Bogdan Szlachta
Krytyka modernizacji w pismach polskich konserwatystów (na przykładzie zagadnień dotyczących ustroju politycznego) Analizowanie krytyk zjawiska modernizacji (pojmowanego jako „unowocześnianie”) w myśli zachowawczej (konserwatywnej) natrafia na poważne problemy, wynikające nie tyle z jej istoty, ile ze sposobów jej „potocznego” odczytywania jako refleksji negującej wszelką zmianę. Podejście takie sprawia, że myśl konserwatywna niejako „z góry” traktowana jest jako radykalnie przeciwna wszelkiemu „unowocześnianiu”, jako nastawiona na „zachowywanie tego, co istnieje”, tego, co sprawdzone w długim czasie. Gdy jednak weźmie się pod uwagę tezę bliską wielu konserwatystom, że owo „zachowywanie” winno się odnosić do tego tylko, co sprawdzone jako użyteczne z punktu widzenia „praktycznej mądrości” danej wspólnoty, zwykle wspólnoty narodowej lub „ciała politycznego”, okazuje się, że nie każde „zadawnione”, długo trwające rozwiązanie warte jest zachowywania. Ta teza zwraca się już jednak przeciwko oglądowi „potocznemu”, bliskiemu wielu publicystom, a nie tylko szerokiej publiczności. W przypadku polskiej refleksji zachowawczej teza ta wprowadza w problematyczność jej stosunku do modernizacji między innymi w szczególnie nas interesującym tzw. planie instytucjonalnym, wiążąc się nie tylko z bliską jej zwolennikom niejednoznaczną oceną prób „naprawy” ustroju politycznego państwa u schyłku jego istnienia (modernizacja ustroju w Ustawie Rządowej 3. Maja 1791 roku), ale też z niejednoznacznym stosunkiem do rozwiązań charakterystycznych dla monarchii absolutnych, krytyczną oceną „nowoczesnych” ruchów XIX stulecia, osobliwie pangermanizmu i panslawizmu, a w XX w. z konstruowaniem formy rządów dla znów niepodległej Rzeczpospolitej wedle bezkrytycznie przyjmowanych „wzorców zachodnich”, zwłaszcza demokratyczno-liberalnych[1]. W każdym z wymienionych przypadków problem „użyteczności” nowych, zmodernizowanych rozwiązań pojawiał się bowiem w związku z relacją do rozwiązań dawnych (a podlegających zmianie), należących do rodzimego dziedzictwa prawno-politycznego. Natychmiast jednak pojawia się kolejny problem: „po-toczny ogląd” konserwatyzmu wiąże ten styl myślenia politycznego raczej, niż zwartą i jednorodną doktrynę, z „postawą wobec”. Gdy ujmuje się konserwatyzm jako „postawę”, znajduje się go zwykle w związku z odpowiedzią warstw pokrzywdzonych przez Wielką Rewolucję Francuską „wobec” niej właśnie. Tym samym jednak przypisuje się konserwatyzm (a raczej „postawę konserwatywną”) ku szczególnemu „podmiotowi” („rozżalonemu”), dokonującemu oceny użyteczności rozwiązań dawnych i nowych w relacji nie tyle do dziedzictwa wspólnotowego, ile do nieznośnego tylko dla tego „podmiotu” „faktu rewolucyjnego zerwania” lub inaczej identyfikowanego „faktu radykalnej negacji”[2]. Jeśli jednak zważymy, nawet nie sięgając do zapowiedzi składanych u schyłku XVI w., że koncepcje proponowane w połowie XVIII w. przez Edmunda Burke’a (myśliciela uchodzącego za twórcę „nowożytnego konserwatyzmu”) eksponowały znaczenie organów przedstawicielskich i podnosiły wagę kształtującego się w długim okresie ładu konstytucyjnego i dodamy, iż w podstawowej warstwie nie odnosiły się do radykalizmu jakobińskiego, ani nie były formułowane w „interesie klas”, to dostrzeżemy po raz kolejny problematyczność „potocznego oglądu”. Stwierdzimy, że krytyka myśliciela angielskiego kierowała się w głównej mierze przeciwko kontynentalnym wersjom myśli oświeceniowej i ich aplikacjom do refleksji politycznej; skonstatujemy też, że konserwatyści przeciwstawiali się głównie indywidualizmowi, kontraktualizmowi i mechanicyzmowi oraz koncepcjom epatującym skrajnie optymistyczną wizją człowieka jako istoty autonomicznej, podejmującej decyzje własne, wolnej od zakorzenienia w kształtujących się spontanicznie wspólnotach, mającej za nic tradycyjne autorytety i normy zwyczajowe, nie tylko prawne, o ile miałyby one ograniczać swobodę jej wyborów. Poprzedzający wystąpienia pierwszych zachowawców polscy krytycy oświecenia: Karczewski, Lubieniecki, Surowiecki i Jaroński, podejmując namysł nad zagrożeniami niesionymi przez dominację w filozofii nowożytnej kierunków koncentrujących się na podmiocie i redukujących refleksję metafizyczną, negowali nie tylko zasadność radykalnych i gwałtownych zmian rzeczywistości dokonywanych wedle projektów ludzkiego rozumu, ale także swoisty „oświeceniowy konstruktywizm polityczny”, koncentrujący się na jedynowładcy („monarchia oświecona”), ludzie („oświeceniowy demokratyzm” właściwy szczególnie Rousseau) albo jednostce (zwolennicy liberalnych tendencji znajdowanych wcześniej u Locke’a). Ich konserwatywni następcy, reprezentujący naród, który stracił niepodległe państwo pozbawiony został organów działających w imieniu i na rzecz ich państwa lub społeczeństwa, tworzyli w języku, w którym spisana została Ustawa zasadnicza, zmieniająca oparty na prawach kardynalnych, trwający od wieków ustrój państwa. Następcy ci jednak nie zanegowali dzieła Sejmu Wielkiego; przeciwnie, uznali je za ważną próbę odzyskania tego, co przez wieki tracono, od czego odchodzono, co zapoznawano w imię powiększania „wolności” członków stanu szlacheckiego kosztem „czynnika władzy” lub „rządu”. Wbrew „podejściu potocznemu”, akceptacja zmian przyjętych w Konstytucji 3 Maja, deprecjonujących ustrój kształtowany przez stulecia, czyniła konserwatystów zwolennikami „modernizacji”, można by nawet rzec: „radykalnej modernizacji”, skoro jej miary nie były jeszcze szeroko akceptowane w krajach ościennych, wkrótce rozbiorowych. Istotne jest jednak także to, że wskazując słabości ustroju i wady „narodu szlacheckiego”, zachowawcy byli wkrótce zmuszeni, odmiennie niż ich zachodni odpowiednicy, podać w wątpliwość tezę o ciągłości ewolucyjnego rozwoju wspólnoty politycznej-państwa, które przestało istnieć ze względu na „polityczny kwietyzm” jego „republikanckich” elit, negujących wszelkie zmiany ustrojowe, głównie „dawnością” uzasadniających trwanie istniejących rozwiązań, z nią bowiem kojarzących „naturalność” konstytucji upadającej Rzeczypospolitej[3]. Konserwatyści dostrzegli, że zasadniczy błąd I Rzeczypospolitej tkwił głębiej, niż w jej „kształcie politycznym”, będącym formą realizacji zachowań dominujących wśród członków wspólnoty politycznej, odzwierciedleniem tego, co określało sposób ich myślenia[4]. Przyzwyczajenie, kluczowa kategoria dla konserwatysty, zdawało się uzasadniać konieczność utrzymania owego stylu myślenia, a co za tym idzie – zachowania istniejących form jej politycznej artykulacji. Z tego punktu widzenia daleko bardziej „zachowawczy” był Fredro niż eksponujący przełomowe znaczenie Konstytucji 3 Maja zdeklarowani konserwatyści, dla których Ustawa zasadnicza zmieniała w zasadniczym stopniu ustrój, „odpominając” zasady ładu społecznego i politycznego zapoznawane co najmniej od przełomu XVI/XVII w.; w ich ujęciu dzieło Sejmu Wielkiego było próbą przywrócenia zasad zapoznanej „konstytucji naturalnej wspólnoty politycznej” przez przedstawicieli „narodu” współdziałających z monarchą, wraz z nim zdolnych rozpoznać treść zafałszowanej „konstytucji naturalnej wspólnoty politycznej”. Członkowie wspólnoty zachowującej jeszcze walor polityczny mogli być ukazywani jako świadomi konieczności przeprowadzenia zmian ustroju państwa zgodnie z wymaganiami zapoznanej „konstytucji naturalnej”, uwzględniającej prymat dobra publicznego względem indywidualnego, traktującej króla jako konieczny czynnik kiełznający z jednej strony partykularyzmy polityczne, z drugiej działania lub obstrukcję izby poselskiej. Interpretacja ta była ważna z dwóch jeszcze powodów: po pierwsze dlatego, że ukazywała zdolność członków wspólnoty trwającej mimo braku państwa, która utraciła „własny” polityczny walor i została rozproszona w kilku różnych państwach, do wyrzeczenia własnych błędów oraz wskazania powinnych form politycznych i zachowań uwzględniających prymat dobra wspólnego; po drugie dlatego, że eksponowała konieczność dostrzegania w „konstytucji naturalnej” wspólnoty normatywnego tła istotnego i dla członków owej wspólnoty, i dla władcy sprawującego nad nią rządy, który winien był uwzględniać nie tylko „pojedynki ludzkie”, ale także większe składowe państwa, współdziałać w kształtowaniu treści prawa nie tylko z przedstawicielami jednostkowych opinii, ale i z tymi, którzy reprezentowali większe wspólnoty, w szczególności narodowe. Mimo „zachowawczości” niektórych tez obrońców „zadawnionych form ustrojowych”, stanowisko „republikantów” aktywnych u schyłku I Rzeczpospolitej odbierane było przez zachowawców XIX w. jako bezrefleksyjne potwierdzenie konieczności trwania istniejącego stanu rzeczy; stanu, który nie uwzględniał ani dobra państwa jako całości, ani „interesów” wszystkich stanów jako swoistych „wspólnot tradycyjnych”, lecz opierał się – i utwierdzał – na indywidualistycznym ujęciu „szlachty-narodu” jako jedynego stanu zdolnego artykułować polityczne opinie, decydujące o treści prawa i kierunku polityki państwa. Podejmowane przez konserwatystów krytyki „zadawnionej konstytucji” bronionej przez „republikantów” zmierzały do wykazania potrzeby ustalenia równowagi dwóch koniecznych czynników politycznych: władzy i wolności, nie zmierzały natomiast – wbrew tezom niektórych badaczy dziejów konserwatyzmu polskiego – do apoteozy władzy (absolutyzmu monarszego), a co za tym idzie bezkrytycznego lojalizmu (wpisanego jakoby w naturę konserwatyzmu) albo „dynastycyzmu”, niebaczącego na żaden ład normatywny wiążący wolę politycznego suwerena. Przywoływany często paradoks „bycia konserwatystą w zniewolonym kraju” jest z tego punktu widzenia pozorny: zwłaszcza u członków narodu podzielonego i zniewolonego „zachowawczość” uzasadniająca sprzeciw wobec aktów skierowanych przeciw trwającej, kształtującej się przez kilka stuleci tożsamości wspólnoty pozbawionej „własnego” waloru politycznego, bo nieposiadającej państwa, jest naturalnym odruchem. Odruch ten każe zwracać się z jednej strony przeciwko władzy, odbiegającej od swego powołania, bo usiłującej wedle własnych miar kształtować życie obywateli o innej tożsamości niż właściwa jej piastunom w państwach rozbiorowych, z drugiej przeciwko wszelkim nurtom filozoficznym, literackim i politycznym, które w analogiczny sposób utrudniają, jeśli nie nicują, ową tożsamość, a co za tym idzie „głębszy”, bo kulturowy, a nie „czysto polityczny” pokład zadawnionej „konstytucji narodowej” (polityczny wymiar był ważny, ale zawsze podrzędny wobec głównego zadania – obrony tożsamości narodu, określanej w jego „konstytucji” rzec by można „kulturowej”)[5]. Nakaz dostosowania form politycznych do zmienionych okoliczności bez utraty z oczu dalszego celu, zgoda na konieczne zmiany, w tym modyfikację zadawnionego porządku prawnego, były dla zachowawców wymaganiami „politycznego rozumu”, uwzględniającego nie tylko kontekst norm wyprzedzających wolę każdego, także obcego władcy, ale także nakazującego respektować jego prawa z normami tymi niesprzeczne. Tenże rozum jednak kwestionował kierunek nadawany przez uczucie, które skłaniało do pozostawania w tym samym kształcie albo uzasadniało sprzeciw wobec istniejącego stanu mimo okoliczności czyniących sprzeciw absurdalnym. W rzeczywistości porozbiorowej element ten streszczał się w negacji „doktrynerstwa”, choćby jego treść miała wyznaczać bezwzględnie pojęta idea niepodległości, w imię której podejmowano niekiedy działania mimo wszelkich przeciwności i rachub politycznych i zrywano się do boju w imię celu niemożliwego do spełnienia[6]. „Poczucie własnej konserwacji” nakazywało wszak sprzeciwiać się zarówno działaniom państw zaborczych, jak i radykalnym nowinkom, bronić się przed „upadkiem ducha publicznego” i wzmacniać poczucie tożsamości narodowej. Ono dyktowało zachowania prekursorów konserwatyzmu działających na ziemiach włączonych do Księstwa Warszawskiego i Królestwa Polskiego, cieszących się niejaką niezależnością i posiadających „narodowe instytucje”. „Naturalny instynkt zachowawczy”, ożywiający szlachtę świadomą nieszczęść sprowadzonych na Europę przez dogmatyczny radykalizm, nakazywał unikania prób aplikacji obcych doktryn[7]. By „konserwatywny rozum polityczny” mógł się w pełni wykształcić, by mógł wskazać, że „czynnik rządu” winien zostać wzmocniony w więzi monarchy i ciała przedstawicielskiego, by mógł zapanować nad emocjami lub uczuciami i pojąć, iż aktywność polityczna Polaków nie może się streszczać w stałym podsycaniu niechęci do władzy i oczekiwaniu „czynu nadzwyczajnego”, musiało przeminąć pokolenie wrażliwych na racje konserwatywne, ale wychowanych i żyjących w atmosferze oczekiwania, doświadczających rozczarowań związanych z rachowaniem na pomoc obcą oraz klęsk militarnych i porażek politycznych powstań 1830/31 i 1863/64 roku. Dojrzeć musiały pokolenia świadome nie tylko rzeczywistego waloru propozycji konserwatystów angielskich i francuskich, eksponujących rolę „czynnika rządu”, ale i ustalających granice swobody działania władców i ciał przedstawicielskich, aktywne wówczas, gdy konfiguracja polityczna w Europie nie tylko nie sprzyjała „sprawie polskiej”, ale wzmacniała tendencję prowadzącą do „wchłonięcia” narodowości w szersze pojęcie rasy, sprowadzającą też niebezpieczeństwo dla tradycyjnej kultury chrześcijańskiej. Dominującą pozycję w obozie konserwatywnym uzyskać musieli ci, którzy „nie postrzegali każdego kroku z perspektywy odzyskania niepodległości”, którzy nie tylko pragnęli, by „Polska wytrwała na stanowisku przekazanym jej przez ostatnie lata istnienia”, ale byli świadomi, że członkowie zniewolonego narodu, „pielęgnując w sobie zachodnią cywilizację”, nie powinni liczyć „na Europę ani żadne przymierza europejskie ani stać niezachwianie przy prawach do historycznych granic i prawach do niepodległości”, odmawiając związku z „każdym z mocarstw podziałowych”[8]. Dyskusja na temat kształtu lub ustroju państwa uzupełniała krytyczną refleksję na temat „rozumu politycznego”. Dopóki kładziono akcent na ład przedmiotowy, z którym prawo stanowione nie mogło być sprzeczne i w którym znajdowano racje istnienia władzy, problem formy jej realizacji był drugorzędny, choć łączył się z postulatem odzyskiwania równowagi między władzą i wolnością. Dla konserwatystów działających na przełomie XIX/XX w. „zasada władzy” dopełniała jeszcze społeczeństwo, decydując o trwaniu wspólnoty politycznej jako „osoby prawnej”, „z natury swej” pozostającej „jednolitą”, działającej za pośrednictwem jednego „organu zwierzchniego”, wyrażającego „jedność woli państwa”[9]. Jedności tej brakowało w decyzjach ciał reprezentujących „opinie polityczne jednostek”, uzgadniających stanowiska partykularne, a przez to nieuwzględniających potrzeb państwa jako struktury bardziej złożonej od prostego zbioru interesów grupowych i jednostkowych. Problematyczne było wyrażanie takiej woli w ustroju mieszanym, nieprzyznającym żadnemu organowi pozycji nadrzędnej, lecz wymagającym współudziału kilku organów w ustalaniu treści „woli państwa”. Bardziej stosowne były projekty wskazujące jeden organ, wolny od partykularnych tendencji występujących w ciele przedstawicielskim; organem tym mogła być głowa państwa, władna ostatecznie określać treść woli nie swojej, lecz państwa. Organ ten nie miał być jednak wzorowany ani na dawnych ujęciach absolutystycznych, ani na bliskim im, – a popularnym w XIX w. za sprawą Napoleona III – rozwiązaniu zwanym „demokratycznym cezaryzmem”, choć miał przeciwważyć tendencję popularyzowaną zwłaszcza po pojawieniu się partii masowych, zwaną „absolutyzmem demokratycznym” lub „parlamentarnym”[10]. Tendencja ta, bliska przywódcom polskich partii politycznych współkształtujących marcową Konstytucję z 1921 r. (często wszak uznawaną za fundującą „sejmokrację”), opierała „czynnik reprezentacji” na błędnej, bo skrajnie indywidualistycznej „zasadzie liczby”, która znosiła hierarchiczność organicznego społeczeństwa i czyniła ugrupowania polityczne jedynymi strukturami pośredniczącymi między jednostkami i organami władzy. Godząc się na ustrój republikański, przewidując możliwość zastąpienia sankcjonującego ustawy parlamentu jedynowładcy przez grupę („większość roztropnych”, „elitę”), nigdy jednak przez „większość liczebną” albo izbę reprezentującą jedynie tę „liczbę”, konserwatyści sprzeciwiali się abstrahowaniu od organicznej wizji wspólnoty na rzecz wizji mechanistycznej, traktowanej jako „bardziej nowoczesna”, bo bardziej odpowiadająca „normie liberalno-demokratycznej” przyjętej we Francji. Ani republika, ani monarchia nie były dla nich „formami sakramentalnymi”, skoro w każdej władza mogła się stać, jak pisali, „narzędziem liberalno-despotycznego stronnictwa”, stracić prawowitość mierzoną „słusznymi prawami Bożymi”[11], czyniąc wymiar polityczny pierwszym wobec innych, a walkę o władzę celem polityki[12]. W okresie niewoli wybierano zwykle model monarchii konstytucyjnej, akceptując istniejące dynastie, podnosząc jednak, że „państwo nowożytne prawowite swe władztwo zwierzchnie, ograniczone istotą społecznych stosunków, opiera na współdziałaniu w obrębie ustawy czynnika obywatelskiego «samorządnego» i «pań-stwowego»”, że jego władza wynika „z ładu społecznych praw i obowiązków” i jako taka winna uzgadniać „wymogi dobra najwyższego z danym celem danej społeczności”[13]. Uosabiający państwo monarcha pozostawał w ich oczach depozytariuszem Korony o uprawnieniach niekwestionowalnych, ale i nieprzekraczalnych; nie działał w imieniu własnym lub aktualnie żyjącego pokolenia, ale w imieniu państwa jako wspólnoty pokoleń, realizując jego dobro, a nie interes ludu lub wolę jego ciała przedstawicielskiego, nie wkraczając w sferę zastrzeżoną przez konstytucję dla innych organów, w szczególności dla parlamentu, choćby wyłanianego w wyborach powszechnych, acz nie w oparciu o liberalną „zasadę liczby” uwzględniającą „indywidua”, a nie „przyrodzone żywioły społeczności ludzkiej” jako podstawę „reprezentacji rzetelnej społeczeństwa”[14]. W okresie międzywojennym, w związku z upadkiem monarchii i niemal powszechnym honorowaniem zasady zwierzchnictwa ludu, zachowawcy nadal uznawali, że „forma ustroju nie decyduje o żywotności państwa” i o „treści życia narodu”, jednak bardziej jednoznacznie podnosili konieczność wskazania czynnika zdolnego artykułować „jednolitą wolę państwa”. Nie musiał już nim być monarcha[15] o „silnej władzy”, mógł nim być także „inny czynnik polityczny” stawiający „interes ogólny” ponad „prywatę stanów, prowincji, korporacji, ponad dobrem pojedynczych, możnych jednostek w państwie”, a w rzeczywistości zdominowanej przez partie masowe nad ich partykularnym interesem[16]; czynnik przekraczający „fikcję odpowiedzialności ciała zbiorowego”, niebędący jednak „nieodpowiedzialną jednostką odwołującą się do mas”[17], ale respektujący niezależność parlamentu „rzetelnie reprezentującego” społeczeństwo[18]; czynnik niemający nic wspólnego z dyktaturą niemieckiego wzoru[19], wypierający atoli „despocję demokratyczną”[20], wiązaną ze skrajną wersją ustroju parlamentarno-gabinetowego o formie parlamentarno-komitetowej[21], odzwierciedlającej zasadę „absolutyzmu reprezentacji”.
Konserwatyści doby rozbiorów kładli nacisk na pozycję monarchy nie tyle jako zwierzchnika egzekutywy, ile jako personifikacji państwa, piastuna jego władzy, choć nie władzy płynącej z tytułu dziedziczonego po ojcach; piastuna władzy politycznej, władającego „rzeczą wspólną w sferze publicznej”, niewkraczającego w sferę prywatną, sankcjonującego prawo stanowione przez ciało przedstawicielskie, wobec którego posiadał prawo absolutnego veto, i sprawującego (niedostępną dla reprezentacji) kontrolę nad organami władzy wykonawczej. Inni, odwołując się do tradycji Trzeciego Maja podnosili, że kształtowała się ona „w dobie przełomowej, gdy stare rządy ustępować poczęły miejsca nowożytnemu państwu, opartemu na zwierzchnictwie ludu i systemie reprezentacyjnym, przejętym na wskroś zasadą równości prawnej; że Ustawa rządowa” miała niewiele wspólnego z francuską konstytucją 1791 r., będącą „abstrakcyjną budową, wspartą na ogólnikowych postulatach etycznych”, której artykuły zerwały „z instytucjami, pod których opieką naród francuski w ciągu wieków wzrastał i dojrzewał”, przyznając ciału przedstawicielskiemu rolę absolutnego zwierzchnika ustrojowego; że polska konstytucja, choć ożywiona „tymże samym duchem nowożytnego porządku państwowego i tymże samym pragnieniem stworzenia organizacji, która by nowym potrzebom zapewniła trwały rozwój i siłę”, nie była „sztuczną konstrukcją”, lecz świadectwem odrodzenia „dawnego organizmu państwowego, usuwającym wszystkie błędy i wady, których owocem w ciągu XVII i XVIII w. było ogólne zwyrodnienie politycznego ustroju”. Dokonujące się w ten sposób „przeistoczenie starego państwa w nowożytne”, zachowujące „nierozerwalny sojusz przeszłości z przyszłością”, doprowadziło do ustalenia równowagi legislatywy i egzekutywy na czele z królem dziedzicznym, będącym tylko „sterownikiem rządu i naczelnym organem władzy wykonawczej”[22]. Konserwatyści odwołujący się do dziedzictwa Sejmu Wielkiego, podkreślający słuszność rozwiązań przyjętych w konstytucji Królestwa Polskiego[23] jako dzieła „polskich mężów stanu” skupionych wokół Czartoryskiego, dającej podstawę „serdecznego węzła łączącego naród z monarchą”, za jedyne uchybienie Ustawy rządowej z 1791 r. uznali skrępowanie egzekutywy w decydowaniu o wojnie i „ostatecznych aktach dyplomatycznych”. Rzadziej wskazywali, że konstytucja 1815 r. przyznawała legislatywie prymat względem egzekutywy (detronizacja króla w toku powstania listopadowego była jego przejawem) i „nie nawiązywała bezpośrednio tradycji z sejmem wielkim”, ale „naśladowała nowe konstytucje, których Francja jest kolebką”; podnosili, że była mniej jednostronna niż konstytucja Księstwa Warszawskiego, pozostawiająca zależnemu od rządu sejmowi jedynie „piękne nazwisko władzy prawodawczej”[24], a tym samym naruszająca równowagę niezależnych legislatywy i egzekutywy. Wszystkie trzy propozycje były zatem dotknięte uchybieniami: konstytucje 1791 i 1815 r. przechylały szalę na stronę legislatywy, konstytucja 1807 r. – na stronę egzekutywy, a żadna z nich nie ustalała powinnej równowagi, określającej istotę doktryn liberalnych cenionych przez zwolenników tej opcji. Do tych doktryn odwoływali się „wcześni stańczycy”, uznając głowę państwa za „najwyższego urzędnika” powołanego do strzeżenia bezpieczeństwa państwa, niebiorącego udziału w stanowieniu prawa[25]; chcieli oni „monarchii konstytucyjnej i kontrolowanej, decentralizacji, umniejszenia rządzenia, silnej organizacji gminy, powiatu, departamentu; ustanowienia izby wyższej wychodzącej z rozmaitości wyborów, która by obok reprezentacji liczby była reprezentacją interesów, urzędów, specjalności i różnych zdolności – w kwestiach socjalnych, neutralności rządu”[26], uznając odpowiedzialność ministrów przed izbami za „podwalinę praw konstytucyjnych” i przyznając monarsze prawo ich rozwiązania jako rękojmi, że „zgromadzenie reprezentantów narodu istotnie przedstawia myśl i dążności kraju”. Budując w ten sposób „system oparty na równowadze czynników, dzielący istotę rządu pomiędzy ciałem prawodawczym a władzą wykonawczą”[27], znajdowali ów podział jako „rękojmię wolności i porządku” oraz warunek trwania „rządów reprezentacyjnych” w stuleciu „równości wobec prawa”[28]. Po uchwaleniu aktów ustrojowych przez Sejm Ustawodawczy ponownie niepodległej Rzeczpospolitej, refleksję konserwatystów nad pierwotnym suwerenem przesłoniły analizy konsekwencji skrajnej interpretacji zasady zwierzchnictwa ludu, korespondującej z projektem demokratycznym Rousseau i znajdującej odzwierciedlenie w Konstytucji marcowej[29]. Dla konserwatysty świadomego krytycznych następstw identyfikacji woli państwa z wolą danej generacji ludu-narodu, interesu czy racji stanu z interesem aktualnej, przypadkowej, bo tylko liczebnej większości, zasadą pozostawała „suwerenność prawa lub państwa”. Nawet w ustroju zdominowanym przez ciało przedstawicielskie wykazywał, że istnieją normy wiążące wolę wszystkich organów albo że wola państwa jest czymś różnym od woli aktualnej większości ludu lub jego reprezentacji, że należy odnaleźć piastuna władzy państwa, a nie szukać fikcyjnych legitymacji dla działań parlamentu zdominowanego przez partyjnych demagogów lub poczynań ewentualnego dyktatora, że państwo jest „rzeczą wspólną”, której nie można poddać dyspozycji kogokolwiek, lecz – określiwszy granice władzy – wymagać ich respektowania od każdego organu. Dlatego dla większości konserwatystów republika była przeciwieństwem monarchii tylko gdy idzie o nazwę formy rządu, gdyż miano to wiązano na innym poziomie z rzeczą publiczną lub pospolitą i odnoszono do treści działania każdego organu działającego w każdej formie rządu. Ustrój narzucony przez Sejm Ustawodawczy nie był monarchiczny, ale nie był też republikański: wprowadzał „niebezpieczną konstrukcję państwa, w którym całe zwierzchnictwo było niepodzielnie w rękach «suwerennego sejmu»”, która „groziła wolności obywateli”, jako nieznająca „żadnych, wypróbowanych gdzie indziej, hamulców dla władzy ustawodawczej”, odbierająca „władzy wykonawczej wszelki wpływ, a nawet możność samodzielnego działania («wykonawca uchwał sejmu»)” i składająca „całe kierownictwo państwem (nawet spraw wojskowych) w ręce ciała nie wytrawnego, nie przygotowanego do rządów, niezdolnego do jasnych ani szybkich decyzji”[30]. Co najważniejsze, konstrukcja ta opierała się na identyfikacji momentów republikańskiego i demokratycznego, kolegialnej władzy i władzy wszystkich reprezentowanych (ściślej zaś, zdaniem konserwatywnych krytyków, reprezentujących), składając ostatecznie obie strony władzy w izbie niższej jako organie, z upoważnienia którego działają inne organy nie państwa, lecz tego ciała, a ostatecznie narodu-ludu[31]. Przeciwko wspomnianej, a nieuprawnionej, identyfikacji momentów republikańskiego i demokratycznego, właściwej przywódcom wszystkich partii masowych[32], a mającej walor wybitnie nowoczesny, zwracał się projekt Ankiety kierowanej przez M. Bobrzyńskiego, nieprzyznający izbie niższej zwierzchniej władzy, ale uznający ją za organ „równorzędny z władzą Prezydenta i Senatu”, projekt broniący parlamentaryzmu i ustroju republikańskiego[33] przeciwko tendencji skrajnie demokratycznej; występował tedy przeciwko temu, co już wówczas uznawane było za powinne kryterium modernizacji politycznej. Zachowawcy, objaśniający pojęcie demokracji inaczej, niż radykałowie polityczni, oddalający bowiem nadawane mu potocznie znaczenie „władzy wszystkich lub sprawowanej w zastępstwie wszystkich”, za istotę demokracji uznający zaś ustrój zdolny „wydobyć najlepsze siły, jakie tkwią w społeczeństwie, i usunąć przeszkody, które by mogły nie dopuszczać ich do pracy publicznej”, uznawali „demokratyczny projekt modernizacyjny” radykałów za projekt w istocie fundujący nie demokrację, lecz „ochlokrację, nie rząd ludu-narodu, ale rząd tłumu”[34]. Ustrój ten miał zostać zastąpiony przez projekt rzeczywiście republikański, wolny od skojarzenia z „rządami wszystkich”, rządami reprezentującymi masowe ugrupowania raczej niż państwo. Znajdowany przez konserwatystów fałsz popularnej, a typowo „nowoczesnej” dychotomii: demokracja albo dyktatura, poszukiwanie przez nich „nienowoczesnego” ustroju, odbiegającego od kolektywistycznych rozwiązań totalitarnych i autorytarnych z jednej strony, a z drugiej od opartych na przesłankach wyłącznie indywidualistycznych pomysłów demokratyczno-liberalnych z eksponowaniem decydującej roli ciał tworzonych w oparciu o „klucz partyjny”, decydował nie tylko o ich krytyce „ustroju marcowego”, ale i o krytyce rzeczywistości lat 1930. Nie dość, że stale powtarzali słowa M. Bobrzyńskiego, iż „nie ma nic szkodliwszego dla państwa jak brak stronnictw ścierających się ze sobą o odmienne zasady rządzenia, bo w państwie takim panuje wprawdzie cisza, ale cisza ta jest oznaką braku życia, znamionuje zgniliznę i wewnętrzny zastój, dozwala wypływać na wierzch ludziom, którzy działają tylko dla swych osobistych widoków i państwo do niechybnego prowadzą upadku”[35]; nie dość, że żądali zniesienia sprawowanego przez administrację „ekstraordynaryjnego wymiaru sprawiedliwości” jako nieużytecznego „ze względów wychowawczo-państwowych”, bo stawiającego siłę przed prawem[36], to ich sprzeciw wobec dyktatury prowadzącej do „obniżenia kraju pod względem kulturalnym”, marnotrawiącej grosz publiczny z powodu braku kontroli i opierającej się na przymusie raczej niż na przekonaniach obywateli[37], był równie silny jak uprzednia negacja „absolutyzmu demokratycznego”. Krytyki te czyniły bardziej jednoznaczną ich obronę rządów prawa, realizowanych „silną ręką nieobawiającą się niepopularności, przeciwdziałającą samolubstwu grup i jednostek, wznoszącą się ponad krótkowidzenia tłumów i działającą ze świadomością celu”, a jednak nienegującą tego, co dla narodu najważniejsze – jego duchowej kultury[38]. „Rządy silnej ręki” musiały być odpowiedzialne, a odpowiadać za nie winna była jedna osoba zdolna chronić państwo przed kryzysem politycznym, objawiającym się zarówno wówczas, gdy było ono pozbawione „wszelkiego czynnika stałego”, gdy rządy sprawował wszechwładny i nieodpowiedzialny sejm toczony „partyjnictwem”, jak i wówczas, gdy opozycja nie mogła legalną drogą dojść do władzy. Rządy te chronić miały „ogólnopaństwową rację stanu” nie obawiając się „maksymalistycznej demokracji”, traktującej „praworządność tak, jak ją realizuje gawiedź uliczna, utrudniająca policji ujęcie rzezimieszka przez jakiś wrodzony (a powiedzmy raczej: wyhodowany) instynkt dokuczenia władzy”; demokracji, która „sympatyzuje ze złodziejem jako przedstawicielem «swobody» przeciwko «uciskowi» władzy i porządku”, w której poseł, a nawet „każdy wybraniec narodu, uważa sobie za najważniejszy obowiązek i punkt honoru zwalczać i poniżać każdą władzę, która odważy się wystąpić gdziekolwiek w państwie celem stłumienia buntu lub ukrócenia swawoli”; demokracji, która „rzuca się w bezsilnych drganiach, buntując wszystkich przeciw wszystkim i powiększając chaos coraz naiwniejszymi konceptami”, z konieczności kapitulującej „sromotnie przed swym skrajnym przeciwieństwem – dyktaturą, która obejmuje rządy w takiej czy innej formie”[39]. Przeciw tak pojmowanej demokracji, faktycznej dyktaturze istniejącej po zamachu majowym i próbom wprowadzenia rozwiązań prezydencjonalnych zbliżających się do stanowiska cezarystycznego, właściwego autorytarnym ustrojom Włoch i Hiszpanii, Portugalii i Litwy, protestowali niemal wszyscy konserwatyści międzywojenni, broniąc praworządności obejmującej zakaz działania organów władzy w interesie jakiejś większości i nakaz ich poczynań w interesie państwa jako całości, ograniczonych zasadami etyki absolutnej jak u Jaworskiego, prawami podmiotowymi jak u Starzyńskiego lub zasadami konstytucyjnymi jak u Grzybowskiego i Sapiehy. Państwo nie było „rzeczą zbiorowiska jednostek”, niepodobna było rządzić nim metodami właściwymi „demokratycznemu cezaryzmowi”, zdaniem Peretiatkowicza zaprowadzonemu po zamachu majowym, znajdowanemu „między monarchią jako władzą jednego człowieka i republiką jako władzą całego narodu, wykonywaną przez partie polityczne”, a definiowanemu jako „władza jednego człowieka” odpowiedzialnego przed narodem jedynie i rządzącego z jego „formalną aprobatą” udzielaną w plebiscycie. System ten nie wzmacniał państwa, nie uzdalniał jego zwierzchnika do przeprowadzenia reform niewykonalnych również przy „normalnych rządach parlamentarnych”[40]. Przeciwko dyktaturze stałej i de facto, demokratycznemu cezaryzmowi i absolutyzmowi zwracał się szczególnie Sapieha, który świadom „wszechwładztwa parlamentu” pod rządami Konstytucji marcowej dokonywał „rozproszkowania atrybucji sejmowych, rozdzielając je na poszczególne organa o ściśle określonych funkcjach, które w żadnym wypadku z jednego na drugie przechodzić nie mogą” i nadając naczelnikowi państwa „charakter nadrzędny w stosunku do innych organów naczelnych władz państwowych”, w oryginalny sposób łącząc zasadę jednolitości władzy jednoosobowego zwierzchnika z rozdziałem funkcji władczych między różne organy. Wskazując, że zgodnie z Konstytucją marcową sejm sprawował „władzę ściśle ustawodawczą (stanowienie norm prawnych obowiązujących w Państwie Polskim), kontrolę nad rządem” (nie tylko „nad legalnością jego poczynań”, ale i „polityczną”, wpływając na kierunek polityki państwa, wyłaniając egzekutywę i „w pełni uzależniając ją od siebie”), a także „opiekę nad ludnością Państwa i obronę jej przed nadużyciami ze strony władzy państwowej”, podkreślał, że posłowie nie wykonywali „obowiązku względem Państwa i Narodu”, lecz „szukali partyjnych korzyści”, pragnąc „zapewnić sobie i swoim grupom politycznym wpływy i władzę”. By temu zapobiec każdą z wymienionych funkcji oddawał innemu organowi: władzę zwierzchnią sprawować miał naczelnik, stojący też na czele egzekutywy, organem ustawodawczym miał być sejm współdziałający z Wielką Radą Państwa i ograniczony „atrybucjami Naczelnika Państwa, a w stosunku do ustaw konstytucyjnych decyzją Zgromadzenia Narodowego”. Naczelnik miał „określony przez Konstytucję pewien zakres niezależnej władzy ustawodawczej”, pewien zakres władzy ustawodawczej i wykonawczej miał być też „przydzielony ustawami samorządom terytorialnym. Organami wymiaru sprawiedliwości [były] niezależne sądy”, kontrolę „nad władzami Państwa” sprawować miał natomiast „w zakresie ogólnej polityki Senat, w zakresie finansowym Najwyższa Izba Kontroli Państwa, w zakresie obrony praw obywatelskich Wielki Trybun”[41]. Zamysł werbalizowany w projekcie Sapiehy oddawał główny kierunek poszukiwań większości międzywojennych konserwatystów, którzy pragnąc wzmocnić władzę kosztem „skrajnego parlamentaryzmu”, nie godzili się na „dyktaturę faktyczną”, nie chcieli tworzyć „systemu nietrwałego, przejściowego”, wymagającego „ciągłego powodzenia politycznego”, łączącego się zazwyczaj z „całkowitym przekreśleniem wolności obywatelskich” i mającego „tendencję ku «państwu totalnemu», ku podporządkowaniu wszystkiego” parlamentowi lub rządowi[42]. Najczęściej żądali tedy „ograniczenia władzy Sejmu stojącego na przeszkodzie silnemu rządowi w pracy dla dobra państwa”, zachowania „parlamentaryzmu”, ale i wprowadzenia do konstytucji rozwiązań na „wyjątkowe, przejściowe sytuacje, w których władza rządowa musi być skupiona w jednym ręku, [w których] nie może istnieć kilkuset suwerenów w formie suwerennego parlamentu i jego posłów, lecz musi istnieć jeden w formie bądź monarchy, bądź prezydenta”. Konstytucja miała wyposażać jednoosobowego zwierzchnika „na czas przejściowy w nadzwyczajną, prawie absolutną władzę jako dyktatora”[43], uznawano bowiem, że „dla życia państwowego lepszą jest formalna i wyraźnie ujawniona i nazwana, lecz na prawie oparta i w Konstytucji przewidziana dyktatura ex lege, niż dyktatura faktyczna”. Wykluczano w ten sposób dyktaturę „stojącą poza i ponad prawem i Konstytucją, stwarzającą i wyzyskującą niemoc parlamentu i narzucającą swą wolę narodowi”[44], żądano by poza stanami nadzwyczajnymi przewidywanymi przez konstytucję były honorowane wolności obywatelskie i niezależna pozycja parlamentu w procesie stanowienia prawa; podnoszono, że głowa państwa, która w niektórych ujęciach miała uosabiać jednolitą władzę państwa, nie jest źródłem władzy innych organów, lecz w ramach określonych przez konstytucję winna była współdziałać z niezależnymi od jej przyzwolenia organami realizującymi poszczególne funkcje władcze. Nieliczni skłonni byli podążyć w odmiennym kierunku, zgodzić się na zasadę zwierzchnictwa fikcyjnego zdaniem innych narodu-ludu i przeszczepiać model amerykański, wykluczając możność uznania głowy państwa za „człowieka jednej partii”. W ich opinii model ten dostatecznie utwierdzał nadrzędność „czynnika rządu”, ważną dla państwa „świeżo zbudowanego”, niemającego „tradycji politycznej nowożytnej (a w szczególności takiego hamulca przeciwko nadużyciom, jakimi są w Anglii wiekami wyrobione obyczaje polityczne parlamentu, więcej tam znaczące, aniżeli u nas pisana Konstytucja)”, państwa narażonego „na ataki z zewnątrz”, nieposiadającego „sprężystej administracji, złożonego z ziem o różnej kulturze, niejednolitego narodowo i wyznaniowo, rozbitego na kilkanaście, czy nawet kilkadziesiąt zajadle zwalczających się partii i partyjek, złożonych z wyborców żywionych frazeologią, nastrojami i demagogią”. Takie państwo potrzebowało „w podwójnej mierze, jak wszystkie inne, silnego czynnika «zwierzchniczego»”, który miał jednak „występować rozjemczo między partiami, nadzorować biurokrację i sejm, usymbolizować w sobie wspólny interes państwowy, bronić go na wewnątrz i na zewnątrz”, korzystając z inicjatywy ustawodawczej (realizowanej za pośrednictwem rządu), ale posiadając jedynie veto zawieszające i uprawnienie do wydawania dekretów z mocą ustawy w okresie zamknięcia lub rozwiązania izb, nieposiadającego natomiast prawa sankcji ustaw, a co za tym idzie niezdolnego bronić interesu państwa przed dyktatem politycznym ciała przedstawicielskiego. Wprawdzie dla przedstawicieli tego nurtu „zwierzchnik” miał być „widocznym dla wszystkich symbolem państwa, obrońcą interesów upośledzonych, a hamulcem dla dążności odśrodkowych”, miał „myśleć i działać w duchu racji stanu, sprowadzać do właściwej miary interesy różnych cząstek zbiorowego społeczeństwa”, a nawet mógł w pewnych przypadkach „rozwiązać parlament i w razie potrzeby odwołać się do całego ludu”, przecież był on już organem ludu lub narodu jako aktualnego zwierzchnika, a nie państwa jako osoby lub porządku prawnego. Nie był on już ostatecznym arbitrem w sporach między legislatywą i egzekutywą, skoro był w pierwszym rzędzie prezentowany jako zwierzchnik egzekutywy; nie mógł wyznaczać następcy, orzekać o ważności wyborów, ani być „nieodpowiedzialny przez czas urzędowania”, bo uprawnienia te uzasadniać miały jego dyktaturę lub fundować błędną prezydentokrację przeczącą „dualizmowi demokratycznemu” bronionemu przez Estreichera wraz z Bukowieckim i Carem. Konserwatysta przyjmujący tę opcję odchodził od dominującego stanowiska, godząc się przypisać władzę przedmiotową narodowi-ludowi nie tylko „źródłowo”, ale i aktualnie, uznając owego zwierzchnika za stałe źródło identycznej legitymacji głowy państwa i ciała przedstawicielskiego, skoro w razie konfliktu między nimi i rozwiązania jednej z izb lub obu wynik ponownych wyborów mógł rozstrzygać nawet „o pozostaniu lub ustąpieniu Prezydenta państwa”[45]. Izby mogły nie tylko przełamać veto prezydenta, uchwalając po raz drugi tę samą ustawę, ale również – w razie podobnego ich składu po wyborach – niejako „obalić” głowę państwa, zmusić ją do złożenia urzędu przez powołanie się na „wolę suwerennego elektoratu”[46]. Propozycje składane przez polskich konserwatystów w okresie międzywojennym, z pewnością niebędących „zagrzęźlakami” ni „antykwarystami”, niebroniących „zadawnionej” konstytucji jako „naturalnej”, nie były „modernizacyjnymi” w sensie oczekiwanym dzisiaj, zwykle nie wiązały się bowiem z bezkrytyczną akceptacją prymatu parlamentu jako ciała reprezentującego różnorodność społeczeństwa. Ale właśnie ten element, wyczulający na rolę całości politycznej, państwa, stawał się w ich ujęciach „nowoczesnym”, jako że nie był on uwzględniany wcześniej, brakowało go nie tylko u schyłku I Rzeczpospolitej, ale i u zarania II Rzeczpospolitej. Czy dzisiaj ten „nowoczesny” element, jaki pojawił się w nowożytnej Europie zostanie dostrzeżony dzięki przypomnieniu konserwatywnych krytyk „modernizacji” kojarzonej z tym, co indywidualne, różnorodne i dlatego różnicujące podmioty pozostające w ramach państwa jako politycznej całości? Oto jedno z najistotniejszych pytań, jakie zadają autorzy książek podobnych do tej. Niech zaprezentowany tekst[47] będzie potraktowany jako przyczynek do wstępnych poszukiwań odpowiedzi na nie.
Pierwodruk: Drogi do nowoczesności. Idea modernizacji w polskiej myśli politycznej, Ośrodek Myśli Politycznej, Kraków 2006, s. 131-159
[1] Wymieniamy tylko najbardziej problematyczne punkty odniesienia, choć z pewnością nie należy zapominać o kolejnych, pojawiających się w innych obszarach, jak właściwy wiekowi XIX „uczuciowy” raczej niż rozumowy charakter aktywności politycznej, tak istotny dla wyborców coraz powszechniej uczestniczących w elekcji członków rozmaitych ciał przedstawicielskich, czy – by użyć przykładu z obszaru jeszcze bardziej odległego – rola jednostki i społeczne zastosowanie jej projektów albo mesjaniczne posłannictwo narodu, kwestie ważne w okresie romantyzmu (zagadnienia związane ze stosunkiem polskich konserwatystów do ostatniego z wymienionych zagadnień przedstawiałem szerzej w tekście Kilka uwag o stosunku polskich konserwatystów do dziedzictwa romantycznego, [w:] Narody i historia, red. A. Rzegocki, Kraków 2000, s. 79-105, przedrukowanym w niniejszym tomie). [2] Żywotność tego stereotypu sprawia, że historycy idei nieidentyfikujący myśli zachowawczej z odpowiedzią na rewolucję francuską, zazwyczaj poszukują innego negatywnego punktu odniesienia dla konserwatyzmu. Stawiając generalną tezę dotyczącą genezy konserwatywnej myśli, nie postawy, i stwierdzając „elementarną niesamodzielność konserwatyzmu”, Marcin Król wskazał ongiś, że „myśl konserwatywna jest zbędna, dopóki trwa „dawny porządek”. Pojawia się wtedy, kiedy występuje zagrożenie wobec dawnego porządku, jest więc zawsze reakcją na myśl przeciwną lub na odpowiednio niebezpieczne, rewolucyjne działania. Żeby był konserwatyzm, najpierw musi pojawić się socjalizm, rewolucjonizm. Musi dojść do wyzwania. Zatem: pojawienie się myśli konserwatywnej jest równoczesne z pojawieniem się myśli socjalistycznej (czy, jak to wówczas mówiono: demokratycznej)” (Konserwatyści a niepodległość…, s. 7). Zauważmy, że polski konserwatyzm rodził się nie tyle jako wyraz sprzeciwu wobec radykalnych nurtów polskiej myśli politycznej (choć jego zwolennicy na emigracji, którzy spory polityczne czasów konstytucyjnych unosili na emigrację, podejmowali polemikę z radykalnymi demokratami, kształtując swe koncepcje rzeczywiście mimo odmiennych propozycji politycznych przeciwników), ile jako styl myślenia opozycyjny wobec nowożytnej koncepcji państwa, nie tej, którą przedstawiali w swych pracach radykalni demokraci, ale tej, którą realizowały rządy zaborcze, negujące autonomiczne instytucje, uderzające w to, co dla Polaków było najcenniejsze – w religię i tradycje, obyczaje i zasady etyczne, prywatność i odrębności prowincjonalne, szczególne relacje między dworem i wsią oraz samodzielność i własność rodzinną. Problem w tym, że nie tylko socjalizm, ale i liberalizm kojarzyli zachowawcy z demokratyzmem, oraz w tym, że krytykowali oni tendencje właściwe „nowoczesnemu państwu” budowanemu przez mocarstwa rozbiorowe, znajdując w nich zagrożenie dla odrębności narodowej Polaków. Wyzwaniem był dla nich nie tyle socjalizm-demokratyzm, ile nowożytny absolutyzm monarszy lub „demokratyczny”, nie tylko rewolucyjna metoda kształtowania rzeczywistości, ale wszelkiego rodzaju „konstruktywizm polityczny” (od którego nie stronili także liberałowie zwłaszcza XIX i XX w.) powodujący się ideami oświeceniowymi, epatujący „zasadą reprezentacji” wyłącznie opinii jednostek, w istocie upodabnianych do siebie przez rozszerzającą zasięg swego oddziaływania władzę polityczną, za nic mającą tożsamości wspólnot zakorzenienia, od rodzin i Kościołów poczynając, na narodzie kończąc. [3] Postawa ta, kojarzona zazwyczaj z pozycją tradycjonalistów (kontrrewolucjonistów) szukających uzasadnienia dla sprzeciwu wobec jakiegoś wydarzenia, właściwa nade wszystko autorom eksponującym twórczą rolę Boga w momencie kreacji poszczególnych narodów, nie była natomiast właściwa głównym reprezentantom polskiej myśli zachowawczej XIX w. Z ich punktu widzenia Andrzej Maksymilian Fredro uzasadniał konieczność zachowania stanu istniejącego, którego zasady były w istocie „źródłem nierządu i upadku”, a nie „rękojmi wolności” (zob. szerzej S. Tarnowski, Stan i charakter literatury politycznej polskiej w wieku XVII, b.r. i m.w., s. 10 i n.). Tymczasem, jak pisał Henryk Lisicki, „niczym nieumiarkowana pogoń za nieograniczoną i nieokreśloną wolnością nie dopuściła w Polsce skupienia i ustalenia na jednym miejscu najszczuplejszego nawet wymiaru władzy jako węgielnego kamienia całego układu. Z obawy uszczerbku swobód rozpraszano władzę na atomy, za czym szło rozproszenie odpowiedzialności za straż i kierunek rzeczy publicznej i chroniczna niemoc rządu; nie powstała wówczas silna tradycja interesu narodowego, zaginęła zdolność i umiejętność rządzenia. Przy najgłębszym przekonaniu o potrzebie reformy, przy najlepszej ku temu woli, sejm czteroletni zaślepiony miłością swobody rozpoczął dzieło od rozbicia wznoszącego się rządu tak niezbędnego dla ubezpieczenia zagrożonego bytu, a straciwszy wiele czasu na pisaną zaledwie zdobył się naprawę, dla której nie przysposobił fundamentów i filarów” (Z. Lisicki, Antoni Zygmunt Helcel…, t. I, s. 55). [4] Konserwatyzm pojawiał się tedy, a jego zalążki znajdujemy w publicystyce okresu stanisławowskiego, jako wyraz sprzeciwu wobec roszczeń rozumu ludzkiego, zdolnego wedle własnych miar porządkować rzeczywistość, wyprzedzającego istniejący porządek, władnego falsyfikować zadawnione i sprawdzone przez czas instytucje, autorytety, normy etyczne i prawne. Myśl konserwatywna z konieczności ujawniała się w kilku obszarach. W filozofii odwoływała się do tradycji scholastycznej lub przyjmowała postać nieufnego wobec rozumu tradycjonalizmu negującego racjonalizm właściwy „wiekowi światła”, z czasem także kantyzm, heglizm i ontologizm. W jurysprudencji kwestionowała pomysły kodyfikacyjne ujednolicające system normatywny, broniła różnorodności praw zwyczajowych ograniczających wolę władców oraz wskazywała granice prawodawstwa usiłującego zawłaszczyć pole tradycyjnie zajmowane przez obyczajowość. W ekonomii negowała nie tyle swobodę konkurencji i próby absolutyzowania własności i wolności, co trendy wiodące do zniszczenia własności ziemskiej. W myśli politycznej wreszcie ogniskowała się na sprzeciwie wobec głównych idei oświeceniowych: uprawnień przyrodzonych jednostki, obejmujących także wcześniejsze niż wszelkie prawo przedmiotowe uprawnienie do stanowienia norm wedle miar akceptowanych przez wyzuty z odniesień wspólnotowych podmiot, umowy społecznej czyniącej tradycyjną wspólnotę jedynie zespołem jednostek wyposażonych w niezależną od społecznej tożsamość, prawa jako rezultatu konsensu zawartego przez aktualnie działające siły polityczne albo ekspresji woli władcy, wreszcie wolności, kojarzonej z uprawnieniami i dlatego przeciwstawianej z jednej strony prawu i normom etycznym, z drugiej dominującym wzorcom wspólnotowym, z trzeciej zaś politycznej władzy. Niemal wszystkie te aspekty czyniły „modernizacyjnie” nastawionych, bo akceptujących Konstytucję 3 Maja zachowawców wyraźnie „antymodernizacyjnymi” z perspektywy bliskiej większości publicystów XIX, a zwłaszcza XX i XXI wieku. [5] Uwzględnienie tej zależności pozwala lepiej zrozumieć powód, dla którego konserwatysta afirmował dzieło Sejmu Wielkiego, gdy po utracie państwa, zerwaniu ciągłości polityczno-prawnej i poddaniu członków jednego narodu co najmniej trzem różnym reżimom prawnym, Ustawa Zasadnicza stawała się aktem naprawy ustroju, próbą wzmocnienia władzy centralnej kosztem nie tyle wolności, ile rozpasania szlachty i magnaterii polskiej; próbą przywrócenia rzeczywistej, chrześcijańskiej konstytucji skażonej błędami i uwzględnienia w niej czynników przeciwdziałających anarchii jednostek i grup. [6] S. Koźmian, Rzecz o roku 1863, t. II, Kraków 1895, s. 7. „Dla społeczeństwa podbitego i państwowo upadłego, najwznioślejszym i najszczytniejszym celem jest odzyskanie niepodległości, ale najpierwszym obowiązkiem być musi zachowanie bytu narodowego. Środek tutaj, będąc warunkiem niezbędnym, tak dalece zespolony jest z celem, że ktoby chciał wyzuć się z pierwszego dla dopięcia drugiego, poświęciłby oba i działałby wbrew powołaniu społeczeństwa, nie tylko zgubnie, ale niszcząco. Gdyby zatem siłą ożywczą stały się dla społeczeństwa, które przestało być państwem, myśl i dążenie do niepodległości pochłaniające byt narodowy, siła ta zamiast twórczą, byłaby niweczącą cel ze środkiem, bo byt narodowy jest warunkiem koniecznym” (tamże). [7] „Prekonserwatywna” negacja dogmatyzmu, choć w innym zmierzała kierunku i inną posiadała treść, kontynuowała linię wyznaczoną przez „republikanckich” krytyków dzieła Sejmu Wielkiego, łącząc się ze świadomie artykułowanym hasłem walki o zmianę polityczną (hasłem więc akceptującym modernizację) i nadziejami pomocy w realizacji aspiracji politycznych ze strony Francji, Austrii, Prus lub Rosji. Okres emocjonalnego sprzeciwu był jednak o tyle ważny, że wówczas kształtowała się cecha myśli zachowawczej nieobecna zgoła u apologetów zadawnionych praw kardynalnych, która miała trwać przez cały okres zniewolenia: myśl o legalnej władzy mitygującej anarchiczne poczynania jednostek; myśl o władzy zrazu narodowej, bo taka w okresach względnej niezależności mogła istnieć i bronić bytu narodowego, potem myśl o władzy porządkującej, nieznoszącej odrębności narodowej Polaków z racji podobieństwa kulturowego, własnego „politycznego interesu” albo tylko „prawnomiędzynarodowego legalizmu”. [8] H. Lisicki, Antoni Zygmunt Helcel…, s. 201. [9] F. Kasparek, Prawo polityczne ogólne z uwzględnieniem austryjackiego razem ze wstępną nauką ogólną o państwie, Kraków 1881, t. II, s. 122. [10] Oba rodzaje absolutyzmów stawiały przecież wolę człowieka „ponad Bogiem” jako „źródłem wszelkiej władzy”, wolę, „która z natury rzeczy najwyższą prawdą ani powagą nie jest i być nie może” (Deputowani polscy na drugim sejmie 1849, „Przegląd Poznański” 1849, t. IX, s. 722); zob. nadto Deputowani polscy w izbach berlińskich…, s. 188 i n. [11] P. Popiel, Montalembert i Antoni Zygmunt Helcel, [w:] tegoż, Pisma…, s. 425 i 16. Podobne tezy znajdujemy w tekstach ultramontanów (zob. np. J. Koźmian, Rzeczy włoskie…, s. 603; J. Feliński, Teokracya i Cezaropapizm…, s. 64). [12] J. Koźmian w „Przeglądzie Poznańskim” 1848, t. VIII, s. 191. [13] J. B. Oczapowski, Władza i układ Państwa. Zarysy Polityki i porówn. Prawa Konstytucyjnego, Kraków 1875, s. 16-17. [14] „Czas”, 7. II. 1866. [15] Stwierdzenie to problematyzuje tezę, iż przywódcy endecji, uważający się „za ludzi związanych z cywilizacją zachodnią, co pociągało za sobą w owym czasie [tj. w okresie międzywojennym – przyp. B.Sz.] akceptację liberalnego modelu państwa”, upatrywali w indywidualistyczno-demokratycznym modelu ustroju „przeciwieństwo konserwatywnych monarchii”, tezę sugerującą negację przez konserwatystów „pozytywnego wzorca ustrojowego”, jakim dla wielu z nich była Anglia, i akceptację przez endeków stanowiska przeciwstawnego wizjom proponowanym przez homogeniczne środowisko konserwatywne, opowiadające się za monarchią (K. Kawalec, Wizje ustroju państwa w polskiej myśli politycznej lat 1918-1939. Ze studiów nad dziejami polskiej myśli politycznej, Wrocław 1995, s. 53). Jak się wydaje, kontrowersja między konserwatystami i narodowymi demokratami miała fundament daleko głębszy, dotyczyła bowiem problemu władzy; Jaworski w polemice z Dmowskim podnosił znacząco, że endek „nie czuje, że społeczeństwo nie może istnieć bez rządu, że bez rządu, bez władzy nad sobą zrzeszenie ludzkie jest anarchicznym zbiorowiskiem. Nie czuje także, że rząd, to odpowiedzialność”. Rozchodzi się z konserwatystą w istotnym miejscu, skoro w „konsekwencjach jego myślenia nie jest wykluczonym zasadniczo i kategorycznie stan, w którym społeczeństwo byłoby bez rządu lub z rządem osłabionym do minimum”. Dmowski nie obawia się stanu bezrządu, natomiast „uderza w instynkty i szuka w nich odgłosu na swój apel. Instynkt zawiści jest najłatwiejszym do poruszenia, na nim też «nowożytni» politycy «wychowują» masę, za nic mając odpowiedzialność za państwo” i istnienie władzy niezależnej od „poklasku tłumów” kierujących się instynktem (P. Dmowski o konserwatystach. Roman Dmowski: ‘Upadek myśli konserwatywnej w Polsce’, Warszawa 1914, Kraków 1914, s. 13). [16] Cyt. za: „Dziennik Poznański”, dodatek do nr 1 z 1. I. 1916. [17] A. Peretiatkowicz, Kryzys parlamentaryzmu i Konstytucja Polska z 1935 r., [w:] tegoż, Studia prawnicze, Poznań 1938, s. 145. Problem cezaryzmu „z narodu wyrosłego i w istocie swej jedno z nim tworzącego”, będącego typem „rewolucyjnej władzy cezara-uzurpatora”, który legitymację opierał na sile, nie na prawie, zyskał wielkie znaczenie w debatach konserwatystów. Opcja cezarystyczna bliska była nielicznym. Jej eksponentem był m.in. anonimowy autor tekstu Legitymizm a cezaryzm, z którym polemizował Władysław Glinka, wskazując, że choć „Ludwik XIV był potomkiem i następcą długiego szeregu królów dziedzicznych z Bożej łaski”, to „w istocie był tyranem i skutki tego wypadły dla Francji fatalnie”. Uchylając się jednak od odpowiedzi na pytanie, czy realizował z tego powodu raczej ustrój cezarystyczny niż monarchiczny, Glinka daje przeciwstawny przykład Mussoliniego twierdząc, że stał się on „dyktatorem Włoch drogą typowo cezarystycznego zamachu stanu”, a jednak „prawowita władza w osobie króla uznała go”, na domiar jego „właściwa prawowitość” polegać miała na tym, „że gdy zjawił się w Rzymie na czele swej drużyny naród włoski samorzutnie, a bez żadnych formalności głosowania, zrozumiał i uznał, iż w nim jest ocalenie, jedyny ratunek nad przepaścią, nad którą stało państwo. Będzie w historii wielkim Mussolini, ale będzie też wielkim i Wiktor Emanuel III, który stał się w owym momencie wyrazicielem, natchnionym przez Boga, instynktu samozachowawczego narodu włoskiego”. W końcu, na pytanie, czy Mussolini rządzi jak tyran, Glinka odpowiadał: „Z punktu widzenia prawa pisanego – tak, ale z punktu widzenia prawa moralnego, tj. dobra swej ojczyzny – nie, gdyż pracuje dla jej pomyślności, wielkości i moralności, a więc zgodnie z wolą Bożą”. Obok tego porównania autor przywołał jeszcze jeden charakterystyczny argument, mianowicie, że oceniony chwilę wcześniej negatywnie Ludwik XIV uznał był detronizację Jakuba II Stuarta, a zarazem legalność władzy sprawowanej przez Cromwella (Z dyskusji o monarchizmie, „Pro Fide, Rege et Lege” 1926, r. I, s. 49-51). [18] Zespół „Polityki”, Polska idea imperialna, Warszawa 1938, s. 18-19 i 9-10. [19] F. Potocki, zarzucając endecji zamiar przeszczepienia do Polski rozwiązań faszystowskich, pisał: „wyrzec się parlamentaryzmu byłoby skokiem w ciemność i pójściem na rękę absolutyzmowi z lewa lub z prawa, do czego nikt ochoty nie ma, a raczej mieć nie powinien. Chirurgia dyktatorska – pisał – jest operacją będącą zazwyczaj gorszą od samej choroby: żaden rozumny człowiek życzyć jej ojczyźnie swej nie może i nie powinien, bo w obecnych zwłaszcza czasach nikt powiedzieć nie może, jaka ta dyktatura będzie i czym za nią trzeba będzie zapłacić i komu” (Przerost parlamentaryzmu, „Czas”, 29. I. 1926). [20] Ocenę taką formułował w skrajnej postaci A. Chrząszczewski, zwracając uwagę, że jest to „najmniej wolnościowa forma rządów ze wszystkich form systemu reprezentacyjnego, jest bowiem formą despotji, despotji większości parlamentarnej, która zachłannie wyciąga rękę po wszystkie środki potęgi państwa. Jest szczególnie silną formą despotji, bo odpowiedzialność za nią na wielu się rozkłada, podczas kiedy przy jedynowładztwie całkowicie obciąża jednego” (Od sejmowładztwa do dyktatury. Studjum polityczno-porównawcze, Warszawa 1930, s. 18-19). Zob. nadto tegoż Zmierzch Parlamentaryzmu, Warszawa 1923, s. 18 i n. [21] W ocenie zachowawców obie propozycje w istocie niewiele się różniły, o czym świadczą nie tylko wypowiedzi krytyków Małej Konstytucji z 1919 r., oddającej pełnię władzy legislatywie, i Konstytucji marcowej, wprowadzającej jedynie pozorne zmiany, ale również uwagi Estreichera, iż przy sejmokracji, którą zaprowadziła ustawa zasadnicza z 1921 r., deklarująca ustrój parlamentarno-gabinetowy, „ministrowie są lalkami w ręku stronnictw, oglądającymi się na kliki partyjne, skarbiącymi sobie ich łaski kosztem państwa i zmienianymi za podmuchem niełaski. Panuje najgorsza forma dworactwa: dworactwo przy boku demagogów, o wiele jeszcze zgubniejsze dla państwa, jak dawne dworactwo przy monarsze” (Odpowiedź na ankietę konstytucyjną…, „Nowe Państwo” 1931, nr 3, s. 22). [22] A. Rembowski, Nasze poglądy polityczne w roku 1818 (Konstytucya, Monarchizm, Sejm, Opozycya), [w:] tegoż, Pisma, t. I, Warszawa 1901, s. 76-78 i 81. O ile Konstytucja 3 Maja urzeczywistniała „dawne narodowe pragnienia”, konstytucja Księstwa Warszawskiego była „jedynie wyrazem woli i przeświadczenia mocarza, który Księstwo powołał do bytu i utrzymywał swym potężnym wpływem”. Zakorzeniona w pomysłach francuskich nosiła znamiona „samowoli bądź to zgromadzeń prawodawczych, bądź władzy wykonawczej: i w deklaracji praw człowieka, i w konstytucjach Napoleońskich nie było miejsca dla swobody indywidualnej (…). Rozszalały terroryzm narodowych zgromadzeń lub bezduszność centralizacji administracyjnej trzymały w żelaznych okowach wolność obywatela; nic dziwnego więc, że z chwilą upadku Napoleona wystąpiło na jaw pragnienie wyswobodzenia się spod uciążliwego jarzma oraz zapewnienia myślom, sumieniu i działaniom jednostki więcej niezawisłości i swobody, niż zapewniały rewolucyjne i Napoleońskie rządy”, i wówczas dopiero mogła zostać zaprowadzona monarchia konstytucyjna, wskazywana przez Constanta, a za nim przez Czartoryskiego (tamże, s. 83). [23] Na znaczenie tej konstytucji dla polskiego dziedzictwa zwracali uwagę liczni zachowawcy: K.W. Kumaniecki, wskazując dwie „śmiertelne choroby szlacheckiej” Polski, „niezdrowe pojmowanie wolności jako swawoli” i „chorobliwą obawę przed «absolutum dominium»”, podnosząc, że „z obu tych chorób wyrosło liberum veto i doktryna o złotej wolności”, a w końcu „gonienie za popularnością” jako „charakterystyczna cecha rządów w Polsce”, zauważał, iż skutkiem tego było „osłabienie rządu, zniszczenie wszelkiej jego powagi, co w związku z bezsilnością sejmów, ze swawolą, kryjącą się pod płaszczykiem obrony wolności, prowadziło do marazmu i anarchii”; reformy Sejmu Wielkiego były „wyrazem walki przeciwko tym chorobom życia publicznego w Polsce, a konstytucja 3-go maja ukoronowała to dzieło przez usunięcie tych wszystkich instytucji prawno-politycznych, które wyrosły na poprzednim chorobliwym gruncie” (O stanowisku rządu, [w:] O naprawę Rzeczypospolitej, Kraków 1922, s. 45-46). [24] A. Rembowski, Nasze poglądy…, s. 78, 105, 73 i 85. [25] L. Wodzicki, Austrya w chwili przesilenia, „Przegląd Polski” 1866, t. I, s. 594. Na związki inicjatorów środowiska „stańczyków” z emigracyjnymi konserwatystami, także gdy idzie o refleksję ustrojową, zwraca uwagę J. Moszyński (Obrachunek z „Rzeczą” p. Stanisława Koźmiana „O roku 1863”, z jej Autorem i z tegoż przyjaciółmi, Kraków 1895, s. 12 i n.). [26] H. Wodzicki, Renan o monarchii konstytucyjnej we Francyi, „Przegląd Polski” 1870, t. XVII, s. 125-126. [27] L. Wodzicki, Austrya w chwili przesilenia, s. 594. [28] L. Wodzicki, Sprawa ustawy wyborczej w Galicyi, „Przegląd Polski” 1866, t. II, s. 431. [29] Oceniając Konstytucję marcową, Jaworski zwracał uwagę, że pobiła ona „rekord «postępowości»”, skoro o wszystkim decydować miała „chwilowa większość parlamentarna” (Rząd, [w:] Nasza Konstytucja, s. 69-76), zaś M. Bobrzyński podnosił, że rzeczywistość przez ustawę tę porządkowana przypominała charakterystyczną dla schyłku I Rzeczypospolitej: „Jeżeli w obecnym sejmie nie przyszło do postulatu jednomyślności i do zrywania obrad, to brak zgodnej większości i uciekanie się do sztucznych koalicji stronnictw sprawia, że nawet małe stronnictwa, grożąc zerwaniem koalicji, udaremniają najzbawienniejsze projekty. Zbyt wiele stronnictw każdy projekt mierze nie tym, czy korzystny jest dla państwa, lecz tym, czy interesowi stronnictwa pomaga, czy szkodzi, a naprawie administracji stawiają stronnictwa przeszkody, aby sobie wpływ na jej słabe organy ułatwić. Nie uchronił się też sejm w pierwszych swoich latach od gorszącej korupcji i prywaty, tylko że teraz nie uprawiali jej możnowładcy, lecz te czynniki, które świeżo do stołu zasiadły” (Uwagi nowe, [w:] Dzieje Polski w zarysie, t. II, Warszawa 1927, s. 328). [30] S. Estreicher, Zasada zwierzchnictwa narodu, [w:] Nasza Konstytucja, s. 39. Sapieha w krótszej formie ujmował diagnozę, upatrując „główną wadę naszej Konstytucji w skoncentrowaniu wszechwładzy w rękach Sejmu” (Konstytucja racji stanu, Warszawa 1930, s. 10). Tenże autor dodawał, że twórcy konstytucji błądzili biorąc „wzory z zewnątrz, nieodpowiadające potrzebom danego społeczeństwa lub czerpali je z abstrakcyjnych doktryn, nie wypróbowanych przez życie”. Konstytucja marcowa była „owocem takiej właśnie pomyłki”, jako „zapożyczona w głównych swych rysach z wzoru francuskiego, a tym samym oparta na przesłankach, jakie u nas nie istnieją, na przesłance dużej dojrzałości politycznej społeczeństwa, na jego jednolitości etnicznej, na istnieniu rutynowanej i scentralizowanej hierarchii administracyjnej” (Odpowiedź na ankietę…, s. 14). Mackiewicz pisał, że „Sejm chce robić wszystko w państwie. Gdyby temu nie stały względy techniczne na przeszkodzie, plenum Sejmu gotowe jest objąć i przelać na siebie atrybucję i funkcje każdego policjanta w naszym państwie. Sejm dąży bezwzględnie do tego, aby każda sprawa ważniejsza przeszła przez niego i przez jego komisje” (Obrona prowincyj i Senatu, „Dziennik Poznański”, 30. X. 1920). Kilkanaście lat później zwracał natomiast uwagę, że „parlamenty są bardziej uparte, zazdrosne i bardziej zaciekle bronią swoich nadużyć, niż najgorsi z monarchów”, że wiążą one dwa kierunki właściwe nowożytnym państwom, omnipotencję organów stanowiących prawo i centralizację administracyjną, wymuszającą postępy biurokratyzmu (Nauki dla Polski z tragikomedii francuskiej płynące, „Słowo”, 9. XI. 1934). Wszyscy powtarzali argumenty znane zachowawcom świadomym następstw rozwiązań wprowadzanych w III Republice francuskiej, szczególnie Rembowskiemu, który wskazywał, że „rewolucje i przewroty wpłynęły na to, że organ prawodawczy uczuł się [we Francji] zwierzchniczym spadkobiercą monarchizmu, a w przeświadczeniu, że on uosabia cały naród, zdradzał na każdym kroku zachcianki autokratyczne w wyższym stopniu niż napoleoński imperializm. Wobec parlamentu rzeczypospolitej nie mogło też być mowy o niezbędnej samoistności rządu. Podejrzliwość i zwierzchnicze zachcianki skłaniały parlament do nieustannego wdzierania się w głąb administracji i do ciągłego jej dezorganizowania. Wobec zaś takiego postępowania mogło się zdawać, że parlament chce być nie tylko organem prawodawczym, lecz i administracyjnym mimo wzajemnej nienawiści, nieubłaganego zwalczania się i eksploatowania publicznego dobra w imię egoizmu przez wszystkie stronnictwa masowe (Projekta reformy konstytucyi francuskiej, [w:] tegoż, Pisma, t. II, Warszawa 1902, s. 226-228). [31] „Państwo – pisał w związku z tym Piasecki – musi zwalczać kryzys własnej woli – ustrój musi tworzenie się woli państwowej ułatwiać, a jej działanie, to jest rządzenie, udoskonalać (…). Polityczny kierunek musi być jeden. W ciele zbiorowym, jakim jest parlament, nie ma innej drogi ustalania polityki jak tworzenie zwartej większości. Parlament polski budowano jak miniaturę narodu. Chciano, aby w nim znalazły wyraz wszystkie prądy i tendencje polityczne przejawiające się w społeczeństwie, a jednocześnie, by ten sam parlament społeczeństwem rządził. To była wielka omyłka. Jedno i to samo ciało nie może spełniać roli wolnej trybuny dyskusyjnej i podmiotu woli zbiorowej” (Zagadnienie Senatu Polski współczesnej. Materjały i opinje, Warszawa 1931, s. 89). [32] Zob. opinie M. Bobrzyńskiego, oceniającego krytycznie narodowych demokratów za przyjmowanie „wielu z postulatów ugrupowań klasowych”, formułowanie „demagogicznego programu” i zgodę na „tworzenie Rządu parlamentarnego na podstawie związku kilku stronnictw tworzących w Sejmie razem większość i delegujących do Rządu swoich członków według liczby posłów należących do stronnictwa”. Ich i całej konstytuanty „wstręt przed Rządem, któryby postulaty klasowe odłożył na rzecz postulatów państwa”, był tak wielki, że zdecydowano o przyjęciu Małą Konstytucję, odbierającej głowie państwa „wszelką samodzielność i redukującej ją oprócz reprezentacji do prostego narzędzia i wykonawcy woli sejmowej” (Wskrzeszenie Państwa Polskiego. Szkic historyczny, t. II: 1919-1923, Kraków 1925, s. 49-50 i 102-103). [33] Przeciw „konstrukcji naczelnych władz Rzeczypospolitej, wzorowanej na ustroju wielkich demokracji Zachodu”, podanej przez tę Ankietę zwracała się nie tylko „konstrukcja zaznaczona w deklaracji rządu Paderewskiego”, ale i projekt narodowej demokracji, który „opierając się w ogóle na projekcie Ankiety nie poszedł jednak za jej konstrukcją równorzędnego Izbie poselskiej Senatu, lecz z deklaracji rządowej przejmując Straż praw”, jej skład i kompetencje „układał tak, aby nie była podporą, lecz raczej ograniczeniem władzy Prezydenta” (M. Bobrzyński, tamże, s. 218-222). Zauważmy na marginesie, że związany z endecją przewodniczący komisji konstytucyjnej E. Dubanowicz, następnie zwolennik monarchii konstytucyjnej, uzasadniał rozwiązania przyjęte w Konstytucji marcowej pisząc, że pozwalają one na zbudowanie „państwa mocnego, wolnego i potężnego” dzięki uznaniu „jak najrozleglejszego prawa wyborczego, jak najdalej posuniętej zasady odpowiedzialności Rządu wobec Sejmu” oraz ograniczeniu „składu i kompetencji Senatu”, niespotykanym „w żadnym państwie”. Dubanowicz nie zauważał jednak, że jeśli – jak twierdził – izba wyższa ma jedynie pozostawiać niższej „czas do namysłu”, nie odgrywając istotniejszej roli w stanowieniu prawa, to „Rząd stojący wobec Izby nie miarkowanej przez Senat będzie prostym narzędziem Izby, która stanie się w ten sposób nie tylko ustawodawczą, ale i rządzącą” (tamże, s. 223-224). [34] M. Bobrzyński, Wskrzeszenie Państwa Polskiego…, s. 233-234. [35] M. Bobrzyński, Dzieje Polski w zarysie…, s. 67. [36] Cat (S. Mackiewicz), Mój artykuł kandydacki, „Słowo”, 1. XI. 1938. [37] Odpowiedź na ankietę konstytucyjną P. Piotra Dunin-Borkowskiego, [w:] Ankieta konstytucyjna Sejmu R.P., Warszawa 1931, t. I, s. 33-51). Zob. W. Władyka, Działalność polityczna polskich stronnictw konserwatywnych w latach 1926-1935, Wrocław i in. 1977, s. 147-149. [38] S. Estreicher, Michał Bobrzyński, Warszawa 1936, s. 28 i n. [39] J. Bobrzyński, Sprzeczności idei demokratycznej, Warszawa 1929, s. 56-57. [40] Zob. w szczególności A. Piasecki, Sprawozdanie z ankiety przygotowawczej do reformy konstytucji odbytej w dniach 30, 31 lipca i 1 sierpnia 1928 r. w Warszawie na zaproszenie Pos. płk. Walerego Sławka Prezesa Klubu Bezpartyjnego Bloku Współpracy z Rządem pod przewodnictwem Pos. Prof. Wacława Makowskiego, Warszawa 1928, s. 9. Peretiatkowicz zwracał uwagę, że „cezaryzm demokratyczny”, który stał się podstawą rządów Salazara, Mussoliniego i Hitlera, łączy „zasadę jedynowładztwa z zasadą zwierzchnictwa narodowego, faktyczną władzę jednej osoby” z formami, a niekiedy „pozorami demokracji. Faktyczna bowiem dyktatura jednej osoby stara się tu zawsze o uzyskanie w jakiś sposób sankcji woli narodowej”, zazwyczaj odwołując się do plebiscytu, w każdym przypadku uznając, że faktyczny władca jest odpowiedzialny „jedy-nie przed narodem” (Konstytucja, „Przegląd Współczesny” 1935, t. LII, nr 154, s. 221-222). [41] E. Sapieha, Konstytucja racji stanu…, s. 10-12. [42] A. Peretiatkowicz, Konstytucja…, s. 222-223. [43] G. Groeger, Dyktatura ex lege jako możliwe rozwiązanie problemu rewizji konstytucji, „Ruch Prawniczy, Ekonomiczny i Socjologiczny” 1929, r. IX, s. 65-67. [44] E. Sapieha, Konstytucja racji stanu…, s. 114. [45] Odpowiedź na ankietę konstytucyjną prof. dr. Stanisława Estreichera, [w:] Ankieta konstytucyjna Sejmu R.P., s. 19-25. [46] Tamże. Honorując
następstwa niejednoznacznie ujmowanej zasady zwierzchnictwa ludu, mimo
deklaracji o konieczności utrzymania zasady jednolitości władzy w konstrukcji
pozycji ustrojowej głowy państwa, Estreicher nie godził się na „cezaryzm
demokratyczny”, ale znajdował poza organami legislatywy i egzekutywy czynnik
bardziej fundamentalny. Jego stanowisko jednak ujawniało problematyczność
zachowania zasady jednolitości władzy w ustroju republikańskim, o ile
kojarzonym nazbyt jednoznacznie z zasadą zwierzchnictwa ludu, choćby
aktywizowanego przez głowę państwa, ale przecież „stale gotowego” władczo
rozstrzygnąć spór między jego w istocie organami. Tym samym „Naród”, uznany
przez Jaworskiego jedynie za „personifikacyjną fikcję”, stawał się aktualnym
zwierzchnikiem, zdolnym do działania na wezwanie swego organu, a nie tylko
instancją wskazującą piastunów pewnych funkcji, wyposażającym we władzę swoje
organy, a nie działające w nich osoby. Pewne elementy tego stanowisko odnaleźć
można [47] Tekst oparty w wielkiej mierze na ustaleniach opublikowanych wcześniej w obszernej pracy Polscy konserwatyści wobec ustroju politycznego do 1939 roku (Wydawnictwo UJ, seria Ośrodka Myśli Politycznej), Kraków 2000, zwłaszcza rozdz. III-VI. Bogdan Szlachta - Dziekan Wydziału Studiów Międzynarodowych i Politycznych Uniwersytetu Jagiellońskiego, członek Ośrodka Myśli Politycznej; opublikował m.in. "Szkice o konserwatyzmie" (2008), "Monarchia prawa?" (2008), "Konstytucjonalizm czy absolutyzm" (2005), "Monarchia prawa" (2001), "Polscy konserwatyści wobec ustroju politycznego do 1939 roku" (2000), "Z dziejów polskiego konserwatyzmu" (2000), "Konserwatyzm" (1998), "Ład – Kościół – Naród" (1996). Redaktor wyborów pism w serii Biblioteka Klasyki Polskiej Myśli Politycznej - "Obiektywna podstawa prawa" (2001), Stanisław Koźmian "Bezkarność" (2000), Kazimierz W. Kumaniecki "W poszukiwaniu suwerena" (2006), Jan Koźmian "Dwa bałwochwalstwa" (2007), Hieronim Kajsiewicz "O duchu rewolucyjnym" (2008), oraz dzieła Stanisława Tarnowskiego "Pisarze polityczni XVI wieku" (2000). Współautor wydanych przez OMP prac zbiorowych "Patriotyzm i zdrada" (2008), "Wolność i jej granice" (2007), "Drogi do nowoczesności" (2006), "Patriotyzm Polaków" (2006), "Antykomunizm po komunizmie" (2000), "Narody i historia" (2000) i "Państwo jako wyzwanie" (2000). |