Rafał Matyja
Władza u schyłku PRL Świat zza grubej kreski jawi się nam coraz częściej jako epoka zamknięta, pozostająca bez wpływu na obecne realia. Bierzemy wprawdzie pod uwagę fakt środowiskowej ciągłości postkomunistów czy pewnych niepoddanych weryfikacji segmentów państwa. Uznajemy za relikty PRL pewne nawyki myślowe i obyczaje społeczne. Pomijamy jednak to, że model ustrojowy PRL – zwłaszcza w jego wersji z lat osiemdziesiątych – silnie zdeterminował demokratyczny ład instytucjonalny. Demokracja zmieniła mechanizm selekcji, jawność życia publicznego dała nowe narzędzia społecznej kontroli nad władzą, powstały ogromne przestrzenie swobody osobistej i obywatelskiej oraz – co niezwykle istotne – państwo odzyskało realną niepodległość. Jednak model władzy, mechanizmy jej sprawowania, bariery wzrostu – to sfery ciągle obciążone balastem poprzedniej epoki. By uświadomić sobie przestrzeń owej ciągłości, by zrozumieć podstawowe wady ustrojowe (w sensie ustroju realnego, a nie tylko formalnego) Trzeciej Rzeczypospolitej, warto przyjrzeć się uważniej funkcjonowaniu władzy w schyłkowym okresie PRL. Niniejszy tekst stanowi przede wszystkim próbę przypomnienia kilku ważnych książek[1], odłożonych w latach 90. do „nieczytania” przez polski establishment intelektualny i polityczny. To „nieczytanie” nie było żadną surową cenzurą, ale mniej lub bardziej świadomym eliminowaniem treści i kategorii niewygodnych, utrudniających myślenie „spolegliwe” wobec dominujących narracji.
Poza modelami władzy totalnej Błędem rozpoznań z początku przemian było odnoszenie transformacji do wyobrażeń o władzy totalnej, zaczerpniętych raczej z teorii państwa komunistycznego i jego akademickich krytyk, niż odnoszących się do realiów końca PRL. Realiów – jak wskazywali liczni autorzy, z Mirosławem Dzielskim i Bronisławem Łagowskim na czele – rozpadającego się autorytaryzmu, coraz bardziej bezideowego, bardziej interesownego w wymiarze indywidualnego bogactwa, szukającego jakiejś drogi wyjścia z krępującego gorsetu urzędowego socjalizmu. Pojęcie totalitaryzmu próbowało natomiast uchwycić zarówno sposób i zakres sprawowanej władzy, jak też pewną jej monochromatyczność. Monochromatyczność wymuszającą równoległe działania dyscyplinujące czterech aparatów: partyjno-ideologicznego, policyjno-wojskowego, administracyjno-gospodarczego i propagandowego. W tej sferze rozgraniczano – jak u Linza – elementy różnicujące totalitaryzm i autorytaryzm, kładąc nacisk na (1) silną podmiotowość partii, (2) ideologię, tworzącą przepaść między językiem oficjalnym i prywatnym, (3) nacisk na mobilizację mas, (4) nieunormowany prawnie terror. Jadwiga Staniszkis słusznie polemizowała wówczas z adekwatnością tego modelu do realiów późnej PRL[2]. Co więcej, z polemiki tej wynikała też w latach 90. zdolność do bardziej przenikliwej niż u innych autorów diagnozy transformacji. Modele totalitarne wskazywały bowiem to, co różni ‘realny socjalizm’ od liberalizmu czy liberalnej demokracji, nie próbowały natomiast uchwycić swoistości systemu. Wydaje się, że temu spojrzeniu zawdzięczamy błędy w intelektualnych rozpoznaniach doby „transformacji” – akcentujących „liberalizację” i „demokratyzację” systemu, a pomijających zadanie odbudowy zachodniego (łacińskiego) modelu relacji między władzą a polityką. Ta niezdolność – przełamywana niekiedy w politycznej praktyce – spychała polską myśl polityczną ostatniego dwudziestolecia na manowce akcentowania symbolicznych gestów i postrzegania „polityki symboli” (polityki akceptującej w istocie oderwanie od władzy) jako jedynej istotnej realności. Co ciekawe, pierwotnie największą polemikę z ‘totalitarnym’ ujmowaniem rzeczywistości późnej PRL podejmowano w dyskusji nie z nurtem niepodległościowym, a tym bardziej nie z prawicowym rewizjonizmem, ale właśnie z wypowiedziami głównego nurtu podziemnej „Solidarności” – z tekstami powstającymi w kręgu prasy podziemnej związanej z najważniejszymi aktorami późniejszej transformacji roku 1989. To poddanie się totalitarnej wizji PRL sprawiało, że główny nacisk kładziono na złagodzenie opresyjności systemu (myląco nazywane liberalizacją) i jego „pluralizację” – przede wszystkim zaś pluralizm związkowy. Odsuwano na plan dalszy zagadnienia specyficznie państwowe, zmierzające do rekonstrukcji instytucjonalnej tkanki wolnego społeczeństwa.
Władza bez polityki Wyjście poza schemat myślowy wynikający z modelu totalitarnego powinniśmy zatem rozpocząć od nawiązania do tych prób opisu, które mogły stać się przesłanką innego pomysłu na transformację. Próba zrozumienia swoistości systemu podjęta przez Antoniego Kamińskiego wychodzi od obserwacji, iż „Bolszewicy ustanowili reżym komunistyczny z zamiarem zapewnienia sobie maksymalnej władzy i możliwie nieograniczonej swobody manewru oraz gwarancji arbitralnych rządów ludzi znajdujących się na szczycie hierarchii władzy, a zarazem nie byli ograniczeni przez formalne reguły i odpowiedzialni przed kimkolwiek”[3]. Zarówno Kamiński, jak i Staniszkis postrzegają podstawową cechę systemu, jako skutek dążenia do uniknięcia uwikłań i ograniczeń. Staniszkis pokazuje, jak w sferze gospodarczej prowadziło to do nacjonalizacji gospodarki i poddania jej centralnemu planowaniu, będącemu w zasadzie permanentną walką z tym, co nieprzewidywalne i niepodlegające kontroli. Pokazuje też istotny skutek w postaci utraty narzędzi poznawczych dostarczanych przez rynek i czynników obiektywizujących działania władz, poprzez gromadzenie danych o reakcji podmiotów wobec nich niezależnych. Taki model ustrojowy zmierzał do realnego odpodmiotowienia wszystkich grup, choćby potencjalnie niezależnych od centrum władzy i faktycznego zniszczenia społeczeństwa jako wspólnoty moralnej i kulturowej[4]. To zresztą prowadziło ku naturalnej skłonności do rekonstrukcji społeczeństwa w czasie kolejnych kryzysów – choćby na poziomie symbolicznym – mylnie określanej jako dążenie do „podmiotowości”. Władza, świadoma destrukcji realnych podmiotów społecznych, parła do ich substytucji w wymiarze świata pozorów: tworząc fasadowe instytucje przedstawicielskie, kontrolowane odgórnie stowarzyszenia i związki, pozorując debatę publiczną. Substytucja ta nie mogła jednak przekroczyć systemowego Rubikonu, jakim było założenie braku konkurencyjnych projektów i poglądów politycznych, nie tylko w rozumieniu demokracji parlamentarnej, ale także w postaci rywalizacji wewnątrz samej partii. Taki stan ustrojowej „nierywalizacji” prowadził właśnie do opisanego przez Staniszkis modelu „władzy bez polityki”. Skutkował też taką wizją władzy, w której wobec niemożności powstania rynku i rywalizacyjnej polityki, niemożności powstania biurokracji (w sensie weberowskim), władza stawała się substytutem „istotnych historycznie” podmiotów społecznych. Co więcej – zdaniem Staniszkis ów substytut w polu państw satelickich jest namiastką w podwójnym sensie: po pierwsze, substytuuje owe siły w wymiarze lokalnym, po drugie jednak reprezentuje hegemona i przede wszystkim blokuje jakąkolwiek społeczną artykulację. Zawiesza też ostateczną decyzję nie na poziomie lokalnego suwerena, ale Moskwy. Zdaniem wnikliwego badacza życia wewnętrznego PZPR „zasada jedności władz, uniemożliwiając powstanie formalnych procedur regulujących grę odmiennych interesów, doprowadziła do powstania wielu dysfunkcji w działaniach władz”[5]. Zdaniem tego samego autora „walka o władzę musiała rozgrywać się w sposób skryty, przez manipulację opinią przełożonego. Rywalizację tę można zatem przedstawić jako walkę o narzucenie przełożonemu własnej, korzystnej dla siebie i własnej frakcji definicji sytuacji”[6]. W tym sensie zupełnie niezrozumiałe rytuały komunikacyjne – nie tylko w postaci jawnych posiedzeń plenarnych KC, ale także z założenia dyskrecjonalnych narad Biura Politycznego – ujawniają nie tylko blokadę artykulacji, ale wręcz poznania. W tym, co stanowiło przez lata rdzeń systemu, co tworzyło jego „sztuczną tkankę”, zabrakło po roku 1980 zdolności rozumienia sytuacji. To rozumienie istniało na obrzeżach partii – w strukturach siłowych, w administracji resortowej i gospodarczej, w podmiotach funkcjonujących na styku z Zachodem (w centralach handlu zagranicznego, w wywiadzie, częściowo w dyplomacji).
Klientelizm Apolityczność władzy była skryta przez „umieszczenie na zewnątrz struktury państwa instytucji ogłaszającej akceptowaną rzekomo z góry wolę zbiorową”[7], czyli partię. Jednak partia w tej ontologii pozostawała również strukturą skazaną na jednomyślność i apolityczność. Jerzy Drygalski i Jacek Kwaśniewski podkreślają, iż statut PZPR wykluczał w istocie nawet artykulację odmiennych poglądów. „Zablokowanie w partii swobodnej artykulacji sprawia, że walka o władzę, o awans w hierarchii nie dokonuje się poprzez jawne wyartykułowanie alternatywnych propozycji programowych. (…) Walka o władzę w partii toczy się przy narzuconym z góry programie”, a zatem „z konkurencji merytorycznej przekształca się w konkurencję niemerytoryczną”. Prowadzi to do konkluzji, iż „walczący o władzę muszą zatem, w celu jej zdobycia, orientować się nie na swych formalnych wyborców, lecz zwierzchników. Podstawowa metoda niemerytorycznej walki o władzę polega na podwieszeniu się pod patrona, zostaniu jego klientem i popieraniu go w nadziei na własny awans wraz z jego awansem”[8]. Kamiński stwierdza, iż partyjne „frakcje nie są kanałami artykulacji grup interesu: liderzy biorą w opiekę interesy swoich klientów na poziomie indywidualnym”. Znacząca jest tu uwaga Jacka Tarkowskiego, który wskazuje na ograniczoną rolę „zrzeszeniowych grup interesu” w krajach socjalistycznych, będących raczej „pseudodemokratyczną fasadą” systemu, niż realnym podmiotem. „W procesach artykulacji interesów podstawową rolę odgrywały raczej instytucjonalne grupy interesu – organizacje formalne ‘przepychające przez system’ swoje interesy lub interesy działających w ich ramach klik i frakcji”[9]. W tym sensie – podkreślał z kolei Tarkowski – warto analizować nie tylko gry podejmowane przez grupy społeczne, ale także mechanizmy oparte na diadach (nie grupach lecz parach graczy), będących stałym elementem powiązań klientelistycznych. Relacje między nimi są stosunkami wymiany i co ważne – mimo nierówności – mają często charakter dobrowolny. Wydaje się, że ten mechanizm okazał się kulturowo efektywny także po przełomie 1989 roku, a oparte na „diadzie” układy klientelistyczne tworzone są chętnie nie tylko przez polityków wywodzących się z PZPR. Co więcej, nie ograniczają się wyłącznie do partii politycznych, tworzone są również w polityce lokalnej, a także w pozornie apolitycznych (to znaczy oddzielonych od gry partyjnej) sferach życia politycznego. Dość oczywistym skutkiem braku polityki i efektywnej komunikacji politycznej musiało być pojawienie się mechanizmu będącego namiastką polityki. Podstawowym polem jego działania było podejmowanie decyzji kadrowych. Jak pisze cytowany już badacz elit partyjnych „Sposobem doboru kadr na atrakcyjne stanowiska, który najlepiej umożliwiał ukrycie mechanizmu awansu i rywalizację (…) była droga awansu przez prywatne więzi w aparacie władzy. Istotne dla rozwoju kariery więzi funkcjonariusze nawiązywali w organizacjach młodzieżowych” takich jak ZSP, ZSMP, SZSP czy ZMW. Inna ścieżka awansu polegała na powiązaniach o charakterze lokalnym – władzę obejmowały grupy pochodzące z jednego województwa czy miasta[10]. W obu przypadkach skutkiem tego mechanizmu było tworzenie układów klientelistycznych: awansowany podwładny rewanżował się swemu patronowi wiedzą o panujących w danej instytucji układach, plotkach, nieprawidłowościach. Patron starał się otaczać swoimi ludźmi, a strategia zachowań niższych funkcjonariuszy polegała na postawieniu na odpowiedniego człowieka i związaniu się z nim[11]. Co więcej – jak stwierdzi dziesięć lat później Staniszkis – w nowym systemie „władza strukturalna (dotycząca reguł gry) realizuje się poza polem oddziaływania demokratycznego państwa. ‘Rządzenie’ sprowadza się do ‘zarządzania’ ograniczonymi środkami i ‘karuzelą’ stanowisk, gdzie zmiany i tak nie mogą naruszyć systemu”. Jest jasne, że odziedziczony po poprzednim systemie klientelizm staje się po roku 1989 namiastką władzy. Omawiane szczegółowo przez Tarkowskiego rytuały wspierające klientelizm – choćby obdarowywanie osób ze szczytów struktur władzy prezentami, takimi jak „cenne obrazy, broń myśliwska, wyroby ze złota”[12] – przetrwały zresztą rok 1989, choć stały się rzadsze. Głośny przykład składkowego prezentu – obrazu pędzla Kossaka – wręczonego przez elity gospodarcze i polityczne kraju Aleksandrowi Kwaśniewskiemu potwierdzał kulturową nośność starych obyczajów.
Państwo policyjne i jego prywatyzacja Poza sporem „autorytaryzm” – „totalitaryzm” i poza monochromatycznymi modelami państwa totalitarnego pozostawały istotne obserwacje dotyczące przesunięcia się centrum władzy po roku 1980 z kierownictwa partii do ośrodka wojskowo-policyjnego[13]. Co więcej, po pierwotnej militaryzacji struktur władzy po 13 grudnia obserwować możemy przede wszystkim wzrost roli służb specjalnych. Dlatego też inspirująca wydaje się tytułowa metafora pracy Marii Łoś i Andrzeja Zybertowicza, opisująca transformację jako „prywatyzację państwa policyjnego”[14]. Ta szczególna pozycja dawnej policji politycznej w polskiej transformacji nie wzięła się znikąd. To właśnie przesunięcie centrum władzy z partii do węzła policyjno-wojskowego, które dokonało się po roku 1980, wpłynęło w istotny sposób na mechanizmy rządzenia i przekształceń gospodarczych dziesięć lat później. W cytowanej tu kilkakrotnie pracy o aparacie partyjnym wspomniano, iż „służby te wywierały wpływ głównie na sprawy personalne i był to wpływ negatywny – to znaczy informacje służb bezpieczeństwa miały na celu zaszkodzenie funkcjonariuszom, w których były wymierzone”. Służby te – w świadomości aparatu – pozostawały poza realną partyjną kontrolą i mogły swobodnie manipulować informacjami dostarczanymi przełożonym. Równocześnie – zdaniem tego samego autora – wielu wysokich funkcjonariuszy partyjnych „miało kolegów w aparacie bezpieczeństwa, którzy dzielili się z nimi ‘poufnymi’ informacjami”[15]. Także w okresie późniejszym zasoby „kolegów ze służb” mogły być istotne dla aparatu partyjnego. Zwłaszcza, że miał on świadomość stałego nadzoru z ich strony nad przekształceniami ekonomicznymi jeszcze w latach osiemdziesiątych. Prekursorskie wobec procesu prywatyzacji były bowiem procesy „feudalizacji” systemu w latach 70. i „bogacenia się nomenklatury” w 80. Jak pisał w odniesieniu do epoki Gierka Tarkowski „niektórzy przywódcy Partii zachowywali się jak feudałowie, otoczeni pochlebcami. (…) Luksusowe wille, dacze wiejskie, chaty myśliwskie budowane były przez państwowe firmy budowlane lub przez więźniów, a potem oddawane za darmo lub sprzedawane po cenie nominalnej sekretarzom partii, urzędnikom administracji rządowej, wysokiej rangi oficerom milicji i innym”[16]. W połowie lat 80. w miejsce tego systemu powstała jego bardziej „burżuazyjna” odmiana, której symbolem był Mieczysław Wilczek – prywatny przedsiębiorca mianowany ostatnim PRL-owskim ministrem przemysłu. Tarkowski opisuje złożony system firm i instytucji budowanych na obrzeżach państwowej gospodarki, jako jej uzupełnienie, a zarazem obszar wyjątkowych profitów czerpanych jeszcze w epoce poprzedzającej transformację. Z czasem proces ten przybrał wręcz charakter „uwłaszczenia nomenklatury”, czyli przejmowania praw własności do „obsługiwanych” lub pozostających w zarządzie przedsiębiorstw. Cytowany autor wymienia tu przykład „Agrotechniki” założonej formalnie przez Związek Młodzieży Wiejskiej, przysparzającej liderom tej organizacji dodatkowych dochodów, a zarazem zatrudniającej w niepełnym wymiarze godzin (na dodatkowym etacie) m.in. pracowników KC PZPR[17]. Co istotne, mechanizmy gospodarczej zaradności w końcówce PRL odgrywały kluczową rolę w pierwszej fazie transformacji, która w pełni utrzymała znaczenie układów klientelistycznych, „dojść” i „chodów”, a także w zarządzanym – nie tyle przez prerogatywne państwo, ile przez jego establishment – zawieszeniu efektywnej kontroli nad procesami przekształceń gospodarczych. Dlaczego mówimy o prywatyzacji państwa policyjnego, a nie państwa partyjnego? Łoś i Zybertowicz wskazują – podobnie jak Staniszkis – na przesunięcie ciężaru władzy z partii ku policji, faktyczną militaryzację państwa i przekazanie instytucjom policyjno-wojskowym kontroli nad gospodarką[18]. Ostatnie stadium epoki PRL jest zatem już zasadniczo odmienne od tego, co mógł opisywać model totalitarny. Jego istotne cechy charakterystyczne: zablokowanie polityczności, wszechobecny klientelizm i zatarcie się granicy między prywatnym a publicznym, umożliwiające uruchomienie procesów prywatyzacji oraz przejmowania publicznych środków na wielką skalę, w istotny sposób rzutują na ukształtowanie się nowych porządków po roku 1989.
Źródła postkomunizmu Charakter przemian ekonomicznych w pierwszych fazach transformacji określony został nie tylko przez logikę wolnego rynku, ale także przez logikę rozpadu komunizmu. Bankrutujące „państwo produkujące”, postrzegane przez Staniszkis jako „luźny agregat praktyk administracyjnych i komórek organizacyjnych”[19], prowokowało powstawanie więzi opartych na systemach „dojść i znajomości”. W momencie urynkowienia, liberalizacji i deregulacji kluczowe zasoby nadal dostępne są dzięki dojściom i znajomościom – natomiast to, co ulega zmianie, to przede wszystkim brak ograniczeń w czerpaniu indywidualnego pożytku z owych dojść i możliwość korzystania z prawnych gwarancji własności dla obrony uzyskanych w ten sposób korzyści. Uprzywilejowaną pozycję aparatu gospodarczego opartego na partyjnej nomenklaturze uzupełnia – opisywany przez Łoś i Zybertowicza – mechanizm uczestnictwa w prywatyzacji czynników policji politycznej ancien regime’u. Ludzie funkcjonujący na szczytach tych służb mieli możliwość przekształcania pewnych ich funkcji w elementy ściśle prywatnych operacji, przejmowania lub niszczenia ich archiwów, uczestniczenia w przekazywaniu środków publicznych do przedsięwzięć organizowanych przez nomenklaturę, wykorzystywania wiedzy, a także narzędzi infiltracji i manipulacji[20]. Na poziomie systemowym oznacza to także fakt, iż władza w roku 1989 nie ‘wyparowała’ z systemu społecznego, ale pozostała w istotny sposób obecna w sferze pozapolitycznej, niepodlegającej demokratycznej weryfikacji, przy tym – co istotne – dla wielu niewidocznej. Zdaniem Staniszkis komuniści „oddali część władzy, w nadziei, że zwiększy to możliwość kontroli systemu i powstrzyma jego dryfowanie ku implozji”[21]. I jakkolwiek w warstwie symboliczno-manipulacyjnej operacja ta zakończyła się fiaskiem, to dzięki systemowej charakterystyce nowych porządków, postkomunizm okazał się modelem, w którym poprzez utrzymanie oddzielenia polityki od władzy i uprawianie polityki bez realnej władzy, „‘władza strukturalna’ plasuje się powyżej instytucjonalnych ram demokracji”[22]. Owo „powyżej” nie zostało przy tym wygenerowane „oddolnie”, ale jest reliktem dawnych struktur władzy, przystosowujących nie tylko siebie, ale całe otoczenie instytucjonalne, do warunków uczestnictwa w globalnej gospodarce rynkowej oraz demokratycznej konkurencji o kluczowe pozycje w systemie politycznym. Z perspektywy dwudziestolecia zjawiska te nabrały cech względnie stałych, zrosły się z systemem społecznym określając jego podstawowe cechy, takie jak niezdolność do efektywnej politycznej artykulacji i przeniesienie polityki w sferę symboli, utrzymywanie słabych instytucji państwa jako gwarancji bezkarności i obniżenie ryzyka związanego z prowadzeniem działalności gospodarczej, wreszcie zasadnicze desinteressement elit w sprawach długofalowych strategii rozwoju kraju i przeniesienie wynikających stąd zmartwień na poziom rozstrzygnięć ponadnarodowych.
Tekst z wydanej przez Ośrodek Myśli Politycznej książki Władza w polskiej tradycji politycznej. Idee i praktyka, red. Jacek Kloczkowski, Kraków 2010.
[1] Przywoływane tu prace Jerzego Drygalskiego i Jacka Kwaśniewskiego, Antoniego Kamińskiego i Jadwigi Staniszkis ukazały się pierwotnie w latach 1988-1992. Zbiory tekstów Jacka Tarkowskiego ukazały się w roku 1994, ale większość tekstów była już uprzednio publikowana. [2] J. Staniszkis, Ontologia socjalizmu, Kraków-Nowy Sącz 2006, s. 126. [3] A. Kamiński, An Institutional Theory of Communist Regimes. Design, Function and Breakdown, San Francisco 1992, s. 21. [4] Tamże, s. 150 [5] K. Dąbek, PZPR. Retrospektywny portret własny, Warszawa 2006, s. 115. [6] Tamże, s. 151. [7] J. Drygalski, J. Kwaśniewski, (Nie)realny socjalizm, Warszawa 1988, s. 114. [8] Tamże, s. 221-222. [9] J. Tarkowski, Patroni i klienci, Warszawa 1994, s. 34. [10] Tarkowski rozszerza tę listę o „powiązania rodzinne, znajomości ze szkoły, uczelni lub miejsca pracy” czy więzi kombatanckie. Por. Patroni i klienci, s. 155. [11] K. Dąbek, PZPR…, dz. cyt., s. 198-199, 211n. [12] J. Tarkowski, Patroni i klienci…, dz. cyt., s. 160. [13] J. Staniszkis, Ontologia…, dz. cyt., s. 155. [14] M. Łoś, A. Zybertowicz, Privatizing the Police-State. The Case of Poland, New York – London 2000. [15] K. Dąbek, PZPR…, dz. cyt., s. 134-135. [16] J. Tarkowski, Władza i społeczeństwo w systemie autorytarnym, Warszawa 1994, s. 253. [17] Tamże, s. 253-254. [18] M. Łoś, A. Zybertowicz, Privatizing…, dz. cyt, s. 17-29. [19] J. Staniszkis, Ontologia…, dz. cyt., s. 135. [20] M. Łoś, A. Zybertowicz, Privatizing…, dz. cyt, s. 20. [21] J. Staniszkis, Postkomunizm, Gdańsk 2002, s. 89. [22] Tamże, s. 95. Rafał Matyja - Politolog, pracownik naukowy Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie, wcześniej adiunkt na Wydziale Studiów Politycznych WSB-NLU w Nowym Sączu. Publikował na łamach „Dziennika. Polska-Europa-Świat”, „Europy”, „Nowego Państwa” i „Rzeczypospolitej”. Redaktor naczelny „Kwartalnika Konserwatywnego” (1997-2000). W latach 2004-2005 doradca wicemarszałka Sejmu Kazimierza M. Ujazdowskiego. W serii Biblioteka Myśli Politycznej wydał "Państwowość PRL w polskiej refleksji politycznej lat 1956-1980" (2007), "Państwo czyli kłopot" (2009) i "Rywalizacja polityczna w Polsce" (2013). Współautor książek OMP "Narody i historia" (1999), "Antykomunizm po komunizmie" (2000), "Państwo jako wyzwanie" (2000), "Patriotyzm Polaków. Studia z historii idei" (2006), "Geopolityka i zasady" (2009), "Władza w polskiej tradycji politycznej" (2010), "Szkoły polskiej demokracji" (2014). |