skutecznie impregnowana na ich ideologiczną ofensywę. Nie potrzebuje ona zresztą dla obrony swego świata wartości także młodych konserwatystów. Spór konserwatywnej i lewicowej młodzieży frapuje więc głównie samych adwersarzy i wąski krąg ludzi żywo interesujących się ideowymi sporami. Na losy Polski póki co nie wpływa. Niewykluczone, że za kilkanaście lat, dzisiejsi 20 i 30-latkowie staną w pierwszy szeregu polskich myślicieli i polityków. Na razie, stawiajmy im znacznie skromniejsze wymagania.

 

Tekst ukazał się w „Dzienniku” (17 maja 2007)



2007 ©  Ośrodek Myśli Politycznej
http://www.omp.org.pl/