Barbara Fedyszak-Radziejowska
Dlaczego nie piszę modernizacyjnych scenariuszy dla Polski.... Pierwotny temat ostatniej sesji, do udziału w której zostałam zaproszona brzmiał: „Scenariusze modernizacyjne dla Polski. Jak pogodzić wyzwania rozwojowe z potrzebami społecznymi oraz tradycję z nowoczesnością”. Dla osoby, która do terminu „modernizacja” podchodzi bardzo sceptycznie takie sformułowanie tematu stało się interesującym wyzwaniem. Podobnie tytuł całej konferencji – „Wolny rynek i gospodarka społeczna – wyzwania czasów kryzysu” zdawał się sugerować, że środowisko sytuujące swoje poglądy na prawo od centrum zamierza podjąć próbę rozważenia dylematów, z którymi musi zmierzyć się każdy wolnorynkowy prawicowiec konfrontowany z wymaganiami społecznej rzeczywistości „czasów kryzysu”. Jest bowiem w polskiej debacie dość powszechnie przyjęte, by wobec konkretnych problemów społeczno – gospodarczych zajmować stanowisko ideologiczne zgodne z zasadą, która głosi: wszystko, co wydaje się (!) nie podporządkowane logice wolnego rynku trzeba bezwarunkowo odrzucić. Dlatego, przykładowo współistnienie wolnego rynku i gospodarki społecznej dla „prawicowego liberała” jest niemożliwe. Tymczasem w realnym świecie wolnego rynku podejmowanie przez instytucje państwa działań inwestycyjnych, interwencyjnych lub legislacyjnych z myślą o rozwiązywaniu gospodarczych problemów konkretnej społeczności jest, moim zdaniem, czymś normalnym i niesprzecznym z regułami wolnego rynku. Paradoksy myślenia zwolenników kapitalizmu...Peter L. Berger w swojej Rewolucji kapitalistycznej bardzo przekonująco formułuje tezę o pewnej szczególnej różnicy między kapitalizmem a socjalizmem. Ten pierwszy jest, jego zdaniem praktyką działalności gospodarczej i ma „wrodzoną niezdolność do legitymizowania samego siebie, zwłaszcza brak mu siły mitotwórczej”. Ten drugi jest „zbiorem programów politycznych” i (...) „jednym z najpotężniejszych mitów współczesności”[1]. Kapitalizm to naturalna „praktyka” gospodarowania, zaś socjalizm to doktryna wprowadzana w życie z zastosowaniem instrumentów władzy. Szwecja podawana przez polskich „wolnorynkowców” jako typowy przykład „zachodniego socjalizmu” jest dla P.L. Bergera przykładem kapitalistycznego systemu produkcji, który od innych kapitalistycznych systemów różni się zasięgiem instytucji państwa opiekuńczego. Ale – „nie jest żadna trzecia droga, jest to wariant drogi pierwszej (tj. kapitalistycznej - BFR). Z gruntu mylne jest traktowanie jej jako odmiany socjalizmu...” (str. 11). Jest swoistym paradoksem, że wielu wyznawców wolnego rynku i kapitalizmu całkowicie wyklucza możliwość zaakceptowania rozwiązań proponowanych przez ekonomię społeczną, ale równocześnie w pełni akceptuje pisanie „modernizacyjnych scenariuszy dla Polski”. I nie widzi w tym żadnej sprzeczności. Tajemnicze i kręte są drogi naszego myślenia o gospodarce... Pytanie skierowane do uczestników naszej sesji o to, czy istnieje możliwość pogodzenia wyzwań rozwojowych z potrzebami społecznymi oraz tradycji z nowoczesnością to dobry przykład myślenia rodem z PRL. To w tamtych czasach trzeba było sprostać „wyzwaniom rozwojowym socjalizmu” nawet kosztem „potrzeb społecznych”. Podobnie, polska tożsamość zwana w PRL „tradycją” lub zamiennie „zacofaniem” była dla wyzwań nowoczesności zagrożeniem i nie było dla niej miejsca w przyszłym, zmodernizowanym, czyli socjalistycznym raju. Nie tylko niepokojące wrażenia, że oto „wraca nowe” sprawia, że zamierzam uchylić się od spełnienia oczekiwań organizatorów i odmówić udziału w konstruowaniu modernizacyjnych scenariuszy dla Polski. W tej propozycji tkwią bowiem ukryte i nie do końca uświadamiane dwa założenia; pierwsze, że naukowcy, eksperci, ideolodzy, a może także liderzy partyjni mają prawo ustalania i wprowadzania w życie „scenariuszy modernizacyjnych dla Polski”, oraz drugie, że scenariusze te nie muszą być zgodne ani z potrzebami konkretnych grup społecznych, ani potrzebami całego społeczeństwa. W rezultacie taka inżynieria społeczna nie musi liczyć się ani z wolą, ani z wartościami społeczeństwa w którym jest realizowana. W tej wizji uwzględnianie potrzeb wyborców jest słabością, czyli tzw. uleganiem populizmowi. Autorzy scenariuszy modernizacyjnych muszą bowiem jakoś „płacić” za możliwość sprawowania władzy... Przecież co cztery lata poddawani są demokratycznym procedurom wyborów. Podobne refleksje budzi we mnie pytanie o konieczność „godzenia” nowoczesności z tradycją, które zawiera ukryte założenie, że oba te zjawiska są ze sobą w trwałym i nieuchronnym konflikcie, podobnie jak religijność z przedsiębiorczością, czy innowacyjność z wiekiem dojrzałym.
Dlaczego nie lubię modernizacji w żadnej postaci... Moje wątpliwości dotyczą samego nawyku bezkrytycznego używania terminu „modernizacja”. Pozwolę sobie przypomnieć, że teoria modernizacji swoje sukcesy w nauce, polityce i mediach odnosiła przede wszystkim w latach 60, gdy kraje tzw. Trzeciego Świata startowały po okresie kolonializmu do wyścigu o gospodarczy i polityczny sukces. U założeń teorii modernizacji tkwiło przekonanie, że wszystkie kraje i państwa rozwijają się mniej więcej tak samo, że rozwój ten zawsze oznacza przechodzenie od społeczeństwa tradycyjnego, przez formy pośrednie, do społeczeństwa nowoczesnego oraz, że społeczeństwa tradycyjne musza się „podciągnąć” do poziomu rozwiniętych społeczeństw zachodnich naśladując rozwiązania przyjęte przez innych. Modernizacja polega w największym skrócie na „różnicowaniu struktur i funkcji, integracji, koordynacji, organicznego powiązania różnicujących się elementów zgodnie z teorią dyferencjacji i integracji” [2]. Jest w teorii modernizacji sporo klasycznego ewolucjonizmu i jeszcze więcej determinizmu. P. Sztompka zauważa, że w porównaniu do procesów zachodzących ewolucyjnie, czyli samoistnie, zgodnie z wewnętrznymi , obecnymi w danym społeczeństwie tendencjami, modernizacja jest procesem odmiennym, bo zamierzonym, sterowanym i stymulowanym z zewnątrz. Czy więc Polska – jak zdaje się sugerować tytuł sesji OMP, środowiska dalekiego chyba przecież od lewicowych sympatii i lewicowych marzeń o ideologicznej przebudowie świata – naprawdę potrzebuje dzisiaj modernizacyjnych scenariuszy?" By to pytanie zabrzmiało z cała wyrazistością, pozwolę sobie przytoczyć definicję modernizacji za P. Sztompką (s.508): modernizacja to zbliżanie się społeczeństwa w sposób zamierzony, celowy, planowany do uznanego modelu nowoczesności, najczęściej do wzorca jakiegoś istniejącego społeczeństwa uznanego za nowoczesne. Trudno uwolnić się od wspomnień o takim właśnie postrzeganiu procesów rozwoju społeczno – gospodarczego Polski przed 1989 rokiem oraz na początku lat 90.ych. W czasach PRL musieliśmy „zbliżać” się do przodującej gospodarki i społecznych rozwiązań Związku Radzieckiego. Potem, pozostając w tym samym schemacie myślenia – budować „drugą Japonię”, potem Irlandię, a w popularnych piosenkach - San Francisco. Za kilka miesięcy okaże się, że obowiązuje nas „zbliżanie” się do Węgier, by wejść na kolejną drogę do „modernizacji”. Oczywiście modernizacja jest także problemem badawczym, czyli „ogółem zjawisk i procesów, których analiza pozwala wyjaśnić globalny proces przekształcania się społeczeństwa tradycyjnego w przemysłowe, nowoczesne, postindustrialne”.[3] Modernizacja jest więc badana jako proces ekonomiczny, kulturowy, polityczny, czy społeczny, w którym takie zjawiska jak sekularyzacja, industrializacja, urbanizacja, pluralizm, globalizacja, upadek tradycyjnych autorytetów i wartości, etc. pełnia role wskaźników mierzących postęp na drodze ku lepszemu światu. W terminie modernizacja zawsze tkwi ukryty mniej lub bardziej wyraźny ideologiczny projekt zmian prowadzących do powstania „nowoczesnego społeczeństwa przemysłowego”[4]. W latach 70.ych teorie modernizacji poddano krytycznej analizie. Ale po rozpadzie systemu komunistycznego teoria modernizacji najwyraźniej wraca w nowej szacie. Podobnie, jak w czasach wyzwalanie się państw spod kolonializmu, także w czasach transformacji ustrojowej ma w sobie ten sam, ideologiczny nakaz budowania „nowego”, które dzisiaj oznacza społeczeństwo postindustrialne i ponowoczesne. Jednak zawsze, niezależnie od subtelnych różnic definicyjnych, modernizacja jest uwarunkowanym historycznie procesem kształtowania się i rozprzestrzeniania cech (!!!) uważanych (!!!) za znamiona nowoczesności. Czasami są nimi rynek, nowe technologie, demokracja, etos pracy, a czasami laicyzacja, globalizacja, chaos, parytety i relatywizm. Decyzja spoczywa w rękach autorów scenariuszy. Moim zdaniem znacznie ważniejsze jest znalezienie odpowiedzi na pytanie jak zapewnić Polsce rozwój społeczno – gospodarczy, a III Rzeczpospolitej sprawną demokrację i uczciwe, silne (!) państwo. Przyznam, że wolę Polskę zamożnych, wolnych, szczęśliwych Polaków, którym bezpieczeństwo, nieźle opłacaną pracę, infrastrukturę komunikacyjną i społeczną gwarantuje nie tylko wolny rynek lecz także dobrze działające, własne państwo, w którym równie dobrze jak przedsiębiorcy czują się pracownicy ich firm, konsumenci, rolnicy, czyli, po prostu możliwie wszyscy obywatele. Ich suwerenne, demokratyczne państwa jest dla nich ważnym, wspólnym dobrem, a nie systemem opresji.
Warunki pomyślnej modernizacji.. Jeśli jednak najważniejszym celem naszego działania i myślenia ma być modernizacja, to we wszystkim, co robimy musimy dbać głównie o spełnienie warunków niezbędnych do jej osiągnięcia. A one bywają różne; akumulacja kapitału, inwestycje zagraniczne, niekoniecznie demokracja, ale koniecznie - „zmiany mentalne”. Nasza osobowość musi stać się bardziej nowoczesną (!?). Inaczej modernizacja Polski zakończy się fiaskiem. Tak jakby nasza dotychczasowa, trudna droga ku niepodległości, wolności i demokracji nie wymagała od nas kreatywności, przedsiębiorczości, czy zdolności do ryzyka. Warunkiem modernizacji ma być „zanik tradycyjnego społeczeństwa” i pojawienie się w jego miejsce społeczeństwa „ryzyka”. Mam wątpliwości, czy mimo wszystkich niedoskonałości procesu przejścia od PRL do III RP, nasz sukces w „obalaniu komuny” zawdzięczamy „nowoczesności naszych postaw”, czy raczej tradycji, która sprawiła, że uważnie słuchaliśmy nauczania Jana Pawła II i Kościoła. Drogi udanego, zwieńczonego sukcesem rozwoju społeczno – gospodarczego konkretnych narodów są zwykle „własne”, endogenne, autonomiczne. Natomiast proces modernizacji „musi”, niejaki z definicji przebiegać zgodnie ze scenariuszami pisanymi „dla” jakiegoś uniwersalnego i najczęściej nieistniejącego w rzeczywistości społeczeństwa. Analizy procesu transformacji państw postkomunistycznych wyzwalających się spod sowieckiej dominacji wprowadziły do debaty o szansach polskiej modernizacji nowy wskaźnik - kapitał społeczny. Na kapitał społeczny danej wspólnoty składają się, zdaniem socjologów; normy współpracy i współdziałania na rzecz innych, wzajemne zaufanie oraz zdolność do samoorganizacji w stowarzyszeniach i organizacjach pozarządowych. Ponieważ wyniki wielu sondaży pokazują, że poziom zaufania do innych ludzi jest w Polsce znacznie niższy, niż np. w krajach skandynawskich, szybko powstała kolejna hipoteza modernizacyjna, która brzmi; dopóki Polacy nie zaczną sobie wzajemnie ufać, dopóty żadna „modernizacja” nie będzie im dana... Począwszy od profesora J. Czapińskiego po prof. P. Sztompkę, przy wsparciu licznego grona socjologów płynie w mediach lament nad Polakami, którzy nie chcą sobie wzajemnie ufać. Poddajmy nieco bardziej wnikliwej analizie zjawisko kapitału społecznego, by sprawdzić, czy rzeczywiście na drodze do modernizacji Polski stoi wielka mentalna przeszkoda – typowa, polska nieufność. Tworzeniu i przekazywaniu wartości współtworzących kapitał społeczny służą, zdaniem Fr. Fukuyamy stabilne mechanizmy i takie instytucje, jak tradycja, religia i obyczaje. Przyczyny słabości kapitału społecznego tkwią, jego zdaniem, w strukturach państw socjalistycznych i komunistycznych, które wbrew własnym deklaracjom wzmacniały jednostkowy egoizm. Gromadzenie kapitału społecznego i budowanie klimatu zaufania to skomplikowany i nie do końca zbadany proces kulturowy. Polityka państwa może wzmacniać istniejący kapitał społeczny, jednak odbudowanie zaufania publicznego, które uległo destrukcji, jest trudne i nie do końca znane są skuteczne sposoby jego rewitalizacji. Kapitał społeczny wzrasta, gdy jest aktywizowany, natomiast jeśli się go nie wykorzystuje, obumiera. Państwo, jak pisze Fukuyama[5], może jedynie pomóc w jego zwiększeniu, ale skala i skuteczność tej interwencji zależy od kultury i struktury danego społeczeństwa. Jeśli tak, to im więcej w III RP PRL-owskich resentymentów, tym słabszy musi być kapitał społeczny i niższy poziom wzajemnego zaufania. Że nie jest to tylko hipoteza, pokazują porównania wskaźnika poziomu społecznego zaufania w różnych państwach, których mieszkańców poddano w 2005 roku sondażowi WVS. Na pytanie; Która opinia jest bliższa Pana/i poglądom; Ogólnie rzecz biorąc większości ludzi można ufać, czy; W stosunkach z innymi trzeba być bardzo ostrożnym, pierwszą odpowiedź wybrało 68% Szwedów, 59% Finów, 54% Szwajcarów, 42% Niemców z zachodniej części kraju, 32% Niemców z części wschodniej, 22% Bułgarów, 20% Rumunów, 19% Polaków oraz 15% Serbów.[6] Porównajmy, które z tych społeczeństw poddane było możliwie ostatnio presji autorytarnego państwa, kontrolującego korespondencję i wsadzającego do więzień za odmienne od oficjalnych poglądy? Może Fukuyama ma rację, że niski poziom kapitału społecznego to nie wadliwa mentalność Polaków, lecz zwyczajny spadek po komunizmie. Także Niemcy są różni po dwu stronach dawnej, żelaznej granicy. Dodajmy, że w 2008 roku pierwszą odpowiedź wybrało już nie 19%, lecz 26% badanych Polaków. Im dalej od stanu wojennego, tym poziom zaufania większy. Tak więc, dla klimatu zaufania lub nieufności kluczowe znaczenie ma długość okresu stabilnych demokratycznych rządów. Im dłużej państwo dawało obywatelom poczucie bezpieczeństwa i swobody demokratyczne, tym bardziej ufają oni sobie nawzajem. Potwierdzeniem tej tezy jest tabela (tab.1) prezentująca poziom zadowolenia z demokracji, Indeks Postrzegania Korupcji – za Transparency International oraz poziom uogólnionego zaufania za ESS z 2002 roku. Ponieważ dane pochodzą z sondaży zrealizowanych nie zawsze w tych samych krajach, przytaczam w celu porównania, cząstkowe wyniki WVS z 2005 roku.
Tabela 1. Poziom zaufania a zadowolenie i postrzeganie korupcji.
Dane ESS 2002, WVS 2005 . **IPK Transparency International, im wynik bliższy 1,0 tym wyższy poziom korupcji, im bliższy 10 – tym niższy. * Średnia na skali 0–10, 0 = bardzo niezadowolony, 10 = bardzo zadowolony.
Grono państw z silnym społeczeństwem obywatelskim tworzą nie tylko państwa skandynawskie, czyli Norwegia, Dania, lecz także Wielka Brytania i Hiszpania. Co więcej, respondenci w państwach skandynawskich nie tylko ufają sobie wzajemnie, lecz także lepiej oceniają swoją demokrację oraz wierzą, że ich kraj jest wolny od korupcji. Niemcy i Hiszpanie podobnie – pozytywnie – oceniają demokrację w swoich krajach. Inaczej jest w Portugalii i Grecji[7], które w 2002 roku ze swoim niskim poziomem uogólnionego zaufania przypominały państwa postkomunistyczne, czyli Węgry i Czechy, gorzej było tylko w Polsce. Przykłady Portugalii i Grecji pokazują, że stosunkowo „świeże” wspomnienia autorytaryzmu obniżają poziom zaufania. Co więcej, widoczne jest także znaczenie zadowolenia ze sposobu funkcjonowania demokracji oraz przekonanie, że państwo jest lub nie – jak w państwach skandynawskich – trawione korupcją. Zwolenników pisania scenariuszy modernizacji zachęcam więc do rozwiązywania naszych realnych problemów; konsekwentnej walki z korupcją, poprawiania kondycji demokracji, możliwie zdecydowanego odcięcia się od minionego, totalitarnego systemu. Pisanie scenariuszy modernizacyjnych wydaje mi się zajęciem drugorzędnym, a tak naprawdę, zbędnym. Wychowywanie Polaków – zgodnie z wytycznymi modernizacji – czyli „pamiętajcie, macie ufać sobie nawzajem” zbytnio przypomina, paradoksalnie, czasy PRL.
Może porozmawiajmy o czym innym... Nie ukrywam, że w kwestii początków kapitalizmu zgadzam się raczej z M. Weberem, niż z K. Marksem, co oznacza, że dużą wagę przywiązuję do protestanckiego etosu, który spowodował niebywałą kumulacja kapitału w wyniku ograniczanej z powodów etycznych i religijnych konsumpcji. Innymi słowy nie tyle chciwość, co powściągliwość przyczyniły się, moim zdaniem, do „wybuchu kapitalizmu” w enklawach purytańskiego biznesu. Dodam, że jeśli M. Weber ma więcej racji, niż K. Marks, to nie „poziom sił wytwórczych”, nie walka klasowa i „byt”, lecz „świadomość” jest ważna w wypracowywaniu własnej, endogenicznej (endogennej?) drogi do zamożności, wolności indywidualnej, suwerenności narodowej i demokracji. Dlatego proponuję debatować w Polsce nad rozwojem społecznym i gospodarczym kraju, którego celem jest poszerzenie zasięgu zamożności Polaków, swobód obywatelskich, zbudowanie sprawnego, suwerennego i uczciwego państwa z dobrze funkcjonującą demokracją. Niezależnie od tego, jak moja propozycja zostanie przyjęta – podtrzymuję propozycję wyrzucenia z języka debaty publicznej „scenariuszy modernizacyjnych”, czy „rozwojowych wyzwań” i skupienie się nad problemami, które nie do końca zostały przemyślane przez prawicowych zwolenników wolnego rynku. Warto przemyśleć, na ile zdolność do samoorganizacji w państwach skandynawskich, będących liderami kapitału społecznego w Europie wyraża się w przynależności do związków zawodowych, do których należy ponad 60% Szwedów i 70% Finów. Jeśli zależy nam na kapitale społecznym, to może warto działać na rzecz poprawy poziom „uzwiązkowienia” Polaków z jednego z najniższych w Europie poziomu - poniżej 20%, do poziomu np. Wielkiej Brytanii- ok. 30%. Może warto też zrozumieć, dlaczego państwa dbające o swoją suwerenność myślą nie tylko o dywersyfikacji dostaw źródeł energii, lecz wydają pieniądze, (nie tylko z unijnego budżetu) by chronić własne rolnictwo. Może mają świadomość, że wolny rynek i w pełni swobodna, nie chroniona cłami na żywność konkurencja prędzej, czy później, (raczej prędzej) sprawi, że rynek opanuje żywność produkowana najtaniej, bo przez nędznie, na granicy niewolnictwa opłacanych robotników rolnych Chin i Ameryki Południowej, żywność niekoniecznie bezpieczna, zdrowa, chroniona przed „chemią”. Bowiem kiedy już nasze, europejskie rolnictwo przegra tę „wolnoamerykankę” i odkryjemy swój błąd przyznając, że warto mieć własną, zdrową w dosłownym tego słowa znaczeniu żywność i spróbujemy rolnictwo odtworzyć na ugorach, to proces ten zajmie nam – z powodu oczywistej zależności rolnictwa od przyrody- co najmniej dwa lata. W rolnictwie mechanizmy rynkowe nie są tak „oczywiste”, jak w produkcji podkoszulków. Im bardziej towarowe, zmodernizowane rolnictwo, tym koszty produkcji są wyższe, (np. płace robotników rolnych na wielkich farmach), a zagrożenie chorobami i skażeniami większe (przykład choroby wściekłych krów w najbardziej towarowym brytyjskim rolnictwie). To sprawia, że osiąganie zysków wymaga albo podniesienia cen żywności (!!!), albo sprowadzenia taniej siły roboczej (skąd?), albo przejścia na żywność genetycznie modyfikowaną. Nawet wszystko to razem nie wystarczy do rozwiązania problemu. I wtedy sięgamy do płatności bezpośrednich, które są najbardziej racjonalna i stosunkowo neutralną dla wolnego rynku formą dotowania produkcji żywności. Która, przypominam jest nieco ważniejsza na co dzień od podkoszulków a nawet od komputerów. Ale to wymaga rezygnacji z radosnej twórczości demiurgów – z pisania idealnych i wielce teoretycznych scenariuszy modernizacyjnych dla Polski... [1] P.L. Berger Rewolucja kapitalistyczna ,Oficyna Naukowa, Warszawa 1995, s.346 [2] P. Sztompka Socjologia, wyd. Znak, 2002, s.508 [3] Słownik socjologiczny, red. K. Olechnicki, P. Załęcki, Graffiti BC 2002, s.132 [4] B. Szacka, Wprowadzenie do socjologii, s. 104, 106 [5] Fr. Fukuyama Zaufanie. Kapitał społeczny a droga do dobrobytu, PWN Warszawa – Wrocław, 1997, s. 27, 39. [6] Dane CBOS i WVS oraz ESS cyt. za B. Fedyszak-Radziejowska, Społeczny kapitał Polaków- trudny proces rewitalizacji [w:] [red.] T.Żukowski, Wartości Polaków a dziedzictwo Jana Pawła II, wyd. CMJPII, Warszawa, 2009. [7] Przypomnijmy, że Grecja pożegnała się z rządami czarnych pułkowników w 1974 roku, zaś Portugalia obaliła dyktaturę (rewolucja goździków) w 1974 roku. |