Co się szczególniej przyczyniło do pomieszania pojęć
o tym, co właściwie przez konserwatorstwo w Polsce rozumieć
by należało, to fakt, że stronnictwo, które u nas od upadku
powstania listopadowego aż do roku 1846 kierowało opinią publiczną
w kraju, sprawę niepodległości narodu ze sprawą rewolucji socjalnej
w Europie pomieszawszy, połączyło się ściśle z przedstawicielami
jej zasad i środków ze wszystkich zachodnich narodów. Naród
dawnej niepodległości swojej przez samowładne rządy pozbawiony,
ulegał długo zwodniczemu złudzeniu, które słuszność jego sprawy
ze sprawą mniemanej wolności w Europie łączyło. Kiedy przypomnimy
sobie jak powszechny był w całej Europie obłęd wyobrażeń pod
względem owej wolności przed r. 1848, jak dalece ulegali mu
nawet ludzie u steru władzy będący, których urząd i doświadczenie
od tego złudzenia bronić były powinny, mniej surowo sądzić będziemy
owe zbłąkanie opinii publicznej w Polsce, chociaż nad nim ubolewać
musimy. Bądź co bądź, gorzkimi owocami złudzenia obudzona opozycja
ludzi inaczej potrzeby kraju widzących, przybrała u wielu z nich
kolor zachodniego, kosmopolitycznego konserwatorstwa. Jest to błąd
wielki. Solidarność, łączyć mająca sprawę naszą narodową z rewolucją
socjalną europejską, jest wprawdzie fałszem szkaradnym; rozpacz
tylko i zaślepienie podobny związek upatrzyć i w nim
nadzieję pokładać może; lecz z drugiej strony dzisiejsi konserwatorowie
europejscy, czciciele materialnej siły i bogactwa, nie przedstawiają
jeszcze tych zasad, które myśmy kiedyś przedstawiali, których do
upadku broniliśmy i broniąc ich upadli, a do których świat
wrócić musi, bo one nie są wymysłem ludzkim, ale odwiecznymi zasadami
sprawiedliwości i porządku społecznego.
Nie idzie jednak o to, aby u nas nie było
potrzeby i miejsca dla właściwego polskiego konserwatorstwa,
owszem każdy naród, co żył i żyje ma koniecznie do konserwowania
główne życia swego warunki, i to tym więcej im większym niebezpieczeństwem
życie jego jest zagrożone. Zatem naprzeciwko stronnictwa rewolucyjnego,
przedstawiającego zgubny sojusz z rewolucją społeczną w Europie,
naprzeciw dążeń panslawizmu, będącego drugim niemniej potępienia
godnym wyrazem rozpaczy, istnieje potrzeba i jest miejsce dla
stronnictwa konserwatorskiego w Polsce.
Zachodzi teraz pytanie, jakie są te warunki życia
narodowego, których obrona powinna być głównym zadaniem konserwatorstwa
polskiego. Sądzę, że wszystkie pod dwa następujące podciągnąć się
dają: zachowanie i rozwijanie tradycji narodowych; po wtóre,
zachowanie i rozwijanie sił organicznych narodu uważanego jako
społeczeństwo samodzielnie istnieć i rządzić się mogące.
Tu się zaraz odsłania różnica oddzielająca prawdziwych
konserwatorów od stronnictwa naszego rewolucyjnego. Ono w tradycji
naszej widzi tylko przesąd i niesprawiedliwość, odrzuca ją
zatem i dąży do utworzenia jakiejś nowej, nieznanej dotąd Polski,
nie mającej z przeszłością nic wspólnego. Z drugiej strony
wpada w najdziwniejszą sprzeczność, albowiem siły wewnętrzne,
organiczne narodu, za tak niespożyte i niewyczerpane uważa,
że na nich nieustannie opiera rewolucyjne plany. Żadna strata, żadne
osłabienie go nie wstrzymuje. Niech rzeź krwawa odsłoni smutny rozdział
między szlachtą a ludem; niech płomienie zniszczą pomniki starożytnej
stolicy; niech upadek majątków wyzuwa Polaków z posiadania
ziemi i oddaje je w ręce Niemców i Żydów; niech zakłady
naukowe upadają; niech obcy język w szkołach, w administracji,
w sądownictwie, miejsce naszego zabiera; niech najwyższa i najważniejsza
sprawa religii będzie jawnie lub podstępnie nurtowaną; niech miliony
unitów na schizmę przechodzą; niech rząd zakony rozpędza, duchowieństwo
w poniżeniu i ciemnocie utrzymywać się stara; wszystko
to dla naszych rewolucjonistów jest rzeczą podrzędną, mało albo
nic nie znaczącą. Oni zawsze rachują na naród jako na siłę niespożytą
i do rewolucji gotową.
Jak pogodzić tę ufność w siłę narodu z tym
lekceważeniem tradycji narodowych, które ten naród wypiastowały,
które są treścią jego życia i podstawą jego przyszłości? Tak
samo jak pomimo największych sprzeczności godziły się i godzić
się będą po wszystkie czasy wszystkie herezje i wszystkie błędy,
jak w dzisiejszej demagogii nieograniczona wolność wyznań godzi
się z prześladowaniem kościoła, duchowieństwa i zakonów,
równość ludu z pogardą ubóstwa i lekceważeniem miłosierdzia
chrześcijańskiego; jak się godzi materializm socjalizmu z nienawiścią
kapitałów, anarchia Proudhona z pokojem towarzystwa! Bo sprzeczność
jest koniecznym następstwem zboczenia z drogi rozsądku i prawdy.
Ponieważ jednak sprawiedliwość pierwszym znamieniem
konserwatorstwa polskiego być powinna, zacznę przeto od oddania
sprawiedliwości przeciwnikom, odróżniając ich mimo ich woli od stronnictwa
rewolucjonistów europejskich, które z całych sił serca i duszy
potępiam. Różnica w tym, że gdy u tych zarówno cel jak
i środki potępienia są godne, naszym szlachetności celu zaprzeczać
nie chcę. Ufam, że choć na najbłędniejszych i najzgubniejszych
drogach, pracowali oni jednak według swego przekonania w celu
nie tylko dla nas ale i dla nich świętym. Między konserwatorami
zatem a nimi, środki tylko różnicę stanowią.
Lecz w sprawach tego świata środki są wszystkim:
bo środki z zasad moralnych wypływają, a gdzie nie ma
podobieństwa zasad, tam żadnej rzeczywistej wspólności być nie może.
Sprawiedliwość zatem, którą w tej chwili za rzecz potrzebną
uważałem, służyć tylko powinna do względności i wyrozumiałości
w ocenieniu postępowania pojedynczych ludzi, ale póki przynajmniej
na ogólne zasady w wyborze środków zgody nie będzie, póty wspólności
między nimi a nami być nie może.
My także przyznajemy, że jest w narodzie naszym
wielka wewnętrzna, żywotna siła, która się dotychczas opiera jawnym
zamiarom przemocy i niebezpiecznym teoriom zaślepienia i rozpaczy.
Ale tej siły za niewyczerpaną nie mamy, bo naród jak człowiek, najdroższe
dary Boże złym użyciem zmarnować jest w stanie; dla nas, tajemnica
tej siły tkwi w tradycjach narodu. Skoro miłość i poszanowanie
tradycji narodowych zaginą, wtedy siła upadnie i narodu nie
będzie.
Tradycja jest przechowaniem jakiejś wielkiej idei, która narodowi dała początek, oraz wielkich
i zbawiennych prawd, które przedstawiał i bronił. Społeczeństwo
nie mające tradycji nie jest narodem. Pan de Maistre powiedział:
"La nation c'est une langue", sądzę że trafniej możnaby
powiedzieć, że tradycja stanowi naród. Szwajcarzy i Belgowie
choć nie mają własnego języka są narodem, bo mają historię, mają
świetne i wielkie tradycje narodowe. Przeciwnie, nie jedno
plemię język własny mające narodem nie jest. Naród im potężniejszy,
tym silniej do tradycji swoich przywiązany. Takim jest naród angielski,
takim my byliśmy długo, chociaż nam zawsze brakowało silnych instytucji
i tego zmysłu politycznego, który instytucje tworzy. Wiek dzisiejszy
racjonalizmem przesiąkły, daje mimowolnie świadectwo potędze tradycji.
Owa Francja, co w chwilach wściekłości i upojenia własną
ręką wątek tradycji zerwała, dzisiaj mimowolnie, nieświadomie jej
potędze ulega. Bo cóż znaczą owe miliony głosów wykrzykujące imię
Napoleona i godność cesarza? Nie co innego, tylko że to imię
i ta godność są najświetniejszą tradycją Francji. Nie spodziewali
się tego dzisiejsi racjonalni filozofowie i politycy, oni myśleli
że ludy rządzą się teoriami: przekonał ich naród najlekkomyślniejszy
w świecie, że jeszcze tradycja żyje.
Gdybym mógł sądzić, że w historii naszej nie
przedstawialiśmy żadnej wyższej prawdy, żadnej zbawiennej dla społeczeństwa
zasady, żeśmy tej prawdy i tych zasad bronić nie umieli, lub
że broniąc je długo zaparliśmy się i odrzucili one w końcu,
nie wierzyłbym w przyszłość naszą. Gdybym się przekonał, że
naród mój w politycznym swoim upadku tradycji swojej zapomniał,
że do innych wyobrażeń, do innych zasad myśli i nadzieje swoje
obrócił, powiem prawdę, zwątpiłbym o przyszłości jego. Ale
ponieważ tak nie było, ponieważ tak nie jest jeszcze, przeto wierzę
i ufam w przyszłość Polski.
Jakież są te wielkie prawdy, te zbawienne zasady,
któreśmy przedstawiali i bronili? Nie inne niewątpliwie, tylko
obrona chrześcijaństwa, obrona całości nauki i wiary kościoła
katolickiego przeciwko hipokryzji krzyżackiej, przeciw herezji szwedzkiej,
przeciw barbarzyństwu pohańców, przeciw schizmie greckiej. To nasze
dziedzictwo, to patent naszego narodowego szlachectwa! Przedstawialiśmy
zatem nie tylko wielką prawdę, ale odpowiadaliśmy wielkiej potrzebie
cywilizacji. Skąd więc przyszedł nasz upadek? Czy ta potrzeba ustała,
czy myśmy jej odpowiadać przestali?
Wiek XVIII był epoką wielkiego upadku wiary katolickiej
na zachodzie Europy, a tym samym poniżenia potęgi politycznej
katolickich narodów. Natomiast, i właśnie dla tej samej przyczyny,
była to pora olbrzymiego wzrostu najzaciętszych katolicyzmu wrogów:
Anglii, Prus i Rosji. W katolickiej Francji Wolter i wielcy
koryfeusze ruchu umysłowego przyklaskiwali zwycięzcom, ciesząc się
z poniżenia własnej ojczyzny. W takim usposobieniu umysłów,
ważność sprawy katolickiej na wschodzie Europy, a z nią
sprawa niepodległości Polski, straciły dawne i należne jej
znaczenie. Miejsce prawd i wyższych celów społecznych zajęły
rachuby polityczne i skierowały się naprzód na naród, który
nieszczęściem, nawet na polu bitwy, nieprzyjaciół rachować nie umiał.
W tym dziele filozofia podawała rękę polityce. [...]
Polska zbytnio zawsze ufała posłannictwu swemu dla
bezpieczeństwa chrześcijańskiej cywilizacji, broniąc jej nieustannie
sądziła, że nawzajem przez nią bronioną być powinna. [...] W tak
bezpiecznym, a tak mylnym żyjąc zaufaniu, zapomniała o środkach
utrzymania swojej potęgi; nie dostrzegła ogromnej zmiany w wyobrażeniach
wieku, tym bardziej, że sama po części zgubnemu ich wpływowi uległa.
Chociaż tradycje wiary pozostały w narodzie, miękkość, zepsucie
obyczajów, próżniactwo, przytępiły zmysł polityczny i dawną
osłabiły dzielność. Ciężkie z tego względu ciążą na nas zarzuty.
Nigdy naród straży swej niepodległości w obce ręce powierzać
nie powinien, bo skoro traci polityczną samodzielność, już tym samym
przestaje odpowiadać celowi posłannictwa swego. Wyznajmy przy tym,
że uśpienie umysłowe w przedrozbiorowej epoce odjęło Polsce
trafność politycznego sądu. Wobec wzrastającej potęgi Prus i Rosji,
naturalnym jej sprzymierzeńcem była Austria; z nią połączona
mogła była powściągnąć ambitne zamiary Fryderyka i Rosję trzymać
na wodzy. Chwiejąca się i wewnątrz rozdzielona, inną obrała
drogę. Ale błędy polityczne osłabiają wprawdzie potęgę narodu, lecz
go zgubić nie są w stanie. Każdy naród obok dni pomyślności
i szczęścia miał dni poniżenia i upadku. Zgubę sprowadzić
jedynie może zaparcie się przeszłości i zaprzeczenie tych prawd
i zasad społecznych, których obrona powierzoną mu była. Tej
winy na sumieniu nie mamy. Wiary naszej nie zaparliśmy się nigdy,
a w upadku ocknęła się dawna narodowa dzielność, za późno
wprawdzie dla odwrócenia nieszczęścia, ale jeszcze dość wcześnie
abyśmy to chlubne mogli dać sobie świadectwo, żeśmy wiary i wielkich
zasad społecznych z niej płynących do końca bronili i broniąc
ich upadli. [...]
Tak więc z przyjęciem wiary chrześcijańskiej
zaczyna się historia nasza; poniżenie jej w Europie, nasz byt
polityczny przecina. Lecz kiedy katolik mówi o upadku wiary
chrześcijańskiej, rozumie przez to tylko upadek chwilowy, bo jej
byt i przyszłość słowami Chrystusa Pana zapewnione są na wieki.
Być może skutki osiemnastego wieku długo jeszcze ciążyć będą nad
światem; złe zbyt głęboko jest zakorzenione, abyśmy prędkiej poprawy
spodziewać się mogli. Wybierać jednak dzisiaj mamy między prawdą
i wiarą przodków, a fałszem i zasadami, których pierwsi
padliśmy ofiarą; między tradycją narodową, której dawne nasze znaczenie
i w upadku powstałą żywotność sił naszych winniśmy, a pogardą
przeszłości; między przechowaną dotąd pobożnością ludu naszego,
a materializmem Woltera lub niemieckim racjonalizmem. Tę drugą
drogę obrało u nas stronnictwo, które niestety przez lat dwadzieścia
głównie opinią publiczną kierowało. Nie teraz pora wyliczać klęski
i nieszczęścia jakie z tego źródła na kraj nasz spłynęły,
ani gorzkie czynić wyrzuty ludziom, którzy winy swoje własnym przypłacili
nieszczęściem. Czas obecny nie jest dla nas epoką walki, ale zastanowienia
i rozwagi. Do zastanowienia zatem sumiennego rodaków moich
się odwołuję. Mamy potępić przeszłość naszą, narodzenie Polski od
jej upadku zaczynać, w zatrutym źródle osiemnastego wieku czerpać
dla niej tradycję, jej początek i przyszłość wiązać z powstaniem
i triumfem zasad, które religia potępia, i na których
skutki każde poczciwe sumienie się oburza? Czy też przeciwnie, nieszczęście
nasze uważając za karę lub ciężką próbę, jaką Bóg nieraz na wybrane
zsyłał narody, mamy być w nieszczęściu, jak kiedyś byliśmy
w szczęściu, przykładem światu stałości w wierze, szanowania
jego wyroków i ufności zupełnej, nieograniczonej, że Bóg wiarę,
stałość, pokorę, a przy tym usilność i pracę zawsze w narodach
wynagradza, i tak jak dawniej broniliśmy wiary od pogaństwa
i herezji, pracować dzisiaj dla zwycięstwa religii i wiary,
a z nią sprawiedliwości i moralnego porządku w świecie,
których zaprzeczenia pierwsi padliśmy ofiarą? Strzeż nas Boże abyśmy
kiedykolwiek religię jedynie za środek polityczny uważali i używać
chcieli. Ale skoro naród jaki miał ten świetny przywilej, że byt
jego i wielkość z triumfem wiary się łączyły, sądzę że
kiedy o nim zapomina, przypomnieć mu go się godzi.
Zresztą wiara jako podstawa cnót wszelkich, jest tym
samym podstawą cnót politycznych. Ona jedna daje narodowi tę jedność
i wspólność, bez których nie ma potęgi. Bez wiary nie ma pokory
chrześcijańskiej, a gdzie nie ma pokory, tam wolność jest niepodobieństwem.
Pod jakąkolwiek bądź postacią, duma dąży zawsze do panowania, wyższości
nie cierpi, słabymi pogardza. Gdzie nie ma wiary i pokory,
tam nie ma przymiotów organicznych wolnego społeczeństwa. Z uszanowaniem
dla dogmatów ginie uszanowanie dla wieku, dla zasług, dla wszelkiej
moralnej wyższości, ginie zaufanie w cnotę i charakter
ludzi do działania powołanych, ginie na koniec pojęcie obowiązku
i posłuszeństwa. Wówczas despotyzm staje się jedyną, możliwą
formą rządu, bo kiedy posłuszeństwo przestaje być cnotą, z konieczności
staje się przymusem; kiedy nie ma cnót społecznych muszą być występki społeczne; kiedy nie ma posłuszeństwa
i pokory, musi być służalstwo i podłość.
Ale poszanowanie tradycji i sama nawet wiara
nie wystarczają tam, gdzie naród do politycznej niepodległości sądzi
mieć prawo. Wątek tradycji rozwijać i do potrzeb czasu stosować
jest zadaniem żyjącego narodu. Z postępem czasu, z pomnożeniem
ludności mnożą się i rozszerzają potrzeby społeczne. Naród,
który tych potrzeb nie widzi i obowiązków stąd wypływających
nie dopełnia, zagrożony jest tym, że kto inny w tym dziele
go zastąpi i nabytą tym sposobem siłę przeciw niemu obróci.
Wtedy wcześniej czy później, ale zawsze niewątpliwie zejdzie on
z wysokiego rzędu wielkich jednostek społecznych, zostanie
plemieniem, osadą; narodem być przestanie.
Z
trojakich potrzeb narodu, moralnych, umysłowych i fizycznych
wypływają trzy główne warunki jego samoistnego i organicznego
życia; nimi są: harmonia i zgoda warstw społecznych naród składających,
wykształcenie umysłowe usposabiające go do samodzielnego rządzenia
sprawami swoimi i dobry byt mieszkańców; czyli innymi słowy
cnota, nauka i bogactwo. Naród posiadający te trzy warunki,
będzie zawsze mimo politycznego upadku wewnętrznie silnym, pełnym
i pewnym przyszłości. Zachodzi teraz pytanie, czy my te warunki
posiadamy? Nie łudźmy się, prawda jakkolwiek bolesna jest zawsze
zbawienna, złudzenie zawsze zgubne. Wobec rzezi galicyjskiej, wobec
biurokracji niemieckiej i zniemczenia miast w Księstwie,
wobec skażenia moralnego i ubóstwa ludu w Polsce będącej
pod panowaniem rosyjskim, niepodobna twierdzić, że posiadamy dzisiaj
wszystkie warunki politycznej niepodległości. Lecz osiem wieków
tej niepodległości, a nawet chwały i potęgi, dowodzą że
te warunki posiadaliśmy. Zadaniem więc Polaków, którzy przy gorącej
miłości ojczyzny zachowali rozsądek i spokojne na stan jej
obecny zapatrywanie, jest starać się o odzyskanie tych warunków,
bez których, gdyby nas nawet Opatrzność niepodległością obdarzyła,
korzystać z niej nie umielibyśmy. Nasuwają się tutaj dwa następujące
pytania: czy naród nasz ma jeszcze dosyć siły w sobie, aby
te warunki odzyskać i czy w obecnym ujarzmieniu z tej
siły w tym celu korzystać jest w stanie? Dwa te pytania
przedstawiają dwie pozorne wątpliwości, które zwykłym trybem rozumu
ludzkiego rozważyć potrzeba, aby się tym silniej w przekonaniu
o prawdzie utwierdzić. [...]
Niemylne o sile naszej świadectwo daje owo potężne
uczucie narodowości, jakim nas Bóg w tak wysokim, a wielu
innym narodom nieznanym stopniu obdarzył, że ani upadek polityczny,
ani ujarzmienie, ani ucisk, ani ubóstwo, ani wszystkie razem wzięte
ziemskie i szatańskie środki, jakimi nas rozdzielić, poróżnić,
ociemnić i skazić się starano, nie tylko nam go nie odjęły,
ale nawet nie osłabiły. Przeciwnie, uczucie to wzmaga się i wzmacnia
w miarę nieszczęść kraju, w miarę wysileń szatańskiego
dowcipu i ludzkiej przemocy. I tak: w prowincjach
najdawniej przez Rosję zabranych, przytępione uczucie narodowości
ożywiło się i wzmogło pod wpływem podwojonego po listopadowym
powstaniu uciemiężenia. Galicja długo narkotykiem wiedeńskiego próżniactwa
i zbytku uśpiona, nazajutrz po najsroższym nieszczęściu, obudziła
się do uczucia narodowego, bardziej polską, Niemcom niechętną, silniej
kraj swój miłującą. Zubożona, zrujnowana, rozdzielona w sobie,
podwajać zaczyna pracy i usilności i jeżeli wytrwa w tym
kierunku, odbuduje niezawodnie swój narodowy i społeczny organizm.
W wykształconej części społeczeństwa naszego zamiłowanie rzeczy
krajowych, historii, języka, obyczajów, coraz powszechniej zastępuje
dawną do cudzoziemszczyzny skłonność. Na koniec literatura, wyraz
myśli, uczuć i usposobienia narodu, obfitością, kierunkiem,
upowszechnieniem i całym w ogólności rozwojem daje świadectwo
siły i życia w narodzie.
Jest jeszcze w naszej budowie społecznej, w tej
licznej szlachcie na ziemi osiadłej, z nią zrośniętej, uczucie
swego prawa mającej, coś tak silnego i opatrznego, że póki
szlachta polska tę ziemię posiadać będzie, a przeszłości swojej
i tradycji narodowej się nie zaprze, póty nas będzie można
gnębić, obdzierać, zabijać, ale nie będzie można ani narodowości
wytępić, ani uczucia praw naszych, godności naszej i nadziei
naszych nam odebrać.
Wszystko to dowodzi, że mamy niewątpliwie siłę, nie
taką wprawdzie, jakiej do wywalczenia niepodległości potrzeba, ale
dostateczną do odzyskania warunków, bez których niepodległość jest
niepodobieństwem.
Logicznym następstwem przyznania siły moralnej jest
możność jej użycia w sposób tej sile odpowiedni. Bo cechą i przymiotem
wszelkiej moralnej potęgi jest jej wyższość nad materialną przemocą,
a tym samym niemożność skrępowania jej do stopnia bezwładności.
Historia i doświadczenie przekonywują, że nie ma na świecie
despotyzmu tak silnego, któryby do pewnego stopnia nie ulegał wpływowi
opinii publicznej wszędzie, gdzie naród ma dosyć wykształcenia i moralnych
przymiotów, aby opinię utworzyć. Rząd najsamowładniejszy może wprawdzie
różnymi sposobami utrudniać rozwijanie sił żywotnych narodu, zatamować
go nie jest w stanie. Nie dajmy się więc przerażać widokiem
politycznej rządów potęgi, niech ona nam ani ochoty, ani nadziei
zapobieżenia szkodliwym zamiarom nie odbiera. Miłością i sprawiedliwością
odpierajmy dążności rozdzielenia nas z ludem; pracą i oszczędnością
dobijajmy się bogactwa; zachowujmy wiarę, czcijmy cnoty i nauki.
Bóg jeden tylko jest wszechwładny i potężny; przyznawać te
przymioty narodom lub rządom jest grzechem i zgubnym błędem.
W każdym położeniu Opatrzność tak ludziom jak narodom pole
pracy i zasługi zostawia. Zwykle wytężone w jednym kierunku
usiłowania przemocy zostawiają w innym swobodniejsze do działania
pole. Chodzi więc o to, aby uciemiężeni z tego korzystać
umieli.
Skargami rządów nie odmienimy, nic prócz litości u drugich
nie wzbudzimy. Zacznijmy od własnej poprawy, pracujmy i kształćmy
się, na tej drodze jedynie dojdziemy do odzyskania warunków, bez
których polityczna niepodległość jest próżnym a nawet zgubnym
marzeniem. Lecz aby na tej drodze skutecznie pracować można, potrzeba
nieodzownie uczynić rozbrat z teoriami rewolucyjnymi. Nie ma
dla narodu nic niebezpieczniejszego, jak żyć w ciągłym knowaniu
wielkiej politycznej zmiany za pomocą rewolucji. Zdaje się wówczas
płytkim umysłom, a takich największa jest liczba, że ta rewolucja
wszystkie warunki politycznego i społecznego życia odmieni;
że to, co się dzisiaj pracą, nauką i wytrwałością nabywa, w kąt
pójdzie, że nowe stosunki zrodzą nowe prawa, nowe potrzeby, nowe
wyobrażenia. Przewracają się wtedy dawne pojęcia o sprawiedliwości,
cnocie i zasłudze, a miejsce ich zajmują teorie dzikie
lub śmieszne, zaślepieniem rozpaczy lub zaślepieniem marzenia wywołane.
Ludziom nawet poważniejszym i światlejszym odbiega ochota do
pracy długiej i wytrwałej, do przedsięwzięć dłuższego czasu
i obszerniejszych rozmiarów. A wszyscy żyją życiem gorączki
i niepokoju, po których następuje przesyt i znużenie.
Widziały poprzednie wieki powstania jak gromy Boże
na ciemięzców spadające. Sprowadzały je nie spiski, ale jakaś marna
na pozór przyczyna, która była tylko środkiem pobudzenia narodu
do wypełnienia sądów bożych. Powstawał wtedy naród jak jeden człowiek,
nie wycieńczony próżnymi szarpaniami i gorączką, ale w pełności
sił i życia. Takie powstania oswobadzały dawniej narody. Lecz
odkąd zjawiły się rewolucyjne teorie, odkąd stały się osobną, że
tak powiem nauką a rewolucja prawem, odtąd widocznie im więcej
z jednej strony wysileń i dumy, im wyraźniejsze zaprzeczenie
władzy Boga nad światem, im głośniej okrzyczane cele, tym sprzeczniejsze
i często tym śmieszniejsze skutki. Stan taki najdzielniejsze
zużywa narody. Polacy przez lat dwadzieścia żyli tą rewolucyjną
gorączką: zobaczmy co na tym zyskali. Im więcej która z rozebranych
części Polski tym rewolucyjnym teoriom ulega, tym więcej sił żywotnych
straciła. Galicja przypłaciła je zerwaniem jedności między szlachtą
a ludem; Księstwo [Poznańskie] utratą majątków przez Niemców
nabytych a tym samym niebezpieczeństwem wynarodowienia; Królestwo,
Litwa i Ruś mniej na wpływ ten wystawione, mniejszego doznały
uszczerbku; lecz i te części kraju żyją głównie resztkami ludzi
z przedlistopadowej epoki, co nie na rewolucjonistów, ale na
urzędników, żołnierzy, rolników lub fabrykantów kształcili się;
z późniejszej generacji część zdolniejsza, żywiej czująca,
uwiedziona marzeniami rewolucyjnych teorii, poszła zaludniać stepy
Syberii, lub tułając się po obcych krajach, z rozpaczy połączyła
się z najgorszymi stronnictwami i wobec świata spragnionego
porządku i pokoju, sprawę Polski z sprawą rewolucji społecznej
łączy. Cieszą się tym naczelnicy ruchu na teorii rewolucyjnej oparci,
utrzymują oni, że należy ducha narodu poświęceniem i ofiarami
ożywiać. Ale najmniejszy zarzut, jaki im uczynić mamy prawo, jest
ten, że nie znają stanu narodu, którym chcą kierować. Nie ofiar
i poświęceń, ale sił mu dzisiaj potrzeba.
Dwa powyższe kierunki poszanowania przekazanych nam
ośmiowiekowych tradycji, oraz pracy około dobra i postępu wewnętrznego
kraju, razem wzięte i połączone, stanowić powinny polityczne
zadanie konserwatorów polskich. Połączenie to jest tak dalece nieodzowne,
że przyjęcie jednego wyłącznie kierunku a zaniedbanie drugiego
prowadzi do dwóch niebezpiecznych błędów: kosmopolityzmu
i bezczynności.
Znajduje się u nas wielu ludzi zacnych i zdolnych,
którzy prawie nieświadomie w pierwszy z tych dwóch błędów
wpadają. Są to zwykle ludzie czynni, wielcy wyznawcy prawa postępu
w cywilizacji, którego urzeczywistnienie w odkryciach,
wynalazkach i w całym materialnym rozwoju dzisiejszego
społeczeństwa upatrują, odrzucający rewolucyjne teorie w kraju,
ponieważ są do urzeczywistnienia dzisiaj niepodobne, i marzenia
socjalizmu jako niepraktyczne, słowem są to w pełnym znaczeniu
wyrazu racjonaliści zasadami dzisiejszego zachodniego konserwatorstwa
przejęci. Polacy, raczej z uczucia godności i honoru niż
z wiary i przekonania, ubolewają nad błędami naszej przeszłości,
im całą winę upadku przypisują, cnoty i wady nasze jednym obejmują
zarzutem, nie mają zatem dla tradycji narodowej tej czci i miłości
synowskiej, która wśród powikłania przyczyn odszukuje wątek prawdy,
a znalazłszy przechowuje go w sercu nie tylko jako pamiątkę,
ale nadto jako prawidło następnych usiłowań. Religię narodu szanują,
ponieważ jest wiarą ludu nieoświeconego, hamulcem przeciw namiętnościom
i żywiołem odporu przeciw wynarodowieniu; ale nie mają dla
niej tego żywego przywiązania, które same tylko trwałe rzeczy buduje,
nie uważają jej za podstawę cnót moralnych i obywatelskich,
słowem jej macierzyństwa względem Polski nie uznają. Pod względem
politycznym, w obecnej chwili przedstawiają oni samą reakcję
przeciw rewolucjonizmowi społecznemu w Polsce; ale ani znajomości
ducha i potrzeb narodu, ani wyższego pojęcia o wolności
i władzy nie mają. Stąd też stanowisko ich jest słabe i niepodobne
do utrzymania przy lada sposobności rewolucyjnego wybuchu. Wobec
przeciwników, którzy jakkolwiek zgubne ale jasne stawiają zasady,
którzy pokazują się narodowi otoczeni mniemanymi sprzymierzeńcami
ze wszystkich europejskich narodów, potrzeba nawzajem zasad silnych
na religii, tradycji i znajomości charakteru narodowego opartych.
Ponieważ ludzie, o których mowa w europejskim
zachodnim konserwatorstwie wzoru szukają, nie od rzeczy przeto będzie,
bliżej się z nim zapoznać. Europejscy konserwatorowie dzisiejsi
są to jeszcze z małym wyjątkiem synowie 18go wieku, który życie
swoje zakończył zabójstwem władzy w osobie najcnotliwszego
króla i zabójstwem sprawiedliwości w osobie niewinnego
i religijnego narodu. Przerażeni widokiem skutków, jakie rozpasane
namiętności ludowe żadnym niepowstrzymane hamulcem sprowadzają dla
bezpieczeństwa osób, rodzin i majątków i w ogólności
dla sprawy tej cywilizacji, którą swym własnym sądzą być dziełem,
pod wpływem strachu połączyli się niedawno w jednomyślnej czci
dla materialnej siły. Lecz ponieważ kieruje nimi głównie obawa,
ponieważ obowiązków względem ojczyzny i władzy nie odnoszą
do prawd wyższego i religijnego rzędu, ponieważ są w gruncie
sceptykami i krytykami, a nie ludźmi wiary i religijnej
pokory, przeto skoro tylko strach mija, skoro widok niebezpieczeństwa
znikać zaczyna, skoro władza przez nich i dla ich ratunku postawiona
utrwala się i wzmacnia, wtedy całą usilność obracają ku jej
osłabieniu i podkopaniu. Egoiści i dumni, chciwi panowania,
bywają w potrzebie uniżonymi bez godności, posłusznymi być
nie umieją. Oni to we Francji po upadku niemiłego im cesarstwa,
witali z radością starszą linię Burbonów i nie mało do
jej powrotu się przyczynili; oni następnie, skoro spodziewanej uległości
w niej nie znaleźli, oburzając przeciw niej opinię publiczną,
wyrzucając jej poniżenie Francji, sprowadzili rewolucję lipcową
i na tron św. Ludwika wynieśli, księcia swego wyboru. Lecz
ludzie raz z toru ścisłych zasad wyrzuceni, umieją tylko własne
kruszyć bałwany. Ludwik Filip upadł za sprawą tych ludzi, którzy
obdarzywszy go koroną, tysiącznymi trudnościami wątłą podstawę jego
tronu osłabiali - upadł bez obrońców i odwagi. Dopiero kiedy
rewolucja lutowa odsłoniła im przepaść, którą sami wykopali, wówczas
przywołując zasady monarchiczne, cieszyli się wyborem narodu w osobie
potomka cesarza. Miał on w tym wielki rozum, że się na nich
poznał, że zrozumiał, iż póki tym ludziom władzę polityczną zostawi,
póty losy Francji będą igrzyskiem osobistych namiętności i ambicji.
Pominąwszy zatem tych anarchicznych konserwatorów, znalazł podporę
w ludzie, który kiedy brak wyższych narodowych potęg, jest
łatwą dla absolutnej władzy zdobyczą. Tak było i tak będzie
zawsze póki cnoty chrześcijańskie do narodu nie zstąpią. Dzisiaj
ci sami konserwatorowie nowe rewolucje swojej ojczyźnie gotują.
Takim jest w ogólności charakter polityczny konserwatorów we
Francji, gdzie jawniejsze życie polityczne lepiej go poznać daje.
Nie w takim źródle naukę czerpać powinni Polacy.
Nieporównanie lepszy i właściwszy wzór podaje im narodowa tradycja
w tym wielkim arcykonserwatorskim ciele politycznym, które
szlachtą polską nazywało się, a którego przymioty albo zapomniane
albo nie dosyć dzisiaj są cenione. A przecież obok bezowocnych
prób parlamentarnych rządów we Francji i Niemczech, odbijają
one teraz tak jasno i świetnie, że z dumą o nich
wspominać możemy. Aby konserwatorskie przymioty szlachty polskiej
sprawiedliwie ocenić, trzeba mieć na uwadze różnicę zachodzącą między
ciałem politycznym w narodzie a rządem. Zadaniem pierwszego
jest rząd wspierać, o potrzebach kraju oświecać, prawo i sprawiedliwość
przestrzegać; lecz główny kierunek polityczny, organizacja wewnętrzna
kraju, inicjatywa praw i instytucji, utrzymanie stanów ciało
polityczne składających we właściwych granicach znaczenia i wpływu,
do rządu należy. Skoro [ciało polityczne] przez nieudolność lub
słabość dozwoli mu te granice przekroczyć, skoro ulegnie naturalnej
jego do rozszerzenia swej władzy dążności, wtedy sobie zgubę i narodowi
nieszczęście gotuje. Niebezpieczeństwo jest tym większe im ciało
polityczne liczniejsze, rozliczności wyobrażeń i interesów
większy przystęp daje. To właśnie u nas nastąpiło. Szlachta
polska była niewątpliwie najliczniejszym podówczas znanym ciałem
politycznym. Równość szlachecka wykluczała z niej hierarchię
a tym samym silniejszą polityczną organizację. Zajmowała ona
w narodzie dwa miejsca zapełnione w innych przez arystokrację
i stan średni i żywioły tych dwóch stanów w sobie
łączyła. Wypływała stąd większa niż gdziekolwiek indziej potrzeba
zamknięcia jej w granicach potęgi pomocniczej a nie rządzącej.
Nieszczęściem inaczej się stało; nadmiar władzy szlachty był złego
i nieszczęść kraju początkiem. Lecz jej całą winę przypisywać
byłoby to samo, co zarzucać bitnemu wojsku, że zostawione bez rozkazów
i wodza, pomimo cudów waleczności, bitwę przegrało. Brakowało
w Polsce w chwilach stanowczych wielkiego i mądrego
króla na tronie, w radzie mężów przezornością polityczną i siłą
charakteru znakomitych, którzyby przymiotów politycznych i arcykonserwatorskich
szlachty, jej szczerości i patriotyzmu, jej odwagi obok wielkiej
łagodności charakteru, jej bogactw obok bezinteresowności, jej przywiązania
do tradycji a wstrętu do nowatorstwa, jej zamiłowania wolności
obok żywej wiary i chrześcijańskiej pokory, widocznej w uszanowaniu
względem władzy duchownej, dla dobra i potęgi kraju użyć i niemi
pokierować umieli. Sama sobie zostawiona, zagarnęła władzę, której
nikt nie bronił, która bez oporu w jej ręce przeszła. Tym sposobem
została wodzem nie przestając być żołnierzem, była rządem i narodem
zarazem. Były to warunki, które natychmiastowe rozwiązanie porządku
społecznego sprowadzić byłyby powinny. A jednak ta szlachta
przez trzy wieki w ten sposób krajem rządziła, długo wielkość
i potęgę narodu utrzymywała i niemałym blaskiem chwały
go okryła.
Cóż więc tej szlachcie licznej a do tego wszechwładnej
dawało tak długo tę jedność i siłę, którą liczba zawsze rozprzęga
a wszechwładność zawsze psuje? Oto dwa wielkie uczucia, w których
pomimo rozliczności interesów i opinii łączyła się i w polityczną
całość zlewała - była rycerską i była pobożną. Duch rycerstwa
utrzymywał w niej bezinteresowną miłość ojczyzny, gotowość
do poświęceń i braterstwo żołnierskie, pobożność, chociaż nie
zapobiegła politycznym błędom, utrzymywała jednak polityczną wolność
w granicach zasad moralnych. Ze wspólności moralnych zasad
wypływała zgodność środków postępowania, która łagodziła wady politycznej
budowy. Tak więc wzór dawnej szlachty, jakkolwiek nie jest doskonałym,
w porównaniu jednak z tym, jak nam dzisiejsi konserwatorowie
francuscy i niemieccy biurokraci przedstawiają, jest podwójnie
lepszy; raz, ponieważ jest nasz własny, a tym samym właściwszy,
gdyż najusilniejsze cudzoziemskich wzorów naśladownictwo, krwi naszej
i charakteru naszego w nas nie przerobi; po wtóre, że
szlachta polska przez kilka wieków rządząc krajem dała dowody wyższych
politycznych przymiotów niż owi racjonalizmem przesiąkli konserwatorowie,
którzy ilekroć władzę w swoje ręce ujęli, ani jej utrzymać,
ani dla szczęścia i potęgi narodu użyć nie umieli.
Wskazując przeto na historię szlachty, konserwatorom
Polski bez różnicy stanu i urodzenia jej miejsce dzisiaj trzymającym,
powiedzieć śmiało można: skoro dla rycerstwa szranki zamknięto,
skoro nowe potrzeby społeczne nowe stworzyły obowiązki, przodujcie
narodowi pracą, przemysłem, wykształceniem, zamiłowaniem języka,
obyczajów, literatury, ale zachowajcie w sercach waszych cnotę,
której potrzeby postęp czasu nie zmienia ani osłabia, która przodkom
naszym moralną wartość i polityczną siłę dawała, która ludu
waszego jest najdroższym skarbem, która jest wieczną, niezmienną
i jedyną trwałą podstawą cnót wszelkich tak prywatnych jak
publicznych, zachowajcie a raczej odnówcie w sercach waszych
starożytną polską, katolicką, świętą wiarę i pobożność.
<%-2>Jeżeli
jednak zaniedbanie tradycji narodowych w rodakach dobro kraju
mających na celu, słusznie zganić można; niemniej wielkim błędem
jest zamykać oczy na teraźniejszość i obowiązków z niej
wypływających nie widzieć lub nie uznawać.
Dwie ostateczności tego błędu bywają przyczyną: przesądne
w tradycjach zaufanie i zupełne o przyszłości zwątpienie.
Ufać potędze tradycji w ten sposób, aby co jest postępem lub
zmianą w wyobrażeniach i potrzebach wieku odrzucać, ganić
usiłowania zmierzające do utrzymania nas na wysokości europejskiej
cywilizacji, jest to brać przesąd za prawdę, ciemnotę za tradycję,
oczekiwać nagrody bez zasługi, jest to stawiać się w położenie
człowieka napadniętego, który, gdy mu oręż wytrącono, zamiast za
inną broń chwytać, gołą ręką macha i wywija w przekonaniu,
że się obronić zdoła; jest to zarazem błąd i śmieszność.
Niebezpieczniejsze jednak od ślepego zaufania jest
zwątpienie. Są u nas ludzie tak przerażeni wzrastającą potęgą
rządów, że zwątpiwszy w przyszłość zaniedbują teraźniejszość,
i w tęsknym rozpamiętywaniu przeszłości ulgi i pociechy
szukają. Niewieścią drażliwością powodowani, pod wpływem obecnej
chwili zapominają, jak wielką potęgą jest siła moralna w narodzie,
jak wielkie i niespodziewane zmiany w kolei państw i ludów
przynosi droga i tajemna siła czasu, zapominają o największej
i najnieomylniejszej podporze w nieszczęściu: o łasce
i sprawiedliwości Boga. Co gorsza, zwątpienie w przyszłość
kraju prowadzi ich często do systematycznej bezczynności, która
przystrojona barwą narodowej dumy za prawidło postępowania jest
podawana. W przekonaniu, że w obecnych okolicznościach
nic dla dobra i przyszłości kraju zrobić nie można, utrzymują,
że usunięcie się od wszelkiego w sprawach publicznych udziału,
jest jedynym sposobem ocalenia narodowej i osobistej godności
w upadku. Powiedziało się wyżej, jak mylnym jest mniemanie
o bezskuteczności wszelkiej pracy dobro ogólne mającej na celu.
Tutaj dodać potrzeba, że przykład takiego zwątpienia i nieczynności
jest szczególniej szkodliwy dla młodego pokolenia, które albo do
najzgubniejszej obojętności, do lekkomyślnego marnującego życia
prowadzi, albo je na drogę rozpaczliwych i niebezpiecznych
środków przerzuca. Na koniec bezczynność, czyli ona z obojętności
czyli z bolesnego zwątpienia pochodzi, jest w rzeczy samej
i w skutkach swoich odstąpieniem od sprawy narodowej,
a tym samym najcięższym względem niej grzechem.
Nieczynność wobec stronnictwa rewolucyjnego przybiera
pospolicie tytuł konserwatorstwa i nim zasady i postępowanie
swoje mianuje. Lecz temu przybranemu tytułowi brakuje właściwego
dopełnienia. Jest to nie Polski lecz własnej wygody konserwatorstwo.
Patriotyzm prawdziwy, taki jakiego nam potrzeba, jest
czynny, pracowity, wytrwały, przeciwnościami się nie zraża, z każdej
okoliczności dla dobra ojczyzny korzystać się stara, gorący w sercu
a przy tym spokojny, bo wierzy i ufa Bogu. Do takiego
patriotyzmu wszystkich rodaków zachęcić było celem niniejszego pisma.
Taki patriotyzm jest w pełnym znaczeniu wyrazu konserwatorstwem
Polski.