List do księcia Jerzego Lubomirskiego


List do księcia Jerzego Lubomirskiego

Kochany Książe!

Pośród twardych trudów, na jakie mnie skazało powołanie ojca rodziny, serce moje bije mocno, zważając chwilę, którą obecnie Galicja przechodzi. Czekaliśmy blisko wiek, aby widzieć u steru spraw publicznych ludzi, na których charakter, zasady i przychylność możemy poniekąd rachować. Ludzie ci, o których dobrej woli wątpić nie mam prawa, nie mogą przeprowadzić myśli swojej w całym państwie, nie będąc zarazem sprawiedliwymi dla nas. Interes monarchii schodzi się zarazem z interesem naszego koronnego kraju. Nie Galicja, tylko całe państwo potrzebuje usadowienia na szerokiej podstawie stosunków społecznych; idzie więc o to, ażeby dla nas nie zrobiono wyjątku. Rachuję pod tym względem na pogląd polityczny ludzi, którzy nie z interesu zapewne, ani z miłości własnej, ale z poświęcenia podjęli trudne dzieło rządzenia dziś państwem. Wiedzą niewątpliwie, że taka jest solidarność w każdym ustroju organicznym, iż niepodobna być sprawiedliwym, miłośnikiem wolności, obrońcą właściwych zasad społecznych w Wiedniu albo w Peszcie, a nie być nim we Lwowie. Ale jeżeli to dzieło mają spełnić, to niewątpliwie kochany Książę, musimy im w tym dopomóc. Bądźmy więc sprawiedliwymi; ciąży odpowiedzialność na nich, ale ciąży i na nas, idzie więc o to, aby jak nam się to wielokroć zdarzyło, nie stracić chwili. Dzieło właściwego społecznego ustroju, dzieło obudzenia sił społecznych, dzieło kultury i dobrobytu nie może być nigdy dziełem samego rządu, ale do niego przyłożyć się muszą rządzeni.

            Jeżeli dobrze zrozumiałem program hrabiego Belcredi, to myślą jego jest powołać do życia prawdziwe siły krajowe i na tych żywotnych siłach oprzeć organizm rządowy tak, aby nie już sztucznie, a priori, za pośrednictwem mechanizmu rządowego kierować społecznością, ale aby równowaga sił społecznych w działaniu wolnym, ograniczonym prawem, spełniała we właściwym ruchu najwyższy cel państwa: wolność w porządku. Pod tym względem ministerium obecne musi walczyć z dwoma potężnymi przeciwnikami: z ustrojem biurokratycznym i ze stronnictwem rewolucyjnym, którzy ostatecznie są sobie podobni, bo tak jeden jako i drugie stawiają i wkładają na ludzkość dowolny systemat. Rząd obecny musi zatem, jeżeli ma mieć przyszłość i jeżeli ta ostatnia próba nie ma się skończyć katastrofą, oprzeć się na tych żywiołach, które w każdym koronnym kraju istnieją. Tak postąpił co do Węgier i tam była rzecz łatwa, bo Węgry miały szczęście zachować cały swój organizm. Dość było zatem powrócić względem Węgier do idei prawnej, a rzeczy same z siebie powracają do właściwego ładu i byle tylko Węgrzy umieli zachować miarę i nie przekraczali granic, które najznakomitszy z pomiędzy nich zakreślił, porozumienie pomiędzy nimi a koroną nastąpi na korzyść stron obydwóch.

            Inaczej w innych koronnych krajach. Tam długi ciąg bezprawia zatomizował do tyla żywioły społeczne, że dzisiaj nie łatwo obudzić w nich prawdziwe i zdrowe życie. Rewolucja 1848 r. wstrząsnęła posadami próchniejącej monarchii, na dawnej drodze iść dalej było niepodobna. Ministerium Schwarzenberg-Bach usiłowało ideą państwa jednolitego przeprowadzoną z niepospolitą konsekwencją, zlać w jedno różnorodne żywioły, i wyrobić sztuką i siłą jednolity naród. Doświadczenie to się nie powiodło. Szukano na innej drodze tego samego celu. Czego nie mogła dokazać biurokracja, oparta na wojsku, do tego miał doprowadzić konstytucyjny liberalizm. Z jakim skutkiem? wiadomo. Natura rzeczy nie da się zwyciężyć sztuką. Monarcha znający dawne tradycje habsburskiego domu, powraca na właściwą drogę. Rzeczą rozmaitych narodowości poddanych pod jego berło, umieć korzystać i z tak dobrej woli i z tak wysokiego poglądu.

            Nie do nas rozbierać co której robić należy: nam myśleć o sobie. Społeczność nasza doprowadzona do ostatecznego rozbicia; rozmaite warstwy społeczne, rozmaite szczepy naszego koronnego kraju, nie stoją w zgodzie i harmonii, ale w jakiejś dziwnej względem siebie niechęci. Klasa, która niegdyś nie tyle łączyła ile raczej absorbowała wszystkie siły społeczne, została skruszona i wywołano przeciwko niej sztuczny antagonizm, tak z dołu jak i z góry. Miasta i klasy średnie owionął duch rewolucyjny zaszczepiony na patriotycznym gruncie; w ludzie wiejskim obudzono chuci gwałtowne, a że nie miały narodowej tradycji, stały się powolnym narzędziem nie interesu dynastycznego, ale interesu i niechęci biurokratycznej kasty. Kraj cały zubożał, bo my więksi właściciele pracować jeszcze nie umiemy, a lud wiejski dostawszy wszystko darmo, pracować jeszcze nie potrzebuje. W porządku moralnym klasa większych właścicieli, dawna szlachta, pomna stanowiska panujących, została w biernej opozycji, a nie żyjąc życiem publicznym, straciła wszelki polityczny pogląd: była też czasem bez godności względem rządu, stawała się częściej narzędziem w ręku rewolucji. W porządku duchownym naród ten od dziesięciu wieków ściśle i sumiennie związany z Kościołem, po rozpadnięciu tego na pół politycznego, na pół duchownego związku, pił pełnym gardłem błędy zachodu, a gorszył lud, który zachował choć formalną wiarę; z sił moralnych zostało się przeto tylko uczucie i wspomnienia narodowe, wzniosłe, szanowne, ale same niewystarczające. Uczucie to nieoczyszczone czysto Boską myślą, stało się chorobliwe. Oto jest stan nasz społeczny, do którego dodać potrzeba, że przeważna część ludności, z którą nas łączyło sześć wieków złej i dobrej doli, chwały i upadku, zaczęła odgrzebywać za obcym powództwem niby krzywdy przeszłości i dzisiaj szuka w błędnym kole nie praktycznego dobra, ale zadośćuczynienia swojej niechęci.

            Rząd austriacki, który nas znał lepiej aniżeli my sami siebie, wiedząc, jak jesteśmy słabi, nie rachował nigdy z naszym koronnym krajem. Jakkolwiek osłabiony, mógłby i dziś jeszcze, pomagając sobie to administracyjną siłą, to antagonizmem klas, utrzymać nas w spokojnym posłuszeństwie. Ale co by to była za polityka utrzymywać wśród zdrowego ciała schorzały członek. Już rok 1846 był nauką surową, że nie można bezkarnie w jednym kraju dopuszczać się wielkich niesprawiedliwości; jest zatem interesem rządu, jest interesem wszystkich koronnych krajów, aby w Galicji istniał stan prawny, stan wolności, stan samorządu, a na dowód przypomnę po upadku rewolucji Kościuszkowskiej sprawę Nadasdego w Węgrzech, w r. 1831 zaburzenia ludowe w komitetach północnych, że pominę późniejsze przykłady.

            Mam najsilniejsze przekonanie, że obecne ministerium czuje te prawdy, dlatego nie przywodzę tyle razy powtarzanego wywodu niesprawiedliwości, jakich kraj nasz był ofiarą i które go do reszty zepsuły, bo nic nie psuje tyle co niesprawiedliwość. Ale przystępuję do tego, co nam dziś czynić należy, bo obecnie z krajem mam sprawę.

            Jeżeli mamy prawo żądać od rządu, aby co do naszego koronnego kraju wszedł na drogę sprawiedliwości i prawdziwego równouprawnienia, to on ma nawzajem prawo żądać od nas pewnych rękojmi. Jeżeli rząd ma nam dać język, naukę, samorząd, musi mieć na czym w kraju się oprzeć i wiedzieć, że tego wszystkiego nie użyjemy przeciwko niemu, że to nie stanie się narzędziem w ręku rewolucji. Dopóty zatem ani obecne, ani żadne ministerium nie da nam tych koniecznych warunków normalnego życia, dopóki w kraju, powtarzam, nie będzie mogło na nikim się oprzeć. Podporą rzetelną każdego rządu są dwa żywioły: pewna rozsądna opinia w ogóle, w szczególe grono ludzi czystych, niezawisłych, poważnych, co śmiało w poczuciu obowiązku dla kraju staną po jego stronie. Pytam Cię, kochany Książę, bo w oddaleniu wiedzieć nie mogę, czy jakie porozumienie nastąpiło pomiędzy osobami dziś u steru rządu stojącymi, a ludźmi, których uważamy za przywódców spraw krajowych. Jeżeli nie, to już dotąd popełniliśmy błąd bardzo wielki, ale jest do naprawienia. Ludzie obcy jakkolwiek zacni, ale wychowani w uprzedzeniach, do których dawaliśmy poniekąd powody, mogą nie wiedzieć czego nam istotnie potrzeba. I w rzeczy samej nie sformułowaliśmy nigdy dokładnie naszych potrzeb. Jeżeli adres 1860 r. wymownie, choć zbyt ogólnie je nakreślił, to postępowanie deputacji w Radzie państwa, wypadki dwóch lat ubiegłych, mogły bardzo niebezpieczne wywołać uprzedzenia. Trzymanie się jakiejś polityki ogólnej, dążenie do tego, czego nam Austria ani dać chce, ani może, częste drażnienie albo opozycja bierna, obok nieudolności sił własnych, nie mogły wywołać u rządu żadnych ustępstw. Trzeba raz dobrze zrozumieć, że my nie możemy stawać w rokowaniu z rządem na stanowisku bezwzględnych zasad prawnych. Pod tym względem położenie nasze zupełnie inne od Węgier. I w tym błąd naszej polityki. Węgrzy mają zasadę prawną, do której, jak z jednej strony odwołać się winni, tak z drugiej poprzestać na niej mogą. Wezwanie naszej idei prawnej, absolutnej, idzie poza ideę całości państwa; musimy zatem pozostać na drodze czysto-politycznej. Politycznym jest tylko to, co jest możebnym i użytecznym. Gdybyśmy pod rozmaitymi ministerstwami, które przeszły, umieli byli korzystać z dobrej woli albo interesu niektórych, bylibyśmy mogli uzyskać wiele instytucji zbawiennych, a powstrzymać budzenie antagonizmu to klas, to szczepów, które nas tyle osłabia.

            A więc wyrzec się przeszłości? Nie myśleć o przyszłości, a przyjąć za zapłatę utylitarne korzyści? O przeszłości nie ma co mówić w polityce. Przyszłość jest w ręku Boga. Przyszłości żaden uczciwy człowiek wyrzekać się nie będzie, żaden człowiek sumienny przesądzać jej nie może, ale to pewna, że tylko teraźniejszość gotuje przyszłość, to pewna, że przyszłość mogą mieć tylko te społeczności, które mają wartość duchową, rozum, jedność i bogactwo. Do tego nie dochodzi się bez porozumienia z władzą jakąkolwiek ona jest, bo władza jest zawsze narzędziem organicznym w społeczności, bo naród, który w ciągłym z nią będzie zadrażnieniu, nie wyrobi w sobie pierwszego dla ludzkości warunku: uszanowania powagi. Wolałbym, kochany Książę, zgoła nie mówić, jak zamilczeć jakąkolwiek bądź prawdę. Muszę zatem potępić głośno wszelkie usiłowania do odzyskania politycznego bytu, przed czasem, kiedy do tego są siły wewnętrzne, a sposoby i okoliczności na zewnątrz. Jakoż każde podobne usiłowanie, w głębszą potrąciło nas przepaść i przyszło mi w wieku do starości zbliżonym patrzeć na takie rozoranie narodowego gruntu, że słusznie obawiać się można, aby tam tylko ciernie i kąkol nie porosły. Więc droga, która nas do tak bezdennego nieszczęścia doprowadziła, nie jest dobrą drogą. Ani na Tobie, Książę kochany, ani na mnie, ani na przyjaciołach naszych nie ciąży odpowiedzialność za to co się stało, a jednakże nie jesteśmy bez winy, bo było naszym obowiązkiem, błąd i zbrodnie, które potępialiśmy jawnie, potępić jeszcze głośniej i czynnie, a zachować żywioł polski od strasznego upadku, który przewidzieliśmy z góry. Pominę co stało się za granicami Galicji, ale to każdy przyzna, że ostatnie wypadki przyczyniły się do zubożenia kraju, a do zdemoralizowania niektórych warstw społecznych. Było obowiązkiem większej własności, było obowiązkiem klas wykształconych, zachować społeczeństwo nasze od tych nieszczęść. Jeżeli własność, jeżeli tradycja, jeżeli kultura, jeżeli stanowisko duchowne, nie obronią społeczności od burzy wywołanej przez przewrotność i niedoświadczenie, toć słusznym byłoby mniemanie tych, co rozumieją, że ten balast już dzisiaj niepotrzebny. Czegośmy nie zrobili, zróbmy dzisiaj, ale na to, z bezwzględnością, z odwagą, z czynnością, której nam brakło, należy potępić spisek, jego zasady i środki. Znam ja dobrze nasz naród; przeważa w nim niezmierna większość zdrowych żywiołów, ale nie miały nigdy punktu oparcia i nie miały kierunku. Odwaga cywilna, o której brak nas oskarżają, jak jest kwiatem społeczności w normalnym tylko stanie będących, tak zaledwie można żądać, aby się pojedynczo objawiać mogła, musi mieć punkt oparcia w pewnym stronnictwie, z którego czerpie siłę, "bo biada samemu". Potrzeba więc koniecznie wyprzeć się ostatniego ruchu, uznać go i potępić jako zgubny, odtrącić ludzi, którzy mu przodkowali, albo mu potakiwali. A tutaj rozróżniam bezwłasnowolnych spiskowców, którzy zaprzedali sumienie stronnictwu rewolucyjnemu i ludzi dobrej woli, którzy rozumieli, że na gruncie narodowym potrafią wyrwać mu kierunek. Z pierwszymi nie ma zgody, wtrącili żywioł narodowy w przepaść, z której sprawiedliwość Boska wyrwać go chyba potrafi, niechaj ich kraj osądzi, wedle dzieła, które spełnili i wedle środków, których używali. Z nimi nie ma sprawy, niechaj spadnie na ich głowę krew i łzy przelane, a niechaj nie podszywają się na próżno pod sztandar narodowy. Drudzy zwróceni na właściwą drogę, mogą naprawić złe, które uczynili. Ale czas, bo trzeźwe osądzenie chwili nadzwyczaj potrzebne. W chorobliwym usposobieniu, pośród cierpień, które z każdej dolegają nam strony, każda jakaniebądź wewnętrzna czy zewnętrzna zmiana i kombinacja, budzi w nas niesłychane nadzieje; jeżeli zatem byśmy dziś marzyli czy o antagonizmie wielkich państw europejskich, czy o wykształceniu Słowiańszczyzny zachodniej, w przeciwieństwie do Słowiańszczyzny wschodniej, czy o zrobieniu z Galicji punktu Archimedesa nie odniesiemy żadnej korzyści, a przeszkodzimy poniekąd wykształceniu się stosunków naturalnych, organicznych i prawdziwej wolności w całym państwie. Nam nie należy występować ze zbyt odrębnym stanowiskiem, ani stawać w obronie konstytucjonalizmu, który nam nic dobrego nie przyniósł, ale korzystać z instytucji i zdobyć dla siebie wszystkie wolności, które obecne ministerium, wierne swoim zasadom, wszystkim prowincjom państwa Austriackiego dać musi. Dotąd wyjątkowo zawsze postępowano z Galicją, bo wszystko z nią dozwolić sobie było można, ale skoro przyjdziemy wspólnie z ludem wiejskim, w rozbracie z rewolucją i spiskiem i powiemy rządowi: Od lat stu jak zawładnęliście nami, kraj zubożał, moralność upadła, stan społeczny jest nieznośny, Galicja była zawsze dla was ciężarem, a czasem i wstydem; nam zarzutu robić nie możecie, boście nami rządzili sami bez nas, wprowadziwszy swoje prawa, swoje urzędy, swój język, swoją naukę. Spróbujmy innej drogi, nie ucisku i wyzyskiwania przez obcy żywioł, nie upokorzenia moralnego, nie osłabiania stanu społecznego przez sztuczny antagonizm, ale wejdźmy na drogę naturalną, prawną, chrześcijańską. Żądamy języka, bo skaziliście naszą mowę, nie nauczywszy swojej, żądamy samorządu, który by nie osłabiając jedności państwa, utrzymał właściwości, które Opatrzność dała każdemu szczepowi, żądamy sfery działania dla własnego dobra, bo tylko zaspokojenie tych szlachetnych żądzy, jak z jednej strony uwolni was od kosztu i odpowiedzialności, tak zachowa nas od pokusy spisku i rewolucji. To powiemy rządowi - a sobie? Dajmy pokój wielkiej polityce, która nie jest rzeczą koronnego kraju, doprowadzonego do atomizmu społecznego i atonii moralnej. Stoimy na rozdrożu: albo nam przyjdzie pod kierunkiem tajemnych wpływów w walce bezskutecznej a zjadliwej zużyć i roztoczyć resztę sił żywotnych, które pozostały, albo na drodze prawnej, jawnej, dobić się warunków bytu, który chociażby nie był ostatecznym naszym ideałem, zapewnić nam może normalne wykształcenie i form i zasad społecznych. Narodów upadłych cechą jest brak prawdy, życie w marzeniu, bezzasadne nadzieje. Z męską odwagą i stanowczością powróćmy na grunt rzeczywisty: marzenie to pociecha dusz słabych, nadzieję mieć należy w Bogu i nie w obcej pomocy, lecz we własnej pracy i zasłudze. Ofiarą dochodzi się do celu, ale nie tylko ofiarą krwi: ofiarą uprzedzenia, ofiarą pracy, ofiarą namiętności. Uczucie jest bodźcem do wszystkiego, ale przedzierzgnięte w nienawiść, nic nie zbuduje. Powiedzą nam: Jakim prawem o przyszłości kraju mówicie, kiedy przyszłość już do was nie należy; młode pokolenie niech samo ściele sobie łoże, na którym ma spoczywać. Lekkomyślna zarozumiałości! Przyszłość kraju nie należy do żadnego pokolenia: jest ona własnością nas wszystkich, całą obejmujemy gorącym sercem aż do najodleglejszych pokoleń. Chcieliby tworzyć ideał, a nie wiedzą, że w ludzkości formy się tylko zmieniają, istotne warunki bytu pozostają te same, bo ona ma spełniać cele Boskie na ziemi.

            Zbliżające się dość liczne wybory okażą kierunek opinii w Galicji, okażą jakie skutki wywarło bolesne doświadczenie. Potrzeba wzmocnić sejm ludźmi praktycznymi, bo zadaniem przyszłego posiedzenia będzie i pozyskać zaufanie rządu, porozumieć się z instynktami naszego ludu, i przygotować instytucje, bez których stan obecny tylko by się przedłużył. Że z obecnym ministerium panowanie biurokracji jest niepodobnym, to wszyscy czują, a najlepiej ona sama; dołoży zatem wszelkiego starania, aby mu utrudnić dzieło reorganizacji państwa, a przynajmniej Galicji; tym więc bardziej w granicach dobrej polityki utrzymać się należy. Znakomity mąż stanu francuski powiedział: Polityka jest sztuką rzeczy możebnych, i powiedział prawdę. Wszakże ustrój obecny administracyjny musi być czymś zastąpiony, nie ma u nas tradycji miejscowych jak w Węgrzech, ale jest zawiązek jedynego dziś możebnego społecznego ustroju w gminie.

            Jakkolwiekbądź przyszłoby sądzić prawodastwo w Królestwie Polskim z 2 marca 1864 r., to przyznać należy, że prawo gminne jest dobre, i że ta instytucja dziwnie się łatwo przyjęła i funkcjonuje dokładnie, gdzie ją tylko zostawiono samej sobie; ani wątpić, że Galicji okażą się te same skutki, choć być może, że usposobienie ludności zostało nieco zwichnięte przez wpływ urzędniczy. Pytanie, czy do składu gminy mają wejść same żywioły gminne, a większa własność wejść w osobny ustrój, jest podrzędne. Pośrednie ogniwo pomiędzy gminą a rządem, winna stanowić instytucja sędziów pokoju, na wzór sędziów pokoju angielskich, nie wybieranych, ale wyznaczonych przez koronę, którzy by załatwiali ogólniejsze sprawy sądowe i administracyjne, a mianowanych w sferze ludzi odznaczonych przez wykształcenie, stanowisko albo majątek. Nie byłoby to proste naśladownictwo, ale rzecz wywołana przez podobne okoliczności. Czym zaś jest ta instytucja, pięknie w świeżej wykazał mowie 87-letni mówca, prawnik i człowiek stanu*.

            Rzecz jasna, że aby rząd oddawał w nasze ręce znaczną część władzy sądowej, administracyjnej i policyjnej, musi być pewnym, że jej przeciwko niemu nie użyjemy, ale na to są rękojmie w przeszłości ludzi, co nie skalali swego charakteru ani pochlebstwem dla władzy, ani uległością dla stronnictwa. Nie tu miejsce rozbierać liczne ulepszenia, które rząd wprowadzić winien, a sejm przygotować. Dotknąłem najważniejszego, bo przekształcenia administracyjnego ustroju; przeniesienie go ze środka na obwód jest tak ogromnym dziełem, że jeżeli ministerium potrafi mu podołać, a sejm je ułatwi, to imiona ludzi, którzy je przeprowadzą, wieczną okryją się chwałą, a sejm zarobi sobie na prawdziwą wdzięczność kraju. Powtarzam, ministerium potrzebuje koniecznie pomocy sejmów. Jeżeli mu będą stawiać trudności, jeżeli nie przyjdą z nim do rzetelnego porozumienia, jeżeli gonić będą za indywidualnymi każdego koronnego kraju celami, zamiast obecnie wstrzymać wszystkie, dla przeprowadzenia reorganizacji społecznej, to nie tylko powróci patent lutowy, ale powrócą czasy panowania żandarmerii i policji, jak to było w roku 1860.

            Do wyboru.

            Kochany Książę! kończę to długie pismo, które czy Ci będzie miłe, nie wiem, ale nie mogąc wstrzymać poczucia obowiązku, które mi nakazywało wyrzec to co uważam za prawdę, musiałem ją przelać w najczystsze serce, które znam

Prawdziwy Twój przyjaciel i sługa

25 października 1865 r.

* - Lord Brougham na posiedzeniu w Sheffield dnia 7 października roku bieżącego

 



Paweł Popiel - Paweł Popiel (1807-1892) – konserwatywny pisarz polityczny, publicysta i polityk. Urodził się 21 lipca 1807 r. w Krakowie. Po ukończeniu z wyróżnieniem gimnazjum św. Anny (1823) rozpoczął studia prawnicze na Uniwersytecie Warszawskim (1823-27). W czasie pobytu we Francji poznał m.in. Ch. de Montalemberta i F. de Lamennaisa, zwiedził także Anglię, jej ustrój polityczny i społeczny oceniając jako najlepszy w Europie, choć nie dający się w mechaniczny sposób przenieść na grunt innych państw. Po powrocie do kraju Popiel podjął służbę w Komisji Rządowej Oświecenia. Wybuch powstania listopadowego uznał za poważny błąd polityczny. W grudniu 1830 r. wraz z A. Wielopolskim usiłował zorganizować Towarzystwo Obywatelskie jako przeciwwagę dla klubu rewolucyjnego, jednak zimą 1830/31 zaciągnął się do oddziału powstańczego, biorąc udział w walkach. Po upadku powstania zamieszkał w Krakowie. W 1833 r. wraz A. Z. Helclem, A. Wielopolskim i K. Świdzińskim napisał „Memoriał do trzech Dworów w obronie Uniwersytetu Jagiellońskiego”, w latach 1835-36 współtworzył „Kwartalnik Naukowy”. Krytykował powstanie i rabację 1846 r., dwa lata później proponował zniesienie pańszczyzny i czynszów przez wykupienie, ale realizację jego projektu poprzedził dekret cesarski. Był przeciwnikiem rozruchów okresu Wiosny Ludów. Jesienią 1848 r. zainicjował powstanie krakowskiego dziennika konserwatywnego „Czas” i został jego pierwszym redaktorem. Trzy lata później wystąpił jednak z redakcji, gdy jego współpracownicy (m.in. Maurycy Mann i Walerian Kalinka) uznali za zbyt lojalistyczne wystąpienie, którym pragnął powitać przybywającego do Krakowa cesarza Franciszka Józefa I. W latach 1848-53 Popiel zasiadał w Radzie Miejskiej, a następnie pełnił funkcję konserwatora zabytków Krakowa. Od 1859 r. należał do Towarzystwa Rolniczego i popierał politykę Andrzeja Zamoyskiego, nie przystępując jednak w styczniu 1861 r. do organizacji „białych”. Zachował także dystans wobec polityki Aleksandra Wielopolskiego w przededniu powstania styczniowego. Po jego wybuchu udał się do Francji, by poznać nastawienie do insurekcji rządu francuskiego. Licząc na wsparcie Francji, warunkowo poparł powstanie, ale szybko zmienił zdanie, stając się jednym z najgłośniejszym krytyków kontynuowania walk i rosnących wpływów żywiołów radykalnych (jeszcze w trakcie powstania napisał broszurę "Kilka słów z powodu odezwy X. Adama Sapiehy", jeden z najważniejszych antyrewolucyjnych manifestów w polskiej myśli politycznej). Postulował konieczność współpracy z rządem austriackim i propagował program autonomii Galicji w ramach monarchii habsburskiej. Z niepokojem obserwował wzrost popularności komunistów i socjalistów, stając w rzędzie ich najbardziej przenikliwych krytyków. Zmarł 6 marca 1892 r. Napisał m.in.: "Józef Gołuchowski" (1859), "Zygmunt Antoni Helcel" (1862), "Kilka słów z powodu odezwy X. Adama Sapiehy" (1864), "Austria, monarchia federalna" (1866), "Do moich wyborców" (1876), "Pamiętniki 1807-1892" (wyd. pośm. 1927), "Felicite Robert de Lamennais" (1854), "List do Księcia Jerzego Lubomirskiego" (1865), "Powstanie i upadek Konstytucji 3-go Maja" (1891), "12-ty Grudnia 1866" (1866). Jego prace zebrane zostały w dwóch tomach "Pism" (1893). W 2001 r. nakładem Ośrodka Myśli Politycznej ukazał się wybór pism Pawła Popiela "Choroba wieku", pod redakcją i ze wstępem Jacka Kloczkowskiego, zaś w 2010 r. "Pamiętniki". W 2006 r. ukazała się monografia J. Kloczkowskiego "Wolność i porządek. Myśl polityczna Pawła Popiela"

Wyświetl PDF