Przemysław Żurawski vel Grajewski
Polityka polska na forum Unii Europejskiej 2005-2007 a cele polityczne Rzeczypospolitej – próba oceny Rzeczpospolita przystępując do Unii Europejskiej z dniem 1 maja
2004 r. zakończyła trzynastoletni okres akcesyjny (licząc od traktatu
stowarzyszeniowego z 1991 r.), w którym z uwagi na jego naturę, występowała tak
wobec Brukseli, jak i państw członkowskich Wspólnot w charakterze petenta. Zamknięto
w ten sposób także etap starań Warszawy o wprowadzenie RP do struktur
politycznych i decyzyjnych świata zachodniego – czyli instytucjonalizacji
miejsca Polski w Europie. Starania te uwieńczone zostały pełnym powodzeniem
wcześniej (w 1999 r.) na kierunku NATO, zaś w 2004 r. także i UE. Przed
Rzeczpospolitą stanęło zatem nowe wyzwanie – konieczność udzielenia odpowiedzi
już nie na pytanie o to, czy Polska powinna być członkiem Unii i jak to
osiągnąć, ale o to, jak członkostwo to wykorzystać. Jest ono bowiem jedynie narzędziem realizacji celów polityki
polskiej i w tym sensie było celem instrumentalnym, a nie strategicznym. Częste
w polskiej debacie publicznej stwierdzenie,
że naczelnym zadaniem Warszawy jest obecnie umacnianie własnej pozycji
politycznej tak w UE, jak i w NATO i na rzecz jego realizacji należy poświęcić
inne, jest odpowiedzią błędną, gdyż banalną i znów dotyczy celu
instrumentalnego, a nie strategicznego. Prowokuje bowiem pytanie o to, na rzecz
osiągnięcia jakich celów Rzeczpospolita powinna wykorzystywać swoją silną
pozycję w strukturach unijnych, gdy już ją zbuduje. Opinia zaś, iż im ta
pozycja jest silniejsza, tym lepiej, nie podlega dyskusji i nie może być
zaczynem poważnej debaty. Zresztą żadna pozycja nie jest tak silna, aby nie można
jej było uczynić jeszcze silniejszą, a zatem odkładanie realizacji zadań
strategicznych do czasu osiągnięcia owej mitycznej pozycji w UE w istocie jest
jedynie nieudolnym tłumaczeniem zalecenia bierności na tych kierunkach, które
jak polityka zagraniczna, czekać nie mogą i nie będą. Nieobecność Polski jako podmiotu
gry międzynarodowej na scenie europejskiej, datująca się w istocie od Sejmu
Niemego (1717), a formalnie od 1795 r., z krótką przerwą na międzywojenną
niepodległość oraz świeże doświadczenie charakterystycznej dla państwa
akcesyjnego – i podkreślmy to jeszcze raz, naturalnej na tamtym etapie –
uległości Polski wobec partnerów ze „starej” UE, spowodowały, iż objawienie się
Rzeczypospolitej jako pełnoprawnego członka Wspólnot, świadomego swych celów i
zdeterminowanego w ich realizacji wywołało wstrząs i niechęć w licznych
środowiskach zachodnioeuropejskiej klasy politycznej, pozbawionej tradycji
kontaktowania się z podmiotowo traktowaną Warszawą. Nie powinien być zatem
zaskoczeniem fakt, iż na czas rządów PiS w latach 2005-2007 przypadał okres
bolesnej dla obu stron konfrontacji z rzeczywistością. Polska przestała być li
tylko petentem, a zaskoczeni tym faktem politycy państw „starej” UE musieli z
niechęcią przyjąć to do wiadomości. Lata 2005-2007 były zatem okresem
ujawniania się praktycznego znaczenia nowej pozycji politycznej Polski w
Europie, świeżo zyskanej na bazie pełnego członkostwa w Unii i wzmocnionej
zdynamizowaniem przemian politycznych na obszarze WNP, wynikającym z
pomarańczowej rewolucji na Ukrainie. Jednocześnie zaś Rzeczpospolita została
postawiona wobec wyzwania, jakim stała się konieczność obrony skali swych
formalnych wpływów na proces decyzyjny UE, która to skala zagrożona została w
wyniku modyfikacji systemu głosowania w Radzie Unii proponowanych na bazie
traktatu konstytucyjnego, a potem traktatu reformującego. Owe trzy fakty –
przystąpienie Polski do Unii Europejskiej, rewolucja ukraińska i reforma
instytucjonalna UE – determinowały bieżące cele polityki RP i tworzyły nowe dla
niej możliwości. Oceniając politykę polską
prowadzoną w latach 2005--2007 na forum Unii należy więc odpowiedzieć na
pytania o to, czy była ona formułowana ze świadomością owej zmiany, jaka zaszła
w 2004 r., czy dostrzeżono pojawiające się wyzwania i dobrze zdefiniowano
interesy Rzeczypospolitej w kontekście konieczności stawienia im czoła, czy
wyznaczono właściwe cele priorytetowe, koncentrując na nich wysiłek i posiadane
środki oddziaływania, czy też rozproszono potencjał Polski, łamiąc zasadę
ekonomii sił i starając się działać na zbyt wielu kierunkach, czy zastosowane
środki były właściwe i wreszcie jakie skutki przyniosła polityka polska owych
lat. Jakie starania zostały uwieńczone sukcesem, a jakie zakończyły się porażką
i dlaczego? Tezą wyjściową, z której
wywiedzione zostaną wszystkie pozostałe wnioski zawarte w niniejszym tekście,
jest stwierdzenie, że priorytetowym celem polityki zagranicznej
Rzeczypospolitej powinno być przeciwdziałanie odtworzeniu się imperium
rosyjskiego bez względu na jego kolor ideologiczny. Odbudowa dominacji Moskwy
na obszarze Europy Środkowej mogłaby bowiem wieść do restytucji jej panowania
nad Polską. Kluczem do osiągnięcia tak zdefiniowanego celu Warszawy jest
niepodległość i polityczna okcydentalizacja
(uzachodnienie)[1] Ukrainy, a w dalszej
kolejności Białorusi, Mołdawii i Gruzji. Instrumentami realizacji tego
dalekosiężnego zamiaru są zaś: współpraca z samymi zainteresowanymi narodami,
przyciąganie wsparcia USA na rzecz realizacji celów polityki polskiej,
kierowanie zasobów finansowych i potencjału politycznego UE na Wschód (co z
kolei zależne jest od pozycji politycznej Polski w Unii i jako takie jest
centralną osią niniejszych rozważań), ścisłe współdziałanie z państwami UE i
NATO podzielającymi polski punkt widzenia w całości i trwale (Litwa), lub
częściowo, względnie okresowo (Czechy, Estonia, Łotwa, Rumunia, rzadziej Węgry
i Słowacja, wybiórczo – państwa skandynawskie i Wielka Brytania) oraz
neutralizacja prorosyjskich działań państw UE i NATO przeciwnych polskiej wizji
architektury politycznej Europy Środkowo-Wschodniej (Francja, Niemcy, Włochy,
Hiszpania, Grecja, niekiedy Bułgaria, Węgry i Słowacja). Gra prowadzona na
forum unijnym jest zatem jedynie częścią większej gry i choć to właśnie nią
zajmiemy się w sposób szczegółowy, UE nie powinna być traktowana jako
najważniejsza, ani tym bardziej jedyna płaszczyzna realizowania interesów
politycznych RP na scenie międzynarodowej. Pierwszym wyzwaniem, z jakim
przyszło zetknąć się dyplomacji polskiej na forum Unii Europejskiej w latach
2005-2007, była kwestia reformy instytucjonalnej UE.
Jej charakter nakreślony w traktacie konstytucyjnym i jego modyfikacji –
traktacie reformującym (lizbońskim) wzbudzał uzasadnione zastrzeżenia w sześciu
punktach: 1. W zakresie zmiany korzystnego dla
Polski nicejskiego systemu głosowania w Radzie UE na system oparty na prostym
przeliczniku demograficznym, redukującym zdolność tworzenia przez Polskę
skutecznych i realnych politycznie koalicji w łonie Unii. Sama Polska wprawdzie
zyskiwała, otrzymując zamiast 7,8% głosów posiadanych w systemie nicejskim,
8,2% przypisanych jej w systemie konstytucyjnym, traciły jednak wszelkie realne
koalicje, jakimi zainteresowana była Rzeczpospolita (są to koalicje z na ogół
małymi krajami z regionu). Drastycznie zmieniały się też proporcje między
Polską a pozostałymi dużymi państwami UE. W rezultacie pojawiła się groźba
marginalizacji naszego kraju w systemie decyzyjnym Unii[2]. 2. Odnośnie projektu stworzenia przez
grupę inicjatywną (Francja, Niemcy, Belgia, Luksemburg) ekskluzywnej
Europejskiej Unii Obronnej w oparciu o kryteria polityczne (antyamerykanizm zademonstrowany w ramach tzw. „szczytu
pralinkowego” w Brukseli 29 kwietnia 2003 r.) i zdominowania w ten sposób
polityki bezpieczeństwa UE przez prorosyjsko nastawioną „czwórkę” założycieli
EUO. 3. W kwestii powołania urzędów ministra
spraw zagranicznych UE i stałego przewodniczącego Rady Europejskiej
(„prezydenta UE”), co wiodłoby do osłabienia znaczenia prezydencji Unii w zakresie formułowania celów polityki
zagranicznej UE poprzez powierzenie tego zadania wspólnotowym urzędnikom bez
zaplecza w postaci potencjału politycznego
własnego państwa. Czyniłoby to z owych urzędników, pochodzących zapewne ze
„starej” 15 (bez względu na ich oficjalną tytulaturę) „rzeczników
prasowych wielkiej czwórki”[3], a Polsce uniemożliwiałoby promocję
kierunku wschodniego polityki unijnej w oparciu o prezydencję własną i
sojuszniczych państw sąsiedzkich z Europy Środkowo-Wschodniej. 4. Poprzez odejście od zasady jedno
państwo – jeden komisarz, który to krok uderza w interesy małych państw z
regionu – sojuszników Polski i osłabia ich pozycję w UE. 5. W zakresie uprzywilejowania RFN co do
pomocy publicznej dla przedsiębiorstw prywatnych na obszarze dawnej NRD pod
pretekstem konieczności przezwyciężenia skutków podziału Niemiec. (Art. 98 i
107 traktatu o Unii Europejskiej[4]). W istocie chodzi bowiem o pomoc
publiczną dla obszarów zacofanych wskutek panującego na nich do 1989 r.
komunizmu. Niemcy Wschodnie nie są jednak jedynym takim obszarem w UE. Przyjęta
regulacja upośledza więc pozostałe państwa dotknięte komunizmem, którym takiego
prawa nie przyznano. 6. W kwestii braku odwołania się do
chrześcijańskich korzeni Europy w preambule do traktatu konstytucyjnego. Spośród owych sześciu obszarów
spornych za priorytetowy uznano jedynie pierwszy z wymienionych i na obronie
pozycji politycznej Rzeczypospolitej w europejskich strukturach decyzyjnych
skoncentrowano wysiłek dyplomacji polskiej. Był to wybór słuszny. Podjęcie
walki na wszystkich wymienionych kierunkach byłoby nieskuteczne, a zatem i niecelowe. Projekt Europejskiej Unii Obronnej
zmarł śmiercią naturalną wobec braku dostatecznego potencjału
materialnego w dyspozycji jego promotorów. Pomysł powołania ministra spraw
zagranicznych UE zmarginalizowany został wskutek sprzeciwu brytyjskiego, a
zatem bez kosztów dla Polski. Niekorzystnego dla Rzeczypospolitej osłabienia
znaczenia prezydencji nie udało się wprawdzie uniknąć, ale należy wątpić, by
wobec zgodnej woli czterech unijnych mocarstw zmierzających do owego celu,
nawet najtwardsza postawa Warszawy mogła temu zapobiec. Walka o utrzymanie
zasady jedno państwo – jeden komisarz, z perspektywą przekroczenia liczby 30
komisarzy i oczywistym w tej sytuacji zarzutem promowania sztucznej rozbudowy
biurokracji brukselskiej, była nie do wygrania i dotyczyła bardziej interesów naszych
sojuszników, niż samej Polski, oni zaś nie byli
w tej kwestii aktywni. Dwa ostatnie punkty sporne (5 i 6) miały
natomiast znaczenie moralne, nie decydowały jednak o możliwości lub
niemożliwości skutecznego promowania strategicznych interesów Rzeczypospolitej
na forum unijnym. Podjęcie walki o korzystny dla
Polski system podejmowania decyzji w Radzie UE jest zatem dowodem zarówno na
rzecz tezy, iż rząd polski w latach 2005-2007 słusznie rozpoznał główne
wyzwanie instytucjonalne w ramach UE i dobrze określił cel priorytetowy, jaki
należało osiągnąć, jak i że zdawał sobie sprawę ze zmiany pozycji Polski,
umożliwiającej Warszawie porzucenie postawy petenta. Odrzucono sugestie
przetargu, w ramach którego za zgodę na system konstytucyjny (podwójnej większości)
oferowano Polsce drugiego komisarza lub większą ilość miejsc w Parlamencie
Europejskim. Nie ugięto się też przed nieoficjalnymi groźbami ukarania Polski
obcięciem dotacji unijnych w ramach negocjowanej równolegle nowej perspektywy
finansowej UE na lata 2007-2013, słusznie dochodząc do wniosku, że głosy Polski
będą ważne także przy ustalaniu wszystkich następnych budżetów unijnych i
wygrano wojnę nerwów z Niemcami. Antagonistami Polski w sporze o system
podejmowania decyzji w Radzie UE były bowiem przede wszystkim RFN i aż do
czerwca 2007 r. (odejście Chiraca i objęcie prezydentury przez Sarkozy’ego) także Francja. Na uwagę zasługuje ponadpartyjne
poparcie dla negocjatorów polskich, udzielone im, przynajmniej do czasu
rzeczywistego rozstrzygnięcia, przez obie główne partie parlamentarne – PiS i
PO, przy czym instrument negocjacyjny w postaci propozycji systemu
pierwiastkowego wypromowany został przez środowisko Platformy i przyjęty przez
PiS, mimo głębokiego konfliktu między obu partiami. Ekspercki, a nie partyjny
charakter miała też praca negocjatorów polskich – szerpów
przygotowujących grunt pod rozstrzygnięcie lizbońskie. Trudno odpowiedzieć obecnie na
pytanie o to, czy zgoda na formułę prowadzenia negocjacji nie przez MSZ, lecz
specjalnie do tego powołanych szerpów (co było
ukłonem w kierunku oczekiwań niemieckich, wynikających być może z woli
odsunięcia od negocjacji zdominowanego przez SPD Auswärtiges
Amt przez pochodzącą z CDU/CSU kanclerz Angelę Merkel) była zasadna. Niewątpliwie marginalizacja wpływu związanego z polityką zagraniczną Schröderowskich
Niemiec ministra Franka Waltera Steinmeiera była dla
Polski pożądana, z drugiej jednak strony finał negocjacji (brak precyzji
zapisów dotyczących mechanizmu z Joanniny, nagłośnione
przez przeciwników politycznych konsultacje telefoniczne premiera z
prezydentem) mogą świadczyć o niedostatecznej koordynacji instytucjonalnej
pomiędzy szerpami, MSZ a prezydentem, być może
wynikającej właśnie z mnogości podmiotów negocjujących. Cel został jednak
osiągnięty, a zasadnicze koszty wizerunkowe poniosła nie tyle Rzeczpospolita,
co rząd. Pozostaje odpowiedź na pytanie,
czy przedłużenie systemu nicejskiego do roku 2014 z możliwością jego stosowania
na żądanie do 2017 r. i z wmontowanym mechanizmem z Joanniny
to istotny sukces, czy jedynie odłożenie osłabienia pozycji Polski w czasie.
Uważam, że zysk 10 lat to poważny sukces i to z aż trzech powodów: 1. 10 lat to w polityce międzynarodowej
bardzo dużo. W połowie roku 1997 Polska nie była jeszcze nawet uznanym
oficjalnie kandydatem do członkostwa w UE, a 17 lat temu istniał Związek
Sowiecki. Przypominam te fakty, aby podkreślić, jak wiele może zmienić się w
nadchodzącym dziesięcioleciu obowiązywania systemu nicejskiego. 2. Rytm fundamentalnych zmian
instytucjonalnych w UE jest częstszy niż 10 lat. (1986 – Jednolity Akt
Europejski – wszedł w życie 1987, 1992/1993 – traktat z Maastricht; 1997/1999 –
traktat amsterdamski, 2001/2003 – traktat nicejski; 2004/2005 – nieudana próba
przyjęcia traktatu konstytucyjnego, 2007/2009 – traktat lizboński).
Doświadczenie to przeczy założeniu, iż do 2017 r. system pozostanie niezmienny.
Ukazywanie obecnego traktatu jako trwałej bazy prawnej UE – przełomowego
sukcesu, który pozwolił osiągnąć kształt zapewniający jego stabilne trwanie,
nie odbiega od analogicznych deklaracji czynionych po poprzednich podobnych
wydarzeniach. Istnieje wprawdzie zmęczenie unijnej klasy politycznej reformami
instytucjonalnymi, ale projekt europejski jest nadal konstrukcją dynamiczną, a
nie statyczną. Określenie decyzją z 2007 r. reguł gry politycznej na forum
unijnym w perspektywie dwóch i pół kadencji parlamentarnych i oczekiwanie, iż w
tym czasie kolejni dochodzący do władzy politycy w 27 krajach UE nie zechcą w
nich nic zmienić jest dowodem braku wyobraźni. Polska wygrała zatem czas, a
reguły jakie w rzeczywistości będą obowiązywać po 2017 r. są zapewne jeszcze
nieznane. 3. To w okresie najbliższych 10 lat, a
zatem w korzystnym dla nas systemie nicejskim, decydowane będą istotne dla nas
kwestie polityki unijnej: a) spór o bardziej liberalny, czy też bardziej
socjalny kształt systemu gospodarczego UE. Po 2017 r., jeśli nic się nie zmieni
w obecnych ustaleniach (co jak wskazano wydaje się mało prawdopodobne), być
może utracimy ok. 50% naszej relatywnej siły w stosunku do Niemiec i ok. 40% w
stosunku do Francji – dwóch krajów rdzenia UE o najbardziej rozbudowanej opiece
socjalnej i największej liczbie ludności. Klasa polityczna
obu tych państw stoi obecnie przed wyborem – czy ratować konkurencyjność swych
gospodarek w stosunku do bardziej liberalnych i/lub dysponujących tańszą siłą
roboczą gospodarek nowych państw członkowskich oraz Wielkiej Brytanii, Irlandii
i uprzywilejowanych przez niską skalę korupcji krajów skandynawskich poprzez
narzucenie im – oczywiście pod hasłem europeizacji – własnego systemu
(ujednolicenie podatków w UE, jednolita płaca minimalna, europejska karta
socjalna, wyśrubowane normy ekologiczne – np. surowe limity emisji CO2
motywowane walką z globalnym ociepleniem), czy też poprzez namówienie własnych
wyborców do rezygnacji z części przywilejów. Raczej nietrudno przewidzieć,
który z tych sposobów będzie wypróbowany najpierw. b) spór o Wspólną Politykę Rolną UE, przy czym należy
wątpić, by w perspektywie kolejnych 10 lat udało się utrzymać jej dotychczasowy
model. Jest ona od dawna krytykowana z uwagi na potężne koszty, jakie generuje
(50% budżetu Wspólnot) i liczne nonsensy ekonomiczne. Nie miejsce tu na
rozważania o kierunkach jej reformy. W każdym wypadku Polska powinna jednak
domagać się przestrzegania zasady równego traktowania farmerów
zachodnioeuropejskich i rolników polskich. Możliwość odwołania się do systemu
nicejskiego będzie sprzyjała realizacji tej zasady. c) spór o kształt europejskiej polityki
regionalnej. Decyzje w tym zakresie zapadną zapewne w ciągu najbliższych 10 lat
i podobnie jak w sporze o Europę wolnorynkową (liberalną) czy etatystyczną
(socjalną), tak i w tym wypadku do roku 2017 będziemy grać o korzystne dla nas
rozstrzygnięcia w oparciu o system nicejski. Wówczas to rozstrzygnie się, czy
Bruksela będzie przeznaczała więcej funduszy na politykę regionalną (co byłoby
z korzyścią dla Rzeczypospolitej), czy też na badania i rozwój, w którym to
wariancie środki unijne będą kierowane do wiodących ośrodków naukowych Unii
Europejskiej, a zatem do jej „starych” państw członkowskich – dodajmy od razu,
że ludniejszych od Polski i jej środkowoeuropejskich koalicjantów, a zatem
potężniejszych w potencjalnych głosowaniach na ten temat w Radzie UE w oparciu
o system podwójnej większości. d) spór o model unijnej polityki wschodniej. Jego
elementem jest zarówno kształt projektowanej europejskiej polityki
energetycznej, jak i Europejskiej Polityki Sąsiedztwa i ewentualnego otwierania
UE na Ukrainę, Gruzję i Mołdawię oraz relacje UE-Rosja
i UE-Białoruś. Zasadnicze kwestie polityki
zagranicznej Unii decydowane są oczywiście w oparciu o zasadę jednomyślności,
ale spory o dystrybucję funduszy na poszczególne polityki rozstrzygane są już w
oparciu o głosowanie większościowe, a zatem w omawianym okresie – w systemie
nicejskim. Oczywiście jest jeszcze cała
lista spraw szczegółowych, których wszystkich w tak krótkim tekście nie sposób
wymienić (jak choćby problem kwot emisji gazów cieplarnianych), a które także decydowane będą zapewne przed
2017 r. w oparciu o wywalczony dzięki postawie rządu RP system nicejski. Podsumowując politykę polską lat
2005-2007 w kwestii reformy instytucjonalnej UE
należy zatem stwierdzić, iż podjęte decyzje strategiczne co do wszczęcia sporu
(podkreślenia podmiotowości Polski) i co do wyznaczonych priorytetów były
słuszne, zastosowane instrumenty skuteczne,a całość
przeprowadzonych działań, mimo mankamentów taktycznych, przyniosła pożądane
efekty, wyposażając Rzeczpospolitą w optymalne w danych warunkach instrumenty
do obrony jej interesów w nadchodzących negocjacjach w istotnych dla niej
obszarach tematycznych. Elementem walki o instrumentarium
polskiej polityki unijnej było także zdobycie dla przedstawiciela Polski –
Jacka Saryusza Wolskiego – fotela przewodniczącego Komisji Spraw Zagranicznych
Parlamentu Europejskiego. Uznanie owej komisji za ważniejszą od Komisji
Finansów było wyborem trafnym. Budżet UE na lata 2007-2013 był już bowiem w
momencie podejmowania tej decyzji ustalony i nie należało oczekiwać
poważniejszych w nim przesunięć. Głos rozstrzygający w tej mierze mieliby
zresztą i tak główni płatnicy brutto do wspólnej kasy UE. Polityka zagraniczna
pozostawała zaś oczywiście otwartym polem gry, a ponadto dotyczyła najistotniejszego,
określonego we wstępie do niniejszych rozważań, celu polskiej polityki unijnej
– tzn. kierunku wschodniego. Zatem priorytet i w tym wypadku wyznaczono
właściwie. Kierowanie się przez rząd kryterium merytorycznym w wyborze
kandydata, któremu udzielono poparcia, skutkowało zaś uchyleniem ataku opozycji
i przyniosło sukces z punktu widzenia interesów państwa. Spór o kształt systemu
decyzyjnego UE i instrumentarium unijne dla polskiej polityki zagranicznej nie
były jednak jedynym przedmiotem aktywności Warszawy na forum UE w latach
2005-2007. Równolegle do niego toczyła się bowiem gra o upodmiotowienie Polski
w relacjach unijno-rosyjskich. W związku z nałożonym przez Rosję
na Polskę motywowanym politycznie embargiem na handel mięsem, a potem także innymi
płodami rolnymi i biernością instytucji unijnych w tej sprawie, powstał problem
złamania stosowanej przez Kreml, a tolerowanej przez Brukselę, praktyki
nieformalnego odróżniania starych i nowych państw członkowskich Unii, przy
jednoczesnym upośledzaniu tych drugich (praktyka ta dotyczyła zresztą nie tylko
Polski, ale też np. sporu Estonii i Łotwy z Rosją o Petseri,
Jaanilinn i Abrene[5],
który, choć dotyczył fragmentu zewnętrznych granic UE, był przez nią
ignorowany). Tak określony cel został jasno zdefiniowany. Pole starcia –
relacje handlowe państwa członkowskiego z państwem trzecim, pozostające z mocy
prawa w wyłącznej kompetencji Wspólnot – wybrane bardzo przemyślnie, podobnie
jak i moment uruchomienia akcji – wygasanie porozumienia o partnerstwie i
współpracy (Partnership and Cooperation Agreement – PCA) UE-Rosja wdrożonego w 1997 r. i konieczność jego
renegocjacji w okresie wyczulonych na punkcie stosunków z Rosją prezydencji
fińskiej i niemieckiej. Mankamentem całej sytuacji był fakt konieczności
podjęcia owego sporu równolegle do toczącej się, a konfliktującej Polskę z
Niemcami, opisanej powyżej debaty na temat systemu głosowania w Radzie UE. Ta
zbieżność czasowa była jednak nie do uniknięcia. Zastosowane metody – weto Polski
w kwestii mandatu negocjacyjnego dla Komisji Europejskiej odnośnie nowej wersji
PCA i obwarowanie go wymogiem docelowym (zniesienie embarga) oraz
prestiżowo-przetargowym, od którego w razie potrzeby wykazania dobrej woli
można było odstąpić (ratyfikowanie przez Rosję Karty energetycznej[6])
– były skuteczne. Cel – uzyskanie solidarności UE w sporze z Rosją i zerwanie z
praktyką cichego godzenia się Brukseli na różnicowanie państw członkowskich
przez Moskwę – został osiągnięty, czego przejawem był szczyt UE-Rosja w Samarze (18 maja 2007), po raz pierwszy w
dziejach zakończony bez wspólnego komunikatu[7].
Kosztem politycznym całego przedsięwzięcia było wytworzenie w liczącym
się odłamie szczególnie niemieckiej klasy politycznej opinii o tym, iż „Polska
czyni z UE zakładnika swych stosunków z Rosją”. Cena ta była jednak nie do
uniknięcia i należało ją zapłacić. Podmiotowe wystąpienie Polski i
zmuszenie UE do uznania racji Warszawy miało przy tym istotny skutek uboczny.
Ukazało – przede wszystkim państwom bałtyckim, ale także Ukrainie i Gruzji –
Polskę jako kraj zdolny do wchodzenia w ostre polityczne konflikty z Rosją i do
twardego forsowania swych interesów w tej mierze na forum UE. Wobec
istniejących problemów w relacjach tych państw z Federacją Rosyjską promowało
to Rzeczpospolitą do roli regionalnego lidera, orędującego na rzecz interesów
owych państw. Fakt ten stanowi poważny kapitał polityczny,
zgromadzony na postulowanym w niniejszym tekście zasadniczym kierunku działań
RP – tzn. na Wschodzie. Późniejsze poparcie Polski dla Estonii w jej sporze z
Rosją o pomnik oraz Ukrainy i Gruzji w kwestii ich członkostwa w NATO, należy
uznać za bardzo pożądaną kontynuację tej linii polityki zagranicznej Polski,
zapoczątkowanej właśnie w latach 2005-2007. Kwestia złamania praktyki
różnicowania państw UE przez Rosję nie jest jednak rozstrzygnięta ostatecznie.
Problem polega bowiem na tym, że jest to praktyka stała i jej złamanie w jednym
przypadku nie gwarantuje wykluczenia jej recydywy. Odniesiono zatem sukces, ale
jego utrwalenie wymaga kontynuacji przyjętej wówczas linii politycznej. Kolejnym obszarem aktywizacji
polskiej polityki unijnej w latach 2005-2007 były kwestie ukraińskie i
białoruskie. Polska usiłowała przyciągnąć uwagę polityczną Brukseli i jej
poparcie dla prozachodnich przemian na Ukrainie i na rzecz obrony demokracji na
Białorusi. W tym zakresie można mówić w zasadzie o jednym tylko sukcesie –
popularyzacji sprawy białoruskiej na forum instytucji unijnych. Jej
najistotniejszym skutkiem praktycznym jest wzrost bezpieczeństwa osobistego
białoruskich działaczy opozycyjnych, których popularność chroni przed
zaginięciem w „niewyjaśnionych okolicznościach”. Zaangażowanie UE w złamanie
monopolu informacyjnego Łukaszenki oraz w restrykcje wobec nomenklatury
reżimowej jest natomiast dalece niedostateczne. Polska nie przejawiała w tym
zakresie istotnej na forum europejskim aktywności na szczeblu rządowym, co
należy uznać za poważne zaniedbanie. Podjęty wysiłek na poziomie narodowym
(radio Racja i TVBiełsat) warte są odnotowania, ale
nie rozwiązują problemu. Fiaskiem zakończyła się natomiast
ofensywa na kierunku ukraińskim, mająca na celu otwarcie UE na ten kraj.
Częściowo wynikało to z sytuacji na samej Ukrainie (rozpad koalicji
pomarańczowej i rządy Janukowycza), częściowo zaś z
niechęci „starej” UE do przyjmowania jakichkolwiek zobowiązań w zakresie
ewentualnej kontynuacji procesu rozszerzania Wspólnot. Polska w omawianym
okresie zapewne nie posiadała instrumentów skutecznej zmiany tej sytuacji.
Niewątpliwym obciążeniem polityki polskiej pozostaje jednak tak wobec Ukrainy,
jak i Białorusi, zaniedbanie uregulowania na czas kwestii ruchu transgranicznego w kontekście wchodzenia Polski do grupy
Schengen. Fakt, że odnośne umowy podpisywano dopiero po przystąpieniu RP do tej
grupy jest co najmniej zadziwiający. O ile w przypadku Białorusi
priorytet (bezpieczeństwo opozycjonistów) został wybrany właściwie, o tyle w
przypadku Ukrainy, dążąc do podniesienia poziomu jej formalnych związków z UE,
popełniono błąd. Był on o tyle wytłumaczalny, że taki właśnie był deklarowany
po 2004 r. cel rządu ukraińskiego i Polska czyniła słusznie udzielając mu
poparcia, nie tyle z uwagi na Brukselę, co przez wzgląd na Kijów i konieczność
zbudowania obrazu Rzeczypospolitej jako niewzruszonego sojusznika Ukrainy. Był
to jednak cel nierealny. Faktycznym priorytetem bieżącym polityki polskiej na
kierunku ukraińskim w kontekście polskiej polityki unijnej w latach 2005-2007
powinno być natomiast osłabienie negatywnych dla kontaktów polsko-ukraińskich
skutków wejścia RP do grupy Schengen. Kierunek wschodni polskiej
polityki unijnej wiąże się naturalnie także z kwestią bezpieczeństwa
energetycznego kraju. Problem wykorzystania dla jego osiągnięcia również
instrumentarium unijnego był zatem przedmiotem działań rządu polskiego w latach
2005-2007. Na czoło tej tematyki wysuwają się dwa zagadnienia: kwestia
przeciwdziałania uznaniu gazociągu północnego za inwestycję europejską oraz
problem powołania do życia, opartej na solidarności, europejskiej polityki
energetycznej. Obie te sprawy wchodzą oczywiście w zakres żywo interesującego
Polskę obszaru unijno-rosyjskich stosunków energetycznych. Dobór zagadnień priorytetowych w
kwestiach energetycznych był właściwy jedynie w pierwszym przypadku – tzn. w
zakresie działań zmierzających do podniesienia kosztów i rozciągnięcia w czasie
budowy gazociągu bałtyckiego poprzez odmówienie mu statusu inwestycji
ogólnoeuropejskiej. Podjęte w tym zakresie działanie – sojusz z Litwą i Estonią
oraz poruszenie kwestii ekologicznych (broń chemiczna na dnie Bałtyku) silnie
działających na Skandynawów – było optymalne. Problem europejskiej solidarności
energetycznej (pakt muszkieterski) był natomiast wynikiem złego określenia
priorytetu i okazał się inicjatywą nieudaną. Koncerny energetyczne i należące
do nich zapasy gazu oraz ropy naftowej nie są armiami podlegającymi rozkazom
rządów państw członkowskich. Wzajemne wspieranie się państw UE w razie
rosyjskiego szantażu energetycznego wymagałoby zaś decyzji rządowych, wykonywanych przez owe koncerny, a przede
wszystkim istnienia infrastruktury przesyłowej. Bez niej najuroczystsze nawet
zobowiązania prawne pozostaną martwą literą. Zapewniająca bezpieczeństwo
energetyczne kraju dywersyfikacja dostaw surowców takich jak gaz ziemny i ropa naftowa wymaga zatem przede wszystkim inwestycji
infrastrukturalnych, a nie gwarancji prawnych w postaci paktów wzajemnej pomocy
w razie kryzysu. Instrumenty rozwiązania problemu uzyskania surowców
energetycznych z nierosyjskich źródeł i spoza kontrolowanej przez Rosję sieci
przesyłowej znajdują się zresztą poza Unią i rząd polski w latach 2005-2007
dobrze je określił, wszczynając energiczną akcję na kierunku kaspijskim i
norweskim. Pakt muszkieterski był w tym kontekście inicjatywą drugorzędną. Na
dodatek zawiodły także zastosowane instrumenty jego promocji. Wprowadzenie go
do debaty europejskiej w oparciu o frazeologię natowską, a nie unijną, było
bowiem istotnym błędem, gdyż dostarczyło jego przeciwnikom prostych narzędzi
ataku na ową koncepcję. Skoro Unia Europejska w
istniejących realiach politycznych jest przede wszystkim tworem prawnym, a nie
materialnym (tzn. fizyczne instrumenty działania pozostające w jej dyspozycji w
wymiarze polityki energetycznej są nieistotne), należało określić priorytetowe
cele polityki polskiej w tymże wymiarze. Starania Warszawy powinny zatem
dotyczyć weryfikacji zgodności z prawem unijnym zasad długookresowych umów z
Gazpromem, takich jak np. destination clause, zakazujących reeksportu rosyjskiego gazu do
innych krajów UE niż kraj przeznaczenia, co sprzeczne jest z zasadami
jednolitego rynku europejskiego, czy też koncentrować się na promocji Protokołu
tranzytowego Europejskiej karty energetycznej[8]. Jest
wprawdzie bardzo mało prawdopodobne, aby Rosja go ratyfikowała wraz z całą
Kartą, ale istotny byłby tu wymiar propagandowy zawartych w nim zasad,
szczególnie ważny w kontekście powtarzających się szantaży gazowych ze strony
Rosji pod adresem Białorusi, Ukrainy i Gruzji. Karta nie zawiera wprawdzie
nakazu otwarcia rurociągów dla krajów trzecich, ale zabrania wstrzymywania
dostaw bez uprzedniego postępowania rozjemczego, co odbierałoby Moskwie jeden z
istotnych instrumentów presji politycznej na uzależnione od rosyjskich dostaw
kraje[9]. Kolejnym celem powinno być wdrożenie
w ramach ustawodawstwa unijnego tzw. klauzuli Gazpromu – tzn. systemu
zabezpieczeń przed wrogim przejęciem ze strony rosyjskiego monopolisty
przedsiębiorstw branży energetycznej na liberalizującym się w tej dziedzinie
rynku unijnym. Należało także podjąć starania o uzyskanie funduszy
Europejskiego Banku Inwestycyjnego i Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju na
rzecz polskich inwestycji infrastrukturalnych w zakresie energetycznym oraz na
rzecz wsparcia niezależności ukraińskiej sieci przesyłowej w razie szantażu
rosyjskiego zmierzającego do jej przejęcia[10]. Stosunek Polski do Europejskiej
Polityki Bezpieczeństwa i Obrony zademonstrowany w latach 2005-2007 był
pozytywny, a Warszawa występowała nawet z deklaracjami poparcia intensyfikacji
rozbudowy sił interwencyjnych UE. Była to postawa słuszna. Aktywność Polski na
tej płaszczyźnie miała jednak charakter marginalny. Uznając wirtualną naturę
europejskich sił zbrojnych uważam za warte podkreślenia, iż płaszczyzna EPBiO doskonale nadaje się do propagandowego manifestowania
prointegracyjnej postawy Warszawy przy jednoczesnej
minimalizacji kosztów takiej operacji. Polska tak czy inaczej rozbudowuje swoje
siły interwencyjne na potrzeby NATO i sojuszu z USA. Manifestowanie gotowości
ich użycia na rzecz UE nie generuje zatem dodatkowych kosztów. Bezwład unijnej
polityki antykryzysowej minimalizuje prawdopodobieństwo wykorzystania Wojska
Polskiego w dużych, a zatem kosztownych operacjach pod flagą UE (prowadzonych
zapewne w regionach, gdzie Polska nie ma własnych interesów strategicznych).
Udział w niewielkich misjach o niskiej intensywności bojowej (w omawianym
okresie – Kongo, w przyszłości – Czad, itd.) może zaś być dyskontowany
politycznie, o ile zostanie potraktowany jako rodzaj „waluty”, za którą Polska
będzie kupowała poparcie dla swych koncepcji na interesujących ją kierunkach
(Wschód, energetyka). Wynikające stąd możliwości nie zostały w pełni
wykorzystane. Ostatnim z aspektów polskiej
polityki unijnej lat 2005--2007 jest problem skuteczności (względnie jej braku)
w zakresie budowy koalicji wspierających polski punkt widzenia na forum UE.
Ówczesny rząd RP był w tym obszarze ostro i wytrwale atakowany. Przy
niewątpliwych błędach taktycznych (niepodjęcie inicjatywy kanclerz Merkel co do
złożenia jej pierwszej wizyty zagranicznej w Polsce, zbędna reakcja na szczeblu
rządowym na artykuł w „Tagesspiegel”, itd.) nie
popełniono jednak żadnych istotnych błędów strategicznych. Polska zbudowała
trwałe partnerstwo z Litwą i intensywnie współpracowała z Czechami. W kwestii
gazociągu północnego solidarność okazała nam jeszcze Estonia,a
korzystne dla nas zastrzeżenia do tej koncepcji zgłosiła także Szwecja. Nie
wydaje się, aby czy to w kwestiach polityki wobec Rosji, czy też w sporze o
reformę instytucjonalną UE można było osiągnąć więcej. Wszak ten ostatni spór
toczył się z Niemcami i Francją, trudno więc było – przynajmniej do czasu
odejścia Chiraca – o porozumienie w tym względzie z którymkolwiek z tych
państw. Szansę taką otworzył dopiero Sarkozy i
została ona wykorzystana. Także kontynuacja sojuszu z czasów premierostwa José Maríi Aznara
z Hiszpanią w dobie José Luisa Zapatero
okazała się niemożliwa i to wcale nie ze względów ideologicznych. Hiszpania
wychodzi już bowiem z grupy krajów kohezyjnych zainteresowanych silną polityką
regionalną, zaś w zakresie polityki zagranicznej UE może działać w potężnym
bloku śródziemnomorskim w koalicji z tak ludnymi państwami, jak Francja i
Włochy, co w pełni wyjaśnia jej zgodę na przyjęcie przelicznika demograficznego
w systemie decyzyjnym Rady UE. Węgry pod rządami kontrowersyjnego premiera
Ferenca Gyurcsány’ego zawarły w marcu 2006 r.
porozumienie co do budowy na swoim terytorium magazynów gazowych dla Gazpromu,
łamiąc tym solidarność środkowoeuropejską i nie nadawały się na sojusznika,
podobnie jak skłócona z nimi o kwestie mniejszościowe i zerkająca na Wschód,
zarządzana przez koalicję nacjonalistyczno-populistyczną Słowacja. Warto
również zauważyć, że także i nowemu rządowi nie udało się jak dotąd zbudować na
forum unijnym efektywnego sojuszu z jakimkolwiek innym krajem, poza Litwą,
Czechami i Szwecją. Jest on oczywiście możliwy, ale w innych kwestiach niż te
uznane – i to słusznie – w latach 2005-2007 za priorytetowe. Polityka
polska na forum Unii Europejskiej prowadzona w latach 2005-2007 zasługuje zatem
na wysoką ocenę. Rząd RP dobrze odczytał nową pozycję polityczną
Rzeczypospolitej, wynikającą z jej pełnego członkostwa w UE i wyciągnął słuszne
wnioski z tej sytuacji. Zasadnicze kierunki wysiłku dyplomatycznego Warszawy –
jej priorytety (reforma instytucjonalna, polityka UE wobec Rosji, energetyka,
relacje z Ukrainą i Białorusią), z drobnymi wyjątkami (pakt muszkieterski)
zostały określone właściwie. Zastosowane środki na ogół były skuteczne. Popełniono
jednak kilka błędów taktycznych, wikłając się w nieistotne z punktu widzenia
strategicznych interesów państwa spory („Tagesspiegel”)
lub nie dopilnowując precyzji zapisów przyjętych uzgodnień (mechanizm z Joanniny). Chłodna analiza zwalnia rząd z zarzutu
nieumiejętności budowania koalicji z innymi państwami. Brak szerszego poparcia
dla koncepcji polskich wynikał bowiem z uwarunkowań od Polski niezależnych
(obiektywna sprzeczność interesów Polski i Niemiec w zakresie reformy instytucjonalnej UE, kalendarz wyborczy we Francji,
polityka wewnętrzna Węgier i Słowacji, wygaśnięcie wspólnoty interesów z
Hiszpanią). Istotą polskiej polityki europejskiej omawianego okresu była
zamanifestowana przez Rzeczpospolitą zdolność do wchodzenia w niekiedy ostry
konflikt polityczny z pozostałymi partnerami
europejskimi w obronie własnych żywotnych interesów. Była to nowa jakość w
aktywności Warszawy na arenie międzynarodowej i wzbudziła naturalną niechęć
tych, którym się sprzeciwiono. Jednocześnie zbudowała jednak także obraz Polski
jako kraju, z którego poczynaniami (bez względu na to, jak się je ocenia)
należy się liczyć. W społeczeństwach nowych państw członkowskich UE z naszego
regionu (państwa bałtyckie, Rumunia) oraz wśród naszych sojuszników na
Wschodzie (Ukraina, Gruzja) zdobyła zaś Polsce uznanie oparte na szacunku dla
kraju, który w obronie interesów regionu potrafi silniejszym powiedzieć „nie”. Tekst ukazał
się w książce Rzeczpospolita na arenie międzynarodowej. Idee i dylematy
praktyczne polityki zagranicznej, wydanej przez Ośrodek Myśli Politycznej
we współpracy z Kancelarią Prezydenta RP, pod redakcją Jacka Kloczkowskiego i
Tomasza Żukowskiego (Kraków 2010).
[1] Zważywszy na drażliwość terminu „okcydentalizacja” w kontekście tradycji kulturowych
obszaru, o którym mowa, podkreślmy w tym miejscu raz jeszcze, iż chodzi o uzachodnienie ustroju politycznego wymienionych państw oraz
o kierunek strategicznej orientacji ich polityki zagranicznej, w takim sensie,
w jakim częścią Zachodu była Grecja w latach zimnej wojny, nie zaś o zmianę
dziedzictwa kulturowego i tradycji owych krajów, wiążących je ze światem
grecko-bizantyńskim, a nie łacińskim. [2] Szerzej
patrz: P. Żurawski vel Grajewski, Nicejska równowaga, „Polska w Europie”
2004, nr 1(45), s. 23-41. [3] Wybór na
stanowisko Wysokiego Przedstawiciela UE ds. WPZiB
pozbawionej własnej siły politycznej baronessy
Catherine Ashton, a na urząd przewodniczącego Rady
Europejskiej bezbarwnego Hermana van Rompuya wstępnie
potwierdza słuszność owego założenia. [4] Wersje
skonsolidowane Traktatu o Unii Europejskiej i Traktatu o funkcjonowaniu Unii
Europejskiej, Akty prawodawcze i inne instrumenty, Bruksela,
15 kwietnia 2008 r. (OR. fr), 6655/08, s. 114 i 120. [5] W styczniu
1945 r., po wyparciu Wehrmachtu z Estonii oraz z większości terytorium Łotwy,
Moskwa zdecydowała się na oderwanie od ponownie okupowanych państw bałtyckich
części ich obszaru i przekazanie ich Rosyjskiej Federacyjnej Republice
Sowieckiej. Estonia utraciła tereny na prawym brzegu rzeki Narwy (gminy: Narva, Pirii i Raja) oraz okręg Petseri na południe od jeziora Pejpus (gminy: Linnusa, Senno, Vilo, Kalda, Saatse, Petseri, Roodva i Lôuna). Stanowiło to 5% obszaru i 6% ludności Estonii. W
1953 r. Rosji przekazano dodatkowo prawobrzeżną część Narwy – Jaanilinn (Iwanogród) – ok. 700 km². Oficjalne przejęcie jurysdykcji nad tym obszarem przez
Federację Rosyjską nastąpiło w 1954 r. Terytorium oderwane od Łotwy objęło
część dystryktu Abrene (Pytałowo)
na północnym--wschodzie kraju, co stanowiło ok. 2% przedwojennego obszaru i
ludności republiki. Po odzyskaniu niepodległości w 1991 r. ani Estonia, ani
Łotwa nie uznały legalności zmian granicznych przeprowadzonych w warunkach
okupacji sowieckiej. Do porozumienia nie doszło i 21 czerwca 1994 r. prezydent
Jelcyn podpisał dekret o jednostronnym wytyczeniu do 31 grudnia 1994 r. granicy
rosyjsko--estońskiej zgodnie z granicą międzyrepublikańską
z czasów ZSRR. W odpowiedzi parlament estoński – Riigikogu
przyjął „ustawę o granicy” uznając prawną ważność określającego ją układu
pokojowego z Tartu z 1920 r. Obecny przebieg granicy w oficjalnej terminologii
estońskiej określany jest mianem „linii kontrolnej”. Podobne stanowisko w
kwestii swoich granic zajmowała także Łotwa, której sejm uchwalił
nieprzyjmowanie do wiadomości zmian granicznych, poczynionych bezprawnie przez
ZSRR. Oba państwa bałtyckie występowały w tej kwestii solidarnie, udzielając
sobie nawzajem poparcia dyplomatycznego. Łotwa odstąpiła od tego stanowiska
dopiero w 2007 r., Estonia natomiast podtrzymuje je nadal. Wobec braku narzędzi
skutecznego nacisku na Moskwę, problem ów ma jednak niewielkie szanse
rozwiązania po myśli Tallina i obecny stan prowizorium prawnego okaże się
zapewne długotrwały. R. J. Misiunas,
R. Taagepera, The Baltic States Years of
Dependence 1940-1980, London 1983, s. 71. Patrz też J. Darski, Estonia. Historia, współczesność, konflikty
narodowe, Warszawa 1995, s. 106, 126-127. Por.: Kalendarium,
„Biuletyn Bałtycki” 1996, nr 1(2), s. 21-22, 30 oraz S. Maśluk,
Stosunki rosyjsko-estońskie w latach dziewięćdziesiątych. Wybrane problemy,
[w:] Rosja między współczesnością a
historią, red. A. Głowacki, A.
Stępień-Kuczyńska, Łódź 2002, s. 142-146. [6]
Tekst patrz: Energy
Charter Treaty, Collection Juris Internatiional,
http://www.jurisint.org/pub/01/en/doc/224_1.htm. [7] Szerzej
o szczycie UE Rosja w Samarze patrz: EU-Russia
Summit – Samara,18 May 2007, The EU’s relations with Russia, External relations,
http://ec.europa.eu/external_relations/russia/summit_05_07/index. [8] Gaz a sprawa
polska. Z wiceministrem gospodarki, Piotrem Naimskim,
rozmawia Andrzej Nowak, „Arcana” 2006, nr 69 (3),
s. 88. Szerzej o systemie traktatowym
stworzonym przez Kartę i uzupełniających ją porozumieniach (The Energy
Charter Treaty, signed in Lisbon on 17 December 1994, together with the Energy
Charter Protocol on Energy Efficiency and Related Environmental Aspects
(PEEREA), and all related Annexes, Decisions and Statements oraz The Amendment to the Trade-Related Provisions of
the Energy Charter Treaty adopted by the Energy Charter Conference on 24 April
1998, together with all related statements and conclusions) wraz z ich tekstami
patrz: Energy Charter Treaty,
http://www.encharter.org/index.jsp. [9] E. Paszyc, Polityka Energetyczna Rosji, [w:] Kłopotliwe
bogactwo – sytuacja i perspektywy sektorów ropy i gazu na obszarze byłego ZSRR,
„Prace OSW” 2003, nr 12, s. 28. [10] Szerzej patrz: P.
Żurawski vel Grajewski, Bezpieczeństwo energetyczne Polski. Instrumentarium
Unii Europejskiej, „Analizy Natolińskie” 2009 nr 7(39),
http://www.natolin.edu.pl/publikacje_analizy.html. Przemysław Żurawski vel Grajewski - Ur. 1963, dr hab., profesor nadzwyczajny UŁ w Katedrze Teorii Polityki Zagranicznej i Bezpieczeństwa na Wydziale Studiów Międzynarodowych i Politologicznych Uniwersytetu Łódzkiego; pracownik Biura Ministra Obrony Narodowej ds. Polityki Obronnej (1992), Biura Pełnomocnika Rządu ds. Integracji Europejskiej i Pomocy Zagranicznej (1995-1996) i Instytutu Europejskiego w Łodzi (1996-2001); wykładowca Collegium Civitas (2002-2004); ekspert frakcji EPL-ED w Parlamencie Europejskim odpowiedzialny za monitorowanie polityki wschodniej UE (2005-2006); analityk Centrum Europejskiego Natolin (2006-2012); wykładowca (visiting professor) białoruskiego Europejskiego Uniwersytetu Humanistycznego na emigracji w Wilnie (2006-2009); od 2008 r. wykładowca-współpracownik KSAP; od 2012 r. stały współpracownik „Gazety Polskiej Codziennie” – komentator w zakresie spraw międzynarodowych, militarnych i historii; od 2015 r. koordynator Sekcji Bezpieczeństwo, obronność Narodowej Rady Rozwoju przy Prezydencie RP oraz członek gabinetu politycznego ministra spraw zagranicznych RP; podpor. rez. WP. Autor m.in. "Polska polityka wschodnia 1989-2015. Wymiar narodowy i unijny" (2016), "Duch pyszny poprzedza upadek. Rozważania o naturze procesu rozpadu unii" (2012), "Geopolityka-siła-wola. Rzeczypospolitej zmagania z losem" (OMP, 2010), "Polityka Unii Europejskiej wobec Rosji a interesy Polski 1991-2004" (OMP, 2008), współautor wydanych przez OMP prac zbiorowych "Przeklęte miejsce Europy? Dylematy polskiej geopolityki" (2009), "Rzeczpospolita 1989-2009. Zwykłe państwo Polaków?" (2009), "Władza w polskiej tradycji politycznej. Idee i praktyka" (2010). |