O duchu i naturze rewolucji francuskiej w odniesieniu do innych krajów


O duchu i naturze rewolucji francuskiej w odniesieniu do innych krajów

~ On the Genius and Character of the French Revolution as it Regards Other Nations, [w:] The Works of the Right Honourable Edmund Burke, London 1887, Vol. V (list II z Three Letters Addressed to a Member of the Present Parliament, on the Proposals for Peace with the Regicide Directory of France, 1796-7)

 

Tekst w tłumaczeniu Agnieszki Wincewicz-Price ukazał się w wydanym przez Ośrodek Myśli Politycznej wyborze pism Edmunda Burke’a pt. O duchu i naturze rewolucji (Kraków 2012) - http://omp.org.pl/ksiazka.php?idKsiazki=242.

 

 

 

Wielmożny Panie, w zakończeniu pierwszego listu wspomniałem o poważnej kwestii, która, mam nadzieję, skłoniła Pana do refleksji. Sposób organizacji pokoju musi nawiązywać do sposobu organizacji wojny. W związku z tym muszę więc ponownie przypomnieć Panu nasze pierwotne poglądy, których z mojej strony nie zmienił ani upływ czasu ani ostatnie wydarzenia.

Moje poglądy i zasady skłoniły mnie do tego, bym w sporze tym zmierzył się z Francją nie jako państwem, ale jako fakcją. Rozległe terytorium tego kraju, jego ogromna populacja, bogata wytwórczość, prężny handel i zwyczaje, wszystko to, co w normalnych warunkach stanowi o sile państwa, było dla mnie mało istotne. Czynniki te mogą być zrównoważone, a często bywały w jeszcze lepszej kondycji niż równowaga. Jakkolwiek ważne są to sprawy, to nie one czynią fakcję groźną. To fakcja sprawia, że stają się one prawdziwie przeraźliwe. Ta fakcja to zły duch, który opętał Francję, który formuje ją niby dusza, który jej aspiracje i wszelkie jej dążenia pieczętuje charakterystycznym znamieniem, wyróżniającym je wyraźnie na tle podobnych emocji i poglądów wyrażanych przez innych ludzi, w innych społecznościach. To duch, który roznieca w nich nową, zgubną i pustoszącą inicjatywę. Nie było w naturze ustanowionej dziesięć lat temu Francji wstrząsać, druzgotać i przytłaczać Europę w sposób, jakiego jesteśmy obecnie świadkami. Pewna zguba grozi owym zaślepionym władcom, którzy w konflikcie z tą nową i nieznaną siłą, postępują tak, jak gdyby byli uwikłani w wojnę podobną do ich dawnych sporów lub jak gdyby mogli zaprowadzić pokój w sposób podobny do tego, w jaki niegdyś organizowali pacyfikację. W tym przypadku utarty szlak stanowi zupełne przeciwieństwo bezpiecznej drogi.

Co do mnie, od początku uważałem, że ten chaos nie ma natury przejściowej. Nie sądziłem, że ten raz rozpoczęty spór mógł się załamać i odnowić na nasze życzenie, lecz że nasza pierwsza potyczka z tym złem będzie też ostatnią. Nigdy nie uważałem, że moglibyśmy pojednać się z tym systemem, ponieważ powodem naszej wojny z nim nie była rywalizacja, ale on sam. W moim rozumieniu nie walczyliśmy z działaniami systemu tylko z samym faktem jego istnienia, przekonani, że jego istnienie jest równoznaczne z jego wrogim usposobieniem.

To nie jest lokalna lub regionalna fakcja. To powszechne zagrożenie. Jest pełna życia nawet tam, gdzie jej działanie jest niemal niewidoczne. We śnie pozyskuje swoją siłę i obmyśla, jak ją wykorzystać. Jej duch leży głęboko w zepsuciu naszej wspólnej natury. Zasila go ograniczający tę naturę porządek społeczny. Jest obecna w każdym europejskim kraju i we wszystkich klasach, które uznają Francję za wspólnego przywódcę. Tam znajduje się centrum. Peryferie stanowi świat europejski, wszędzie tam, gdzie osiedla się rasa europejska. Poza obszarem Francji fakcja ta jest wojownicza, we Francji – zwycięska. We Francji znajduje się bank depozytowy i bank emisyjny wszelkich zgubnych idei formułowanych we wszystkich krajach. Usiłowanie powstrzymania tej fakcji w jakimkolwiek innym kraju, podczas gdy panuje ona we Francji, byłoby niezasługującym na litość szaleństwem, zbyt szkodliwym, by nim pogardzać. Wojna nie umocniła jej siły, lecz przerwała jej działanie. Przyniosła ulgę przynajmniej światu chrześcijańskiemu.

Prawdziwy charakter jakobińskiej wojny doświadczyła, uznała, a nawet w bardzo precyzyjny sposób obwieściła na początku większość chrześcijańskich mocarstw. We wspólnym oświadczeniu ogłoszonym przez cesarza i króla pruskiego 4 sierpnia 1792 roku wyrażono go bardzo wyraźnie i w imię zasad, które nie mogły zawieść, gdyby ich przestrzegano, klasyfikujących owych monarchów wśród największych dobrodziejów ludzkości. Manifest ten ogłoszono, jak sami stwierdzają, „aby odsłonić przed współczesnym pokoleniem, a także przed potomkami, ich motywy, intencje oraz bezstronność ich osobistych poglądów: chwycenie za broń dla zachowania społecznego i politycznego ładu we wszystkich cywilizowanych krajach i zabezpieczenia religii, szczęścia, terytorium i prawdziwej konstytucji każdego państwa”. „Ufali, że wszystkie mocarstwa i państwa będą jednomyślne w tej sprawie, a stając się pewnymi strażnikami szczęścia ludzkości zjednoczą swoje wysiłki dla ocalenia licznego narodu przed jego własnym szaleństwem, aby ochronić Europę przed powrotem barbarzyństwa, a wszechświat przed grożącymi mu przewrotem i anarchią”. Pełny tekst tego szlachetnego wystąpienia powinien być odczytywany na pierwszym posiedzeniu każdego zgromadzenia powoływanego na potrzeby pacyfikacji. W manifeście tym „mocarstwa wyraźnie odżegnują się od wszelkich zamiarów indywidualnego umocnienia” i ograniczają się do celów godnych tego tak hojnego, heroicznego, wielce rozumnego i zręcznego przedsięwzięcia. Chcieliśmy, aby nasz król i nasze państwo jako część wspólnoty europejskiej przystąpiło do zasad tej konfederacji i żadnych innych. I do tych właśnie zasad w pełni przystąpili, z nieznacznymi wyjątkami i zastrzeżeniami1. I wszyscy nasi przyjaciele, którzy obejmowali urząd, czynili to (mniej lub bardziej roztropnie) w oparciu o i w zgodzie z zasadami tej deklaracji.

Tak długo jak mocarstwa pozostawały w przeświadczeniu, że groźba użycia siły może wymusić skutki jej faktycznego użycia, pozostawały wierne deklaracjom, lecz kiedy ich groźby okazały się nieskuteczne, skierowały swoje wysiłki w inną stronę. Nie sądziły, że cnota i bohaterstwo trzeba będzie nabyć za miliony srebrnych monet [ang. rix-dollars]. To przerażające, lecz ewidentnie prawdziwe, że Jakobini przewyższają nas pod względem zdolności, zręczności i wyrazistości swoich poglądów. Od samego początku dostrzegali prawdziwy obraz rzeczywistości. Niezależnie od motywów wojny zadeklarowanych pierwotnie przez polityków, widzieli, że w duchu i założeniach była to wojna domowa i tak też ją prowadzili. To wojna zwolenników starego porządku społecznego, moralnego i politycznego w Europie przeciwko chcącej go obalić sekcie fanatycznych i żądnych władzy ateistów. To nie Francja rozszerzająca swoje imperium kosztem innych państw, to sekta, której celem jest światowe imperium, rozpoczynająca swoje podboje od Francji. Przywódcy tej sekty zabezpieczyli centrum Europy, zapewniając zwycięstwo swojej sprawie bez względu na wynik bitew i oblężeń. To, czy ich terytorium zostało mniej czy bardziej zniszczone lub ile wysp odcięto od handlu z nimi, nie było dla nich istotne. Podbój Francji stanowił chlubną zdobycz. W tej niegdyś korzystnie usytuowanej siedzibie przyszłego imperium nigdy nie brakowało okazji by odzyskać lub przywrócić utracone terytoria i zemścić się okrutnie na fakcji przeciwników.

Widzieli, że była to wojna domowa. W ich interesie leżało przekonanie przeciwników, że powinna to być wojna zagraniczna. Jakobini podnosili wszędzie larum przeciwko nowej krucjacie i knuli spiski, których skutki odczuwał rząd, walczący na polu bitwy i wszystkie społeczeństwa w Europie. Ich zadanie nie było trudne. Kondycja władców, a czasem także premierów zasługuje na litość. Ludzie biurka i przywilejów nie mieli upodobania w zasadach manifestów. Nie zapowiadali żadnych rządów, żadnych regimentów, żadnych dochodów, z których mogłyby pochodzić uposażenia w formie dodatków lub darów. Faktem jest, że plemię pospolitych polityków to przedstawiciele najniższej warstwy naszego gatunku. Nie ma bardziej podłego i mechanicznego zajęcia niż rządy w ich rękach. Cnota nie jest w ich zwyczaju. Nie są sobą, kiedy działają chwalebnie i w zgodzie z sumieniem. Szeroko zakrojoną, liberalną i przewidującą wizję interesów państw mają za romantyczne opowieści, a zasady, które ją dyktują, za tułaczki chaotycznej wyobraźni. Rachmistrzowie wyrachowują z nich ich zmysły. Błaźni i figlarze odwodzą ich od wszystkiego, co wielkie i wzniosłe. Małość celu i środków jawi im się jako mądrość i rozsądek. Uważają, że nie warto dążyć do niczego poza tym, z czym są w stanie sobie poradzić, co mogą zmierzyć dwustopową linią, co mogą policzyć na palcach.

Nie kierując się świadomie jakobińskimi, a być może i żadnymi innymi zasadami, działali zgodnie z zasadami tej fakcji. Mieli przed sobą wydeptaną ścieżkę. Mocarstwa Europy były uzbrojone, Francja zawsze sprawiała wrażenie groźnej, wojna łatwo zmieniła kierunek z Francji jako fakcji na Francję jako państwo. Z łatwością można było nauczyć książąt powrotu do ich starego, zwyczajowego kursu polityki. Łatwo było ich przekonać, aby w płomieniach trawiących Francję widzieli nie ostrzeżenie skłaniające ich do obrony własnych gmachów (które stanowiły część konstrukcji Francji, lecz nie łączyły ich z nią żadne wspólne ściany), ale szczęśliwą okazję do splądrowania dóbr i zagrabienia materiałów, z których zbudowane są domy sąsiadów. Ich przezorne obawy zamieniły się w zachłanne nadzieje. Kontynuowali swoje nowe zamiary bez porzucania zasad dawnego kursu. Przyłączając nowe twierdze i terytoria zdawali się dążyć do defensywy, a przynajmniej tak to tłumaczyli. Ale obrona, której faktycznie potrzebowali, była skierowana przeciwko sile nie tyle niebezpiecznej w swoich twierdzach czy terytoriach, ile w duchu i zasadach. Zamierzali, lub zdawali się zamierzać obronę przed niebezpieczeństwem, przed którym ochrony nie może zapewnić żaden plan obronny. Gdyby armie i fortece stanowiły ochronę przed Jakobinami, Ludwik XVI2 nadal panowałby nad szczęśliwym narodem jako potężny monarcha.

To błędne rozumowanie zmusiło ich, nawet w ich ofensywnych działaniach, do przyjęcia planu wojennego przeciwko zwycięstwu, które można było przewidzieć z niemal matematyczną dokładnością. Nie powzięli żadnych kroków, które mogły uderzyć w sedno spraw. Zdawało się, że nie chcą zranić wroga w żadnym liczącym się miejscu. Przez cały czas działali tak, jak gdyby chcieli utrzymać rządy Jakobinów jako bardziej sprzyjające osiągnięciu ich nędznych celów niż prawowita władza. Zawsze trzymali się krawędzi i tym chętniej wybierali ją na obszar swoich działań, im dalej sięgał krąg tej odśrodkowej wojny. Do realizacji ich planu z konieczności potrzeba było bardzo długiego czasu. Jego wykonanie wymagało przemierzania ogromnych połaci kraju od tych, którzy dotąd przybywali do pracy najkrótszą drogą. Wrogowi pozostawiono wszelkie środki do zniszczenia tego długiego szeregu słabości. Niepowodzenie w jakimkolwiek zakresie gwarantowało udaremnienie powodzenia całości. Przykładem tego jest Austria. Jeszcze lepszym zaś Anglia. W tym fałszywym planie nawet dobra fortuna osłabiając zwycięzcę jeszcze bardziej oddalała go od jego celu.

Dopóki utrzymywały się choćby pozory sukcesu, duch ekspansywności, a w konsekwencji duch wzajemnej zawiści ogarniał wszystkie mocarstwa koalicji. Niektóre dążyły do powiększenia swojego terytorium kosztem Francji, inne wzajemnym kosztem, a jeszcze inne kosztem krajów trzecich. Lecz kiedy nastała katastrofa, wspólny niepokój połączył je zdradliwą więzią wierności i przyjaźni.

Zaangażowano największe talenty, dowodzące najlepszym aparatem wojennym, lecz zaangażowanie to było więcej niż bezużyteczne z uwagi na fałszywą strategię wojny. Błędy rządu odbijały się na działaniach na polu bitwy. Jeśli ten sam duch utrzyma się do chwili zawarcia pokoju, pokój ten utrwali i uwieczni wszystkie błędy wojny, ponieważ jego podstawą będzie ta sama błędna zasada. To, co stracono na polu bitwy, na polu bitwy można będzie też odzyskać. Ustalenie pokoju stanowi ze swej natury trwałe porozumienie. Jest to wynik narady i refleksji, a nie przypadkowych zdarzeń. Jeśli buduje się go na zasadniczo błędnej podstawie, można go odzyskać jedynie dzięki nieprzewidzianym zrządzeniom, które wszechwiedzący, lecz tajemniczy Władca świata czasem zsyła, aby wyrwać narody z ruiny. Nie byłoby bogobojną pomyłką, lecz bezbożnym zadufaniem pokładać nadzieję w nieznanym porządku zrządzeń, wbrew zasadom rozsądku, które formułowane są na znanej ścieżce zwykłej Boskiej opatrzności.

Nie był to ten rodzaj wojny, w której byłem pośród najmniej znaczących, lecz najbardziej gorliwych doradców. I nie chciałbym, by zakończyła się ona pokojem takiego rodzaju, o jakim się aktualnie rozmawia. Zagłębianie się w szczegółowe błędy tej wojny nie przyniosłoby istotnej korzyści. Sama była jedną wielką pomyłką. Była wojną sojuszników jedynie w nazwie. Z czasem zanikł jakikolwiek element spajający ów sojusz. Nie mogły istnieć więzy honoru w towarzystwie grabieżców. Nie mogło być mowy o więzach wspólnego interesu, jeśli jego potencjalny przedmiot nie oferował stronom możliwości takiego podziału, który wzbudziłby w nich serdeczną troskę o wzajemne zdobycze, ani nie stanowił zestawu rekompensat, który mógłby skłonić jedną z nich do rezygnacji z odrębnego obiektu jej ambicji w zamian za zaspokojenie któregoś z członków przymierza. Rozbiór Polski stanowił przedmiot łupu, co do którego mogły zgodzić się wszystkie zainteresowane strony. Otaczając szczelnie granice Polski mogły zagrabić dowolną jej część odpowiadającą własnemu terytorium. Mogły spierać się o wartość poszczególnych udziałów, ale fakt sąsiedztwa roszczących pretensje stron zawsze gwarantował jakieś środki rozstrzygające. Chociaż odtąd świat będzie miał powody by żałować tego niegodziwego posunięcia, a zwłaszcza ci, którzy byli nim najbardziej zainteresowani, chwilowo potrzeba było czegoś, co zabezpieczy pokój między wspólnikami zła. Ale grabież Francji nie oferowała podobnych możliwości. To, co mogło usatysfakcjonować rodzinę królewską w Austrii na kresach flamandzkich, nie miało odpowiednika zdolnego skusić zachłanność króla pruskiego. To, czego pożąda Wielka Brytania w Indiach Zachodnich, będzie chłodno i z dystansem, jeśli w ogóle, uznane za interes w Wiedniu, a jako coś gorszego niż negatywny interes w Madrycie. Austria, już od dawna pochłonięta niemądrymi i niebezpiecznymi zamiarami wobec Włoch, nie mogła zupełnie poważnie myśleć o zachowaniu starego majątku dynastii sabaudzkiej3, Sardynia4 zaś, która zawdzięczała włoskim oddziałom wszelkie środki uniemożliwiające Francji dostęp do Włoch, do których klucz był rzekomo w jej posiadaniu, nie nabyłaby zasobów siły z jednej strony, zrzekając się ich z drugiej: nie oddałaby Novary za nadzieję posiadania Sabaudii. Żadne kontynentalne mocarstwo nie chciało utracić swoich posiadłości na kontynencie dla zwiększenia morskiej potęgi Wielkiej Brytanii, Wielka Brytania zaś nie zrezygnowałaby z żadnych celów zwiększających siłę swojej floty, aby ułatwić ich umocnienie.

W chwili kiedy wojnę tę uznano za wojnę nastawioną jedynie na zyski, faktyczne okoliczności sugerują, że w rzeczywistości nigdy nie mogła to być wojna sojuszu. Podobnie pokój nie może być pokojem sojuszu dopóki sprawy nie zostaną oparte na właściwej podstawie.

Wszystko wskazuje na to, że kiedy rozpoczną się rozmowy pokojowe, od Królobójców zażąda się, aby zrzekli się znacznej części swoich zdobyczy na kontynencie. Czy na obecnym etapie wojny ustąpią bez domagania się w zamian rekompensaty? Ustępstwa na kontynencie muszą oczywiście nastąpić na korzyść tej strony przymierza, która ucierpiała z powodu strat. Strona taka nie ma niczego do zaoferowania w ramach rekompensaty. Jaką rekompensatę może zaproponować Holandia, która straciła wszystko? Jaka rekompensata może pochodzić od Cesarza, skoro każdy zakątek jego terytorium przyległy do Francji jest już w granicach panowania Królobójców? Jaką rekompensatę ma do zaoferowania Sardynia w zamian za Sabaudię i Niceę – rzec można, za całe swoje istnienie? Co zabrała francuskiej fakcji? Straciła niemal wszystko, nic nie zyskując. Jaką rekompensatę może dać Hiszpania? Niestety! Zapłaciła już swój własny okup zapasem rekompensat, i to potwornych rekompensat, tak z punktu widzenia Anglii, jak i jej samej. Ale pominę Hiszpanię, bowiem leży ona na prowincji jakobińskiego imperium i musi zawierać pokój lub prowadzić wojnę zgodnie z rozkazami Dyrektoriatu Zamachowców. W rezultacie i w istocie jej korona stanowi lenno Królobójstwa.

Skąd więc można żądać odszkodowania? Niewątpliwie od mocarstwa, które samo dokonało kilku podbojów. Mocarstwem tym jest Anglia. Czy Sojusznicy zrzekną się wobec tego swojego starego dziedzictwa, aby Anglia mogła zachować wyspy w Indiach Zachodnich? Nigdy nie zgodzą się w szczerych intencjach w tym celu przedłużać wojny ani współdziałać z nami wobec naszej odmowy przyznania im czegokolwiek dla ich wykupienia. W tej sytuacji nasze położenie jest następujące: musimy albo oddać Europę Francji, ze związanymi rękami i nogami, albo porzucić Indie Zachodnie bez najmniejszej rekompensaty i zabezpieczenia. Powtarzam, bez jakiejkolwiek korzyści, ponieważ zakładając, że nasz podbój mógłby objąć wszystkie posiadłości Francji w tropikalnej Ameryce, nigdy nie zrekompensuje on, wedle żadnego sprawiedliwego szacunku, strat Holandii, Niderlandów Austriackich czy Dolnej Germanii, tj. całego starożytnego królestwa lub okręgu Burgundii, obecnie znajdującego się w królobójczej niewoli, nie wspominając o niemal całej Italii, podporządkowanej temu samemu barbarzyńskiemu zwierzchnictwu. Jeśli podejmiemy rozmowy pokojowe przy aktualnym stanie rzeczy, nie będziemy dysponować niczym, co mogłoby wykupić Europę. Cesarz także, jak zauważyłem, nie dysponuje bogatszym zapasem rekompensat.

Jeśli spojrzymy na nasze zasoby na wschodzie, okaże się, że nasze najcenniejsze i najbardziej uporządkowane zdobycze znajdują się w tych stronach. Czy powstały one kosztem Francji? Francja posiada najwyżej jedną lub dwie niegodne uwagi faktorie zdolne utrzymać się tylko dzięki ochłapowi wspierających je prywatnych majątków należących do Anglików znajdujących się w każdym zakątku Indii. Zajęcie Przylądka Dobrej Nadziei uważam za zabezpieczenie pozycji o doniosłym znaczeniu. Zasługują na uznanie ci, którzy zaplanowali i ci, którzy dokonali tej operacji. Ale ja zawsze oceniałem tę zdobycz w kategoriach względnie dobrej, to znaczy dobrej na tyle, na ile cokolwiek może być dobre w planie wojny, która odsuwa nas od centrum i angażuje wszystkie nasze siły tam, gdzie nie można powziąć żadnych ostatecznych ustaleń. Lecz doceniając tak jak tylko można te wschodnie zdobycze, zadaję jedno pytanie: czyim kosztem je nabyto? To oczywiste, że jeśli możemy utrzymać nasze wschodnie zdobycze, utrzymujemy je nie kosztem Francji, ale kosztem Holandii, naszego sojusznika – Holandii będącej bezpośrednią przyczyną wojny, narodu, którego zobowiązaliśmy się bronić, a nie republiki, zniszczenie której było naszym zadaniem. Jeśli zwrócimy nasze zdobycze w Afryce i w Azji, przekażemy je w ręce symbolicznego państwa (do takiego bowiem zredukowana została Holandia) niebędącego w stanie ich utrzymać i które dosłownie pozostawi je do zarządzania Francji. Jeśli je zatrzymamy, Holandia jeszcze bardziej osłabi się jako państwo. Zmniejszył się jej transport towarowy oraz środki do utrzymania niewielkich rozmiarów floty, dla której to, nie zaś dla komercyjnego zysku, utrzymuje Przylądek i inne kolonie. W tym wypadku złość, fakcja, a nawet konieczność poddadzą ją coraz bardziej pod władzę nowej, szkodliwej republiki. Ale o prawdopodobnym scenariuszu dla Holandii wspomnę więcej, kiedy w korespondencji tej przejdę do omówienia z Panem kondycji, w jakiej jakakolwiek forma jakobińskiego pokoju pozostawi Europę.

Tyle o Indiach Wschodnich.

Co do Indii Zachodnich – w zasadzie dotyczy to też Indii Wschodnich, jeśli mowa o poszukiwaniu przedmiotu wymiany w celu wykupienia Europy – łatwo jest wykazać, że wybraliśmy bardzo okrężną drogę. Nie wyobrażam sobie, że jeśli, nawet dla zachowania tam zdobyczy, odmówilibyśmy wykupienia Holandii i austriackich Niderlandów, i pobliskiej Germanii, Hiszpania, jako Hiszpania (i zapominając, że królobójczy ambasador rządzi w Madrycie) zaakceptuje z pełnym zadowoleniem Wielką Brytanię w roli wyłącznej pani wysp. W istocie wydaje mi się, że kiedy przystąpimy do sporządzenia bilansu, odnajdziemy w proponowanym pokoju jedynie czyste, proste i niezbyt zasobne wdzięki jakobińskiej przyjaźni. Satysfakcję przyniesie nam świadomość, że sojusznicy nie zmarnowali ani krwi ani majątku na poparcie królobójczego systemu. Poczynimy spokojną refleksję nad jedną wielką prawdą: mianowicie, że byłoby dziesięć razy łatwiej całkowicie zniszczyć ten system niż osłabić jego siłę już po jego ustanowieniu, oraz że republika ta, budząca wielką grozę za granicą, była najsłabsza we własnym kraju, że jej pogranicze było tragiczne, a wnętrze słabe, że zaatakowanie jej tam, gdzie była niezwyciężona i oszczędzenie tam, gdzie była na skraju załamania przez własne wewnętrzne niepokoje, stanowiło kwestię wyboru. Uznamy, że nasz plan nie nadawał się ani do ataku, ani do obrony.

Nietrudno byłoby pokazać, że przeciwko wrogowi można było zaangażować armię stu tysięcy ludzi, kawalerii, piechoty i artylerii na tej właśnie ziemi, którą zawłaszczył, wydając na to znacznie mniej niż roztrwoniono na tropikalne przygody. W czasie tych przygód naszym zadaniem nie było pokonanie wroga, lecz opanowanie cmentarza. W kontynuowanej w Indiach Zachodnich wojnie, wrogi miecz jest litościwy, a kraj, który zajmujemy to straszliwy wróg. Tam europejski najeźdźca ponosi okrutną porażkę w samych owocach swojego sukcesu. Każda zdobyta przewaga to jedynie kolejne żądanie, by Anglia wydała nowych rekrutów do zachodnioindyjskiego grobu. W wojnie w Indiach Zachodnich, Królobójcy mają w swoich oddziałach rasę okrutnych barbarzyńców, dla których zatrute powietrze, wraz z którym nasza młodzież wdycha pewną śmierć, to zdrowie i życie. Miejscowy klimat jest ich najpewniejszym i najwierniejszym sojusznikiem.

Gdybyśmy prowadzili wojnę od tej strony Francji, która zwrócona jest w kierunku Kanału lub Atlantyku, zadalibyśmy wrogowi cios w jego słaby i nieuzbrojony punkt. Nie musielibyśmy liczyć się ze stratą ludzi, którzy nie zginęli w walce. Mielibyśmy sojusznika w sercu kraju, który do naszych stu tysięcy dołączyłby jednocześnie jeszcze co najmniej osiemdziesiąt tysięcy ludzi, ożywionych poczuciem zasad, entuzjazmu i zemsty: motywów, które gwarantowały ich oddanie sprawie nieporównywalne z sojusznikami, których dotowaliśmy milionami. Sojusznik ten (a raczej ten zwierzchnik w wojnie), jak przyznał sam Królobójca, był dla niego bardziej groźny niż wszyscy jego pozostali przeciwnicy razem wzięci. Walcząc w tym miejscu, powinniśmy byli poprowadzić nasze wojska do stolicy Zła. Pokonani, z pewnością moglibyśmy dokonać odwrotu (przy założeniu odpowiednich środków ostrożności). Między wrogiem a jego siłami morskimi powstałaby baza, bariera nie do przebicia, wał nie do zdobycia. Jesteśmy prawdopodobnie jedynym narodem, który odmówił działań przeciwko wrogowi, kiedy można je było podjąć w jego własnym kraju, i który mając w tym kraju uzbrojonego i potężnego, i od dłuższego czasu zwycięskiego sojusznika odmówił skutecznej współpracy i skazał go na zagładę spowodowaną brakiem wsparcia. W myśl planu wojny we Francji każde osiągnięcie naszych sojuszników mogło być podwojone. Nieszczęścia z jednej strony mogły mieć szansę na rekompensatę zwycięstwami z drugiej. Gdybyśmy sprowadzili większość naszych sił, aby najechały na te strony, wszystkie operacje koron brytyjskiej i cesarskiej byłyby połączone. Wojna miałaby swój porządek, zgodność i określony kierunek. Jednak wojnę prowadzono tak, że operacje obu koron nie miały ze sobą najmniejszego związku.

Gdyby zdobycze w Indiach Zachodnich były naszym celem po odniesionym sukcesie we Francji, można by było w granicach rozsądku rościć sobie w tych odległych zakątkach pretensje do wszystkiego z zachowaniem przyzwoitości i sprawiedliwością, i z pewnym skutkiem. Równie dobrze moglibyśmy prosić o rekompensatę w Ameryce za wszystkie przysługi, którym Europa zawdzięczała swoje bezpieczeństwo. Porzuciwszy tę oczywistą taktykę opartą o zasady, zobaczyliśmy potęgę Królobójców obierającą przeciwny kurs i dokonującą prawdziwych podbojów w Indiach Zachodnich, w porównaniu z którymi nasze drogo okupione zdobycze (gdybyśmy mogli je zachować) wydają się nędzne i zasługują na pogardę. Najszlachetniejszą wyspę tropików, wartą tyle, co wszystkie nasze posiadłości, dostarcza im do rąk własnych wasal Hiszpan. Wyspa Hispaniola (na której mamy tylko jeden nędzny zaułek, nad którym sprawujemy niepewne panowanie) swoim rozmiarem dorównuje chyba Anglii5, znacznie przewyższa ją zaś urodzajnością. Należąca do Hiszpanów część tej wielkiej wyspy, ustanowiona siedzibą i centrum tropikalnego imperium, z pewnością nie została udoskonalona tak, jak część francuska zanim systematycznie zniszczyła ją Republika Ludożerców, ale jest ona nie tylko o wiele większa od niej, lecz także znacznie zdrowsza i bardziej urodzajna.

Dostarczenie jej barbarzyńcom do rąk własnych nastąpiło bez, jak zauważyłem, żadnego publicznego protestu z naszej strony, nie tylko przy naruszeniu jednego z najbardziej podstawowych traktatów stanowiących prawo publiczne w Europie, ale przy zignorowaniu podstawowej strategii kolonialnej samej Hiszpanii. Ta część Traktatu z Utrechtu6 została niewątpliwie uzgodniona z myślą o wielkich ogólnych zamiarach, ale służąc im pozostawała w zgodzie z tą szczególną strategią. Uregulowanie posiadłości Hiszpanii tak, by nie mogła zrazić się do Francji, miało ją ocalić, a nie jej zaszkodzić. Jej strategią jest niedopuszczenie do zachwiania równowagi sił w Indiach Zachodnich przez Francję lub Wielką Brytanię. Za czasów monarchii takie bezzasadne ustępstwo było czymś, czego wpływy starszej gałęzi dynastii Burbonów nigdy nie śmiały dopuścić się wobec młodszej, ale ludożerczy terror okazał się silniejszy niż wpływy rodzinne. Hiszpańska monarchia Burbonów jest zespolona z Republiką Francuską czymś, co można prawdziwie nazwać więzami krwi.

Przez to równowaga sił w Indiach Zachodnich jest całkowicie zaburzona, odzwierciedlając równowagę sił w Europie. Do Skrytobójców nie należy jedynie to, co może być pozostawione im nominalnie. Do nich należy całe imperium hiszpańskie w Ameryce. Ten cios kończy wszystkie. Cieszy mnie widok naszego pokornego negocjatora wkładającego piórko do ucha Dyrektoriatu, aby łaskotaniem rozluźnić jego pięść i uwolnić tę kosztowną zdobycz z żelaznego uścisku rozboju i ambicji! Nie potrzeba wielkiej przenikliwości, żeby dostrzec, że żadne mocarstwo w Europie całkowicie skonfundowane i pokonane nie może poszczycić się zdobyczami w Indiach Zachodnich. W takiej kondycji nie może się ono utrzymać. Ba! Nie może nawet prowadzić w długim czasie wojny, jeśli wielki bank i depozyt jego sił w całości znajduje się w Indiach Zachodnich. Ale tu otwiera się scena zbyt istotna moim zdaniem by ją pominąć, być może zbyt krytyczna, by ją poruszać. Czy możliwe, żeby nie objawiła się ona we wszystkich swoich powiązaniach umysłowi przywykłemu do wyczerpującego lub całościowego rozważania wojny bądź pokoju?

Niestety inne myśli wzięły górę. Odległą, kosztowną, morderczą i ostatecznie bezowocną przygodę, prowadzoną na bazie wyobrażeń kupieckiego błędnego rycerstwa, pozbawionych wielkodusznej gwałtowności charakterystycznej dla donkiszoterii, uważa się za mądre i rzeczowe ustalenie, a wojnę w zdrowym klimacie, u progu naszych drzwi, skierowaną bezpośrednio na wroga, wojnę w sercu jego kraju, w zgodzie z wewnętrznym i w połączeniu z zewnętrznym sojusznikiem, uważa się za szaleństwo i fantazję.

Mój drogi przyjacielu, wydaje mi się niemożliwe, że wzgląd na te czynniki mógł umknąć politykom po obu stronach oceanu i po obu stronach Izby Gmin. Nie jestem w stanie pojąć, jak można dyskutować kwestię pokoju bez ich uwzględnienia. Rad będę, jeśli Pan lub inni widzą wyjście z tych trudności. Ja rzeczywiście dostrzegam źródło, z którego zaproponowane zostaną rekompensaty. Dostrzegam je, ale nie mogę na razie poruszać tej kwestii. Jest to sprawa doniosłej wagi. Otwiera przed Europą kolejną Iliadę nieszczęść.

Zaproponowano taką porę na zawarcie wspólnego politycznego pokoju, której nie sprzyja żadna okoliczność. Co się tyczy ogólnej zasady tego pokoju, pozostawiono ją, jak gdyby za powszechną zgodą, poza wszelką dyskusją.

Taki obraz sytuacji często wprowadzał mnie w trudny do opisania stan przygnębienia i melancholii. Jednak impuls pochodzący z najgłębszych otchłani tego przygnębienia, któremu na darmo usiłowałem się oprzeć, przynaglał mnie, abym wzniósł jeden słaby okrzyk przeciwko tej niefortunnej koalicji formowanej w kraju po to, aby stworzyć koalicję we Francji, wywrotową wobec całego starego światowego porządku. Żaden wojenny kataklizm, żadna sezonowa plaga nie mogłyby nigdy wzbudzić we mnie połowy przerażenia, którym napawało mnie to, co zaprowadziło to połączenie stronnictw pod kojącą nazwą pokoju. Zwykli jesteśmy mówić, że niski i małoduszny duch jest powszechną przyczyną, dla której dwuznaczne wojny kończą się poniżającymi traktatami. Tu mamy do czynienia z czymś dokładnie odwrotnym. Jestem całkowicie zdumiony zuchwałością charakteru, nieustraszonością umysłu i siłą determinacji tych, którzy są w stanie z rozwagą stanąć w obliczu zagrożeń jakobińskiego bractwa.

Braterstwo to jest w istocie tak straszne w swej naturze i w widocznych skutkach swoich działań, że nie ma innego sposobu na wyciszenie naszych obaw z nim związanych jak tylko całkowite usunięcie go z zasięgu wzroku i zastąpienie go za pomocą swoistej peryfrazy czymś o niejasnej jakości i opisanie takiego połączenia w kategoriach „zwykłych relacji pokoju i zgody”. W ten sposób proponowane braterstwo zostanie wepchnięte w bogatą kolekcję traktatów, które nie zakładają żadnych zmian w prawie publicznym Europy i które nie wpływają na wewnętrzne warunki państw. Zostanie pomieszane z tymi konwencjami, w których kwestie sporne pomiędzy suwerennymi mocarstwami są rozstrzygane poprzez zdjęcie w mniejszym lub większym stopniu opłat celnych, przez zrzeczenie się przygranicznego miasta lub spornego obszaru po jednej lub drugiej stronie, przez ugody, w których regulowane są pretensje rodów (na przykład przez notariusza załatwiającego zmiany i sukcesje), bez zaprowadzania żadnych zmian w prawie, manierach, religii, przywilejach i obyczajach miast lub terytoriów będących przedmiotem takich ustaleń.

Wszystkie te dawne konwencje wchodzące w skład obszernego zbioru zwanego Corps Diplomatique tworzą kodeks lub inaczej prawo stanowione, podobnie jak usystematyzowane wywody wielkich znawców prawa i prawników tworzą orzecznictwo i filozofię prawa świata chrześcijańskiego. W skarbach tych można odnaleźć zwyczajne stosunki pokoju i zgody w cywilizowanej Europie, a wśród nich stosunki dawnej Francji.

Obecny system we Francji to nie to samo co dawna Francja. To nie dawna Francja z jej zwyczajną ambicją i zwyczajnymi środkami działania. Nie jest to nowe mocarstwo starego typu. Jest to nowe mocarstwo nowego gatunku. Kiedy taka wątpliwa forma ma być po raz pierwszy przyjęta do wspólnoty świata chrześcijańskiego, pytania o to, w jakim stopniu jej natura jest do pogodzenia z pozostałymi i czy „stosunki pokoju i zgody” z tym nowym państwem mają szanse mieć taki sam charakter jak typowe relacje państw w Europie, nie stanowią zaledwie kwestii próżnej ciekawości.

Jednym z głównych przedmiotów rewolucji we Francji były stosunki Francji z innymi państwami. Zmiany zaprowadzone przez rewolucję nie miały na celu lepszego jej przystosowania do dawnych i zwyczajnych stosunków, ale ustanowienie nowych. Rewolucja nie miała uczynić Francji wolną, lecz groźną, nie sąsiadką, lecz panią, nie lepiej przestrzegającą prawa, lecz je dyktującą. Uczynienie Francji rzeczywiście groźną wymagało jej przeobrażenia. Tych, którzy nie śledzili serii ostatnich wydarzeń, zwiodły oszukańcze wyobrażenia (przy czym oszustwo to stanowiło część planu), że ten całkowicie nowy model państwa, w którym nic nie ostało się przed zmianą, został stworzony wyłącznie przez wzgląd na jego wewnętrzne relacje.

W rewolucji we Francji dwie kategorie osób były szczególnie zainteresowane nadaniem charakteru i determinacji jej dążeniom: filozofowie i politycy. Obrali oni różne drogi, ale spotkali się u tego samego końca.

Filozofowie mieli jeden zasadniczy cel, do którego dążyli z fanatyczną zaciekłością: całkowite wykorzenienie religii. Celowi temu podlegała każda kwestia dotycząca władzy. Woleli oni sprawować władzę nad gminą ateistów niż panować nad światem chrześcijańskim. Ich przejściowa ambicja była całkowicie uległa ich prozelitycznemu duchowi, któremu nie dorównywał sam Mahomet.

Tych, którzy niezbyt dogłębnie studiowali naturalną historię ludzkiego umysłu, nauczono uznawać poglądy religijne za jedyną przyczynę entuzjastycznej gorliwości i sekciarskiej propagandy. Ale nie ma takiej doktryny, która jest w stanie zapalić człowieka i nie przynieść podobnego efektu. Społeczna natura człowieka przynagla go do rozgłaszania swoich zasad tak jak impulsy fizyczne skłaniają go do upowszechniania swojego gatunku. Emocje przynoszą zapał i porywczość. Rozum nadaje plan i porządek. Cały człowiek porusza się pod wpływem reżimu swoich poglądów. Religia jest jedną z najsilniejszych przyczyn entuzjazmu. Kiedy coś, co jej dotyczy, staje się przedmiotem głębszego rozmyślania, musi jednocześnie zainteresować umysł. Ci, którzy nie kochają religii, nienawidzą jej. Buntownicy przeciwko Bogu absolutnie pogardzają Autorem ich egzystencji. Nienawidzą Go „całym swoim sercem, całym swoim umysłem, całą swoją duszą i całą swoją mocą”. W ich myślach pojawia się On jedynie po to, by ich straszyć i niepokoić. Nie mogą oni strącić słońca z nieba, ale mogą wzniecić tlący się dym, który przesłoni go przed ich oczami. Nie będąc w stanie zemścić się na Bogu, zamiast tego z upodobaniem oszpecają, poniżają, dręczą i rozrywają na kawałki Jego obraz w człowieku. Niech nikt nie osądza ich na podstawie swojej opinii o nich z okresu, kiedy nie działali jeszcze wspólnie i nie mieli przywódcy. Byli wtedy jedynie pasażerami tego samego pojazdu. Ponosił ich powszechny impuls religii w społeczeństwie i, nie zdając sobie z tego sprawy, uczestniczyli w jego działaniu. W tej sytuacji, w najgorszym wypadku, ich natura miała swobodę przeciwdziałania ich zasadom. Bronili się przed nadaniem powszechnego rozgłosu swoim poglądom: uważali je za przywilej zarezerwowany dla nielicznych wybrańców. Ale kiedy pojawiła się możliwość dominacji, przywództwa i rozgłosu, a ambicja, która niegdyś tak często czyniła ich hipokrytami, mogła raczej zyskać aniżeli stracić na śmiałej deklaracji ich zapatrywań, wówczas natura tego diabelskiego ducha, który ma „zło za dobro”, ujawniła się w całej okazałości. Nic, w istocie, nie ujawnia z taką pewnością prawdziwego charakteru człowieka jak posiadanie odrobiny władzy. Bez znajomości przemówień Vergniauda7, Français z Nantes, Isnarda8, i kilku im podobnych, trudno byłoby wyobrazić sobie zaciekłość, złośliwość i zjadliwość ich języków i serc. Wypracowali w sobie zupełny obłęd przeciwko religii i wszystkich jej wyznawcom. Swoimi rozwścieczonymi przemowami i oszczerstwami rozszarpywali na strzępy reputację duchowieństwa, a następnie w swoich rzeziach rozszarpywali ich ciała. Zapominając o tym fanatycznym ateizmie, zapominamy o głównym punkcie rewolucji francuskiej i podstawowym aspekcie oczekiwanych skutków pokoju z nią.

Druga kategoria ludzi to politycy. Dla nich, którzy poczynili niewielką albo żadną refleksję na ten temat, religia sama w sobie nie stanowiła przedmiotu ani miłości ani nienawiści. Nie wierzyli w nią i nic poza tym. Obojętni na tę sprawę, opowiadali się za stroną, która w danej chwili mogła ziścić ich zamiary. Wkrótce zdali sobie sprawę z tego, że nie mogą obejść się bez filozofów, a filozofowie szybko uświadomili im, że dzięki zniszczeniu religii zyskają środki podboju najpierw w kraju, a później za granicą.

Filozofowie aktywnie pełnili rolę wewnętrznych agitatorów, umacniając ducha i zasady. Politycy dawali praktyczne wskazówki. Czasem w układzie tym przeważali jedni, czasem drudzy. Jedyne co ich różniło, to potrzeba zatajenia na pewien czas ogólnego planu oraz sposób postępowania wobec obcych państw. Fanatycy działali bardziej bezpośrednio i otwarcie, działania polityków przyjmowały ostrożniejszy kształt zygzaka. Z biegiem wydarzeń stało się to jedną z przyczyn zaciekłych i krwawych sporów między nimi, ale zasadniczo byli zgodni we wszystkich sprawach ambicji i bezbożności oraz zasadniczo co do wszystkich środków propagowania tych celów.

Niewątpliwie spowodowanie bezprecedensowego zdarzenia rewolucji francuskiej wymagało współdziałania wielu poglądów i emocji. W tym zdumiewającym dziele nie pominięto żadnej zasady zdolnej ożywić i zepsuć możliwości ludzkiego umysłu. Ale mogę z całą pewnością stwierdzić i poprzeć niezaprzeczalnymi dowodami, że ostatecznym celem choćby najdrobniejszych z zaprowadzanych wewnętrznych zmian dla tych, którzy działali w rewolucji jako mężowie stanu, była zewnętrzna ekspansja Francji. My, których doniosłość naszych wewnętrznych dyskusji od wielu lat odwodziła od spraw zagranicznych, nie możemy z łatwością pojąć powszechnego zapału aktywnej i dynamicznej części francuskiego narodu, ze wszystkich państw najbardziej dynamicznego i aktywnego w tej kwestii przed rewolucją. Jestem przekonany, że zagraniczni spekulanci we Francji za dawnych rządów byli w proporcji dwudziestu do jednego tego samego rodzaju co wówczas lub teraz w Anglii, a tylko nieliczni z nich nie przyczynili się przez naśladownictwo do wszczęcia rewolucji we Francji. Uczestniczył w niej cały biurokratyczny system, zwłaszcza dyplomacja, zwyczajna i nadzwyczajna, aż po urzędników (ciało bez porównania bardziej liczne niż nasz jego odpowiednik). Wszyscy intryganci polityki zagranicznej, wszyscy szpiedzy, agenci, urzędujący aktualnie lub w przeszłości, wszyscy aspirujący do tego rodzaju pracy kierowali się wyłącznie jej zasadą.

Panowała jednomyślność co do tego systemu ekspansji, lecz wykształciły się dwie brutalne fakcje propagujące zastosowanie odmiennych środków. Pierwsza chciała, żeby Francja, odwróciwszy uwagę od polityki na kontynencie, zajęła się wyłącznie swoją flotą, którą zasilałaby wzmożonym handlem i w ten sposób przezwyciężyła Anglię na jej własnym terytorium. Twierdzili, że jeżeli Anglia zostałaby obezwładniona, siły na kontynencie poddałyby się właściwemu systemowi podporządkowania oraz że to Anglia była przyczyną dezorganizacji kontynentalnego systemu w Europie. Pozostali, o wiele liczniejsi, choć niezbyt widoczni na dworze, uważali ten plan za sprzeczny z naturą, położeniem i naturalnymi zasobami Francji. Zgadzali się co do ostatecznego celu, osłabienia potęgi brytyjskiej i jeśli to możliwe jej floty, ale uważali dominację na kontynencie za konieczne przygotowanie do tego posunięcia. Argumentowali, że działania samej Anglii potwierdzały trafność tej strategii, że jej najlepsi i najzdolniejsi przywódcy nie uważali poparcia dla równowagi na kontynencie skierowanego przeciwko Francji za odchylenie od swojej zasady potęgi morskiej, ale za jeden z najskuteczniejszych sposobów jej urzeczywistnienia, że taka była jej strategia od początku rewolucji i że w okresie tym brytyjska potęga morska wzrosła proporcjonalnie do brytyjskiej ingerencji w politykę na kontynencie. Tym bardziej polityka Francji powinna obrać ten sam kierunek, zarówno dla osiągnięcia celów, które jej dyktuje jej sytuacja, nawet gdyby Anglia nie istniała, jak i dla przeciwdziałania polityce tego kraju. Polityka kontynentalna miała mieć dla Francji znaczenie nadrzędne. Uważali, że dla Anglii ma ona znaczenie drugorzędne i chociaż jest istotna, to tylko jako środek do osiągnięcia innego celu.

Prawdziwie zadziwiający jest fakt, że zwolennicy obu tych przeciwnych metod byli jednocześnie obecni i aktywni, i to w tych samych sprawach, jedni skrycie, drudzy jawnie w ostatnim okresie panowania Ludwika XV9. Nie było też dworu, na którym ambasador popierający ministrów nie miałby szpiega działającego na rzecz króla. Ci, którzy dążyli do zawarcia pokoju na kontynencie, zwłaszcza z Austrią, działali otwarcie i publicznie, podczas gdy druga fakcja przeciwdziałała i sprzeciwiała się im. Ci prywatni agenci lawirowali pomiędzy swoimi obowiązkami i Bastylią oraz między Bastylią i swoją pracą i przywilejami. Powstała nierozerwalna klika, złożona z osób na stanowisku i ich podwładnych. W ten sposób wzrosła liczebność ciała politycznego, a całość tworzyła zbiór aktywnych, odważnych, ambitnych, niezadowolonych ludzi, pogardzających pełniącymi urząd ministrami, pogardzających dworami, na których pracowali, pogardzających dworem, który ich zatrudniał.

Nieszczęsny Ludwik XVI10 nie był główną przyczyną zła, które na niego spadło. Spotkało go ono jak gdyby w drodze dziedziczenia z powodu błędnej polityki jego bezpośredniego poprzednika. Ów system ciemnej i zawiłej intrygi osiągnął szczyt doskonałości zanim wstąpił on na tron i nawet wtedy rewolucja sprzyjała wszystkim jego zamiarom.

Niezadowoleni dyplomaci o nic nie obwiniali swojego rządu z większą goryczą niż o zanik francuskich wpływów na świecie. Począwszy od sporów z dworem zaczęli narzekać na monarchię jako taką, jako system rządów zbyt niestały, aby móc powziąć jakikolwiek stały plan umocnienia państwa. Zauważyli, że w tego typu ustroju zbyt wiele zależało od osobowości władcy, że zmienność powodowana sukcesją władców o odmiennym charakterze, a nawet niestałość jednego człowieka spowodowana zróżnicowaniem poglądów w młodości, dojrzałości i starości, zakłócały i rozpraszały politykę państwa, które natura uczyniła potężnym imperium, lub, co jeszcze bardziej im się podobało, któremu nadała ten rodzaj powszechnego panowania, które stanowiło zapowiedź imperium lub wyznaczało mu miejsce. W swoich rękach mieli nieustannie rozważania Machiavellego11 o Liwiuszu12. Ich podręcznikiem był Grandeur et Décadence des Romains Monteskiusza13. Ze skruchą porównywali systematyczne działania rzymskiego Senatu z wahaniami monarchii. Zwracali uwagę na bardzo nieznaczne zdobycze terytorialne, które cała potęga francuska, pobudzona przez całą swoją ambicję zyskała w czasie dwu stuleci. Rzymianie często zdobywali więcej w ciągu zaledwie roku. Surowo krytykowali panowanie Ludwika XIV14, którego bezładna ambicja bardziej prowokowała niż groziła Europie. Rzeczywiście, ci, którzy będą borykać się z poważną oceną historii tego okresu, przekonają się, że ci francuscy politycy mieli sporo racji. Ci, którzy nie będą obciążać się przeglądem wszystkich wojen i negocjacji, mogą sięgnąć do krótkiej acz rozważnej krytyki Markiza de Montalembert15 na ten temat. Można go czytać w oderwaniu od jego genialnego opisu fortyfikacji i obrony wojskowej, którego praktycznej wartości nie potrafię ocenić.

Dyplomaci, o których mowa, stanowiący zdecydowaną większość w swojej kategorii, dokonywali niekorzystnych dla monarchii porównań, nawet pomiędzy ich prawowitą i sformalizowaną monarchią i monarchiami w innych państwach, przedstawiających ją jako system władzy i wpływów. Zauważyli, że Francja nie tylko sama utraciła grunt, ale że w wyniku jej ospałości i niestałości jej dążeń oraz postawienia na potęgę floty przy wsparciu handlu, której nigdy nie mogła osiągnąć bez strat przewyższających zyski, na kontynencie powstały trzy wielkie mocarstwa, każde z osobna zdolne jej dorównać (jako państwa militarne). Rosja i Prusy powstały niemal w zasięgu pamięci, a Austria, nie będąc wprawdzie nową potęgą, a nawet pozbawiona części terytorium, została poważnie umocniona pod względem swojej militarnej dyscypliny i siły właśnie przez to starcie, w którym utraciła owe terytorium. Za panowania Marii Teresy16 gospodarka wewnętrzna kraju zaczęła lepiej odpowiadać utrzymaniu wielkiej armii niż poprzednio. Co do Prus, potęgi wyłącznie militarnej, zauważyli, że jedna wojna wzbogaciła je o tyle zdobyczy, ile podboje Francji dały jej w czasie całych stuleci. Rosja złamała potęgę turecką, przez co Austrię można tak jak kiedyś zrównoważyć na korzyść Francji. Odczuwali boleśnie, że dwie północne potęgi – Szwecja i Dania – pozostawały pod kontrolą Rosji lub, że w najlepszym wypadku Francja utrzymywała w Szwecji bardzo wątpliwy i bardzo kosztowny konflikt, dla którego charakterystyczne były liczne wahania fortuny17. W Holandii stronnictwo francuskie wydawało się jeśli nie stłumione, to przynajmniej całkowicie przyćmione i dławione przez Stadthoudera18, zwracającego się po wsparcie czasem w stronę Wielkiej Brytanii, czasem Prus, czasem obu, lecz nigdy w stronę Francji. Nawet rozszerzanie dynastii Burbonów nabrało charakteru wyłącznie rodzinnej przysługi i miało niewielki wpływ na politykę państwa. Koligacje te, mówiono, unicestwiły Hiszpanię niszcząc całą jej energię, nie dodając niczego do realnej władzy Francji poprzez przyłączenie do niej sił jej wielkiego rywala. We Włoszech równie widoczne były ta sama praktyka rodzinnej przysługi i ten sam brak wpływu na politykę państwa. Jakie lekarstwo mogło zaradzić krańcowej słabości monarchii francuskiej, której żadne powzięte przez rozum lub wyasygnowane przez naturę lub fortunę środki kierujące ją na drogę światowego imperium nie mogłyby nadać życia, wigoru i spójności, jeśli nie republika? Słowo się rzekło i już nigdy go nie cofnięto.

Czy rozumowali źle czy dobrze, czy też może było w ich rozumowaniu trochę racji i trochę błędów, jestem pewien, że rozumowali i odczuwali w taki właśnie sposób. Bez przerwy rozmawiali o różnych osiągnięciach potężnej militarnie i ambitnej republiki i monarchii tego samego rodzaju. Zasada miała być gotowa do wdrożenia kiedy tylko nadarzy się okazja, którą to niewielu z nich przewidziało w takim zakresie, w jakim się później zamanifestowała, ale okazji tej w takim czy innym stopniu wszyscy oni żarliwie pragnęli.

Kiedy byłem w Paryżu w 1773 r. traktat między Austrią i Francją z 1756 r.19 opłakiwano jako tragedię narodową, ponieważ jednoczył on Francję w przyjaźni z mocarstwem, którego wyłącznym kosztem mogła ona liczyć na jakiekolwiek umocnienie na kontynencie. Kiedy dokonano pierwszego rozbioru Polski, w którym Francja nie miała żadnego udziału i który jeszcze bardziej umocnił każdą z trzech potęg, którym Francuzi najbardziej zazdrościli, opanowało ich całkowite szaleństwo wściekłości i oburzenia. Nie poruszyła ich szokująca i nieubarwiona przemoc i niesprawiedliwość tego rozbioru, ale niemoc, brak zapobiegliwości i działania po stronie ich rządu, który nie zapobiegł mu, pozwalając rywalom na umocnienie, i nie potrafił w drodze takiej czy innej wymiany przejąć choćby części zdobyczy tego zaboru.

W takich lub podobnych okolicznościach pojawiła się austriacka partia, która obiecywała jeszcze bliżej pożenić stare zwaśnione dynastie, co też następnie uczyniła20. Nadzwyczajnie przyczyniło się to do pogłębienia nienawiści i pogardy do ich monarchii. To dlatego nieżyjąca sławna królowa, która była powszechnie uwielbiana i podziwiana, i której życie było łagodne i dobroczynne, a jej śmierć niezwykle wielka i heroiczna, tak szybko stała się obiektem zajadłych złośliwości, które zgasiła dopiero jej krew. Kiedy pisałem odpowiedź na list M. de Menonville’a21, na początku stycznia 1791 r., miałem słuszne powody by sądzić, że ten rodzaj rewolucjonistów nie skieruje swoich morderczych planów na męczennika króla tak szybko i tak pewnie jak na królewską bohaterkę. Tylko przypadek i chwilowy kryzys tej części fakcji dały królowi szczęśliwe pierwszeństwo w śmierci.

Powodowani niepohamowaną żądzą władczych wpływów, zmodyfikowali wiele ze swoich planów i wysiłków, by wskrzesić dawne francuskie stronnictwo, to znaczy stronnictwo demokratyczne w Holandii i przeprowadzić tam rewolucję22. Cieszyli się z kłopotów, jakie osobliwa bezmyślność Józefa II23 spowodowała w austriackich Niderlandach. Radowali się, gdy ujrzeli, jak rozdrażnił on swoich poddanych, głosił filozofię, odesłał holenderskie garnizony i rozebrał swoje fortyfikacje. Co do Holendrów, nigdy nie wybaczyli ani królowi ani ministrom, że wymknęło im się z rąk to, co w ich oczach słusznie jawiło się jako podstawa planu osłabienia Anglii. Taki był prawdziwy, ukryty cel układu handlowego24, jaki z ich strony skierowany był przeciwko wszelkim starym regułom i zasadom handlu z zamiarem odwrócenia uwagi Anglii, zachęconej możliwością natychmiastowego zysku, od postępów Francji w realizacji jej planów dotyczących nowej republiki. Taktyka ekonomistów, która doprowadziła do ogólnego otwarcia handlu, stanowiła ułatwienie dla zawarcia tego układu, ale nie stworzyła go. Byli zrozpaczeni kiedy odkryli, że siła Pana Pitta25, którego poparł w tej sprawie Pan Fox26 i opozycja, udaremniła sprawę, dla której poświęcili swoje wysiłki.

Gorliwe pragnienie podniesienia Francji ze stanu w jakim się znalazła, z jej, jak sądzili, monarchicznej słabości, było głównym motywem ich uprzedniej ingerencji w tym nieszczęsnym amerykańskim sporze, której negatywne skutki dla tego kraju jeszcze w pełni się nie ujawniły27. Uczucia te od dawna drzemały w ich piersiach, chociaż ich poglądy odkrywano jedynie sporadycznie, w chwilach zdenerwowania i nieuwagi, ale tym razem wybuchły nagle. Deklarowano je z ostentacją i rozgłaszano z gorliwością. Uczuć tych nie wywołał, jak niektórzy sądzą, ich sojusz z Ameryką. To amerykański sojusz był wynikiem ich republikańskich zasad i republikańskiej polityki. Ten nowy związek zdziałał niewątpliwie wiele. Dyskusje i spiski, jakie stworzył, kontakty, jakie ustanowił, a przede wszystkim przykład, jaki pokazał, że ustanowienie republiki w dużym kraju jest wykonalne, uwieńczyły prace i dały tej części rewolucyjnej fakcji moc, której ograniczenie, a nawet pohamowanie wymagało innych sił niż te, które posiadał ostatni król. Rozprzestrzeniła się ona wszędzie, ale nigdzie nie była tak powszechna jak w sercu dworu. Pałac wersalski za sprawą swojego języka wydawał się forum demokracji. Gdyby wskazać większości tych polityków, na podstawie ich skłonności i posunięć, co się od tamtej pory wydarzy, upadek ich własnej monarchii, ich własnego prawa i ich własnej religii, dostarczyłoby im się motywu do tym bardziej usilnego forsowania systemu, w myśl którego uznawali to wszystko, zresztą słusznie, za ciężar. I ujrzeliśmy jak odnieśli sukces nie tylko osiągając swój cel obalenia monarchii, ale realizując też wszystkie inne zamiary, jakie obiecywali po jej obaleniu.

Kiedy rozmyślam o porządku, na jakim zbudowana jest Francja i kiedy porównuję go z tymi systemami, z którymi jest i zawsze będzie w konflikcie, sprawy, które wydają się stanowić wady jej ustroju, przyprawiają mnie o drgawki. Państwa chrześcijańskiego świata osiągnęły swoją obecną wielkość na przestrzeni długiego okresu czasu i na drodze wielu różnych wypadków. Zostały udoskonalone do aktualnego poziomu przy pomocy większej lub mniejszej dozy szczęścia i ludzkiej zręczności. Żadne z nich nie powstało na podstawie systematycznego planu ani w zgodzie z jakimkolwiek projektem. Ponieważ ich konstytucje nie są usystematyzowane, nie są one nastawione na żaden szczególny cel, wyraźnie wyodrębniony i wypierający pozostałe. Ich cele są bardzo zróżnicowane i w pewnym sensie nieskończone. We wszystkich tych starych krajach to nie ludzie zmuszeni są do podporządkowania się państwu, lecz państwo zostało utworzone dla ludzi. Każde państwo dążyło nie tylko do osiągnięcia wszelkiego rodzaju korzyści społecznych, ale dbało też o dobrobyt poszczególnych jednostek. Ich potrzeby, życzenia, nawet upodobania zyskiwały posłuch. Ten wszechstronny porządek był faktycznie, choć nieformalnie źródłem zakresu wolności osobistej w formach ustroju najbardziej jej nieprzyjaznych. Wolność ta istniała w systemach monarchii absolutnych w zakresie nieznanym dawnym państwom. Odtąd władza wszystkich nowoczesnych państw napotyka we wszystkich swoich posunięciach na pewien opór. Nic więc dziwnego, że kiedy państwa te uważa się za machiny działające w jednym nadrzędnym celu, ta rozproszona i wyważona siła nie da się łatwo skoncentrować lub skłonić do skierowania całej potęgi państwa w jednym kierunku.

Państwo brytyjskie jest niewątpliwie tym, które dąży do największej różnorodności celów i jest najmniej skłonne poświęcić jakikolwiek z nich na rzecz innego lub całości. Dąży do ogarnięcia całego okręgu ludzkich pragnień i zapewnienia, by zostały one dostatecznie zaspokojone. Nasze ciało ustawodawcze z największą starannością utożsamia się z osobistymi odczuciami i interesami. Wolność osobista, najżywsze z tych uczuć i najważniejszy z interesów, która w innych krajach Europy wyrosła z systemu manier i życiowych skłonności bardziej aniżeli z prawa (w którym mogła bardziej liczyć na pominięcie niż uwagę), w Anglii zawsze była bezpośrednim celem rządu.

Postępując zgodnie z tą zasadą Anglia stanowiłaby najsłabsze mocarstwo w całym systemie. Na szczęście jednak pochodzące z różnych źródeł wielkie bogactwa tego królestwa oraz usposobienie ludzi, skłonnych tak do wydawania, jak i gromadzenia, z łatwością zapewniły rozporządzalną nadwyżkę, której państwo zawdzięcza swój potężny rozmach. Wspomniana rzekoma trudność w połączeniu z tymi korzyściami pozwalającymi na jej przezwyciężenie ujawniła kwiat angielskiej finansjery, która dzięki hojnym zasobom talentów prześcignęła wszystkie osiągnięcia innych krajów. Obecny minister zaś prześcignął swoich poprzedników, a moje zdolności zachwalania nie wystarczają, by ocenić jego działania w roli ministra skarbu28. Ale są jeszcze sytuacje, w których Anglia, bardziej niż inne kraje (chociaż dotyczy to ich wszystkich) odczuwa rozterkę na tle faktu, że chociaż dostarcza mnóstwo społecznych korzyści zrównoważonych z potrzebami jednostek, jednocześnie obserwuje pewien brak równomierności tych korzyści w ogóle społeczeństwa.

Francja różni się istotnie od wszystkich tych rządów, które nie powstały zgodnie z odgórnym zamysłem, które istnieją za sprawą zwyczaju i które gubią się w mnóstwie i złożoności swoich dążeń. To, co aktualnie pełni rolę rządu we Francji wykrzesano na gorąco. Tamtejszy plan jest nikczemny, niemoralny, bezbożny i prześladowczy, ale jest żywy i śmiały. Jest systematyczny, prosty w swej zasadzie, doskonale ujednolicony i spójny. W kraju tym całkowite usunięcie jakiejś gałęzi handlu, wyniszczenie rzemiosła i obiegu pieniądza, naruszenie polityki kredytowej, zawieszenie działalności rolniczej, a nawet spalenie miasta lub zaprzepaszczenie własnej prowincji nie kosztuje ich nawet chwili niepokoju. Niczym jest dla nich wola, życzenie, wolność, znój i krew jednostek. Indywidualność znajduje się poza programem ich rządów. Państwo jest wszystkim. Wszystko odnosi się do tworzenia siły, następnie zaś wszystko poświęca się jej stosowaniu. Jest to reżim wojskowy w swojej zasadzie, maksymach, w duchu i wszystkich swoich posunięciach. Jedynym celem państwa jest dominacja i podbój – kontrola umysłów za pośrednictwem prozelityzmu i kontrola ciał za pomocą uzbrojenia.

W ukonstytuowanej w ten sposób, zasobnej w bogactwa naturalne, których ilość zmniejszono, by zwiększyć ich skuteczność, Francji od czasu dokonania rewolucji panuje całkowita jedność celów. Zniszczono wszystkie zasoby państwa, które uzależnione były od opinii i dobrej woli jednostek. Znikają konwencjonalne bogactwa. Bogactwa natury w pewnym stopniu pozostają, ale nawet one, przyznaję, są zadziwiająco ograniczone. Kontrola nad wszystkim, co pozostało jest zupełna i nieograniczona. Pytamy wokół o termin zapadnięcia asygnat i śmieszy nas ich ostatnia cena. Ale o czym świadczy los tych kwitów despotyzmu? Otóż o tym, że despotyzm potrafi znaleźć despotyczne środki zaopatrzenia. Despoci znaleźli skrót do owoców natury, podczas gdy inni zmuszeni są w ich poszukiwaniu wić się przez labirynt bardzo zawiłego stanu społeczeństwa. Przywłaszczają sobie owoce pracy, przywłaszczają też samych pracujących. Gdyby Francja miała połowę swojej ludności, zwartości, przydatności swoich sił, przy aktualnym położeniu i charakterze byłaby zbyt silna dla większości państw w Europie, ukształtowanych i działających tak jak teraz. Czy rozsądna byłaby ocena zagrożenia jakie czyhało na Europę, a także Azję, ze strony Czyngis-chana29 na podstawie zasobów tego zimnego i jałowego miejsca w odległej krainie Tatarów, skąd po raz pierwszy wyszła ta zmora ludzkości? Czy potęgę, dzięki której Mahomet30 i jego plemiona zdobyli dwa największe imperia świata, pobili doszczętnie jedno i rozbili na strzępy drugie, i w czasie niewiele dłuższym niż sam przeżyłem obalili rządy, prawa, maniery, religię i rozszerzyli imperium od Indusu aż po Pireneje, powinniśmy oceniać na podstawie ceł i opłat stemplowych należnych za skały lub papierowego obiegu piasków Arabii?

Zasoby materialne nigdy nie były i nie będą w stanie zrekompensować braku jednolitego planu i stałych dążeń. Ale jednolity plan i wytrwałość oraz odwaga w dążeniach nigdy nie potrzebowały i nigdy nie będą potrzebować zasobów. Nie braliśmy pod uwagę, choć powinniśmy, przerażającej siły państwa, w którym własność oderwana jest od władzy. Rozważ, mój drogi Panie, raz i drugi, formę władzy, która całkowicie podporządkowuje sobie własność i gdzie rządzi jedynie umysł zdesperowanych ludzi. Genialny uczony i myśliciel, Harrington31, który bawił się różnymi formami społeczeństwa, nigdy nie wyobrażał sobie, że realny może być przypadek państwa, w którym nie rządzi własność. My zobaczyliśmy takie państwo, świat go doświadczył i doświadczy go jeszcze bardziej, jeśli przymknie oko na aktualny stan rzeczy. Panujący tam znaleźli swoje zasoby w zbrodniach. Odkrycie to przerażające, kopalnia niewyczerpana. Mają wszystko do zyskania i nic do stracenia. Mają nadzieję na nieograniczone dziedzictwo i nie istnieje dla nich nic pośredniego pomiędzy najwyższym uniesieniem i haniebną śmiercią. Ci, którzy z nędznej służby urzędu zostali wyniesieni na poziom imperium, nigdy nie poddadzą się ponownie więzom głodującego biura lub zajęciu kopiowania utworów muzycznych lub protokołowania postępowania sądowego. Często wywoływały we mnie gorzki śmiech rozmowy o ewentualnym wynagrodzeniu dla takich osób, gdyby wróciły one do swoich dawnych obowiązków.

Jaki jest mój wniosek z tego wszystkiego? Otóż taki, że tego nowego systemu rozboju we Francji nie można w żaden sposób uznać za bezpieczny, że trzeba go zniszczyć, bo w przeciwnym razie to on zniszczy całą Europę, że aby zniszczyć tego wroga w taki czy inny sposób, przeciwstawiona mu siła musi być analogiczna i podobna do siły i ducha stosowanych przez ten system, że powinno się prowadzić wojnę z nim tam, gdzie jest on najbardziej podatny na zranienie. Takie są moje wnioski. Jednym słowem, republika ta uniemożliwia istnienie jakiejkolwiek niezależności. Błędy Ludwika XVI można łatwiej wybaczyć niż wszelkie podobne błędy, które mogą popełnić sprzymierzone dwory. One mają przewagę znajomości jego okropnego przykładu.

Nieszczęsny Ludwik XVI był człowiekiem o najlepszych chyba intencjach jaki kiedykolwiek panował. W żadnym wypadku nie brakowało mu talentów. Posiadał godne pochwały pragnienie uzupełnienia, poprzez czytanie, a nawet zdobywanie elementarnej wiedzy, wykształcenia pierwotnie w każdym punkcie niepełnego, lecz nikt mu nie powiedział (i nie dziwi, że sam się tego nie domyślił), że świat, o którym czytał, nie był już tym samym światem, w którym żył. Pragnący czynić wszystko dla jak najlepszego skutku, obawiający się kliki, nie ufający własnym osądom, wyszukiwał swoich różnorodnych ministrów na podstawie publicznej legitymacji. Ale tak jak dwory stanowią pole dla koterii, opinia publiczna stanowi teatr dla szarlatanów i oszustów. Lekarstwem na oba te nieszczęścia jest przenikliwość władcy.

Jego postępowanie z zasady nie było niemądre, lecz jak większość jego wielkodusznych planów, zawodziło w jego wykonaniu. Zawodziło częściowo z braku szczęścia, które, choć rzadko skłonni są to przyznać spekulanci, zajmuje istotne miejsce we wszystkich ludzkich sprawach. Niepowodzenie być może po części wynikało z tego, że pozwolił na skażenie i zakłócenie swoich rządów przez intrygi, którym faktycznie nie da się całkowicie zapobiec na dworze ani nawet w żadnym innym ustroju. Jakby nie było mało tych wszystkich odchyleń, oddawał się w ręce kolejnych mężów stanu z mianowania opinii publicznej32. Co do pozostałych spraw sądził, że może być królem na takich samych zasadach, jakimi kierowali się jego poprzednicy. Był świadom czystości swojego serca i zasadniczo dobrych skłonności swojego rządu. Sądził, jak większość mężów w jego sytuacji, że może postępować tak, jak chce, nie zagrażając swojej pozycji. Nie było właściwe to, że zarówno on, jak i jego ministrowie, udzielając w innych sprawach hojnie pierwszeństwa innowacjom, w sprawach polityki kontynuowali tradycję swojej monarchii. Pod rządami jego przodków monarchia trwała i nawet umacniała się dzięki tworzeniu i wspieraniu republik. Najpierw pod kuratelą monarchii francuskiej wyrosły republiki szwajcarskie. Republiki holenderskie wykluwały się i były pielęgnowane w warunkach podobnej inkubacji. Następnie pod wpływem Francji ustanowiono republikańską konstytucję w Cesarstwie wbrew aspiracjom jego przywódcy. Nawet podczas gdy monarchia francuska w wyniku serii wojen i negocjacji, a w końcu na skutek traktatu westfalskiego33 uzyskała od Cesarstwa panowanie nad protestantami w Niemczech, ta sama monarchia za panowania Ludwika XIII34 miała wystarczająco dużo siły, by zburzyć republikański system protestantów w kraju.

Ludwik XVI był uważnym czytelnikiem historii35. Ale oślepiła go lampa roztropności. Przewodnik ludzkiego życia wywiódł go na manowce. Cicha rewolucja moralna uprzedziła i przygotowała polityczną. To, jakie dawano przykłady i jakie przedsiębrano środki, stało się bardziej znaczące niż kiedykolwiek. Sprawy fakcji nie czaiły się już dłużej w alkowach ich gabinetów lub w prywatnych konspiracjach. Nie miały ich już dłużej kontrolować siła i wpływy grandów, którzy niegdyś mogli wzniecić nieprzyjemności swoim niezadowoleniem i uciszyć je za pomocą przekupstwa. Łańcuch subordynacji, nawet koterii i podżegaczy, został przerwany w najważniejszych ogniwach. Społeczeństwo nie dzieliło się już na uprzywilejowanych i pospólstwo. Powstały nowe interesy, nowe zależności, nowe powiązania i nowe kontakty. Klasa średnia wyrosła ponad swoje dotychczasowe rozmiary. Jak najbardziej zasłużona klasa bogatych i uprzywilejowanych w społeczeństwie, klasa ta stała się centrum wszelkiej politycznej aktywności i dominującą siłą decydowania o niej. Tam podejmowano wszelkie wysiłki, za pomocą których zyskuje się powodzenie, tam też znajdowały się skutki ich sukcesu. Tam były wszelkie talenty wyrażające ich pretensje, niezadowolone z miejsca, jakie wyznaczyło im ustabilizowane społeczeństwo. Gatunek ten wtargnął pomiędzy klasę uprzywilejowanych i pospólstwo, i wpływał na niższe klasy. Duch ambicji zawładnął tą klasą bardziej gwałtownie niż jakąkolwiek inną w przeszłości. Czuli oni doniosłość sytuacji. Korespondencja świata bogaczy i kupców, literacka wymiana akademii, a nadto prasa, którą w pewnym sensie całkowicie zawładnęli, stworzyła wszędzie rodzaj zelektryzowanej komunikacji. W rzeczywistości pod wpływem prasy każda forma władzy stała się niemal demokratyczna w swym duchu. Bez wielkich tego świata pierwsze kroki rewolucji prawdopodobnie nie byłyby możliwe. Ale duch ambicji, teraz po raz pierwszy połączony z duchem spekulacji, nie miał być swobodnie pohamowany. Nie można już było powstrzymać zasady w jej działaniu. Kiedy Ludwik XVI pod wpływem wrogów monarchii zamierzał ustanowić tylko jedną republikę, założył dwie, kiedy zamierzył odebrać połowę korony sąsiadowi, utracił całość własnej. Ludwik XVI nie mógł bezkarnie sankcjonować nowej republiki. Jednak pomiędzy swoim tronem i owym niebezpiecznym mieszkaniem dla wroga, które ustanowił, miał do przekopania cały Atlantyk. Miał do przezwyciężenia sam naród angielski, który choć przyjazny wolności, sprzeciwiał się temu jej rodzajowi. Został otoczony szańcem monarchii, z których większość to jego sojusznicy pozostający pod jego wpływem. A jednak nawet tak zabezpieczona, republika wzniesiona pod jego auspicjami i uzależniona od jego panowania okazała się zgubna dla jego tronu. Pieniądze, które pożyczył dla wsparcia tej republiki, w dobrej wierze, którą zdrada obróciła przeciwko niemu, zostały natychmiast wypłacone jego wrogom i stały się środkiem w rękach jego zabójców.

Czy jacyś ministrowie w Anglii lub Austrii, mając przed oczami ten przykład, naprawdę mogą poszczycić się, bez sprowadzenia na siebie pewnej ruiny, tym, że są w stanie wznieść, nie na odległych brzegach Atlantyku, ale w zasięgu swojego wzroku, w pobliżu, w pełnym kontakcie z granicami kraju jednego z nich, nie handlową, ale wojskową republikę, nie republikę prostych gospodarzy czy rybaków, ale intrygantów lub wojowników, republikę o charakterze najbardziej niespokojnym, przedsiębiorczym, bezbożnym, zaciekłym i krwawym oraz zakłamanym i perfidnym, śmiałym i odważnym, jaki kiedykolwiek widziano lub nawet wyobrażono?

Taka jest właśnie republika, której mamy zamiar przyznać miejsce w cywilizowanym towarzystwie – republika, którą za wspólną zgodą zamierzamy ustanowić w centrum Europy, w miejscu, które góruje nad wszystkimi pozostałymi państwami, i które w szczególny sposób występuje przeciwko i odgraża się temu królestwu.

Nie może ujść Pana uwadze, że mówię, jak gdyby sojusznicze mocarstwa rzeczywiście dawały przyzwolenie, a nie były przymuszane przez wydarzenia do ustanowienia tej fakcji we Francji. Nie przejęzyczyłem się. Teraz będzie Pan naturalnie oczekiwał, że wyjaśnię, co miałem na myśli. Jednak czy przyjmując tę linię postępowania wykazujemy wściekłą aktywność czy słabą bierność czy tchórzliwą panikę, skutki będą takie same. Może Pan nazywać tę fakcję, która wytępiła monarchię, usunęła własność, prześladowała religię i deptała prawo – może Pan nazywać to Francją, ale z dawnej Francji nie pozostało nic poza jej centralnym położeniem, jej żelazną granicą, jej ambitnym duchem, jej śmiałą inicjatywą i jej niejasnym knowaniem. Pozostało to i nic więcej, a to, co pozostało spotęgowane jest co do zasady i wzmocnione w środkach. Nie istnieją już żadne z istniejących w starej monarchii środków zaradczych, czy to cnoty czy słabości. Ani jeden nowy środek zaradczy nie istnieje w całym zbiorze nowych instytucji. Jak można znaleźć w nich coś podobnego, jeśli wszystko dobrano w nich z troską i ostrożnością tak, by popierały wszystkie te ambitne plany i skłonności, a nie po to, by je kontrolowały? Całe to przedsięwzięcie to zbiór metod i środków dla zaprowadzenia dominacji, pozbawiony choćby jednego heterogenicznego elementu.

W tym miejscu pozwolę Panu odetchnąć i pozostawię Pana przemyśleniom to, co mnie jawi się jako natura i charakter Rewolucji Francuskiej. Mając je przed oczami być może łatwiej będzie nam udzielić odpowiedzi na pierwsze zaproponowane przeze mnie pytanie, to znaczy, jak dalece system utworzony na tym terytorium może wpłynąć na obce państwa. Zamierzałem przejść następnie do pytania o udogodnienia, jakie wewnętrzna kondycja innych państw a zwłaszcza tego, może zaoferować realizacji jego celów, ale muszę pamiętać, że moje poglądy są dyskusyjne. Dlatego w kolejnym liście uwzględnię to, co zaproponowano mi w tym temacie jako najbardziej zasługujące na wzmiankę. Zbadanie tych propozycji będzie też okazją do przedyskutowania paru innych zagadnień, na które zwróciłem Pana uwagę. Wie Pan, że listy, które właśnie wysyłam do publikacji oraz część tego, co ukaże się w następnej kolejności, właściwie napisałem już dawno. Okoliczność, która może mieć dla Pana znaczenie ze względu na Pańską przychylność, lecz która nie powinna zajmować czytelników, opóźniła ich publikację36. Ostatnie naglące nas wydarzenia zmusiły mnie do dodania pewnych uzupełnień, ale nie dokonałem żadnych istotnych zmian w treści.

Dyskusja ta, mój przyjacielu, będzie długa. Ale sprawa jest poważna i jeśli kiedykolwiek można by rzec, że los świata zależy od powzięcia jakiegoś szczególnego kroku, to jest nim właśnie ten pokój. Tymczasem bywaj zdrów.

 

 

Przypisy

 

1              Europejskie mocarstwa z zaniepokojeniem przyjmowały wydarzenia we Francji. 27 sierpnia 1791 r. na zamku Pillnitz w Saksonii cesarz Leopold II i Fryderyk Wilhelm II zadeklarowali wspólne wsparcie Świętego Cesarstwa Rzymskiego i Prus dla króla Francji Ludwika XVI w jego zmaganiach z rewolucją. Liczono, że będzie to skutecznym ostrzeżeniem dla rewolucjonistów, by nie posuwali się dalej w ograniczaniu władzy królewskiej i nie podjęli próby ekspansji poza granice Francji. Austria deklarowała możliwość przystąpienia do wojny z nią jeśli tylko inne europejskie potęgi również to uczynią. Zapowiedź ta interpretowana była jednak jako ostrożna i stanowiąca przede wszystkim gest wobec francuskiej arystokracji, zwłaszcza uchodźców szukających schronienia na dworze Leopolda. Wspólne przystąpienie do wojny potęg europejskich wydawało się mało prawdopodobne, gdyż nie był jej przychylny premier Wielkiej Brytanii William Pitt Młodszy. Radykałowie we francuskim Zgromadzeniu Narodowym wykorzystali jednak deklarację z Pillnitz jako pretekst do promowania idei rozszerzenia rewolucji poza granice Francji i walki z jej wrogami. 20 kwietnia 1792 r. Francja wypowiedziała wojnę Austrii. W ciągu następnych kilku miesięcy do wojny przystępowały kolejne państwa, formujące tzw. I koalicję antyfrancuską. Szczególne wrażenie w wielu stolicach wywarło zgilotynowanie Ludwika XVI (21 I 1793). Do koalicji przystąpiła wreszcie Anglia, dotąd wolą swego rządu powstrzymująca się od zaangażowania w walki z Francją (angielska opinia publiczna była w tej sprawie podzielona). Uzasadnienie potrzeby i obowiązku stawienia czoła rewolucji zawierała deklaracja z 29 października 1793 r. (tzw. deklaracja Whitehall). Wzywała ona do tego, by „strząsnąć jarzmo krwawej anarchii, tej anarchii, która zniszczyła wszystkie najbardziej święte więzi społeczeństwa, zerwała wszystkie związki cywilnego życia, pogwałciła każde prawo (…), która używa imienia wolności by praktykować najbardziej okrutną tyranię, zniszczyć wszelką własność, (…) która funduje swą władzę na pozorowanej zgodzie ludu, a sama niesie ogień i miecz rozległym prowincjom za to, że domagają się swoich praw, swojej religii i swego prawowitego Suwerena”. Deklaracja z 29 października, skierowana w imieniu króla do wszystkich brytyjskich dowódców i do przedstawicieli Wielkiej Brytanii na dworach europejskich, spotkała się z uznaniem Edmunda Burke’a, który powoływał się na nią trzy lata później w Letters on Regicide Peace (Listy o pokoju z Królobójcami, 1796; pismo O duchu i naturze rewolucji francuskiej w odniesieniu do innych krajów to drugi z owych Listów), traktując jej motywy i zasady jako wciąż obowiązujące. Sprzeciwiał się on planom Williama Pitta Młodszego zawarcia pokoju z Francją, rozważanym przez premiera z powodu wysokich kosztów wojny i coraz trudniejszego położenia w niej Wielkiej Brytanii, której kontynentalni sojusznicy byli kolejno pokonywani przez przeciwnika. Nasilała się także presja opinii publicznej i części polityków by porozumieć się z Dyrektoriatem. Przekonanie Burke’a, że należy walczyć – w imię zasad i w dobrze pojętym interesie nie tylko Anglii, ale i całej Europy – aż do ostatecznego pokonania rządów rewolucyjnych i przywrócenia we Francji porządków „starego reżimu”, nie miało natomiast wielu zwolenników – i to nawet abstrahując od tego, że spełnienie tego celu wobec sytuacji na kontynencie wydawało się wówczas bardzo mało prawdopodobne. Prowadzone w 1796 r. negocjacje pokojowe nie przyniosły ostatecznie porozumienia, co Burke przyjął z satysfakcją.

2              Ludwik XVI Burbon (1754-1793) – król Francji i Nawarry od 1774 r. W czasie swego panowania zmagał się z kryzysem ekonomicznym, spowodowanym m.in. prowadzeniem aktywnej polityki zagranicznej (istotne było zwłaszcza zaangażowanie po stronie kolonistów amerykańskich w ich wojnie o niepodległość z Wielką Brytanią, okupione wielkim zadłużeniem państwa). Po wybuchu Wielkiej Rewolucji Francuskiej w 1789 r. początkowo zachował władzę, choć była ona znacznie ograniczona przez Zgromadzenie Narodowe, które w 1791 r. postanowiło o zmianie ustroju Francji na monarchię konstytucyjną. Ludwik miał odtąd władać jako król Francuzów (Roi des Français). Już w 1792 r. został jednak pozbawiony władzy i osadzony w twierdzy Temple – a następnie, na mocy wyroku Konwentu, ścięty 21 stycznia 1793 r.

3              Dynastia sabaudzka panowała od XI do XIX wieku w Sabaudii i Piemoncie, ponadto na Sycylii (1713-1720), w Królestwie Sardynii (1720-1860), w zjednoczonym Królestwie Włoch. Ostatni król Włoch z tej dynastii, Humbert II (1904-1983), zasiadał na tronie między 9 maja a 12 czerwca 1946 r. Abdykował po plebiscycie, rozstrzygającym o republikańskim charakterze ustroju Włoch.

4              Królestwo Sardynii powstało w 1720 r., gdy rządy nad nią przejął – w zamian za zrzeczenie się przyznanej mu w Traktacie Utrechckim w 1713 r. Sycylii – książę sabaudzki. Oprócz Sardynii w skład królestwa wchodziły Piemont i Sabaudia. W dobie wojen z rewolucyjną Francją, Królestwo Sardynii zawiązało sojusz z Anglią. Francuskie sukcesy pozbawiły je w 1792 r. Sabaudii i Nicei, zaś w 1798 r. pod francuską okupacją znalazły się wszystkie posiadłości Królestwa na lądzie – odzyskało je dopiero dzięki decyzjom kongresu wiedeńskiego (1815 r.).

5              Hispaniola, znana też jako Santo Domingo, a przede wszystkim Haiti – wyspa na Morzu Karaibskim w archipelagu Wielkich Antyli, dzielona współcześnie przez dwa państwa: Haiti i Dominikanę, mająca powierzchnię 76 480 tys. km2. Wielka Brytania – jako wyspa – ma natomiast powierzchnię 218 476 km2.

6              Traktat w Utrechcie (1713) był jednym z dwóch porozumień pokojowych (drugie to pokój w Rastatcie – 1714 r.) kończących wojnę sukcesyjną hiszpańską, rozgorzałą wskutek sporu, kto po śmierci bezdzietnego Karola II Habsburga ma zasiąść na tronie hiszpańskim; sporu, w którym personalia były wtórne względem skutków geopolitycznych. Po śmierci Karola II królem Hiszpanii został przeforsowany przez swego dziadka – Ludwika XIV – Filip V. Wówczas przeciw Hiszpanii i Francji wystąpiła koalicja cesarstwa, Anglii, Holandii, Portugalii i Sabaudii. Jej główną postacią był cesarz rzymsko-niemiecki Leopold I Habsburg, który chciał zachować tron hiszpański dla Habsburgów. Po śmierci Leopolda tę linię polityki podtrzymali jego następcy Józef I Habsburg i Karol VI Habsburg. Walki trwały od 1701 r. Wspomniane traktaty pokojowe stanowiły, że Hiszpania utraci na rzecz cesarza posiadłości w Niderlandach (Belgia) i we Włoszech (Sardynia, Neapol i Mediolan), na rzecz Sabaudii Sycylię, na rzecz Anglii Gibraltar i Minorkę. Francja natomiast oddała Anglii część swych posiadłości w Ameryce Północnej. Filip V zachował koronę hiszpańską, zaczynając rządy młodszej linii Burbonów w Hiszpanii, ale musiał zrzec się praw do tronu francuskiego. Z kolei praw do korony hiszpańskiej zrzekali się Karol VI i Burbonowie francuscy.

7              Pierre Victurnien Vergniaud (1753-1793) – polityk francuski, przywódca żyrondystów, przewodniczący Legislatywy (1791) i Zgromadzenia Narodowego (1793). Jedna z ofiar terroru rewolucyjnego: stracono go 31 października 1793 r. wraz z 40 innymi działaczami jego ugrupowania.

8              Maximin Isnard (1755-1825) – francuski rewolucjonista. Przed wybuchem rewolucji miał perfumerię. Wybrany do Legislatywy, związał się z żyrondystami. Głosił radykalne poglądy, np. proponował wygnanie z Francji wszystkich księży, którzy nie poparli rewolucji. Zasiadał w Konwencie, przez krótki czas będąc jego przewodniczącym. Głosował za wyrokiem śmierci na Ludwika XVI. Jego późniejsze pamflety, De l’immortalité de l’âme (1802) i Réflexions relatives au sénatus-consulte du 28 floréal an XII (1804), były pochwałami odpowiednio katolicyzmu i cesarstwa.

9              Ludwik XV Burbon (1710-1774) – król Francji i Nawarry, mąż Marii Leszczyńskiej, córki Stanisława Leszczyńskiego, którego wsparł, choć w dalece niewystarczający sposób, w staraniach o koronę polską przeciwko Wettinom. Tron francuski objął po śmierci pradziada – Ludwika XIV w 1715 r. Za małoletniości Ludwika XV – w latach 1715-1723 – regentem był Filip II Orleański (1674-1723). Za jego panowania doszło do radykalnego zwrotu w stosunkach z Habsburgami: Austria z tradycyjnego przeciwnika, przemieniła się w sojusznika Francji (traktat wersalski z 1756 r.) i obie walczące dotąd ze sobą monarchie wystąpiły wspólnie w wojnie siedmioletniej przeciwko m.in. Prusom i Wielkiej Brytanii. Na rzecz tej ostatniej Francja utraciła Kanadę, co formalnie potwierdził pokój paryski (1763), kończący wojnę siedmioletnią.

10         Należy być może oddać sprawiedliwość Ludwikowi XVI. Zrobił, co w jego mocy, aby położyć kres podwójnej dyplomacji Francji. Spalono całość jego tajnej korespondencji z wyjątkiem jednego listu, który nazwano Conjectures raisonnées sur la Situation actuelle de la France dans le Système Politique de l’Europe [Uzasadnione domysły na temat obecnej sytuacji Francji w systemie politycznym Europy]. Sporządził go J.-L. Favier pod kierunkiem Hrabiego Broglie. Jedyną jego kopię znaleziono podobno w sekretarzyku Ludwika XVI. Opublikowano go wraz z paroma późniejszymi dokumentami państwowymi Vergennesa, Turgota i innych jako „nowe osiągnięcie Rewolucji”, a ogłoszenie zapowiadające publikację kończą następujące słowa: „Il sera facile de se convaincre, QU’Y COMPRIS MÊME LA RÉVOLUTION, en grande partie, ON TROUVE DANS CES MEMOIRES ET CES CONJECTURES LE GERME DE TOUT CE QUI ARRIVE AUJOURD’HUI, et qu’on ne peut, sans les avoir lus, être bien au fait des intérêts, et même des vues actuelles des diverses puissances de l’Europe” [Łatwo będzie się przekonać, NAWET WŁĄCZAJĄC W TO REWOLUCJĘ, że OPISANE ZOSTAŁY W TYCH PAMIĘTNIKACH I PRZYPUSZCZENIACH ZARODKI ZJAWISK, KTÓRYCH DZIŚ JESTEŚMY ŚWIADKAMI, i jeśli ich nie przeczytamy, trudno będzie się zorientować jakie są wizje i dostrzegalne korzyści poszczególnych europejskich potęg]. Książka nosi tytuł Politique de tous les Cabinets de l’Europe pendant la Règnes de Louis XV. et de Louis XVI [Polityka wszystkich rządów europejskich za panowania Ludwika XV i Ludwika XVI].

11         Zob. przypis 8 w tekście Obrona społeczeństwa…

12         Titus Livius (59 p.n.e.-17 n.e.) – historyk rzymski, autor 142 ksiąg Dziejów, będących historią Rzymu od czasów legendarnych do 9 r. n.e. i pochwałą jego przeszłości i starorzymskich cnót. Machiavelli napisał dzieło Uwagi Machiawela wysnute z Liwiusza historii rzymskiej (1531).

13         Monteskiusz, Charles Louis de Secondat baron de la Brede et de Montesquieu (1689-1755) – francuski filozof, prawnik, polityk. Był adwokatem, radcą i prezesem sądu w Bordeaux. W 1727 r. został członkiem Akademii Francuskiej. Jego traktat O duchu praw (De l’esprit des lois, 1748) uchodzi za jedną z najważniejszych rozpraw z zakresu filozofii politycznej. Koncepcja trójpodziału władz Monteskiusza jest niezmiennie ważnym punktem odniesienia w dyskusjach o pożądanym modelu ustrojowym. Napisał także wspomniane przez Burke’a dzieło Uwagi nad przyczynami wielkości i upadku Rzeczypospolitej Rzymskiej (1734), oraz Listy perskie (1721).

14         Zob. przypis 26 w tekście List do posła Sir Herculesa Baroneta Langrishe.

15         Marc René, marquis de Montalembert (1714-1800) – francuski pisarz i inżynier, budujący fortyfikacje i piszący o nich (np. La Fortification perpendiculaire, 1776-1778), w obu przypadkach ceniony za swe prace.

16         Maria Teresa Habsburg (1717-1780) – cesarzowa rzymsko-niemiecka od 1745 r., sprawowała rządy w duchu oświeconego absolutyzmu, ze zmiennym szczęściem próbując uczynić Austrię niekwestionowaną potęgą na arenie międzynarodowej. Jej największym rywalem były Prusy, toczyła z nimi – bez sukcesów – wojnę o sukcesję austriacką i wojnę siedmioletnią. Po śmierci męża – cesarza Franciszka I Stefana – w 1765 r., współrządziła z synem – Józefem II, pod jego m.in. wpływem godząc się na udział Austrii w pierwszym rozbiorze Polski, wobec którego miała duże opory.

17         W osiemnastowiecznej Szwecji, osłabionej po przegranej wojnie północnej (1700-1721), rywalizowały ze sobą prorosyjska partia czapek (Mösspartiet) z profrancuską partią kapeluszy (Hattpartiet).

18         Stadhouder, czyli namiestnik – od końca XV wieku przedstawiciel króla Hiszpanii w Niderlandach, następnie najwyższy urząd w poszczególnych prowincjach, w Holandii sprawowany od 1572 r. – z przerwami – przez książąt Oranii. W dobie wojen z rewolucyjną Francją, stadhouderem (ostatnim w historii) był Wilhelm V Orański (1748-1806), który odziedziczył ten urząd w 1751 r., ale faktycznie objął go po ukończeniu 18 lat w 1766 r. Utracił go w 1795 r., gdy przegrał rywalizację z popieranymi przez Francuzów tzw. patriotami i musiał udać się na wygnanie.

19         W połowie XVIII wieku antagonizm francusko-habsburski uchodził za jedną z fundamentalnych osi polityki europejskiej i przyczyn zmagań wojennych (jak np. tzw. wojna o sukcesję austriacką, rozpoczęta w 1740 r., a zakończona pokojem w Akwizgranie w 1748 r., w którą obok Francji i Austrii zaangażowane były także m.in. Prusy, Hiszpania i Bawaria). Jednak zmieniające się geopolityczne realia sprawiły, że poczęto rozważać podjęcie przez Paryż i Wiedeń współpracy, oznaczającej rezygnację z dotychczasowych tradycyjnych sojuszów: Austrii z Anglią i Francji z Prusami. Szczególnie zainteresowana tym była Austria, której ciężar polityki przesunął się ku Europie Środkowej i rywalizacji z Prusami. Antypruskie współdziałanie z Francją forsował m.in. Wenzel Anton Graf von Kaunitz (1711-1794), austriacki polityk, dyplomata, ambasador w Turynie (1741-1744) i Wersalu (1750-1753), kanclerz Austrii w latach 1753-1792. Początkowo nie udało mu się przekonać do niego Ludwika XV. Zbliżenie angielsko-pruskie, wojna francusko-angielska i wynikająca stąd reorientacja strategicznego myślenia o polityce zagranicznej we Francji, sprawiły, że zabiegi Kaunitza trafiły wreszcie na podatny grunt. 1 maja 1756 r. Francja i Austria podpisały tzw. pierwszy traktat wersalski, w którym Austria ogłosiła swą neutralność w wojnie francusko-angielskiej i zawarła z Francją przymierze obronne. Był to cios dla dyplomacji angielskiej, pogłębiony jeszcze decyzją carycy Rosji Elżbiety o zawarciu z Austrią antypruskiego przymierza. Te dyplomatyczne manewry, w których jednym z głównych stawianych sobie przez strony porozumienia celów było rozprawienie się z Prusami, skłoniły króla tych ostatnich, Fryderyka II, do uprzedzającego ataku – bez wypowiedzenia wojny 30 sierpnia 1756 r. wtargnął do Saksonii, rozpoczynając tym samym zmagania, przeszłe do historii jako wojna siedmioletnia.

20         Małżeństwem, które miało zacieśnić więzi między Burbonami i Habsburgami, był związek Ludwika Augusta Burbona, wnuka króla Francji Ludwika XV i Marii Leszczyńskiej, przyszłego króla Ludwika XVI, z Marią Antoniną (1755-1793), córką cesarza rzymsko-niemieckiego Franciszka I i Marii Teresy.

21         François Louis Thibault de Menonville (1740-1816) – francuski oficer, uczestnik wojny o niepodległość Stanów Zjednoczonych, członek Zgromadzenia Narodowego. Do niego Burke adresował swój A Letter to a Member of the National Assembly (1791) – list do członka Zgromadzenia Narodowego, w którym podtrzymał swój krytyczny stosunek do wydarzeń z Francji, wyrażony w Rozważaniach o rewolucji francuskiej i ukazał źródła i skutki przewrotów rewolucyjnych – m.in. przeprowadzając surową krytykę idei J. J. Rousseau. Był to odzew na list de Menonville’a, w którym Francuz wyraził swój podziw dla Rozważań… i poprosił o więcej „bardzo ożywczej mentalnej strawy”.

22         W dobie wojny o niepodległość Stanów Zjednoczonych dwór stadhoudera Wilhelma V Orańskiego chciał zachować dobre stosunki z Wielką Brytanią, ale opozycja względem niego wolała oprzeć się na Francji, sądząc, że przyniesie to większe korzyści ekonomiczne i polityczne, wspierała też dążenia niepodległościowe kolonistów amerykańskich i francuskie zaangażowanie po ich stronie. Na trzecią ważną – obok oranżystów i stronnictwa tzw. regentów – siłę polityczną wyrósł obóz radykalny. W 1780 r. Wielka Brytania wypowiedziała zwycięską wojnę Holandii, zakończoną Traktatem Paryskim w 1784 r. Wstrząs, jaki wywołała wojna i wynikające z niej straty, zwłaszcza ekonomiczne, doprowadziły do wzrostu napięcia wewnętrznego. Obóz tzw. patriotów, skupiający radykałów i część regentów, doprowadził w 1784 r. do zawarcia przymierza holendersko-francuskiego. Wilhelm V zdaniem części historyków miał jeszcze wówczas szansę zapanować nad sytuacją, gdyby porozumiał się z konserwatywnie zorientowanym skrzydłem regentów, ale do tego nie doszło. W 1786 r. patrioci wywołali rewolucję pod hasłem wprowadzenia „prawdziwie republikańskiej formy rządów”, w której rządziłby lud a stadhouder był mu podporządkowany. W wybuchłej wojnie domowej Francja wspierała finansowo patriotów, zaś Anglia oranżystów. Ci ostatni byli słabi i skłóceni, skuteczna pomoc dla nich nadeszła jednak z Prus: we wrześniu 1787 r. Fryderyk Wilhelm II, wykorzystując jako pretekst zatrzymanie przez patriotów jego siostry Wilhelminy, żony Wilhelma V, skierował do Holandii armię, która bez większych problemów przełamała opór patriotów i przywróciła rządy orańskie, oparte teraz na gwarancjach angielskich i pruskich. Francja, choć w 1786 r. deklarowała, że wystąpi przeciwko jakiejkolwiek obcej ingerencji w wewnętrzne sprawy Holandii, nie spełniła swych zapowiedzi, tym samym zawodząc nadzieje patriotów, podobnie jak w 1783 r., gdy z jej udziałem podpisany został traktat wersalski, kończący wojnę o niepodległość Stanów Zjednoczonych, bez rozwiązania konfliktu holendersko-angielskiego (co stało się, jak wspomniano wyżej, rok później).

23         Józef II Habsburg (1741-1790) – cesarz rzymsko-niemiecki (od 1765 r., do 1780 jako współregent swej matki, Marii Teresy), władca uchodzący za jeden z symboli oświeconego absolutyzmu, przeprowadzający reformy wewnętrzne (m.in. podporządkowujące Kościół katolicki państwu – tzw. józefinizm) polegające przede wszystkim na daleko idącej centralizacji i ingerencji państwa
w różne dziedziny życia. W polityce zagranicznej nie przejawiał większej aktywności. Nie udało mu się – wobec sprzeciwu Fryderyka Wilhelma II – dokonać wymiany Belgii na Bawarię. Belgowie, oburzeni centralistyczną polityką Józefa i nowymi podatkami, zachęceni sukcesem rewolucji we Francji, wywołali powstanie. Słabe wojska austriackie nie były w stanie go stłumić. Belgia ogłosiła niepodległość (XII 1789), uznaną przez Francję, Anglię i z pewnym ociąganiem przez Prusy (choć już rok później dzięki militarnej akcji Austria odzyskała panowanie nad Belgią). Centralizm Józefa groził również buntem na Węgrzech, ale jemu udało się zapobiec, odwołując szczególnie niepopularne zarządzenia.

24         Francusko-angielski traktat handlowy został zawarty 26 września 1786 r. Na jego mocy kraje przyznawały sobie klauzulę państw „najbardziej uprzywilejowanych” i ustalały niskie taryfy celne, z wyjątkami dotyczącymi towarów tekstylnych. Traktat kończył francusko-angielską „wojnę handlową”. Poprzedziło go zawarcie podobnego porozumienia między Francją a Holandią. Zliberalizowanie zasad handlu między dotąd zwalczającymi się na tym polu rywalami, niedawno toczącymi wojnę, związane było z przewagą, jaką w sferach rządowych obu państw uzyskali politycy dostrzegający wagę zysków, jakie może ono przynieść (np. premier William Pitt Młodszy w Anglii i francuski minister spraw zagranicznych Charles Gravier, książę de Vergennes); uzasadniali je także tak znakomici myśliciele jak Adam Smith.  

25         Zob. przypis 11 w tekście Refleksje i dane o nieurodzaju.

26         Charles James Fox (1749-1806) – brytyjski polityk, przywódca wigów, członek Izby Gmin, trzykrotny (1782, 1783, 1806) minister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii. Znany przeciwnik torysowskich gabinetów Williama Pitta Młodszego i Lorda North, choć z tym drugim w 1783 r. zawarł budzący wielkie kontrowersje sojusz, w wyniku którego powstał gabinet z księciem Portland na czele i faktyczną władzą w rękach Foxa i Northa. Występował przeciwko królowi Jerzemu III, zarzucając mu absolutystyczne dążności. Wspierał sprawę kolonistów amerykańskich w ich sporze z koroną. Z sympatią odniósł się do rewolucji francuskiej. Domagał się zniesienia handlu niewolnikami, przyznania praw politycznych katolikom i reformy systemu wyborczego.

27         Wsparcie udzielone amerykańskim kolonistom w ich walce o niepodległość zrujnowało francuski skarb – wojna ta kosztowała Francję 2 mld liwrów. Skutki tego, odczute przez lud i zarazem świadomość powodzenia rewolucji w Ameryce, przyczyniły się do radykalizacji nastrojów we Francji, a zwłaszcza wzrostu niechęci do absolutystycznej władzy królewskiej.

28         Nad brytyjskimi finansami pieczę, jako Chancellor of the Exchequer, sprawował wówczas odnoszący na tym polu duże sukcesy William Pitt Młodszy (zob. przypis 11 w tekście Refleksje i dane o nieurodzaju), zarazem premier rządu. W XVIII i na początku XIX wieku zazwyczaj rolę ministra finansów Wielkiej Brytanii łączono ze stanowiskiem jej premiera.

29         Czyngis-chan (1155 lub 1162-1227) – do 1206 r. znany jako Temudżyn władca mongolski, który zjednoczywszy koczownicze plemiona mongolskie i tureckie, stworzył w toku walk m.in. z Rosją i Chinami imperium rozciągające się od Oceanu Spokojnego po Morze Czarne i zagrażające Europie. Znany był z talentów militarnych i organizacyjnych, ale i z okrucieństwa.

30         Mahomet (ok. 570-632) – twórca i prorok islamu, stworzył teokratyczne państwo arabskie. Po jego śmierci, Arabowie pod panowaniem kalifów prowadzili ekspansję poza Półwyspem Arabskim, zajmując Afrykę Północną, Hiszpanię, Sardynię, Sycylię, Persję, Mezopotamię, Turkiestan, Lewant, choć zarazem dochodziło między nimi do konfliktów i podziałów.

31         Zob. przypis 42 w tekście Przemówienie w sprawie wnioskowanych przez niego uchwał dotyczących pojednania z koloniami.

32         Za panowania Ludwika XVI dużą rolę odgrywali ministrowie finansów: Anne Robert Jacques Turgot (1727-1781), Charles Alexandre de Calonne (1734-1802) i Jacques Necker (1732-1804). Gdy ten ostatni próbował usprawnić francuski budżet i zmniejszyć zadłużenie państwa, napotkał na silny opór arystokracji. Król zdymisjonował go w 1781 r., ale w 1788 r. znów powołał na urząd. Gdy kilka miesięcy później Neckera ponownie usunięto ze stanowiska, wywołało to oburzenie mieszkańców Paryża i stało jednym z zaczynów wydarzeń rozpoczynających rewolucję: szturmu na Bastylię – choć Ludwik XVI postanowił przywrócić go ponownie na urząd. Necker pozostał na nim do 1790 r., ale nie zdołał opanować kryzysu, zaś jego popularność wygasła.

33         Pokój westfalski kończył wojnę trzydziestoletnią (1618-1648). Na jego mocy uznana została faktyczna niezależność książąt niemieckich od cesarza, luteranom i kalwinom gwarantował wolność wyznania, zatwierdzał oderwanie się Niderlandów i Szwajcarii od cesarstwa, Szwecji przyznawał Wismar, Bremę i część Pomorza, zaś Francji Alzację, Metz, Toul i Verdun. Największymi beneficjentami pokoju były Francja – która wyrosła na wiodące mocarstwo Europy – i Szwecja, znacznie wzmocniona w swych wpływach nad Bałtykiem.

34         Ludwik XIII Burbon (1601-1643) – król Francji i Nawarry od 1610 r., syn Henryka IV, ojciec Ludwika XIV. Za jego rządów rozwinął się system absolutnych rządów monarchy, choć sam król zdominowany był przez odgrywającego wiodącą rolę polityczną we Francji kardynała Richelieu.

35         Ludwik XVI miał m.in. czytać dzieje królów Anglii Karola I Stuarta i Jakuba II Stuarta, przed błędami których chciał się ustrzec.

36         W lipcu i sierpniu 1796 r. Edmund Burke – będąc w Bath – zmagał się z chorobą.



Edmund Burke - Edmund Burke (1729-1797) – angielski polityk, publicysta i filozof polityczny, uchodzący za jednego z najważniejszych myślicieli konserwatywnych w historii tego nurtu myśli politycznej. Był on przeciwnikiem radykalizmu i zwolennikiem ewolucyjnych przemian politycznych, społecznych i kulturowych, stąd wyniknął jego gwałtowny sprzeciw wobec rewolucji francuskiej, której gruntowną krytykę zawarł w słynnych "Rozważaniach o rewolucji we Francji" (1790), pisanych we wczesnych jej stadiach, a wnikliwie przewidujących późniejszą falę terroru. Zarazem Burke popierał prawa amerykańskich kolonii do niepodległości. Występował także przeciw rozbiorom Polski, nadużyciom polityki kolonialnej w Indiach i represjonowaniu irlandzkich katolików. „Zaspokajanie naszych potrzeb nie jest w mocy władzy. Wyobrażenie mężów stanu, że jest inaczej byłoby próżną arogancją. To naród ich utrzymuje, a nie oni naród. W mocy władzy jest zabezpieczanie przed nadmiernym złem. W tej, a być może i w każdej innej materii, może ona zdziałać bardzo niewiele konstruktywnego dobra”. (fragment tekstu "Refleksje i dane o nieurodzaju")

Wyświetl PDF