Jan Koźmian
Czym dla Polski sojusz z rewolucją moskiewską a czym sojusz z radykalizmem europejskim Zawsze wiedzieć trzeba, czego się chce i do czego się dąży, a kto jeno ma myśl czerstwą i męską wolę, nie może podobać sobie w ciemnościach. Nie dość na tym, człowiek zupełny powoduje się sercem, to oczywista, słucha jednak rozumu i nigdy uczuciowości, lub marnych wymysłów wyobraźni własnej, nie stawia w miejsce prawdy, doświadczenia i obowiązku. Wszystko to są rzeczy utarte, więcej powiemy, pospolite, i nie przypominalibyśmy ich tak często, gdyby nie przeświadczenie, że nastały znowu czasy, w których najprostsze i najniezawodniejsze pojęcia popadły jakoby w niełaskę i rzadkich jeno liczą zwolenników. Dziś zamęt zdań ogromny i praktyka osobliwa. Tam gdzie należy rozpatrywać, rozbierać i obliczać, ludzie odwracają oczy i uwagę, a gdzie trzeba prostego i zdrowego uczucia, że nie powiemy instynktu, zapuszczają się w najwytworniejsze sofizmaty. Prąd jest silny, gwałtowny, trudno naprzeciw niemu skutecznego coś uczynić; my przecież wedle tego jak postępowaliśmy zawsze, chcemy i teraz wypowiedzieć słowo ostrzeżenia i jeśli się da (niestety u nas o to najtrudniej) wywołać uczciwą dyskusję. O dobro wspólne tu chodzi, o dobro publiczne i w takim razie każde zdanie z przekonania idące, u ludzi sumiennych, choćby byli jak najmocniej uprzedzeni, posłuchanie znaleźć powinno. Wszyscy Polacy ufają w słuszność sprawy narodowej, wszyscy oczekują jej ostatecznego zwycięstwa, nie wszyscy jednak w ten sam sposób środki i ich możebną doniosłość, dalej położenie obecne świata i konieczną zależność rzeczy polskich od polityki europejskiej, rozumieją. Dla nas nadzieje polskie a więc i obowiązki polskie mieszczą się przede wszystkim w zakresie robót organicznych. My sile moralnej więcej ufamy niźli wytężeniom fizycznym, które jeśli często a bezskutecznie powtarzane, osłabiają niezmiernie organizm narodowy i przyszłość narażają. Niezwyciężonymi czynią nas jedynie tradycja religijna, obyczajowa i historyczna, oświata, zamożność, a także poważna dojrzałość ducha publicznego. Zapewne i my przewidujemy w przyszłości chwilę, w której może będzie trzeba wysilenia zbrojnego; wszelako to wysilenie naonczas tylko podobne, kiedy kraj spotężnieje moralnie, tak, że zewnętrzny nacisk sam się niejako rozpryśnie, kiedy rozkład społeczny dotknie nieprzyjaciół naszych, albo kiedy nastaną pomyślne okoliczności i polityka zagraniczna pomocy skutecznej udzieli. W Polsce nie brak przywiązania do sprawy, nie brak zapału, brak cierpliwości i wytrwałości w pracy. Po każdym wstrząśnieniu przychodzi zastanowienie się i wtedy mądrzy wobec szkody, wszyscy prawie, rzucamy się do usiłowań organicznego kierunku. Czas jakiś idzie dobrze, siła dynamiczna kraju wzmaga się i zmusza do ustępstw, do kompromisów (szczerych lub nieszczerych, mniejsza o to), nawet zawzięcie nieprzychylną władzę obcą; nagle na hasło z boku lub skoro byle jaki ognik błędny zaświeci, zapalają się wyobraźnie, ochota do wytrwałych mozołów upada, stygnie poczucie obowiązku, to, co rozumiano i ceniono, co było w poszanowaniu, odrzucone zostaje niby cacko, które się już naprzykrzyło, i znowu mimo ostrzeżeń przeszłości, mimo oczywistych przeszkód i niepodobieństw, wszystko co żwawsze w narodzie wraca z uniesieniem do środków mechanicznych, do sprzysiężeń, do fatalnych porozumień z rewolucją zagraniczną, tudzież do przygotowań mogących pociągnąć dalej nad zamiar większej liczby, i wybuch nieuchronnym, ba nawet zależnym od woli nieprzyjaciół uczynić. Co najgorsza, to, że ludzie roztropni, ludzie zdolni zastanawiać się ustępują, że ci, co ruszali ramionami na niedorzeczne i tyle dla nas zgubne wyrazy: jakoś się to zrobi, dają się wciągać w prostą szulerkę polityczną, że trzeźwi wprzódy, doświadczeni, od razu zaczynają przyjmować za rzeczywistość najdowolniejsze przypuszczenia i urojenia, i że wytrawni a dojrzali, powoli zniżają się do potakiwania już nie gorącości ducha, jeno rozumowaniom młodzieży. Słychać mówiących coraz głośniej: „nie pojmuję, co się dzieje, ale zaczynam wierzyć, że nam młodzi odzyskają ojczyznę”, albo: „tu nie ma co zastanawiać się; źle jeśli kto nie czuje, że nadchodzi dzień zmiłowania Bożego”. Nas te wszystkie oznaki przerażają. Wiemy, co się dzieje, kiedy mistycyzm polityczny, wygodny środek dla chłodnych machinatorów, zajmie miejsce czerstwej ufności w Bogu i surowego obowiązku, kiedy podniesienie wyobraźni zastąpi męską siłę myśli, a niecierpliwa rzutkość drogę wytrwałej pracy zagrodzi; że zaś nauczeni jesteśmy doświadczeniem smutnym, bardzo smutnym doświadczeniem, obawiamy się zwykłych, możemy powiedzieć nieuniknionych, następstw takiego stanu rzeczy. Istotną siłę dzisiejszą kraju łatwo zrujnować; owoż pamiętać należy, że lew i za kratami jest lwem, tylko, że wielka różnica między lwem czekającym w uczuciu, że wiele może, a lwem rzucającym się ciągle na żelazne zapory, krwawiącym się bezustannie i wycieńczonym wprzód nim nadejdzie pora wyzwolenia. Wielorakie niebezpieczeństwa czernieją na horyzoncie naszym, niebezpieczeństwa religijne, towarzyskie, polityczne. My dziś o dwóch mówić chcemy: o niebezpieczeństwie sojuszu z rewolucją moskiewską i o niebezpieczeństwie wiązania się z radykalizmem europejskim; bo nam się te dwa najgroźniejszymi w chwili obecnej wydają. Słyszymy powtarzających ciągle, że rewolucja w Rosji dojrzewa, że bliska wybuchu i że trzeba się z nią porozumieć, trzeba uczynić przymierze. Nam dziko brzmią mowy takie, my podobne pojęcia uważamy za zdradę przeciw cywilizacji zachodu, przeciw Kościołowi katolickiemu i przeciw dziejowej tradycji starej Polski. Polska bądź co bądź wyobrażała prawdę religijną, oświatę, swobodę, czystość pojęć i środków, a Rosja przedstawiała i przedstawia pychę i chytrość buntu bizanckiego, nicość moralną i umysłową, przymus, niewolę, podstęp i wszelką nikczemnosć sposobów. Światło i ciemność nie mogą zbratać się ze sobą; albo światło zwycięży, albo ciemność ogarnie wszystko. I my mamy się brać za ręce z Moskalami, my rodacy Ś. Kazimierza, Ś. Stanisława i błog. Józafata, rodacy Zawiszów Czarnych, Żółkiewskich, Sobieskich, i to jeszcze z rewolucjonistami moskiewskimi? Zaprawdę wszelki radykalizm zły i niebezpieczny, wszakże najgorszy i najniebezpieczniejszy radykalizm rosyjski. W radykalizmie europejskim tkwią jeszcze jakieś pierwiastki chrześcijańskie, które bezwzględni przeobraziciele jak na przykład Proudhon, Stirner, Bruno Bauer i inni podobni, przesądami mienią; w radykalizmie europejskim pełno niekonsekwencji uczuciowej i zawsze więcej namiętności niż obrachowania, szału niż zwierzęcego okrucieństwa. Przeciwnie u radykalistów Moskali, tam na spodzie nienawiść naga, chłodna i zwierzęca, nienawiść nie miarkowana żadnymi względami, niepowstrzymana żadnym poruszeniem serca. U Moskali starej szkoły napotyka się i dobroduszność słowiańską i pobożność gorącą acz zabobonną, i współczucie dla nieszczęścia i litość i uczynki miłosierne; u radykalistów moskiewskich wszystko się do wymagań nieubłaganego systematu stosuje. Otchłań to nieskończona, którą jeno bliższa znajomość historii rosyjskiej rozświecić może. Jedna Moskwa była w stanie wydać Iwana Groźnego i Pugaczewa. Nawet uczucia narodowego nie znają moskiewscy radykaliści. Nigdy Polak nie będzie systematycznie nędz swoich współbraci i kraju swojego odkrywał. Podniesie skargę w chwili rozdrażnienia, potem pożałuje popędliwości swojej i odstąpi. Rosjanin wykształcony, czy radykalista czy nie, ale szczególniej radykalista, czuje osobliwe zadowolenie, gdy mu przychodzi odkrywać rany ojczyzny swojej i gniazdo swoje kalać. Polacy w zbliżeniu z Rosjanami stracić jeno mogą. Niestety powiedzmy sobie, już wiele stracili. Z jakiegoż to natchnienia idą u nas morderstwa polityczne, gdzie źródło tej żelaznej, ale srogiej logiki rewolucyjnej, objawiającej się czynami, na jakie wzdrygała się zawsze stara zacność polska i chrześcijański zmysł narodu? Wszystkiego tego nauczyli się rodacy nasi od Moskali. Mistrzami byli tu ci, co kazali zapalać pożary petersburskie i co pisali w odezwach: "chwyć za topór i zabijaj". W podwójny a zawsze przymusowy, o ile idzie o nieszczęśliwych ziomków naszych, sposób, zetknęli się i stykają Polacy z Moskalami. Jednych nieubłagana srogość rządu posyła ciągle na Sybir i w głąb Rosji, drudzy służą w wojsku rosyjskim, urzędują w biurach rosyjskich, lub słuchają nauk na rosyjskich uniwersytetach. Tamci idą na wygnanie często w usposobieniu religijnym, niekiedy wytrawieni przeciwnością i dojrzewający nieszczęściem, zawsze uzbrojeni tarczą serdecznego patriotyzmu. Ci wynoszą z sobą albo wyrabiają w sobie ujemne jedynie uczucia: nienawiść dla ciemięzców i chęć odwetu. Stąd dwa nowe żywioły w społeczeństwie polskim: żywioł sybirski starszy, poważny, wytrawny, głęboko uczuciowy, trochę za mistyczny, ale uderzająco szlachetny, i żywioł młodszy, bardziej ruchliwy, energiczniejszy, wojskowy lub cywilny, nachylający się ku mniemaniom, że zręczność i hart wszystkim, że moralność konwencją a religia przesądem, i że przyszła epoka odnowienia świata drogą burzenia i krwawego przymusu. Niektórzy w tym kierunku dochodzą do postawienia ekonomii politycznej w miejsce chrześcijaństwa i do ubóstwienia interesu, większa jednak część pozostaje w obrębach szlachetniejszego ideału. Nie przeczymy, iż u wychowanków polskich rosyjskiej szkoły wyrobiło się wiele przymiotów nieznanych dawniej Polakom, że mają oni więcej hartu, konsekwencji, niezłomnej wytrwałości; wszelako to, co przynoszą, jest w każdym razie bardzo niebezpieczne dla Polski. Sybirczycy dodają do moralnej siły w kierunku historycznej myśli narodu; tamci drudzy przeciwnie odzierają życie z tradycji, i ze świadomością albo nieświadomie przysposabiają ruinę wszystkiego, co nam najdroższe, na korzyść jakiejś ogólnej humanitarnej idei. Co się tyczy właściwego politycznego przymierza z rewolucją rosyjską, w każdym razie wyszłoby ono na niekorzyść ojczyzny naszej. W dzisiejszym położeniu rzeczy Polacy mogliby jedynie być wzięci za narzędzie, za karczowników. Daleko roztropniej czekać aż rozkład społeczny w Rosji posunie się dalej, osłabi jej organizm i porę sposobną nastręczy. Po co zawsze wyprzedzać wypadki wyobraźnią i czynem i przez tę niespokojną skwapliwość narażać kraj na ciężkie, często niepowetowane straty i na wycieńczenie? Niektórzy z marzących o zemście już nie po długich wiekach jak w Irydionie, ale prędko, natychmiast prawie, jak u Walenroda, mówią rzeczy przypominające słowa Almanzora: Pocałowaniem wszczepiłem w duszę Jad, co was będzie pożerał, Patrzcie ach patrzcie na me katusze, Wy tak musicie umierać. Nasamprzód to mówił Muzułmanin a my jesteśmy dzieci narodu chrześcijańskiego, co sprowadzał zawsze błogosławieństwa na sąsiadów swoich i tylko tymi samymi podnieść się mógł czynnikami, za pomocą których w pełni istnienia swego żył i działał, a po wtóre przecież my wcale nie chcemy umierać jak Almanzor, ginąć byleby tylko zemstę zaspokoić. Wiele jadowitych stworzeń marnieje po ukąszeniu; to nie nasze przeznaczenie, nie nasza z wolnego i oświeconego wyboru dola. O zgubnych następstwach bliskiego związku z radykalizmem europejskim mówiliśmy nieraz. Radykalizm ten świadomie lub nieświadomie dąży do zniweczenia wszystkiego, co istnieje, aby na ruinach wznieść nowy wielki organizm. Radykaliści ufają, że mogą porządkować i budować, my przekonani jesteśmy, że tkwią w błędzie i że chcąc nie stopniowych przemian i godziwych ulepszeń, co słuszna, jeno całkowitego przewrotu, gotują, w przypuszczeniu, że się im powiedzie, zgubę europejskiemu społeczeństwu. Kościół nie zginie, Kościół z oświatą, w ślad za nim idącą i potrzebującą od niego soków żywotnych, przeniesie się gdzie indziej i może w podobnym razie Ameryka się przed nim otworzy; ale towarzystwo europejskie znikczemnieje i upadnie w zapasach anarchii z despotyzmem. I niech nikt nie twierdzi, że w radykalizmie są odcienia i stopnie; twierdzenie takie dowodzi jeno zaślepienia lub dobrodusznej chęci zaspokojenia siebie i drugich. Obszerną jest niwa radykalizmu a pochyłą, i bądź co bądź Garibaldiego i Wiktora Hugo ciągną Mazzini i Ledru Rollin, tych trzymają socjaliści, a na samym dnie znajdują się potężni bezwzględnością swoją skrajni Hegliści i Proudhon. Nie dość na tym, wszystko tam powiązane jest w jeden organizm wolnomularski i węglarski, którego środek ciężkości dziś jeszcze blisko wierzchołka góry, ale jednak powoli stacza się ku przepaści. Otóż Polacy w tej sferze albo się czują obcymi i opuszczają ją co prędzej albo się psują do gruntu. Najpiękniejsze strony duszy polskiej, wiara, przywiązanie do narodowości, cześć dla tradycji historycznej i starego obyczaju, uważane są przez radykalistów za zabobony, których czasem używają za środek, ale których niebawem chcą się pozbyć na zawsze. W tej mierze wszystko jasno i oczywiście uderza i mniemamy, że obszerniejszy wykład byłby zbyteczny dla takich, którzy mają uszy do słuchania i dobrą wolę ku zrozumieniu prawdy. Rzeczywiście sojusz z rewolucją, czyli inaczej mówiąc z radykalizmem, zamieszanie tylko, rozdwojenie i zepsucie do ducha polskiego wprowadzić może. Sojusz podobny jest zarazem niepolityczny, bo zraża i odstręcza te wszystkie żywioły, potężne istotnie, które połączone są z nami najsilniejszymi węzłami, bo węzłami wiary, historycznych wspomnień i oświaty wspólnej. Od
radykalistów europejskich wiele już rzeczy i niedobrych rzeczy pożyczono sobie
u nas. Nie wspomnimy o niedowiarstwie, luźności pojęć, co do obyczajów, o
wstręcie do wszelkiej reguły, o skwapliwości do byle jakiej opozycji, i o
lekceważeniu wszelkiej Uważaliśmy
już od dawna i wspominaliśmy to kiedyś, że ci, którzy najmocniej (a mieliby
słuszność, gdyby tak było) zarzucają Jezuitom hołdowanie maksymie: cel
uświęca środki, sami teraz rozgrzeszają wszystko, pozwalają na wszystko i
użyliby wszystkiego, skoro idzie o domniemaną korzyść sprawy narodowej. My
gorąco pragniemy, aby w sumienie narodowe wkorzenił się niezawodny i bezpieczny
pewnik, że i największy cel "nieodwszetecznia podłych dróg", jak
pięknie mówi poeta, i dlatego bolejemy nad rozbratem, Idźmy dalej. W naszym nieszczęśliwym położeniu powinni byśmy, nie poświęcając zasad, mieć wiele wymiarkowania jedni dla drugich, powinni byśmy naśladować rozrzucone po świecie dzieci Izraela; tymczasem między nami dzieje się inaczej, zwłaszcza od strony wyznającej opinie skrajne. Polacy mówią dużo o tolerancji, a zwykle nie rozumieją, co to jest tolerancja, i z samegoż błędnego stawiania kwestii ucisk, przymus i rozdwojenie wyprowadzają. Tolerancję, w uczciwym wyrazu tego znaczeniu, mieć może ten jedynie, który żywi w sobie głębokie przekonanie i dla miłości bliźniego powściąga się czy w postępowaniu, czy nawet w objawiania myśli swojej. Obojętny nie toleruje, tylko nie dba. Owóż póki umysły i serca polskie były silnie i wyłącznie prawie zaprzątnięte kwestiami religijnymi, godziło się o tolerancji religijnej mówić, zalecać tolerancję religijną. Dziś można tylko zalecać tolerancję polityczną, dlatego, że dziś wszystkie namiętności i prawie całe zajęcie umysłowe przeniosły się na pole polityczne. Kto obecnie o tolerancji religijnej rozprawia, nietolerancję zarzuca, z tolerancją się popisuje, pokazuje, że jest człowiekiem słabych lub zgoła żadnych przekonań religijnych, i że wymaga od drugich, aby już nie rozerwania unikali, jeno ustępowali z przekonań swoich. W polityce u ludzi, których nie dzielą wprost przeciwne sobie pojęcia, tolerancja bardzo potrzebna; tymczasem w polityce nie ma tolerancji, ponieważ radykalizm niewyrzekający się ani religii ani narodowości, a zatem nie ujemny i tylko posługujący się zdaniami i środkami ujemnego radykalizmu europejskiego, nie rozumie innego sposobu jak terroryzm. Innym fatalnym objawem jest dziwne u wielu przekonanie, iż młodzież najlepiej rozumie sprawę narodową, iż ona nią najlepiej pokierować zdolna. Że młodzież sama tuszy dobrze o sobie, to rzecz naturalna, tak było od początku świata; ale że starsi wbrew mądrości narodów i doświadczenia historii, powtarzają niebaczne obietnice i niebaczne słowa Ody do miłości, albo śpiewają w kościołach: "wspieraj zamiary szlachetnej młodzieży", to przechodzi wszelkie pojęcie, to każdego głębiej rzeczy biorącego ciężko trapi. Jesteśmy chrześcijanami, wierzymy, że w Księgach Starego i Nowego Zakonu tkwi natchnienie Ducha św., patrzmy, co Pismo św. trzyma o radzie od młodych. W III Księdze Królewskiej (XII, 13. 14. 15.) czytamy: "Odpowiedział król ludowi srogo, opuściwszy radę starszych, którą mu byli dali, i mówił do nich według rady młodzieńców... bo się był Pan odwrócił od niego". W II znowu Księdze Paralipomenon (X, 8. 10. 14.) znajdujemy, co następuje: "Opuścił radę starszych, a z młodymi zaczął radę. I mówił do nich... a oni odpowiedzieli jako młodzieńcy... I król opuścił radę starszych i uczynił wedle woli młodzieńczej". W obu razach nastąpiły klęski. A nie tylko Pismo ś., ale wszyscy mędrcy, historycy, moraliści przestrzegają od rad i zamiarów, które od młodych, niedoświadczonych pochodzą. Skądże nam mniemanie, że się bieg przyrodzony świata odmienił? I to nas kłopoce, że się już w Polsce nauczono w piemonckiej szkole używać systematycznych kłamstw, aby działać na opinię publiczną w kraju i za granicą. Broń to zatruta i zawsze się w ręku złamie. Wskazujemy raczej niźli zgłębiamy; dziś nie czas na obszerne wywody. Na zakończenie jedna uwaga dla tych, co pracują w kierunku organicznym. Ich położenie najcięższe i najtrudniejsze; mozolą się, trwają przy robocie, nagle przychodzi zawierucha i obala wszystko, co zapracowali. Nie dość na tym, nie dla nich wziętość i chwała ziemska, nie dla nich zaufanie współziomków. Całą zasługę patriotyzmu gorącego przypisują sobie i jako swój przywilej wyłączny uważają ci, co się trzymają kolei tajnych związków i mechanicznych wysileń. Niechaj to wszystko nie zraża ludzi obowiązku. Ich dolę ciężką, to prawda, co chwila trzeba na nowo rozpoczynać; ale ich zasługa wysoka. Jeżeli nie mają bezinteresowności opartej na rzeczywistej chrześcijańskiej podstawie, jeśli szukają siebie, sukcesu lub głośnego uznania, nie są dobrymi sługami Ojczyzny. My w każdym razie chcemy się jeszcze spodziewać, że u nas ludzi istotnego poświęcenia, ludzi z odwagą cywilną nie brak, i że się im uda niebezpieczeństwa już czerniejące na horyzoncie oddalić
Tekst przedrukowany w wydanym w Bibliotece Klasyki Polskiej Myśli Politycznej wyborze pism Jana Koźmiana Dwa bałwochwalstwa, ukazał się pierwotnie w 1862 r. Jan Koźmian - Jan Koźmian (1814-1877), działacz społeczny, publicysta, redaktor, ksiądz. Urodził się 27 grudnia 1814 r. we wsi Wronowie (Lubelskie) w zamożnej rodzinie ziemiańskiej, jako brat Stanisława Egberta, bratanek Kajetana. Uczył się w Lublinie i w liceum w Warszawie, gdzie w 1830 r. zdał maturę. Podoficer artylerii w powstaniu listopadowym, po jego upadku wyemigrował do Francji, gdzie ukończył studia prawnicze (Tuluza, 1832-38), a osiedliwszy się w Paryżu utrzymywał bliskie kontakty z Mickiewiczem, Goszczyńskim i Zaleskimi, był jednym ze współwydawców pisma Hotelu Lambert „Trzeci Maj” oraz nawiązał znajomość z przedstawicielami francuskich kół katolickich (de Montalembert, Veuillot) i został bratem zewnętrznym tworzącego się wówczas Zgromadzenia Zmartwychwstania Pańskiego. W 1845 rozpoczął wydawanie ultramontańskiego czasopisma „Przegląd Poznański”; w rok później ożenił się z córką gen. D. Chłapowskiego, a po opuszczeniu niewoli pruskiej, do której wzięty został jako członek legii akademickiej wiosną 1848 r., osiedlił się w wielkopolskim majątku żony. Krytyczny wobec włoskiego ruchu zjednoczeniowego i powstania styczniowego, wrogo odnosił się zarówno do „kosmopolitycznego radykalizmu” i działalności spiskowej, jak i despotyzmu nowoczesnego państwa. Po samobójczej śmierci żony (1853), rozpoczął w 1857 r. studia teologiczne w kolegium duchownym w Rzymie; święcenia kapłańskie uzyskał w r. 1860, został proboszczem w Krzywiniu, następnie kapelanem sióstr Sacre Coeur w Poznaniu (do 1873), dotując szkółki dla ubogich i towarzystwa dobroczynne. W 1867 r. został sekretarzem abpa M.H. Ledóchowskiego, dwa lata później otrzymał tytuł prałata domowego papieża i protonotariusza apostolskiego, a w 1870 już jako kanonik poznański towarzyszył arcybiskupowi w misji do pruskiej kwatery w Wersalu. Zamieszany w rzekome przygotowania zamachu na Bismarcka, po rozpoczęciu kulturkampfu został aresztowany. Po opuszczeniu więzienia, kierował ultramontańskim „Kuryerem Poznańskim” i został delegatem apostolskim na archidiecezję poznańską. Zmarł w Wenecji 20 września 1877 r. w drodze powrotnej z Rzymu do kraju. Główne prace: teksty, drukowane w „Przeglądzie Poznańskim”: "Stan rzeczy w Wielkim Księstwie Poznańskim" (1847), "Rzeczy włoskie" (1848), "Przeznaczenia Francji" (1849), "Nowy Rok" (1850), "Pisma", 3 tomy (1881). |