Solidarystyczne podstawy patriotyzmu


I. Schładzanie narodowych emocji

Przemyślenie idei polskiego patriotyzmu od nowa jest koniecznością. Nie tylko dlatego, że dla wielu współczesnych Polaków sens patriotyzmu zaciera się i przestaje znaczyć cokolwiek. Takie funkcjonalne przedefiniowanie patriotyzmu jest zapewne koniecznością chwili i bierze się z potrzeby wypracowania wzorców patriotyzmu korespondujących z panującymi okolicznościami oraz przemawiających do wyobraźni i uczuć współczesnych Polaków. Tego doraźnego spojrzenia na patriotyzm nie można jednak całkowicie oderwać od głębszego namysłu nad samą ideą, która wynika przecież z wielu elementów składających się na ewolucję narodowej tradycji. Nawet najbardziej doraźne wzorce patriotyczne mają swoje poplątane korzenie.

We współczesnej Polsce szersza debata nad patriotyzmem jest prawie niemożliwa. Kiedy w listopadzie 2000 roku grupa młodych ludzi przygotowała wystawę “Bohaterowie naszej wolności” i poprzedziła ją odważną akcją promocyjną, opatrzoną prowokacyjnym mottem: “Czy byłbyś gotów oddać życie za Ojczyznę?” – spadł na nich grad całkowicie przewidywalnych zarzutów ze strony części dziennikarzy i intelektualistów, dopatrujących się w całym przedsięwzięciu anachronicznego, choć jednocześnie bardzo niebezpiecznego, ich zdaniem, “militaryzmu”. Z kolei narodowa część polskiej prawicy nie zająknęła się na temat akcji nawet słowem, wykazując charakterystyczną dla siebie obojętność wobec konkretnych działań na rzecz idei, o których lubi głośno i bezkonkluzywnie debatować. Przykład ten ilustruje pewien stan niemocy. Patriotyzm stał się zakładnikiem jałowego i nierzetelnego sporu toczonego między, powiedzmy umownie, polskimi zwolennikami liberalizmu i obrońcami tradycji narodowych – sporu, dodajmy, całkowicie chybionego i nie sięgającego istoty sprawy, a jednocześnie uniemożliwiającego takie przedefiniowanie patriotyzmu, które związałoby go z realnością współczesnej polskiej demokracji. Ten spór, który przypomina przeciąganie liny – czy więcej, czy mniej frazeologii narodowej potrzebują Polacy – całkowicie pomija na przykład zasadniczą kwestię patriotyzmu obywatelskiego, który może być zrozumiały jedynie w odniesieniu do koncepcji narodu jako politycznej wspólnoty. Bardzo obiecująca w takim kontekście kariera pojęcia społeczeństwa obywatelskiego w Polsce zadziwiająco szybko upadła. W tym fenomenie warto dostrzec nie tylko wyjątkowy brak wrażliwości naszych obrońców narodowej tradycji dla koncepcji politycznego narodu, ale także niezdolność polskich zwolenników liberalizmu – z kilkoma istotnymi wyjątkami, jak na przykład teksty Andrzeja Walickiego – do osadzenia tego pojęcia w tradycji polskiego republikanizmu, sięgającej czasów pierwszej Rzeczypospolitej lub przynajmniej w jakiejś polskiej wersji komunitaryzmu.

Podział na poglądy liberalne i narodowe należy oczywiście opatrzyć dużym zastrzeżeniem umowności, ponieważ, jak się zdaje, szczególnie liberalizm – choć ta uwaga w pewnym stopniu odnosi się także do naszych dzisiejszych narodowców – niejednokrotnie stanowi u nas modny kostium, nałożony po 1989 roku na wcześniejsze podziały i spory. I tak zapewne nie unikniemy w tym względzie nieporozumień oraz zarzutu niejasności. W jednym i drugim wypadku chodzi bowiem o pewien dominujący styl myślenia o współczesnej Polsce, na który składają się wypowiedzi publicystów, książki, trendy intelektualne na uniwersytetach i w tzw. środowiskach, ale też polityczne deklaracje i praktyczne działania w sferze publicznej, szczególnie w mediach i sferze edukacji. Czasami te dwie postawy przekładają się także na pewne slogany i zachowania w polityce partyjnej.

Wielu zwolenników liberalizmu w Polsce twierdzi dzisiaj, że szczególnie wobec nadmiaru martyrologii i powstaniowej bohaterszczyzny w naszej tradycji narodowej – istnieje teraz potrzeba upowszechnienia nowoczesnej wizji “patriotyzmu minimalnych środków”. Będą do nich zaliczać płacenie podatków, uczciwe prowadzenie interesów, praworządność, oraz takie cechy charakteru jak punktualność, pracowitość i sumienność. Wzorce te składają się na swoisty brewiarz patriotyczny nowoczesnego, ekonomicznego Polaka po 1989 roku. Patriotyzm minimalnych środków łączy się często ze stanowczym odrzuceniem form patriotyzmu wiążących się z cierpieniem, aktami wyrzeczenia, heroicznym bohaterstwem. Są one nie tyle nieadekwatne do naszej obecnej sytuacji, co przede wszystkim skażone obcym dla liberalnego świata duchem militaryzmu, nacjonalizmu i zaborczości, jakimś rodzajem wschodnioeuropejskiego, nacjonalistycznego atawizmu. Strona przeciwna definiuje patriotyzm polski wokół pojęcia narodu jako oblężonej twierdzy. Patriotyzm zostaje sprowadzony do funkcji obrony narodowych imponderabiliów przed wciąż mnożącymi się zagrożeniami zewnętrznymi. Celem nadrzędnym jest niepodległość, której jakoby w pełni nadal nie mamy lub którą ktoś podstępem wciąż chce nam wydrzeć. Patriotyzm ten ma więc sens wyłącznie jako mechanizm obronny, kierujący się radykalną, “bolszewicką” logiką – im bliżej jesteśmy pełnej niepodległości, tym zacieklej powinniśmy o nią walczyć. Motorem tego rozumienia patriotyzmu jest najczęściej skrywana własna słabość.

To pierwsze, liberalne podejście do kwestii patriotyzmu może być uznane za pewną formę “realizmu” i pragmatyki, podczas gdy to drugie, tradycyjno-narodowe, zawiera wiele “idealistycznych” założeń. Jest w tym podziale coś wyjątkowo żywotnego i trwałego w polskiej tradycji. Na przełomie XIX i XX wieku romantyczna wizja narodu i patriotyzmu została radykalnie zakwestionowana przez narodowców. “Malowany ułan”, pielgrzym wieczny tułacz, skazany na zatracenie powstaniec – wszystkie te narodowe wzorce znalazły się pod ostrzałem krytyki formułowanej przez narodowców w imię politycznego realizmu. Dzisiaj na endecję patrzy się przede wszystkim przez pryzmat “obozu narodowej nienawiści”, jako na propozycję ciasno pojętego, ksenofobicznego nacjonalizmu, zapominając, że była ona także buntem przeciw tradycji romantycznej i próbą sformułowania nowoczesnego patriotyzmu związanego z narodowym i państwowym interesem, patriotyzmu odpowiedzialności za państwo. Dla niektórych reprezentantów narodowego ruchu, jak Wojciech Wasiutyński czy Adam Doboszyński, ten wątek endecji pozostał dominujący, niezależnie od ewolucji Narodowej Demokracji w kierunku brutalnego egoizmu narodowego i ksenofobii.

Dawny podział na antyromantyczny patriotyzm pragmatyczny i idealistyczny patriotyzm heroicznej obrony odżywa dzisiaj w swej nowej, dość nieoczekiwanej postaci. Dzisiejsi zwolennicy liberalizmu w Polsce, chociaż wiele mówią o nowoczesności, w swej pozytywnej koncepcji “patriotyzmu minimalnych środków” przypominają najbardziej staroświeckich, dziewiętnastowiecznych pozytywistów. W warstwie krytycznej zaś, w zdecydowanym odrzuceniu bohaterszczyzny i martyrologii upodobniają się do antyromantycznego realizmu głoszonego przez Romana Dmowskiego – chociaż ci z nich, którzy do akceptacji liberalnego świata dochodzili raczej drogą wewnętrznej polemiki z PRL-em, a nie przez lektury Friedmana czy Hayeka, chętniej widzieliby się w roli spadkobierców Stanisława Brzozowskiego. Wiele z romantycznych wyobrażeń zostało z kolei przejętych przez dzisiejszych obrońców narodowej tradycji. Nawet jeśli wciąż mają na ustach polski interes narodowy i przedstawiają się jako kontynuatorzy myśli politycznej Dmowskiego, faktycznie bardziej nawiązują do romantycznej tradycji patriotyzmu, który jest, jak twierdził Janusz Tazbir, “rewindykacyjny na zewnątrz, wobec Europy, i martyrologiczno-antyroszczeniowy wewnątrz”. W rzeczywistości więc niejednokrotnie brzydzą się propagowanym w Myślach nowoczesnego Polaka gospodarczym darwinizmem i modernizacją, przeciwstawiając każdemu projektowi nowoczesności ideał Polski sielskiej, biednej, byle katolickiej.

Oczywiście znaczenie tamtego sporu z przełomu wieków jest jednak całkiem odmienne od tego, który rozgrywa się dzisiaj między zwolennikami liberalizmu i tradycji narodowej. Tamten spór narodowych realistów wyrastał z potrzeby ukształtowania nowych patriotycznych postaw wobec perspektywy odzyskania przez Polaków własnej państwowości. Dlatego walka toczyła się nie z pojęciem narodu, lecz o jego nową definicję. Obecny spór takiego realnego związku z rzeczywistością jest pozbawiony. Żywi się własnymi fobiami w oderwaniu od faktu, że sfera publiczna w Polsce staje się coraz bardziej letnia i płaska, żeby zmieścić się w obszarze wartości kulturalnych, narodowych, religijnych i obywatelskich, składających się na wspólnotową tożsamość Polaków. Dlatego zwolennicy liberalizmu nadal będą uważać, że najważniejsze jest zdecydowane okrojenie patriotyzmu, wątpią bowiem, aby pojęcie narodu miało w dzisiejszym świecie jakiś sens, a obrońcy tradycji narodowych będą z uporem trzymać się form patriotyzmu defensywnego. W istocie obie strony dokonują swoistej redukcji idei patriotyzmu, każda na swój sposób. Niemniej wynik jest podobny – niezdolność do zaproponowania pozytywnej wizji patriotyzmu, odpowiadającego sytuacji, w której Polska znalazła się po 1989 roku.

II. Różne patriotyzmy

W różnych sytuacjach i w różnych czasach cenimy różne postawy patriotyczne. Uprawnione jest więc twierdzenie, że powstańczy model patriotyzmu stracił dzisiaj w dużej mierze swoją aktualność. Podobnie jednak “wokulszczyzna” jako pozytywistyczne wskazanie patriotycznej postawy wzbudzać musi dzisiaj raczej ironiczny uśmieszek: Gudzowaty jako współczesny Wokulski. Odmienna sytuacja polityczna, inny rodzaj zagrożeń i wyzwań określał treść polskiego patriotyzmu przed i po powstaniu 1863 roku, w dwudziestoleciu międzywojennym, w PRL-u, czy wreszcie po 1989 roku. Ignorowanie tego dość oczywistego faktu jest jednym z głównych grzechów dzisiejszych narodowych tradycjonalistów, którzy w ten sposób mumifikują bez skrupułów ideę polskiego patriotyzmu, odbierając jej wszelki powab aktualności i wywołując u współczesnych jedynie wzruszenie ramion lub znudzenie. Nie da się dzisiaj, dla przykładu, realizować wizji polskiego patriotyzmu nakreślonej w latach trzydziestych przez Józefa M. Bocheńskiego, patriotyzmu rozumianego przede wszystkim jako zbrojna straż Polaków na przedmurzu europejskiego chrześcijaństwa. Ta idea związana była ściśle z sytuacją, w której rodziła się i trwała II Rzeczpospolita, wyrastała z realnego zagrożenia państwowej egzystencji ze strony bolszewickiej Rosji. Jeżeli dzisiaj nasi narodowcy znów podejmują retorykę zagrożenia, to czynią tak raczej z jakiejś własnej kalkulacji niż z rzetelnego rozpoznania sytuacji. W ich ujęciu idea polskiego przedmurza okazuje się obrotowa i to, co kiedyś miało bronić Polaków przed autentycznym barbarzyństwem i egzystencjalnym zagrożeniem ze wschodu, dzisiaj ma chronić przed wrogami polskości z zachodu, wytworzonymi przez własne kompleksy i słabości. Ta obronna postawa, o ile nie trafia akurat w jakiś czuły społecznie punkt, wydaje się dzisiejszym Polakom niewiarygodna, bowiem nie znajduje potwierdzenia w powszechnym odczuciu realnych, zewnętrznych zagrożeń. Jak zauważa Jerzy Jedlicki w Obliczach polskiego patriotyzmu, “wartości zagrożone zwyżkują, niezagrożone słabną. Ponieważ nie odczuwamy dziś zewnętrznego zagrożenia naszego bytu i suwerenności (rzecz niezwykła w dziejach polskiego narodu), to mamy paradoks: brak zagrożenia staje się zagrożeniem wartości i chłodzi uczucia patriotyczne”.

Nie wydaje się wszakże, aby owa wielość patriotycznych postaw, zależna od doraźnych okoliczności, musiała nieuchronnie prowadzić do przekonania, że we współczesnej Polsce sens mają tylko niektóre, mocno zredukowane, okrojone formy patriotyzmu. Podobnie brak zagrożenia nie musi studzić patriotycznych uczuć, jeśli będziemy skłonni uznać, że patriotyzm nie ma jedynie funkcji obronnych, reakcyjnych, lecz może być także postawą pozytywnego zaangażowania – może być wartościotwórczy. Nieprzemijalność refleksji nad ojczyzną ks. Józefa Tischnera w jego Etyce solidarności wynika stąd, że autor wydobył tę najważniejszą stronę patriotyzmu: konieczność odnoszenia patriotycznych postaw do okoliczności oraz ich wartościotwórczy charakter nakłada na nas obowiązek definiowania idei patriotyzmu wciąż od nowa. Tischner zauważa bowiem: “Codziennie staje przed nami sprawa Ojczyzny. Ojczyzna przychodzi ku nam jako jakiś dar. Zarazem od nas zależy trwanie Ojczyzny. Mimo że Ojczyzna jest dla nas darem, jej los od nas zależy”. Idea patriotyzmu powinna więc polegać na właściwym rozpoznawaniu i opisywaniu zewnętrznych okoliczności, w których znajdujemy się w danym czasie, oraz na sprecyzowaniu, jakie postawy są w tych okolicznościach najbardziej pożądane. W naszym obecnym położeniu oprócz reakcji na okoliczności wewnętrzne – o których będzie jeszcze mowa – dyskusja na temat patriotyzmu powinna być jednocześnie próbą udzielenia sensownej odpowiedzi na pytania o przyszłość Polaków wobec takich zjawisk jak integracja europejska, przemiany w Europie Wschodniej, zachodzące w świecie procesy globalizacyjne i kulturalne. Teoretycznie ogromna rola przypada w tym dziele inteligencji, która powinna brać na siebie obowiązek ciągłego definiowania patriotyzmu polskiego od nowa, dopasowywania go do zmiennych okoliczności i podtrzymywania jego wartościotwórczego charakteru.

Zmienność patriotycznych postaw pozornie może przemawiać za uznaniem obiekcji zwolenników liberalizmu w Polsce wobec narodowej wizji patriotyzmu. Proponują oni często redukcję patriotycznej lojalności do takich postaw jak rzetelne płacenie podatków, poszanowanie prawa, przyzwoitość, uczciwość i punktualność. Nie ma powodu, aby im przeczyć, a jednak ta redukcja często nie jest tylko wyrazem pewnej “współczesnej roztropności”, lecz kryje się za nią pewna ideologiczna intencja. To oczywiste, że obiektywnie rzecz biorąc, człowiek, który płaci rzetelnie podatki, jest lepszym obywatelem niż ten, który oszukuje i ich nie płaci. Może też taką rzetelność obywateli w wypełnianiu ich obowiązków wobec państwa nazwać pewną formą patriotyzmu. Podobnie jest i z innymi przykładami, jak praworządność. Odmowa zapłacenia łapówki także jest postawą obywatelską.

Problem tkwi jednak w tym, że powyższe przykłady często padają tylko po to, aby zaraz przejść do kontrataku i wykazać anachroniczność czy wręcz szkodliwość innych form patriotyzmu. Dobudowuje się tutaj cały historiozoficzny sztafaż rozwoju, zgodnie z którym przeszliśmy pewną drogę redukcji narodowych uczuć od prymitywnych, militarystycznych form patriotyzmu do akceptowalnych form patriotyzmu minimalnych środków. W pierwszym wypadku mamy do czynienia z odruchami irracjonalnymi, agresywnymi i stadnymi należącymi do mrocznego świata etnicznych nacjonalizmów, z którym liberał nie będzie się identyfikował, w drugim chodzi o cywilizowane formy postępowania wpisane w racjonalny porządek współczesnego, ekonomicznego świata, charakteryzujące nowoczesne społeczeństwo obywatelskie. To dlatego rzetelne płacenie podatków i punktualność jest godną zalecenia formą obywatelskiej postawy, podczas gdy na przykład gotowość do poświęcenia życia dla innych współobywateli wydawać się będzie podejrzana, jeśli nie zostanie od razu zakwalifikowana jako fanatyzm lub aberracja. Ten schemat nasi liberałowie sprzedają w swej publicystyce często jako prawdę obiektywną, wynikającą z rozwoju nowoczesnych, cywilizowanych społeczeństw. W rzeczywistości jednak powtarzają argumenty najbardziej staroświeckiej odmiany dziewiętnastowiecznego liberalizmu w wydaniu Condorceta, Milla i Constanta, którzy uważali, że rozwój społeczeństw prowadzi do zaniku narodowych więzi i mitów, zastępowanych nieuchronnie przez beznamiętne, racjonalne reguły wolnorynkowej ekonomii i bezosobowego prawa. Warto jednak zauważyć, że ten typ nowoczesnej cywilizacji, którego efektem ma być kulturalny, tolerancyjny, dobroduszny i uczciwy obywatel, z powodów ideologicznych jest świadomie konstruowany w opozycji do koncepcji aktywnego i solidarystycznego obywatelstwa – przy czym ostatecznie zostaje pogrzebana idea społeczeństwa obywatelskiego, tak jakby uczciwość musiała być sprzeczna z postulatem politycznego zaangażowania obywatelskiego. Zresztą dzisiaj wielu ludzi w Polsce zdaje się tak właśnie sądzić i warto zadać sobie pytanie, skąd wzięło się u nich to mocne przekonanie.

Na Zachodzie w progresywistyczno-cywilizacyjny ideał liberalizmu przestali wierzyć nawet byli bojownicy ‘68 roku, którzy dzisiaj z ramienia partii socjaldemokratycznych i ekologicznych zajmują rządowe posady. Na nowo odkrywają oni sens pojęcia polityki, zaangażowania, narodu i narodowych interesów. Najpierw musieli zaangażować się w wojnę w Kosowie, teraz budują podstawy wspólnej polityki obronnej i wspólnego przemysłu zbrojeniowego w UE. Dlatego kiedy słyszymy od polskich zwolenników liberalizmu o patriotyzmie minimalnych środków, nie dajmy się zwieść ich retoryce: przemawia przez nich nie nowoczesny, europejski liberalizm, ale polski zaścianek. Ten zaścianek nie rozumie do końca konsekwencji tego, co wydarzyło się z Polską po 1989 roku i żyje nadal w stanie półdrzemki. Przystąpienie Polski do NATO i nasze członkostwo w UE oznacza dla współczesnych Polaków nie tylko możliwość beztroskiego korzystania z dobrodziejstw gospodarczego rozwoju. Może się zdarzyć, że młodzi Polacy będą musieli ryzykować swoje życie w imię pewnych politycznych interesów i idei. Ciekawe, jak wówczas poradzą sobie nasi liberałowie bez idei polskiego patriotyzmu. Czy będą twierdzić, że ta ofiara jest konieczna w imię obrony idei rzetelnego płacenia podatków i punktualności?

III. Dwa światy – jedna demokratyczna ojczyzna

Trzeba stanowczo odrzucić insynuacje, że patriotyzm jest całkowicie sprzeczny z ideą liberalizmu. Prowadziłoby to do wniosku, że żaden liberał nie może być patriotą. Prawdą natomiast jest, że dla pewnej formy dogmatycznego liberalizmu, z jakim mamy niekiedy do czynienia we współczesnej Polsce, idea patriotyzmu jest dość kłopotliwa. Nakłada bowiem na jednostkę zobowiązania, które nakazują przekroczyć horyzont indywidualnych interesów. Uzasadnienie takiego zobowiązania patriotyzm czerpie z ratio wspólnoty, ze społecznej ogólności, wreszcie z koncepcji narodu. Z tego względu nie można całkowicie oderwać idei patriotyzmu od ofiarności, wyrzeczenia czy solidarności. Gotowość do ofiary pozostanie sednem każdego patriotyzmu, który nakazuje odwrócić hierarchię indywidualnych wartości, stawiając dobro innych współobywateli ponad własne potrzeby czy pragnienia – zgodnie z zasadą “jedni drugich ciężary noście”. Z punktu widzenia sformułowanej dogmatycznie indywidualnej, negatywnej koncepcji wolności taki typ zobowiązania musi być niezrozumiały. Nie daje się wytłumaczyć
w obrębie świadomej, jednostkowej decyzji, więc jeśli nie jest na przykład indywidualną zachcianką, musi być efektem przemocy, którą wspólnota, a przede wszystkim działająca w jej imieniu władza wywiera na jednostkę. W ten sposób jednak skrajny liberalizm może znaleźć się w opozycji do demokracji.

Przekroczenie horyzontu indywidualnych interesów, uzasadnianych czy to przez konieczność przetrwania i podtrzymania własnego życia, czy to przez potrzebę samorealizacji i samoekspresji, dyktuje sama idea demokracji. Ktoś może stwierdzić, że to więzy narodowe przełamują egoistyczne i narcystyczne skłonności jednostki. Nie ma tutaj żadnej sprzeczności, bowiem wspólnota demokratyczna zawsze wytwarza jakiś typ politycznej lub etnicznej wspólnoty narodowej. Na Zachodzie ten związek między demokracją i narodem został przypieczętowany przez rewolucję francuską, która stworzyła pojęcie politycznego narodu, później także państwa narodowego. W Polsce związek ten ma dłuższą tradycję i sięga demokratycznej, partycypacyjnej koncepcji narodu politycznego w pierwszej Rzeczypospolitej z XVI i XVII wieku. W każdym razie demokracja, rozumiana jako równo rozdzielony obowiązek uczestnictwa we własnej wspólnocie, zmusza każdego obywatela do budowania tożsamości w relacji do innych ludzi – zakłada więc przełamywanie indywidualnego egoizmu.

Tak oczywiście być nie musi. Wspólnota demokratyczna, o ile nie ma mieć charakteru wyłącznie rewindykacyjnego, pasywnego lub egoistycznego, nie może opierać się tylko na ideale równości. Konieczna jest tu także obecność etyki solidarności, która nakłada na obywateli wzajemne zobowiązania, wykraczające niekiedy znacznie poza własny, utylitarny interes. Polska jest krajem Solidarności, ale jednocześnie nasza współczesna rzeczywistość kieruje się zgoła innymi, odległymi od etyki solidarności regułami. Nie znaczy to, że współcześni Polacy w ogóle są pozbawieni wspólnotowych więzi. Od kilku lat w Polsce umacnia się i nabiera znaczenia “wspólnota swojacka”, wspólnota przez lata umiejętnie przywoływana przez SLD i Aleksandra Kwaśniewskiego. Ta wspólnota nie ma głębokich cnót ani dalekosiężnych marzeń, nie kieruje się wielkimi wizjami i nie jest skora do poświęceń. Jej podstawą jest masowa kultura i konsumpcja. Z początku przybierała jeszcze swojskie, przaśne formy disco-polo i kierowała się dosyć mglistym sentymentem, tęsknotą za bezpiecznym PRL-em. Ktoś mógł się nawet łudzić, że przyjmie ona “ludowy” charakter, jednak z czasem stawała się coraz bardziej skomercjalizowana i pozbawiona własnego wyrazu. Dzisiaj żywi się kolejnymi odcinkami reality show i czerpie nieustające przyjemności z rodzinnych wycieczek do supermarketu. Ten typ wspólnoty nie potrzebuje korzeni, jest powierzchowny i łatwy – wymaga przede wszystkim potwierdzenia swojego dobrego samopoczucia, względnej stabilności oraz jakiejś ikony, na przykład uśmiechniętej pary prezydenckiej na okładce kolorowego magazynu. Co jednak stanie się z tą wspólnotą, kiedy w końcu zostanie wypluta przez kulturę masową, kiedy supermarkety się znudzą, kiedy wokoło pozostanie “stara bieda”, a obdarzeni zaufaniem postkomuniści ponownie zawiodą oczekiwania?

Patriotyzm bierze się z odruchu solidarności z członkami własnej wspólnoty i wykracza poza horyzont indywidualnej korzyści czy kalkulacji, koncentruje się na innych. Czy więc w ogóle jest możliwy w sytuacji, kiedy skłonni jesteśmy odmawiać części naszych współobywateli wszelkiej wartości i znaczenia? Polską wspólnotę charakteryzuje głęboka dychotomia, przezwyciężana jedynie w wyjątkowych momentach dzięki nieoczekiwanym zrywom solidarności. Jest to wspólnota jakby od dawna podzielona. Zdaniem Miłosza, dychotomia ta zrodziła się w momencie upadku idei pierwszej Rzeczypospolitej, a dokładniej rzecz ujmując – w momencie odmowy przez stary republikański świat podjęcia reformy i otwarcia się na Zachód: “W końcu XVIII wieku nastąpił w Polsce rozłam na obóz reform i obóz sarmacki i ten rozłam, pod różnymi przeobrażeniami, utrzymał się do dziś, choć w warunkach niejawności albo półjawności wymyka się definicjom.” – stwierdza Miłosz. Trudno jednak jednoznacznie rozstrzygnąć, czy podział ten wynikał bardziej z uporu i zacofania starego świata, czy z arogancji i poczucia wyższości reformatorów. W każdym razie trwale wyznaczył podział polskiej wspólnoty na ciemnych i oświeconych, chamów i panów, motłoch i inteligencką elitę. Spór o modernizację i nowoczesne rozumienie narodu z przełomu XIX i XX wieku nadał temu podziałowi jeszcze silniejsze zabarwienie ideologiczne. W końcu trudno było uwolnić się od wrażenia, że podział przebiegający wzdłuż granicy modernizacji był w Polsce linią frontu w walce nie o nowy model cywilizacyjny dla kraju, ale o nową ideologię – “nową wiarę”. Zapewne z tego powodu tak wielu zwolenników nowoczesności po 1945 roku dało się uwieść przez modernizacyjny mit marksizmu w stalinowskim PRL-u.

Jednym z głównych wyróżników owej dychotomii polskiej wspólnoty był niechętny stosunek lewicowej, laickiej inteligencji do narodu, który jawił się jej najczęściej jako “wstrętny tłumek”. Ciekawą egzemplifikacją tej do końca niejednoznacznej niechęci są te fragmenty ze Zniewolonego umysłu po latach Andrzeja Walickiego, w których autor szczerze przyznaje się do głębokiego rozczarowania gomułkowskim komunizmem. Jego zdaniem, po 1956 partia obiecywała rehabilitację narodowych tradycji, dając nadzieję na odbudowanie jakiejś szerszej, jednoczącej Polaków podstawy. Zamiast tego pod koniec lat sześćdziesiątych wygenerowała snobistyczną, przaśno-konsumerystyczną dulszczyznę o ciasnych horyzontach – drobnomieszczańskiego kołtuna. Resentymentalny stosunek do “ludu” był produktem szczególnego sojuszu oświeceniowej dyktatury wychowania, lewicowego, inteligenckiego etosu
i marksistowskiej koncepcji modernizacji, i przybierał szczególnie histeryczne formy wówczas, gdy rzeczywistym stawał się lęk przed pospolitą, nieobliczalną i roszczeniową, krnąbrną, brutalną i niekiedy wprost wyzywająco nihilistyczną stroną polskiego narodu, jak na przykład w 1968 roku. Jednak równocześnie czynił polską inteligencję lewicową zupełnie odporną na religijne i narodowe doświadczenia Polaków, takie jak obchody milenijne w 1966 roku. Dynamiczny dualizm polskiej wspólnoty – z jednej strony chęć okiełznania za wszelką cenę mrocznych żywiołów polskiego ciemnogrodu, z drugiej zaś pojawiające się co pewien czas wybuchy fascynacji polską “ludowością” i próby pogodzenia się z narodowym katolicyzmem, w końcu także marzenie o pełnym zjednoczeniu się inteligencji z ludem – prowadził do rozchwiania jej wewnętrznej tożsamości i do najbardziej skrajnych postaw odrzucenia i akceptacji. W latach 50. Tadeusz Kroński chciał krnąbrną polską duszę wlać w żelazne formy stalinowskiego komunizmu. Uważał bowiem, że w Polsce demokracja zawsze otwiera drogę “antysemickiemu motłochowi”. Według Adama Schaffa komunizm był jedyną szansą uratowania Polaków przed ich faszyzmem. W złagodzonej formie podobne myśli pojawiały się także u Miłosza, który jeszcze w latach 80. odmawiał używania słowa naród, czy w jeszcze innej konstelacji u Walickiego, który
rozczarowany endeko-komunistyczną oraz okcydentalno-snobistyczną formą odradzającej się po odwilży idei narodowej szukał inspiracji w rosyjskiej tradycji narodu, “za rzeczywiste duchowe odrodzenie Rosji” gotowy nawet zapłacić “wewnętrzną rusyfikacją wszystkich Polaków”. W tym samym mniej więcej czasie idea patriotyzmu, ojczyzny i wspólnoty narodowej stała się także obiektem skrajnych niekiedy ataków ze strony tzw. szyderców w literaturze oraz “błazeńskiej” kontestacji w środowisku rewizjonistów. Warto przywołać wszystkie te postawy, bowiem okazały się one nadzwyczaj trwałe. Obok antyromantycznej tradycji dawnych realistów dostarczają one dzisiaj argumentów przeciwko jakiejś bardziej jednoznacznej restytucji idei patriotyzmu i narodu.

W naszej nowszej historii istnieją także ważne próby przezwyciężenia owej dychotomii polskiej wspólnoty i odszukania w niej jakiejś formy podstawowej jedności. Pierwsza próba została podjęta w obszarze sztuki przez Gombrowicza, który przede wszystkim w Trans-Atlantyku i Ślubie zaproponował wielką i wyzwalającą syntezę sprzecznych, zdawałoby się, wątków polskiej tradycji. Ta próba nie została przyswojona i główny nurt interpretacji Gombrowicza w latach 80. i 90. poszedł przede wszystkim drogą wydobywania z jego twórczości krytyki tradycyjnej polskości. Druga próba dotyczyła polskiej religijności i duchowości. Wobec agresywnej ateizacji życia w PRL-u Stefan kardynał Wyszyński podejmuje zadanie budowy powszechnego, ludowego Kościoła w Polsce, czego kulminacją stają się obchody milenijne. Jak już wspomniano, to przedsięwzięcie nie pozostawiło większego śladu w świadomości lewicowych intelektualistów, którzy dopiero w latach 70. szukali zbliżenia z Kościołem, co zresztą nie okazało się trwałym zjawiskiem, jak dowodzą liczne przykłady po 1989 roku. Trzecia próba miała charakter polityczny – była nią wspólnota pierwszej Solidarności w latach 1980-81. Jak się wydaje, ona również nie zdołała trwale przezwyciężyć dychotomii polskiej wspólnoty.

Te niepowodzenia nie pozostały bez konsekwencji dla stanu naszej demokracji, której wyraźnie brakuje jakiejś szerszej, jednoczącej podstawy. Dzisiaj wielu młodych beneficjantów transformacji, po 1989 roku zaliczanych pogardliwie do środowiska yuppies, patrzy niekiedy na swych rówieśników ze Słupska, Olsztyna czy Łodzi, pozbawionych możliwości pracy i wywodzących się często ze zdegenerowanych środowisk, jak na przybyszów z innej, obcej i zdecydowanie niesympatycznej planety. Nie wyobrażają sobie, aby w jakiejkolwiek sytuacji w imię jakiejś ogólniejszej jedności mogli zdobyć się wobec nich na gest poświęcenia. I odwrotnie, nie oczekują podobnych gestów ze strony tej obcej, groźnej czarnej masy. Czy ta głęboka rysa na polskiej wspólnocie politycznej musi być zjawiskiem trwałym? Czy polska demokracja zdoła ją zasklepić – a zatem czy ma szansę stania się jeszcze jedną, tym razem nareszcie udaną próbą zniesienia owej dychotomii?

IV. Solidarystyczne korzenie patriotyzmu

Nie można oprzeć patriotyzmu jedynie na jakiejś płytkiej formie afirmowania “swojego” i na dobrotliwej pobłażliwości dla współziomków. Taki typ wspólnotowej solidarności sprzyja oczywiście wykształceniu się powszechnie uznawanych form patriotyzmu i poczucia wzajemnych więzi. Jednak pozostawiony samopas – często się wyradza. Budowanie tej afirmatywnej wspólnoty zaczyna się od wysublimowanej nostalgii dzisiejszych prawicowych intelektualistów za sarmackimi ideałami i lokalnością w wydaniu Pana Tadeusza, kończy się jednak, niestety, na swojactwie i postkomunistycznej Gemütlichkeit w wydaniu SLD i prezydenckiej pary Kwaśniewskich. Istnieje niepokojący związek między tymi dwoma formami afirmacji.

Na solidarystyczne i obywatelskie korzenie patriotyzmu należy spojrzeć znacznie szerzej, przez pryzmat związku solidarności z żyjącymi obok nas współobywatelami, z przeszłymi pokoleniami oraz z tymi, które dopiero po nas przyjdą. Taki typ solidaryzmu obywatelskiego funkcjonuje przede wszystkim w obrębie demokratycznej wspólnoty, chociaż nie musi mieć wyłącznie charakteru narodowego. Idea patriotyzmu zawiera przecież w sobie także elementy uniwersalistyczne.

W polskiej tradycji jest silnie obecna idea społecznego solidaryzmu, która nabiera nowej siły wyrazu, jeśli odnieść ją do obecnej sytuacji w Polsce. W tym kontekście przemiana, jaką przeszedł Borowiecki pod koniec Ziemi obiecanej Reymonta – na którą zresztą krytyka tak utyskiwała, że sztuczna i nieprzekonująca – przemiana z bezwzględnego lodzermenscha w społecznika, powinna zostać w obecnych okolicznościach wolnego rynku i modernizacji od nowa, poważnie przemyślana. Swego czasu Adam Michnik w eseju Kłopot i błazen przyznał, że lewicowa, laicka inteligencja czuje się czasami obco wśród haseł: Bóg, Honor, Ojczyzna, jednocześnie twierdził jednak, że “w słabości i podeptaniu Bóg, Honor, Ojczyzna przestają być akcesem do zbiorowego konformizmu, stają się formułą moralnej i intelektualnej solidarności ze światem skrzywdzonych i poniżonych”. Patriotyzm rozumiany jako postawa solidarności ze skrzywdzonymi i poniżonymi współobywatelami, szczególnie tymi, którzy nie radzą sobie w dzisiejszym wyścigu szczurów lub zostali pozostawieni w nieszczęściu samym sobie, nie stracił racji bytu po upadku PRL-u, lecz nabrał nowego znaczenia. Pewien stopień społecznego i ekonomicznego egoizmu jest stanem szkodliwym dla trwałości i jakości każdej demokratycznej wspólnoty, już chociażby z tego względu, że w odczuciach ludzi dezawuuje pojęcie sprawiedliwości. Polska nie jest krajem bogatym i to pomimo jakościowego skoku, który pod tym względem dokonał się u nas bezsprzecznie na przestrzeni ostatnich dziesięciu lat. Jeżeli z jednej strony utrzymują się w Polsce znaczne obszary autentycznego ubóstwa, jeżeli ponad 30% Polaków żyje w nędzy, a 20% nie może od dłuższego czasu znaleźć pracy, jednocześnie zaś powstają społeczne enklawy żyjące na poziomie porównywalnym z poziomem sfer najbardziej zamożnych w najbogatszych krajach europejskich – to nie potrzeba do tego żadnej szczególnej socjalistycznej “wrażliwości”, aby stwierdzić, że taki stan rzeczy jest zły i nie wolno go tolerować. Opiera się on na odziedziczonej po ostatnich latach agonii PRL-u, a usankcjonowanej przez pierwsze lata nowej demokracji nierówności szans obywateli, na trwałym wykluczeniu części społeczeństwa z procesu nabywania własności i modernizowania kraju. Zmiana tego stanu rzeczy przez zbudowanie w Polsce autentycznego społeczeństwa właścicielskiego i obywatelskiego, o silnych więzach solidarności i szerokim udziale w życiu publicznym, powinna stać się treścią patriotyzmu polskiego na bliższą i dalszą przyszłość. Wartości te powinny także wyznaczać konkretne działania, które przeciwdziałałyby patologiom uniemożliwiającym stworzenie sprawiedliwszego porządku społecznego – takim jak utrwalanie nierówności szans, bezrobocie, korupcja, zagarnianie środków publicznych przez różne grupy interesów, oligarchizacja władzy, upartyjnianie państwa.

Solidarność w obrębie wspólnoty wyznacza także postawy szacunku wobec tych ludzi, którzy będąc kiedyś w wieku dzisiejszych beztroskich beneficjantów naszych przemian, musieli porzucić swoje osobiste plany i marzenia, i poświęcili życie dla wolności naszej ojczyzny. Jeżeli dzisiejszą demokrację wyabstrahujemy od tej ofiary, to w oczach współczesnych jej wartość niepomiernie spadnie i zbagatelizuje się, tym bardziej że nasza demokracja i tak wykazuje niepokojącą skłonność do destruowania własnych autorytetów i wartości. Nie ma ważniejszego i bardziej przekonującego świadectwa przywiązania do wartości własnej wspólnoty politycznej, swojego narodu czy państwa niż gotowość do narażania dla nich w odpowiedniej chwili własnego życia. W postawie takiej ani w jej przypominaniu nie ma nic z ducha okropnego militaryzmu. Nie sądzę, aby ci, którzy ginęli w Powstaniu Warszawskim, w stalinowskich więzieniach czy na ulicach Gdańska, byli ze względu na swoją postawę militarystami. Więcej – nie wydaje mi się także, aby ci, którzy dzisiaj domagają się odbudowania świadomościowej więzi między, mówiąc umownie, pokoleniem ofiar i bohaterów a dzisiejszym pokoleniem beneficjantów III Rzeczypospolitej, pragnęli w ten sposób złożyć swój szczególny hołd akurat Marsowi. Z pewnością solidarność z przeszłymi pokoleniami nie musi mieć na względzie wyłącznie czynów bohaterskich i na pewno należy rozumieć ją znacznie szerzej, w klasycznym Burke’owskim znaczeniu, jako szacunek dla pracy naszych przodków. Jesteśmy zobowiązani do ciągłego odczytywania na nowo i kontynuowania ich intelektualnego i kulturalnego dorobku. Z tego względu wszyscy ci, którzy w PRL-u, nawet przy pewnych drobnych koncesjach czy chwilowych zauroczeniach marksizmem, starali się utrwalać, popularyzować i kontynuować najbardziej istotne dla polskiej tradycji wątki kultury, sztuki i myśli, szli drogą pewnej patriotycznej cnoty i czynili tak z głębokiego przywiązania do polskiego dziedzictwa. Ich postawa jest ważna także dzisiaj, we współczesnej polskiej demokracji, a to ze względu na potrzebę związania jej reguł i instytucji z tymi wątkami polskiej myśli i kultury, które konstytuują naszą tożsamość. Natomiast ci, którzy w PRL-u (ale także i dzisiaj, świadomie czy nieświadomie kontynuując jego niesławną tradycję) fałszowali polskie dziedzictwo, niszczyli je, przyprawiali mu wykrzywioną marksistowską gębę – na pewno za patriotów uznani być nie mogą.

Trzeci typ solidarnościowych źródeł patriotyzmu to odpowiedzialność za ojczyznę, którą przekażemy w spadku następnym pokoleniom. Nie możemy myśleć jedynie w kategoriach egoistycznego interesu swojej generacji. Musimy myśleć i działać także w interesie tych, którzy dopiero po nas przyjdą. Taka solidarność jest, być może, najbardziej przekonującym argumentem na rzecz wejścia Polski do Unii Europejskiej, a przykładem pewnej ułomności naszej debaty publicznej jest fakt, że tak rzadko argument ten pojawia się w dyskusji o naszym członkostwie. Być może wejście Polski do UE spowoduje wysokie koszty i konieczność nowych wysiłków, które będziemy musieli ponieść. Być może nawet z pełnych dobrodziejstw uczestnictwa w integracji europejskiej wielu z nas po prostu nie zdąży już skorzystać. A jednak nasze członkostwo w Unii może zmienić zasadniczo los naszych potomnych na lepsze, dać im szansę, której sami nie posiadamy. I dlatego myślenie o własnym kraju w kategoriach kilku pokoleń naprzód – zjawisko niezmiernie rzadkie wśród naszej klasy politycznej – jest jednym z ważniejszych dowodów patriotycznego przywiązania do własnej ojczyzny.

V. Wyjść z okopów

Minął kolejny rok przemian w Polsce, a my nadal żyjemy jakby w okopach. Nawet jeśli na początku nie mogło być inaczej i nasi liberałowie – ci o rodowodzie realistów i ci wywodzący się z “szyderców” i “błaznów” – musieli sięgnąć po dyktaturę wychowania, aby ochronić nas przed nami samymi, to dzisiaj ich postawa nie ma racji bytu, a ściślej jedyną racją jej utrzymania pozostaje tylko pragnienie utrzymania rządu dusz. Nie ma też uzasadnienia defensywna postawa obrońców naszej narodowej tradycji. Rzecz rzadka na przestrzeni ostatnich stu lat: mamy oto pełną możliwość kształtowania naszej tożsamości i przyszłość naszego narodu leży w naszych rękach. Taka sytuacja wymaga samodzielnego myślenia i odwagi. Debata na temat polskiego patriotyzmu – jak i na inne tematy dotyczące naszej demokracji – musi nabrać szerszego oddechu i uwolnić się od fobii.

Polsce nie zagraża dzisiaj bezpośrednio żaden agresywny, nietolerancyjny nacjonalizm. Ci, którzy ewentualnie mogliby zostać przezeń uwiedzeni, włożyli kapcie, bez umiaru bawią się pilotem do telewizora i piją piwo. Niektórzy w upowszechnieniu się tego typu degradacji społecznej dostrzegać będą najlepszą gwarancję, że nie odrodzą się więcej w naszym kraju stare demony polskiego nacjonalizmu i nietolerancji. Nie rozumieją, że taki stan społecznej barbaryzacji i wykorzenienia dzieli od demagogii, populizmu i niechęci wobec innych bardzo cienka i niestabilna w polskich warunkach warstwa dość łapczywej konsumpcji. Dzisiaj polskiej demokracji nie zagraża idea patriotyzmu i to nie jej należy się bać, jak sugerują niektórzy. Zagraża jej brak tej idei, lekceważenie obywatelskich powinności wobec innych, niechęć do lojalności wobec własnego kraju, brak poszanowania wolności, obojętność wobec przyszłości współobywateli, egoizm i krótkowzroczne samozadowolenie.

Chodzi więc o to, aby nasza demokracja była trochę bardziej ciepła. Czy nie dlatego właśnie Polacy zdecydowali się wyjść z PRL-u i przejść przez czyściec trudnych, czasami bolesnych wyrzeczeń i społeczno-ekonomicznych przemian? Czy nie dali dość dowodów na to, że są gotowi wyjść z okopów i mogą bez strachu i uprzedzeń odbudować swoją narodową tożsamość? Już czas opuścić ten czyściec.

 

Tekst ukazał się w “Znaku”, 4/2002, s. 13–30, a następnie w wydanym przez OMP wyborze tekstów Marka A. Cichockiego Władza i pamięć.



Marek A. Cichocki - Filozof, germanista, politolog, współtwórca i redaktor „Teologii Politycznej”, dyrektor programowy w Centrum Europejskim w Natolinie i redaktor naczelny pisma „Nowa Europa”, adiunkt w Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych Uniwersytetu Warszawskiego (specjalizuje się w historii idei i filozofii politycznej). Autor książek "Władza i pamięć" (OMP 2005), "Porwanie Europy" (OMP 2004) i "Ciągłość i zmiana" (1999), twórca programu w TVP Kultura „Trzeci punkt widzenia” (wraz z Dariuszem Gawinem i Dariuszem Karłowiczem).

Wyświetl PDF