Anatomia zdrady


Dzięki konfidentom funkcjonariusze SB zdobywali informacje o interesujących ich osobach, środowiskach, wydarzeniach. Przy ich pomocy mogli także oddziaływać na rzeczywistość, wykorzystywać ich do inspirowania rozpracowywanego środowiska – a więc wpływania na podejmowane przez nie decyzje.

 

Wielokrotnie opisywano już przypadki osób, które dobrowolnie godziły się na współpracę i aktywnie włączały się w dzieło niszczenia własnego środowiska. Przykłady konfidentów, których działania były wybitnie szkodliwe, można mnożyć, podkreślając kolejne straty, jakie społeczeństwo poniosło w konsekwencji ich aktywności. Jak jednak bezpieka doprowadzała do zdrady? W jaki sposób powodowała, że człowiek decydował się donosić na swoich kolegów, współpracowników, czasem rodzinę?

Przykładem ukazującym skomplikowaną rzeczywistość współpracy, jej zmienne fazy i sposoby łamania oporu, a także metody wpływania na psychikę konfidenta jest przypadek pracownika administracyjnego „Tygodnika Powszechnego” Tadeusza Nowaka.

Nowak był lwowiakiem, który II wojnę światową spędził w Krakowie i tu pozostał. Po 1945 roku podjął pracę w krakowskiej Izbie Skarbowej, gdzie był naczelnikiem Wydziału III (budżetowego). W lutym 1949 roku, jako podejrzany o przekupstwo, został aresztowany przez funkcjonariuszy Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Krakowie. Zwolniono go rok później, w lutym 1950 roku – z braku dowodów winy. Po wyjściu z aresztu poprzez znajomości w krakowskiej kurii, w której został rewidentem buchalteryjnym, trafił do działu administracyjnego „Tygodnika Powszechnego”.

Dwa lata później ppor. Adam Błażejczyk z Wydziału V WUBP w Krakowie sformułował plan werbunku Nowaka – zakładał, że pomimo zwolnienia z aresztu fakt przekazania łapówki kontrolerom Izby Skarbowej jest dla buchaltera nadal kompromitujący. Werbunek przebiegł zgodnie z oczekiwaniami funkcjonariusza UB, który raportował: w czasie przesłuchania kandydat całkowicie załamał się, płacząc, prosząc, aby on nie miał już z tego powodu [przekazania łapówki – przyp. F. M.] żadnych przykrości. W czasie rozmowy informator zgodził się na udzielanie informacji i spotkania z pracownikiem UB, lecz zobowiązania nie przyjęto od niego. Zobowiązanie zostanie przyjęte po pewnym okresie pracy z informatorem.

Nadano mu pseudonim „N”. Początkowo dobrze oceniano jego współpracę, wkrótce jednak funkcjonariusze SB zorientowali się, że Nowak nie ma oporów, by informować ich o sprawach „Tygodnika Powszechnego”, jednak unika podawania informacji dotyczących krakowskiej kurii. Zarazem „N” wyjątkowo źle zareagował na przekazanie łączności z nim przez Błażejczyka innemu funkcjonariuszowi UB – Pawłowi Lebiedziowi. W 1954 roku kategorycznie odmówił dalszej współpracy. Jednak dopiero w 1956 roku został formalnie wyłączony z sieci informacyjnej.

 

Kandydat mówi…

 

Na przełomie lat 50. i 60. kierowany przez Władysława Gomułkę aparat państwowy zaczynał „dokręcać śrubę” polityki wyznaniowej, pojawił się problem rozbudowy sieci agenturalnej. W takich sytuacjach bezpieka zawsze sięgała do materiałów archiwalnych, na których podstawie można było reaktywować wyłączone wcześniej z sieci osobowe źródła informacji. Analizie poddano między innymi akta informatora „N”. Po pierwszej nieudanej próbie nawiązania kontaktu do rozgrywki z byłym informatorem wprowadzono Błażejczyka.

Zdecydował się on wykorzystać trudności byłego informatora „N”, który wyremontował mieszkanie, na które nie uzyskał jeszcze przydziału. Zaaranżowano przypadkowe spotkanie Błażejczyka z Nowakiem w Wydziale Kwaterunkowym Dzielnicy Kraków Stare Miasto. Po zdawkowej wymianie zdań Błażejczyk zaproponował spotkanie w bardziej sprzyjających okolicznościach, na co były informator wyraził zgodę – tym samym zaczął w wewnątrzresortowej dokumentacji funkcjonować jako kandydat do współpracy ps. „Dyrektor”.

Już podczas kolejnego spotkania „Dyrektor” otwarcie rozmawiał z Błażejczykiem, który jednak zaznaczył, że jeżeli chodzi o sprawyTyg[odnika] Powsz[echnego]” to kandydat szeroko mówi, natomiast gdy zagadnąłem go na temat kurii, to kandydat stara się przejść na inny temat. Przed kolejnym spotkaniem Błażejczyk skontaktował się z „Dyrektorem” telefonicznie, informując go, że dzięki staraniom SB uzyska pożądany przez niego przydział na mieszkanie – zaskarbiając sobie tym wdzięczność kandydata.

Po kolejnym spotkaniu Błażejczyk zaznaczał, że po odbyciu z pozyskiwanym 3-4 spotkań i [gdy] współpraca układać się będzie należycie – zostanie on zarejestrowany jako stały tajny współpracownik. Specyficzna sytuacja „Dyrektora” polegała na tym, że już kilka lat wcześniej podpisał zobowiązanie do współpracy, dlatego nie było potrzeby przeprowadzania po raz kolejny klasycznej rozmowy dla jego pozyskania. Błażejczyk planował siłą faktów wciągnąć go ponownie do realnej współpracy.

 

Ominąć temat

 

Choć funkcjonariusz SB oceniał pozyskiwanego dobrze, to jednak wciąż zwracał uwagę na powracający problem, że: kandydat chętniej mówi na temat „T[ygodnika] P[owszechnego]” aniżeli na temat kurii. Stara się ten temat ominąć i trzeba nawracać do tego tematu, dopiero nawiązuje rozmowę. Przypuszczam, że w dłuższej współpracy kandydat się wyzbędzie skrupułów.

Po kolejnym spotkaniu w marcu „Dyrektorowi” zmieniono pseudonim na „Ares”. Pod tym pseudonimem Nowak funkcjonował do zakończenia współpracy.

Lojalność tajnego współpracownika była podstawową sprawą dla SB. Dlatego starano się, aby donosił on z własnej woli, a nie z przymusu. Jedną z metod było odpowiednie sterowanie relacjami, jakie łączyły tajnego współpracownika z oficerem prowadzącym. Instrukcje pracy operacyjnej zabraniały nadmiernego spoufalania się oficerów prowadzących z tajnymi współpracownikami – właśnie dlatego, aby funkcjonariusz SB ze względu na wytworzoną w ten sposób nić sympatii nie stał się bardziej lojalny wobec swojego źródła informacji niż wobec resortu. Instrukcje nie zabraniały wszakże cynicznego, sztucznego budowania więzi.

 

Wręczyć podarunek

 

„Ares” – wkrótce przekazany innemu funkcjonariuszowi SB, Józefowi Schillerowi – udzielał informacji w czasie spotkań z oficerem prowadzącym, relacjonując zarówno sprawy dotyczące „Tygodnika Powszechnego”, jak i krakowskiego Kościoła oraz Klubu Inteligencji Katolickiej. Spełniał więc oczekiwania Schillera, jednak źle reagował na wszelkie gesty mogące świadczyć o jego związaniu z SB. Odmawiał np. przyjmowania podarunków (traktowanych przez SB jako rodzaj wynagrodzenia za donosy).

Schiller z uwagą śledził zachowanie „Aresa”, czekając na dogodny moment, by zmienić tę sytuację. W listopadzie 1962 roku po kolejnym spotkaniu raportował: złożyłem TW również życzenia z okazji imienin. Był tym faktem zaskoczony i bardzo wzruszony, że ja o tych sprawach pamiętam. Wydaje się, że jest obecnie odpowiednia atmosfera między mną a TW, aby wręczyć mu jakiś podarunek.

Miesiąc później przystąpił do realizacji planu i, z okazji świąt, podarował TW szampana i bombonierkę, stwarzając wcześniej takie warunki, że „Ares” nie miał możliwości odmówienia upominku. Relacjonował jednocześnie, że TW początkowo onieśmielony bardzo mi dziękował za pamięć, gdy zaś już wychodziłem powiedział, że jest w tym wieku, że mógłby być moim ojcem i że chyba nie pogniewam się gdy mnie pocałuje, co też uczynił z tzw. dubeltówki.

Taktyka sprawdziła się, a oficer prowadzący odniósł pierwszy sukces na drodze uzależniania TW od SB.

Kolejnym psychicznym przełomem miała być zgoda „Aresa” na nagrywanie przeprowadzanych rozmów na taśmie magnetofonowej. Początkowo zgodził się – jednak ostatecznie odmówił, twierdząc, że nagrana rozmowa byłaby dla niego ciążąca moralnie i pogorszyłaby jego samopoczucie. Jest już stosunkowo stary i nie chciałby mieć za sobą żadnych „ogonów” […] obiecał, że będzie mówił wszystko w taki sposób, abym mógł dokładnie zanotować interesujące mnie momenty.

Schiller, aby nie płoszyć wartościowego źródła informacji, zrezygnował z nagrywania spotkań. Planował jednak regularnie „nagradzać” TW za donosy. Dlatego w październiku 1963 roku z okazji imienin podarował „Aresowi” butelkę koniaku. Tym razem donosiciel wzbraniał się przed przyjęciem prezentu, ostatecznie uległ, stwierdzając jednocześnie, że w przyszłości niczego już nie przyjmie. Schiller zanotował więc: Wydaje się celowe, aby w najbliższym czasie nie dawać żadnych podarunków TW „Ares”.

Co więcej, na kolejnym spotkaniu – w grudniu – TW ofiarował swojemu oficerowi prowadzącemu egzemplarz miesięcznika „Znak”, książkę wydaną przez Społeczny Instytut Wydawniczy „Znak” oraz... butelkę koniaku. Przyjęcie podarunków od osobowych źródeł informacji było w resorcie źle widziane – stawiało bowiem funkcjonariusza w pozycji petenta i w istocie uzależniało go od źródła informacji. Dlatego Schiller wyjaśniał powód przyjęcia podarunku: TW wyraził się, że on musi się zrewanżować, a gdy nie przyjmę, to nie mamy co specjalnie sobie w przyszłości do powiedzenia.

 

Potrzeba informowania

 

Najistotniejsze jednak w opisywanej sytuacji jest to, że przez cały czas, gdy Schiller prowadził rozgrywkę zmierzającą do psychicznego uzależnienia konfidenta od resortu, „Ares” udzielał mu informacji – uznawanych przez funkcjonariusza SB za ważne i – co istotne – wiarygodne. Schiller chciał mieć jednak pewność, że konfident będzie bardziej lojalny wobec resortu niż swego otoczenia. Zastosował więc specyficzną metodę łamania oporów.

Po podpisaniu przez Jerzego Turowicza „Listu 34” komuniści ograniczyli nakład „Tygodnika Powszechnego” z 40 do 30 tys. egzemplarzy. W konsekwencji tego „Ares” – będący dyrektorem administracyjnym pisma – forsował plan oszczędnościowy wymagający ostrego reżimu finansowego. Spotkał się z krytyką ze strony zespołu redakcyjnego.

Jak notował Schiller: TW w związku z pretensjami w zespole red[akcyjnym] „T[ygodnika] P[owszechnego]” pod jego adresem jest rozgoryczony i w sposób dość dosadny wyrażał się o ludziach kierujących i piszących w „T[ygodniku] P[owszechnym]”. Delikatnie jego nastawienie próbowałem podsycać podkreślając zasługi TW dla „T[ygodnika] P[owszechnego]” i niewdzięczność redaktorów […]. Moment ten w przyszłości należy wykorzystać informując TW o ujemnych opiniach wyrażanych o nim przez niektórych członków red[akcji] „T[ygodnika] P[owszechnego]”, co może doprowadzić do przeciwstawienia TW ludziom z zespołu redakcyjnego, a tym samym zyskać niewątpliwie więcej informacji od niego i możliwość rozbijania jedności środowiska. Celowe byłoby również zaproszenie TW na poważniejsze uroczystości 20-lecia PRL w Krakowie. Jest on bardzo na to czuły i można go tym bardzo pogłaskać.

Podstawową metodą działania SB było właśnie wykorzystywanie ludzkich ambicji, małostkowości, niespełnionych oczekiwań. To pozwoliło Schillerowi przystąpić do kolejnego etapu, jak pisał w czerwcu 1964 roku: TW „Ares” obiecał mi również telefonicznie podać nazwisko jednego z autorów artykułu zamieszczonego w 22 nr. „Tyg[odnika] Pow[szechnego]” – który podpisał się tylko symbolami. TW dotychczas nie wykonywał podobnych czynności. Chodzi mi wyłącznie o ściślejsze związanie go ze służbą i wyrobienie potrzeby informowania o ważniejszych sprawach nawet drogą telefoniczną. Nazwisko owego autora jest nam znane.

 

Sterowane współczucie

 

Rok 1964 był wyjątkowo trudny dla Tadeusza Nowaka. W ciągu kilku miesięcy stracił trzy osoby z bliskiej rodziny. Inny tajny współpracownik z tego środowiska – Wacław Dębski – sygnujący swe doniesienia pseudonimem „Erski”, podczas jednego ze spotkań mówił Schillerowi, że Nowakowi zmarła żona i że dyrektor jest załamany zupełnie, rozpacza nieprawdopodobnie, po prostu odchodzi od zmysłów […] jest to dla niego b[ardzo] poważny cios, pozostał sam.

Pod donosem Schiller zanotował: Wydaje się celowe wysłać telegram do Nowaka z kondolencjami, dobierając tekst wyraźnie angażujący uczuciowo piszącego w nieszczęście adresata. Przez kolejne miesiące starał się wykorzystywać sytuację, by nawiązać bliższy kontakt. Spotkanie w grudniu, po uzyskaniu donosu od TW, Schiller poprowadził w kierunku pozwalającym na psychiczne rozbicie „Aresa”. Skierował rozmowę na sprawy osobiste, śmierć w rodzinie, zwłaszcza zgon żony, w końcu – jak zanotował – podkreśliłem, że w każde święta otrzymywał od bliskich jakiś drobny upominek, w tym roku nie będzie miał mu kto dać. W związku z tym chciałbym, aby wiedział, że jest ktoś, kto o nim dobrze myśli, kto chciałby mu choć częściowo tych bliskich zastąpić i dlatego nie powinien mieć nic przeciwko temu, że wręczę mu z tej okazji drobny upominek.

„Ares” początkowo wzbraniał się, ale ostatecznie podarunek przyjął. Co więcej, zapytał, czy Schiller odwiedziłby go w święta, gdyby dostał zaproszenie – ten miał odpowiedzieć, że gdy otrzyma zaproszenie, to się postara.

Powolna praca nad uzależnianiem TW od resortu, czyli w tym konkretnym wypadku nad emocjonalnym wiązaniem go z oficerem prowadzącym, zaczynała przynosić efekty. Schiller zaznaczył, że w czasie spotkania w styczniu, podczas spisywania donosu, TW częstował go pączkami i koniakiem. W kolejnych miesiącach uzależnienie psychiczne „Aresa” zostało pogłębione na tyle, że nie tylko dostarczał informacji, ale wykorzystywano go – jako osobę darzoną zaufaniem przez hierarchię kościelną – do inspirowania i dezinformowania czołowych osób krakowskiego i polskiego Kościoła, a także – w ostatnim etapie współpracy – Jana Pawła II.

Jak napisał Schiller, rolą „Aresa” było także urabianie opinii wyższych funkcjonariuszy kościelnych […] co do potrzeby dostosowania polityki kościoła w naszym kraju do wymogów socjalistycznego państwa, jako jedynej realnej perspektywy działania kościoła na naszym terenie.

„Ares” współpracował z resortem do 1983 roku, kiedy to – w wieku 82 lat – wyłączono go z sieci agenturalnej.

 

Artykuł ukazał się w książce „Agentura w akcji” (Kraków 2007) w serii Ośrodka Myśli Politycznej i Instytutu Pamięci Narodowej „Z archiwów bezpieki – nieznane karty PRL” pod redakcją Filipa Musiała i Jarosława Szarka.

 

Pierwodruk: Filip Musiał, Anatomia zdrady, „Dziennik Polski”, 28 VII 2006.



Filip Musiał - doktor habilitowany, historyk, politolog, pracownik Instytutu Pamięci Narodowej Oddział w Krakowie, profesor nadzwyczajny w Akademii Ignatianum w Krakowie, członek Zarządu Ośrodka Myśli Politycznej, zastępca redaktora naczelnego „Zeszytów Historycznych WiN-u”, członek redakcji „Horyzontów Polityki”, redaktor popularno-naukowej serii „Z archiwów bezpieki – nieznane karty PRL” oraz naukowych serii wydawniczych „Niezłomni”, „Normatywy aparatu represji”, „Zagadnienia źródłoznawcze”. Wydał monografie: „Polityka czy sprawiedliwość? Wojskowy Sąd Rejonowy w Krakowie (1946–1955)” (2005), „Skazani na karę śmierci przez Wojskowy Sąd Rejonowy w Krakowie 1946–1955” (2005), „Podręcznik bezpieki. Teoria pracy operacyjnej Służby Bezpieczeństwa w świetle wydawnictw resortowych Ministerstwa Spraw Wewnętrznych PRL (1970–1989)” (2007) i zbiór studiów „Raj grabarzy narodu. Studia i materiały do dziejów aparatu represji w Polsce »ludowej« 1945–1989” (2010). Jest współautorem książek: „Kościół zraniony. Sprawa ks. Lelity i proces Kurii krakowskiej” (2003), „Komunizm w Polsce” (2005), „Twarze krakowskiej bezpieki. Obsada stanowisk kierowniczych Urzędu Bezpieczeństwa i Służby Bezpieczeństwa w Krakowie. Informator personalny” (2006), „Po dwóch stronach barykady PRL” (2007), „Ludzie bezpieki województwa krakowskiego. Obsada stanowisk kierowniczych Urzędu Bezpieczeństwa i Służby Bezpieczeństwa w województwie krakowskim. Informator personalny” (wyd. 1 – 2007, wyd. 2 -2009), „Kronika komunizmu w Polsce” (2009), „Osądź mnie Boże… Ks. Władysław Gurgacz – kapelan Polski Podziemnej” (2009), „Od niepodległości do niepodległości. Historia Polski 1918–1989” (wyd. 1 – 2010, wyd. 2 – 2012). Jest redaktorem i współredaktorem kilkunastu prac zbiorowych. Publikował m.in. w: „Aparacie Represji w Polsce Ludowej 1944-1989”, „Arcanach”, „Horyzontach Polityki”, „Horyzontach Wychowania”, „Krakowskim Roczniku Archiwalnym”, „Pamięci i Sprawiedliwości”, „Zeszytach Historycznych Stowarzyszenia Żołnierzy Armii Krajowej”, „Zeszytach Historycznych WiN-u”,, a także w: „Biuletynie Instytutu Pamięci Narodowej”, „Gazecie Polskiej”, „Gościu Niedzielnym”, „Naszym Dzienniku”, „Nowym Państwie”, „Rzeczpospolitej” i „Tygodniku Powszechnym”. Stale współpracuje z „Dziennikiem Polskim” i „Posłańcem Serca Jezusowego”.

Wyświetl PDF