Bogdan Szlachta
Krytyka komunizmu w polskiej myśli katolickiej i konserwatywnej bogdan szlachta
Krytyka komunizmu w polskiej myśli katolickiej i konserwatywnej
Biorąc pod uwagę tematykę książki, na potrzeby której powstał niniejszy tekst zadanie w nim podjęte jest metodologicznie złożone. Trudno bowiem nakreślić dostatecznie jednoznacznie granicę dzielącą myśl katolicką od rozmaitych stanowisk w obszarze, który zwiemy myślą polityczną. Jeśli bowiem przyjmiemy, że myśl polityczna nie jest zbiorem oderwanych refleksji albo i uporządkowanych, skończonych nawet projektów, dotyczących jedynie wymiaru instytucjonalnego i relacji między poddanym lub obywatelem a państwem, że dla swej zupełności wymaga dostrzeżenia i wzięcia pod uwagę fundamentalnych założeń przyjmowanych przez jej twórcę, natkniemy się na zagadnienie będące źródłem wspomnianej trudności. Istotnie, trudno na przykład oddzielić „refleksję polityczną” konserwatysty od założeń dotyczących istnienia ładu przedmiotowego, warunkującego świat polityczny i stanowiącego o normach i miarach odnoszonych do owego świata, zredukować namysł do obszaru mającego w jego przekonaniu znaczenie poślednie, nie będącego wobec szerszego ładu przedmiotowego pierwszym, ale co najwyżej wtórym. Niepodobna, a stwierdzenie to jest dla naszych ustaleń nader istotne, wzywać do zredukowania prezentacji stanowiska konserwatysty jedynie do wymiaru politycznego lub prawnego, bo zwłaszcza drugi z nich znajduje u niego fundament w szerszym ładzie przedmiotowym, porządkującym wolę każdoczesnego suwerena, zarówno zbiorowego, jak i jednostkowego. Abstrahowanie
od istnienia tego ładu, niedostrzeganie założeń dla konserwatysty
fundamentalnych prowadzi albo do zafałszowania treści jego myśli, albo do
kwalifikowania go jedynie jako eksponenta czyichś pretensji, najczęściej
tracących usprawiedliwienie z racji przemian dokonujących się w dynamicznej
wszak rzeczywistości społecznej, ekonomicznej, politycznej, a nawet kulturowej.
Prowadzi ono bowiem do tezy, że konserwatysta jest jedynie uczestnikiem gry
politycznej, korzystającym W momencie, w którym konserwatysta, sięgający niekiedy po właściwy XIX-wieczny tradycjonalizm filozoficzny dla wyjaskrawienia ułomności poznawczej człowieka, wymieniał Kościół katolicki jako depozytariusza i obrońcę zasad niekwestionowalnych w dyskursie politycznym, jego stanowisko zbiegało się ze stanowiskiem nie przyjmujących żadnej opcji politycznej „czysto katolickich myślicieli”; łączył się jednak z nimi, na co warto zwrócić uwagę, w sferze zasad przedpolitycznych, a nie w sferze konkretnych propozycji kształtu ładu instytucjonalnego, w której jego propozycje traciły przecież walor zasad i sytuowane już były w polu politycznego dyskursu i zapadających w nim decyzji. Jak „myśliciele czysto katoliccy” bronił on tedy „zasad koniecznych”, swoistej granicy negatywnej dla wszelkich politycznych uroszczeń; zasad określających to, co wymyka się dyskursowi politycznemu, a co stanowi zasadniczo o istocie człowieka, o sprawiedliwości i prawości, o słuszności i podstawowych miarach właściwych relacjom między ludźmi. Zajmując takie stanowisko bronił „prawdy człowieka, sprawiedliwości i prawości” przed władczą ingerencją jednostek mających swój rozum za pierwszy wobec zasad składających się na tę „prawdę” i przed władczą ingerencją zwierzchników politycznych, którzy ze swego tytułu wywodzili możność dowolnego kształtowania rzeczywistości, zatem również różnego kształtowania człowieka, sprawiedliwości, miar prawości; jednostek i władców, które i którzy – korzystając z krytycznych tendencji właściwych nowożytności – wskazywali na brak wszelkich niekwestionowalnych zasad i na tym opierali pretensje do kształtowania rzeczywistości empirycznej wedle miar własnych, choćby opartych na przesłankach określanych jako oczywiste, bo znajdowane w rozumie każdej jednostki i z niego wywodzone. Swoisty racjonalizm nowożytności miał tedy udział w utwierdzeniu mniemania, zgodnie z którym brak jakiegokolwiek porządku wzywającego człowieka do poznania, że brak struktury metafizycznej, która narzucałaby jakąś „normatywną kształtność” ludzkiemu rozumowi, skłaniała do jej uchwycenia i wyznaczała to, co określa człowieka i – choćby jedynie negatywnie – właściwe mu miary sprawiedliwości i prawości. Katolik
i konserwatysta, krytyczny wobec skrajnych tendencji nowożytności, zwłaszcza
wobec racjonalizmu, uzasadniającego możność znajdowania w rozumie ludzkim
przesłanek a priori, decydujących o dalszych propozycjach przezeń
przedkładanych także w sferze politycznej, wobec wynikającego z tamtego
konstruktywizmu i kontraktualizmu, wreszcie wobec indywidualizmu, by nie rzec
atomizmu, wołał – jak antyczni Grecy i Rzymianie i jak chrześcijanie wieków
średnich – o respekt dla jakichś niekwestionowalnych zasad, których człowiek
nie wywodzi a priori ze swego rozumu, lecz które znajduje poza nim, akomodując
rozum do nich, mając go za władzę receptywną, a nie twórczą. Nawet ci
konserwatyści, którzy rozchodzili się z metafizycznym charakterem myśli
katolickiej, podkreślali przecież istnienie „kształtności normatywnej”
człowieka jako istoty gatunkowej lub wspólnotowej i eksponowali konieczność
akomodowania do wzorców dostarczanych już to przez „mądrość akumulowaną przez
pokolenia danej wspólnoty politycznej” lub przez tych, którzy są „naturalnymi
reprezentantami” tej wspólnoty nie tyle z racji godności lub znaczenia w niej w
poprzednich generacjach, co – z czasem coraz wyraźniej – z wykształcenia,
zdolności bardziej adekwatnego rozpoznania tego, co określa położenie wspólnoty
i stanowisko w niej jednostki. Być może było to uroszczenie niezasadne; warto
jednak, jak się wydaje, zwrócić na nie uwagę, by dostrzec zbliżające katolika i
konserwatystę przekonanie Przypadek konserwatysty jest w tym względzie osobliwy, acz nie wyczerpuje listy ujęć problematycznych z punktu widzenia naszego tematu. Przecież nie tylko on odwoływał się do stanowisk znajdowanych w filozofii chrześcijańskiej. Zdarzało się wszak, że bliskie były mu ujęcia augustyńskie albo szkotystyczne, że sięgał po tomizm, który przywoływali na uzasadnienie swego stanowiska, swej „myśli politycznej” także liberałowie. Spotkanie z tomizmem, coraz częstsze u współczesnych polskich liberałów, umożliwiało formułowanie racji krytycznych wobec zjawiska nas interesującego, decydowało jednak nade wszystko nie o treści propozycji instytucjonalnych, lecz o ich fundamencie. Jak się wydaje, z tych właśnie racji należałoby uwzględnić w niniejszym tekście nie tylko autorów wprost odwołujących się do dziedzictwa filozoficznego i stanowiącej jego segment, charakterystycznej dla katolików, refleksji politycznej, ale także tych konserwatystów i liberałów, którzy hołdowali katolickiej wierze i dającej jej szersze uzasadnienie teoretyczne, niejednorodnej wszak „doktrynie katolickiej”, odnoszącej się do rzeczywistości politycznej, nie zaś do dogmatyki. Świadom, że wielu katolickich myślicieli wspomnianych zostało w innych tekstach, ograniczę się jednak tylko do prezentacji tych, których albo trudno zaliczyć do nurtu konserwatywnego lub liberalnego z racji stosunkowo nielicznych wypowiedzi dotykających wprost sfery politycznej, albo uwalnianych od wszelkich „uwikłań politycznych” z racji święceń kapłańskich; w pewnej mierze uwzględnię jednak również wypowiedzi reprezentantów opcji konserwatywnej, by unaocznić wspólnotę ich „przekonań fundamentalnych” i przekonań „czystych myślicieli katolickich”. Podejmując to zadanie mam świadomość istnienia „konser-watyzmu” i – co bardziej problematyczne – „liberalizmu katolickiego”, których wyznawcy krytykowali komunizmu nie tylko z perspektywy „przekonań fundamentalnych”, ale i z punktu widzenia pewnych, dla nich niekwestionowalnych, „zasad politycznych”, dotykających w pierwszej kolejności sfery instytucjonalnej. Sądzę jednak, że formułowane przez nich argumenty są o tyle katolickie, o ile spotykają się z przedstawianymi niżej „racjami fundamentalnymi” i zyskują walor politycznie „konserwa-tywny” lub „liberalny” na poziomie w pewnym sensie wtórnym, by nie rzec drugorzędnym, z punktu widzenia refleksji katolickiej. Z pewnością już pierwsze krytyki formułowane pod adresem niemarksowskiej jeszcze wersji doktryny komunistycznej, uwzględniającej zapowiedź zawartą w idei komunistycznej, pochodzą od polskich myślicieli czyniących podstawą refleksji ogląd rzeczywistości właściwy dziedzictwu katolickiemu. Ogląd ten, podzielany przez koryfeuszy myśli konserwatywnej, eksponuje bowiem nade wszystko zasadniczą niedoskonałość lub ułomność poznawczą człowieka, znajdowanego w porządku przedmiotowym, postrzeganego jako istota złożona z duszy i ciała, z racji uwikłania w cielesność poddanego pożądaniom, które zwracają go ku materialności i zmysłowości, a co za tym idzie odwodzą od tego, co rzeczywiste, a niematerialne, co wznosi ku Bogu wyznaczającemu sens jego człowieczeństwa, co określa miary człowieka, sprawiedliwości i prawości. Człowiek nie jest zatem doskonały intelektualnie ani moralnie; nie jest zdolny w pełni adekwatnie poznać swej istoty ani jej spełnić; dopóki pozostaje w porządku przedmiotowym, dopóki uwikłany jest w cielesność, jego zdolności pozostają niepełne, choć może żywić nadzieję, że kiedyś oglądać będzie Boga twarzą w twarz i cieszyć się spełnieniem człowieczeństwa. Warunkiem spełnienia tych nadziei było jednak, w pierwszej kolejności, uznanie różnicy między rzeczywistością empiryczną i światem nadnaturalnym oraz wiążącej się z nią niedoskonałości bytu złożonego z duszy i ciała, dążącego do wydoskonalenia swego jestestwa, nie osiągającego jednak absolutnej doskonałości dopóki jest osadzony w porządku materialnym. Wydoskonalenie jestestwa wymagało bowiem uwolnienia od związku z cielesnością, wyjścia poza „przedmiotowość”, przekroczenia doczesności, przeto oczekiwanie to nie mogło być spełnione w planie doczesnym, właściwym ludzkiej niedoskonałości. Idea
komunistyczna niosła tymczasem zapowiedź spełnienia człowieczeństwa właśnie w
tym planie, odnosząc ją nie do świata duchów, ale ciał, apelując zarówno do
tych, którzy przekonani byli o istnieniu jednostkowych dusz, jak i do tych,
którzy ich istnieniu przeczyli. Obiecywała ona jednym i drugim, że wydoskonalenie
jestestwa możliwe jest w porządku cielesności, że „zaspokojona cielesność”
jest wstępnym warunkiem spełnienia przez każdego jego gatunkowego raczej niż
osobniczego, człowieczeństwa. Co interesujące, a co może być oddane trywialną uwagą,
idea ta nie stosowała się do aniołów, które cieszą się znacznie wyższym
stopniem doskonałości niż człowiek, jako wolne od potrzeb cielesnych, wykraczające
poza „przedmiotowość”. Idea stosowała się do ludzi uwikłanych w
„przedmiotowość” i łączyła z nadzieją spełnienia ładu doskonałego, Pomijając wiele wypowiedzi, które nie odnosiły się wprost do komunistycznej idei, acz wskazywały przesłanki przyszłej krytyki tej idei, wypowiedzi polskich myślicieli katolickich sprzed XIX wieku, nie biorąc nawet pod uwagę polemik prowadzonych z propozycjami formułowanymi przez rodzimych wyznawców lub naśladowców zachodniej myśli oświeceniowej i rodzimych zwolenników filozofii heglowskiej, zacznę od prezentacji racji przedstawionych w połowie XIX w. przez wielkopolskiego konserwatystę Antoniego M. Szymańskiego. Już jego publikacja pochodząca z okresu Wiosny Ludów, zawarta w ultramontańskim „Przeglądzie Poznańskim”[1], świadczy o tym, że od pierwszego spotkania z poważniejszymi zapowiedziami doktrynalnego ujęcia idei komunistycznej w XIX w., wiązana z nimi wizja człowieka i świata stała się przedmiotem namysłu rodzimej refleksji katolickiej i konserwatywnej. Refleksji, która – jak się wydaje, a liczne źródła to potwierdzają – ogniskowała się na wykazywaniu nie tyle politycznych następstw realizacji zapowiedzi komunistycznych, co skutków, jakie pociąga za sobą sama ta zapowiedź dla ujmowania człowieka w rzeczywistości przedmiotowej[2]. Refleksji, która w polskim przypadku odnosiła się krytycznie do doktryn komunistycznych o niewielkim prawdopodobieństwie spełnienia, z racji ufności ówczesnych autorów w odporność Polaków na takie „antykulturowe” i osłabiające poczucie ich tożsamości, propozycje. U Szymańskiego, który ogłosił artykuł O kommunizmie w piśmie redagowanym przez przyszłego księdza Jana Koźmiana, odnaleźć można wiele racji przeciw komunizmowi, wskazujących na nieadekwatność jego projektu wobec „rzeczywistości przedmiotowej” i zagrożenia, jakie niesie dla człowieka osadzonego w kulturze chrześcijańskiej. Kreśląc obraz Sparty, jako modelu bliskiego nowożytnym komunistom, autor głosi, że przedstawiała ona obrzydłą niewolę obok szlachectwa poddanego pod despotyczną karność; wolność człowieka, praca, wstyd, miłość były jej nieznane, bo wszystko, co było szlachetnego w człowieku poświęcano utrzymaniu równości przeciw naturze, która znosiła indywidualność człowieka i zamieniała go w prosty numer[3]. Zniesienie
indywidualności i „zamiana w prosty numer” były nie tylko równoznaczne z
zakwestionowaniem hierarchii społecznej i – w następstwie tego – dominacją
„większej liczby policzalnych numerów” W
ten sposób spełnienie „błędu antropologicznego” sprowadzało ludzi do „stanu
zwierzęcego”, stanu „głodu i nędzy”, panowania „ślepego ciała”, które miało
strach za „bałwana”, ciała wypierającego Boga, wykluczającego wszelkie
pozamaterialne, pozazmysłowe byty, znającego jedynie „empiryczny porządek
przedmiotowy”. Polityczny zwierzchnik i właściciel zarazem, uosabiający „ślepotę
ciała”, posiłkujący się przymusem jako jedyną metodą oddziaływania na poddanych
wobec zamazania, by nie rzec zniszczenia, wszelkich kryteriów wiązanych w
kulturze europejskiej „Akulturowy chaos” pojawić się musiał w każdym projekcie ograniczającym namysł nad człowiekiem do „porządku przedmiotowości cielesnej, materialnej”, w którym niepodobna zaspokoić potrzeb wszystkich; pojawić się jednak musiał w pierwszej kolejności tam, gdzie projektowi towarzyszyła próba przejęcia praw właścicielskich przez jeden organ, narzucający reguły działania poddanych w sferze wytwórczości i konsumpcji, a zarazem tam, gdzie ulegało deprecjacji wszystko to, co „wyższe”, gdzie człowiek miał utracić wzgląd na to, co przekracza ów „porządek przedmiotowości materialnej”[5]. Taka jest bowiem ludzka natura, zauważał Szymański w 1848 roku, że człowiek schodząc w swą duszę czuje się wolnym, niepodległym, odpowiedzialnym za czyny, czuje, że ma prawo i łamie przeszkody, które w swej działalności spotyka. Warunkiem jego wolności, mianowanej przez autora „psychologiczną”, było istnienie duszy indywidualnej. Jej zaprzeczenie było równoznaczne z zakwestionowaniem nie tylko wolności, ale nawet szansy jej osiągnięcia. Skoro w porządku moralnym wyobrażenie równości nie było wcześniejsze od wolności, przeciwnie było tylko jej następstwem, wolny w oczach psychologii człowiek zyskiwał dopiero szansę stania się „wolnym w życiu politycznym”. Zniesienie wolności psychologicznej łączyć się tedy musiało z dyskwalifikacją wolności każdego rodzaju, osobliwie wolności politycznej. Próby wysforowania w sferze politycznej równości przed wolność prowadziły zatem w każdym przypadku do negacji pierwszego prawa, które społeczność winna zapewnić człowiekowi – prawa indywidualnej wolności[6]. Podstawa pierwszeństwa wolności wobec równości oraz podstawa „pierwszego prawa człowieka w społeczności” znikała jednak w projekcie komunistycznym, a ostateczną przyczyną owego braku było zerwanie więzi między człowiekiem, jako bytem niesamoistnym, i Bogiem jako źródłem jego bytu. Utrata owej łączności, jak wyjaśniał konserwatysta Popiel, i równoczesna negacja osobowego Boga przez socjalistów i komunistów, wiązała się przecież ze zniesieniem wszelkich praw, które Bóg ludzkości przepisał, prowadziła tedy do zakwestionowania wszelkich relacji innych niż polityczno-ekonomiczne, a co za tym idzie podnosi do potęgi strasznej i niesumiennej zwykłą ludzką pychę, skoro ludzki projekt miał ustalać treść owych relacji; skoro rozum ludzki miał przezwyciężyć wszelkie trudności i sprzeczności w świecie, jednocześnie odbierając człowiekowi wszystkie duchowe rozkosze, jakie mu Stwórca udzielił, i wszystkie dobra, które pracą kilku tysięcy lat zdobył[7]. Analogiczne
uwagi, powtórzmy raz jeszcze, znamionujące zasadniczy, bo nie polityczny, lecz
antropologiczny błąd, który zdaniem krytyków katolickich i konserwatywnych
wyznaczał fundamentalną ułomność idei komunistycznej, znajdujemy u wielu
autorów międzywojennych, broniących wizji człowieka niedoskonałego, lecz
wpatrzonego w ideał doskonałości, oddalających – za krytykami XIX w. – próby
wiązania idei komunistycznej jako rzeczy zdrożnej i wypływu chorobliwej
wyobraźni, z nauczaniem Jezusa Chrystusa. Nauczaniem Boga-człowieka, który
wzywał do miłości bliźniego, jałmużny, czystości życia i wyrzeczenia się
dóbr ziemskich, potępiał natomiast namiętności samolubne, uczucia
nienawiści, zazdrości, chciwości, powodujące zwolennikami prymatu równości
politycznej i politycznego braterstwa, kierującymi się przeciw dotychczasowym
posadom życia społecznego i politycznego, gotowymi zapalać wojny domowe[8]. Istotnie, jak dostrzegał
Ignacy Czuma i wielu krytyków międzywojennych, XIX wiek odebrał państwu Boga,
bo odebrał miarę oceny człowieka, bez Boga bowiem człowiek stawał się
jeno znikomym zwierzęciem. Skarlony w ten sposób człowiek znajdował się
w centrum namysłu komunistów, mających go za przemijające zwierzę,
„czystą zmysłowość”, a nie trwałą wieczną osobowość[9]. Także w tym okresie
najważniejszym aspektem katolickiej i konserwatywnej krytyki komunizmu pozostał
„moment antropologiczny”. Wyjaskrawiali go w szczególny sposób autorzy, którzy
– jak Czuma – związani byli z powstałym w okresie międzywojennym Katolickim
Uniwersytetem Lubelskim. Dla Józefa Pastuszki, Antoniego Szymańskiego i Henryka
Dembińskiego „błąd antropologiczny” był zasadniczą racją wszelkich błędów
doktryny komunistycznej we wszystkich jej odmianach. Pierwszy z nich pisał
bowiem: Kultura grecko-rzymska, a później kultura chrześcijańska zakładają
dualizm rzeczywistości: świata zjawiskowego i ponadzjawiskowego albo
świata ducha. Człowiek wrasta w oba światy i oba w sobie jednoczy, rozwijając
w szczupłych granicach jestestwa fizycznego życie duchowe, życie myśli i woli,
życie uczuć i ideałów, które wykracza poza granice zjawiskowości. Z ciążenia ku
światu transcendentnemu, któremu przysługuje obiektywizm, wyrasta jego religia
i moralność, prawo i obyczaje. Człowiek wrasta w sferę ideałów duchowych i w
nich upatruje sens życia. Idea duchowości człowieka wywarła głęboki wpływ na
rozwój kultury europejskiej, bowiem w jej atmosferze ideowej człowiek coraz
bardziej wyodrębniał się od przyrody, uświadamiał sobie swą wyższość, swą autonomię
i swe uprawnienia władcze w stosunku do świata zjawiskowego. Tymczasem materializm
komunistyczny przerwał dotychczasową linię rozwojową i spowodował
pomniejszenie, zdeklasowanie i depersonifikację człowieka. W komunizmie człowiek
zajmuje stanowisko podrzędne, bo nowymi pojęciami metafizycznymi
stały się produkcja, kapitał, praca, towar, pieniądz, wartość; pojęcia te, choć
występują w szacie ekonomicznej, miały teraz określać istotę człowieczeństwa,
czynić przedstawicieli gatunku, który dotąd stanowił jeden z elementów
stworzenia i miał swe miejsce w planie stwórczym Boga. Pojęcia te jednak przesłaniały
właściwe oblicze człowieka, czyniły go towarem, pracą, pieniądzem itp.
Determinizm sił ekonomicznych przytłaczał człowieka, odbierał mu jego twórczość,
autonomię i samodzielność, czynił wypadkową sił przyrody, małym kółkiem, w
olbrzymiej maszynerii świata, poddanym prawom fizycznym, działającym ze ślepą
koniecznością[10].
Szymański odnosił się do tej samej kwestii powołując się wprost na doktrynę
Marksa; pisał, że komunizm pojmuje społeczeństwo-fabrykę na wskroś
mechanistycznie, znajdując w niej jednostki, a nie osobowości; że w
tym projekcie giną wartości jakościowe ludzkie, ginie człowiek jako
samoistny, świadomie poznający i odpowiedzialny człowiek, a zatraty te są nieuniknionym
następstwem materializmu dziejowego. Skoro jedynym czynnikiem rozwoju są
stosunki gospodarcze, człowiek staje się niczym. Wprawdzie, zauważał, Marks
i inni teoretycy socjalizmu uznają wpływ człowieka na bieg dziejów oraz wpływ instytucji
wytworzonych przez człowieka, ale są to czynniki tylko wtórne. Człowiek
gospodaruje, tworzy kulturę, wpływa na bieg wydarzeń, ale myśli on to tylko i
chce tego tylko, co musi myśleć Pozwoliłem sobie przywołać dłuższe fragmenty pism katolickich krytyków idei i doktryny komunistycznej by unaocznić istotę ich stanowiska; by nie tylko wykazać, że liczni konserwatyści – a Popiel nie jest tu jedynym przykładem – podzielali ich stanowisko, ale przede wszystkim, by wskazać, że polemika przez nich podejmowana nie ograniczała się do wymiaru politycznego, lecz dotykała problemu bardziej fundamentalnego. Bo jeżeli liczni, nawet nam współcześni, filozofowie polityki zauważają, że na dnie zagadnień politycznych tkwi kwestia człowieka, to wraz z nimi winniśmy dostrzegać, że spór o człowieka decydować mógł o treści krytyk formułowanych wobec projektów wprost należących do sfery politycznej. Stwierdzenie, że człowiek traci więź z Bogiem, że jego godność nie wynika z relacji do swego Stwórcy i „podstawy sensu”, że osadzony w porządku przedmiotowym jest w jakiś sposób określany, mniejsza o to, czy „mechanicznie determinowany”, że staje się – jak rzecz ujmował także katolik, międzywojenny konserwatysta i prawnik Władysław Leopold Jaworski – tylko automatem, dostrzegalnym tylko zmysłami bytem, nie idealnym bytem, którym jest osobowość człowieka[13], musi rzutować na sposób ujęcia nie tylko „komunistycznej filozofii prawa” (termin Czumy), ale i swego rodzaju „filozofii politycznej”, w której nie było miejsca nawet dla tak istotnego klasycznego pojęcia, jak „państwo”[14]. Zanim
przejdziemy do prezentacji argumentów krytycznych odnoszących się do tej sfery
refleksji katolickiej o „politycznej stronie” komunizmu, warto podać jeszcze
jedną uwagę. Następstwem „błędu antropologicznego” było przecież kontrowersyjne
ujęcie wolności człowieka, problem zajmujący znaczące miejsce w refleksji nad
światem politycznym. System komunistyczny bowiem, powstały – jak rzecz ujął Jan
Paweł II – z myślą o wyzwoleniu człowieka, w końcu uczynił go niewolnikiem;
żelazna dyktatura, która w imię sprawiedliwości i równości naruszała wolność i
godność poszczególnych ludzi i społeczności świata, miała za najważniejszą
z przyczyn tę, która czyniła z wojującego ateizmu istotowy element marksizmu.
Zdaniem nie tylko papieża, ale i krytyków aktywnych wiele dziesięcioleci przed
nim, a przywołanych przez nas w niniejszym tekście, ateizm obraża człowieka,
pozbawia jego godność fundamentu i najbardziej trwałej
gwarancji, a czyniąc go ułomnym, skarlałym i „jednowymiarowym”
w istocie skazuje go na poszukiwanie warunków spełnienia osobowości mimo tego,
co go przekracza, „w sobie” niejako i przeciw wszystkiemu, co wspólne dla danej
społeczności i całego stworzenia; czyniąc tak umacnia w nim błędne przekonanie,
że świat polityczny i – szerzej – rzeczywistość empiryczna poddana jest
Leninowskiej tezie „kto kogo?”, wzywając do podjęcia walki, a nie współpracy.
Spoglądając z tej perspektywy istotnie materialistyczne pojęcie historii,
wizja społeczeństwa pozostającego Następstwem
tego „skarlenia”, osadzenia człowieka w porządku materialnym jedynie, zerwania
jego więzi z Bogiem, było nie tylko zepchnięcie go do „błota” i „brudu”, nawet
nie tylko uwolnienie sfery politycznej od akceptowanego dotąd normatywnego
kontekstu, który wielu krytyków kojarzyło z mocą obowiązującą „zakonu
przyrodzonego”, określającego Oczywiście,
podkreślmy to raz jeszcze, nie był to problem związany wyłącznie z
ewentualnością zapanowania komunizmu. Analogiczne zagrożenie znajdowano bowiem
od początku XIX w. w propozycjach liberalnych i demokratycznych, jak de
Tocqueville zapowiadając pojawienie się stanu, w którym obietnica wolności
indywidualnej zostanie zanegowana w następstwie zagospodarowania jej przez władców
politycznych działających za przyzwoleniem pozostawionych sobie jednostek,
wyzutych z tradycyjnych odniesień wspólnotowych. Diagnoza u krytyków komunizmu
i krytyków skrajnego demokratyzmu była analogiczna: wszelka próba uzgodnienia
wolności i równości, a ściślej uznania równości za pierwszą wobec wolności
indywidualnej, sprowadza nie tylko zagrożenie dla istniejącego stanu
rozwarstwienia tradycyjnego, hierarchicznego, Niemniej, właśnie w związku z możliwością spełnienia przepowiedni związanych z ideą komunistyczną, a jeszcze bardziej w związku z wydarzeniami dziejącymi się w Związku Sowieckim, problem „absolutnej autonomizacji moralnej”, absolutnie równych także w tym względzie ludzi nabierał znaczenia szczególnego. O ile uprzednio można było przypuszczać, że społeczeństwa zachodnie ustalą granice „atomizacji”, że opierając się na instytucjach i wzorcach mających za sobą stulecia tradycji powstrzymają proces „wyzwalania” jednostek i piastunów władzy z kontekstu normatywnego przez wbudowanie liberalnych granic swobody konkurentów i swobody prawodawcy, projekty komunistyczne nadziei takiej nie dawały. Busolę moralną traciły w nich zarówno jednostki, jak i władcy. O ile jednak tam „moralne granice” mogły zastąpić „granice jurydyczne” w postaci praw podmiotowych jednostek, głównie tych, które wiązały się z własnością, w przypadku komunistycznym, który kwestionował osobowość jednostkową zrywając więź człowieka z Bogiem i odbierając i własność, i posiadanie, granic tego rodzaju niepodobna było wyznaczyć. Z
nauki zaprzeczającej Osobowości Boga i człowieka, wypływa zaprzeczenie
własności, wolności, małżeństwa, rodziny, wiary i prawdy; bo wiara jest tylko
złudzeniem, a prawo, jako postulat rozumu, wypływa dopiero z wyroku większości.
Gdy zaś wyrok odpowiadający postulatowi rozumu poddany został ideologicznie
dekretowanemu celowi, prawo stawało się jedynie narzędziem osiągania celu, a
nie zestawem stałych norm wiążących w równej mierze tych, którzy określają jego
treść i tych, którzy są ich adresatami. Umysły poziome, rozkoszujące w
przyszłości społecznej, w której każdy człowiek równy drugiemu ma niby
zapewniony sobie chleb powszedni, gdzie nie ma być nędzy, ale gdzie też nie ma
tych szlachetnych usiłowań, nie dostrzegały, że próba spełnienia celu
prowadzi już nie do barbarzyństwa, ale do zezwierzęcenia[18], niweczy bowiem wszelki ład
normatywny, a poddając każdą normę dyspozycji dążących do jego spełnienia znosi
moc obowiązującą wszelkich stałych reguł. Nie dostrzegały one nie tylko, że
zapatrzenie w przyszłość decyduje o odrzuceniu dziedzictwa kulturowego Europy.
Nie dostrzegały też, iż wedle projektu komunistycznego prawodawca ma działać
nie dla zagwarantowania praw podmiotowych ani spełnienia zasad sprawiedliwości
materialnej znanych odrzucanemu dziedzictwu, ale dla spełnienia wzniosłego
celu, choćby Charakterystyczne,
że tak skrajny sąd wypowiadał jeszcze w 1965 roku Prymas Tysiąclecia, uchodzący
w powszechnej opinii za zwolennika porozumienia z przywódcami reżimu
komunistycznego, nawołującego do „normalizacji”, przez trzy lata pozbawiony
wolności, w latach 70-tych domagający się od władz komunistycznych
respektowania praw człowieka. W trakcie obrad Soboru Watykańskiego II, negując
tezę, jakoby istniał jeden świat nowoczesny, znający stabilne prawo
przedmiotowe, gwarantujące poszanowanie praw podmiotowych obywateli, wskazał on
na istnienie innego jeszcze świata, ukształtowanego wedle zasad diamatu,
świata komunistycznego, różnego od „nowoczesnego”, kształtowanego przez
monopartię wedle wymagań materializmu dialektycznego. Z państwem z tego
„innego”, „oderwanego świata” porozumienie nie było możliwe, nie tylko z tej
racji, że opierało się ono na „błędzie antropologicznym”, ale także z tej, że
nie znało stabilnego, ogólnie obowiązującego prawa, a respektowanego również
przez organy, które miały je stanowić i stosować. „Państwo diamatu” gwałciło
samą istotę prawa, podporządkowując prawa osoby ludzkiej określeniom
prawa przedmiotowego nie opartego na stabilnych podstawach, będącego natomiast
instrumentem służącym celom rewolucji. Państwo to nie mogło znać
stabilnego prawa przedmiotowego, a przez to nie mogło gwarantować
nienaruszalności praw podmiotowych; nie mogło opierać się na stałych przesłankach,
bo stawało się funkcją politycznego celu, funkcją ‘woli klasy panującej z
mocą prawa’, funkcją – można by rzec – „klasowego władcy”, który dążąc do
spełnienia znanego sobie celu partykularnego, staje się właścicielem i jako
taki korzysta z norm dla opisu swoich bieżących działań, w żadnej mierze nie
wiążąc nimi swej woli. Jego wola bowiem znała jedyną wytyczną – cel i nie
poddawała się miarom dyktowanym przez rozum; ten przecież, instrumentalizowany
przez wolę, mógł jedynie podpowiadać środki, które służyły osiąganiu celu, nie
był natomiast w stanie narzucić woli niczego bezwzględnie ją wiążącego. Diamat,
zauważano, podważał Zasadniczy problem tkwił tedy w tym, że środki, które dziś służyły jako oręż w walce, choćby nazywane były normami konstytucyjnymi lub gwarantowanymi w ustawie zasadniczej podmiotowymi prawami człowieka, mogły być jutro odrzucane, gdy tylko bieżący cel zostanie osiągnięty. Problem ten decydował o honorowaniu umów, układów i konwencji przez „państwo diamatu” o tyle tylko, o ile służyły one bieżącym celom, skoro były przyjmowane tylko ze względów taktycznych; jako takie nie były one traktowane w świecie diamatu jako wiążące państwo diamatu, choć druga strona uważała się za moralnie zobligowaną. Dotyczyło to w szczególności porozumienia między Kościołem a państwem: choć porozumienia takie hierarchowie Kościoła uznawali za wiążące, kontrahent umowy – „państwo diamatu” – nie czuło się nią związane od chwili, gdy, jak wskazywał prymas, osiągnęłoby bieżący cel, którym było zniewolenie Kościoła. Wszelka zawarta umowa miała tedy dla takiego państwa wartość wyłącznie praktyczną, zmierzała do neutralizacji przeciwnika, pozbawiona jednak była siły prawa, analogicznie jak każde wyrzeczenie woli przez konstytucyjny organ stanowiący normy nazywane prawnymi, a również pozbawione mocy wiążącej na przyszłość. Wyszyński rozszerzał wniosek, dotykając samego fundamentu problemu obowiązywania norm w „państwie diamatu”: mówił nie tylko, że żaden układ z takim państwem nie zapewnia Kościołowi bezpieczeństwa; mówił także, że nie istnieje żadna norma prawna zabezpieczająca człowieka dziś przed złamaniem jej jutro[19]. W takim „porządku prawnym” wolności jednostki, jako obszary wolne od ingerencji organów stanowiących i stosujących prawo, nie mogły być wyznaczane, wszystkie organy „państwa diamatu” miały bowiem na względzie nie niezależność jednostek, ale cel właściwy kierowanej przez nie „wspólności”. Cel, który ulegał „zmianom taktycznym” odpowiednio do wymagań stawianych przez fakt władania. Fakt ten usprawiedliwiany był wprawdzie ideologicznymi formułami, jednak problem „tymczasowości prawa” pozostawał z racji nieadekwatności ideologii do rzeczywistości. Gdy bowiem okazywało się, że wzniosły cel, stanowiący „ośrodek ideologii” nie mógł być spełniony w porządku ułomnego człowieka, w rzeczywistości, której niepodobna było dowolnie przekształcać, pozostawały cele niższego rzędu, odpowiadającemu faktowi władania pozbawionego realnego usprawiedliwienia. Tak wióęc, zdaniem nie tylko Wyszyńskiego i nie tylko katolickich krytyków komunizmu, choć przecież nie wszystkich, jak okazało się po 1989 roku, „państwo diamatu” nie znało prawa z racji zupełnie elementarnych: kreując „nadrzeczywistość” stykało się z rzeczywistością utrudniającą twórcze dzieło przekształcania świata. Napotykając nieprzekraczalne granice, traciło wzgląd na niespełnialność celu. Zdaniem konserwatystówi katolików ideologiczne formuły mogły jedynie kreować „nadrzeczywistość”, mogły sugerować, że „antropologiczny błąd” nie wywołuje żadnych skutków; w rzeczywistości ów błąd odciskał się w dotkliwy sposób; przesłaniające go ideologiczne formuły wywoływały sprzeciw wszystkich dopominających się respektowania wymagań człowieczeństwa, jakie odczuwali i w ramach jakiego pozostawali. Z jednej strony żądali tedy spełnienia elementarnych warunków materialnej egzystencji, zapewnienia przez „państwo diamatu” tego, co konieczne dla ciała; z drugiej domagali się przyznania przez nie przestrzeni potrzebnej duchowi, nie przystając na wezwania do cierpliwego oczekiwania na spełnienie tego, co niespełnialne i poddania się przywódcom politycznym i intelektualistom, którzy mylili „ideologiczną nadrzeczywistość” i cel jej właściwy z rzeczywistością empiryczną, rzeczywistością niedoskonałego człowieka i władzy posiłkującej się przymusem. Ani
wolność uzasadniana podobieństwem do Boga lub człowieczeństwem sięgającym poza
świat materialny, ani wolność jako osobnicza niezależność od ingerencji ze
strony kogokolwiek z zewnątrz, nie mogły znaleźć zastosowania w projektach
nakierowanych na spełnienie celu w „porządku
przedmiotowości”, a formułowanych przez wodzów „państwa diamatu”
w ideologicznym projekcie „nadrzeczywistości”. Wolność wymagała wszak
„zestrojenia” woli jednostek z wolą kolektywu, ściślej Zagadnienie
nieistnienia prawa, mimo formułowania przepisów mianowanych normami prawnymi w
państwach komunistycznych ideologów, było często rozpatrywane przez katolickich
krytyków inaczej niż przez prymasa, świadomego dominacji w powojennym dyskursie
filozoficzno-prawnym kategorii „podmiotowych praw człowieka”. Przed wybuchem II
wojny i w XIX w. katoliccy autorzy wciąż odwoływali się bowiem do ujęcia
tradycyjnego, w „zakonie przyrodzonym” lub „przedsobnym ładzie przedmiotowym”
znajdując miary sprawiedliwości prawa stanowionego. Sięgali tedy po stanowisko
bliskie tradycji tomistycznej wykazując, że walor prawa posiada przedmiotowy
porządek moralny, poznawany przez człowieka lub, w ścisłym znaczeniu,
sam ów poznany, odtworzony porządek; że prawem jest zbiór norm wytworzonych
przez człowieka, a będących pojęciowym wyrazem przedmiotowego porządku,
odciskającego się w każdym egzemplarzu gatunku ludzkiego w postaci skłonności
przyrodzonych i celu, ku któremu tamte prowadzą, lecz który przekracza
„porządek przedmiotowy”[21];
celu gatunkowego tedy, odnoszącego się jednak do rzeczywistego, ułomnego
człowieka, dążącego do wydoskonalenia jestestwa przez przekroczenie
ograniczeń charakterystycznych dla cielesności. Normy owego „zakonu” lub
„przyrodzonego prawa przedmiotowego” były ogólne, wymagały dodania sposobów
realizacji nie w ten sposób, o czym się zwykle zapomina, że należało z nich
wywieść dedukcyjnie normy szczegółowe, lecz przez uznanie norm ogólnych za
negatywne ramy poszukiwań rozumnego prawodawcy. Prawodawcy, który nie mógł
czynić aktu arbitralnej „suwerennej woli” jedynym źródłem „norm Przekonując,
że granicami swobody w zakresie stanowienia prawa są ogólne normy „zakonu przyrodzonego”,
stwierdzane przez człowieka mocą rozumu przyrodzonego, katolicy podejmowali
krytykę komunistycznego systemu prawa przedmiotowego spoglądając nie tyle z
punktu widzenia gwarancji praw podmiotowych, co z perspektywy kryteriów sprawiedliwości
znajdowanych w „normach wyższego rzędu”[23].
Czymże było w ich ujęciu prawo przedmiotowe w zrealizowanej w Sowietach wizji
komunistycznej? Było jedynie systemem norm socjalnych, wytwarzanych Tymczasem
w „nadrzeczywistości” nakierowanej na realizację ideału pełnej wolności i
równości, zaspokojenia potrzeb materialnych i spełnienia istoty człowieka,
ideału niespełnialnego w rzeczywistym planie doczesnym, zerwanie związku
moralności z religią i uzasadnianie autonomii rozumu wobec Boga[25] prowadziło do wykluczenia
nie tylko religijnej podstawy etyki, ale także do zniesienia jakiejkolwiek
etyki normatywnej wykraczającej poza mniemania poszczególnych jednostek, a
ściślej poza niespełnialny projekt ideologów. Zakwestionowanie wymagań przyrodzonego
zakonu prawnego w życiu jednostek dopełniał analogiczny akt w życiu
publicznym. Autorzy projektu nie dostrzegali, że dobro wspólne lub powszechne
jest racją bytu porządku prawnego, o tyle jednak tylko, o ile nie
przełamuje przedmiotowego porządku moralnego, opartego na naturze rzeczy.
Nie uwzględniali, że dobro powszechne, zwłaszcza znajdowane w związku ze
wzniosłym, acz niespełnialnym celem, staje się niemoralne, gdy gwałci
wymagania przyrodzonego zakonu prawnego[26].
Ani one jednak, ani dobro powszechne, ani mająca formalny walor uchwała Izby[27] lub powszechna wola
obywateli, wyrażająca się w przewadze opinii, nie miały znaczenia, gdy
decydujące stawało się postanowienie woli rządzących[28], na których ciążyła
powinność prowadzenia ku celowi zapowiadanemu przez nakierowaną na przyszłość
ideologię; ideologię nie uwzględniającą przeszłości, bo znającą jedynie
teraźniejszość Krytyka ideologicznej deprecjacji przeszłości towarzyszyła zatem krytyce panowania ideologii względem „politycznego realizmu”, kategorii szczególnie ważnej dla konserwatystów. Podstawowe argumenty krytyczne, stosowane wobec projektów komunistycznych, kierowane były zrazu przeciwko projektom liberalnym i łączyły z obroną narodowości jako naturalnej wspólnotowości i przestrzeni zakorzenienia jednostek. Wbrew liberałom podnoszono bowiem, że społeczeństwo jest organicznym związkiem pokoleń, że wykształciło ono w spontanicznym procesie więzi między osobami i grupami oraz właściwą sobie hierarchię, nawet – zgodnie z tezą romantyka Brodzińskiego – że Bóg chciał mieć narody jak ludzi osobowymi, aby przez nie działać na ludzkość[29] albo – jak rzecz ujmował ultramontanin Jan Koźmian – że wszystkie narodowości idą z Bożego ustanowienia i do istnienia niepodległego oraz wszechwładnego losami swymi zarządu prawo posiadają. Pomijając w tym miejscu zagadnienie kluczowe dla sposobów ujmowania wspomnianego „realizmu”, mianowicie stosowności, zwyczajnej moralności jako miary roztropności politycznej, nawet abstrahując od dostrzeganej przez wielu zachowawców i katolików groźby bałwochwalstwa narodowości, warto wspomnieć, że i dla „czystych katolików” i dla zaangażowanych konserwatystów między ziemskimi obowiązkami najwyżej winien stać obowiązek narodowości[30]. Obowiązek ten był jednak negowany przez liberałów (w imię uwolnienia jednostkowych wyborów od imperatywnego nacisku wspólnotowości), a następnie przez zwolenników idei komunistycznej (w imię klasowego uwarunkowania jednostki). Oba przypadki spotykały się w negacji owej organicznej, hierarchicznej, naturalnej wspólnoty; stosownie do abstrakcyjnych i tworzonych a priori ideologii niedostatecznie uwzględniały znaczenia narodu, a przez to – zwłaszcza w XIX stuleciu – pomijały zagadnienie decydujące o wymaganiach „politycznego realizmu”. Oba przypadki, choć w różnej mierze, działały tedy przeciw narodom jako wspólnotom osadzonym w przeszłości i przyszłości[31], jako żywym rozwijającym się organizmom, łączącym – jak u Gołuchowskiego – pokolenia przeszłe, teraźniejsze i przyszłe. Oba miały za nic „polityczną roztropność” elit znających doświadczenie historyczne wspólnoty, bardziej niż im ufając ustaleniom rozumu jednostkowego, wyzutego z odniesień wspólnotowych, nie dostrzegającego, że każda jednostka i każde pokolenie powołane są do przechowania i wzbogacania zasobu wspólnotowej mądrości; stanowią bowiem elementy „wielkiego duchowego organizmu”, w którym wszystkie części są dla siebie i dla innych, i wszystkie razem tak są zrośnięte z sobą, że stanowią tylko jedną nierozłączną całość[32]; w którym nie ma równości, bo różnic pełno, i te różnice są nawet istotnym warunkiem istnienia całego organizmu, jak nie ma nieograniczonej wolności, bo jest nieprzerwany łańcuch podległości i zawisłości jednych od drugich, a wszystkich razem od całości i całości od pojedynczych części[33]. Wspominana
przez Gołuchowskiego i postulowana przez konserwatystów, „naturalność” rozwoju
złożonego organizmu społecznego, którego jednostki są elementami nie
wyczerpującymi jego treści, nie będącymi cyframi ani znakami
algebraicznymi, lecz elementami, których tożsamość kształtują rodzice,
tradycje i obowiązki, wymagała uwzględnienia swoistości owego
organizmu przez każdego członka wspólnoty i przez każdy rząd. Jednostki i rządy
winny były dostrzec, że w każdej pojedynczej społeczności tkwi jej własna
moc, zdolność kształcenia się i doskonalenia, jak Taki projekt państwa, mający – zdaniem Popiela, konserwatysty i katolika zarazem – proweniencję heglowską, uniemożliwiało ujmowanie społeczeństwa i narodu jako rozwijającego się spontanicznie organizmu, które nie było przecież identyczne z państwem i nie poddawało się projektowi władców, choć istnienie władzy było konieczne dla jego trwania. O ile organiczne, składało się z szeregu zróżnicowanych wspólnot, a nie z „ludzkich pojedynków”, wtórych wobec owych wspólnot, których położenia niepodobna było dowolnie zmieniać, skoro pojedyncze części zajmowały pewne szeregi podług pewnych prawideł po sobie się szykujące, w pewnych stosunkach podległości zostające, a jednak się wzajemnie wspierające, w harmonijnym łączeniu wszystkich razem całości życie nadające[36]. Konserwatysta i katolik, podobnie jak Gołuchowski, którego słowa przywołaliśmy, nie tylko zwalczał trend ku ćwiartowaniu na sztuki polityczne i socjalne, do czego skłaniała liberalna koncepcja atomistyczna eksponująca rolę jednostki i komunistyczna koncepcja kolektywistyczna podkreślająca znaczenie klas społecznych. Eksponując hierarchiczny wymiar społeczeństwa i potrzebę uwzględniania „czynnika władzy”, był świadom istniejących zagrożeń ze strony dziewiętnastowiecznych koncepcji państwa, prób projektowania go wedle zasady „wyłączności” stanowej lub klasowej (za nic mającej jedność wspólnoty) albo bezwarunkowej zgody na wszechwładztwo lub dyskrecjonalną władzę[37] rządów, zwłaszcza tych, które byłyby sprawowane w imieniu jednej z klas przez rządców i właścicieli wszystkich dóbr zarazem. Wciąż
ponawiany sprzeciw katolików i konserwatystów względem prób budowania świata
społecznego na nienawiści, dzielenia na sztuki polityczne i socjalne przez
eksponowanie momentu klasowego, negowania granicy między sferami prywatną i
publiczną i zawłaszczania pierwszej przez drugą dla łatwiejszego spełnienia
ideologicznego celu wiązał się nie tylko z krytyką dążeń do deprecjacji
naturalnych i tradycyjnych wspólnot, ale także z krytyką bliskich myśleniu
komunistycznemu rewolucyjnych metod zaprowadzania nowego ładu. W połączeniu ze
swoistym „konstruktywizmem politycznym” metoda ta stawała się szczególnie
niebezpieczna; okazywało się bowiem, że konstruowanie jest równoznaczne Zdaniem katolickich krytyków XIX i XX w., komunizm głosił idee fałszywego wyzwolenia oraz fałszywej sprawiedliwości, równości i braterstwa w pracy, przepajając naukę i działalność swych wyznawców fałszywym mistycyzmem. Znosił on też wolność jednostki jako zasadę moralnego działania człowieka, odzierał go z tego wszystkiego, co stanowi o godności osoby ludzkiej, nie przyznając jej w społeczności kolektywnej praw przyrodzonych i uznając ją jedynie za kółko w mechanizmie zbiorowym[41]. Wszystkie te fałsze były jednak wynikiem fundamentalnego „błędu antopologicznego”, błędu, który – zdaniem wielu wspominanych w tekście krytyków katolickich – wykluczał możliwość porozumienia z jego wyznawcami, a nawet wymagał radykalnego sprzeciwu. Po wydaniu przez papieża Piusa XI encykliki Divini Redemptoris, przynoszącej jednoznaczną ocenę komunistycznego projektu, prymas August Hlond wołał: Sumienie katolickie narodu wyczuwa wyraźnie grozę komunistycznych zamiarów i zdaje sobie sprawę z tego, że to nie jakieś chwilowe nieporozumienie lub jakiś przemijający objaw bałamutnej myśli, lecz zdecydowany zamach na całą polską przyszłość. Rozumie dusza polska, że zwycięstwo bluźnierców oznaczałoby anarchię, upadek, zwichnięcie posłannictwa dziejowego, a może zmarnowanie całego polskiego jutra. Zdrowa część narodu, a więc jego ogromna większość, poczyna się przejmować odpowiedzialnością za przebieg i skutki tej walki z bezbożnictwem i pyta, co przedsięwziąć należy, by „Chrystus”, który był z nami „wczoraj”, i „dzisiaj” nam drogi naszego pielgrzymstwa toruje, „pozostał z nami” aż do wieczora dziejów. To jedno wszystkim jest jasne, że losy polskiej kultury i misji polskiej w świecie rozstrzygać się będą w dziedzinie religijnej i że na froncie katolickim dokonywać się powinna zbiórka sił, które pragną ratować naród od komunistycznego barbarzyństwa i zagłady[42]. Wspomniana
encyklika, wydana wiosną 1937 roku, ustalała Katolicki program walki z
komunizmem, przynosząc wezwanie skierowane nie tylko do katolików, ale do
wszystkich ludzi w Boga wierzących, i tezę podstawową, że komunizmu z
katolicyzmem pogodzić się nie da. Nie da się pogodzić głównie dlatego, że ten
pierwszy opiera się na doktrynie, która za jedyną rzeczywistość uważa
materię, a jej ślepe siły za tworzywo dziejów, że wobec tego
nie znajduje miejsca dla idei Boga, ani nie uznaje różnicy między
duchem a materią, ciałem a duszą, odmawiając jej życia wiecznego; na
doktrynie, w myśl której postęp ludzkości gwarantuje jedynie walka klas jako
metoda regulowania stosunków społecznych[43].
Komunizmu nie można było uznać za propozycję godną rozważenia; należało z nim
walczyć nie jak z jedną z chybionych propozycji politycznych, ale jako z najbardziej
niebezpieczną antropologiczną, społeczną, prawną, na ostatku zaś polityczną
propozycją, deprecjonującą człowieczeństwo w jego rzeczywistym kształcie w imię
spełnienia niemożliwego celu. Komunizm jawił się bowiem krytykom jako istotowo
przewrotny, tak że ktokolwiek chciał walczyć w obronie cywilizacji
chrześcijańskiej, na żadnym odcinku nie mógł
Rozdział książki „Antykomunizm po komunizmie” (red. Jacek Kloczkowski, Kraków 2000)
[1] Środowisko ultramontańskie, grupujące konserwatystów o nastawieniu katolickim, wyrażających jednoznaczny sprzeciw wobec tendencji zagrażających istnieniu Państwa Kościelnego jako gwarancji niezależności Kościoła katolickiego, krytyczne wobec „wyłącznie politycznej” orientacji Hotelu Lambert, głównego ośrodka grupującego emigracyjnych zachowawców, uznawało za jedyny środek zaradzenia ogólnemu złu życie podług woli Bożej i czynienie powinności religijnej zasadą życia prywatnego i publicznego, a umacnianie wiary świętej ojców naszych za jedyną zasadę patriotyzmu i wolności, jedyną rękojmię przyszłej niepodległości Polaków (zob. rękopisy Jańskiego znajdujące się w Archiwum Rzymskiego Zgromadzenia Zmartwychwstania Pańskiego, sygn. 8583, s. 41, i 8608, s. 847; o Jańskim jako twórcy środowiska zob. B. Micewski CR, Bogdan Jański. Założyciel zmartwychwstańców, 1807-1840, Warszawa 1983). Religia, nie ograniczana do intymnej relacji między jednostką i Bogiem, ale uwzględniająca moment doktrynalny oraz istnienie Magisterium Kościoła katolickiego, stać się miała ośrodkiem wspólnoty Polaków nie akceptujących kierunków narzucanych przez wiodące ugrupowania emigracyjne: arystokratyczne i demokratyczne, owładnięte „niechrześcijańskim duchem”, nie mające religii za fundament przekonań i postępowania, a jedynie za instrument realizacji celów politycznych (zob. list B. Jańskiego do W. Wielogłowskiego [w:] L. Dębicki, Portrety i sylwetki z dziewiętnastego stulecia, Kraków 1907, seria I, tom I, s. 52). [2] Zwłaszcza konserwatyści wykorzystywali w polemice z
projektami komunistycznymi racje formułowane przeciw wszelkim romantycznym
wizjom spełnienia w planie doczesnym Królestwa Bożego. Dla zachowawców
pozostających na ziemiach polskich, rozproszonych między trzy mocarstwa
rozbiorowe, marzenia o spełnieniu takiego Królestwa w porządku doczesnym,
choćby pochodziły od zbliżonego do środowiska emigracyjnych zachowawców Z.
Krasińskiego, były niebezpieczne. Podejmując głównie refleksje na temat granic
podporządkowania władzom zaborczym [3] A. M. Szymański, O kommunizmie, „Przegląd Poznański” 1948, t. VIII, s. 829. [4] Z. Krasiński, Dzień dzisiejszy, [cyt. za:] J. Kallenbach, Krasiński wobec komunizmu, „Przegląd Powszechny” 1920, t. 147-148, s. 203-204. [5] Kilka lat przed wybuchem II wojny światowej,
arcybiskup J. Teodorowicz powoływał się na Krasińskiego Nie-Boską komedię opisując
stwierdzane współcześnie zagrożenie komunistyczne: Groza zniszczenia całego
skarbca pierwiastków duchowych i tradycji, złożonych w poemacie w Okopach św.
Trójcy, krwawa łuna pożarów [6] A. M. Szymański,
op. cit., s. 832. Otóż to prawo do wolności jest wspólne wszystkim,
powiada w dalszym wywodzie autor. Żaden człowiek nie może być pozbawionym
jego na korzyść innych. Stąd wychodzi zasada równości politycznej. Tak
zrozumiana równość, to jest równość w obliczu prawa, jest tylko rękojmią
wolności każdego. Równość w obliczu prawa nie niszczy nierówności biednego i
bogatego, słabego i silnego, ale ułatwia każdemu rozwinięcie zdolności, pozwala
nam zająć miejsca podług naszej zasługi. Najszanowniejszym objawem wolności
człowieka jest własność i familia. Własność, będąc wynikiem pracy, pokazuje
wyższość rozumu nad materią, a familia zaspakaja dążenie moralne serca. Z
familii i z prawa rozporządzania własnością idzie dziedzictwo. Własność,
familia i dziedzictwo, stają się tym sposobem warunkiem pracy człowieka i
narodu, warunkiem wzrostu i oświaty państw. Inaczej się dzieje, kiedy stawiamy
równość przed wolnością, kiedy uważamy równość za cel społeczny, a nie za
środek. Wtedy mnożą się trudności i sprzeczność dąży do barbarzyństwa.
Zaprzeczenie wolności, ostatnie następstwo zasady równości, wiedzie do
despotyzmu, do ograniczania pracy i produkcji człowieka, do maksimum, do podatków
postępowych i zbytkowych, do środków samowolnych, które wyzuwają obywateli [7] Choroba wieku, [w:] Pisma Pawła Popiela, Kraków 1893, t. I, s. 236. [8] A. M. Szymański, op. cit., s. 862. [9] Państwo sowieckie, [w:] Bolszewizm. Praca zbiorowa, Lublin 1938, s. 101. [10] J. Pastuszka,
Psychologia komunizmu, [w:] Bolszewizm…, s. 239. Tenże autor
eksponował akt fundamentalnego zerwania przez twórców wizji komunistycznych [11] Bolszewizm jako prąd kulturalny i cywilizacyjny, „Prąd” 1937 (kwiecień), s. 233. [12] Kolektywizm i totalizm jako zasady życia, [w:] Bolszewizm…, s. 74. [13] Projekt konstytucji, Kraków 1928, s.24. [14] Pisał konserwatysta Popiel, akcentujący
przeciwieństwo wizji człowieka właściwych chrześcijaństwu i doktrynom
komunistycznym i znajdujący w katolicyzmie jedyną perspektywę zdolną konkurować
z nader optymistyczną wizją komunistyczną: każdy twór polityczno-społeczny
komunistów jest urzeczywistnieniem ducha panteistycznego i jako taki
stać się musi najstraszniejszym despotyzmem, jaki pojąć można; w każdym
bowiem człowiek przestaje być samym sobą, traci wolność, a staje się bezwiednym,
bezwłasnowolnym członkiem państwa czy gminy: nie może posiadać, bo własność
zniesiona; nie może kochać prawdziwie, bo nie ma małżeństwa; nie może się
poświęcić, bo nie ma ojcostwa i ojczyzny. Za to wszystko, co daje wartość
życiu, co ma odebrać? Chleb powszedni i uczucie równości w nędzy. Tracąc
godność, wolność, miłość, rozkosz walki i zwycięstwa zyskuje obietnicę
mniemanego dobrobytu. Każdy jednak panteizm, a komunizm, jak każde
stanowisko socjalistyczne, miał „wychodzić [15] O „nowe przymierze” Kościoła i kultury, przemówienie do świata nauki i kultury wygłoszone w Wilnie 5.IX.1993 r., „Słowo. Dziennik Katolicki” 1993 (24.X.), s. 12. [16] Postępować podobnie – pisał A. M. Szymański w okresie Wiosny Ludów – jest to nie rozumieć natury ludzkiej. W porządku moralnym, wyobrażenie równości nie jest wcześniejszym od wolności, przeciwnie jest tylko jej następstwem. Człowiek schodząc w swą duszę czuje się wolnym, niepodległym, odpowiedzialnym za czyny, czuje że ma prawo i łamie przeszkody, które w swej działalności spotyka. Wolny w oczach psychologii, człowiek chce być także wolnym w życiu politycznym. Wolność jest więc jego pierwszym prawem, które społeczność winna mu zapewnić. Otóż to prawo do wolności jest wspólne wszystkim… (op. cit., s. 860-861). [17] P. Popiel, Choroba wieku…, s. 251. [18] Tamże, s. 251. [19] Cyt. za: A. Besançon, Drugie milczenie Kościoła, „Kultura” 1983, nr 3(406), Paryż, s. 6-7. [20] I. Czuma, Państwo sowieckie…, s. 101. [21] A. Szymański, Zakon przyrodzony, [w:] Księga pamiątkowa ku czci Władysława Abrahama, Lwów 1931, t. II, s. 1[365]. [22] Tamże, s. 17[381] i 21[385]. [23] O zróżnicowanym w tym względzie stanowisku prawników konserwatywnych piszę w pracy Polscy konserwatyści wobec ustroju politycznego do 1939 roku, Kraków 2000, rozdz. 3. [24] Dzisiejsza filozofia sowieckiego prawa a
romantyzm prawniczy, Lublin 1930, [25] A. Szymański, Zakon przyrodzony…, s. 13[377]. [26] Tamże, s. 17[381]. [27] W. Kalinka, Przegrana Francyi i przyszłość Europy, [w:] Dzieła Księdza Waleriana Kalinki, t. 3-4, „Pisma pomniejsze”, Kraków 1892, s. 265 [28] A. Szymański, Zakon przyrodzony…, s. 17[381]; zob. także I. Czuma, Dzisiejsza filozofja sowieckiego prawa…, s. 46-49 [29] J. Szujski, Kilka prawd z dziejów naszych. Ku rozważeniu w chwili obecnej, za: tegoż, O fałszywej historii jako mistrzyni fałszywej polityki, red. H. Michalak, Warszawa 1991, s. 193. [30] [J. Koźmian], Dwa bałwochwalstwa w Polsce niebezpieczne, „Przegląd Poznański” 1849, t. IX, s. 83. [31] J. Gołuchowski, Kwestja włościańska w Polsce podług właściwych swoich pierwiastków przed sąd opinji publicznej wytoczona i poprzedzona projektem, w jaki sposób chłopom w Polsce, a nawet w Rosji dopomóc można do nabycia wlasności gruntowej bez nadwerężenia zasad porządku publicznego, Lipsk 1849, s. 375. [32] Tamże, s. 675. [33] Tamże, s. 622. [34] K. Mecherzyński,
Filozoficzne pojęcie historyi literatury ojczystej, „Kwartalnik Naukowy”
1836, t. II, s. 109. Wywód, utrzymany w tonie właściwym filozofii klasycznej,
uzupełniał Mecherzyński następująco: społeczność każda kwitnie [35] Do Stanisława Koźmiana, [w:] Pisma Pawła Popiela, t. II, op. cit., s. 136-137. [36] J. Gołuchowski, Kwestja włościańska…, s. 622. [37] A. Z. Helcel, Zadania konserwatywnego dziennika…, s. 28. [38] J. Urban SJ, Socjalizm jako religia, „Przegląd Powszechny” 1921, t. 151, s. 8-10. [39] J. K. Rostworowski SJ, Sprawozdanie z ruchu religijnego, naukowego i społecznego. Bolszewizm a hitleryzm, „Przegląd Powszechny” 1935, t. 208, s. 424-425. [40] O konsekwencjach wynikających ze stosowania
„zasady walki klas” pisał [41] S. Wyszyński,
Katolicki program walki z komunizmem, Włocławek 1937, s. 4-6. We wzajemnych
stosunkach między ludźmi (komunizm) głosi zasadę absolutnej równości,
odrzucając hierarchię i wszelki autorytet, pisał przyszły kardynał, kilkanaście
lat później więziony przez władze komunistyczne. Jedynym źródłem podporządkowania
[42] Przemówienie wygłoszone w Poznaniu w Środę Popielcową 1932 r., Poznań 1932, s. 6. [43] S. Wyszyński, Katolicki program…, s. 3-8. [44] Tamże, s. 20. Wyszyński przypominał, że już
w 1846 r., papież Pius IX, w encyklice „Qui pluribus”, uroczyście potępił błędy
komunistów w słowach: ‘Szkodliwa ta doktryna, zwana komunizmem, jest radykalnie
przeciwna samemu prawu przyrodzonemu: gdyby raz ją przyjąć, stałaby się ruiną
wszelkich praw, urządzeń i własności; samej nawet społeczności ludzkiej’.
Wskazywał, że także papież Leon XIII w encyklice „Quod apostolici muneris”
(1878) nazwał komunizm ‘śmiercionośną zarazą, która zagraża samemu rdzeniowi
społeczności ludzkiej, mogą doprowadzić ją do katastrofy’ oraz wykazał,
że u podstaw ateizmu mas w tym wieku rozwoju technicznego, prowadził swą
działalność kierunek filozoficzny zmierzający do całkowitego rozdziału wiedzy Bogdan Szlachta - Dziekan Wydziału Studiów Międzynarodowych i Politycznych Uniwersytetu Jagiellońskiego, członek Ośrodka Myśli Politycznej; opublikował m.in. "Szkice o konserwatyzmie" (2008), "Monarchia prawa?" (2008), "Konstytucjonalizm czy absolutyzm" (2005), "Monarchia prawa" (2001), "Polscy konserwatyści wobec ustroju politycznego do 1939 roku" (2000), "Z dziejów polskiego konserwatyzmu" (2000), "Konserwatyzm" (1998), "Ład – Kościół – Naród" (1996). Redaktor wyborów pism w serii Biblioteka Klasyki Polskiej Myśli Politycznej - "Obiektywna podstawa prawa" (2001), Stanisław Koźmian "Bezkarność" (2000), Kazimierz W. Kumaniecki "W poszukiwaniu suwerena" (2006), Jan Koźmian "Dwa bałwochwalstwa" (2007), Hieronim Kajsiewicz "O duchu rewolucyjnym" (2008), oraz dzieła Stanisława Tarnowskiego "Pisarze polityczni XVI wieku" (2000). Współautor wydanych przez OMP prac zbiorowych "Patriotyzm i zdrada" (2008), "Wolność i jej granice" (2007), "Drogi do nowoczesności" (2006), "Patriotyzm Polaków" (2006), "Antykomunizm po komunizmie" (2000), "Narody i historia" (2000) i "Państwo jako wyzwanie" (2000). |