Błażej Sajduk - Polityka postpolityki, postpolityka w polityce


Obecnie w debacie publicznej często można usłyszeć o postpolityce uprawianej przez postpolityków, działających w zgodzie z zasadami postmyślenia. Publicyści używający tych terminów zwykle nie precyzują, co dokładnie mają na myśli. Intuicyjna kieruje w stronę skojarzenia z postmodernizmem czy ponowoczesnością. Niestety nawet tego rodzaju dookreślenie nie usuwa mglistości tych pojęć. Niektórzy twierdzą, iż cechą charakterystyczną obecnej fazy rozwoju polityki jest/będzie zanik sporów o wartości, zanik ideologii. Również sposób prowadzenia polityki ulega/ulegnie zmianie. Mówiąc żartobliwie, w świecie „post-ów” albo „post-izmów” politycy konstruują narracje, walka toczy się o interpretacje a opis zaczyna dominować samą rzeczywistość. Postpolityka toczyć się będzie w zinformatyzowanym społeczeństwie obywatelskim. Dla osób orientujących się w problemach współczesnej humanistyki zjawiska te nie stanowią novum, ot kolejna sfera życia (po np. architekturze, sztuce i literaturze, itd.) przechodzi transformację celów i sensów. Na szczęście podejmowane są jeszcze sporadyczne próby ocalenia i rekonstrukcji dotychczasowej politycznej ontologii, jednak częściej jest ona podminowywana, a wysiłkom tym towarzyszy przykładanie silniejszego akcentu na poznanie. Niewykluczone, że opisywany fenomen istnieje naprawdę i trzeba będzie z nim żyć przez najbliższy czas. W dzisiejszej Polsce zachodzi ewolucja (być może de facto rewolucja) w sferze polityki, wydaje się, że większy nacisk zaczęto kłaść na jej płaszczyznę semantyczną. Uwagę opinii publicznej projektuje się w jeszcze doskonalszy sposób, co znamienne niemal do perfekcji opanowano mechanizmy jej rozpraszania. Towarzyszy temu oczywista zmiana w sposobie postrzegania władzy. Ponadto szeroko definiowane media próbują maskować swoją rzeczywistą władzę i rolę, jaką są w stanie odgrywać.

W kontekście tych trendów i procesów chciałbym zastanowić się nad sposobem funkcjonowania polskiej centroprawicy politycznej. Tezę przewodnią jest próba namysłu, nad formułą postpolityczności. Czy rzeczywiście wyraża ona pewne intelektualne intuicje i czy niesie ze sobą niebezpieczeństwo?

 

 

Wprowadzenie

 

        

Obowiązkiem polityków jest takie dobieranie instrumentów by możliwie w pełni zrealizować zamierzone cele. Wszystko to, co może ograniczać swobodę działania polityków może zostać zakwestionowane. Najczęściej tego typu aktywności towarzyszy podejmowanie różnego rodzaju działań zmierzających do zamortyzowania ew. obstrukcji. Często politykę przyrównuje się do sztuki, ostatnio częściej sztuki teatralnej. W Polsce role zostały już obsadzone. Jedna partia (PiS) jest kłótliwa druga (PO) koncyliacyjna, a lewica nie liczy się nawet jako sufler. Podobnie role w obrębie środków masowego przekazu zostały już przydzielone. Mamy będące na generalnej kontrze do PiS (ITI, Polsat, „Gazeta Wyborcza”, RMF, Radio Zet) balansujące na linii neutralności („Dziennik”, „Rzeczpospolitą”, TVP 1, TVP 2, TVP Info, Program Trzeci Polskiego Radia), trudno uczciwie wskazać liczące się media popierające działania partii J. Kaczyńskiego (w tym przypadku odruchowo wymienia się: Telewizję Trwam, Radio Maryja oraz „Nasz Dziennik”). Dynamika politycznych zdarzeń jest kreowana w taki sposób by uwiarygodnić i wzmocnić ten sposób zaszufladkowania. Na niwie stricte politycznej dobrym przykładem są niedawne wydarzenia związane z odbieraniem immunitetu b. ministrowi Z. Ziobrze. Inną kwestią, jest na ile jedna strona celowo sprokurowała takie zdarzenie, by w ten sposób „przykryć”  inne niewygodne dla niej fakty związane np. z kłopotami prezydenta Sopotu, sytuacją polskich stoczni czy tzw. ustawą medialną. Przy czym, istotna jest tu opozycyjność: „zdarzenie” (nad którym możemy mieć władzę, możemy je przewidzieć i zaprogramować) – „fakt”(coś obiektywnego nad czym władzy mieć nie możemy, ew. można manipulować jego interpretacją). Kolejną sprawą jest odpowiedź na pytanie, dlaczego partie polityczne, doskonale zdając sobie sprawę z „gęb” jakie im przyprawiono, bezrefleksyjnie brną w tak zestereotypizowany obraz polityki? Przytoczone powyżej tendencje mają też inną (niepokojącą) konsekwencję, można półżartem półserio stwierdzić, iż obecnie dzięki PiS liczba „liberałów” w Polsce wzrosła – wystarczy być anty-PiS. Ten anty-magnetyzm jest dziś jedną z głównych sił spajających większość pól konfliktów.

Na zakończenie wstępnych uwag warto jeszcze przypomnieć jeden fakt ze spektakularnych zajść, które miały miejsce na posiedzeniu Komisja Regulaminowej i Spraw Poselskich ws. losu immunitetu Z. Ziobry. Chodzi mianowicie o słowa posłanki J. Szczypińskiej skierowane do głośno protestujących kolegów żeby się „zachowywać bo teraz filmują”. Zdanie to pokazuje nie tylko, jak by tego chciała część mediów, cywilizacyjną funkcję jaką pełni czwarta władza we współkreowanej przez nią demokracji medialnej. Słowa te pokazują również wyrachowanie (być może cynizm), z jakim politycy (wszyscy) traktują owe media, tym samym potwierdzają tylko opinię, iż te ostatnie niezmiernie rzadko docierają do istoty sprawy. Na marginesie należy zaznaczyć, iż ukryte kamery i ukryte dyktafony, dzięki którym można zaobserwować „normalne” zachowanie polityków, czy komisje śledcze, jako instrumenty powołane do odsłaniania skrytej rzeczywistości, wszystko to są instytucje wyjątkowe, odkrywające prawdziwą rzeczywistość, jednak tylko punktowo.

 

 

Postpolityka

.       

 

Postpolityka to połączenie wiary w siłę tzw. „polityki koncyliacyjnej” z konsekwencjami tezy o końcu historii. Ta pierwsza bazuje na konsensie jako najistotniejszej politycznej kategorii. Natomiast teza o końcu historii w tym kontekście często jest dookreślana jako teza o końcu ideologii. Oba stanowiska wzajemnie się uzupełniają i uzasadniają. Co by nie powiedzieć o tego rodzaju argumentacji obecnie wydaje się, że spory polityczne są rozwarstwiane mocniej niż do tej pory. Warstwa medialnych wydarzeń jest w stanie tłumić i dominować warstwę realnych konfliktów. Z drugiej strony podziały społeczne (opisane dawno temu przez M. Lipseta i S. Rokkana oraz stosunkowo niedawno na polskim gruncie przez M. Grabowską) wydają się tracić na sile. Na pewno ich ostrość jest rozmywana przez dominację różnych opisów rzeczywistości nad samą rzeczywistością. Wydaje się, że z postpolityką łączy się z zasady ambiwalentny stosunek do prawicowości, już samo źródło tej koncepcji (lewicowi intelektualiści) wskazuje na stricte polityczny wymiar tego projektu. Nie do końca wiadomo w jakim czasie pisać o postpolityce, czy ona już jest czy dopiero będzie? Najprawdopodobniej obecnie znajdujemy się w fazie pośredniej, z której wkroczymy w postpolityczny świat, ale równie dobrze istnieje szansa ostania się/powrotu do polityki (już bez żadnych przedrostków). Nie jest też do końca jasne czy nowe oblicze polityka otrzymała dzięki zastosowaniu nowoczesnych narzędzi, czy wręcz przeciwnie jest to zmiana jakościowa, nowa formuła demokracji?

         W publicystyce funkcjonuje bardzo wiele dookreśleń postpolityczności. Część z obecnych na rynku idei dookreśleń kładzie akcent na nihilizm – postpolityka to cynizm wyzuty z realnych sporów. Przy takiej interpretacji lewicowcy ubolewają, że wielkie, mobilizujące (klasy) idee umarły i tym samym utopijne myślenie odeszło już w zapomnienie. Inaczej mówiąc, twierdzą, że postpolitka to specyficzna odmiana racjonalności, a znaczna część problemów opisanych starym językiem podziału prawica-lewica zostanie odrzucona. W tym punkcie można spotkać się z kontrargumentem, iż rzeczona postpolityka stanowi jedynie parawan za którym politycy w starym stylu uprawiają własną grę, mamiąc jedynie demos (ezoteryczne oblicze). Inaczej mówiąc to system póz, masek i zasłon za którymi odgrywa się prawdziwe rządzenie. Kusząca wydaje się metafora prestidigitatora wyciągającego widzom z ucha monety, uprzednio odwracając ich uwagę. W takim ujęciu postpolityka to nie zagrożenie a jedynie narzędzie jeszcze sprawniejszego rządzenia. Pozwala ono generować wirtualne konflikty i wirtualnie je rozwiązywać (wszystko przez i za pomocą mediów), dzięki czemu społeczeństwu daje się możliwość budowania namiastki tożsamości politycznej, bez tracenia czasu na wyjaśnianie, czym prawdziwa polityka jest. W tym miejscu konieczna jest kolejna uwaga, realny pluralizm w wirtualnym świecie zagwarantować mogą jedynie sprzeczne interesy poszczególnych centrów medialnych. Paradoksalnie logika rynkowa, która częściej znajduje się w opozycji do tej politycznej, może zagwarantować prawidłowe funkcjonowanie tej ostatniej. Przykładem zachwiania tego stanu jest próba zmian w strukturze mediów publicznych podejmowana przez kolejne ekipy rządowe.

Zatem, czy ogłaszana wszem i wobec teza o „(post-)modernizacji” polskiej polityki jest równoznaczna z jej profesjonalizacją? Cechą zasadniczą postpolityki jest fakt, iż to polityka dostosowuje się do możliwości mediów, a nie przekaźniki informacji do polityki. Czy istnieje możliwość, iż z postpolityki konserwatywnej wyniknie postmyślenie konserwatywne, i czy to ostatnie będzie jeszcze konserwatywne? Już teraz, na przykładach z państw zachodnich widać, że duża część problemów do tej pory zajmujących sferę prywatną zaczyna wypłukiwać problemy publiczne. Sfera debaty publicznej nie jest nieskończenie elastyczna, jej objętość jest „fizycznie” ograniczona. Inkorporowanie kolejnych pól konfliktu w obręb sfery politycznej będzie powodował nie polifonię ważkich problemów a kakofonię, w której problemy istotne dla całej wspólnoty będą zrównywane z równościowymi postulatami coraz to nowych grup, często kontestujących istnienie jakiejkolwiek wspólnoty (w tym i politycznej). Znamienne, że nowe spory o tożsamości i ich narracje wydają się wyznaczać rozgrzaną do czerwoności linię demarkacyjną pomiędzy tradycyjną polityką a fragmentem post-polityki. Jednak przykłady m.in. SLD czy SDPL pokazują, że post-polityka bazująca na modnych na zachodzie opozycyjnościach w Polsce nie znajdzie (na razie) powszechnego oddźwięku.

Często można spotkać się z opiniami, że postpolityka to jeden z rezultatów przechodzenia do tzw. społeczeństwa informacyjnego. Takiemu stwierdzeniu towarzyszy teza o zacieraniu się różnic programowych pomiędzy partiami politycznymi. W Polsce można usłyszeć opinie, iż np. w kwestiach polityki zagranicznej, bezpieczeństwa, ekonomii i gospodarki nasze partie polityczne nie mają wyjścia tylko muszą konstytuować dzieło swoich poprzedników. Wszelkie zmiany postrzegane są jako groźne fanaberie. Interes narodowy często splata się z logiką stosowności – należy stosować się do wcześniej przyjętych politycznych azymutów, podczas gdy wydaje się, że m. innymi, sferą stosunków międzynarodowych powinna rządzić logika nastawiona na optymalizowanie konsekwencji działań. Proces tego rodzaju (rzekomej?) konwergencji programowej, paradoksalnie może wspierać skrajne reakcje, np. stan uniformizacji poglądów na kwestie gospodarcze (tzw. neoliberalizm) mógł być jedną z przyczyn sukcesów A. Leppera. Analogicznie jak globalizacja nie powoduje jedynie kosmopolityzacji, ale również reakcje całkowicie odwrotne (trafne wydaje się być określenie glokalizacja będące połączeniem słów globalizacja i lokalność). Postpolityczne trwanie może być przerywane momentami, w których będzie dochodziło do gwałtownych przypływów silnych tendencji tożsamościowych. Można maskować realnie polityczne spory, jednak nie uda się zamrozić ich dynamiki, one będą się nawarstwiać „pod dywanem”, aż w końcu wrócą na (post)polityczną scenę ze zwielokrotnionym impetem. Takim pesymistycznym opiniom przeciwstawia się optymistyczną wizję, w której postpolityka to coś dobrego, to stan, w którym z liberalizmu, konserwatyzmu i socjalizmu wydestylowano wszystko, co wartościowe tworząc zupełnie nową jakość.

Postpolitykę utożsamia się również ze stylem i doborem odpowiednich środków. Nowe technologie spowodowały, iż odmienił się styl uprawianej polityki. Takiemu rozumieniu towarzyszą również uwagi dotyczące zmiany treści. Symptomem postpolityki jest krystalizujący się system dwupartyjny (utrwalany systemem finansowania partii z budżetu). Jedna strona na razie jest niekwestionowanym liderem sondaży oraz wydaje się, że uprawia werbalnie inną od pozostałych (post?)politykę. W naszej obecnej sytuacji postpolityczności sprzyja układ z mniejszą ilością podmiotów politycznych. W oczach, szczególnie lewicowych, wyborców taki stan rzeczy wydaje się pozbawiać alternatywy. W rzeczywistości zorganizowanej „na Kaczyńskiego” lub „przeciwko niemu” utrzymuje się pozór wyboru, jednak jak argumentują zwolennicy opcji lewicowej, co łączy ich z orędownikami prawicy pozaparlamentarnej (np. Polski XXI), taka dynamika sporu nie pozostawia dla innych zbyt wiele miejsca. Przykład (liberalnej) Platformy Obywatelskiej, obecnie sondażowego hegemona, wydaje się potwierdzać część opinii na temat cech „postpolityki”. Polska jest w NATO i UE, wyboista droga do tych instytucji pomagała w obraniu nie postpolitycznego stylu rządzenia. Choć przypadek b. prezydenta A. Kwaśniewskiego pokazuje, że nawet w przełomowych sytuacjach można pokusić się o uprawianie postpolityki. Wydaje się więc, że okresy pospolitykczności będą przeplatać się z momentami zwykłej polityki.

 

Postpolityka made in Poland

 

Postpolityka to być może nowa forma uprawiania polityki, a dostosowywać się do niej będą zmuszone wszystkie obozy polityczne, również i polscy konserwatyści. Podobnie jak w ewolucji gatunków, my już teraz możemy obserwować ewolucję naszych rodzimych polityków. Być może zachowania niektórych z nich będą się upowszechniać i zaczną stawać się nową regułą?

Niedawno media informowały o SMS-ach i e-mailach wysyłanych przez biura prasowe partii (ew. urzędników ministerialnych) do posłów. Znajdowały się w nich instrukcje, jakich określeń używać do komentowania konkretnych faktów, tak by nadać im monolityczną interpretację. O ile przygotowywanie przez sztaby partyjne materiałów nt. stosunku partii do informacji pojawiających się mediach nie jest niczym nagnanym, to można zastanowić się, nad konfliktem dwóch wartości: spójności przekazu płynącego z partii oraz chęci poznania prawdziwych poglądów konkretnych polityków. Ciśnie się bowiem na usta pytanie, skąd/czy w tzw. postpolityce postpolitycy czerpią jakiekolwiek poglądy? Interesującą kwestią jest również pytanie o to co stanowi matrycę na podstawie której „przykrawa” się interpretację danych zdarzeń do realnych faktów i linii partii. Ponieważ należy zauważyć, że to właśnie ci, którzy konstruują interpretację dla posłów mają (również) władzę, a nie wyposażeni w demokratyczny mandat narodu posłowie. Tu zbliżamy się do analogicznej kwestii, mianowicie ponowoczesnej odmiany suwerenności. W obrębie teorii stosunków międzynarodowych niektórzy badacze twierdzą, że skuteczność w polityce należy okupić rezygnacją z części suwerenności by dzięki temu zabiegowi zyskać większą autonomię. Można by zażartować i powiedzieć, iż w omawianym przypadku, podobnie jak państwo narodowe, tak poseł ma możliwość oddania części suwerenności, dzięki czemu zyskuje dostęp do nowych zasobów władzy. Zamiast szlifowania poglądów może zająć się rządzeniem/zarządzaniem. Takie „równanie” nie wydaje się być obecnie łatwym do zaakceptowania, przynajmniej oficjalnie.

Często jako przykładowych polskich (post)polityków wymienia się nazwiska obecnego premiera oraz b. premiera K. Marcinkiewicza czy posła J. Palikota. Choć ten ostatni w swoich działaniach wydaje się być raczej przedmiotem instrumentalizacji. Dla stosowania tzw. taktyki „balonów próbnych” (czyli wstępnego i na mniejszą skalę wysyłania komunikatu, jeszcze przed podjęciem decyzji o pełnowymiarowym działaniu) konieczne jest posiadanie konkretnej osoby, która zgodzi się wypuszczać co jakiś czas, taki „testowy balon”. W tym przypadku interes jest obopólny, ponieważ realne cele polityczne (np. osłabianie pozycji prezydenta, na czym podobno zależy D. Tuskowi) idą w parze ze akcentowaniem obecności konkretnego polityka (J. Palikota). Fenomenem jest natomiast sposób, w jaki media dają się (świadomie?) nabierać na taką zagrywkę. Na niwie medialnej poseł J. Palikot wydaje się następcą A. Leppera z tą różnicą, ze inny jest adresat jego działań. Obu polityków łączy łatwość przykuwania uwagi mediów swoimi skandalizującymi poczynaniami. Interesujący jest fakt, dlaczego właśnie ci politycy posiadają/posiadali taką magnetyczną zdolność? Innym interesującym przykładem jest przypadek posła S. Niesiołowskiego. Parlamentarzysty, który ze swoimi konserwatywnymi przecież poglądami tak dobrze zaadaptował się do nowego, bezprecedensowego sposobu tworzenia politycznych zdarzeń. Nie chodzi tu bynajmniej o utożsamienie roli politycznego „siepacza” z kategorią polityka nowej generacji. Przykład ten jedynie pokazuje, że najistotniejszym elementem politycznej osobowości są wciąż (od czasów starożytnych demagogów) krasomówcze zdolności, a nie same przekonania. W przekazach medialnych posła i założyciela ZChN (aktywna działalność w tej partii łączy go ze wspomnianym K. Marcinkiewiczem) na pierwszy plan nie wysuwają się już jego konserwatywne przekonania.

Zagranicą proces transformacji polityki w stronę jej nowego wcielenia jest dużo bardziej zaawansowany. Kampanie wyborcze, które się tam odbyły i odbywają stanowią krynicę wiedzy dla rodzimych tuzów marketingu politycznego. Homologują oni kolejne rozwiązania wpisując je nierzadko w tzw. polską specyfikę. Co interesujące i szczególnie znamienne z konserwatywnego punktu widzenia, elementem koniecznym do odniesienia sukcesu w postpolitycznym świecie wydaje się być promowanie przekonań liberalno-demokratycznych (vide sukcesy B. Clintona, T. Blaira, J. Zapatero, D. Tuska z jednej strony i nieustanne problemy G. W. Busha, A. Merkel, J. Kaczyńskiego). Pewnym promieniem nadziei na sukces idei nie-lewicowych był N. Sarkosy z jego zachodnioeuropejską wersją liberalno-konserwatywnej polityki, a na gruncie polskim (trochę obecnie zapominany) b. premier K. Marcinkiewicz. Oba przykłady sygnalizują, pewnego rodzaju determinizm. Obaj politycy (przy całej świadomości różnic) zyskiwali masową popularność w momentach, w których dominował nurt organizowany logiką PR-u. Jednak już teraz widać, że nawet kolejna małżonka prezydenta Francji nie pomoże mu w odbudowaniu wcześniejszego poparcia w społeczeństwie, ani nie złagodzi niechęci mediów. A byłemu premierowi nie pomoże kolejny wpis na blogu, K. Marcinkiewicz jeśli myśli o powrocie do polityki musi przejść z „wirtualu" do „realu”. Rodzi się banalne w swojej prostocie pytanie. Dlaczego jedni są uwielbiani przez większość mediów a inni nie? Czy to jedynie kwestia ich poglądów politycznych, poglądów które większość mediów będzie wspierać? Jeśli to prawda, to szansa na postpolitykę konserwatywną w wydaniu ponowoczesnym jest żadna. To zdają się między wierszami sugerować lewicowi akolici ponowoczesnego liberalizmu. Układ medialny w III RP już mocno okrzepł. Wejście R. Murdocha nic nie zmieniło i w najbliższej perspektywie nic zapewne nie zmieni.

Jaskółką zwiastującą pojawienie się postpolityki nad Wisłą, było wprowadzenie i spopularyzowanie w języku publicznym określenia spin doktorzy. Określeniem tym szczególnie nachalnie zaczęto szermować przed wyborami w 2005 roku. Obecnie wydaje się, że spin doktorzy z partii J. Kaczyńskiego (nawet gdyby chcieli) nie obierają strategii wpasowywania się w obecny układ medialny. PiS obrało drogę na konfrontację. Nie do końca wiadomo czy jest to element kontrrewolucji anty postpolitycznej, czy wyraz bezradności. W tym miejscu warto zaznaczyć, iż naiwne jest przekonanie, że jeśli niektóre media nie przepadają za pewnymi politykami, to Ci nie powinni ich ignorować, a co najwyżej głośno mówić, że im ta sytuacja się nie podoba. Naiwność tego typu myślenia polega na niedostrzeżeniu nierozwiązywalnego konfliktu: albo politycy będą robić to, co „podoba się” mediom albo media będą robić to co „podoba się” politykom. Takie napięcie ma charakter permanentny i nierozwiązywalny. Jednak wspomniana powyżej dychotomia ma nie tylko powierzchowny charakter. Ponieważ nie dotyczy jedynie sporu o światopogląd, rolę czy sposób jej odgrywania. Problemem jest również bezpośrednio związany z językiem, jakim komunikują się różne grupy polityczne oraz językiem, jaki rozumieją i jakim komentują rzeczywistość dziennikarze. Bojkotując wybrane media paradoksalnie PiS nie stracił wyłącznie dróg komunikacji ze społeczeństwem. Ponieważ w ignorowanych stacjach (zapewne jedynie przez jakiś czas) będą od teraz w większości gościć głównie wydarzenia i przekazy, nad którymi PiS będzie mogło w większym stopniu zapanować (głównie chodzi tu o konferencje, których żadne media zbojkotować nie będą mogły). Od teraz wszelka ew. „zła wola” mediów będzie łatwiejsza do wychwycenia i napiętnowania przez polityków tej partii.

Jednak co mogą zrobić polscy politycy (głównie prawicowi), których owa postpolityczna sytuacja „uwiera”? Mogą się dostosować i prowadzić politykę w sposób, w jaki pozwalają im na to strukturalne uwarunkowania. Mogą też, o czym była mowa, podobnie jak politycy PiS, a wcześniej w stosunku do „Rzeczpospolitej” i programu „Teraz My” D. Tusk, ignorować dane media. Platforma Obywatelska, partia która powszechnie uchodzi za partię z wdziękiem surfującą po falach postpolityki może jednak w końcu natrafić na rafy. Oczywiście nie cała PO obrała tę ponowoczesną drogę, jednak nawet partia D. Tuska musi rozpoznać granicę tolerancji, po przekroczeniu, której większość mediów zacznie ją traktować jako ciało obce. Czy taka sytuacja jest możliwa? Przebieg tej granicy jest prawdopodobnie w dużej mierze zbieżny bardziej z interesami koncernów medialnych niż z kwestiami światopoglądowymi. Szczególnie istotna jest tu los mediów publicznych (np. rozstrzygnięta już kwestia abonamentu). (Post)Polityka, którą obecnie prowadzi PO jest logiczna, bo gdzie najlepiej, z punktu widzenia PO, rozwiązywać problemy? Najdogodniej dla tej partii jest dokonywać transformacji możliwie dużej ilości realnych problemów w problemy medialne. Przekute w ten sposób zostają realne fakty na medialne zdarzenia. Ceną jest zrzeczenie się części swojej suwerenności na rzecz mediów, lecz w zamian otrzymuje się znacznie większą pulę możliwych działań, działań możliwych do podjęcia w przyjaznym środowisku. Istnienia tego mechanizmu świadome jest PiS, które w okresie wakacyjnym, pojęło próbę zastosowania „twardego” środka, aby przetestować na ile jeszcze możliwy jest wpływ na postpolitykę. Na dłuższą metę takie działanie może jedynie redukować straty, ale nie przyniesie zysków. Przez wakacyjną przerwę politycy Prawa i Sprawiedliwości powinni przemyśleć sposób jak medialnie” sprzedać” prawdziwą politykę, natomiast politycy Platformy Obywatelskiej powinni pomyśleć jak rozwiązać (nieuchronną) sytuację, w której realnej polityki nie uda się ugłaskać jej postpolityczną atrapą.

Reasumując, rozsądne wydaje się przyjąć, iż postpolityka to nie żadna faza rozwoju demokracji i zmiana samej politycznej formuły (co zdają się często sugerować niektórzy publicyści), to jedynie jeden z możliwych (obecnie reklamowanych) sposobów uprawiania polityki. Konwergencji ulegają nie same programy polityczne, a jedynie metody uprawiania polityki.

 

 

* Błażej Sajduk (ur. 1981 r.) – absolwent politologii na UJ. Doktorant na Wydziale Studiów Międzynarodowych i Politycznych UJ. Asystent w Wyższej Szkole Europejskiej im. ks. Józefa Tischnera. Redaktor „Kultury i Polityki” – Zeszytów Naukowych WSE.

** Esej stanowi rozwinięcie i nawiązanie do tez zamieszczonych w: B. Sajduk, Język polityki, polityka języka, „Pressje” teka IX, Kraków 2007; Tegoż, Demokracja interpretacji, interpretacja demokracji, http://www.omp.org.pl/index.php?module=subjects&func=viewpage&pageid=661



2008 ©  Ośrodek Myśli Politycznej
http://www.omp.org.pl/