Jan Filip Staniłko
DLACZEGO POLSKA POTRZEBUJE NEOSARMACKIEGO REPUBLIKANIZMU
„Państwo [polis] jest pierwej [protos] w stosunku do rodziny i jednostki”
Arystoteles, Polityka, ks. I
„Wszelka władza społeczności ludzkiej początek swój bierze z woli narodu.”
Konstytucja 3-go Maja
„Nie masz wolności bez prawa”
Michał Karpowicz, Kazanie o miłości ojczyzny
Niedawno, po przedstawieniu referatu,
którego rozwinięcie stanowi niniejszy tekst, zostałem zapytany, czy wyobrażam
sobie powrót do pozytywnego użycia w dyskursie publicznym słowa „sarmatyzm”. I
przyznałem, że nie. Zbyt daleko oddaliliśmy się od sensu naszej tradycji, by
móc sobie teraz na to pozwolić. Dwa i pół stulecia kosmopolityzmu polskich
elit; czasem narzuconego im, a czasem dobrowolnego kolonializmu intelektualnego;
oraz dziejowa porażka republikanizmu na Starym Kontynencie w pełni tłumaczy
stan, w którym się zaleźliśmy. Nie rozumiemy naszej tradycji politycznej i
nawet chcąc, nie umiemy jej dziś poważnie potraktować. Nie zmienia to
faktu, że mimo wszystko uważam, że najlepszą rzeczą, jaka może się dziś Polsce
przydarzyć jest przywrócenie jej własnej kultury wolności. Paradoksalnie – ale
my przecież nie boimy się paradoksów - będzie to gest całkowicie w duchu naszej
postmodernistcznej epoki. Jest to na swój sposób ponowoczesne – ponieważ
hiperświadome - odtwarzanie dawnego (wygaszanego, ale wciąż odżywającego)
dyskursu politycznego, bez którego nie da się w ogóle zrozumieć polskiej
kultury, społeczeństwa i ich historii. Polska po komunizmie musi i może wymyślić
siebie w dużej mierze na nowo. Sarmacki republikanizm jest propozycją
uczynienia kapitału z dziedzictwa kulturowego. Jednak poza reżimem
nowoczesności uosabianej przez francuską ideologię rozumu i niemiecką
racjonalną biurokrację, a bliżej angielskiej socjologii cnoty i amerykańskiej
polityki wolności.
Dlatego uważam, że Polsce potrzebny jest dziś neosarmacki republikanizm!
WOLNOŚĆ PRZED
LIBERALIZMEM
Czy można być miłośnikiem wolności nie
będąc liberałem? Choć niektórym wydać się to może nieco dziwnym, to odpowiedź
na to pytanie bez wątpienia jest twierdząca. Można być przecież republikaninem.
Trudno znaleźć odpowiedź bardziej historycznie zakorzenioną. Wszak tradycja
republikańska to samo jądro zachodniego myślenia o wolnym człowieku. Co więcej,
trudno znaleźć bardziej polską odpowiedź na to pytanie. Od końcówki XV. do
polowy XIX w. na wielkim obszarze między Gdańskiem a Kijowem i między
Witebskiem a Krakowem żył dumny, miłujący wolność naród, który pozostawił po
sobie wspaniałą kulturę wolności i prawa nazywaną dziś sarmatyzmem. Sarmatyzm
to nic innego jak umiłowanie wolności, obywatelskiej samorządności i prawa
naturalnego. Sarmatyzm to polski republikanizm. W latach 1569-1795 istniała
największa, do czasów powstania USA, republika czasów nowożytnych –
Rzeczpospolita Obojga Narodów. Republikanizm to polska kultura polityczna
czasów stabilności. Kultura polska w sensie kultury wieloetnicznego narodu
politycznego.
Niestety jak się wydaje wraz z końcem kultury republikańskiej w Polsce, ok.
połowy XIX w., zniknął też ostatecznie fundament naszej pewność siebie i
poczucie własnej wartości.
Trudno doprawdy
znaleźć w naszych dziejach tradycję, która mogłaby nas napawać większą dumą.
Ale jednocześnie trudno znaleźć dziedzictwo bardziej obarczone negatywnymi
stereotypami i przez to równie słabo zbadane. Paradoks dziejowy polega wszak na
tym, że po rozbiorach, a zwłaszcza po komunizmie ówcześni spadkobiercy
rozpolitykowanego narodu sarmackiego nie znali już, a co gorsza nie rozumieli
swojego politycznego dziedzictwa. Dziedzictwem konserwatywnej historiografii
stańczykowskiej w XIX w. i marksistowskiej historiografii w wieku XX. jest
druzgocąca krytyka dawnych porządków polskich. Pisana odpowiednio z punktu
widzenia smutnego ich końca, tj. rozbiorów lub punktu widzenia wykluczonych
tamtego społeczeństwa – chłopów pańszczyźnianych. Natomiast jeśli dziś
chcielibyśmy na nowo odkryć dziedzictwo sarmackie jako żywą tradycję
musielibyśmy zmierzyć się z dwoma wyzwaniami nowoczesności – wyzwaniem
biurokratycznego państwa nowoczesnego i wyzwaniem kapitalizmu.
Dotąd nikt nie umiał pokazać, że sarmatyzm potrafi sprostać tym wyzwaniom.
Nic dziwnego zatem,
że jedynym horyzontem myśli wolnościowej w 1989 r. był liberalizm, czyli myśl
wolnościowa o wiele młodsza (od XVIII w.), a przede wszystkim dużo bardziej
odległa polskiej kulturze, niż jakakolwiek chyba inna. Liberalizm bowiem
nigdy, powtarzam – nigdy, nie cieszył się w Polsce popularnością.
Spadkobiercy polskiej szlachty – inteligenci – rzadko bywali liberałami, a dużo
częściej socjalistami, narodowymi-demokratami lub konserwatystami. Liberałami
najczęściej bywali przedstawiciele burżuazji – a więc w Polsce zazwyczaj Niemcy
lub zamożni Żydzi, tudzież nieliczni intelektualiści w rodzaju Tadeusza ‘Boya’
Żeleńskiego czy Antoniego Słonimskiego.
Liberalizm jako ideologia burżuazyjna nie mógł cieszyć się w Polsce
popularnością, zważywszy na fakt, że w 1939 r. ta klasa społeczna stanowiła
zaledwie 0.9% społeczeństwa, czyli 0,3 mln. obywateli.
Ale liberalizm jest
doktryną nie tylko w Polsce niemal niezakorzenioną, ale także niesie ze sobą
poważne problemy natury teoretycznej. O nich tak pisał niedawno Zdzisław
Krasnodębski w Demokracja peryferii: „Dylemat każdego liberalizmu we
wszystkich postaciach polega na tym, że wolne życie obywateli oparte jest na
normatywnych zasobach, których źródła są pre- lub nieliberalne. I wydaje się,
że liberalne zasady mogą niszczyć preliberalne wartości konieczne dla
właściwego funkcjonowania życia społecznego. [...] Gdy więc wielu polskim
liberałom wydaje się, że naczelnym problemem polskiego społeczeństwa jest jego
zamknięty charakter, a zadanie liberalizacji polega na jego otwarciu, w
społeczeństwach ponowoczesnych pojawia się pytanie, co miałoby je domykać,
porządkować, ograniczać i integrować. Faktycznie to pytanie stosuje się
bardziej do społeczeństw postkomunistycznych, w których realny socjalizm
naruszył normatywną strukturę w jeszcze większym stopniu, niż były to w stanie
uczynić przemiany kulturowe na Zachodzie.”
Innymi słowy, istnieje bardzo poważny zarzut mówiący, że liberalizm nie
odtwarza swoich normatywnych podstaw i co za tym idzie – nie powinien w sposób
nieograniczony obejmować aksjologicznych fundamentów społeczeństwa, w którym
funkcjonuje.
Kieruje
nas to ku problemowi źródeł teorii politycznych. Skłaniam się ku poglądowi, że teorie
polityczne – zwłaszcza te o luźnym zakotwiczeniu metafizycznym, takie jak
liberalizm – były i są budowane dla pojęciowego uformowania doświadczenia
praktycznego. Innymi słowy, teorie polityczne z jednej strony nadają
racjonalne uzasadnienie poglądom na to, czym jest i jak powinien wyglądać
sprawiedliwy porządek polityczny, a z drugiej strony narzędziami uprawiania
polityki – nadają normatywne uzasadnienie naszym działaniom.
Zatem myśl Johna Locke’a, Adama Shitha, Johna Stuarta Milla, Herberta Spencera,
Maxa Webera, czy Johna Rawlsa nie może być ot tak sobie oderwana od
historycznej rzeczywistości, którą miała uzasadniać lub przemieniać. Analiza
polskiej recepcji liberalizmu pokazuje, że zarówno w XIX w. jak i w XX. miał on
charakter myśli w dużej mierze salonowej, mało przydatnej do przekształcania
realiów społecznych, bo w niewielkim stopniu z nimi związanej.
Co więcej, po komunizmie często nie rozumiano, że po 300 latach istnienia jest
to niesłychanie złożony i bogaty nurt myśli, który ma wiele – często
rywalizujących ze sobą – odmian i zastosowań.
Liberalizm
jest mocno niehistorycznym sposobem myślenia, dlatego warto podkreślić, że
historycznie jest on dzieckiem republikanizmu.
Podobnie, jak nowoczesna demokracja. Republikanizm zaś to myśl wolnościowa o
starożytnym rodowodzie. Głównymi mistrzami republikańskiego myślenia byli:
- w starożytności: Arystoteles,
Polibiusz, Plutarch, Cyceron (De Republica, De Officis),
Liwiusz, Sallust, Tacyt
- w średniowieczu: Giovanni da Vitterbo,
Brunetto Latini, Marsylisz z Padwy
- w renesansie: Collucio Salutati,
Leonardo Bruni, Matteo Palmieri, Thomas More, Machiavelli (Discorsi),
Francesco Guicciardini (Dialogi o rządzie Florencji), Donato
Giannotii, Antonio Brucioli
- w XVII w.,
Holendrzy: Pieter de la Cort, Johan de Witt i Anglicy: James Harrington (Commonwealth
of Oceana), Henry Neville, Algernon Sidney (Discouses concernig
Government), John Milton (Defense of the People of England)
- w XVIII w.: J.
J. Rousseau (Umowa społeczna), Immanuel Kant (O wiecznym pokoju),
Thomas Paine (The Rights of Man), Alexander Hamilton i James
Madison (The Federalist Papers)
Pierwsze republiki bez niewolników powstały
we Włoszech w XIII w. Były to Florentia, Venetia, Genoa, Pisa, Lucca, Siena i Milano.
Powstała tam wówczas wspaniała kultura polityczno-literacka nazywana dzisiaj
humanizmem. Ojcowie założyciele Rzeczpospolitej Obojga Narodów byli
najczęściej studentami włoskich uniwersytetów lub pozostawali pod bardzo silnym
wpływem włoskiego humanizmu. Jan Ostroróg, Filip Kallimach, Stanisław
Zaborowski, Andzej Frycz Modrzewski, czy Jakub Przyłuski i inni przywódcy ruchu
egzekucyjnego, tacy jak kanclerz Jan Zamojski – wszyscy oni byli pełnoprawnymi
obywatelami europejskiej Republique des Lettres („Republiki listów”),
intelektualną elitą kontynentu. Taka sytuacja właściwie już nigdy się w Polsce
nie powtórzyła.
ALTERNATYWNA
HISTORIA
Historię
jak wiadomo piszą zwycięzcy. Historię Europy napisały absolutystyczne
imperia. Republikańska historia wyglądałaby zgoła odmiennie. Republiki były
największymi przegranymi nowoczesności – Nowogród Wielki, wolne miasta Niemiec,
republiki włoskie, republika Holenderska, Rzeczpospolita Obojga Narodów –
wszystkie te państwa upadły do czasów Napoleona. Wszystkie te państwa
powstawały zainspirowane ponownie odkrywaną w średniowieczu antyczną myślą
polityczną (Arystotelesem i Cyceronem). Polska republika była adaptacją
antycznych i włoskich wzorów do ówczesnych realiów polityczno-ekonomicznych na
wschód od Łaby. Kształtowała się w trakcie rozprzestrzeniania się
niepokojów religijnych związanych z reformacją i to właśnie jej konstrukcja
pozwoliła uniknąć (podobnie jak Niderlandom) drastycznych konfliktów, jakie
miały miejsca na zachodzie Europy. I choć Rzeczpospolita nie była równie
perfekcyjnie zaprojektowana, jak uznawana wówczas za idealną Republika Wenecka,
to oba państwa zakończyły swój żywot niemal równocześnie. Należy tu podkreślić
kilka spraw, które dotąd nie zostały w Polsce odpowiednio zrozumiane.
Historia nowożytnej Europy to proces
wyłaniania się państw narodowych – zazwyczaj z biurokratycznych monarchii
stopniowo przekształcających się w liberalne, mieszczańskie demokracje. Republiki
renesansowe zbudowane były na starożytnym, arystokratycznym ideale otium –
życia wolnego od pracy, lecz poświęconego polityce. Polska republika była
państwem szlachty-obywateli - nie urzędników. Urzędnicy potrzebni wówczas byli
władcom państw rządzonych despotycznie. Jak pisał Feliks Koneczny: „[...]
Biurokracja była nieznana polskiej umysłowości. Polska sztuka rządzenia
polegała na rozbudzaniu ducha obywatelskiego, a pruska, austriacka i rosyjska
na tłumieniu go. Polską rządzili obywatele, państwami zaborczymi biurokraci.”
Trzeba zatem zrozumieć, że całkowitym ewenementem był fakt trwania
Rzeczpospolitej w otoczeniu silnych absolutystycznych monarchii. Skutki tej
odmienności odczuwamy do dziś – to polski republikanizm jest źródłem tej
dziwnej i tak boleśnie często odczuwanej nieprzystawalności Polaków do
nowoczesnego Zachodu. Polska mikromania ma swoje źródło w konformistycznej
potrzebie dołączenia do oświeconej Europy. Jednak ceną za to jest odcięcie się
od własnego dziedzictwa.
Tradycyjnie wszyscy teoretycy republik
zmagali się z dwiema ich bolączkami. Po pierwsze z przekonaniem, że mogą one
być tylko niewielkie obszarem. Długo nie wyobrażano sobie, że politykę sensu
stricte, tj. wolną deliberację zgromadzenia obywateli, można uprawiać żyjąc
na wsi. Narodowi Rzeczpospolitej udało się stworzyć na gigantycznym obszarze
niesłychanie sprawnie funkcjonującą politykę, uprawianą przez spokojnych
posiadaczy ziemskich, wolnych od arbitralnej woli rynku. (Podobna marzyła się
potem takim amerykańskim anty-federalistom, jak Thomas Jefferson) Po drugie,
republiki tradycyjnie podatne były na problem ekspansji. Udany podbój – jak
uczył choćby los republiki rzymskiej – niszczył wolność, bo rodził uwielbianych
wodzów i powodował gnuśnienie obywateli, którzy woleli wojnę pozostawiać
najemnikom. Rzeczpospolitej udało się przetrwać całe stulecie wojen z
największymi potęgami ówczesnej Europy. Wojny te jednak faktycznie bardzo
nadszarpnęły jej podstawami. Dopóki bowiem jej obywatele mogli prowadzić życie
polityczne, wolne od trosk ekonomicznych, istniały warunki do kultywowania cnót
politycznych. W czasach załamania gospodarczego oraz kataklizmu wojny domowej
(1648) i najazdu szwedzkiego obywatele stracili podstawy materialne swojej
wolności, co w prostej linii zaprowadziło ich do klientelizmu u rodów
magnackich (Niesławnej pamięci Władysław Siciński, który jako pierwszy
doprowadził do zastosowania liberum veto, był klientem hetmana Janusza
Radziwiłła).
Jednak to państwo potrafiło się podnieść z
upadku i odbudować niedługo przed swoim zniknięciem. Symbolem tej odbudowy była
wspaniała Konstytucja 3. Maja. I właśnie w procesie dochodzenia do
Konstytucji, upatruję kluczowej paraleli do dzisiejszych dziejów Polski.
Uważam, że dzisiejsze doświadczenie modernizacyjne znajduje swoją analogię w
procesie modernizacji państwa przez trzy kolejne pokolenia Polaków w XVIII w.
Pierwszym było pokolenie księdza Stanisława Konarskiego, autora O skutecznym
rad sposobie i jego elitarnego Collegum Nobilium i biskupów
Załuskich, założycieli Biblioteki Załuskich, z której Rosja uczyniła potem
zaczątek swojej biblioteki narodowej. Drugim było pokolenie XBW (Xięcia Biskupa
Warmińskiego) Ignacego Krasickiego, kanclerza Andrzeja Zamojskiego, reformatora
kodeksu praw Rzeczpospolitej i księcia Adama Kazimierza Czartoryskiego. Trzecim
było pokolenie księdza Hugo Kołłątaja, założyciela Komisji Edukacji Narodowej i
Liceum Krzemienieckiego oraz Tadeusza Kościuszki. Te trzy pokolenia dokonały
prawdziwej modernizacji Polski przez edukację: od budowy elitarnej szkoły dla
dzieci magnackich (Collegium Nobilium), przez budowę pierwszego w
europie scentralizowanego systemu edukacyjnego (KEN) aż do Konstytucji 3 Maja.
Co charakterystyczne, w centrum tego procesu stoi doświadczenie klęski i
kosztów odgórnie narzucanych reform – odrzucenie kodeksu A. Zamojskiego oraz
zawiązanie Konfederacji Barskiej (analogia do ruchu IV RP jest oczywista). Ostatecznie
jednak jest to tryumf dojrzewania do kompromisu i otwarcia na szeroką
współpracę, której uwieńczeniem był Sejm Wielki. To doświadczenie stanowić
powinno dla nas dziś źródło twórczej inspiracji i dziejowej motywacji.
Być może przypadkową, ale znaczącą
koincydencją jest fakt, że upadek I Rzeczpospolitej zbiega się z powstaniem
najpotężniejszej republiki w dziejach ludzkości – Stanów Zjednoczonych Ameryki.
Ta republika powstała już jednak w Nowym Świecie i została zbudowana na
doświadczeniu politycznym, społecznym i gospodarczym nowoczesności. Ojcowie
Założyciele USA, A. Hamilton, J. Madison swoją myśl konstytucyjną zawarli w Esejach
Federalisty – najwspanialszym chyba pomniku nowoczesnego republikanizmu, a
jednocześnie arcydziele komunikacji społecznej.
Ich filozofia dzieliła z europejskimi poprzedniczkami uwielbienie dla antycznej
wolnościowej formuły rządów, ale przeniknięta była odmiennymi, protestanckimi
ideałami – równości wszystkich ludzi, przekonaniu o mało szlachetnej naturze
człowieka i stąd nieufności do trwałości jego cnót, podkreśleniu roli
instytucji w wymuszaniu dobra wspólnego, wartości wolnej wymiany (commerce)
i tolerancji religijnej.
Nie zmieniło to faktu, że za „wolność waszą y naszą” w wojnie o niepodległość
Stanów Zjednoczonych walczyli polscy republikanie: ultrakatolicki konfederata
barski – Kazimierz Pułaski oraz Tadeusz Kościuszko.
PO UPADKU I PO
ODRODZENIU
Polską
republikę rozebrały nowoczesne, oświeceniowe twory – Prusy i Rosja oraz
średniowieczna monarchia poddana oświeceniowej modernizacji – Austria. Rozbiory
nie były jednak logiczną konsekwencją dynamiki polskiego ustroju
republikańskiego – ta spowodowała „tylko” kryzys wewnętrzny. Przede wszystkim
pamiętać należy, że Rosja i Austria były najbardziej despotycznymi państwami
ówczesnej Europy. Po drugie zaś, Prusy, Rosja i Austria – leżąc na wschód od
symbolicznej linii Łaby były kulturą gospodarczą zbliżone do Polski –
dominowała w nich wielka własność ziemska i gospodarka rolna. Zatem to rozbiory
pozbawiły Polskę szansy na zbudowanie właśnie zaprojektowanego nowoczesnego
państwa narodowego.
Co za tym idzie, zahamowały budowę kapitalizmu (w Polsce intensywnie
czytano wówczas Adama Smitha) i utrwaliły w Polsce kulturę folwarczną
(podobną do kultury amerykańskiego południa). Następnie pozbawiły nas
możliwości kultywowania własnej kultury politycznej i prawnej w okresie
substancjalizacji racjonalnych państw nowoczesnych. I wreszcie zniszczyły
polski naród polityczny i pozbawiły go kontroli nad procesami nowoczesnej
nacjonalizacji na terytoriach dzisiejszej Litwy, Białorusi i Ukrainy.
A jednak
mimo to sarmacki republikanizm tak głęboko tkwił w polskiej kulturze (tzn.
kulturze piśmiennych obywateli na terytoriach całej byłej Rzeczypospolitej), że
przetrwał w często nieuświadomionych formach przez cały XIX w. i trwa po dziś
dzień. Kod ten przetrwał głównie dzięki zaklęciu go w formę literacka – dzięki
dwóm społecznie najdonioślejszym dziełom polskiej literatury XIX w.: „Panu
Tadeuszowi” i „Trylogii”. Kultura polskiej wolności stała się przetrwalnikiem
polskiego narodu, a jego strażnikiem był polski substytut państwa nowoczesnego
– post-szlachecka inteligencja. Etos inteligencki ma u swych podstaw
wolnościowe instynkty republikańskie oraz ideał dobra wspólnego - mimo
nowoczesnych, bo socjalistycznych, konserwatywnych lub endeckich form
ideologicznych. Jednak ten literacki nośnik i brak własnego państwa sprawiły,
że powstał zasadniczy rozdźwięk między istnieniem pewnych przekonań a posiadaniem
kluczowych nawyków i sprawdzonych instytucji. Innymi słowy, to co narodowe
wciąż niedopasowane jest w Polsce do tego, co państwowe.
Na pewno
sprawdzonym mechanizmem instytucjonalnym nie jest nasze obecne
postkomunistyczne państwo. Dotychczasowy system ma charakter doraźnie
negocjowanej prowizorki transformacyjnej, bazuje na kombinacji najgorszych
możliwych instrumentów ustrojowych i nie posiada żadnego uniwersalizującego
słownika politycznego. Jest eklektyczną mieszaniną różnych liberalizmów,
kryjącą – co dość oczywiste w perspektywie dzisiejszej wiedzy o
transformacyjnych procesach politycznych - interesy głównych aktorów
postkomunizmu. Symbolem tego stanu jest obecnie obowiązują Konstytucja z 1997
r. Niesprawne państwo, konstytucja bez ducha i brak jakiejkolwiek wyraźnej
kultury politycznej, której można uczyć młode pokolenia to dla obitego przez
kije historii narodu słaba rekomendacja do sukcesu. Pamiętać wszak trzeba, że
polityka i państwo (jako regulator i administrator) są dla społeczeństwa
postkomunistycznego jedynymi narzędziami obrony przed miażdżącymi siłami
globalizacji.
Ponieważ
republikanizm to kultura polityczna, warto - niejako w odniesieniu - krótko
wyliczyć główne wady polskiej polityki postkomunistycznej. Przede wszystkim
instytucje, w których otoczeniu obecnie toczy się polska polityka: (a.)
sprzyjają złemu typowi zamkniętej, kartelowej partyjności, (b.) czynią
racjonalną/opłacalną doraźność działań oraz (c.) nie wymuszają ciągłości
strategii oraz kompetencji. Polskie życie polityczne – publiczna deliberacja o
sprawach ogółu – naznaczone jest (a.) wszechwładzą grup interesów (syndykaty i
korporacje), (b.) niewspółmiernością pojęć i celów uczestniczących w nim
aktorów, (c.) całkowitą dominacją przekazu promocyjnego, który strukturalnie
uniemożliwia tworzenia przesłania i podtrzymywania więzi. Wszystko to składa
się na system polityczny o charakterze spirali opadającej – vicious circle.
Poziom napięcia jest coraz wyższy, konflikt coraz szerszy, poziom otwartości
coraz mniejszy, bezwład coraz większy itp. Dlatego właśnie źródła odnowy
upatrywałbym w świadomej i planowej restauracji polityki republikańskiej – w
neosarmatyzmie. (Przedrostek neo- oznacza selektywne i hiperświadome
nawiązanie)
NEOSARMACKI
REPUBLIKANIZM
Rzeczpospolita
Polska jest republiką tylko z nazwy. Polska potrzebuje: spójnej wizji
fundującej wspólnotę polityczną, unifikującej formuły polityczności oraz
wspólnego słownika politycznego. Polska musi odnaleźć swój sposób
politykowania - właściwy dla jej kultury i społeczeństwa. Ten własny rodzaj
politykowania odnaleźć można poprzez trafne zidentyfikowanie polskich
instynktów politycznych, spójne ich uteoretyzowanie, a następnie skonstruowanie
odpowiedniego mechanizmu instytucjonalnego, minimalizującego niestabilność,
maksymalizującego efektywność i posiadającego wysoką czułość na wolę obywateli,
przy zachowaniu warunku promowania dobra wspólnego. Żaden projekt
cywilizacyjny, żadna zmiana w skali makro nie ma w Polsce szans powodzenia,
jeśli nie stworzy się spójnej ideowej podstawy dla ustroju państwa – doktryny
konstytucyjnej i wynikającego z niej mixu instytucjonalnego o charakterze virtous
circle – tj. spirali wznoszącej. Wzorem takiego mechanizmu
instytucjonalnego zbudowanego na spójnej i trafnej formule politycznej jest
konstytucja amerykańska i jej interpretacja w The Federalist Papers.
Stanowi ona skomplikowany zespół mechanizmów równowagi, ograniczania i
kontroli, który chroniąc podstawy wolności, minimalizuje jej złe skutki i
kanalizuje indywidualne działanie w sposób, który sprzyja realizacji interesów
zbiorowych.
Polskie instynkty polityczne są
najprawdopodobniej równo rozłożone między pragnienie równości i pragnienie
wolności. Niedawny spór o Polskę solidarną i Polskę liberalną - mimo, że zbyt
płytki - dość dobrze trafiał w społeczne namiętności. Chodzi nam zatem o
ustrój, w którym konflikt między równością i wolnością byłby produktywny i nie
powodowałby nadmiernych napięć. Formułę polityczną, która obejmowałaby te
żywioły znajdziemy już u Cycerona (De Republica, ks. I XXXI): „Każde
państwo jest takie, jakim go uczyni charakter i wola człowieka dzierżącego w
nim władzę. Jedynie społeczeństwo, w którym rządy sprawuje ogół obywateli,
można uznać za ostoję wolności, której smaku z niczym nie da się porównać.
Podstawowym jej wymogiem jest wszak powszechna równość.” A wcześniej Cyceron
mówi: „Rzeczpospolita to wspólna sprawa, o którą dbamy pospołu, nie jako
bezładna gromada, tylko mnogie zgromadzenie, jednoczone uznaniem prawa i
pożytków z życia we wspólnocie.” (De Republica, ks. I, XXV)
Mamy tu zatem,
kluczowe pojęcia i toposy republikańskie – (a.) wolność polityczna zależna od
równości wobec prawa, (b.) wspólna sprawa, czyli dobro wspólne, o które dbać
można dzięki dobremu ustrojowi, (c.) życie we wspólnocie, które wymaga poświęcania
dobra/interesu indywidualnego. Rodzą się tu dylematy: moja wolność a
ograniczenia prawne, dobro wspólnoty a dobro jednostki, czym jest dobro wspólne
i jak ustrój może je promować? Dylematy te rozwiązanie swoje znajdują w
republikańskiej formule sprawiedliwości. Formuła sprawiedliwościowa jest jądrem
każdej teorii politycznej, ponieważ to ona stanowi klucz rozstrzygania
konfliktów w danej wspólnocie politycznej. Republikańska formuła
sprawiedliwości politycznej jest następująca: Każde działanie publiczne musi
podlegać zasadzie wolności każdego obywatela od arbitralnej władzy (państwa i
osób prywatnych), zbiorowej ochrony wolności indywidualnej oraz prymatu dobra
wspólnego nad prywatnymi lub grupowymi interesami. Na straży tej zasady
stoi konstytucja, zasada ta jest jądrem wychowania obywatelskiego a z jej
realizacji rozlicza się polityków.
Dla republikanina być
wolnym oznacza nie być pod czyjąś dominacją, nie być zależnym od czyjejś
arbitralnej woli. Źródłem tego rozumienia wolności jest zasada prawa rzymskiego,
która definiuje status osoby wolnej jako nie będącej poddaną arbitralnej woli
innej osoby, w przeciwieństwie do niewolnika. Człowiek jest wolny o tyle, o ile
przysługują mu pewne prawne i polityczne uprawnienia, a lud lub miasto jest
wolny o tyle, o ile sam sobie nadaje prawa. Jest autonomiczny i suwerenny. Wolność
to zależność tylko od siebie samego, a istnienie choćby potencjalnego
zagrożenia dla mojej wolności jest już jej pogwałceniem.
Z kolei
republikańska równość polega nie tylko na równości uprawnień
obywatelskich i politycznych i równości w odpowiedzialności wobec
zakazów i nakazów prawa, lecz także na potrzebie zapewnienia wszystkich
obywatelom możliwie równych społecznych, ekonomicznych i kulturowych
warunków do życia w godności i szacunku wobec samego siebie. Jak mówił
Machiavelli, ubóstwo nie może oznaczać wykluczenia z publicznych stanowisk, ani
utraty reputacji. Z kolei jak wskazywał Rousseau, w republice wartej swojej
nazwy nikt nie powinien być tak biednym, by być zmuszonym do sprzedania siebie
samego, ani tak bogatym by móc kupić, poprzez przysługi, posłuszeństwo innych
obywateli
Republikanizm jest
zatem teorią wolności równoważącą uprawnienia i obowiązki obywatelskie. Wolność ta
rozumiana jest jako wolność polityczna – indywidualna wolność każdego obywatela
do uczestniczenia w polityce i gwarantowana jest ona przez wspólnotę
polityczną. Każdy obywatel ma naturalne (jako człowiek) i polityczne (jako
obywatel) uprawnienie do uczestniczenia w procesie politycznym i jednocześnie
moralny obowiązek korzystania z tego prawa dla ochrony swojej wolności i
interesów. Rolą państwa jest stać na straży tej wolności i gwarantować mu
korzystanie z niej. W republikanizmie władza suwerena – czyli narodu
politycznego - musi być ograniczona przez normy konstytucyjne, po to, by
zachować zasadę politycznego indywidualizmu: głównym celem społeczności
politycznej jest ochrona jednostki, jej życia, wolności i własności.
Instytucje muszą być zatem tak skonstruowane by umożliwiać wszystkim obywatelom
korzystanie z ich wolności i by korzystanie z wolności przez jednego, nie
stanowiło zagrożenia dla wolności drugiego.
Neosarmacki
republikanizm można rozpisać na kilka fundamentalnych zasad:
Po pierwsze, jest
to zasada równowagi wolność i równość zawarta w formule: równi w
wolności. Jest to zasada organizująca proces polityczny. Idealnym modelem
sceny politycznej jest podział na dwie ścierające się partie, kładące nacisk na
jedną z tych wartości. Temu sprzyja mechanizm wyborów większościowych i
głosowania na kandydatów, a nie partie
Po drugie, jest to zasada
prymatu dobra wspólnego. Oznacza ona preferowanie interesu całości ponad
interesem części wtedy gdy interes części stoi w kolizji z interesem całości.
Realizuje się ona przez wymuszaniu kompromisów i unikanie rozwiązań
ekstremalnych. Kategoria dobra wspólnego zakorzeniona jest w polskiej kulturze
i świadomości zbiorowej. Dominowała ona w społecznej aksjologii I RP,
przenikała etos klasycznej inteligencji, pojawiała się wyraźnie w postulatach
tzw. pierwszej Solidarności i jest podstawową kategorią Społecznej Nauki
Kościoła Katolickiego.
Po trzecie, jest to
zasada poszanowania prawa jako fundamentu wolności i ochrony przed samowolą.
Prawo ma być mechanizmem ochrony wolności indywidualnej, ale jednocześnie broni
dobra wspólnego przed zagrożeniem ze strony prywatnych interesów z nim
sprzecznych. Konieczna jest tu nieustająca edukacja obywatelska, której
fundamentem jest powszechna znajomość konstytucji i zagwarantowanie
możliwości powszechnego posługiwania się nią w kontaktach z instytucjami
publicznymi.
Po czwarte, jest to
zasada samorządności – Nic o nas bez nas. Republikanizm to polityka
obywateli dla obywateli, umożliwiająca szybką transmisję interesów wyborców do
sfery politycznej (to, czego dziś właśnie brak) i przepuszczania ich przez
instytucjonalne „sita” dobra wspólnego. Państwo jest sługą obywateli, pomaga
obywatelom w samo-rządzeniu-się. Państwo, obok swoich tradycyjnych funkcji
legislacyjnych, egzekucyjnych i sądowych, pełni tu rolę gwaranta wolności
słowa, kolektora dobrych praktyk, strażnika dobrych regulacji i brokera
kontraktów społecznych.
Po piąte, jest to zasada pomocniczości.
Ma ona dwojaki sens. Z jednej strony, mówi ona o dostosowaniu skali środków i
szczebla realizacji do wielkości przedsięwzięcia. (Czyli nie strzela się do
muchy z armaty i nie zawraca się Wisły kijem.) Z drugiej jednak strony, ma ona
także sens moralny. Polega bowiem ona na wymuszaniu samodzielności
obywatelskiej – wymuszaniu korzystania ze swojej wolności. Obywatele
powinni być popychani do samodzielnej realizacji swoich interesów. Państwo
powinno pomagać im je realizować. Nigdy jednak nie powinno obywateli pozbawiać
ich moralnego obowiązku samodzielnej realizacji swoich interesów i dbania o
swoja wolność. Takie państwo byłoby niemoralne.
Po
szóste, jest to zasada reprezentacji. XIV- i XV-wieczni prawnicy włoscy
uznali, że rada jako całość reprezentuje całe miasto lub cały lud, nie zaś
tylko część ludu. Natomiast pojedynczy obywatel powinien uczestniczyć w
zebraniach dla interesu miasta, nie zaś dla interesu swojej rodziny, fakcji,
lub grupy która go wybrała. Dla klasycznych republikanów uczestnictwo w rządzie
było istotne by zachować wolność i dać obywatelom edukację polityczną –
wyłaniając przy tym najlepszych i najbardziej odpowiedzialnych rządzących. Jest
bowiem często ważniejszym, by mieć dobrych władców, niż obywateli
uczestniczących w każdej decyzji. To, co się liczy to jakość nie ilość – czyli
to, czy ci, którzy zarządzają i decydują chcą działać dla dobra wspólnego. Zasada
reprezentacji ma zatem również taki sens, że obliguje do wyłaniania
kompetentnych reprezentantów. Zasada ta ma w dużej mierze charakter
moralnego zobowiązania, bowiem jej prawne wymuszanie zazwyczaj kończy się
ograniczaniem wolności.
Kryje się za nią założenie, że publicznie
decyduje się o sprawach publicznych. Od strony pozytywnej, oznacza to w
konsekwencji uznanie istnienia granicy między sprawami prywatnymi a sprawami
publicznymi, a od strony negatywnej konieczność ustalenia i zabezpieczenia tej
granicy wobec prób penetracji mojej sfery prywatnej przez państwo i innym
obywateli. Oczywiście miejsce tej granicy, jeśli nie gwarantuje tego obyczaj,
musi być ustalane w procesie politycznym.
Sarmackość
tego projektu polega na uznaniu, że kulturową podstawę tej zbiorowości
obywatelskiej stanowią – jak to określił J. M. Rymkiewicz - „starożytne sposoby
życia Polaków” (ich modernizacja nie oznacza bowiem likwidacji). Wynika stąd
pośrednio uznanie, że godność ludzka i wynikające z niej fundamentalne
(ale tylko one) uprawnienia obywatelskie, takie jak życie, wolność osobista
i własność, a w konsekwencji sama polityka jako sfera ich realizacji - posiadają
moralną, prawno-naturalna podstawę. Jednak poza tą sferą naturalnych
praw fundamentalnych rozciąga się już obszar społecznej kontraktualności,
której nie mogą krępować abstrakcyjne ograniczenia prawne, wynikające tylko i
wyłącznie z potrzeby zachowania teoretycznej spójności systemu. Od strony
teorii prawa oznacza to zakwestionowanie czystej, formalnej normatywności i
uznanie, że prawo wywiedzione z naturalnych, materialnych intuicji etycznych
jest zrozumiałe i bardziej respektowane. Z kolei, kontrakt pozwala uzyskać
elastyczność i uniknąć sztywności prawno-administracyjnej.
Każda
wspólnota buduje zestaw etycznych wzorców i praktyk właściwy swojej normatywnej
podbudowie. Te wzorce i praktyki skupiają się w kilku głównych rolach o
szczególnej społecznej wadze. Główne role w takiej sarmackiej kulturze
republikańskiej to lider-polityk, przedsiębiorca budujący gospodarkę w
sieciach innowacji, nauczyciel oraz ksiądz.
Jeśli chodzi o
scenę polityczną, to polityka republikańska sprzyja luźnej, otwartej
partyjności. Preferuje sie głosowanie spersownalizowane – na konkretnych
kandydatów. Polityka bowiem ma służyć poszukiwaniu i wyłanianiu liderów.
Zalety tego typu systemu partyjnego to transmisja woli obywateli, możliwość
jasnego rozliczenia, budowanie zaufania między reprezentantem i
reprezentowanymi oraz przesunięcie partii z obrębu państwa ku społeczeństwu.
Pamiętać należy, że budżetowe finansowanie partii politycznych sprawia, że
stają się one quasi-agencjami państwowymi, dlatego dla równowagi muszą być one
być maksymalnie otwarte na reprezentowanie woli i interesów obywateli.
Oczywiście istnieje tu wyraźny dylemat między wolnością słowa, którą gwałcą
limity finansowania partii z prywatnych funduszy a merytoryczną wartością,
płynącą z odcięcia postulatów politycznych od zamożności grup je wspierających
(co może nadmiernie wspierać biedniejsze, ale bardziej liczne warstwy społeczeństwa).
Dylemat ten powinien zostać rozstrzygnięty za pomocą republikańskiej formuły
sprawiedliwości.
Polityka republikańska
zorganizowana przez wyżej wymienione zasady staje się mechanizmem
ograniczonego i funkcjonalnego konfliktu. Prawo tworzy się przez
„ucieranie” (termin ze staropolskiej praktyki ustawodawczej) w warunkach
zagwarantowanego dopuszczenia do głosu wszystkich stron sporu.
Kluczowy problem dla wolności
republikańskiej rysuje się w sytuacji obecności Polski w strukturach Unii
Europejskiej, które stanowią po prostu zagrożenie dla tak rozumianej wolności –
zarówno indywidualnej, jak i zbiorowej. Pamiętać wszak należy, że republikanizm
to kultura polityczna, a nie tylko społeczna. Tymczasem rewersem
europejskiej ideologii civil society są organizacje pozarządowe, które
Komisja Europejska arbitralnie dopuszcza jako swoich partnerów. Unia Europejska
jest obszarem decyzji w dużej mierze administracyjnych, tzn.
niedemokratycznych, co wynika z przyjętej u jej zarania tzw. metody
wspólnotowej, która w zamierzeniu ojców założycieli Wspólnot Europejskich
prowadzić miała do kryptofederalizacji Europy.
Partnerami Komisji Europejskiej nie tutaj parlamenty narodowe, ale
zorganizowane grupy nacisku (presure groups), które korzystają z
nietransparentności biurokratycznego zarządzania wielopoziomowego (multilevel
governance), by promować swoje interes, których nie były w stanie
zrealizować w ramach polityki narodowej.
Republikanizm jest zatem nie tylko
teorią wolności. Jest też formą komunikacji politycznej i działania
kolektywnego, a także aksjologią życia zbiorowego. Jest to spójny zestaw
społeczno-politycznych wyobrażeń oraz wspólny słownik polityczny - dla
inteligenta, przedsiębiorcy i rolnika. Republikanizm nie jest tylko teorią
wolności, jest także teorią uczuć i cnót, które tej wolności służą. Taką
centralną cnotą jest patriotyzm.
PATRIOTYZM
REPUBLIKAŃSKI
W czasach
niesłychanie intensywnej krytyki nacjonalizmu, rozumianego jako źródło
ksenofobii i agresji bardzo trudno znaleźć dobrą formułę dla takich uczuć jak
duma narodowa i takich pojęć jak patriotyzm. Republikanizm ma w tym wymiarze
zdecydowaną przewagę nad liberalizmem, który wszelkiego rodzaju wspólnoty
uznaje za zagrożenie dla uniwersalnych wolności jednostkowych i jako źródło
ingerencji w jej życie. Republikanizm jest formułą polityczności gwarantującej
klasowe i etniczne otwarcie oraz społeczną inkluzywność, opartą na tolerancji
rozumianej jako przyzwolenie na inność, przy poszanowaniu warunków brzegowych
ustroju, tj. m.in. na niewymuszaniu na mnie akceptacji tej inności.
Republika jest
przedmiotem dumy narodowej.
Neosarmacki republikanizm jest polityką z ojczyzną (i jej historią) w centrum,
ale bez kompleksu polskiego, bez poczucia niedorastania do obcych nam form
polityczności. Jest to możliwe dzięki temu, że naród jest tu rozumiany
politycznie, a nie etnicznie. Oznacza, to także, że jest to jedyna chyba
możliwa dziś kultura mocnego patriotyzmu – lojalności wobec narodu
jako projektu.
Wyrazem tego projektu narodowego jest konstytucja. Nie zmusza to nas zatem
do obrony, czy uzasadniania zła popełnionego w praktyce. Wręcz odwrotnie,
motywuje to do walki z tym złem w imię prawa i wyobrażonego, choć
nieosiągalnego ideału ojczyzny.
Patriotyzm
taki jest jak najbardziej partykularystyczny (czyli to na co nie chcę się
godzić liberałowie), ale omija pułapki wąsko rozumianego nacjonalizmu. Jest
to miłość do instytucji politycznych, wierność pewnej idei narodu politycznego,
i upodobanie do pewnego stylu życia. Patriota broni zatem ustroju i interesu
publicznego przed każdym, kto chce go naruszyć, czy to z wewnątrz, czy to z
zewnątrz.
Patriotyzm
republikański oparty jest na doświadczeniu obywatelstwa, a nie jakichś
przed-politycznych wartościach opartych na przynależności terytorialnej,
językowej, czy religijnej. Republikanizm pozwala zatem łatwo pokazać kluczowy
splot wolności i cnoty obywatelskiej, z czym tak wielkie problemy ma
liberalizm. Dla republikanina służba publiczna jest sojusznikiem wolności, a
nie jej konkurentką. Republikanin nie poświęca życia, czy interesu prywatnego
na rzecz dobra wspólnego, on po prostu jest obywatelem kochającym życie w
wolności, zatem służy wolności, ponieważ chce prowadzić życie prywatne w
spokoju. Cnota obywatelska jest więc fundamentem życia prywatnego,
warunkiem podtrzymania ram, które je umożliwiają
Co więcej
patriotyzm nie jest traktowany jako rzecz naturalna, nie wyrośnie on sam na
bazie jakiejś przynależności przed-politycznej. Ta namiętność musi być
stymulowana przez edukację, dobre rządy i partycypację polityczną. Nauka
patriotyzmu jest zaś wstępem do bycia dobrym obywatelem. Można przy tym
wyróżnić trzy wymiary realizacji patriotyzmu. Po pierwsze jest to patriotyzm
polityczny, polegający na obronie polskiej konstytucji i polskich sposobów
życia. Po drugie, jest to patriotyzm ekonomiczny, polegający na
budowaniu polskiego kapitalizmu, jako źródła dobrobytu, siły i niezależności.
Po trzecie i niesłychanie istotne, jest to patriotyzm charytatywny,
polegający na dzieleniu się prywatnym bogactwem dla dobra wspólnego. Andrew
Carnegie - amerykański magnat stalowy, jeden z gigantów nowoczesnego
kapitalizmu, a jednocześnie patron amerykańskiej filantropii - wypowiedział
kiedyś znamienne słowa: „Kto umiera bogatym, umiera zhańbiony” (Who dies
rich, dies disgraced).