Wokół narodu, państwa i niepodległości: dylematy dziewiętnastowiecznych Polaków


Tekst z pracy zbiorowej Temat polemiki: Polska. Najważniejsze polskie spory ideowo-polityczne, Kraków 2012

 

Ostateczny upadek Rzeczpospolitej pod koniec XVIII stulecia sprawił, że ówcześni Polacy dołączyli do grona wcale licznych narodów europejskich (Węgrzy, Irlandczycy, Grecy, Czesi, Serbowie, Rusini-Ukraińcy i in.), dążących różną drogą do odzyskania własnego państwa lub stworzenia podstaw własnej państwowości. Innym nieco przypadkiem były wysiłki Włochów czy Niemców na rzecz zjednoczenia się w jednym narodowym państwie[1]. Dlatego też dziewiętnaste stulecie można bez przesady nazwać wiekiem narodowości i tryumfu idei narodowej, a zrodzone wówczas polskie dylematy, o których będzie niżej mowa, miały poniekąd charakter uniwersalny, choć zabarwiony oczywiście lokalną specyfiką. Ponadto warto zauważyć, że niejednokrotnie splatały się one lub przeciwnie krzyżowały z wysiłkami innych narodów[2]. Zrodzone w epoce romantyzmu hasło „za waszą wolność i naszą”, wypisane na rewolucyjnych sztandarach, miało wówczas konkretną treść.

W tym miejscu objaśnić trzeba używane w tekście określenie „Polak”, częściej „Polacy”. Kryje się pod nim rosnąca w miarę upływu czasu liczba ludzi identyfikujących się z polskością w wymiarze politycznym – gra toczyć się wszak będzie o państwo, tj. Rzeczpospolitą w jej przedrozbiorowym kształcie terytorialnym oraz – co zwykle szło w parze – kulturowym. W trakcie długiego, „polskiego” wieku dziewiętnastego, który zamyka się datami 1795-1918, nie tylko będzie rosła liczba takich osób, ale też – co niezmiernie istotne – zmianie ulegnie równocześnie skład społeczny tej grupy[3]. Początkowo w jej szeregach dominować będą członkowie licznego w Rzeczpospolitej stanu szlacheckiego (ok. 10% całej populacji państwa), a ponadto można w niej odnaleźć trudną do ustalenia część mieszczaństwa i zapewne duchowieństwa oraz śladową reprezentację rodzącej się wówczas inteligencji. W miarę upływu lat dołączać do nich będą stopniowo przedstawiciele nowych warstw społecznych, a więc przede wszystkim wolni już chłopi, włościanie – na szerszą skalę stanie się to dopiero na przełomie XIX i XX w. – oraz robotnicy, a oprócz nich poddający się polonizacji przedstawiciele tzw. mniejszości narodowych, w większości będący, podobnie jak Polacy, sukcesorami dawnej Rzeczpospolitej – zatem Rusini, Litwini, Żydzi, a także Niemcy. Tę galerię można by jeszcze wydłużyć[4], zaś nową elitą przywódczą narodu walczącego o niepodległość w miejsce szlachty stanie się teraz, na blisko sto lat, inteligencja[5].

W polskim przypadku podstawowy dylemat, stanowiący punkt wyjścia dla następnych rozstrzygnięć będących jego pochodnymi, innymi nieco wersjami lub koncentrujących się na bardziej szczegółowych kwestiach, zarysował się z całą wyrazistością już na wstępie epoki rozbiorowej. W pełnej jaskrawości można go dostrzec w momencie dziejowym, zamkniętym dwoma wydarzeniami. Otwiera go chwila maciejowickiej klęski (1795) i przypisane wówczas Naczelnikowi Kościuszce stwierdzenie Finis Poloniae, wsparte w dość szczególny sposób deklaracjami z tego czasu Szczęsnego Potockiego i Seweryna Rzewuskiego o tym, że Polacy muszą obecnie obrać sobie nową narodowość. Zamyka zaś opublikowanie na emigracji przez związanego z tymże Naczelnikiem Józefa Pawlikowskiego broszury zatytułowanej jakże wymownie Czy Polacy mogą się wybić na niepodległość[6]. A jej druk poprzedziły już pierwsze spiski krajowe, epizod Legionów Dąbrowskiego czy wyprawa płk. Joachima Deniski na Bukowinę[7].

To tytułowe pytanie broszury Pawlikowskiego można uznać – moim zdaniem – za główny dylemat ideowy, a w ślad za tym i polityczny Polaków, i to nie tylko w XIX, ale także w XX wieku, choć oczywiście zmieniające się okoliczności dodawały mu nowych znaczeń, ułatwiały lub przeciwnie utrudniały udzielenie jednoznacznej odpowiedzi. Było to równocześnie pytanie – tak chyba należy je rozumieć – o sens bycia dalej narodem zachowującym swą podmiotowość w europejskim porządku politycznym.

W istocie jednak właściwy motyw przewodni broszury Pawlikowskiego odbiegał od tytułowego pytania. Rozważania autora nie koncentrowały się bowiem wokół pytania „czy?” – to nie budziło jego większych wątpliwości, ale „jak?”. Było to istotne ograniczenie, gdyż wyrażało ono troskę już tylko części Polaków. Dla innych bowiem sprawa była całkowicie i nieodwołalnie zamknięta, jak to miało miejsce w przywołanym wyżej przypadku dwu targowiczan – Potockiego i Rzewuskiego[8]. Jeszcze innym, bez przesądzania o definitywnym końcu – Opatrzność wszak czuwa i to ona decyduje – pozostawała słaba tylko nadzieja, niezachęcająca do jakiejkolwiek aktywności. Ponieważ od nas nic nie zależy – uważali oni – więc nie warto się angażować w żadne ryzykowne przedsięwzięcia. Taki kierunek myślenia i zrodzone zeń postawy były często praktycznym efektem powyższych przekonań. Upadek ducha narodowego w momencie utraty państwa był rzeczą nietrudną do zrozumienia i usprawiedliwienia nawet. Później zaś, wraz z upływem lat, przedłużająca się egzystencja w państwie zaborczym stawała się coraz bardziej stanem naturalnym dla wielu urodzonych w niewoli, okutych w powiciu[9]. Zamiast postawy buntowniczej, owocującej ryzykownymi spiskami i powstańczymi zrywami, wybierali różne formy przystosowania. Nie oznaczały one jednak w każdym przypadku kapitulacji. Były to postawy defensywne, przy czym ostatnia linia obrony bywała wytyczana w różnych miejscach. Najczęściej stanowiły je wiara katolicka i polski język, czasami także ziemia.

Już poza tą linią sytuowała się postawa całkowitej obojętności lub bierności wobec sprawy narodowej i jej rzeczników. Po upadku państwa obecna była w różnym stopniu i nasileniu przez cały wiek XIX, poczynając od bliskiego już epizodu Księstwa Warszawskiego, a na sierpniu roku 1914 kończąc. Jej stałe występowanie trzeba mocno zaakcentować, nie ulegając narodowym mitom. Nie będziemy tu jednak szerzej analizować tego typu poglądów i zachowań. Pójdziemy raczej tropem pytania postawionego w Paryżu przez syna kowala z Rozprzy, wskazując na odpowiedzi padające w kilku konkretnych sytuacjach dziejowych[10].

Pierwsza taka sytuacja została już zasygnalizowana. Nadeszła ona dość nieoczekiwanie późną jesienią 1806 roku. Oto oddziały armii napoleońskiej wkraczają na ziemie polskie i natychmiast pojawia się pytanie, co należy w tej sytuacji czynić: siadać na koń, czekać na dalszy rozwój wydarzeń czy też manifestować poddańczą lojalność nowemu władcy – królowi pruskiemu? Wszystkie te opcje miały swoich zwolenników i realizatorów. A sytuacja taka będzie się następnie kilkakrotnie powtarzać. Czy w epoce napoleońskiej, która pozostawiła trwałe ślady w polskim myśleniu o niepodległości, kryła się realna szansa na prawdziwie narodowy zryw powstańczy, który już po dziesięciu latach mógł przekreślić zdecydowanie dzieło rozbiorów, jak chce tego Jerzy Łojek, czy też przeciwnie, większość Polaków, a przede wszystkim polskich elit, zachowała się roztropnie oczekując na bardziej konkretne deklaracje Cesarza Francuzów?[11] Tego się nie dowiemy, ale zaistnienia takiej możliwości nie da się z góry wykluczyć.

W sposób bardziej dramatyczny, a post factum jeszcze dodatkowo udramatyzowany przez koryfeuszy naszej kultury narodowej, konieczność jasnego wyboru wystąpiła podczas nocy listopadowej[12]. Niezależnie od późniejszych artystycznych narracji, dramat, jaki się wówczas rozegrał, był jednak całkowicie realny. Mam tu na myśli zwłaszcza moment, w którym zbuntowani, ale i w pewien sposób bezradni podchorążowie mordują swoich dowódców (sześciu generałów i jednego pułkownika). W ich odczuciu ludzie ci, dochowując wierności królowi, tj. carowi Mikołajowi I, miast poprowadzić ich do walki, zdradzili naród zrywający okowy niewoli[13]. To już nie była salonowa dysputa przy herbacie lub na łamach prasy, tu lała się krew bratnia, nie po raz ostatni zresztą.

Klęska powstania listopadowego stała się punktem wyjścia do niezwykle ożywionej i wielostronnej debaty, w pewnym sensie narodowej, choć prowadzonej siłą rzeczy w dość wąskim gronie emigrantów. Debaty trochę o tym, czy warto mieć nadzieję i nie rezygnować z niepodległości, ale głównie o tym, jak o nią nadal zabiegać, biorąc pod uwagę niedawne przegrane powstanie. Tu rysowały się już różne strategie, nie tylko ideowe, ale także polityczne. Tu kształtowały się też zalążki nowoczesnych stronnictw politycznych: 1. demokratycznego, nawiązującego do republikanizmu Kościuszki, planującego skuteczne mobilizowanie mas ludowych, gotowego użyć w przyszłej walce środków rewolucyjnych, nie wykluczając z czasem przymusu i terroru; oraz 2. konserwatywnego, stawiającego na dyplomację i działania powolne, etapowe. A w ślad za tym szło poszukiwanie potencjalnych sojuszników oraz najlepszych metod i środków działania, określanie warunków ich powodzenia, a także tworzenie wizji przyszłego państwa, jego ustroju, z czasem również granic[14]. Dla innych jeszcze ratunkiem i szansą stała się nie polityka, lecz mistycyzm i działania na pograniczu katolickiej ortodoksji[15].

Ale tak spekulować można było na emigracji, a w kraju pod zaborami trzeba było przecież jakoś żyć. Zatem jak żyć w zniewolonym kraju, by nie rezygnować z własnej tożsamości narodowej i nie wyzbywać się resztek nadziei, ale równocześnie nie trafić do austriackiego Kufsteinu, pruskiego Moabitu czy etapem do Tobolska? Ten czas między powstaniami usankcjonował praktykę, która stosowana była od początku niewoli we wszystkich trzech zaborach w różnych wariantach, przynosząc niekiedy pozytywne rezultaty. Przykładów ludzi tak działających (Czartoryska, Staszic, Czacki, Ossoliński, Chłapowski, Marcinkowski) oraz ich dokonań, poczynając symbolicznie od roku 1800, było już wiele[16]. Te praktyczne, indywidualne i nawet spontaniczne niekiedy działania poszczególnych ludzi nazwano teraz pracą organiczną i zaczęto do niej dorabiać ideologię, a także lansować jako wzór do naśladowania dla całych środowisk, które nie rezygnując z patriotyzmu, nie zamierzały jednak bez wyraźnej potrzeby narażać siebie i zwłaszcza swoich rodzin na niepotrzebne ryzyko[17]. Tak pojmowana praca organiczna była to nieinsurekcyjna i niepolityczna nawet działalność, prowadząca do wzmocnienia Polaków i polskości w sferze cywilizacyjnej. Zdarzało się czasami, iż rozpoczynano od przedsięwzięć mających na celu polepszenie własnej kondycji majątkowej, a w ślad za tym i pozycji w hierarchii społecznej. Rodziło to nie zawsze uzasadnioną krytykę, kierowaną tak ze strony młodych buntowników, jak i starszych radykałów. Tych zaś nie brakło w żadnej z sześciu generacji Polaków, którym przyszło rodzić się i umierać w epoce rozbiorowej. Wracając zaś do naczelnego dylematu, naszkicowanego kiedyś przez Pawlikowskiego, można powiedzieć, że dokonania „organiczników” stanowiły odpowiedź na jego zmodyfikowaną przez upływ czasu wersję: jak być narodem bez państwa?

Następcy podchorążych nocy listopadowej, a niekiedy oni sami, tylko starsi o kilkanaście lat, wzbogaceni żywą, a czasami burzliwą dyskusją o przyszłym powstaniu i owiani rewolucyjnym duchem szykującej się do zrywu „Młodej Europy”, byli – niezależnie od wieku – bardzo niecierpliwi i pełni wiary. Przepełniała ich bez reszty niemal mistyczna wiara w lud, który miał stać się źródłem mocy i przesądzić o zwycięstwie w zainicjowanym przez nich nowym starciu[18]. Walki tej nie wolno było odkładać na przyszłość i czekać – nie wiadomo przecież jak długo – na bardziej sposobną porę. Ten stan romantycznej gorączki doprowadził do największej tragedii w dziejach polskich zmagań niepodległościowych w XIX stuleciu – rabacji galicyjskiej[19]. Czy ta krwawa lekcja została należycie odrobiona? I tak, i nie. Poszukiwanie odpowiedzi na to pytanie prowadzi nas wreszcie do ideowego sporu, ale także ostrej rywalizacji o wpływ na społeczeństwo i wreszcie o władzę między „czerwonymi” a „białymi” w dobie powstania styczniowego, która stanowi centralną kwestię szkicowanego tu zagadnienia.

A więc po pierwsze, mimo kolejnych niepowodzeń, do których dołączyły wydarzenia rozgrywające się podczas Wiosny Ludów, nie słabnie nadzieja na odzyskanie przez Polaków niepodległości[20]. Wiara, że będzie to możliwe własnymi siłami, bez „wojny powszechnej za wolność ludów”, o którą modlił się w Litanii pielgrzymstwa Mickiewicz, nie znikła[21]. Wszak romantyczny żar jeszcze się nie wypalił do końca. Kolejna generacja Polaków nadal hołduje postawie, w której literatura zastępuje politykę, poezja – trzeźwą ocenę rzeczywistości[22]. Po drugie, lud nadal może być siłą kolejnego powstania, pod warunkiem, że zostanie pierwej do tego przygotowany. Sprawić to miała skuteczna agitacja, ale przede wszystkim uwolnienie go z poddaństwa tam, gdzie jeszcze istniało, czyli w Rosji, i nadanie mu ziemi, czyli uwłaszczenie. Wyobrażano sobie, że wówczas nastąpi w jednej chwili wyniesienie go do poziomu obywatela i Polaka. To wielkie, ale wykonalne zadanie – myśleli młodzi ludzie inicjujący ponownie w różnych punktach – w Warszawie, Kijowie, Wilnie czy Petersburgu – konspiracyjne związki. W przekonaniu tym umacniała ich część emigrantów skupionych w Paryżu wokół Ludwika Mierosławskiego, snującego tyleż oryginalne, co fantazyjne plany wojny ludowej[23].

Te nieliczne zrazu środowiska konstytuujące się na przełomie lat 50. i 60. XIX w. w kraju, a wspierane ideowo z emigracji przez „mierosławczyków”, staną się już wkrótce zaczynem nowej orientacji insurekcyjnej – obozu „czerwonych”. Impulsem do jej narodzin był chwilowy kryzys przeżywany przez Rosję Aleksandra II po przegranej w wojnie krymskiej, który dał się rychło odczuć także nad Wisłą. Gdy w Petersburgu zabrakło Mikołaja I, a Warszawie jego namiestnika Iwana Paskiewicza, zelżał terror i nastąpił okres tzw. odwilży posewastopolskiej. Równocześnie z Francji Napoleona III zaczęły płynąć słabo wyczuwalne sygnały zainteresowania kwestią polską i w rezultacie nastąpił dość nieoczekiwany, ale gwałtowny wzrost patriotycznych nastrojów. Stało się to najpierw w Warszawie, z której dość szybko ten klimat przeniósł się na prowincję, potem dotarł również do Galicji, a nawet niekiedy objawiał się także na „ziemiach zabranych”. Była to tzw. rewolucja moralna[24]. To wszystko rodziło przekonanie o możliwości, a nawet więcej – o celowości wywołania powstania w bardzo krótkim czasie. Ponadto liczono na realne wsparcie ze strony rosyjskich rewolucjonistów spod znaku „Ziemli i Woli”, z którymi na emigracji nawiązany został dobrze rokujący kontakt[25]. Warunkiem powodzenia był masowy udział chłopów wdzięcznych za uwłaszczenie proklamowane przez Rząd Narodowy – jak planowano – w pierwszym dniu powstania. I przygotowania ruszyły pełną parą. Ich najważniejszym elementem była zakrojona na szeroką skalę agitacja, od której nie stroniła także część duchowieństwa. „Czerwoni”, już niebawem występujący pod szyldem Komitetu Miejskiego, a następnie Komitetu Centralnego Narodowego, przystąpili również do intensywnej budowy sieci konspiracyjnej, która stanie się niebawem zalążkiem „Tajemnego Państwa Polskiego”. Było to w gruncie rzeczy ich największe osiągnięcie[26].

Nie mieli oni jednak monopolu na troskę o sprawę narodową i patentu na patriotyzm. O to samo zabiegali i inni Polacy. Ci drudzy to „biali”, środowisko skupiające w kraju członków i sympatyków Towarzystwa Rolniczego pod przewodnictwem bardzo popularnego i szanowanego wówczas „pana Andrzeja”, czyli hr. Andrzeja Zamoyskiego, politycznie zorientowane na emigracyjny „Hôtel Lambert” kierowany przez ks. Władysława Czartoryskiego[27]. Odziedziczone przezeń po ojcu, księciu Adamie, zwanym też niekiedy „królem Adamem I”, grono działaczy to umiarkowane ugrupowanie emigracyjne o sporym dorobku, zdecydowanie dystansujące się od wszelkich rewolucyjnych metod działania, zgubnego pośpiechu i nieliczenia się z możliwymi konsekwencjami. Powstanie obozu „białych” na czele z „Dyrekcją Krajową” było niejako wymuszone gorączkową aktywnością „czerwieńców”, niekryjących możliwości zastosowania metod przymusu, represji i terroru wobec opornych rodaków.

„Biali” również potępiali apostazję narodową, nie wierzyli w możliwość ugody z Rosją – do której nawoływał margrabia Aleksander Wielopolski piastujący w 1862 roku stanowisko szefa administracji cywilnej Królestwa Polskiego – i nie odżegnywali się od walki zbrojnej[28]. Jeśli zajdzie taka potrzeba, to stawią się na wezwanie ojczyzny, ale nie teraz, jeszcze nie pora. Trzeba czekać, aż pojawią się sprzyjające okoliczności. Tu przede wszystkim mieli na uwadze sytuację międzynarodową, konieczność kontynuowania – i czynienia ich bardziej skutecznymi – zabiegów o przychylność europejskich mocarstw: Francji i Anglii, może nawet Austrii. Pogląd ten, biorąc pod uwagę doświadczenia innych narodów walczących wówczas o niepodległość, był skądinąd całkowicie racjonalny. Uważali ponadto, że nie należy mącić ludowi w głowach hasłami, których nie jest on jeszcze w stanie pojąć, bo skończy się to tak samo, jak dwadzieścia lat wcześniej w Galicji. Liderem tego obozu, złożonego w większości z ziemian, stał się warszawski bankier żydowskiego pochodzenia Leopold Kronenberg, co trzeba chyba uznać za ewenement i zapowiedź nowych czasów[29].

Wypadki polityczne w kraju toczyły się jednak coraz szybciej i w takim kierunku, że oba obozy znalazły się jakby w dziejowym potrzasku, nie mogąc ani zmienić swej orientacji, ani też odwrócić biegu wydarzeń. Mimo iż nie pojawiały się żadne nowe okoliczności uzasadniające sensowność natychmiastowego podjęcia walki, na co przecież liczono, po zarządzeniu przez Wielopolskiego „branki” nie można już było dłużej zwlekać. Przy tym rywalizacja o panowanie nad umysłami i emocjami Polaków stale przybierała na ostrości. Wprawdzie koncepcja margrabiego szukania ugody z Rosją została przez zdecydowaną większość społeczeństwa odrzucona, ale sympatie były nadal podzielone między „czerwonych” a „białych”[30]. Sytuację zmienił dopiero wybuch powstania, obwieszczony Manifestem Rządu Narodowego” w nocy z 21 na 22 stycznia 1863 roku. Był to bez wątpienia sukces „czerwonych”, jednak tylko chwilowy, bo już dalszy bieg wydarzeń, pełen następujących po sobie – począwszy od poranka 22 stycznia 1863 roku – niepowodzeń, daleki był od ich wyobrażeń i planów[31]. Powstanie jednak trwało, a początkowy kryzys został przełamany paradoksalnie właśnie za sprawą „białych”, którzy po dłuższym wyczekiwaniu przystąpili doń w marcu.

Ale decyzja ta miała też swoją cenę, którą była trwająca aż do jesieni zacięta walka o władzę, o to, kto będzie dyktatorem, o skład Rządu Narodowego i struktur kierowniczych „Tajemnego Państwa”, o charakter przedstawicielstwa na emigracji[32]. Zacięty spór dotyczył również całościowego programu powstania, zatem ogólnego kierunku postępowania w polityce wewnętrznej: radykalnego z użyciem przymusu fizycznego, a nawet terroru („sztyletnicy”), czy też bardziej umiarkowanego, dalej sposobu organizowania sił zbrojnych i dowodzenia nimi, szukania potencjalnych sojuszników, wreszcie działań podejmowanych na forum międzynarodowym. A wszystko to rozgrywało się w trakcie toczonej ze zmiennym szczęściem wojny partyzanckiej. Następowały kolejne zmiany ekip przywódczych, tj. członków rządu, które powstrzymała dopiero nieformalna dyktatura Romualda Traugutta. Żelazna wola, energia i determinacja pozwoliły jedynie na kontynuowanie gasnącego powstania przez kilka miesięcy 1864 roku. W dużym stopniu była to istotnie zasługa „Michała Czarnieckiego”, pod takim bowiem konspiracyjnym nazwiskiem kierował on pracami Rządu Narodowego z kontrolowanej przez Rosjan Warszawy, wspierany przez wąskie grono najbliższych współpracowników. Praktyczny wymiar jego dyktatury sprowadzał się zatem do przedłużania agonii. I tylko tyle czy aż tyle?

Spór „czerwonych” i „białych” pozostał więc nierozstrzygnięty, podobnie jak ocena siły oddziaływania obu ugrupowań i ich zdolności mobilizowania rodaków do lansowanej przez siebie formuły działania. I jak poprzednio toczył się on przez pewien czas na emigracji, a w przyszłości miał przenieść się na karty dzieł historycznych. Jego echo zabrzmiało także w salach wykładowych Uniwersytetu Jagiellońskiego, gdy swą wizję powstania na krótko przed wybuchem „wielkiej wojny” roztaczał przed gronem młodych słuchaczy ich przyszły Komendant Józef Piłsudski. Mówiąc, a niebawem także pisząc o nocy styczniowej, próbował z niej wywieść lekcję na przyszłość, wykorzystać do swych niepodległościowych planów[33]. Spory dotyczące niepodległości i dróg wiodących do jej odzyskania przycichają jednak na trzy dziesiątki lat w epoce popowstaniowej, gdy chwilowo zwycięża trzeźwe pozytywistyczne podejście do tych dręczących dylematów. Rychło jednak ożywa w pierwszych latach nowego stulecia, wraz z nawrotem romantycznych (obecnie neoromantycznych) idei. Powraca i inaczej po prostu być nie może, gdyż niepodległość stała się już od dawna jednym z najważniejszych składników narodowej mitologii Polaków[34].

Już wkrótce efektem tych procesów stało się gruntownie przeanalizowane ostatnio przez Leszka Moczulskiego „przerwane powstanie”, trwające przez dwa tygodnie sierpnia 1914 roku na południowym skrawku Kongresówki (od Michałowic po Kielce)[35]. Jego niepowodzenie nie unieważniło przekonania o słuszności drogi obranej przez Komendanta i jego żołnierzy. Dylemat, w obliczu którego przyszło stawać kilku generacjom Polaków w XIX stuleciu, nie zaniknął zatem bez śladu. Przeciwnie, stał się trwałym obiektem naukowych, a okazjonalnie także bardziej publicznych debat historyków, publicystów i artystów. Ożywały one zwłaszcza w okolicach rocznic kolejnych zrywów, ale także bywało, iż kilkakrotnie w ciągu następnego, XX stulecia, nabierały całkiem realnego sensu[36].

Dylemat ten w lapidarny i celny sposób sformułował po latach w całkowicie odmienionym kontekście prawnuk i imiennik jednego powstańczych generałów, pisarz Tomasz Łubieński. Brzmiał on po prostu: „bić się czy nie bić?”[37]. Pytanie to powróciło po raz kolejny, nie tylko zresztą za sprawą tego autora, w kontekście obchodów 60. rocznicy Powstania Warszawskiego – ostatniego polskiego powstania narodowego[38]. Z punktu widzenia metody i wiedzy historycznej musi ono pozostać bez rozstrzygnięcia. Historia bowiem pozwala co najwyżej stawiać takie pytania, może nawet zachęcać do tego, ale nie daje możliwości znalezienia na nie odpowiedzi przystającej do naukowego paradygmatu. Te przynosi życie. Dotychczas każde pokolenie Polaków udzielało na nie własnej, na ogół krwawej odpowiedzi. Nawet ostatni zryw wolnościowy lat 80-tych XX w., w założeniu bezkrwawy, nie uniknął przecież ofiar.



[1]   H. Wereszycki, Sprawa polska w XIX wieku, [w:] Polska XIX wieku: państwo, społeczeństwo, kultura, red. S. Kieniewicz, Warszawa 1977, s. 161.

[2]   J. Borejsza, Rewolucjonista polski – szkic do portretu, [w:] Polska XIX wieku…, dz. cyt., s. 287 i n.

[3]   T. Łepkowski, Polska – narodziny nowoczesnego narodu 1764-1870, Warszawa 1967, s. 216 i n. oraz 233 i n.

[4]   Ten ostatni przypadek, tj. Niemców, analizowała ostatnio I. Roeskau-Rydel, Niemiecko-austriackie rodziny urzędnicze w Galicji 1772-1918: kariery zawodowe, środowisko, akulturacja, asymilacja, Kraków 2011, s. 358 i n.

[5]   J. Jedlicki, Błędne koło 1832-1864. Dzieje inteligencji polskiej do roku 1918, red. tenże, t. 2, Warszawa 2008, s. 227 i n.

[6]   Paryż 1800.

[7]   M. Kukiel, Próby powstańcze po trzecim rozbiorze, reprint, Poznań 2006, passim.

[8]   J. Łojek, Dzieje zdrajcy: Szczęsny Potocki, Warszawa 1995, s. 228 i n.

[9]   A. Mickiewicz, Pan Tadeusz czyli ostatni zajazd na Litwie, wyd. 1., Paryż 1834, t. 2, ks. XI, w. 78.

[10]  Biogram Józefa Hermana Pawlikowskiego (1767-1829), Polski Słownik Biograficzny, t. XXV, Ossolineum 1980, s. 446-452.

[11]  J. Łojek, Kalendarz historyczny: polemiczna historia Polski, Warszawa 1994, s. 245.

[12]  Zob. też A. Kijowski, Listopadowy wieczór, Warszawa 1972, s. 26 i n.

[13]  Szczegółowy opis tych wydarzeń kreśli M. Brandys, Koniec świata szwoleżerów, cz. III, Rewolucya w Warszawie, Warszawa 1974, s. 34 i n., także W. Tokarz, Sprzysiężenie Wysokiego i noc listopadowa, Warszawa 1980, s. 211 i n.

[14]  S. Kalembka, Wielka emigracja 1831-1863, Toruń 2003, s. 227 i n.

[15]  Por. K. Rutkowski, Stos dla Adama albo kacerze i kapłani: studium w czternastu odsłonach o sporze zmartwychwstańców z towiańczykami, Warszawa 1994.

[16]  Najważniejsze to odpowiednio Świątynia Sybilli w Puławach, Towarzystwo Przyjaciół Nauk w Warszawie, Liceum Krzemienieckie, Ossolineum we Lwowie, propagowanie nowoczesnego rolnictwa w Wielkopolsce, Poznańskie Towarzystwo Pomocy Naukowej oraz Bazar w Poznaniu. Każda z tych postaci oraz inicjatyw będących ich dziełem posiada własną literaturę przedmiotu, zob. też T. Gąsowski (red.), Wybitni Polacy XIX stulecia. Leksykon, Kraków 1998.

[17]  T. Kizwalter, J. Skowronek, Droga do niepodległości czy program defensywny? Praca organiczna – program i motywy, Warszawa 1988, s. 8 i n.

[18]  T. Kulak, Mit narodowej siły polskiego ludu, [w:] Polska myśl polityczna XIX i XX wieku, red. W. Wrzesiński, t. XI, Polskie mity polityczne w XIX i XX wieku, Wrocław 1994, s. 153 i n.

[19]  Zob. M. Janion, Gorączka romantyczna, Kraków 2000, s. 504, także M. Żmigrodzka, Romantyzm i historia, wyd. 2., Gdańsk 2001, s. 57, 346 i 485. Rabacja to ciągle niezastąpione studium S. Kieniewicza, Ruch chłopski w Galicji w 1846 roku, Wrocław 1951.

[20]  S. Kalembka, Wiosna Ludów w Europie, Warszawa 1991, s. 65.

[21]  A. Mickiewicz, Księgi narodu polskiego i pielgrzymstwa polskiego, Paryż 1832.

[22]  Por. A. Witkowska, Sławianie, my lubim sielanki, Warszawa 1972.

[23]  Por. T. Łubieński, Czerwonobiały, Kraków 1983, s. 123.

[24]  M. Kukiel, Dzieje Polski porozbiorowe 1795-1921, wyd. 2, Paryż 1983, s. 384 i n.

[25]  J. Zdrada, Jarosław Dąbrowski 1836-1871, Kraków 1971, s. 134 i n.

[26]  Por. F. Ramotowska, Tajemne Państwo Polskie w powstaniu styczniowym 1863-1864. Struktura organizacyjna, cz. 1-2, Warszawa 1999-2000.

[27]  O rozterkach „pana Andrzeja” zob. S. Kieniewicz, Między ugodą a rewolucją: Andrzej Zamoyski w latach 1861-1862, Warszawa 1962, s. 234 i n.

[28]  Najnowsza biografia margrabiego to praca A. Żor, Ropucha: studium odrzucenia, Toruń 2007, passim.

[29]  Tegoż, Kronenberg. Dzieje fortuny, Warszawa 2011, s. 297 i n.

[30]  P. Jasienica, Dwie drogi, Warszawa 1960, s. 195 i n.

[31]  J. Piłsudski, 22 stycznia 1863. Boje polskie, t. 1, Poznań 1914.

[32]  Najszerzej rywalizację tę analizuje S. Kieniewicz w swym dziele Powstanie styczniowe, Warszawa 1972, s. 395 i n.

[33]  A. Chwalba, Józef Piłsudski: historyk wojskowości, Kraków 1993, s. 13 i n.

[34]  T. Kulak, Mit walki o niepodległość w okresie porozbiorowym, [w:] Polska myśl…, dz. cyt., t. X, Polskie mity, dz. cyt., Wrocław 1996, s. 17.

[35]  L. Moczulski, Przerwane powstanie polskie 1914, Warszawa 2010, passim.

[36]  Por. W. Burszta, Społeczno-kulturowy kontekst niepodległościowych postaw Polaków, [w:] Polska myśl…, dz. cyt., t. XI, Między irredentą, lojalnością a kolaboracją. O suwerenność państwową i niezależność narodową (1795-1989), Wrocław 2001, s. 41 i n.

[37]  T. Łubieński, Bić się czy nie bić?: o polskich powstaniach, wyd. 2 rozszerzone, Warszawa 1997.

[38]  T. Łubieński, Ani tryumf, ani zgon: szkice o powstaniu warszawskim, wyd. 2, Warszawa 2009. Wcześniejsze polemiki na ten temat przypomniał D. Gawin (red.), Spór o Powstanie: Powstanie Warszawskie w powojennej publicystyce polskiej 1945-1981, Warszawa 2004, passim.



Tomasz Gąsowski - Historyk, wykładowca Instytutu Historii Uniwersytetu Jagiellońskiego, twórca i prezes Fundacji Centrum Dokumentacji Czynu Niepodległościowego, członek Ośrodka Myśli Politycznej. Autor m.in. książek "Między gettem a światem: dylematy ideowe Żydów galicyjskich na przełomie XIX i XX wieku" (1996) i "Pod sztandarami Orła Białego: kwestia żydowska w Polskich Siłach Zbrojnych w czasie II wojny światowej" (2002). Redaktor naukowy licznych publikacji m.in. "Wybitni Polacy XIX wieku - leksykon biograficzny" (1998), "Bitwy polskie - leksykon" (1999), "Państwo polskie wobec Polaków na Wschodzie. Poszukiwanie modelu polityki" (2000).

Wyświetl PDF