Potęga mitu - o stylu politycznego myślenia pokolenia marca 1968


Marzec 1968 był jednym z najważniejszych wydarzeń powojennej historii Polski. Stwierdzenie to należy jednak opatrzyć istotnym zastrzeżeniem – jego rzeczywista skala pozostaje w dysproporcji do miejsca, które zajmuje w narodowej pamięci. Ani bowiem jego zasięg, ani liczba represjonowanych nie wyróżnia szczególnie Marca w porównaniu z takimi wydarzeniami, jak poznański Czerwiec, represje i zamieszki, które miały miejsce w czasie obchodów Millenium, wydarzenia grudniowe czy radomskie, nie wspominając o represjach stanu wojennego. A jednak to właśnie wydarzenia marcowe wyjątkowo często powracają w relacjach, wspomnieniach, programach telewizyjnych. Co więcej – zajęły one szczególne miejsce w hierarchii oficjalnie honorowanych dat z polskiej historii. Obchody trzydziestej ich rocznicy w 1998 roku potwierdziły tę szczególną pozycję – dziś można już mówić o tym, że Marzec stał się jednym z mitów założycielskich III Rzeczpospolitej. Ordery Orła Białego przyznane przez prezydenta Kwaśniewskiego Jackowi Kuroniowi i Karolowi Modzelewskiemu, fala publikacji i programów, która przetoczyła się przez media, stanowią dobrą ilustrację tej tezy. Powstaje zatem pytanie – dlaczego takiej rangi nie dostąpiły inne, czasem o wiele bardziej gwałtowne i tragiczne akty oporu przeciwko systemowi komunistycznemu? Jakie cechy Marca przesądziły o jego szczególnej legendzie?

Odpowiedź na te pytania kryje się przede wszystkim w fakcie, iż Marzec pełni zasadniczą rolę w biografii jednego z najważniejszych pokoleń powojennej Polski – chodzi tutaj o tak zwane “pokolenie Marca”. To właśnie ta grupa pokoleniowa miała szczególny wpływ na bieg wydarzeń w ostatnich trzydziestu latach; co jednak znacznie ważniejsze – wywierała także szczególny wpływ na intelektualną historię tego okresu. Jej pozycja w kształtowaniu polskiej myśli – w każdym jej wymiarze: refleksji politycznej, literatury, kina – była wyjątkowa. Dlatego też zrozumienie sensu wydarzeń marcowych stanowi niezwykle istotny warunek rozumienia także wydarzeń i procesów intelektualnych w ćwierćwieczu, które upłynęło od jesieni 1964 roku, gdy Adam Michnik i wielu z jego kolegów z Klubu Poszukiwaczy Sprzeczności rozpoczęło studia na UW, a rokiem 1989, gdy narodziła się III Rzeczpospolita.

Na początku warto poczynić dwie istotne uwagi – pierwsza związana jest z pojęciem pokolenia. Marzec 1968 roku to nazwa używana do opisu wielu wydarzeń, które zachodziły na wielu poziomach życia społecznego. Zatem Marzec to sprawa Dziadów i manifestacje studenckie. To także protesty pisarzy wewnątrz Związku Literatów Polskich oraz represje w stosunku do tego środowiska, których kulminacją było pobicie Stefana Kisielewskiego przez “nieznanych sprawców”. Marzec to również nagonka antysemicka, w wyniku której zmuszono do emigracji tysiące osób; to także walka o władzę toczona w partii i związana z nią “karuzela kadrowa”. Już tylko pobieżne wyliczenie głównych wątków marcowych wydarzeń pokazuje ich złożoność. W oczywisty sposób splatały się one ze sobą, tworząc skomplikowaną strukturę historycznego procesu. W tym sensie każda próba jego opisu, każda próba ogarnięcia tego splotu przyczyn i skutków istniejącego w polskim życiu publicznym w pierwszych miesiącach 1968 roku, stanowi w oczywisty sposób pewne uproszczenie. Wydobywając jeden tylko wątek, pozostawiam nieuchronnie inne w cieniu.

Sam ruch studencki miał bardzo szeroki zasięg – objął tysiące osób w całym kraju. Rozwijał się spontanicznie, poza wszelką kontrolą i nie posiadał żadnego centrum organizacyjnego ani jasno wykrystalizowanej świadomości ideowej. Jednak pojęcie pokolenia nie odnosi się w tym tekście do wszystkich uczestników ruchu studenckiego, lecz ma węższe znaczenie, obejmując tylko wąską grupę aktywistów, określanych mianem “komandosów”. Właśnie ta grupa stała się zbiorowym bohaterem wydarzeń marcowych. Co więcej – właśnie w jej przypadku odegrały one rolę formacyjną. Jest to o tyle istotne, że wielu członków tego środowiska jest aktywnych do dzisiaj, odgrywając często bardzo ważną rolę w życiu publicznym.

Szczególna rola grupy “komandosów” w wydarzeniach marcowych jest jednocześnie swoistym paradoksem – chociaż bowiem wiec na uniwersytecie został zwołany przez tę grupę w obronie zwolnionych dyscyplinarnie z uczelni Michnika i Szlajferta, większość jej przywódców w samych wydarzeniach udziału już nie brała, ponieważ została aresztowana jeszcze przed początkiem zamieszek i protestów. O pozycji tej grupy świadczy jednak fakt, że zarówno władze jak i opinia publiczna uznały ją za rdzeń pokolenia marcowego. To właśnie dlatego “styl politycznego myślenia” tych kilkudziesięciu osób jest tak ważny dla zrozumienia dziejów polskiej myśli politycznej ostatniego trzydziestolecia. Grupa ta, choć liczebnie niepozorna – w porównaniu z tysiącami uczestników wydarzeń, okazała się decydująca dla nadania im ideowego sensu. To bowiem jej członkowie przygotowali i przemyśleli Marzec – i dlatego ich fizyczna nieobecność w trakcie samych wydarzeń nie była istotna. W historii myśli politycznej refleksja idzie często przed czynami i pełni od nich o wiele ważniejszą rolę.

Tłumaczy to także powody, dla których przywołane zostały w tytule pojęcia “mitu” oraz “stylu”. Pierwsze z nich, mit, nie jest tutaj pojęciem wartościującym. Słowo to dobrze oddaje, jak sądzę, napięcie pomiędzy faktami, biegiem wypadków, a stale zmieniającą się w czasie ich oceną, motywów działania, jego skutków etc. Jest konstytutywnym elementem stylu myślenia – sposobu, w jaki postrzega się rzeczywistość, oddziela się rzeczy błahe od istotnych, wskazuje zagrożenia i poszukuje dróg naprawy. W tym też sensie Marzec może zostać uznany za pewien mit – za pewną narracyjną całość, której przedmiotem są wydarzenia z 1968 roku, mit spojony pewnym sposobem myślenia o mechanizmach historii. Obraz Marca zmieniał się kilkakrotnie na przestrzeni lat 1968-1989, jednak sposób myślenia pokoleniowej grupy zachowywał spójność – pewien szczególny styl, jednocześnie podlegając procesowi ewolucji.

Ruch studencki z 1968 roku doskonale nadawał się na punkt wyjścia do budowy generacyjnej legendy. Przesądzał o tym pewien szczególny fakt – nie pozostawił po sobie zbyt wielu dokumentów ani wypowiedzi wyjaśniających na gorąco sens wydarzeń, dających wyobrażenie o celach i przekonaniach uczestników. Nie znajdziemy wśród nich długich manifestów, ani tym bardziej obszernych tekstów programowych – są to raczej lakoniczne rezolucje, proklamacje, ulotki. Takie formy wypowiedzi nie mogły być z oczywistych względów przeładowane treścią – poetyka w nich używana cechuje się zwięzłością właściwą dla haseł wiecowych. Jednocześnie szczupłość źródeł powstałych w czasie samych wydarzeń pozostaje w rażącej dysproporcji do wielkiej ilości relacji i wspomnień.

Pierwsze narzucające się naturalnie wyjaśnienie takiego stanu rzeczy to specyfika okoliczności – gwałtowność wydarzeń, pośpiech, improwizacja, brak czasu, autocenzura wynikająca z ówczesnych warunków, która nie pozwalała na pełną ekspresję przekonań. Jednak takie właśnie tłumaczenie wydaje się nazbyt łatwe. Należy tu raczej sięgnąć głębiej w splot przyczyn i skutków, którego ośrodkiem stał się Marzec. Aby zrozumieć owo swoiste milczenie Marca, należy zwrócić uwagę na często przywoływane we wspomnieniach uczestników uczucie “szoku”, głębokiego wstrząsu, jakim była dla młodzieży konfrontacja z kłamstwem i przemocą. Taki właśnie tytuł – Krajobraz po szoku – nadano zbiorowi wspomnień poświęconych wydarzeniom marcowym, zebranym przez Ośrodek Karta, a wydanych w drugim obiegu[1]. Określenie Marca jako “szoku”, dobrze tłumaczy brak tekstów powstałych w trakcie wydarzeń – stan szoku to stan, w którym groza “odbiera nam mowę”; szok zmusza do milczenia, lub też do krzyku, głośnego protestu. W jednym i w drugim przypadku gwałtowność uczuć eksplodujących w jednej chwili czyni zbędną wszelką refleksję. Ta przychodzi dopiero później, kiedy opadają pierwotne emocje i uczucia.

Zarazem “milczenie” Marca, jego niedyskursywny charakter spowodowany szokiem, jakim dla uczestników ruchu studenckiego stały się represje władz, stworzyło niepowtarzalną możliwość uczynienia z niego pokoleniowego mitu. Brak dokumentów, brak tekstów programowych, objaśniających cele ruchu i jego wyobrażenie o mechanizmach polityki, stwarzał wielką szansę ciągłego tłumaczenia sensu wydarzeń na nowo. Marzec stał się w ten sposób w pamięci jego uczestników strukturą otwartą, w którą można było niejako wkładać kolejne interpretacje. Pierwotna moralna iluminacja, pełne grozy doświadczenie przemocy i kłamstwa, zyskiwało w następnych latach nowe znaczenia. Pomimo zmieniającego się kontekstu ideowego, kulturowego i politycznego lat siedemdziesiątych, osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, zawsze mogło zachować swoją centralną pozycję, ponieważ etyczny rdzeń marcowego doświadczenia nie musiał być nigdy racjonalnie udowadniany.

Należy zatem postawić pytanie, jakie były przyczyny tak głębokiego szoku, odczutego przez marcowe pokolenie w trakcie wydarzeń, szoku, który na zawsze miał określić jego ideową tożsamość? To prawda, iż szok ten był nieproporcjonalny do skali wydarzeń i represji. Jednak okoliczność ta naturalnie nie objaśnia jego szczególnego charakteru – wyobraźnia jakiejś zbiorowości nie kieruje się przecież nigdy obiektywnymi miarami.

Pierwsza przyczyna, którą można podać jako możliwe wytłumaczenie, ma charakter psychologiczny. Siłę szoku młodzieży zaatakowanej przez partyjne bojówki na dziedzińcu UW można wytłumaczyć jako wprost proporcjonalną do jej dziewiczej naiwności – mówił o tym Jacek Bocheński na kolokwium TKN zorganizowanym w lutym 1981 roku, który w swojej analizie Marca przywołał trzy symboliczne postacie – Dziecka, Polityka i Historyka[2]. Psychologiczne wyjaśnienie, narzucające się w sposób oczywisty, lecz jednocześnie niezwykle istotne dla zrozumienia Marca, zakłada właśnie konieczność odwołania się do szczególnych cech młodzieńczej psychiki – uczestnicy wydarzeń mieli przecież niewiele ponad dwadzieścia lat. Młodzi ludzie zawsze skłonni są sądzić, iż historia rozpoczęła się dopiero od nich – chociaż zatem teoretycznie wiedzą, że przed ich pojawieniem się na świecie także zdarzały się jakieś katastrofy i tragedie, to jednak pierwsze nieszczęście, jakie na nich właśnie spada, staje się tym największym, całkowitym i jedynym. Młodzież zgromadzona na dziedzińcu UW znała przemoc polityczną tylko z filmów o II wojnie światowej – kiedy zatem zobaczyła przed gmachem rektoratu pałkarzy w akcji, łatwo znalazła w słowie “gestapo” epitet, którym dała wyraz swojemu moralnemu wstrząsowi.

Przysługujące każdemu pokoleniu prawo do młodzieńczej naiwności nie tłumaczy jednak w pełni głębokości szoku, którym – szczególnie dla aktywnych politycznie członków ruchu studenckiego – był Marzec. Na wstrząs moralny nałożył się bowiem szok o zupełnie innym charakterze – szok ideologiczny. Aby zrozumieć ten wymiar marcowej lekcji, musimy pamiętać, że Marzec miał wyraźnie lewicowy charakter. Mówiono o tym wielokrotnie – wystarczy przywołać wspomniane już wcześniej wystąpienie Jacka Bocheńskiego na kolokwium TKN w lutym 1981: “ruch marcowy odznaczał się elitarnością nie tylko w tym sensie, że skupiał ludzi wykształconych, lecz i w tym, że przyciągał osoby wyróżniające się pewnym stylem politycznego myślenia (…) Najogólniej można powiedzieć, że ceniono poglądy liberalno-lewicowe”[3]. Mówił o tym wielokrotnie także Adam Michnik, na przykład w czasie sesji rocznicowej zorganizowanej na UW w 1981, czy też w tekście Sakrament byka, opublikowanym w 1988 r. w rocznicowym numerze “Krytyki”, w którym tak kreślił obraz swojego pokolenia: “Szukaliśmy sposobu na prawdziwy socjalizm, studiowaliśmy Marksa, nie lubiliśmy konserwatyzmu i Kościoła. Na studenckich wiecach śpiewaliśmy Międzynarodówkę… Nie uogólniam. Większość tej generacji była inna. Jednak my, komandosi, byliśmy właśnie tacy – dosyć czerwoni”[4].

Najlepszym dowodem może być w tym względzie brzmienie rezolucji, proklamacji i ulotek pisanych przez uczestników ruchu studenckiego, które stanowią dobre odzwierciedlenie generalnego stanu umysłów[5]. Rezolucja studentów UW z 11 marca protestuje m.in. przeciwko “próbom stworzenia rozdźwięku między klasą robotniczą a studentami”. Apel pracowników Wydziału Filozofii UW z tego samego dnia wzywał senat uczelni do podjęcia działań w obronie praw obywatelskich oraz deklarował “przywiązanie do najszczytniejszych ideałów socjalizmu”. W oświadczeniu pracowników i studentów Wydziału Ekonomii Politycznej UW z 13 marca mówiono o tym, iż “rozwija się szeroki ruch studencki, ożywiony troską o socjalizm”. Poznańscy studenci w rezolucji z 13 marca pisali: “Stwierdzamy, że w interesie studentów i całego narodu leży pełny rozwój socjalizmu na drodze demokracji”. We Wrocławiu 30 marca studenci uczelni wrocławskich piętnowali w odezwie “zdradzenie ideałów Polskiego Października, odcięcie się od ówczesnych postulatów społecznych, powrót skompromitowanych w minionym okresie działaczy na naczelne stanowiska w kraju, [które] doprowadziły do rewolucyjnego wrzenia narodu”; żądali także “konsekwentnego realizowania zasad socjalizmu”. Dalej zaś deklarowali: “Przykład Czechosłowacji dobitnie świadczy, że reformy przeprowadzone w duchu demokratyzacji życia wewnątrz kraju są zgodne z zasadami socjalizmu”. Studenci Politechniki Warszawskiej 21 marca deklarowali uczucia patriotyczne i wierność socjalistycznej idei, a swoją rezolucję zakończyli wezwaniem – “Niech żyje Polska! Niech żyje socjalizm!” Deklaracja Ruchu Studenckiego opublikowana w Warszawie 28 marca kończyła się podobnie: “Socjalistyczna, demokratyczna, wolna od chaosu Polska jest naszą wspólną sprawą!” W oświadczeniu studentów UW z marca, bez dokładnej daty, autorzy twierdzą, iż socjalizm od początku swego istnienia sprzyjał prawom człowieka: “Zwalczając wyzysk, ciemnotę i ograniczenie, żądał dla człowieka praw podstawowych – realizowania jego poczucia sprawiedliwości i godności własnej”. To tylko kilka cytatów z wielu zachowanych ulotek, rezolucji i proklamacji, które powstały w trakcie wydarzeń marcowych.

Najzwięźlej jednak ujął sprawę Jan Walc, który na rocznicowej sesji zorganizowanej w 1981 roku na UW wspominał, jak to w trakcie jednego z wieców odbywających się w wielkiej sali Auditorium Maximum UW: “przez któreś z otwartych okien pod sufitem wlazł na parapet człowiek w fufajce i powiedział: Studenci, mnie do tego nikt nie upoważniał, ale chciałem wam powiedzieć, że klasa robotnicza jest z wami. I nagle automatycznie jakby sala wstała i buchnęła Międzynarodówka”[6].

                                                                                    

Pierwsze teoretyczne opracowanie poświęcone wydarzeniom marcowym wyszło spod pióra Zygmunta Baumana. Opublikował on na łamach paryskiej “Kultury” tekst O frustratach i kuglarzach[7]. Znany socjolog, który w wyniku wydarzeń marcowych udał się na emigrację, określił w nim ruch studencki jako ruch o wyraźnym lewicowym charakterze. Jednak teza o lewicowym charakterze Marca budziła od samego początku kontrowersje. W kwietniowym numerze “Kultury” z roku 1969 ukazała się anonimowa polemika Nie zgadzam się z Baumanem[8]. Były student tak opisywał stan umysłów młodzieży uczestniczącej rok wcześniej w wydarzeniach marcowych: “Sensem ruchu młodzieżowego było dążenie do demokracji”. Istniała bowiem “świadomość niewystarczania zmian typu październikowego, żądania wolności, legalnej opozycji, wyborów powszechnych, efektywności systemu gospodarczego i niezależności politycznej. Młodzież na ulicach Warszawy wznosiła okrzyki: Wolna Polska!” Autor odrzucał także tezę, iż to właśnie komandosi odgrywali rolę nieformalnych przywódców. Utożsamienie przez partyjną propagandę całości ruchu z Kuroniem i Modzelewskim było błędem: “Analiza ta byłaby prawdziwa, gdyby Kuroń i Modzelewski oraz ich młodzi zwolennicy byli rzeczywistymi duchowymi przywódcami młodzieży. Nie mam zamiaru podważać roli, jaką ci ludzie odegrali we wstępnej fazie ruchu… Faktycznie jednak Kuroń i Modzelewski zdobyli sobie dużo więcej zwolenników na zachodzie i dużo bardziej spodobali się Cohn-Benditowi niż swoim polskim adresatom”. Autor odrzucał również wszelkie porównania polskiego ruchu studenckiego do młodzieżowej rewolty na Zachodzie. Tam był to “ruch kontestatorski”, który dążył do “totalnego zanegowania zastałej tradycji i do budowy nowego, idealnego ustroju na gruzach mieszczańskiego społeczeństwa”. W Polsce natomiast istota ruchu polegała na “wysunięciu żądań demokracji i racjonalnej reorganizacji życia narodowego”.

W podobnym duchu utrzymana była inna anonimowa polemika z Baumanem zamieszczona w czerwcowym numerze “Kultury” z 1969, zatytułowana Nie o egalitaryzm chodziło. Dziś już wiadomo, że jej autorem był Jakub Karpiński, który pisał: “Bezpośrednim argumentem, podważającym tezy Baumana są teksty rezolucji i odezw studenckich. Jeśli występuje w nich hasło socjalizm to prawie zawsze uzupełnione hasłem demokracja. Oprócz zauważonego przez Baumana mechanizmu socjalistycznej indoktrynacji i przekształcenia przez młodzież wpajanych jej haseł w środek krytyki rzeczywistości, istnieje również inny mechanizm: rodzenia się postulatów demokratycznych, których bynajmniej nie lansowano odgórnie, lecz które powstawały jako wynik protestu wobec zastanego stanu rzeczy. W jednym z tekstów pojęcie socjalizmu zostaje wyjaśnione – jesteśmy za społeczną kontrolą nad decyzjami gospodarczymi. Kiedy indziej socjalizm to jak się zdaje po prostu bardzo dobra rzecz, tak jak w artykule Leszka Kołakowskiego”[9].

Czy zatem teza o lewicowym charakterze Marca nie jest formułowana na wyrost? Aby odpowiedzieć definitywnie na to pytanie, trzeba spojrzeć na wydarzenia marcowe, jako wielki spontaniczny ruch, obejmujący młodzież w całym kraju – ludzi o najróżniejszych przekonaniach, społecznym pochodzeniu, o różnym poziomie politycznej świadomości. Cały ruch objął swoim zasięgiem wiele szkół wyższych w całym kraju; w różnych formach protestu uczestniczyły tysiące studentów i uczniów szkół średnich w wielu miastach. W tak wielkich masach ludzkich podstawowy sposób przeżywania i rozumienia własnego zaangażowania w wydarzenia z pewnością polegał przede wszystkim na sięgnięciu do najbardziej powszechnych elementów wyobraźni zbiorowej. To dlatego właśnie ruch w opinii większości jego uczestników posiadał przede wszystkim narodowy i demokratyczny charakter, wpisując się w długą, sięgającą przecież zeszłego stulecia, tradycję walk o niepodległość. Dla społeczeństwa wychowywanego w duchu romantycznej wizji narodowej przeszłości – zarówno bowiem dom jak i państwowa szkoła paradoksalnie działały tu ręka w rękę – było to niemalże odruchem, instynktowną reakcją w sytuacji zagrożenia. Nie przekreśla to jednak tezy o lewicowym charakterze Marca. Odnosi się ona jednak przede wszystkim, jak zostało już wcześniej powiedziane, do grupy aktywistów z Uniwersytetu Warszawskiego. To właśnie ta stołeczna uczelnia stała się miejscem, gdzie zainicjowano ruch studencki. Ona także pełni centralną rolę w legendzie Marca – w jego obrazie budowanym poprzez relacje, historyczne opracowania, wspomnienia. To sceny z rozpędzania tłumu pod bramą Uniwersytetu na Krakowskim Przedmieściu, bicie studentów stłoczonych na schodach kościoła św. Krzyża, powtarzane w dokumentalnych filmach, weszły już na stałe do zbiorowego imaginarium. Znakomita nadreprezentacja relacji o przebiegu wydarzeń na UW i w środowisku komandosów wynika naturalnie z tego, że to oni właśnie przemyśleli ideowy sens wydarzeń i zbudowali ich legendę. Odtworzenie rzeczywistego biegu wydarzeń, które miały miejsce na innych uczelniach, w wielu miastach, jest naturalnie możliwe, choć wymaga mrówczej pracy historyków. Najprawdopodobniej obraz Marca powstały w wyniku takich drobiazgowych poszukiwań archiwalnych byłby zbliżony do tezy postawionej przez Karpińskiego. Jednak w tym wypadku rozmijanie się legendy z rzeczywistością nie działa na niekorzyść tej pierwszej – w pamięci ludzkiej trwa bowiem to, co jest w stanie przykuć wyobraźnię, co potrafi zdobyć sobie w niej miejsce.

Poprzez lewicowy charakter Marca należy zatem rozumieć ideowy charakter centrum wydarzeń – w sensie dosłownym jest to UW, w ideowym wymiarze natomiast jest to lewicowa tożsamość komandosów, grupy aktywistów, dla których Marzec stał się punktem wyjścia do zbudowania ich własnej środowiskowej tożsamości. W centrum Marca podstawowym hasłem była walka o demokratyczny socjalizm, i hasło to nie było bynajmniej traktowane jak ornament, lecz jako rzeczywista deklaracja. Im dalej jednak od centrum wydarzeń – w dosłownym tego słowa znaczeniu – i jednocześnie im dalej w sensie organizacji, kontaktów – od UW i od komandosów, tym mniej lewicowości świadomej, tym bardziej jest ona bądź to bezrefleksyjnie przywoływanym ornamentem (smutny dowód skuteczności partyjnej indoktrynacji), bądź też mniej lub bardziej świadomie używanym kostiumem, zgodą na toczenie swoistego dialogu z władzą w jej własnym języku. Zamiast świadomej lewicowości pojawia się romantyczno-insurekcyjne imaginarium zakorzenione w długiej tradycji walk o niepodległość. W tej perspektywie ruch studencki był jeszcze jednym ogniwem łańcucha protestów, powstań i konspiracji, których celem było zrzucenie więzów krępujących naród. Zderzenie tych dwóch mitów – “rewolucji” i “powstania”, konkurujących ze sobą i jednocześnie stapiających się przecież w jakimś sensie w świadomości uczestników w amalgamat zachodzących i oddziałujących na siebie sposobów myślenia o polityce – widać w samych marcowych relacjach. Wystarczy przywołać tutaj wspomnianego już wcześniej Jana Walca, który po latach opisywał swoje zdziwienie na widok starszych ludzi znoszących na UW w trakcie strajku bandaże i lekarstwa[10]. Jedna z autorek relacji przytoczonych w tomie Krajobraz po szoku pisze o swoim zdziwieniu, gdy w trakcie jakiejś demonstracji zobaczyła staruszka, który na widok studenckiego pochodu wznosił patriotyczne okrzyki, ktoś inny zaś wyraża swoje kompletne zaskoczenie, gdy idący obok niego kolega, tuż po opuszczeniu Politechniki przez pochód, krzyknął “Precz z komunizmem!”[11] Dla przedstawicieli pokolenia AK każdy protest przeciwko władzy oznaczał protest przeciwko reżimowi, który przekreślił nadzieje na odbudowę demokratycznej Polski. Studencki protest był zatem logicznym elementem wysiłków o insurekcyjnym, głęboko patriotycznym charakterze. Trzeba tu przywołać charakterystyczny fakt – w relacjach z Warszawy rysuje się różnica w stosunku warszawskiej ulicy do dwóch ośrodków ruchu studenckiego w stolicy – do politechniki i uniwersytetu. Uniwersytet postrzegano jako elitarną uczelnię, w której studiowały dzieci rządzącej elity partyjno-państwowej. Nie jest przy tym jasne, na ile był to rezultat oddziaływania moczarowskiej propagandy, na ile zaś wynik instynktownego rozeznania co do ideowego – tj. lewicowego, charakteru ruchu na UW. Stosunek do politechniki był natomiast zdecydowanie cieplejszy – świadkowie opowiadają o stosach papierosów znoszonych dla strajkujących studentów, o żywności dostarczanej tam przez kupców z pobliskiego bazaru na Polnej, o innych dowodach spontanicznie wyrażanej sympatii. Być może jakąś rolę odgrywała tutaj właśnie bardziej “narodowa” i patriotyczna, zakorzeniona w micie powstańczym, atmosfera panująca na politechnice.

Spory te powracały jeszcze po latach – na wspomnianym już kilkakrotnie kolokwium TKN w 1981 roku Marcin Król stwierdził, że słowo socjalizm było tylko pewnym ornamentem, używanym przez ruch; było ono “zgodne z nastrojem może nie moim osobistym, ale z nastrojem ruchu i tego czasu. Słowo to było stawiane na zasadzie znaku i symbolu nie dlatego, by się chciało naprawdę socjalizmu”. To profesor Pomian miał namówić Króla i innych autorów deklaracji ruchu studenckiego do umieszczenia tam “socjalizmu”, w nadziei, że w ten sposób treść deklaracji trafi łatwiej do władz. Jednak wypowiedź ta sprowokowała sarkastyczne uwagi Adama Michnika, a Andrzej Werner zaprotestował, mówiąc: “tacy byliśmy, tak myśleliśmy”.

                                                                                                   

Samo jednak stwierdzenie lewicowego charakteru ruchu marcowego nie stanowi jeszcze dobrego punktu wyjścia do zrozumienia głębokości i siły szoku, jakim były represje ze strony władz. Lewicowość ruchu nie wynikała z częstego posługiwania się zaklęciem socjalizmu; wynikała ona z głęboko zakorzenionego stylu myślenia – sposobu myślenia o polityce, mechanizmach życia publicznego, pewnej wizji pożądanego porządku społecznego. Dla lewicowego stylu myślenia konstytutywne znaczenie ma mit rewolucji. Dlatego, aby zrozumieć głębokość szoku marcowego i jego konsekwencje, należy przedstawić ten mit i jego miejsce w sposobie widzenia rzeczywistości społecznej przez pokolenie marcowe.

Wspomnienia i relacje uczestników ruchu studenckiego oraz ulotki i rezolucje uchwalane w trakcie samych wydarzeń stanowią przekonywujący dowód jego lewicowego charakteru. Nie pozwalają jednak sięgnąć w głąb lewicowego sposobu myślenia. Aby pokusić się o taką próbę, musimy sięgnąć do dokumentu powstałego kilka lat wcześniej – do “Listu do członków POP PZPR i członków ZMS przy UW” autorstwa Jacka Kuronia i Karola Modzelewskiego[12]. Byli oni co prawda starsi od “komandosów”, jednak pełnili dla tego środowiska rolę niekwestionowanych autorytetów i nieformalnych przywódców[13]. Represje, które spadły na autorów “Listu…”, skonsolidowały środowisko komandosów i jednocześnie przyczyniły się do nagłośnienia prezentowanych w jego obrębie poglądów nie tylko w kraju (za pośrednictwem zachodnich rozgłośni), lecz także za granicą. Okaże się to później dosyć istotne w chwili wybuchu kontrkulturowej rewolty w Paryżu, gdzie Kuroń i Modzelewski będą wymieniani wśród autorytetów przyświecających działaczom ruchu studenckiego w ich walce z burżuazyjnym porządkiem.

“List…” wywarł wśród nich wielkie wrażenie, był szeroko kolportowany i dyskutowany. Z tego też powodu stanowi niezwykle interesujące źródło, umożliwiające odtworzenie sposobu myślenia środowiska w owym czasie; posiada przy tym oczywistą wyższość nad relacjami i wspomnieniami, które powstawały w latach późniejszych, już z perspektywy narastających z czasem doświadczeń i rewizji pierwotnych poglądów.

“List…” zawiera generalną krytykę systemu panującego wówczas w Polsce, jako systemu opartego na władzy biurokracji partyjno-państwowej. Państwo zostało zawłaszczone przez “nową klasę” – biurokrację, której panowanie opiera się, w zgodzie z regułami analizy marksistowskiej, na kontrolowaniu środków produkcji. Biurokracja, aby utrzymać swój monopol panowania, pozwalający jej na wyzyskiwanie klasy robotniczej, utrzymuje dyktaturę policyjną (monopol stosowania przemocy jest fundamentem monopolu władzy). Oficjalnie głoszona teza o demokratycznych regułach życia partyjnego to propagandowe kłamstwo – struktura władzy jest monolityczna i hierarchiczna. Aparat wytwórczy i struktura społeczna, wspierające się na wyzysku klasy robotniczej, są podporządkowane tylko jednemu celowi – reprodukowaniu systemu panowania biurokracji. O ile autorzy “Listu…” wyrażają swoją warunkową aprobatę dla powojennej fazy budowania podstaw uprzemysłowienia, które musiało odbywać się w warunkach przymusu (przymus był niezbędny, aby przeprowadzić szybką modernizację w zacofanym kraju), o tyle później, ukształtowana w jego trakcie biurokracja zaczęła tamować rozwój sił wytwórczych. W rezultacie nastąpił kryzys gospodarczy.

Konsekwencją tej analizy, przeprowadzonej zgodnie z marksistowskimi zasadami, był równie marksistowski wniosek praktyczny – uciskana klasa robotnicza powinna zrzucić jarzmo ucisku. Kuroń i Modzelewski pisali: “Dziś, w dobie ogólnego kryzysu systemu, interesem klasy robotniczej jest rewolucja: obalenie biurokracji i obecnych stosunków produkcji, przejęcie panowania nad własną pracą i jej produktem, kontrola nad celami produkcji, czyli wprowadzenie systemu ekonomicznego, społecznego i politycznego opartego na demokracji robotniczej”. Autorzy “Listu…” pozostawali zatem w zgodzie z wielką lewicową tradycją, zakorzenioną w XIX stuleciu, a nawet dalej – bo sięgającą rewolucji francuskiej. Jej podstawowym, centralnym punktem był mit rewolucji, pozwalającej na urzeczywistnienie w świecie praktyki porządku świata prezentowanego w sferze krytycznej analizy filozoficznej. Dlatego rewolucja miała być w ich rozumieniu tylko wstępem, warunkiem przystąpienia do tworzenia nowego ładu. Program pozytywny zawarty w “Liście…” wiąże się ściśle z jego częścią analityczną – rewolucja w lewicowym sposobie myślenia stanowi bowiem zarazem koniec i początek, jest dialektycznym splotem nieciągłości i ciągłości przejawiających się w procesie historycznym.

      Kuroń i Modzelewski określili pozytywny projekt na przyszłość jako “demokrację robotniczą”. Rozumieli ją jako system rad robotniczych, na czele z Centralną Radą Delegatów. Rady miały być sposobem na maksymalną decentralizację struktury władzy. Poprzez jej rozproszenie możliwe było uczestnictwo w sprawowaniu rządów na najniższym szczeblu. Rady powinny jednocześnie łączyć prerogatywy władzy ekonomicznej, policyjnej (milicja robotnicza, zastępująca jednocześnie siły zbrojne), ustawodawczej i wykonawczej. Masy robotnicze miały stale uczestniczyć w sprawowaniu władzy we wszystkich jej organach. Była to zatem forma rządów bezpośrednich, pozwalających na przezwyciężenie wszelkich form alienacji.

Już pobieżny rzut oka na szczegóły tej wizji pozwala zauważyć nie tylko jej rzeczywisty rewolucyjny charakter w kontekście ustroju realnego socjalizmu, lecz także jej zasadniczą odmienność od standardów przyjętych w liberalnych demokracjach. W istocie autorzy “Listu…” przeprowadzili w nim bezpośrednią krytykę demokracji parlamentarnej. Jest ona niezwykle istotna dla zrozumienia stylu politycznego myślenia “komandosów” w okresie poprzedzającym wydarzenia marcowe. Kuroń i Modzelewski pisali wprost: “opowiadamy się przeciw systemowi parlamentarnemu. Doświadczenie obydwu dwudziestoleci (tj. okresu 1918-1939 oraz 1944-1964 – D.G.) wykazuje bowiem, że nie stanowi on zabezpieczenia przed dyktaturą, a jednocześnie nawet w najdoskonalszej postaci nie jest on formą ludowładztwa. W systemie parlamentarnym partie rywalizują o głosy wyborców: z chwilą, gdy kartka wyborcza została wrzucona do urny, programy wyborcze mogą być wrzucone do kosza. Posłowie w parlamencie czują się związani tylko z kierownictwem partii, która wysunęła ich kandydaturę. Wyborcy są zorganizowani w okręgi na zasadzie czysto formalnej; są więc zatomizowani, a prawo odwołania posłów jest fikcją. Udział obywatela w życiu politycznym sprowadza się do tego, że czyta on wypowiedzi przywódców w prasie, słucha ich przez radio i ogląda przez telewizję, a raz na cztery lub pięć lat udaje się do urny, by zadecydować, przedstawiciele której partii mają nim zarządzać. Reszta dzieje się z jego mandatu, lecz bez jego udziału. W dodatku parlament jest władzą wyłącznie ustawodawczą. Tzw. aparat władzy wykonawczej staje się w tych warunkach jedyną władzą rzeczywistą, kontrolowaną przez tych, którzy dysponują siłą materialną, tj. produktem dodatkowym”. System demokracji robotniczej zorganizowanej
w oparciu o rady robotnicze miał zaradzić wszystkim wadom parlamentaryzmu. Demokracja parlamentarna w tej perspektywie musiała jawić się jako demokratyczna komedia – chociaż pozornie oznaczała rządy ludu, w istocie skrywała monopolistyczne rządy wielkiego kapitału i technokratów pozostających na jego usługach. W przeciwieństwie do niej, system rad dawał możliwość stałego i bezpośredniego uczestnictwa w polityce, rozumianej jako podstawowa płaszczyzna budowania rzeczywistej wspólnoty międzyludzkiej. Właśnie ten element stylu myślenia o polityce, charakteryzującego komandosów, wydaje się niezwykle istotny z punktu widzenia ich dalszej ewolucji ideowej – chodzi tu o wizję polityczności, jako sfery budowania prawdziwych więzów, pozwalających na przezwyciężenie fałszu egzystencji w nowoczesnym społeczeństwie.

Z tej perspektywy nie odrzucali oni porządku panującego w Polsce Ludowej i innych krajach realnego socjalizmu na rzecz demokracji parlamentarnej w zachodnim stylu, lecz raczej poszukiwali trzeciej, pośredniej drogi. Zarówno bowiem porządek realnego socjalizmu jak i liberalnej demokracji parlamentarnej znalazły się w ich opinii w ślepej uliczce – oba systemy kostniały w technokratycznym porządku, prowadzącym do uprzedmiotowienia osoby ludzkiej. Z takiego właśnie rozpoznania stanu społeczeństw przemysłowych po obu stronach żelaznej kurtyny Kuroń i Modzelewski wyciągali wnioski na temat sytuacji międzynarodowej. “List…” posiadał w konsekwencji wyraźnie internacjonalistyczny charakter. Kuroń i Modzelewski zachowywali równy dystans do obu, zdegenerowanych w ich opinii, form nowoczesnego industrializmu – do imperializmu (Zachód) i biurokracji (Wschód): “Przeciwko porozumieniu międzynarodowej biurokracji i przemysłowej burżuazji imperialistycznej, utrzymujących systemy dyktatury antyludowej w strefach swych wpływów, wysuwamy tradycyjne robotnicze hasło: Proletariusze wszystkich krajów łączcie się!” Oznaczało to w praktyce równy dystans zarówno do Stanów Zjednoczonych jak i Związku Sowieckiego, jako hegemonów dwóch pozornie wrogich sobie obozów. Wyrazem takich przekonań była z pewnością akcja grupy skupionej wokół Dajczgewanda, która przygotowała ulotkę potępiającą interwencję amerykańską w Wietnamie[14]. Dla radykałów ze środowiska “komandosów” dowodem zdrady ideałów rewolucyjnych przez państwa realnego socjalizmu było odmówienie czynnej pomocy sprawiedliwej walce toczonej przez naród wietnamski przeciwko imperialistycznym agresorom. Umożliwiało to później budowanie symetrii pomiędzy wydarzeniami w Wietnamie a interwencją w Czechosłowacji, rewoltą w Paryżu i w Warszawie – zarówno na Zachodzie jak i na Wschodzie walczono bowiem ze status quo, z lokalną odmianą “systemu”.

                                                                                                   

Dochodzimy tutaj do istotnej i kontrowersyjnej kwestii podobieństw ruchu marcowego i rewolty studenckiej na Zachodzie. Temat ten, niestety niedostatecznie zbadany, jest niezwykle istotny i ciekawy zarazem. W naszych rozważaniach musimy się ograniczyć tylko do tych podobieństw, które pozwolą nam lepiej zrozumieć problematykę wewnętrznych reperkusji Marca, istotnych dla późniejszych przemian ideowych polskiej opozycji demokratycznej.

Przyzwyczailiśmy się widzieć Marzec jako ogniwo długiego łańcucha walk o niepodległość i demokrację. Taki sposób patrzenia na ówczesne wydarzenia w naturalny sposób prowadził do uwypuklenia różnic pomiędzy polskim ruchem studenckim a rewoltą studencką na Zachodzie, szczególnie we Francji. Odczytanie Marca jako ruchu o charakterze patriotycznym i liberalnym, w oczywisty sposób przeciwstawia się kontrkulturowej, antyliberalnej i antyburżuazyjnej rewolcie paryskiej. Widać to wyraźnie z perspektywy czasu. Jednak nie możemy zapominać, że dla uczestników wydarzeń po obu stronach żelaznej kurtyny w 1968 roku liczyły się przede wszystkim podobieństwa – co więcej: że wtedy zarówno dla Daniela Cohn-Bendita jak i Adama Michnika podobieństwa te były bezdyskusyjne. Zrozumienie rzeczywistych różnic przyszło dopiero później.

Zarówno w Paryżu jak i w Warszawie centralnym mitem, wokół którego organizowało się myślenie lewicy o polityce, był mit rewolucji. To właśnie wezwanie do rewolucji rzucone przez Kuronia i Modzelewskiego było w oczach władz tak niebezpieczne – sięgając po represje policyjne, partyjna biurokracja okazywała się reakcyjna w pierwotnym, marksistowskim znaczeniu tego pojęcia. Rewolucja była także podstawowym zaklęciem politycznym zachodnich kontestatorów. Nie tylko zresztą ich – żeby przekonać się, jak bardzo mit rewolucji zakorzeniony był wtedy w powszechnie obowiązującym stylu myślenia, wystarczy sięgnąć po egzemplarze paryskiej “Kultury” z tego okresu. Pisma Jerzego Giedroycia nie można przecież podejrzewać o jednoznacznie lewicowy charakter. Tymczasem pojęcie to pojawia się często w jego numerach z początków 1968 roku. W numerze kwietniowym Gustaw Herling-Grudziński dokonuje porównania sytuacji politycznej w Pradze i Warszawie. Jego wniosek brzmi: “W Polsce istnieje podskórna sytuacja rewolucyjna”. Powołuje się on przy tym na Marcusego, pisząc, iż we współczesnych społeczeństwach rewolucyjna rola proletariatu przemysłowego słabnie na rzecz młodzieży i inteligencji twórczej. Dodaje jednak, że trudno byłoby wprost przenieść to rozumowanie na grunt polski, bowiem odizolowanie tutaj inteligencji od robotników oznaczałoby niechybną klęskę “każdego ruchu rewolucyjnego”[15].

Interesująca wydaje się także publicystyka Juliusza Mieroszewskiego z tego okresu. W tym samym numerze, w którym ukazał się wspomniany tekst Herlinga-Grudzińskiego, Mieroszewski opublikował szkic Druga Europa. Zarysował w nim wizję stosunków międzynarodowych zbliżoną w znacznym stopniu do stanowiska Kuronia i Modzelewskiego. Jego główny niepokój budziło zagrożenie Pragi przez Sowietów, w sytuacji, gdy Czesi nie mogą liczyć na pomoc Zachodu. Bierność zachodnich demokracji tłumaczył tym, iż Europa znajduje się pod kontrolą nowego Świętego Przymierza dwóch pozornie wrogich obozów. Każdy z nich ma swego hegemona – na Zachodzie jest to Ameryka, na Wschodzie Sowieci – którego celem jest utrzymanie status quo we własnej strefie wpływów. Teraz jednak owo status quo chwieje się po obu stronach żelaznej kurtyny – w Bonn, Paryżu, Pradze, Warszawie[16].

Jednak żaden tekst zamieszczony w paryskiej “Kulturze” w owym czasie nie oddaje tak dobrze ducha czasu, jak krótki i pełen emocji “Apel Kultury”, skierowany do czytelników pisma a zamieszczony jako wstęp do czerwcowego numeru, który ukazał się bezpośrednio po paryskiej rewolcie. W niezwykłym dla tego pisma, na ogół przecież rzeczowego i stonowanego, niepodpisanym tekście czytamy: “Przez Europę, jak długa i szeroka, przebiegł dreszcz rewolucyjny. Istnieją ogromne i wielorakie różnice między wybuchami studenckimi we Francji, w NRF czy we Włoszech z jednej strony a w Polsce, w Czechosłowacji i w Jugosławii z drugiej, ale łączy je pewne podskórne podobieństwo: i tu i tam doszedł do głosu wspólny całej prawie młodzieży na świecie… odruch buntu przeciw skostniałym lub kostniejącym formom życia społecznego i politycznego. Kryzys po obu stronach linii podziału ideologicznego świata jest tak głęboki, że we Francji objął równocześnie rząd i komunistów”. Redakcja powołuje się dalej na francuskiego publicystę Servan-Schreibera, który stwierdził, iż francuska partia komunistyczna została “zalana przez obecną rewolucję”, w takim samym stopniu jak inne części establishmentu. Wszystkie partie komunistyczne muszą określić się w stosunku do “rewolucji czeskiej” – “wszystkie zmuszone są przemyśleć na nowo perspektywy i metody kontynuowania socjalizmu, ale bez tego już, co nazywają dyktaturą proletariatu”.

Dla redakcji “Kultury” w sposób oczywisty wydarzenia marcowe w Polsce są elementem tego wielkiego procesu rewolucyjnych przemian: “Studenci polscy, którzy w marcu demonstrowali na uniwersytetach… są forpocztą tej samej powszechnej walki o pogodzenie socjalizmu i wolności”. Dzisiaj jest już jasne, że gdyby ich akcja nie wygasła zbyt wcześnie, musiałaby ona ostatecznie ogarnąć również robotników i w konsekwencji doprowadzić do przemian w partii. Stało się jednak inaczej – “Zwyciężyła reakcja moczarowska”. Jest to jednak zwycięstwo chwilowe, bowiem “w Europie wstrząsanej niepokojami i fermentem rewolucyjnym (…) nie ma na dłuższą metę żadnych szans ostania się nowa reakcyjna mała stabilizacja Moczara i Gomułki”. Dlatego redakcja zwraca się do wszystkich swoich czytelników o wspieranie wszelkich form walki o wolność[17].

Temu apelowi, pełnemu rewolucyjnego patosu, towarzyszyła w czerwcowym numerze obszerna relacja z wypadków paryskich pióra Konstantego Jeleńskiego Notatki o Majowej rewolucji[18]. Jeleński stawiał pytanie: co łączyło Warszawę z Paryżem? W jego opinii wspólny dla obu ruchów był “jasny, bezkompromisowy, orzeźwiający antystalinizm”. Ruch 22 marca, którego przywódcą był Daniel Cohn-Bendit, odrzucał zdecydowanie przykładanie podwójnej miary do wypadków na Wschodzie i na Zachodzie. W ten sposób radykałowie ruchu młodzieżowego zrywali z obłudą fellow-travellerów, którzy “przez tyle lat w swych pięknych domach przy wytwornych obiadach tłumaczyli nam jak zbawienny jest socjalizm dla krajów wschodnio-europejskich”. Maj, poprzez swoją moralną bezkompromisowość, przywrócił “raz na zawsze słowom socjalizm czy rewolucja ich pierwotne znaczenie”. Jeleński z fascynacją opisywał proces nagłego wyzwolenia rewolucyjnej energii – w trakcie kilku tygodni ruch, zapoczątkowany przez grupkę aktywistów na uniwersytecie Nanterre, przerodził się w wielomilionowy strajk generalny, zorganizowany wbrew aparatowi partii komunistycznej[19].

Jeleński przyznawał, że program Maja – zastąpienie państwa systemem rad robotniczych i studenckich, zakwestionowanie idei państwa narodowego, odrzucenie konsumpcyjnego modelu społeczeństwa, przekształcenie uniwersytetów w centra kontestacji, jednoznaczne potępienie partii komunistycznej, która zdradziła ideał rewolucji – był nierealistyczny, jednak sławił jednocześnie “afirmację romantycznego buntu”, przeprowadził rehabilitację “negacji indywidualnej”. Dlatego też, pisząc o podobieństwach ruchu polskiego i francuskiego, dodawał: “Daniel Cohn-Bendit jest rodzonym bratem Jacka Kuronia i Karola Modzelewskiego. Jeżeli szanujemy postawę obu młodych Polaków, to nie możemy nie uznać walki Cohn-Bendita”. W jego opinii bowiem Kuroń i Modzelewski “mają taką samą jak Cohn-Bendit pogardę dla organizacyjnych ram, bez których nowoczesne społeczeństwo nie może istnieć”. Cytuje także jeden z wywiadów Cohn-Bendita, który zapytany o swoje autorytety, wymienia jednym tchem Marksa, Bakunina, Marcusego i Kołakowskiego[20].

Czytając te analizy, apele, relacje należy stale pamiętać o tym, iż niekoniecznie muszą one oddawać rzeczywisty sens i znaczenie wydarzeń, które były ich przedmiotem. Jak bardzo i jak szybko bowiem ton politycznej refleksji uległ gwałtownej przemianie, można przekonać się, sięgając do kolejnych numerów “Kultury” czy do relacji polskich opisujących okres pierwszych miesięcy po Marcu. Już w sierpniu ma miejsce interwencja sowiecka w Czechosłowacji, która przekreśla nadzieje na zbudowanie “socjalizmu z ludzką twarzą”. Ruch kontestacji we Francji ponosi polityczną porażkę. Fala rewolty cofa się w Europie. Stopniowo milkną hasła rewolucji politycznej, rozumiane jak najbardziej dosłownie – w ich miejsce pokolenie 1968 roku mówi raczej o rewolucji kulturowej. Grupki fanatycznych ekstremistów, w poczuciu osaczenia i zawodu sięgają w następnej dekadzie po bezwzględny terror. Wydarzenia tamtego szczególnego roku przesłania stopniowo legenda – jest to całkiem zrozumiałe, biorąc pod uwagę upływający czas, jednocześnie jednak nie sposób oprzeć się wrażeniu, że uczestnicy tamtych wydarzeń czują się skrępowani natężeniem naiwnego entuzjazmu, którego fala ogarnęła w tym czasie Europę. W zdaniu tym nie ma przesady – najlepszym dowodem na szczególną atmosferę, jaka niepodzielnie owładnęła Paryżem, nawet przeciwnikami rewolty, są przecież przytoczone fragmenty tekstów uznanych autorów “Kultury”, włączając w to ów wyjątkowy “Apel” redakcji. Przez owe teksty przebija coś, co zostało zapomniane, przysypane przez czas i świadomie zepchnięte w najgłębsze zakamarki pamięci – olśnienie spowodowane spełniającym się na oczach uczestników i obserwatorów mitem rewolucji, tego szczególnego momentu, gdy – jak krzyczeli paryscy studenci – “władza leży na ulicy”[21]. Właśnie wiara w ten mit łączyła Warszawę i Paryż, “komandosów” i aktywistów z Nanterre – przy wszystkich dzielących ich różnicach. Wtedy, w 1968 roku, podstawowa różnica pomiędzy Warszawą i Paryżem polegała przede wszystkim na tym, że o ile dla “komandosów” mit rewolucji był źródłem wielkiej, lecz nieziszczonej nadziei, o tyle dla Cohn-Bendita i jego towarzyszy była to rzeczywistość, nawet jeśli trwała bardzo krótko.

Mit rewolucji pełnił kluczową rolę w lewicowym sposobie myślenia o polityce. Od 1789 roku, od wielkiej rewolucji francuskiej, poprzez rewolucje XIX wieku, aż do rewolucji 1917 roku w Rosji, był on rdzeniem nowoczesnej lewicowości. Dla wszelkiego rodzaju radykałów prawdziwa istotna zmiana stosunków społecznych możliwa była tylko poprzez obalenie niesprawiedliwego porządku. Poprzez akt woli postępowych sił społecznych – robotników, studentów – objawiała się logika historycznego rozwoju ludzkości. Walka polityczna polegała na dialektycznym konflikcie sił postępu i reakcji. Dlatego też dla ludzi lewicy rewolucja była rodzajem epifanii ducha dziejów. Rozum rządzący dziejami objawiał się poprzez wolę klasy rewolucyjnej, przezwyciężając sprzeczności krępujące ludzkość na jej drodze ku postępowi. O ile w lewicowym stylu myślenia charakterystycznym dla XIX wieku i dla partii rewolucyjnych pozostających pod wpływem idei komunistycznych, taką siłą była klasa robotnicza i jej awangarda – leninowska partia nowego typu, o tyle w 1968 roku rewolucyjną siłą okazali się studenci i intelektualiści. To właśnie tymi grupami owładnął rewolucyjny żywioł, który napotykając opór skostniałego systemu, wydał mu walkę, której celem było zbudowanie prawdziwej wspólnoty. Mit rewolucji nie był zresztą zasadniczym elementem wyłącznie tożsamości lewicowej – zajmował on niezwykle poczesne miejsce w nowoczesnym sposobie myślenie o sferze tego, co polityczne. Najlepszym tego dowodem są cytowane teksty “Kultury”, nie pisane przecież przez autorów identyfikujących się bezpośrednio z radykalnymi, lewackimi hasłami ruchu studenckiego. Pojęcia takie jak rewolucja czy reakcja zajmują w nich naturalne i oczywiste miejsce – są one stałymi i dobrze zakorzenionymi elementami dyskursu służącego do opisu procesu historycznego; nie są to tylko pojęcia historyczne, lecz ciągle obowiązujące, zdolne do adekwatnego opisu rzeczywistości i emocji odczuwanych przez uczestników wydarzeń. Paryski Maj w tym sensie stanowił w świadomości współczesnych kolejne ogniwo łańcucha zapoczątkowanego w 1789 r., biegnącego przez kolejne rewolucje XIX i XX wieku, których celem było urzeczywistnienie utopii społeczeństwa opartego na prawdziwej równości, demokracji pozwalającej na powszechne uczestnictwo w życiu wspólnoty, życie w godności i prawdzie. Przynosił obietnicę rewolucji prawdziwej, zdradzonej przez stalinowską Francuską Partię Komunistyczną.

Dla polskiej lewicy, kontestującej system realnego socjalizmu, rewolucja także nie była tylko abstrakcją, przywoływaną w manifestach w rodzaju “Listu…” Kuronia i Modzelewskiego. Lewica demokratyczna pamiętała cały czas o doświadczeniu 1956 roku, kiedy to duch rewolucji objawił swą moc w auli Politechniki Warszawskiej. Dlatego też komandosi prowadząc polityczną działalność w okresie poprzedzającym Marzec, walczyli w obronie zdradzonych przez Gomułkę ideałów Października 1956, polskiej rewolucji, której celem było obalenie stalinowskich błędów i wypaczeń w imię demokratycznego socjalizmu. Kuroń i Modzelewski nazywają w swoim liście Październik “pierwszą rewolucją antybiurokratyczną”[22]. Dlatego też zgodnie z właściwym dla lewicy sposobem myślenia o polityce postrzegali narastający kryzys drugiej połowy lat 60. jako zbliżanie się sytuacji rewolucyjnej. Do rangi symbolu w tej sytuacji urasta fakt, iż decyzję o zwołaniu wiecu protestacyjnego z powodu relegowania z uczelni Michnika i Szlajfera podjęto 3 marca na urodzinowym przyjęciu u Kuronia, na którym solenizant wraz z Modzelewskim wygłosili referat poświęcony mesjanizmowi klasy robotniczej (gwoli ścisłości należy przy tym odnotować fakt poddania go przez słuchaczy gruntownej krytyce)[23].

Tu właśnie tkwią przyczyny siły marcowego szoku. Nie polegały one na zwykłym rozczarowaniu, nie były one spowodowane po prostu klęską rewolucji, zduszonej przez represje. Aby zrozumieć jego przyczyny, należy powrócić do “Listu…” Kuronia i Modzelewskiego. Kryją się one w obrazie prawicy, nakreślonym przez autorów. W końcowej części tekstu autorzy odpierają możliwą krytykę ich stanowiska. Wymieniają trzy podstawowe zarzuty – że rewolucja może doprowadzić do triumfu sił antysocjalistycznych, że nadzieje rewolucyjne są fałszywe, ponieważ klasa robotnicza w swej masie jest reakcyjna lub też, że rewolucja przegra, ponieważ “żywioły burżuazyjne” są w społeczeństwie zbyt silne. Kuroń i Modzelewski zdecydowanie odrzucają te argumenty. Przede wszystkim siły reakcji są słabe i rozproszone: “Żywioły tradycyjnej prawicy społecznej nie mają żadnej bazy ekonomicznej w decydujących sektorach gospodarki – przemyśle, budownictwie, transporcie, bankach. Elementy drobnej burżuazji – inicjatywa prywatna w mieście i tzw. kułackie gospodarstwa na wsi stanowią margines w gospodarce i w strukturze społecznej”. Inaczej przedstawia się sprawa z polityczną reprezentacją sił prawicowych – “z hierarchią kościelną na czele, manifestujące swój charakter przez nawiązywanie do dawnej, reakcyjnej symboliki ideologicznej”[24]. Autorzy siłę prawicy upatrują w niechęci mas do systemu biurokratycznego. Ponieważ utożsamiają one znienawidzony system z socjalizmem, zwracają się w braku autentycznej lewicowej alternatywy w kierunku prawicy. Dlatego też logicznym wnioskiem wynikającym z tej analizy jest stwierdzenie, iż “jedyną skuteczną drogą zwalczania tradycyjnej prawicy nie jest… obrona dyktatury biurokratycznej, lecz jej konsekwentne zwalczanie i demaskowanie z lewicowych pozycji”. Warto zauważyć, iż jest to zawoalowana polemika ze stanowiskiem partyjnych intelektualistów w rodzaju Krońskiego czy Schaffa, opisanym przez Miłosza w Rodzinnej Europie (postać “Tygrysa”, pod którą kryje się autor Rozważań wokół Hegla), oraz przez Walickiego w Spotkaniach z Miłoszem. Popierali oni bowiem władzę partyjnej biurokracji, ponieważ stanowiła zaporę przed endekoidalnym autorytaryzmem i ksenofobią, które niechybnie musiałyby dojść do głosu w wypadku odzyskania przez Polskę suwerenności[25].

Autorzy “Listu…” jednym krótkim zdaniem zbywali takie rozumowanie: “Z tezą, że klasa robotnicza jest u nas siłą reakcyjną nie zamierzamy dyskutować, gdyż nie wyraża ona nic prócz antyrobotniczej świadomości klasowej”[26]. W ramach lewicowego stylu myślenia o polityce stwierdzenie takie jest bowiem po prostu absurdalne i wewnętrznie sprzeczne. Klasa robotnicza ze swej istoty jest zawsze postępowa – zatem nie może istnieć reakcyjna jej postać. Zderzenie teorii z rzeczywistością było jednak niezwykle bolesne. Nie tylko okazało się, że masy, w które tak wierzono, były w najlepszym wypadku życzliwie obojętne, że robotnicy nie chcieli rewolucji (studenci bezskutecznie wysyłali delegacje z prośbami o poparcie swojej walki do wielkich zakładów pracy, znanych ze swojej postawy w Październiku 1956) – przede wszystkim wielu zwykłych ludzi dało się manipulować hasłom antyinteligenckim i antysemickim. Perfidia władzy polegała jednocześnie na tym, że posłała do bicia studentów robotnicze – rzekomo – bojówki. To właśnie było dla ideowych ludzi lewicy najgorsze – dotychczasowa krytyka systemu, chociaż ostra, stanowiła bowiem głos dochodzący z jego wnętrza – świadczy o tym choćby sam tytuł “Listu…” Kuronia i Modzelewskiego, skierowanego przecież do członków partii i organizacji młodzieżowej. Marzec był dla nich niczym najgorszy koszmar – partia objawiła swoje nacjonalistyczne i faszystowskie oblicze. Jak ujął to w trakcie sesji rocznicowej na UW w 1981 r. Adam Michnik – Marzec był kresem złudzeń Października 56, co do możliwości zbudowania demokratycznego socjalizmu[27]. Wcześniej, na kolokwium TKN w lutym tego roku, stwierdził on wręcz, że ruch marcowy był ostatnim bękartem ruchu październikowego, ponieważ zakładał działanie wewnątrz systemu[28]. W istocie jednak to raczej system gwałtownie odrzucił lewicową kontestację, która chociaż krytycznie nastawiona, cały czas widziała swoje miejsce w jego ramach (celem komandosów nie była demokracja “burżuazyjna”. lecz reforma PRL w duchu demokratycznego socjalizmu). Przecięcie pępowiny nastąpiło już później, gdy marcowe pokolenie otrząsnęło się z szoku i wyciągnęło wnioski z wydarzeń.

Istota ideologicznego szoku, jakim dla komandosów był Marzec, polegała zatem na upadku wiary w rewolucję. Biorąc zaś pod uwagę konstytutywną dla lewicowej tożsamości rolę mitu rewolucji, konsekwencją Marca był rozpad lewicowości w jej klasycznym, tradycyjnym kształcie. Dramatyzm sytuacji nie polegał po prostu na tym, że rewolucja poniosła klęskę, lecz na tym, że sama idea rewolucji okazała się już niemożliwa, nieadekwatna do rzeczywistości. Narastanie sytuacji rewolucyjnej nie doprowadziło do przełomu. W miejsce rewolucji biurokracja pozwoliła rozszaleć się antysemickim, ksenofobicznym, autorytarnym, obskuranckim i antyinteligenckim żywiołom – a więc siłom par excellence reakcyjnym. Z całą mocą słuszna okazywała się przestroga Miłosza, który już kilkanaście lat wcześniej pisał, że “spadkobiercą ONR-u jest Partia”. Naga przemoc i kłamstwo propagandy stopiły lęk przed prawicą i niechęć do biurokracji w jedną całość – hitlero-komunizm. Dopiero wtedy lewica mogła wyzwolić się z poczucia – warunkowej co prawda i niepełnej – lojalności w stosunku do PRL, jako do państwa ułomnego, lecz mimo to realizującego przynajmniej częściowo ideały socjalizmu.

Dziś, z perspektywy trzydziestu lat, widać już wyraźnie, że rok 1968 – zarówno w Paryżu jak i w Warszawie – był ostatnim rokiem, w którym wierzono w rewolucję jako szczególny, decydujący moment historii. Ostatni raz w dziejach kontynentu przywoływano to słowo z taką samą nadzieją i fascynacją, jak w wielu momentach przedtem – w 1789, 1830, 1848, 1905, 1917. Nagle, po 1968 roku, znika ono z dyskursu służącego do opisu sfery tego, co polityczne. Rzecz godna uwagi – stopniowo wykształca się nowy język służący do opisu walki, konfliktu politycznego. Rewolucja oznaczała gwałtowne zniesienie sprzeczności tamujących logikę procesu historycznego, była ona szczególnym momentem walki, przezwyciężania oporu sił stojących na drodze postępu i wolności (w tym sensie mogła także być włączana w język insurekcyjny, narodowy – powstanie listopadowe było dla współczesnych “rewolucją”). Teraz pojawiają się nowe określenia, nowe słowa opisujące sferę walki i konfliktu. Pojęcie rewolucji było jednoznaczne, tak samo zresztą jak pojęcie powstania; świadome odrzucenie przemocy, jako narzędzia służącego urzeczywistnianiu zmiany, doprowadziło do rozpowszechnienia się szeregu eufemizmów próbujących zapełnić puste miejsce pozostawione w dyskursie przez wyrzuconą poza jego obręb rewolucję. Do języka polskiej lewicy weszły zatem po Marcu takie określenia jak “kryzys”, “konfrontacja”, “polskie miesiące”, “wypadki”, “wyda-rzenia”. Niepewność i chwiejność języka stanowiły odbicie głębokich zmian zachodzących w stylu myślenia o polityce. Wraz z nimi przekształceniu ulegał także sens Marca i miejsce jego legendy w ideowej tożsamości polskiej lewicy.

                                                                                                   

Lata 1968-1976 przyniosły osłabienie zorganizowanej aktywności środowiska komandosów i innych środowisk lewicowych zaangażowanych w ruch marcowy. Nie był to jednak czas stracony – to właśnie wtedy dokonano przebudowy ideowej tożsamości całej formacji. W procesie tym kluczową rolę odegrało doświadczenie Marca. Z oczywistych względów temat ten musi być przedstawiony w niniejszym szkicu w sposób skrótowy. Nie sposób jednak pominąć tej problematyki – mit Marca, jego zręby, stworzone zostały bowiem we właściwym tego słowa znaczeniu właśnie w tym okresie.

Podstawowe pytanie, przed którym stanęło w tym czasie pokolenie Marca, można streścić krótko w zdaniu: jeśli nie prawica ani lewica, to co w ich miejsce? Tradycyjna lewicowość okazała się już niemożliwa; prawicowość z oczywistych względów nie mogła stanowić dla komandosów punktu odniesienia w tych poszukiwaniach. Potrzebne zatem było wyjście poza zaklęty krąg dialektycznego konfliktu sił reakcji i postępu. Intelektualna praca biegła szlakiem wytyczanym przez takie książki i artykuły jak Rodowody niepokornych Bohdana Cywińskiego, Nowy ewolucjonizm i Kościół, lewica, dialog Adama Michnika czy szkice Jacka Kuronia. Jej rezultatem było stworzenie nowego modelu działania politycznego, nowych wzorców osobowych oraz nowego stylu myślenia o polityce.

Prawicowość kojarzyła się z antysemickimi nagonkami i nacjonalizmem; z kolei partia skutecznie skompromitowała ideały komunistyczne i wiarę w rewolucję. Połączenie obskurantyzmu i biurokratycznej pychy dało w rezultacie brutalne represje wymierzone zarówno w ludzi lewicy, w intelektualistów, jak również w niektóre środowiska katolickie na czele z kołem ZNAK. Ten właśnie element był szczególnie istotny – w relacjach wielu komandosów pojawia się ton zaskoczenia, z jakim dostrzeżono protesty katolików[29]. Był to kolejny czynnik pozwalający porzucić tradycyjny podział na lewicę i prawicę – po stronie władz opowiedzieli się zarówno zwolennicy realnego socjalizmu jak i nacjonalistyczna i antysemicka część katolików; po drugiej zaś stronie barykady spotkali się zarówno ludzie o wyraźnie lewicowych korzeniach, jak i otwarci na świat i przeciwstawiający się zarówno nacjonalizmowi jak i władzom katolicy. Jedni i drudzy byli niepokorni – w myśl znakomitej książki Cywińskiego.

Unieważnienie podziału na tradycyjnie rozumianą lewicę i prawicę oznaczało zatem ustanowienie nowego podziału – na totalitaryzm i demokrację (opozycję demokratyczną). Po stronie totalitaryzmu można było w ten sposób umieścić zarówno system realnego socjalizmu, jak również nacjonalizm, obskurantyzm i antysemityzm. Tą zbiorczą nazwą określono wszystkie złe elementy istniejące zarówno na prawicy jak i na lewicy – niezależnie bowiem od pozornych różnic skłaniały się do “pałkarskich” metod walki politycznej. Po drugiej zaś stronie – po stronie demokratycznej opozycji – znalazło się wszystko to, co dobre zarówno po prawej jak i po lewej stronie dawnych podziałów. Był to prawdziwy i głęboki przełom zarówno w myśleniu o polityce jak i o formach działań politycznych – Adam Michnik mówiąc na sesji marcowej w 1981 roku o znaczeniu Marca dla kształtowania się opozycji, zauważył, że psychiczny rozbrat ze światem oficjalnych struktur czynił dysydentów bezbronnymi. Chociaż zwalczali stalinowców w partii, uznawali jednak tę instytucję za bliską sobie. Teraz, po marcowym “przecięciu pępowiny” musieli stworzyć sobie samym nowy “duchowy” i “intelektualny” dom. Dopowiadając tę myśl, można powiedzieć, iż domem tym stał się Komitet Obrony Robotników (sytuacja ta dotyczyła także w pewnym stopniu katolików liberalnych, którzy utracili polityczną reprezentację). Intelektualnym wyrazem tego przełomu było natomiast wypracowanie nowej formy utopii. Mit rewolucji zastąpiony został bowiem przez nowy rodzaj mitu organizującego myślenie i działanie polityczne – mitem społeczeństwa obywatelskiego.

Tradycyjne utopie miały zawsze jednoznacznie polityczny charakter – ich celem było zdobycie władzy, którą traktowano jako konieczny warunek przeprowadzenia zmian społecznych. Władzę postrzegano jako najważniejsze narzędzie oddziaływania na nowoczesne społeczeństwo. Środowiska lewicy laickiej – jak zwolenników demokratycznego socjalizmu z roku 1968 nazwał w roku 1976 Adam Michnik w książce Kościół, lewica, dialog[30] – nie chciały zdobyć władzy, lecz zbudować autentyczną wspólnotę obywatelską, chciały “życia w prawdzie i godności”. Szczególny nacisk kładziony na kwestie etyczne, wynikający w prostej linii z siły moralnego szoku spowodowanego przez Marzec, prowadził do powstania nowego sposobu rozumienia polityki. Za Vaclavem Havlem przyjęło się go określać jako “antypolityczna polityka”[31]. Samo to działanie nie było polityczne w wąskim, tradycyjnym tego słowa znaczeniu; nie wiązało się przede wszystkim z wiarą w konieczność powoływania do życia własnych instytucji politycznych. Właśnie przekonanie o konieczności działania w ramach instytucji przesądziło w opinii Michnika o klęsce zarówno rewizjonistów jak i niezależnych katolików w 1968 roku – jedni i drudzy nie potrafili sobie wyobrazić działania publicznego poza partią bądź instytucjami parlamentarnymi, nawet jeśli były to instytucje fasadowe. Ludzie marcowej lewicy, komandosi, nie chcieli po 1976 roku budować instytucji – chcieli tworzyć “ruch” niezależny, “sieć” niezależnych “inicjatyw”, które nie miały na celu zdobycie władzy w pewnej bliżej nieokreślonej przyszłości, lecz budowanie enklaw wolności, umożliwiające życie w prawdzie już tu i teraz, wewnątrz systemu realnego socjalizmu.

Taki program nie oznaczał jednak opowiedzenia się w jednoznaczny sposób za modelem parlamentarnej demokracji w zachodnim liberalnym stylu. Autentyczna wspólnota obywateli żyjących w prawdzie pozwalała bowiem zarówno przeciwstawić się brutalnej przemocy i zakłamaniu realnego socjalizmu jak i uciec przed niebezpieczeństwami grożącymi technokratycznym, konsumpcyjnym społeczeństwom zachodnim. Właśnie dlatego nowy styl politycznego myślenia opozycji demokratycznej i środowisk lewicujących dysydentów okazał się tak atrakcyjny dla zachodnioeuropejskiej lewicy, poszukującej cały czas po 1968 roku “trzeciej drogi” pomiędzy realnym socjalizmem a kapitalizmem[32].

Lewicowa tożsamość zbudowana w oparciu o mit społeczeństwa obywatelskiego a nie rewolucji oznaczała zmianę sposobu rozumienia polityki. Przestawała ona być dynamiczną walką, w której nie wykluczano użycia przemocy w celu obalenia wyzysku i pokonania reakcji, lecz raczej polegała na dokonywaniu wewnętrznej duchowej przemiany, pozwalającej na dawanie świadectwa w obliczu zagrożenia ze strony reżimu opartego na kłamstwie i przemocy. Nowa, etyczna lewica była zatem nierewolucyjna; jej celem nie była demokracja robotnicza, lecz braterska wspólnota obywateli.

W takiej sytuacji zmianie musiał ulec ideowy sens Marca. Ponieważ był on kresem nie tylko utopii Października 56, lecz w ogóle kresem tradycyjnej lewicowości, widzącej w rewolucji główny moment dziejów, stopniowo zatarciu ulegał jego lewicowy charakter. Jak w przypadku każdego przełomowego wydarzenia w historii, pierwiastek nieciągłości ustąpić musiał odsłaniającej się w miarę upływu czasu ciągłości znaczeń i symboli. Marzec będąc kresem, okazywał się jednocześnie początkiem nowej tradycji, jej mitem założycielskim. Szok moralny przesłonił w pamięci pokolenia szok ideologiczny – teraz Marzec jawił się jako brutalny atak na dążenie do wolności, godności i rzeczywistej wspólnoty – na wszystko to, co stanowiło antycypację idei społeczeństwa obywatelskiego. Jego ideowy sens stawał się zatem coraz bardziej nasycony pierwiastkami liberalnymi, demokratycznymi, oraz – co niezwykle istotne – narodowymi i patriotycznymi. Przerwanie ciągłości tradycji lewicy rewolucyjnej nie oznaczało przecież, że nie można było bardzo łatwo wpisać Marca w inną tradycję, pozwalającą na zachowanie ciągłości pamięci zbiorowej i tożsamości grupowej komandosów. W sposób oczywisty bowiem wpisywał się on w tradycję insurekcyjnych zrywów Polaków – najlepszym argumentem był tu przecież fakt rozpoczęcia wydarzeń marcowych od sprawy Dziadów. Tak oto mit rewolucji zbiegał się w jedno z mitem powstańczym, z romantyzmem politycznym.

Adam Michnik w 1981 roku zauważył, iż pomimo triumfu autorytaryzmu, populizmu, ksenofobii, Marzec przyniósł także pozytywne rezultaty. Nakierował mianowicie polską refleksję – refleksję polskiej lewicy w domyśle – na problematykę pomijaną przez wiele lat. Chodziło tu o ciągłość polskiej tradycji historycznej, stosunek do Rosji, Niemiec. Prace Kijowskiego, Brandysa, Janion otwierały nowy wymiar tożsamości pokoleniowej. Z kolei książki Pawełczyńskiej, Wernera, Morawskiej i Mazowieckiego, poświęcone co prawda nazizmowi i jego skutkom, pozwalały jednak na pogłębienie refleksji nad naturą totalitaryzmu, w tym także totalitaryzmu komunistycznego. Prowadziło to w opinii Michnika do najcenniejszego rezultatu Marca – do przekroczenia “kredowych kół dzielących Polaka-radykała i Polaka-katolika”[33].

W taki oto sposób sens ewolucji legendy Marca sprowadzał się do przesunięcia się do symbolicznego centrum wydarzeń – wytyczonego przez stan świadomości komandosów – wersji wydarzeń, która w 1968 roku funkcjonowała na obrzeżach ruchu studenckiego. Po latach kanoniczna wersja objaśniania sensu Marca w pełni zgadzała się z cytowaną wcześniej polemiką Karpińskiego z Baumanem. Z tą jednak różnicą, że w nowej wersji marcowego mitu Michnik i Kuroń byli od samego początku przywódcami Marca jako ruchu insurekcyjnego a nie rewolucyjnego. “Peryferyjne” rozumienie ówczesnych wydarzeń zakładało bowiem insurekcyjny ich charakter z jednoczesnym usunięciem komandosów na margines. Teraz legenda Marca, prezentowana przez komandosów, oraz jego wersja powstańczo-niepodległo-ściowa stopiły się w jedną całość – jednak za cenę wypchnięcia z pamięci zbiorowej lewicowego charakteru ruchu studenckiego.

Kiedy zatem profesor Stelmachowski, otwierając sesję rocznicową, zorganizowaną w 1981 roku na UW, powiedział, że “Marzec 68 był ciosem w polską kulturę, ciosem w polskie uczucia narodowe i stłumieniem najszlachetniejszych pobudek tworzącego się ruchu studenckiego”, wyraził tylko w najkrótszej formie obowiązujący już wtedy sposób myślenia o tamtych wydarzeniach[34]. Rewolucję zastąpiło społeczeństwo obywatelskie, klasę robotniczą – naród a reakcję i prawicę – totalitaryzm.

                                                                                    

Solidarność z lat 1980-1981 i okresu stanu wojennego urzeczywistniła utopię społeczeństwa obywatelskiego na skalę nie spotykaną w żadnym innym kraju Europy Środkowej. W burzliwych latach 1988-1989 doprowadziła ostatecznie do obalenia systemu komunistycznego i zbudowania w Polsce demokratycznego i wolnorynkowego ustroju liberalnego – praca intelektualna przygotowująca tę kolejną przemianę ideowej tożsamości środowisk marcowej lewicy została dokonana w latach osiemdziesiątych, kiedy to, częściowo na fali odrodzenia myśli liberalnej spowodowanej rządami pani Thatcher i Ronalda Reagana, przeprowadzono rehabilitację klasycznego liberalizmu politycznego i ekonomicznego oraz parlamentaryzmu w jego zachodniej wersji. W konsekwencji nastąpiła również kolejna przemiana sensu wydarzeń z 1968 roku – okazało się tym razem, że były one początkiem budowania liberalnej demokracji. Nie stanowiły już ogniwa w walce o demokratyczny socjalizm i ideały lewicy, lecz raczej zostały wpisane w łańcuch walk o wolność i niepodległość. Było to w pełni logiczne – ponieważ ówcześni lewicujący kontestatorzy stali się po 1989 roku członkami liberalnego establishmentu niepodległego państwa, musieli przekształcić ideowy sens swej inicjacji w politykę z lewicowego na liberalny. Tym samym Marzec 1968 stał się jednym z kluczowym mitów założycielskich III Rzeczpospolitej.

Nie sposób jednak nie wspomnieć o pewnych dwuznacznościach związanych z nadaniem legendzie Marca takiej właśnie funkcji – sposób myślenia pokolenia marcowego wynikający z doświadczeń 1968 roku stał się bowiem po 1989 roku przyczyną pewnych trudności w budowaniu polskiej demokracji (nie jedyną naturalnie). Po pierwsze, unieważnienie podziału prawica-lewica, wynikające z szoku moralnego i ideologicznego, jakim był Marzec, bardzo zaszkodziło debacie publicznej po odzyskaniu niepodległości. Redukcja polityki do sfery podstawowych wartości, życia w godności i prawdzie, było niezwykle radykalnym i heroicznym posunięciem w epoce Gierka – w normalnych jednak warunkach redukowało udział marcowego pokolenia w debacie publicznej do moralizatorstwa, skrywającego interesy polityczne.

      Postulat życia w godności jako program polityczny – tak radykalny w komunizmie, okazuje się zbyt podstawowy – “niepolityczny” – w normalnej demokracji. Zbyt łatwo pozwalał piętnować własnych przeciwników jako ludzi kierujących się złą wolą, żądzą odwetu etc. – z pominięciem ich argumentów. Unieważnienie podziału na lewicę i prawicę, niechęć do tradycyjnych form instytucjonalizacji polityki zaszkodziły także procesowi formowania się polskiego systemu partyjnego (były to pośrednie konsekwencje wcześniejszej wiary w możliwość zbudowania autentycznej wspólnoty, która istniałaby bez pośrednictwa skostniałych i prowadzących do alienacji jednostki, instytucji). To właśnie dawni komandosi i media z nimi związane protestowali przeciwko podziałowi Solidarności na normalne partie polityczne, przyspieszaniu wolnych wyborów parlamentarnych czy wolnych wyborów prezydenckich. Można zaryzykować tezę, iż czynnikiem wpływającym na ich rozumowanie był lęk przed niekontrolowaną walką partyjną, w której nieuchronnie musiały dać o sobie znać wszystkie te siły, których obecność objawiła się w tak odrażający sposób w roku 1968. Szok etyczny i ideologiczny powstały w wyniku starcia z obskurantyzmem, ksenofobią i nacjonalizmem przerodził się w rodzaj kompleksu, głęboko zakorzenionego lęku przed masami. Masy robotnicze z 1980 roku spełniały nadzieje zawarte w micie społeczeństwa obywatelskiego. Okres lat osiemdziesiątych był jednak procesem powolnego, lecz stałego odżywania tradycyjnych podziałów na prawicę i lewicę – najpierw w łonie opozycji demokratycznej, potem także w coraz większym zakresie w społeczeństwie. Skłaniało to komandosów, pamiętających lekcję Marca, do nadmiernych obaw, do wyolbrzymiania skali zagrożeń. Kiedy zaś już doszło do zasadniczego konfliktu w obozie dawnej opozycji, zwanego “wojną na górze”, lewica marcowa, środowisko byłych komandosów zareagowało stosowanie do dystynkcji wypracowanych w celu przezwyciężenia skutków szoku marcowego. Ponieważ ich podstawowym założeniem było unieważnienie podziału na prawicę i lewicę i zastąpienie go podziałem na totalitaryzm i społeczeństwo obywatelskie, środowiska lewicy pomarcowej potraktowały swoich niedawnych towarzyszy z podziemia, którzy wydali im polityczną wojnę, za nowe, kolejne wcielenie quasi-totalitarnego zagrożenia. Wizja pałkarstwa, jako możliwego, rzeczywistego zagrożenia dla polskiej demokracji, prowadziła zatem w prosty sposób do często histerycznych reakcji na zachowania nie odbiegające w istocie od demokratycznych standardów. Przeniesienie w warunki demokratycznej, partyjno-gabinetowej polityki norm właściwych dla anty-politycznej polityki zaowocowało zachowaniami nieledwie manichejskimi – jeśli bowiem jedyną dystynkcją odróżniającą własny obóz od obozu ideowych przeciwników była postawa etyczna, to łatwo z normalnej instytucjonalnej polityki czyniono sferę konfliktu sił światła (obóz opozycji demokratycznej) oraz ciemności (obóz autorytarnej jakoby prawicy).

* * *

Na przestrzeni ostatniego trzydziestolecia mieliśmy zatem do czynienia z trzema mitami Marca, z trzema ideowymi wersjami tamtych wydarzeń. W 1968 roku Marzec był postrzegany jako element historii polskiej lewicy – jako nieudana rewolucja; dziesięć lat później jako początek społeczeństwa obywatelskiego, po 1989 roku natomiast jako punkt początkowy procesu budowy demoliberalnego porządku III Rzeczpospolitej. Cały ten okres stanowił jednocześnie czas pełnej meandrów ewolucji środowisk lewicy demokratycznej, która rozpoczęła swoją przygodę z historią i polityką od “Listu…” Kuronia i Modzelewskiego, od marzeń o rewolucji i demokratycznym socjalizmie, a uwieńczyła ją pełnym i całkowitym poparciem dla neoliberalnego porządku gospodarczego i politycznego; dla teorii, która zaprowadziła w Polsce wolny rynek i parlamentarną, “burżuazyjną” demokrację. Proces ten pozostaje jednym z najbardziej interesujących i zarazem intrygujących fenomenów najnowszej historii Polski – zarówno dla historyka idei jak i dla przeciętnego obserwatora polskiej sceny politycznej.

 

Tekst ukazał się w wydanej przez OMP książce Dariusza Gawina Blask i gorycz wolności.



[1]  Krajobraz po szoku. Tematy Karty, red. E. Zylińska, Warszawa 1989.

[2]  Marzec 1968. Towarzystwo Kursów Naukowych. Zeszyty Naukowe. Seria Kolokwia, Warszawa 1981, s. 6.

[3]  Tamże.

[4]  A. Michnik, Sakrament byka, [w:] Marzec 68, “Krytyka”, nr 28-29 (“Materiały z sesji zorganizowanej w dwudziestą rocznicę Marca 1968 na Uniwersytecie Warszawskim” – broszura), s. 26.

[5]  Cytowane fragmenty ulotek, odezw i rezolucji ruchu studenckiego pochodzą ze zbioru Opozycja wobec rządów komunistycznych w Polsce 1956-1976. Wybór dokumentów, red. Z. Hemmerling, M. Nadolski, Warszawa 1991, s. 300-334.

[6]  Marzec’68. Sesja w Uniwersytecie Warszawskim 1981, Warszawa 1981, zeszyt 2, “Ruszam z posad bryłę świata”, s. 9.

[7]  “Kultura”, nr 12, 1968, s. 6-21.

[8]  “Kultura”, nr 4, 1969, s. 66.

[9]  “Kultura”, nr 6, 1969, s. 119.

[10]       Marzec’68. Sesja…, dz. cyt., zeszyt 2, s. 9.

[11]       Krajobraz po szoku, dz. cyt., B. Dąbrowska, Musiałam to wybrać, s. 67.

[12]       Opozycja wobec rządów komunistycznych…, dz. cyt., s. 157-245.

[13]       Jan Lityński w relacji zamieszczonej w Krajobrazie po szoku mówił po latach, że “List…” był dla jego środowiska “wielkim odkryciem, przeżyciem” – Krajobraz po szoku, dz. cyt., s. 47; Zygmunt Bauman w O frustracji i o kuglarzach pisał: “ideologami buntu młodych byli Kuroń i Modzelewski, autorzy manifestu egalitarystów przeciwko uprzywilejowaniu rządzących i rządom uprzywilejowanych”, “Kultura”, nr 12, 1968, s. 7.

[14]       Na temat ideowego oblicza grupy skupionej wokół Dajczgewanda – zob: relacja Józefa Dajczgewanda, w Krajobraz po…, dz. cyt., s. 96-103; sprawa ulotki przedstawiona została przez A. Siwek w pracy Uniwersytet Warszawski w marcu’68, Warszawa 1989, s. 23n.

[15]       G. Herling-Grudziński, Praga i Warszawa, “Kultura”, nr 4, 1968, s. 81.

[16]       J. Mieroszewski, Druga Europa, “Kultura”, nr 6-7, s. 10n.

[17]       “Apel Kultury”, “Kultura”, nr 6-7, 1968, s. 1n.

[18]       K. A. Jeleński, Notatki o majowej rewolucji, “Kultura”, nr 6-7, s. 17-33.

[19]       Tamże, s. 20.

[20]       Tamże, s. 22.

[21]       Na temat miejsca pojęcia rewolucji w nowożytnej myśli zob. H. Arendt, O rewolucji, Warszawa 1989; także F. Furet, Prawdziwy koniec rewolucji francuskiej, Warszawa, Kraków 1992, oraz tegoż autora, Przeszłość pewnego złudzenia. Esej o idei komunistycznej w XX w., Warszawa 1996.

[22]       Zob. rozdział VII “Listu otwartego…”, zatytułowany “Pierwsza rewolucja antybiurokratyczna 1956-1957”, [w:] Opozycja wobec rządów komunistycznych…, dz. cyt., s. 206-210.

[23]       Na temat spotkania zob.: A. Siwek, dz. cyt., Warszawa 1989, s. 35n.

[24]       Opozycja wobec rządów komunistycznych…, dz. cyt., s. 240.

[25]       C. Miłosz, Rodzinna Europa, Warszawa 1990, s. 274-316; Walicki przytacza w Spotkaniach z Miłoszem fragment swoich zapisków z roku 1968, lecz opinie w nim wyrażone były, jak pisze, reprezentatywne dla stylu myślenia partyjnych intelektualistów żydowskiego pochodzenia: “Rozumowali oni tak jak Schaff, który powiedział w Oksfordzie, że tylko komunizm chroni Polaków przed faszyzmem, lub tak jak Kroński, który mówił wręcz, że demokracja otwiera drogę antysemickiemu motłochowi i że właśnie dlatego należy opowiadać się za heglowskim ideałem państwa biurokratyczno-policyjnego”. A. Walicki, Spotkania z Miłoszem, Londyn 1985, s. 142.

[26]       Opozycja wobec rządów komunistycznych…, dz. cyt., s. 241.

[27]       Marzec’68. Sesja w UW, dz. cyt, zeszyt 2, s. 32.

[28]       Marzec 1968. TKN…, dz. cyt., s. 11.

[29]       Zob. np.: A. Michnik, Kościół, lewica, dialog, Warszawa 1998, s. 103n.

[30]       Tamże, s. 13-16.

[31]       Zob. J. Szacki, Liberalizm po komunizmie, Warszawa 1994, podrozdział “Antypolityczna polityka”, s. 95-101.

[32]       Interesujący wydaje się fakt, iż Michnik w swoim klasycznym już tekście – tak choćby klasyfikują go Jean L. Cohen i Andrew Arato w swojej fundamentalnej pracy na temat odrodzenia idei społeczeństwa obywatelskiego Civil Society and Political Theory, Cambridge Mass. 1992 – ani razu nie użył tego pojęcia. Dopiero później, pod wpływem zachodnich teoretyków, weszło ono do słownika środkowoeuropejskich dysydentów.

[33]       Marzec’68. Sesja w UW, dz. cyt., zeszyt 2, s. 34.

[34]       Tamże, s. 2.



Dariusz Gawin - Historyk idei. Publikował m.in. w „Znaku”, „Res Publice Nowej”, „Przeglądzie Politycznym”, „Teologii Politycznej”. Adiunkt w Instytucie Filozofii i Socjologii PAN, kierownik Zakładu Społeczeństwa Obywatelskiego IFiS PAN, wicedyrektor Muzeum Powstania Warszawskiego. Autor wydanych przez OMP książek „Polska, wieczny romans” (2005), „Blask i gorycz wolności” (2006), "Granice demokracji liberalnej" (2007). W 2006 r. otrzymał Nagrodę im. Andrzeja Kijowskiego (za książkę „Polska, wieczny romans”).

Wyświetl PDF