Paweł Ukielski
Zeman na Hradzie - czyli comeback po 10 latach Czeskie wybory prezydenckie A.D. 2013 wzbudziły wiele zainteresowania na świecie i emocji w samej Republice Czeskiej. Nic dziwnego – po raz pierwszy w demokratycznych dziejach kraju (zarówno Czechosłowacji przed 1993, jak i Czech po jej podziale) głowę państwa wybrać mogli wszyscy obywatele Czech posiadający bierne prawo wyborcze. Wszyscy wcześniejsi prezydenci, a były to postaci nietuzinkowe (dość powiedzieć, że mówimy o takich mężach stanu jak Tomaš Garrigue Masaryk, Edvard Beneš, Václav Havel czy Václav Klaus – pomijam komunistycznych aparatczyków), wybierani byli przez parlament. Rozwiązanie takie miało dość czytelny sens – w systemie politycznym I Republiki (1918-1938) oraz Czechosłowacji i Czech po 1989 roku rola głowy państwa była mocno ograniczona i głównie reprezentacyjna. Oczywiście zarówno Masaryk w międzywojennej Czechosłowacji, jak i Havel czy Klaus w Republice Czeskiej potrafili sobie zapewnić znacznie większy nieformalny wpływ polityczny na wydarzenia w kraju, jednak formalnie ich prerogatywy były mocno limitowane. Rozwiązanie, które przy niewielkich uprawnieniach prezydenta w systemie politycznym miało niemal same zalety, miało również jedną podstawową wadę – kłopoty z zapewnieniem większości parlamentarnej pozwalającej na płynne wyłonienie głowy państwa. Kłopot ten pojawiał się już przy wyborach Havla (paradoksem pozostaje fakt, że jedyne głosowanie, które wygrał jednomyślnie, zostało przeprowadzone w Zgromadzeniu Federalnym całkowicie zdominowanym przez komunistów w ostatnich dniach grudnia 1989 roku), zaś z pełną mocą objawił się w 2003 i 2008 roku, gdy wybierano Klausa. W tej sytuacji parlament podjął decyzję o zmianie sposobu wyboru prezydenta i wprowadzeniu wyborów bezpośrednich, jako metody na uniknięcie politycznego pata. Jednocześnie jednak pomysł ten miał wielu krytyków, z urzędującym prezydentem na czele, twierdzących, że bezpośrednie wybory w sytuacji, gdy prerogatywy głowy państwa nie zostają zwiększone, są nieporozumieniem, gdyż dają olbrzymią legitymację społeczną politykowi o minimalnych faktycznych i formalnych uprawnieniach. Kampania przed pierwszymi bezpośrednimi wyborami prezydenckimi w Czechach zaczynała się dość niemrawo, jednak z upływem czasu nabierała coraz większych rumieńców, obfitując w starcia kandydatów i nieoczekiwane zwroty akcji. W wyborcze szranki początkowo stanęło 11 kandydatów, jednak już wkrótce mieliśmy do czynienia z pierwszym zaskoczeniem – po weryfikacji podpisów poparcia dwóch z nich spadło poniżej wymaganego progu 50 tysięcy ważnych podpisów. W ten sposób z wyścigu prezydenckiego wyeliminowani zostali Vladimír Dlouhý i Tomio Okamura. Zwłaszcza eliminacja tego drugiego kandydata stanowiła spore zaskoczenie, gdyż wedle sondaży mógł liczyć na spore poparcie (ocierające się o granicę dwucyfrową). Późniejsza walka Okamury o przywrócenie lub unieważnienie wyborów okazała się nieskuteczna. Od początku wyścig na Hrad miał dwóch zdecydowanych liderów. Niemal cały czas we wszystkich sondażach komfortową przewagę nad rywalami miał Jan Fischer, były premier, urzędnik, który do polityki został wepchnięty niejako przez przypadek po upadku rządu Topolánka. Najwyraźniej rola publiczna byłemu szefowi urzędu statystycznego spodobała się na tyle, że postanowił zdyskontować swoją popularność społeczną i stanąć do walki o fotel prezydencki. I niemal do dnia pierwszej tury wyborów wydawało się, że bez problemów znajdzie się w drugiej turze. W niej zaś jego rywalem miał być wedle sondaży Miloš Zeman, również w przeszłości szef rządu, jedna z najważniejszych postaci czeskiej polityki lat 1990., jednak od 10 lat znajdujący się na przedwczesnej emeryturze. W 2002 roku odszedł z kierownictwa partii socjaldemokratycznej, formalnie na emeryturę, jednak faktycznie – z zamiarem objęcia prezydentury. Zawiła gra, którą wówczas podjął, doprowadziła go do spektakularnej klęski w starciu z Klausem oraz konfliktu z częścią swojego dotychczasowego środowiska politycznego. W drugim – jak długo się wydawało – szeregu, znaleźli się kolejni kandydaci oscylujący około 10% poparcia w sondażach. Wśród nich znaleźli się: centroprawicowy minister spraw zagranicznych, były doradca prezydenta Havla, pozostający w ostrym konflikcie z Klausem, Karel Schwarzenberg, syn byłego dysydenta i pierwszego szefa czechosłowackiej dyplomacji Jiříego Dienstbiera, popierany przez partię socjaldemokratyczną Jiří Dienstbier junior oraz ekscentryczny artysta i pedagog Vladimír Franz. Pozostali kandydaci (Zuzana Roithová, Přemysl Sobotka, Jana Bobošiková oraz Taňa Fischerová) stanowili tło, bez realnych szans na włączenie się do walki, choćby o drugą turę. Największym zaskoczeniem była obecność w trzecim szeregu, z minimalnym poparciem, oficjalnego kandydata głównej partii rządzącej (ODS) – Sobotki. Wraz ze zbliżaniem się dnia głosowania kampania wyborcza nabierała rumieńców. Do jej ożywienia przyczynił się również – paradoksalnie – największy krytyk bezpośrednich wyborów prezydenckich, kończący swe urzędowanie prezydent Klaus, który postanowił przeprowadzić szeroko zakrojoną amnestię. Akt ten nie tylko wzbudził liczne protesty, ale przede wszystkim uświadomił ludziom – potencjalnym wyborcom – że nawet w czeskim systemie prawnym prezydentura to nie tylko „żyrandol”, zaś głowa państwa może realnie wpłynąć na życie przeciętnego Czecha. Mimo że dynamika ostatnich tygodni przed pierwszą turą wyborów wskazywała na malejące poparcie dla Fischera, jego druzgocąca porażka stanowiła dla wielu duże zaskoczenie. Ostateczne wyniki dały mu dopiero trzecie miejsce (z minimalną przewagą nad czwartym Dienstbierem) z dużą stratą do obu zwycięzców. Jak się okazało, Fischer „przespał” ostatnie dni kampanii, co w połączeniu z wielokrotnie wytykanym mu brakiem charyzmy przyniosło opłakane skutki. Kluczowa okazała się w jego przypadku również przeszłość – wątek członkostwa w partii komunistycznej, w której Fischer pozostawał aż do 1989 roku (za co zresztą w trakcie kampanii publicznie przepraszał), był silnie wygrywany przez jego rywali. Na tym tle wyjątkową dynamiką wykazał się kandydat najbardziej wiekowy, minister Schwarzenberg. Profesjonalnie przeprowadzona kampania z wykorzystaniem portali społecznościowych oraz młodych wolontariuszy przyniosła mu olbrzymi sukces – nie tylko zostawił daleko w tyle Jana Fischera, ale również niemal dogonił Zemana (porażka niespełna punktem procentowym), co spowodowało, że walka w drugiej turze wydawała się bardzo wyrównana. O ile można mieć podejrzenia, że przeszłość wpłynęła na wyniki pierwszej tury wyborów (przyczyniając się do eliminacji Fischera za jego członkostwo w KPCz), to w przypadku drugiej jest to właściwie fakt niepodważalny. Wobec bardzo wyrównanych wyników obu kandydatów w pierwszej turze, kampania przed drugą była bardzo ostra, momentami brutalna. Można było jednak odnieść wrażenie, że Schwarzenberg wytracił impet po zakończonym sukcesem finiszu przed pierwszym głosowaniem i później został zepchnięty przez Zemana do defensywy. Zeman zaś postanowił rozegrać – bardzo delikatną w Czechach – kartę niemiecką, zarzucając Schwarzenbergowi, że nie jest wystarczająco „prawdziwym Czechem”, skoro spędził ponad 40 lat na emigracji, ma austriacką żonę i – w podtekście – nie wiadomo, czyje interesy będzie reprezentował. Co ciekawe, bardzo silne wsparcie otrzymał od swojego antagonisty z lat 1990., ustępującego prezydenta Klausa, który wraz z rodziną intensywnie zaangażował się w zwalczanie kandydatury Schwarzenberga i oficjalnie poparł Zemana. Dla niezbyt uważnych obserwatorów czeskiej sceny politycznej taka wolta, w której prawicowy polityk wsparł socjaldemokratę w walce z konserwatystą, mogła się wydawać zaskakująca i niezrozumiała, jednak każdy, kto choć trochę zna decyzje Václava Klausa oraz jego sympatie i antypatie, wiedział, że tak się stać musiało. Klaus najwyżej ceni bowiem twardych graczy, z którymi w latach dziewięćdziesiątych toczył ciężkie boje, jak Vladimír Mečiar czy właśnie Zeman. Co więcej, to z nimi potrafił osiągać najważniejsze w swojej karierze porozumienia (odpowiednio: podział Czecho-Słowacji oraz tzw. umowę opozycyjną), nic zatem dziwnego, że w walce przeciw nielubianemu Schwarzenbergowi wytoczył ciężkie działa. Znajdujący się w defensywie, niebędący w stanie skutecznie narzucić korzystnych dla siebie tematów debaty (jak choćby skandale korupcyjne w czasach rządów Zemana czy jego otwarte powiązanie z kapitałem rosyjskim oraz z ludźmi reżimu komunistycznego) Schwarzenberg w dodatku popełnił olbrzymi błąd taktyczny, który zadecydował o porażce. Zapytany o niezwykle dla Czechów drażliwą sprawę „dekretów Beneša”, udzielił odpowiedzi, która musiała mu zaszkodzić. Stwierdził: „to czego dopuściliśmy się w roku 1945, dziś byłoby uznane za ciężkie naruszenie praw człowieka. Zaś ówczesny rząd, łącznie z prezydentem Benešem znalazłby się w Hadze [przed Trybunałem – PU]”. Słowa te (niezależnie od ich realnego znaczenia) dały oponentom niezwykle skuteczną amunicję. Schwarzenberg został oskarżony wręcz o zdradę stanu, zaś część prawicowych wyborców bez wątpienia odwróciła się od szefa czeskiej dyplomacji. Niefortunne słowa padły wprawdzie ponad tydzień przed wyborami, ale wówczas stało się oczywiste, że ich zwycięzca może być jeden – Miloš Zeman. Kolejne dni nie przyniosły już żadnych zwrotów – sztab Zemana oraz jego sojusznicy eksploatowali „kwestię niemiecką” do maksimum, zaś zaplecze Schwarzenberga nie znalazło antidotum na te działania. Nic zatem dziwnego, że ostatecznie Zeman wygrał wybory ze spokojną, dziesięcioprocentową przewagą nad swoim oponentem. Co oznacza wybór Miloša Zemana na prezydenta Republiki Czeskiej? W wyniku wyborów mamy na Hradzie historyczną głowę państwa – pierwszą wybraną w wyborach powszechnych. Daje to Zemanowi silne argumenty przy próbach poszerzania (głównie nieformalnego) swoich prerogatyw i wpływów. To może być destabilizujące dla czeskiego systemu politycznego, skrojonego na słabego (formalnie) prezydenta, któremu kompetencji nie poszerzono na miarę legitymacji społecznej. Zeman zaś z pewnością nie zadowoli się „zasiadaniem” i „żyrandolem”, co musi prowadzić do niełatwej kohabitacji. To, że będzie ona trudna dla słabego i niepopularnego centroprawicowego rządu premiera Petra Nečasa jest oczywiste, jednak wydaje się, że również prawdopodobny przyszły rząd lewicowy nie musi mieć lżejszego życia. Zeman niewątpliwie nie zapomniał upokorzenia, jakie 10 lat wcześniej zgotowali mu parlamentarzyści socjaldemokratyczni, doprowadzając do jego spektakularnej porażki już w pierwszej turze wyborów prezydenckich. Pamięta również dużo bliższe w czasie wypowiedzi kampanijne Dienstbiera, w których kandydat socjaldemokratów bardzo negatywnie wypowiadał się na temat Zemana. Te uwarunkowania oznaczają, że jeśli niewielka partyjka Zemana (która w 2010 r. nie przekroczyła progu wyborczego) w najbliższych wyborach nie dostanie się do parlamentu, lub – po ewentualnym wejściu do niego – nie wejdzie w skład koalicji rządowej, również rządy lewicowe lub centrolewicowe mogą mieć poważne problemy z prezydentem. Nie ulega bowiem wątpliwości, że dzisiejszy Zeman czeską lewicę raczej dzieli niż łączy. Wybór Zemana dzieli zresztą nie tylko polityków, lecz także społeczeństwo. Emocje wyzwolone przez bezpośrednie wybory prezydenckie osiągnęły u naszych południowych sąsiadów niespotykany poziom, porównywalny z sytuacją, z którą mamy do czynienia w Polsce czy na Węgrzech. Część głęboko zawiedzionych wyborców Schwarzenberga otwarcie deklaruje, że Zeman nie jest ich prezydentem, jednym tchem wyrzucając listę zarzutów - korupcja, bardzo bliskie relacje z aparatczykami komunistycznymi (Miroslav Šlouf) i wysokimi oficerami z czasów komunistycznych (Zdeněk Zbytek), populizm. Pojawiają się też zarzuty alkoholizmu czy niejasnego charakteru Instytutu Prognostycznego, w którym w ostatnich latach komunizmu Zeman pracował wraz z Klausem. Opinie są formułowane w bardzo emocjonalny sposób, co powoduje, że można obawiać się, iż wprowadzenie bezpośrednich wyborów prezydenckich w Czechach będzie miało jeszcze jedno trwałe i bardzo negatywne następstwo – silną polityczną polaryzację społeczną. Na europejskich salonach z kolei bez wątpienia odetchnięto z ulgą. Ale nie z powodu szczególnych przymiotów Zemana, a ze względu na specyficzną europejską klausofobię. Dotychczasowy czeski prezydent, negujący wiele elementów współczesnego kierunku integracji europejskiej, co gorsza – zazwyczaj umiejący swój sceptycyzm logicznie i ze swadą uargumentować, przyprawiał euroentuzjastów i technokratów z Brukseli o ból głowy. Z tego powodu znacznie przychylniejszy Unii nowy prezydent jest wybawieniem od kłopotu, choć nie jest bohaterem bez skazy – jego gra na antyniemieckich nastrojach niewątpliwie została zauważona i poddana analizie krytycznej w Europie (ze szczególnym pietyzmem w Berlinie). Niemniej „europoprawne” poglądy Zemana (obejmujące również pozytywny stosunek wobec wprowadzenia euro w Republice Czeskiej) są dobrą wiadomością dla przywódców unijnych, mających dość innych problemów na głowie, by nie mieć ochoty wysłuchiwać krytyka wytykającego wszelkie słabości Unii oraz proponowanych rozwiązań. Dla Polski obecna zmiana jest trudna do jednoznacznej oceny. Zeman nigdy nie przejawiał antypolskich fobii, za jego premierostwa odżyła Grupa Wyszehradzka, a Praga postanowiła poprawić relacje z Warszawą. Z drugiej wszakże strony na Hradzie mamy kolejnego rusofila (nie unikającego wręcz deklaracji, że w przyszłości Rosja powinna stać się członkiem UE), którego sympatie względem Moskwy mają znacznie „trwalsze” podstawy, niż w przypadku Klausa – wiceprzewodniczącym partii „Zemanowców” jest Martin Nejedlý, prezes czeskiej spółki córki koncernu ŁUKoil. Tak silne i bezpośrednie powiązania nie tylko z rosyjskim kapitałem, ale także z rosyjskimi interesami na rynku bezpieczeństwa energetycznego czyni wątpliwą możliwość współpracy w tym kluczowym dla Polski obszarze. Więcej o czeskiej polityce: www.forum-pl-cz.com Paweł Ukielski - Doktor nauk politycznych, historyk, wicedyrektor Muzeum Powstania Warszawskiego, pracownik naukowy Instytutu Studiów Politycznych PAN, wydał m.in. "Aksamitny rozwód. Rola elit politycznych w procesie podziału Czechosłowacji" (2007). Współautor prac zbiorowych wydanych przez Ośrodek Myśli Politycznej: "Kryzys Unii Europejskiej. Polska i czeska perspektywa" (2012), "Bezpłodny sojusz? Polska i Czechy w Unii Europejskiej" (2011), "Polska w grze międzynarodowej. Geopolityka i sprawy wewnętrzne" (2010). |