Marian Zdziechowski
Dwie rewolucje Od chwili wybuchu rewolucji rosyjskiej porównywano ją z rewolucją francuską: podobieństwa narzucały się. I tu, i tam jako drogę do celu, do jego osiągnięcia, a po osiągnięciu do utrwalenia nowego stanu rzeczy obrano bezwzględny i wyrafinowanie okrutny terror. I tu, i tam zwycięstwa rewolucji nie tylko nie dały dobrobytu masom, których obronę rewolucja niby to miała na celu, występując we Francji pod hasłem równości, tj. zrównania ich z warstwami uprzywilejowanymi, w Rosji zaś pod hasłem nawet ich dyktatury, – ale masy znalazły się i tu i tam w nędzy większej jeszcze, niż ta, która je za starego reżimu trapiła. Są to jednak podobieństwa zewnętrzne; różnice zaś sięgają daleko głębiej. Na samym wstępie uderza nas jeden szczegół: terror trwał we Francji niecałe dwa lata, w Rosji trwa już lat szesnaście. W tym zaś czasie wyrosło nowe pokolenie, szczelnie odgraniczone od wpływów Zachodu, niemające pojęcia o historii Europy, bez wyobrażenia o jej kulturze i tych zasadniczych wszelkiej kultury podstawach, jakimi są religia, rodzina i własność, a natomiast ze starannie wpojonym przeświadczeniem, że to wszystko jest burżujstwem, co w żargonie sowieckim oznacza zgniliznę i że dopiero bolszewicy stworzą nowy porządek, nowy świat. Przypuśćmy, że spełniły się pragnienia emigracji rosyjskiej i wraz z nią wszystkich ludzi uczciwych na świecie i że Sowiety zostały pokonane i zmiecione, a przyszedł nowy rząd ze szczerą chęcią naprawy wszystkiego, co rewolucja niszczyła lub psuła; czy rząd ten będzie dość silny, aby złamać opór, choćby tylko bierny, opór nowego, moralnie zdziczałego pokolenia, wychowanego w zarozumiałej pogardzie tych dóbr wszystkich, które my wyrazem kultura określamy? Kto te bandy diabłów, rozszalałych nienawiścią do rzeczy ducha i do Boga, tego, według słów Lenina, „wielkiego właściciela ziemskiego, którego własnością są wszyscy mieszkańcy ziemi”, a cześć tyranowi temu oddawana jest „ubóstwieniem swoich własnych najpodlejszych, niewolniczych instynktów, zapaskudzaniem siebie” (Lenin) – kto bandy te wprzęgnąć zdoła pod jarzmo nieznanej im i wstrętnej kultury duchowej? Długotrwałość zaś
rewolucji nie jest przypadkiem, nad którym można by przejść do porządku. Fakt
ten tym tłumaczymy, że nie miała ona przed sobą tych przeszkód, jakimi były dla
rewolucji francuskiej koalicje państw europejskich i krwawe powstania na
zachodzie Francji. Rewolucja rosyjska szybko stłumiła opór, który jej stawiały
carskie wojska, wyczerpane 4-letnią wojną, państwa zaś europejskie od początku
sprzyjały jej i ją popierały, oczywiście nie przyznając się do tego, a
pozorując zachowanie się swoje ścisłą neutralnością. Przychodzą mi tu na pamięć
słowa prezydenta Masaryka, że nie obchodzi go, co w Rosji i z Rosją robić
należy, bo „to sobie załatwią Rosjanie sami między sobą”[1].
Czy słowa te wygłoszone przez znakomitego filozofa, który zwykł podkreślać
swoją etyczność, nie były obłudnym frazesem? Czy wolno uważać mord, dokonywany
na wielkim narodzie, za widowisko, któremu możemy obojętnie przypatrywać się z
naszej loży? Czy ta ścisła neutralność, to niewtrącanie się Wreszcie – i to jest najważniejsze, w tym leży zasadnicza, a głęboka różnica między bolszewizmem a rewolucją francuską – rewolucja owa stawiała przed sobą, w przeciwieństwie do bolszewizmu, cel realny tj. rozsądny, dający się osiągnąć. We Francji absolutną władzę w ręku miał król, opierający się na szlachcie i na wyższym duchowieństwie, rewolucja zaś była dziełem burżuazji, która posiąść chciała te same przywileje, ażeby posiadłszy je, zepchnąć na dół, dzięki liczebnej swej przewadze, tamte warstwy i kierować Francją. Byli między rewolucjonistami ludzie o nastroju komunistycznym, ale ci stanowili nieznaczną mniejszość. Gdy więc cel został dopięty, terror musiał z natury rzeczy prędzej czy później ustąpić miejsca porządkowi prawnemu. Rewolucja zaś rosyjska postanowiła urzeczywistnić socjalizm integralny na gruzach ostatecznie zniszczonego kapitalistycznego ustroju. Kapitalizm stoi na prawie własności, a poczucie własności leży w naturze człowieka; o to, że to jest moje, a nie twoje, czubią się ze sobą już małe dzieci. Co w naturze człowieka leży, co z tej natury wynika, może być zniszczone, jak to widzimy w Rosji, drogą terroru, ale pytamy, czy pogwałcona natura nie dopomni się o swe prawa i nie wróci do nich? Dlatego to cel rewolucji rosyjskiej nazywam celem nierealnym. Nikt nie powie, że ustrój kapitalistyczny jest ustrojem idealnym; pociąga za sobą konsekwencje, które stają się nadużyciem i naruszeniem własności. Mały kapitał nie jest w stanie konkurować z kapitałem większym; mniejsze przedsiębiorstwa, jedno za drugim, bankrutują i wielki kapitał skupia się w ręku coraz mniej licznych, a tym potężniejszych miliarderów. Przed ich potęgą ugina się nawet państwo, bo państwo dla celów swoich, czy to inwestycyjnych, czy militarnych, czy jakichkolwiek innych, pożyczać musi i, im więcej zadłuża się, tym bardziej obciąża ludność podatkami, aby móc odsetki wierzycielom swoim płacić. Zdawałoby się, że między kapitałem wielkim, czyli plutokracją, a socjalizmem powinna by wybuchnąć walka na śmierć i życie; tak jednak nie jest, bo socjalizm staje się narzędziem wielkiego kapitału. Genialny nasz publicysta i myśliciel, hr. Wojciech Dzieduszycki, przedstawił niegdyś ów wielki kapitał w mitycznej postaci Lewiatana[2]. „Lewiatan dni dzisiejszych – mówi on – to wielki miliarder, który sam nic nie produkuje, ale pobiera dochody ze wszystkiego na całym świecie; to generalny właściciel cudzych majątków, pracodawca takich nawet, którzy sami pracodawcami mienią się być, a których on nie zna i dbać o nich nie potrzebuje”. Wszystko, co się dzieje na świecie, począwszy od wielkich rzeczy, jak rewolucje, a kończąc na mniejszych, jak mordy polityczne, dzieje się za jego wolą i na jego rozkaz; prasa rewolucyjna jest przez niego opłacana, bo na rewolucjach on dobry robi interes. Państwo, które przez rewolucję przeszło, jest państwem spustoszonym, zubożałym; ażeby z nędzy i chaosu się wydobyć, musi pożyczkę i to na wysokie procenta zaciągnąć; kto ją da? Tylko Lewiatan, i dzięki temu staje się on w państwie panem nad pany, przed którym drżą królowie i prezydenci. Ale może znajdzie się ktoś mądry, kto zrozumie, jakim niebezpieczeństwem dla państwa są rządy plutokracji? Lewiatana ogarnia niepokój, lecz jest na to środek – i „na to, aby od potęgi swojej i zbytków odwrócić uwagę, każe on w gazetach i po wiecach złorzeczyć kapitałowi małemu, głównie szlachcie ziemskiej, jako feudalnym ciemiężcom ludu, a bajecznie uprzywilejowanym potentatom, że zaś ludzie są głupi, więc jemu wierzą i sam nawet zadłużony najczęściej ziemianin gotów chwilowo uwierzyć w swe państwo i w swoją feudalną potęgę”. Niestety, ów feudalny pan, przeciw któremu tak zawzięcie podszczuwają demokratyczni agitatorzy wszelkich odcieni, „chodzi dzień cały – ubolewał Dzieduszycki – w wysokich butach po polu, troszczy się po bezsennych nocach, skąd podatek, a przede wszystkim ratę bankową zapłacić, czym dzieci wychować, odmawia sobie wszystkiego, mieniąc zachowanie odziedziczonego majątku patriotycznym obowiązkiem, a jest pomimo to przedmiotem zawiści okolicznej ludności”, okrzyczany jako wyzyskiwacz i „krwiopijca”. O ileż bardziej stosują się słowa te do naszych czasów! Tymczasem „miliarder”, który spożywa całe zadłużonego jego majątku dochody, żyje rozkosznie w miejskim pałacu, albo w willi gdzieś nad Śródziemnym morzem, daje obiady, polowania, bale, trzyma konie wyścigowe, a metresę kąpie w szampanie”. Sądzę, że gdyby Dzieduszycki dożył do chwili obecnej, toby nieco zretuszował swój obraz. Lewiatan niewątpliwie przyczynił się do wywołania rewolucji w Rosji, ale interesu na niej nie zrobił; nie przewidział niewypłacalności dłużnika. Rewolucja rosyjska zniosła własność prywatną, na której stoi ustrój kapitalistyczny, ale zastąpiła to nową formą kapitalizmu, czyniąc państwo właścicielem wszystkiego, co jest. Wraz z tym nastąpił powrót do tego, co było hańbą ludzkości i zdawało się już pogrzebane na wieki: wskrzeszono pańszczyznę. Bolszewizm zaczął od zniszczenia warstw zamożnych; dokonawszy tego, zabrał się do chłopów. Ponieważ własność jest bezprawiem, więc zbrodniarzem, według terminologii bolszewickiej, „kułakiem” jest chłop, który dotychczas coś jeszcze posiada lub coś sobie zaoszczędził. Zabierają mu jego mienie; w razie stawiania oporu czeka go śmierć albo katorga. W tzw. kołchozach wszystko dzieje się według dzwonka, czy bębna; mamy tam drobiazgowy rozkład dnia, policzono każdą chwilę pracy, policzono skąpe przerwy, przeznaczone na wypoczynek i jedzenie, je się ze wspólnego kotła. I wspólne jedzenie z kotła (czy nie zakrawa to na ironię?), te kilka łyżek kaszy są jedyną dla chłopa kompensatą za to, że pozbawiono go wolności. Przy ustroju kapitalistycznym nędza usunąć się nie daje, mogą być tylko łagodzone jej objawy drogą miłosierdzia prywatnego, opieki społecznej i ingerencji państwa; w razie zaś urzeczywistnienia komunizmu powszechnego, ściślej mówiąc, kapitalizmu państwowego, ku czemu dążą Sowiety, każdy miałby zapewnione minimum egzystencji, czyli owe kilka łyżek kaszy z kawałkiem suchego chleba, nic więcej, natomiast żyłby życiem niewolnika czy więźnia. A czy jest więzień lub niewolnik, który by nie wzdychał za wolnością? Według G. Le Bona rewolucja zwycięża, gdy w niej bierze górę pierwiastek mistyczny, gdy się staje religią, stwarzając fanatyzm wiary, jeśli nie w żywego Boga czy bogów, to w martwe formuły czy wyrazy[3]. Rewolucją francuską kierowała fanatyczna wiara w rozum, który wyprowadzi ludzkość z obłędu, w jakim żyła. Wodzowie rewolucji rosyjskiej są raczej wiwisekcjonistami, którzy na żywym ciele narodu robią swoje straszliwe doświadczenia, natomiast masom dali religię maszyny, bo maszyna jest najwyższym wyrazem postępu i symbolem przyszłej szczęśliwej ludzkości. Ferrero przed dwudziestu przeszło laty dowodził, że w ,,wieku, w którym wszystko odrzucić można – Boga, ojczyznę, rodzinę – o jednym nie wolno wątpić: o dobrodziejstwach postępu technicznego”[4]. Maszyny będą coraz doskonalsze, wytwarzać będą coraz więcej, coraz szybciej, kosztem coraz krótszego czasu i coraz mniejszego wysiłku, dawać więc będą rzeczy coraz lichsze, tandetę; żadna cywilizacja nie powstrzyma ich furii i tandetą zaleją one świat, „jakość upadnie pod ciosami ilości”. I to szczególnie bolało włoskiego historyka i myśliciela. Poza tym wobec tego, że maszyny potęgują produkcję, dla której w końcu nie ma popytu, trzeba wymyślać potrzeby sztuczne. „Maszyna żąda przeistoczenia człowieka w nienasycone zwierzę i to jest pobudką do wojen kolonialnych, do narzucania tej na maszynach toczącej się cywilizacji narodom, które pragnęłyby jednego tylko: żyć w spokoju”. Ale pisząc przed 20 laty, nie zastanowił się Ferrero nad tym, że sztuczne potrzeby mają swoje granice, że granice ma także nasza kula ziemska i że przyjść może chwila, w której wobec ogromu produkcji nie będzie możliwości zbytu. Chwila ta dziś nadeszła. O tym bolszewizm nie myśli. Postanowiono tam upodobnić człowieka do maszyny. Trzeba zwiedzić bolszewicką Rosję i ją poznać, trzeba wniknąć, przeżyć – jak wyraził się Fülöp Miller – bezradosne radości bolszewika[5], aby objąć całą grozę fantastycznie dzikiej myśli, jaka tam powstała, przeistoczenia ludzkości w jeden olbrzymi automat, w obrzydliwego potwora o tysiącach nóg i rąk, którego nazwano „człowiekiem kolektywnym”. Bolszewicki artysta Kryński przedstawił tego kolektywnego człowieka w postaci olbrzymiej maszyny, złożonej z malutkich klocków, z których każdy ma człowiecze kształty. Na innym jego rysunku widzimy wnętrze świątyni, w której nad ołtarzem, pod kopułą, zawieszono maszynę, a naokoło niej stoją, niby w pobożnym skupieniu, owe kloce o człowieczych kształtach, wszystkie do siebie podobne, bez wyrazu, bez życia, bez indywidualności. Bolszewizm powinien byłby dla konsekwencji skasować imiona i nazwiska, a oznaczać ludzi liczbami, ale czy zdoła on do takiego stopnia zatrzeć w jednostce ludzkiej jej indywidualność, że człowiek pod liczbą np. 125 niczym różnić się nie będzie od swego sąsiada pod liczbą 124? I czy można przypuścić, że istota żywa, czująca i myśląca zechce być bezmyślnym automatem, kółkiem w maszynie czy dodatkiem do niej? Aby czegoś podobnego zechcieć, trzeba wpierw wyzuć się z uczucia religijnego, którego istotę tak głęboko określał św. Augustyn: „Niespokojnym jest serce człowiecze, dopóki nie znajdzie spokoju w Tobie, Boże” (Irrequietum est cor nostrum donec requiescat in Te). Ideę zaś Boga kojarzymy z tymi najwznioślejszymi i najlepszymi uczuciami, które ogarniają nas w najwznioślejszych i najlepszych chwilach życia naszego. Człowiek chciałby się wydobyć z ciasnoty bytu doczesnego, od rzeczy małych i marnych, od tego, co przechodzi i znika, rwie się serce jego ku temu, co nie przechodzi i nie znika! Patrzymy z rozkoszą na ptaka, szybującego po błękitach, to symbol dalekiej a nieskończonej szczęśliwości, za którą tęsknimy, obrzydzeniem zaś przejmuje nas płaz, czołgający się po ziemi. Ten pęd do góry jest wrodzony człowiekowi, kaleką jest, kto go w sobie nie czuje; bolszewizm postanowił okaleczyć człowieka. Zdawałoby się, że bolszewicka koncepcja zmechanizowanego świata, w którym żywi ludzie staliby się bezdusznymi maszynami powinna budzić uczucie wstrętu. Niestety – nie! Z bólem stwierdzamy, że ma ona w sobie jakiś urok, który pociąga człowieka współczesnego. Ten jego nastrój określa Mereżkowski jako wolę, czy żądzę pozbycia się swego ja (wola k biezlicznosti); w tym się dziś streszcza – mówi on – wola nasza. Nie być sobą, ale za to być w Bogu, tonąć w przedwiecznym, absolutnym pięknie Bożym, czyli z natury wznosić się nad naturę – stanowi to najgłębszą treść religii. Nie być, przestać być sobą, ażeby się stać kółkiem w maszynie nakręcanym, jak zegar, w oznaczonej porze na oznaczony czas, jest najohydniejszą karykaturą religii, jaką wyobrazić sobie można. To antyreligia, spychająca z wyżyn człowieczeństwa w otchłań upodlenia. W tę otchłań spadła Rosja sowiecka i za Rosją spada Europa ze wzrastającą szybkością rzuconego kamienia. „Takiego zjawiska – słusznie pisał dr. Jan Bobrzyński – nie oglądał jeszcze świat; takie powszechne zaślepienie, taka samobójcza, z zaślepienia tego wynikająca polityka”[6]. Nic dziwnego, iż Mereżkowskiemu nasunęła się myśl, że chyba świat zwariował, dotknięty jakąś mistyczną sugestią ciemnych mocy. Nie, może to Mereżkowski zwariował, może ja zwariowałem, bo jakże to nam literatom, ludziom ze świata marzeń czy ideałów, przeciwstawiać się realistom politycznym, politykom z fachu, kierownikom państw? Czy nie jest to zuchwałą zarozumiałością uważać za głupstwo, za upadlające i samobójcze głupstwo, te pakty o nieagresji, które oni wybłagują u bolszewików i tryumfalnie obwieszczają światu jako zdobycze, jako arcydzieła sztuki dyplomatycznej, zapewniające ludziom spokój i na długie lata pomyślność?! Podobne wątpienia nawiedzały mnie niekiedy. Razu jednego, po rozmowie z politykiem, w której nieśmiało poglądu swego broniłem, wróciłem do siebie i zabrałem się do przerwanej lektury książki, napisanej przez człowieka, na którego zwrócone są teraz oczy całego świata, my zaś Polacy ze szczególnym niepokojem musimy śledzić jego słowa i czyny. I oto natrafiam na następujące słowa z powodu kwestii bolszewizmu: „Nie zawiera się układu z partnerem, o którym się wie, że chce mnie zniszczyć i w tym swój jedyny interes upatruje”. Kto te słowa napisał? Wódz nacjonalizmu niemieckiego w najjaskrawszej jego postaci, Adolf Hitler, który w tejże książce dowodzi, że dążenie do przywrócenia granic z roku 1914 jest ein politischer Unsinn [polityczną bzdurą], bo Niemcy sięgnąć muszą dużo dalej na wschód i dlatego odrzucić powinni wszelkie sprzymierzanie się z Sowietami: „Wojna w sojuszu z nimi wywołałaby katastrofalną dla nas koalicję reszty świata przeciwko nam, końcem wojny tej byłby koniec Niemiec… Powołujecie się na Bismarcka12, ale nie o to chodzi, co Bismarck wówczas robił, lecz o to, co by zrobił dziś; jego rozum polityczny nie dozwoliłby mu szukać przymierza z państwem, skazanym na upadek”[7].
Rozdział z książki Mariana Zdziechowskiego Od Petersburga do Leningrada (Wilno1934), wznowionej w Bibliotece Klasyki Polskiej Myśli Politycznej (Kraków 2009)
[1] Tomasz G. Masaryk, O bolszewizmie (tłum. z czeskiego), Warszawa, Bibl. Polska, s. 18-19. [2] W pismach Mesjanizm polski a prawda dziejów (Kraków 1902) i Dokąd nam iść wypada (Brody 1910). [3] Dr. Gustave Le Bon, La révolution fiançaise et la psychologie des révolutions, Paris, Flamniarion. [4] W Tra due mondi (Między dwoma światami). [5] Por. Geist imd Gesicht des Bolsclievismus (Amalthea Verlag). [6] „Nasza Przyszłość”, październik 1931. [7] Adolf Hitler, Mein Kampf, München 1930, por. s. 744-750. Marian Zdziechowski - Marian Zdziechowski (1861-1938), historyk kultury i literatury, krytyk literacki, publicysta. Urodził się 30 kwietnia 1861 r. w Nowosiółkach (obecna Białoruś). Studiował na uniwersytecie w Dorpacie i Petersburgu. Od 1899 r. był wykładowcą na Uniwersytecie Jagiellońskim, a w latach 1919-1932 na Uniwersytecie Stefana Batorego w Wilnie. W 1902 r. został członkiem Akademii Umiejętności. Prowadził badania porównawcze psychologii narodów słowiańskich na tle systemów politycznych, społecznych, religijnych, filozoficznych i etycznych, publikując m.in. "Mesjaniści i słowianofile" (1888), "Wpływy rosyjskie na duszę polską" (1920), "Europa, Rosja, Azja" (1923) i prowadząc bogatą korespondencję z licznymi przedstawicielami elit rosyjskich (m.in. braćmi Trubeckimi, Mereżkowskim i Bierdiajewem). Obrońca tradycyjnej kultury europejskiej, polemista katolickich modernistów przełomu wieków, Zdziechowski nie tylko podejmował refleksję nad podstawami owej kultury i jej współczesnymi zagrożeniami, osobliwie ze strony nurtów radykalnych, zwłaszcza bolszewizmu ("Pesymizm, romantyzm a podstawy chrześcijaństwa", 1914, "Gloryfikacja pracy", 1916, "Renesans a rewolucja", 1925, "Widmo przyszłości", 1936, "W obliczu końca", 1938), ale i zajmował się historią literatury ("Byron i jego wiek", 2 t., 1894-97; "U opoki mesjanizmu", 1912), głównie zaś twórczością Zygmunta Krasińskiego i Stanisława Brzozowskiego. Zmarł 5 października 1938 r. w Wilnie. W 2009 r. OMP wznowił książkę Zdziechowskiego "Od Petersburga do Leningrada". |