Jarosław Szarek
Spory wokół ugody z komunistami w końcu lat 80-tych XX wieku Stan wojenny na krótko zakopał podziały między zwolennikami ugody i ustępstw wobec komunistów a domagającymi się twardego i bezkompromisowego postępowania wobec władzy. Grudniową bitwę „Solidarność” przegrała. „Jeżeli my, działacze, do których różne informacje w jakiś sposób docierały, dla nas były niewiarygodne, nie wierzyliśmy w to i dla nas cały ten stan, i forma, w jakiej został zrobiony, było wielkim zaskoczeniem, to wyobrażam sobie, jakim to zaskoczeniem musiało być dla wszystkich ludzi, dla członków związku, w zakładach pracy. Ogromne zaskoczenie” – tłumaczył przywódca mazowieckiej „Solidarności” Zbigniew Bujak, któremu po 13 grudnia 1981 roku udało się uniknąć uwięzienia[1]. Reżim Jaruzelskiego bardzo szybko opanował sytuację, rozprawiając się z nieprzygotowanym do siłowej konfrontacji, prawie 10-milionowym związkiem. W takiej sytuacji głos zabrał Kościół katolicki. W ogłoszonych 5 kwietnia 1982 roku „Tezach Prymasowskiej Rady Społecznej w sprawie ugody społecznej” zawarto propozycję „nowej, wewnętrznej ugody społecznej, na wzór umowy społecznej zawartej w sierpniu 1980”. Jej podstawą miało być uznanie przez władzę podmiotowości społeczeństwa, respektowanie faktu istnienia niezależnej opinii publicznej, zrozumienie przez rządzących, że bez dialogu i uzgodnienia ze społeczeństwem spraw istotnych, z kryzysu wyjść się nie da. Z drugiej zaś strony nieuniknionym warunkiem stabilizacji wewnętrznej jest rozumienie przez społeczeństwo wymogów ustrojowych i obiektywnej sytuacji państwa oraz jej zdeterminowania przez istniejące układy międzynarodowe. Dalej stwierdzano, iż „tylko wzajemne zrozumienie i współpraca między społeczeństwem a władzą dawały szansę przetrwania i zabezpieczenia osiągnięć odnowy. Tego zrozumienia i dobrej woli, a także wyobraźni i odwagi zabrakło po obu stronach”[2]. Stanowisko to zostało przez wielu przyjęte za zbyt ugodowe, a niektóre stwierdzenia za daleko idące i współbrzmiące z oficjalną propagandą. Doświadczenie stanu wojennego stało się bowiem końcem złudzeń wobec możliwości jakiegokolwiek porozumienia z rządzącymi komunistami. Czesław Bielecki pisał o tym w Uwagach o dialogu z terrorystą.
13 grudnia państwo napadło na społeczeństwo i wzięło zakładników. Aparat wojskowo-policyjno-partyjno-administracyjny przyjął taktykę terroryzmu (…) Terroryści proponują teraz: zwolnimy zakładników i przestaniemy wam grozić, jeśli odstąpicie od waszych działań, idei, przywódców. Słowem: terroryści wyrzekną się terroru, jeśli my wyrzekniemy się siebie. Odpowiedź nasza musi być prosta i jasna: żadnych rokowań, żadnej ugody z terrorystą.[3]
Pomysł „ugody” skrytykował również ks. Franciszek Blachnicki, przywódca działającej na emigracji Chrześcijańskiej Służby Wyzwolenia Narodów, twórca ruchu oazowego. W tekście Osąd etyczny i pragmatyzm polityczny stwierdził:
…autorzy Tez, jakby zapominając o tej zasadzie schodzą z płaszczyzny norm etycznych na płaszczyznę politycznego pragmatyzmu, kiedy mówią, że istniejący ustrój, obiektywna sytuacja państwa oraz zdeterminowanie przez istniejące układy międzynarodowe powinny określić postawę i zachowanie się społeczeństwa. Przecież pierwszym obowiązkiem katolickiej nauki społecznej jest poddanie rzeczywistości ocenie etycznej, a więc jasne stwierdzenie, że układy międzynarodowe, czyli układy w Jałcie, są niesprawiedliwe, krzywdzące Polskę i inne narody, a więc domaganie się ich zniesienia jest postulatem etycznym, z którego nie można zrezygnować. Rezygnacja byłaby etyczną kapitulacją i zwycięstwem pragmatyzmu. Podobnie obowiązkiem katolickiej nauki społecznej jest stwierdzenie, że istniejący w Polsce ustrój jest niesprawiedliwy, nieetyczny, narzucony z zewnątrz, że władza jest z istoty swej okupacyjna, nie mająca moralnego tytułu do rządzenia. Po takim stwierdzeniu dopiero może katolicka nauka społeczna formułować wymogi zachowania się wobec władzy niesprawiedliwej w świetle Ewangelii. Na tym tylko może polegać chrześcijański realizm, w odróżnieniu od małodusznego pragmatyzmu. Trudno się pogodzić ze stwierdzeniem, że «rzeczywiste problemy narodu muszą być rozwiązane w ramach układów historycznych», skoro właśnie te układy są rzeczywistym problemem narodu.[4]
Tymczasem celem powstałego 22 kwietnia 1982 roku podziemnego kierownictwa związku – Tymczasowej Komisji Koordynacyjnej NSZZ „Solidarność” – była koordynacja działań zmierzających do odwołania stanu wojennego, zwolnienia internowanych oraz skazanych, przywrócenia praw obywatelskich oraz prawa do legalnej działalności „Solidarności”. Miało to zostać zrealizowane na drodze powrotu do rozmów z władzami i doprowadzenia, w wyniku tych rozmów, do wymuszenia na reżimie kompromisu. „Jako płaszczyznę negocjacji gotowi jesteśmy przyjąć sformułowane przez Prymasowską Radę Społeczną warunki ugody narodowej”[5]. TKK formułowała warunek wstępny podjęcia rozmów z przedstawicielami reżimu: zwolnienie wszystkich internowanych i amnestię dla aresztowanych. Natomiast w przypadku rozwiązania Związku wzywała do strajku generalnego i czynnej obrony zakładów pracy. Następne miesiące
dowiodły, że mimo dalece ugodowych propozycji Kościoła i NSZZ „Solidarność”
ekipa stanu wojennego nie jest zainteresowana żadnym „porozumieniem”. „Po
wprowadzeniu stanu wojennego dążenie do porozumienia z komunistami było raczej
niedorzeczne. Nie ma przecież specjalnego sensu zmierzanie do porozumienia z
kimś, o kim wiadomo, że nigdy nie dotrzymuje żadnych porozumień. Postawiliśmy
sprawę jasno, że chcemy tę władzę pozbawić władzy i rozmawiać z nią możemy
tylko o jej oddaniu”[6]
– tłumaczył Kornel Morawiecki, który powołał w czerwcu 1982 roku „Solidarność
Walczącą”. Uważał, że „Solidarności” nie da się odzyskać na drodze negocjacji Podobnie nie pozostawiało żadnych złudzeń środowisko skupione wokół pisma „Niepodległość” w artykule Czy Polacy mogą się wybić na niepodległość?: „Ten system nie może być «reformowany» inaczej jak poprzez działanie od początku, od zbudowania sobie własnego państwa i władzy – czyli odzyskania niepodległości. Ona jest warunkiem własnej, indywidualnej wolności, sensu życia na ziemi, nadziei, a choćby i błędów, ale naszych własnych, wynikających z naszych działań, z naszego upodmiotowienia: jednostkowego i zbiorowego”[8]. Takie myślenie było jednak obce głównemu nurtowi opozycji skupionemu wokół Lecha Wałęsy i TKK NSZZ „Solidarność”, który nadal opowiadał się za „powrotem do rozmów”. Tymczasem 17 lipca 1986 roku Sejm PRL uchwalił ustawę „o szczególnym postępowaniu wobec sprawców niektórych przestępstw”. Wypuszczono prawie wszystkich więźniów politycznych. Pozostali za kratami m.in. skazani za odmowę służby wojskowej czy więźniowie polityczni, którym postawiono zarzuty kryminalne (np. kradzież maszyny do pisania, na której pisano ulotki itp.). Gospodarka stanu wojennego pogrążała się w coraz większym kryzysie i komuniści zostali zmuszeni do ogłoszenia amnestii, aby ograniczyć izolację ze strony państw zachodnich oraz uzyskać zniesienie amerykańskich sankcji, m.in. dostęp do kredytów. Amnestia postawiła również w nowej sytuacji opozycję. Na spotkaniu Lecha Wałęsy z TKK NSZZ „Solidarność”, które miało miejsce 29 września, powołana została jawna Tymczasowa Rada NSZZ „Solidarność”. Struktury Związku ujawniano także w regionach, natomiast przedstawiciele zakładów pracy rozpoczęli składanie do sądu wniosków o rejestrację Komisji Zakładowych. Na temat przyszłych działań „Solidarności” wypowiedzieli się główni doradcy związku i jego działacze. Jeden z działaczy podziemnego kierownictwa mazowieckiej „Solidarności”, Jan Lityński, pisał: „Okazało się, że czołową siłą polityczną w kraju jest policja. Przesłuchania w więzieniach i aresztach, rozmowy z gen. Kiszczakiem i jego podwładnymi nie były tym, za co je braliśmy – rutynowymi działaniami policyjnymi, lecz przeciwnie – negocjacjami politycznymi”[9]. Następnie Lityński pytał: „czy jest to otwarcie, czy tylko kolejny manewr? (…)„Wszystko, co wiemy o komunizmie, nakazuje nie wierzyć. Tylko, że z tego zdroworozsądkowego myślenia nic nie wynika. Musimy, więc przyjąć, że tym razem jest inaczej, i zachowywać się tak, jakby to było rzeczywiste otwarcie”[10]. W dalszej części swego wywodu stwierdził: „Nikt nie ma wątpliwości, że nie można uznać za rozsądne działań zmierzających do powstania zbrojnego czy nastawionych na obalenie systemu. W systemie tym na razie musimy żyć, choć nie znaczy to bynajmniej, że musimy go kochać. I to wyznacza pułap naszych działań”. Wyjaśniając dalsze działania „Solidarności” podkreślił: „Moim zdaniem krok z naszej strony nie może być w tradycyjnym sensie radykalny. Jest to w tej chwili niepotrzebne”. Mówił o koniecznej „współpracy Polaków” i dodał, iż ta „współpraca jest po prostu konieczna. Zresztą nie szkodzi tu przypomnieć, że „Solidarności” zawsze o nią chodziło i z tej pozycji cały czas po 13 XII głosiła konieczność kompromisu z władzą, tyle że kompromisu uczciwego, a nie powszechnej i bezwarunkowej kapitulacji”[11]. Bronisław Geremek przekonywał: „Istnieje jednak realna potrzeba kontraktu w duchu umów sierpniowych”[12]. Jego zdaniem, przedmiotem takiego porozumienia miałaby być przyszłość gospodarki. Powtórzy tę tezę w wywiadzie udzielonym dla wydanego na początku 1988 roku z inspiracji SB miesięcznika PRON – „Konfrontacje”. Jacek Kuroń przedstawił natomiast całościowo panoramę polityczną końca 1986 roku. Jego zdaniem w opozycji wyodrębniają się trzy nurty. Pierwszy reprezentują ci, którzy opowiadają się za legalizmem, w zasadzie nie uznając innych form. „Większość tego nurtu lokuje się poza związkiem, ale przyjmowany przez nich punkt widzenia jest podzielany przez pewną część ludzi w «Solidarności»”. Na przeciwnym biegunie tego spojrzenia sytuują się ci, którzy „kładą nacisk na cel perspektywiczny – niepodległość i w zasadzie nie interesują ich warunki życia w systemie komunistycznym. Opowiadają się za działaniem konspiracyjnym, współpracę z władzą uważając za zdradę, a jawne formy działania budzą ich niepokój. W tym przypadku także większość nurtu znajduje się poza «Solidarnością», ale taki punkt widzenia w olbrzymim stopniu przyjmowany jest zwłaszcza w podziemnych strukturach Związku”. Natomiast między nimi znajdują się ci, którzy uznają za perspektywiczny cel odzyskanie niepodległości, „ale chcą go realizować poprzez tworzenie inicjatyw społecznych nastawionych na urzeczywistnianie aspiracji społeczeństwa tu i teraz”[13]. Deklaracje te – ilustrujące myślenie w głównym „solidarnościowym” nurcie – nie wzbudziły entuzjazmu u Jerzego Giedroycia. Przede wszystkim stwierdził, iż „Musi się też zmienić stosunek do Zachodu. Polacy powinni nareszcie zrozumieć, że poza pomocą filantropijną tutaj na nic liczyć nie możemy. Politycznie dzisiaj wygrywa Jaruzelski, gdyż Zachodowi zależy na spokoju. Powinniśmy więc przestać zapewniać, że jesteśmy pokojowi, że nie myślimy o oporze czynnym, że chcemy tylko dialogu etc. Trzeba straszyć, że możemy podpalić ten świat, a w każdym razie Europę. Mówimy o polityce, a nie o moralności…”. Fatalna ocena polityki „Solidarności” związana była ze stosunkiem do jej autorów. „Nieszczęście «Solidarności» polega na fatalnych doradcach. To mnie ciągle zaskakuje, bo zdawałoby się, że są to ludzie, którzy powinni się orientować w świecie”[14]. Faktycznie to ci ludzie decydowali o polityce „Solidarności”, ta grupa również doprowadziła do rozmów Okrągłego Stołu, co było konsekwencją ich wcześniejszej postawy. W opozycji do tej koncepcji pozostawało kilka środowisk. Najpoważniejszym spośród nich była „Solidarność Walcząca”. Jej znaczenie „doceniła” również Służba Bezpieczeństwa, proponując podjęcie rozmów. „Wyglądało na to, że na szczytach władz narastał strach przed przyszłym społecznym wybuchem. Myśleli nad rozbrojeniem tej tykającej bomby. Pragnęli podzielić się odpowiedzialnością za katastrofę, w stronę której nieuchronnie zmierzali. Na przełomie 1987 i 1988 roku, krótko po naszym aresztowaniu, zatrzymali Andrzeja Zaracha. Wiedzieli, że jest z Solidarności Walczącej i jest jednym z ważnych mózgów organizacji. On, oczywiście, zawsze przed nimi zaprzeczał, że ma związki z SW. Człowiek, który przedstawił mu się jako oficer kontrwywiadu wojskowego, stwierdził, że nie będą go przesłuchiwać i żeby to on ich uważnie posłuchał. Mówił, że krystalizuje się jakaś nowa koncepcja rozwiązania polskich problemów i że może dojść do dużych zmian. Stwierdził, że nie są wykluczone rozmowy władz z Solidarnością. I że jeżeli Solidarność Walcząca wykreśli ze swojego programu wszystko, co dotyczy Związku Sowieckiego i przestanie deklarować tak jednoznaczny antykomunizm, to będzie mogła uczestniczyć w planowanych negocjacjach. Mniej więcej w tym samym czasie podobną ofertę złożono Wojtkowi Myśleckiemu. Otwarcie mówili im, że wkrótce, być może, będzie możliwość działania zakazanych dotąd organizacji społecznych i że ruszą prawdziwe reformy wolnorynkowe. Z Wojtkiem Myśleckim zresztą w taki sposób rozmawiano nie po raz pierwszy”[15]. Do zatrzymanego Myśleckiego przyszedł szef wrocławskiej SB. „Twierdził, że w przyszłości będzie możliwość zawarcia kompromisu między władzą a opozycją, nawet tą radykalną. Wojtek odebrał to wtedy jako wstępną propozycję. Miał to być sygnał, że powinniśmy to przemyśleć, liczyć się z taką ewentualnością. Może – dojrzewać do takiej opcji i jakoś do niej dopasować swój program. To wyglądało tak, jakby oni nie mieli jeszcze sprecyzowanej wizji, ale zaczynali sobie zdawać sprawę z tego, że inaczej być nie może, że porozumienie może być ich ostatnim ratunkiem. Albo też, że ani nie dadzą rady postawić gospodarki na nogi, ani zniszczyć podziemia. Zaczęli więc myśleć o podzieleniu się władzą, by pozbyć się odpowiedzialności. W każdym razie szukali jakiegoś pola manewru. Widzieli, że sytuacja ich przerasta, zaczęli się rozglądać za jakimś rozwiązaniem”[16]. Propozycje te zostały odrzucone. Komuniści wobec pogarszającej się sytuacji gospodarczej i grożącego wybuchu społecznego niezadowolenia, nie mogąc zarazem zbytnio liczyć na powtórne wprowadzenie stanu wojennego, zdecydowali się na podjęcie „politycznej gry” z wybraną częścią opozycji. Jej dokooptowani do organów władzy przedstawiciele mieli z jednej strony legitymizować system, a z drugiej mieli go uchronić przed wybuchem i podzielić się z komunistami odpowiedzialnością. W realizacji tej koncepcji decydującą i centralną rolę odegrało nowe, wyrosłe z podziemia kierownictwo „Solidarności” i jej doradcy skupieni wokół Lecha Wałęsy. Strajki, jakie wybuchły na przełomie kwietnia i maja 1988 roku, pokazały, iż nie dało się całkowicie zniszczyć „Solidarności”, ale z drugiej strony dowiodły, że jest ona bardzo słaba. W tej sytuacji władze dostrzegły, iż jeszcze są w stanie dyktować warunki. Natomiast obie strony zobaczyły, iż dynamiki tym wydarzeniom nadaje młode pokolenie, które może zmieść nie tylko PZPR, ale i dotychczasowych przywódców „Solidarności”[17]. Dlatego obie grupy były zainteresowane podjęciem rozmów. „Tworzył się nowy ośrodek przywódczy uwolniony od formalnego mandatu społecznego lat 1980-1981. Infrastruktura «społeczeństwa podziemnego» wyniesiona z okresu stanu wojennego stała się w tej nowej sytuacji dla zwolenników porozumienia jedynie balastem i przeszkodą. Pozostałe ugrupowania, m.in. Solidarność Walcząca”, KPN, WiP, odnosiły się krytycznie do kształtu zgłaszanych propozycji ugody”[18]. Jeżeli zgłaszane jesienią 1986 roku przez kierownictwo „Solidarności” propozycje daleko idącej ugody nie zostały podjęte przez komunistów, to dwa lata później jej wolę wyrażały obie strony. 31 sierpnia 1988 roku odbyło się pierwsze spotkanie Lecha Wałęsy z Czesławem Kiszczakiem, a później nastąpiły kolejne, w szerszych zespołach. Tym razem to generałowie i bezpieka – dzieląc opozycję na „konstruktywną” (skupioną wokół Lecha Wałęsy) i „niekonstruktywną (m.in. ugrupowania odrzucające kompromisy z komunistami – „Solidarność Walcząca”, Konfederacja Polski Niepodległej, Federacja Młodzieży Walczącej, Liberalno-Demokratyczna Partia „Niepodległość”) – dyktowali warunki, a przywódcy „Solidarności” je przyjmowali. Rozpoczętych rozmów nie toczono – jak w sierpniu 1980 roku – w stoczniowej sali bhp, w świetle kamer i wobec tysięcy strajkujących, żywiołowo reagujących na każde wypowiedziane słowo, ale w rządowych, pilnie strzeżonych willach, gdzie nikt nie przeszkadzał. Wyłonione wówczas zespoły na początku lutego 1989 roku rozpoczęły trwające dwa miesiące rozmowy Okrągłego Stołu. Wątpliwości wzbudzała już reprezentacja, jaka je prowadziła. Spór dotyczył m.in. kwestii samej „Solidarności” i jej mandatu. Powstała w kwietniu 1987 roku Grupa Robocza Komisji Krajowej NSZZ „Solidarność” (m.in. Andrzej Gwiazda, Seweryn Jaworski, Jerzy Kropiwnicki, Marian Jurczyk, Jan Rulewski, Andrzej Słowik, Stanisław Wądołowski, Grzegorz Palka) twierdziła, że pierwszym etapem odbudowy jawnej „Solidarności” powinno być odtworzenie statutowych władz Związku w składzie z 1981 roku (z wyłączeniem tych, którzy zdradzili związek), a dopiero potem skład zostałby poszerzony przez działaczy podziemia. Ten postulat nie został spełniony. Kolejną kwestią była również reprezentatywność ciała mającego być „partnerem” komunistów, czyli Komitetu Obywatelskiego[19].
Było znamienne, że wśród tych 135 osób nie było nikogo, kogo można by uważać za reprezentanta nurtu chrześcijańsko-demokratycznego. Nie otrzymałem takiego zaproszenia ani ja, ani Władysław Siła-Nowicki, ani nikt spośród członków Chrześcijańsko-Demokratycznego Klubu Myśli Politycznej. Nie znalazł się w jego składzie również Wiesław Chrzanowski, który – choć go ostatecznie w ostatniej chwili zaprosili – zaproszenia nie przyjął[20]. Stawało się więc jasne, jakie siły ostatecznie uzyskały przewagę w przedstawicielstwie «strony solidarnościowo-opozycyjnej» na Okrągły Stół i czego się po niej można spodziewać. (…) Z udziału w konferencji Okrągłego Stołu i wpływu na jego postanowienia zostały wspólnym wysiłkiem obu układających się stron wyeliminowane tak niechcąca się podporządkować dyktatowi Wałęsy i jego otoczenia część «Solidarności», jak i znaczące środowiska opozycyjne i niezależne o orientacji chrześcijańskiej, centrowo-prawicowej i niepodległościowej.[21]
Poza strukturami „Solidarności” drugą siłą, która z dystansem oceniała podjęcie rozmów z komunistami, była „Solidarność Walcząca”[22]. Rada Solidarności Walczącej i ja sam postanowiliśmy, że nie wejdziemy w te negocjacje z komunistami, nie poprzemy ich. Przeważyło przekonanie, że z zarysowującego się kształtu ugody raczej nic dobrego nie powstanie. Dominowała obawa o to, że Solidarność, która przeżyła najcięższe lata nie tracąc moralnego kręgosłupa, teraz może zostać sponiewierana. Obawialiśmy się, że to się skończy moralnym chaosem, zaprzedaniem się części przywódców. Były też jednak inne opinie. Wskazujące na to, że «okrągły stół» to szansa. (…) Pewna część Rady przychylała się do tego, by w ten proces się włączyć. Padały argumenty, że nasz sprzeciw postawi nas w opozycji wobec części naszych przyjaciół, że teraz te solidarnościowe środowiska, którym na przekór wszystkim działaniom reżimu udawało się trzymać razem, ulegną głębokim podziałom.[23]
Okrągły Stół do dzisiaj wywołuje spory, tym żywsze, iż z perspektywy prawie ćwierć wieku wiemy więcej. Szczególnie na temat jego negatywnych skutków, a głównie tego, co uczestnicząca w nim ekipa zrobiła, względnie czego nie zrobiła – po 4 czerwca 1989[24]. Jeden z zajmujących się tym zagadnieniem politologów uważa:
Nie można jednak mówić o spisku z jednego podstawowego powodu. Moim zdaniem mówienie o spisku wynika z błędnego spojrzenia na rolę okrągłego stołu i przywiązania do tego mitu, że przy okrągłym stole komuniści pokojowo oddali władzę. Jeśli to jest biała legenda, to tu następuje kropka. W czarnej legendzie następuje przecinek i ciąg dalszy brzmi: w zamian za gwarancje bezpieczeństwa i świetlanej przyszłości w postkomunistycznej rzeczywistości. Tymczasem oni żadnej władzy przy okrągłym stole nie zamierzali oddawać. Okrągły stół był, w moim przekonaniu, zabiegiem w dużym stopniu o charakterze socjotechnicznym, nad którego wyborczymi konsekwencjami nie w pełni później udało się kierownictwu PZPR zapanować. Przy okrągłym stole naprawdę chodziło przede wszystkim o przeniesienie centrum władzy z KC PZPR do urzędu prezydenta. PZPR miała się gdzieś tam reanimować na zapleczu urzędu prezydenckiego.[25]
Jeden z obserwatorów obrad, założyciel Wolnych Związków Zawodowych Krzysztof Wyszkowski, pisał:
Najbardziej jednak przygnębiała w czasie Stołu atmosfera podsycana przez tamtą stronę i ochoczo podtrzymywana przez naszą: oto tutaj spotkała się koalicja sił rozsądku. A ci, którzy nie są reprezentowani – są nierozsądni. Może nie to, że nie są patriotami, ale nie rozumieją dobrze dobra Polski. Oczywiście chodzi o odróżnienie od innych, nielewicowych tendencji politycznych, ale rzecz jest też poważniejsza. Mianowicie – i tu się to łączy z duchem bolszewizmu także w naszej ekipie – wytworzyła się taka atmosfera, że władza, która z natury rzeczy – jako władza namiestnicza – jest elitarną strukturą, rozmawia z elitą społeczeństwa, która zdaje sobie sprawę z tego, że społeczeństwo jest nieodpowiedzialne, niedojrzałe. Przy Okrągłym Stole złożono wiele tego typu deklaracji. Wałęsa gdzieś powiedział, że Polacy jeszcze nie dojrzeli do demokracji. Michnik napisał, że przed Polską stoją różne rodzaje zagrożeń, m.in. zagrożenie iranizacją. W ogóle używano wielu tego typu określeń. Sama formuła poufnych uzgodnień narzucała atmosferę. Dbano, by nic nie «przeciekło» do społeczeństwa, które może «nierozumnie zareagować». Przywódcy «Solidarności» powoływali się na strajki jako źródło siły społecznej, a tymczasem rozmowy przebiegały w zupełnie innym duchu – musimy nie dopuścić do spontanicznych reakcji, nie możemy zdać się na swobodnie wyrażoną opinię publiczną. To był element zmowy przeciwko społeczeństwu. Nasza strona działała na zasadzie: zrobić coś dla niemądrego, niedojrzałego narodu, ale warunkiem powodzenia działań jest, żeby naród się nie wtrącał. Ponieważ jednak on nie potrafi się nie wtrącać, gdy coś wie, więc lepiej, by nic nie wiedział. Według starej tezy: dla Polaków można czasem coś zrobić, z Polakami – nigdy. Ta atmosfera była dla mnie istotnym, głębokim sprzeniewierzeniem się idei «Solidarności». Wydawało się, że po sierpniu 1980 roku w tym kraju nie ma nikogo, szczególnie po stronie społecznej, kto by się odważył myśleć, że społeczeństwo polskie jest niedojrzałe, że nie jest w stanie zrozumieć i zaakceptować kompromisów, konsensusów, tego wszystkiego, co nazywa się polityką realną. To odstępstwo od dobrej wiedzy o Polakach było dla mnie czymś może najbardziej przygnębiającym w czasie Stołu.[26]
Natomiast w kategoriach geopolitycznych na rozmowy Okrągłego Stołu spojrzała redakcja „Contry” wiele miesięcy przed ich rozpoczęciem.
Komunistyczne NEP-y stwarzają ogromne szanse. Stwarzają, pod warunkiem, że z niczego się nie rezygnuje, nie zapomina, z kim się ma do czynienia, nie wpada w amok «porozumienia», które – jak zawsze w komunizmie – obowiązuje tylko niekomunistyczną stronę. Niestety, nastawienie duchowe, cały bagaż intelektualny, a nawet światopoglądowy przeróżnych polskich elit – wskazują, że komunistom ich gra może powieść się raz jeszcze.[27]
Dzisiaj ta diagnoza – gdy znamy długofalowe skutki Okrągłego Stołu – daje wiele do myślenia.
Jarosław Szarek, doktor, historyk, pracownik Instytutu Pamięci Narodowej Oddział w Krakowie. Autor i współautor kilkudziesięciu książek; ostatnio opublikował m.in.: Czarne juwenalia. Opowieść o Studenckim Komitecie Solidarności; Komunizm w Polsce; Po dwóch stronach barykady PRL oraz Kronika komunizmu w Polsce; Zakopiańska „Solidarność” 1980-1989.
Tekst opublikowany w wydanej przez Ośrodek Myśli Politycznej książce Temat polemiki: Polska. Najważniejsze polskie spory ideowo-polityczne (pod red. Jacka Kloczkowskiego, Kraków 2012) [1] Z. Bujak, Prawda raz powiedziana, Warszawa 2007, s. 107-108. [2] Tezy Prymasowskiej Rady Społecznej w sprawie ugody społecznej, [w:] P. Raina, Kościół w PRL. Dokumenty. 1945-1989, t. 3: Lata 1975-1989, Poznań 1996, s. 288-293. [3] M. Poleski (Czesław Bielecki), Uwagi o dialogu z terrorystą, „Tygodnik Mazowsze”, nr 23, 1982. [4] F. Blachnicki, Osąd etyczny i pragmatyzm polityczny, „Niepodległość” 1983, nr 3-4. [5] Oświadczenie w sprawie ugody narodowej, „Tygodnik Mazowsze” 1982, nr 11. [6] Kornel, rozmowa A. Adamskiego z K. Morawieckim, Wrocław 2007, s. 107. [7] K. Morawiecki, Kim jesteśmy? O co walczymy?, „Solidarność Walcząca” 1982, nr 9. [8] P. Spiski, Od trzynastego do trzynastego. Analizy. Dokumenty. Relacje, Londyn 1983, s. 307. [9] Zob. H. Głębocki, „…Nieoficjalny sondaż na temat ewentualnych negocjacji…” Jacka Kuronia pertraktacje z SB (1985-1989) – wybór dokumentów, „Arcana” 2006, nr 70-71. [10] J. Lityński, W nowym układzie politycznym, „Tygodnik Mazowsze”, nr 181, 24 IX 1986. [11] Tamże. [12] B. Geremek, Realizm Anno Domini 1986, „Tygodnik Mazowsze”, nr 183, 8 X 1986. [13] J. Kuroń, Tej szansy nie wolno nam zmarnować, „Tygodnik Mazowsze”, nr 182, 1 X 1986. [14] 40 lat paryskiej „Kultury”. Wywiad z Jerzym Giedroyciem, „Tygodnik Mazowsze”, nr 183, 8 X 1986. [15] Kornel…, dz. cyt., s. 212. [16] Tamże. [17] Dowodzi tego choćby trudność, z jaką Lech Wałęsa wygaszał strajki górników w sierpniu 1988 roku w województwie katowickim, w kopalni „Manifest Lipcowy”. [18] H. Głębocki, Komunizm w Polsce, Kraków 2006, s. 374. [19] Zob. A. Dudek, Reglamentowana rewolucja. Rozkład dyktatury komunistycznej w Polsce 1988-1990, Kraków 2004, s. 234. [20] „Nie negowałem całego sensu tego przedsięwzięcia – wyjaśni swoje stanowisko Wiesław Chrzanowski w wydanej później książce – ale wiedziałem, że przy tych rozmowach dla lewicy opozycyjnej potrzebny jestem tylko dla sztafażu, że niby są wszyscy, szeroki wachlarz środowisk. Nie chciałem ponosić odpowiedzialności za to, na co nie będę miał wpływu, ani też podszywać się pod cudze zasługi. A komuniści podchodzili do tej sprawy z zamysłem rozmawiania tylko z wybranymi grupami. „Okrągły stół” był bowiem dla władz w jakiejś mierze dalszym ciągiem prób zdobycia chociażby cząstkowej legitymizacji przez wciągnięcie do współpracy wytypowanych środowisk politycznych” (W. Chrzanowski, Pół wieku polityki, Warszawa 1997, s. 432). [21] S. Zabłocki, Postscriptum, rękopis udostępniony autorowi. [22] „Według analiz SB była drugą [„SW”] co do wielkości strukturą opozycyjną (po środowisku wałęsowskim). Dopiero długo, długo za nią była Konfederacja Polski Niepodległej Leszka Moczulskiego, Liberalno-Demokratyczna Partia „Niepodległość” czy PPS Rewolucja Demokratyczna (reaktywowany w 1987 roku PPS został wskutek intryg SB rozbity na kilka odłamów). Były to ugrupowania, które w różny sposób mówiły o tym, że trzeba dążyć do obalenia dyktatury komunistycznej, czy to w drodze strajku generalnego, czy demonstracji ulicznych, czy wręcz – jak głosiła Polska Partia Niepodległościowa Romualda Szeremietiewa – nawet drogą zbrojnego powstania. I straszyć nią rządzących generałów”. Zob. Stół bez kantów. O genezie roku 1989, okrągłym stole i agonii komunizmu z Antonim Dudkiem, Grzegorzem Sołtysiakiem i Krystyną Trembicką rozmawiają Barbara Polak i Jan M. Ruman, Warszawa 2008, s. 177. [23] Kornel…, dz. cyt., s. 216-217. [24] Zob. W. Kieżun, Patologia transformacji, Warszawa 2012. [25] Stół bez kantów…, dz. cyt., s. 181. [26] K. Wyszkowski, Spod stołu, „Kultura” 1989, nr 7/8. [27] Redakcja, Zakłócenie scenariusza – wrzesień 1988, „Contra” 1988, nr 1-2, s. 3. |