Maciej Urbanowski
Krakowscy twórcy literatury pięknej wobec problemów społecznych i politycznych w II RP Starając się odpowiedzieć na zadany mi przez organizatorów temat, staję przed niemałym, choć dość oczywistym kłopotem. Kogo bowiem mam prawo nazwać twórcą krakowskim? Kogoś urodzonego w Krakowie? Kogoś, kto mieszkał w Krakowie? W jego okolicy? Jak długo? Lat kilka, czy całe życie? A może chodzi o pisarzy współpracujących z prasą krakowską? Lub podejmujących w swych dziełach temat Krakowa? Gdy zebrać razem te kryteria lista „krakowskich twórców literatury pięknej” z lat Polski międzywojennej będzie imponująca. Podaję w porządku alfabetycznym: Jerzy Braun, Jan Brzękowski, Leon Chwistek, Kazimierz Czachowski, Tytus Czyżewski, Marian Czuchnowski, Adam Doboszyński (polityk, ale i autor powieści Słowo ciężarne), Ignacy Fik, Kornel Filipowicz, Józef Aleksander Gałuszka, Mieczysław Jastrun, Stefan Kołaczkowski, Karol Ludwik Koniński, Leon Kruczkowski, Tadeusz Kudliński, Jalu Kurek, Stanisław Młodożeniec, Marian Niżyński, Zygmunt Nowakowski, Maria Pawlikowska-Jasnorzewska, Tadeusz Peiper, Lech Piwowar, Adam Polewka, Ksawery Pruszyński, Karol Hubert Rostworowski, Michał Rusinek, Wanda Wasilewska, Kazimierz Wyka; Witold Zechenter... A gdyby wziąć pod uwagę kryterium „biurokratyczne”, wtedy dodać by trzeba m.in. Witkacego, Jana Wiktora czy Rafała Malczewskiego, zarejestrowanych w krakowskim oddziale ZZLP. Biorąc pod uwagę przeznaczony mi czas, w obliczu takiego bogactwa nazwisk, pozostaje wybór w jakiejś mierze arbitralny, dyskusyjny. Nie sposób omówić tu postaw wszystkich krakowskich pisarzy, najlepiej zatrzymać się przy najbardziej znanych i zarazem charakterystycznych. No i oczywiście podejmujących sygnalizowaną w tytule odczytu tematykę. Z tym ostatnim wiąże się mój drugi kłopot. Mowa tu będzie o pisarzach, twórcach literatury pięknej, która niechętnie, zwłaszcza gdy jest ambitna i wybitna, mówi wprost o takich kwestiach jak „problemy społeczne i polityczne”, zostawiając ten temat raczej politykom i publicystom, albo mówi o nich nie wprost, za pomocą wieloznacznego języka sztuki. Z drugiej strony trzeba pamiętać, iż trudno zrozumieć literaturę II RP bez odniesienia jej do ówczesnego kontekstu społecznego i politycznego, o czym stale przypomina m.in. Czesław Miłosz. Sytuacja, w jakiej znajdowało się państwo polskie i Europa w latach 1918-39, zmuszała pisarzy do angażowania się w bieżącą walkę polityczną, czy wypowiadania się w kwestiach społecznych właśnie. Pośrednio lub wprost - w wierszach, powieściach, dramatach, albo w artykułach publicystycznych czy nawet poprzez działanie w partiach politycznych. Tak było w przypadku Karola H u b e r t a R o s t w o r o w s k i e g o, który od I wojny był związany z Ligą Narodową, odgrywał znaczącą rolę w Obozie Wielkiej Polski, a potem w Stronnictwie Narodowym i z ramienia tego ugrupowania był radnym w Radzie Miejskiej Krakowa w latach 1934-37. Inny z wymienionych tu pisarzy, I g n a c y F i k, został w 1924 roku aresztowany na kilka miesięcy za próbę stworzenia radykalnie lewicowej organizacji Związek Pionierów. Nie inne były losy Mariana Czuchowskiego, kilkakrotnie aresztowanego za działalność w radykalnym ruchu chłopskim i robotniczym. Na polityczne postawy pisarzy krakowskich w najsilniejszym stopniu wpływał oczywiście sam fakt powstania i istnienia niepodległego państwa polskiego, a dalej wydarzenia na skalę europejską, jak rewolucja bolszewicka, wielki kryzys ekonomiczny, czy dojście Hitlera do władzy. Z wydarzeń krajowych wymienić trzeba zamach majowy oraz - zwłaszcza - sprawę brzeską. Nie można też zapominać o głośnych faktach z życia Krakowa. Myślę tu zwłaszcza o robotniczych manifestacjach z listopada 1923 roku, które zakończyły się ofiarami po stronie demonstrantów i - jeszcze większymi - po stronie wojska polskiego. Te ostatnie wydarzenie było świadectwem fermentu rewolucyjnego początku lat 20. Jego artystyczną manifestacją była z kolei działalność aktywnych w Krakowie grup awangardowych. Najpierw futurystów: T y t u s a C z y ż e w s k i e g o, S t a n i s ł a w a M ł o d o ż e ń c a i B r u n o n a J a s i e ń s k i e g o. (Ten ostatni studiował od 1918 roku w Krakowie i mieszkał tu do roku 1925.) Krakowski futuryzm miał początkowo zabarwienie ludyczno-anarchiczne. Czyżewski i Młodożeniec nie komentowali wprost sytuacji politycznej w kraju. Jeżeli to pośrednio, poprzez gesty burzycielskie, kontrkulturowe, a w których dopatrzyć się można optymizmu i witalizmu. Inaczej było w przypadku Jasieńskiego, którego radykalizm artystyczny łączył się z radykalizmem politycznym, a mówiąc wprost bolszewizmem. W wydanym w 1922 roku w Krakowie poemacie Pieśń o głodzie, dedykowanym „robotnikom warszawy i łodzi”, Jasieński, niewątpliwie urzeczony rewolucją rosyjską, dał krytyczny obraz nowego państwa polskiego i snuł wizję proletariackiej rewolty: z życiem rozgranym pod ręce na świata szerokie trakty wyszliśmy rano, śpiewając z płahtą koloru flamingo. paszcz wytoczonych mitraliez suhe rymiczne antrakty w krtań zabijemy z powrotem kulą wyplutą z braunińga. kto nam, kto nam teraz drogę zgrodzi samym? wszystko zmiażdżymy butami piękni, ogromni i ludzdzcy. miejsca! gromada idźe. proletariacki samum! czapkami drogę wymościł taneczny krok rewolucji.
Inaczej sprawa się miała w przypadku awangardy krakowskiej, skupionej wokół wydawanego w Krakowie przez Tadeusza Peipera w latach 1922-27 (z przerwami) pisma „Zwrotnica”, a potem „Liniaa” (1931-33). Peiper, a także Jalu Kurek i studiujący na UJ Julian Przyboś byli sympatykami dość ogólnikowo rozumianego socjalizmu. W powstaniu niepodległego państwa polskiego widzieli szansę na cywilizacyjne przyspieszenie kraju, jego modernizację. Dlatego początkowo w ich wierszach znajdziemy wezwania do cywilizacyjnego aktywizmu i do uczestnictwa w budowie kraju. Peiper w takich wierszach jak Powojenne wezwanie formułował coś w rodzaju neopozytywistycznego i antyromantycznego programu pracy organicznej. Pisał w jednym z wierszy: Świat krwią zmył twarz. Oczy przetarł cmentarzem, czołgi złożył w szufladzie. dzisiaj biały działa brusiarz; ostrzy dłoń świata i na cegłach kładzie, aby oczy nie szukały ojczyzny na nożu czy zębie; nowe słowa lśnią na niebie, brzuchate gołębie.
Niech się ramiona, kaplice w mięsie, otworzą i niechaj tka się w nich modlitwa ciężarowych koni. Była niegdyś od morza do morza, dziś musi być od dłoni do dłoni.
Podobnie, a nawet „państwowotwórczo”, zachował się Jalu Kurek w głośnych Śpiewach o Rzeczypospolitej (1929). W przedmowie do tego zbioru wierszy wzywał swych kolegów do opiewania budującego się państwa polskiego: „Musicie przecież wykołysać w wierszach nie tylko tę Rzeczpospolitą, którą wyssaliście z mlekiem matki. Jeszcze są mosty, fabryki, pola, koleje, lasy i rzeki.[...] Śpiewajcie o Rzeczypospolitej! [...] Rzeczpospolita czeka na wasze usta”. Przykładem miały być wiersze samego Kurka, wiersze zaangażowane, jak choćby Apel lotniczy, przestrzegający przed możliwym zagrożeniem kraju i wzywający do rozbudowy lotnictwa: Nie weźmie nas Liga Narodów w obronę, nie Paneuropy wyzwoleńczy gest, gdy spadnie nam na głowy straszliwym cyklonem zatruty, ognisty chrzest,
albo napisana na 10-lecie niepodległej Polski Pieśń o Ojczyźnie, w której poeta pisał: Za mało było orlich lotów! Za mało krwi było dla niej! Praca jest naszą modlitwą! Praca jest miłowaniem! Ręce złóż! Jak przed bitwą. Jak przed skonaniem. Gotów! Przeżegnaj się i mów: - Spoceni w pracy pięścią rozwalmy chaos! Módlmy się o nową rzeczy kolej. O chleb, o zdrowie, o oczy niebieskie jak chabry. Lecz wszystko, co było dotąd - za mało! Chcemy mieć więcej okrętów i fabryk! Za mało mostów! Stwórzmy nowe rzeki!
Ten obywatelski i cywilizacyjny aktywizm oraz optymizm awangardy krakowskiej zmienił się radykalnie w okolicach roku 1930 w związku ze wspomnianą sprawa brzeską. Sprawa brzeska jest tu szczególnie ważna, bo wiąże się z nią utrata złudzeń awangardzistów, co do demokratycznego i lewicowego charakteru rządów pomajowych. Na to nakładał się pogłębiający się wówczas kryzys ekonomiczny, który deprecjonował optymistyczną wiarę awangardy krakowskiej co do możliwości cywilizacyjnej modernizacji kraju. Peiper i Kurek nie tylko, że częściej zaczynają opisywać współczesną Polskę, ale też w ich utworach zaczyna dominować krytycyzm. II Rzeczpospolita jawi się w nich jako kraj niepokojów społecznych, biedy, samobójstwa, strajków, policyjnego terroru. W skonfiskowanym przez cenzurę poemacie Peipera Na przykład główny bohater, Antoni, student socjalista, przeżywa rozterki jak bronić sprawy robotniczej: drogą rewolucji czy legalnej opozycji. W jego rozmyślaniach powraca niczym refren obraz więźniów politycznych w Brześciu, których los staje się jakby metaforą ówczesnej Polski:
Trotuar przedmieść; cementowych tafli Wąski, wąziutki pasek, po bokach cementu Odłamki kamienne; dobrze, czego ceną? Dlaczego, dlaczego, niech to On ustali; Dla czego? Lub kto inny; ale bez wykrętów; Parkan z drzewa farbą pobielony ścienną; Balickiego żelazem. Liebermana - dranie! Za mordę całą Polskę, już łykają ślinkę, I to się nazywa kraj brać na plecy [...]
Podobnie opisywał II RP po 1930 roku Kurek. W słynnej, nagrodzonej nb. sponsorowaną przez rząd Nagrodą Młodych, powieści Grypa szaleje w Naprawie, ukazał nędzę podhalańskiej wsi oraz zagubienie ówczesnego młodego pokolenia inteligencji, pokolenia ludzi „zbędnych”. Także w poemacie Usta na pomoc Polska międzywojenna to kraj biedy, kłamstwa i smutku. Kurek, inaczej niż Peiper, oczekiwał, że ówczesne konflikty społeczne rozwiąże rewolucja: Uwierz, że jest nam coraz goręcej. Że w nas się pali jakieś miasto wielkie jak Polska i wież Mariackich przeszywa nas igła. Nikt z was nie może wiedzieć, tylko ty i my, że Polska z nas wynikła, że z nami jest sprzysiężona i musi wrócić do nas. [...] Noc wytacza swą żałość, słania się, dzika, zdmuchuje krzyk z palców. Wy: rośniecie w oczach, przerastacie kraj. Ale spienione grzywy dni nadchodzą. Wschodzi prostaczków gniew nad ziemią orną. uderzy was Polska pracy.
Podobne głosy były w latach 30. bardzo częste wśród radykalizujących się w stronę komunizmu pisarzy lewicujących. Spośród twórców związanych z Krakowem wymienić tu można Wandę Wasilewską, Mariana Czuchnowskiego, Ignacego Fika, czy Leona Kruczkowskiego. Ich publicystyka, beletrystyka i poezja przynosiła skrajnie ciemny obraz ówczesnej Polski, jako kraju rozdzieranego konfliktami klasowymi, zagrożonego od wewnątrz przez rodzimy nacjonalizm i faszyzm, i stojącego w przeddzień rewolucji proletariackiej. W tym sensie niepodległość Polski niczego nie zmieniła, o czym przekonywała Wasilewska w powieści Ojczyzna. Los biedoty wiejskiej jest tu taki sam przed i po 1918 roku, zmienia się tylko kolor munduru prześladowców. Podobna była w gruncie rzeczy wymowa głośnego w swoim czasie Kordiana i chama Kruczkowskiego, który demaskował tradycję romantyczną ukazując „klasowe” oblicze powstania listopadowego i tworzącego jego mit Kordiana Słowackiego. Z kolei w powieści Oblicze dnia Wasilewska opisała pełne upokorzeń i cierpień życie proletariatu miejskiego. Główny bohater, murarz Anatol, samodzielnie uświadamia sobie, że jedyną nadzieją dla niego i mu podobnych jest udział w Sprawie (komunistycznej). II RP to z jego perspektywy ogromne więzienie, w którym nadzorcami są policjant, ksiądz i nauczyciel: „Wszędzie skuty jest człowiek tym samym jarzmem. Misternie zazębia się ogniwo o ogniwo, pęta nieodwołalnie. Przygniata ku ziemi, by nawet nie spojrzały oczy w szeroki przestwór. Obmyślane jest wszystko do najdrobniejszych szczegółów, odmierzony krok człowieka-niewolnika. Podają sobie nad ciemnym miastem przyjazną rękę wysokie kominy fabryczne i wysokie wieże kościołów. Biegnie im w pomoc prawo, przepis, paragraf. Szerokim cieniem kładą się na życie. Na życie pracującego człowieka. Zaciska sam sobie na gardle niewidzący człowiek. Pielęgnuje, umacnia kraty swojego więzienia”.
Tak jest jednak do czasu - bo na końcu Oblicza dnia ukazana jest zwycięska rewolucja proletariatu, która jest zaczątkiem budowy „świata wolnych ludzi”. Z kolei Kruczkowski w powieści Sidła ukazał proces degrengolady bezrobotnego urzędnika, który ostatecznie staje się zwolennikiem nacjonalistycznego redaktora Wielemskiego, wzorowanego na Stanisławie Piaseckim, redaktorze „Prosto z mostu”. Kruczkowski zaciekle zwalczał to pismo i młodych nacjonalistów, widząc w nich największe niebezpieczeństwo dla Polski, niebezpieczenstwo jej „faszyzacji”. Nadzieję na zmianę widział w „socjalistycznym humanizmie”, bo, jak pisał: „Rzeczywistość kapitalistyczna na każdym kroku znieważa je i gnębi najdotkliwiej; rozglądam się po naszym świecie i widzę życie dławione codziennie, zgięte przy ziemi [...]”. Wreszcie Marian Czuchnowski, który poczynając od wydanego w 1932 roku tomiku wierszy Reportera róż eksponował w swych wierszach oraz powieściach (Pieniądz) przede wszystkim ostry, przypominający stan wojenny antagonizm klasowy rozdzierający życie społeczne i polityczne II RP. I tutaj pisarz z nadzieją czekał a nawet wzywał do rewolucji, walki ze znienawidzonym rządem, i tutaj II RP to państwo policyjne, kraj, „gdzie skrzypi nocami trzask szubienic”. Nade dniem pukali do bramy. Co w niebieskich płaszczach. Ulica była chłodem ubielona. Pusta. Blado błysnęło kilka suchych strzałów: Siny spirytus ciemności, urywany ogień. potem czyjeś długo zamykali usta. Nędzne, podli, otwierali ręce Z białego powoju, Za szybami mętnymi przy okiennych paszczach. Do okien, zbrodniarze, podeszli jak szczury, Węsząc kwaśny smak nocy w każdej murów wnęce [...] Wtedy niebo naświeciło pstro. Pocisków spazmatyczny skok. Miasto zdobywali ogniem. Z hangarów miotano błysk. Szary blok ulic drgnął. Pędem uciekali... Głód, czerwony rzeźnik rewolucji, zwycięskie rano, jak nabój podpalił/ Ciszej! Ulica mówi! dalej. - Prosto w pysk! (Z Reportera róż)
Ta zapowiadana i oczekiwana przez awangardę, a potem lewicę rewolucja, stanowiąca jej zdaniem panaceum na ówczesne konflikty społeczne i polityczne, budziła antrewolucyjną reakcję wśród innych pisarzy krakowskich. Na pierwszym miejscu wymienić tu trzeba Karola Huberta Rostworowskiego. Ten ostatni był co najmniej od 1914 roku członkiem Ligi Narodowej, wyznając nacjonalizm silnie zabarwiony katolicyzmem i konserwatyzmem. Od początku lat 20. Rostworowski redagował dwa ważne dla krakowskiej elity intelektualnej pisma: „Głos Narodu” i „Trybunę Narodu”. W drukowanej na ich łamach publicystyce oraz w licznych odczytach zdecydowanie przeciwstawiał się idei rewolucji, bronił hierarchicznego ustroju społecznego, opartego na sprawiedliwości i kierowanego przez silny rząd, zwalczał demokrację, liberalizm, socjalizm i anarchię. Był zaniepokojony rozwojem sytuacji w niepodległej Polsce. Wyrazem jego rozczarowania były artykuły (np. Obecne położenie Polski, „Głos Narodu” 1921, nr 19), ale też głośny wiersz Cyt!..., drukowany w „Myśli Narodowej” (1926), gdzie nawiązując m.in. do Wyzwolenia Wyspiańskiego pisał: Wyrobnik? - kosa? Dziewka bosa? Serce? Myśli? - Pałka! Kij! I tupot i wrzaski: „jedz i pij” I tupot i wrzaski: „rabuj! Bierz!” Sarkastyczny wizerunek społeczeństwa polskiego początku lat 20., zagubionego, skłóconego, zgorzkniałego, w którym kwitnie korupcja i spekulacja, pisarz dał w dramacie Zmartwychwstanie. Jest to panorama szeroka i przygnębiająca, ukazująca zamęt ideologiczny i polityczny w nowo odzyskanej ojczyźnie. W to pozbawione perspektyw społeczeństwo wkracza Wieszcz, a właściwie ożywiony pomnik Mickiewicza z krakowskiego rynku i wygłasza wiele moralizatorskich pouczeń, które mają dopomóc narodowi w uświadomieniu błędów i odnalezieniu właściwej drogi na przyszłość. Równocześnie Rostworowski ustami Przywódcy, polemizuje z mesjanistycznymi wizjami Polski: Widzę naszą potęgę, choć ciemno, głęboko... Choć leży przywalona śmietnikiem prywaty [...] Dość zachwyceń! Dość marzeń! Żyć! Żyć pospolicie, Przeciętnie jak przeciętny lud przeżywa życie Błogosławione w swoim własnym domu! [...] Musimy dom budować!
Rostworowski krytykował jednak coraz silniej politykę Piłsudskiego. Po krwawych starciach robotników z wojskiem w listopadzie 1923 roku opublikował głośny List do p. marszałka Józefa Piłsudskiego („Głos Narodu” 6 XI) domagając się, aby były Naczelnik, którego do tej pory popierał, publicznie oświadczył, że „z anarchią nigdy nic nie miał wspólnego i że krwi na posterunku ginących polskich żołnierzy nigdy nie był winien”. Po wydarzeniach krakowskich i tym bezskutecznym apelu stał się zdecydowanym przeciwnikiem Piłsudskiego i zacieśnił swoje związki z endecją. Od tego też czasu widmo bolszewickiego przewrotu w Polsce stało się dlań realne, a antykomunizm począł kształtować jego poglądy polityczno-społeczne. Swym antyrewolucyjnym przekonaniom Rostworowski dał z kolei wyraz w ekspresjonistycznych, nb. nie przedrukowywanych po 1945 roku, dramatach Miłosierdzie (1923), Antychryst (1925) i Czerwony marsz (1936). Akcja Miłosierdzia toczyła się w nieokreślonej przestrzeni i czasie. Scenariusz rewolucji ma u Rostworowskiego wiele wspólnego z Nie-Boską komedią: rewolucja pokazana jest tu jako sprawa piekielna i bezsensowna, a równocześnie jakoś nieuchronna, bo „w walce świat się toczy, pary znikają i powstają, wnet zapadają się, bo ślisko, bo krwi dużo, krew wszędzie”. Jej głównym aktorem jest motłoch o „mętnym umyśle”, który pragnie, by „jednostką było zero”, jest okrutny, chciwy, irracjonalny, podatny na manipulację. Stojący na czele rewolucji Włóczęga mówi: W zamian założę Królestwo Boże, gdzie wszystko może, kto wali w pysk! Ofiarą rewolucji stają nie tylko Bogacz i Kaznodzieja, ale przede wszystkim - Miłosierdzie. Rewolucja jest więc wydarzeniem przypominającym zbrodnię Judasza, efektem odrzucenia przez ludzi Chrystusa. Ideologii rewolucji, rewolucyjnym rządom pięści, Rostworowski przeciwstawił więc władzę serca, Chrystusowy nakaz miłości i miłosierdzia, świadom jego trudności, a nawet utopijności. W zakończeniu sztuka powraca do punktu wyjścia, a Reżyser mówi do publiczności: „da capo al fine”. Z kolei w Czerwonym marszu (wyd. 1936) Rostworowski w syntetycznym skrócie pokazał rewolucję francuską. Pokazał ją właściwie jako gigantyczną, szaloną („wszak rewolucja to szał”), bluźnierczą („czerwona msza”) egzekucję, wykonywaną na oczach ogłupiałego tłumu. Rezultatem tego wszystko jest nie tylko zbrodnia na jednostkach, ale też na wolności, a więc... tyrania. Jak mówi jedna z najważniejszych postaci dramatu, Koryfeusz:
Wyduszę ręką, rozdepcę nogą Arystokratów, bogaczy, I tych, co myślą, nawet myśleć mogą Niżeli ja - inaczej! [...] Ohyda? - Zbrodnia? - Puste słowa! Kto chce żyć w słońcu, musi rzucać cień Kto chce żyć w słońcu, musi spojrzeć w oczy Zbrodni, nim zbrodnię wykona.
I tutaj pisarz dał wyraz pesymistycznemu przekonaniu o niezmienności natury ludzkiej, świata, o braku postępu w historii i o złudnych nadziejach człowieka związanych z rewolucją, która w zakończeniu nazwana jest komedią. Pojawiała się tu też teza, iż rewolucję robi chwiejna i niezdecydowane „góra”: „naród swój poniża nie tylko tyran, kat, ale i trzcina, co się chwieje przez szereg długich lat.” Tym samym dramat miał być ostrzeżeniem, kierowanym do współczesnych elit, potępieniem ich oportunizmu i sybarytyzmu, które wiodą ku katastrofie. Jak wyznawał sam Rostworowski „Między arystokracją sprzed 1789 a dzisiejszą burżuazją widzę analogie”. Dodajmy, że w odczycie z roku 1937 Romantyzm w obliczu współczesności ostrzegał: „Rewolucję robi się nie tłumami, ale szczupłym gronem doskonale zorganizowanych, zgranych i zdecydowanych na wszystko ideowców - że zasadniczo bierne tłumy porywa się tylko odwaga i siłą - że tak zwany prosty człowiek gardzi ustępliwością, chwiejnością i tchórzostwem”. („Rocznik Polskiej Akademii Literatury” 1937). W rzeczywistości współczesnej Polski osadzona była natomiast akcja Antychrysta, dramatu, który powstał pod wpływem wydarzeń 6 listopada 1923. Dramat rozgrywał się w bliżej nieokreślonym mieście fabrycznym i przedstawiał próbę rewolucyjnego przewrotu komunistycznego. Stojący na czele rewolty Żydzi, właściciel restauracji Lejba Bienensztock i jego syn student Lazar, szantażują lokaja Józefa Kopcia, który ma wysadzić w powietrze dom swego pana - przemysłowca. Kierujący rewolucją Żydzi, traktują ją jako środek do zdobycia panowania, mszcząc się za upokorzenia i manipulując na rozmaite sposoby uzależnionymi i sfrustrowanymi Polakami. Rewolucja jest tu przy tym zamachem nie tylko na dobra materialne, ale przede wszystkim na narodową i religijną tożsamość Polaków, na ich duszę. W Antychryście padają wielokrotnie cytowane słowa, które wypowiada do doktora Grynszpana, zasymilowanego Żyda-polskiego patrioty, Jaśnie Pan: Bo nie ugody, gdzie w jednym kraju żyją dwa żywe narody. Pragnień nie odejmiesz, ziemi im nie dodasz - jeden musi ustąpić! - gość albo gospodarz! Rostworowski stał na stanowisku, że ustąpić winien „gość”, czyli Żydzi, co później powtarzał w wypowiedziach publicystycznych, m.in. w głośnym odczycie z 1925 roku Polskość polskiej literatury, czy w wywiadzie Nadchodzą barbarzyńcy ogłoszonym na łamach „Pionu” (1934, nr 20). We wspomnianym Antychryście powracały też inne wątki: przekonanie, że zwycięstwo rewolucji oznacza rządy motłochu (Pan rozbijając na kawałki drogocenny wazon mówi: „Polska cała będzie w rękach motłochu - o - tak wyglądała”), krytyka postawy elit społecznych, których wady reprezentuje Panicz, lekkoduch i utracjusz, wiara w lud polski i jego siłę moralną. W melodramatycznym zakończeniu targany wyrzutami sumienia Józef, pod wpływem perswazji żony (to ona mówi „Antychryst po ulicy hula! Antychryst!”), ginie rzucając bombę w tłum rewolucjonistów. Rostworowski daleki był jednak od idealizowania ówczesnych stosunków społecznych. W arcydziele, jakim był dramat Niespodzianka i jej kolejnych częściach, pokazał tragiczne skutki nędzy, w jakiej pogrążona była ówczesna wieś. Rostworowski pozostawał w opozycji do końca życia w opozycji wobec sanacji, czego spektakularnym dowodem było wystąpienie z Polskiej Akademii Literatury na znak protestu przeciw jej lekceważeniu oskarżeń o plagiat reżimowego pisarza, Wincentego Rzymowskiego. W kręgu szeroko rozumianej ideologii narodowej i konserwatywnej rozwijała się też twórczość innego krakowskiego pisarza, K a r o l a L u d w i k a K o n i ń s k i e g o (1891-1943), wybitnego krytyka literackiego, autora interesujących nowel oraz pisanych w czasie wojny znakomitych dzienników intelektualnych: Ex labyryntho, Nox atra, Uwag 1940-42, a także bardzo ciekawej, niestety rozproszonej publicystyki politycznej, z której spora część ukazywał się we wspomnianym „Głosie Narodu” i „Trybunie Narodu”. Tak jak Rostworowski Koniński bał się rewolucji, obawiał się przejęcia steru władzy przez Rewolucję. Jak pisze badacz jego twórczości, Bronisław Mamoń, był białym, choć białych nie kochał, podobnie jak Witkacy. Wyznawał w jednym z listów: „Jestem biały i takim zostanę – ale – ale zrozumiałem sytuację tego Henryka z Okopów Świętej Trójcy - który jest Biały i Białych nie zdradzi, całe swe życie ma z białym światem zrośnięte (...) z całego serca pragnie zwycięstwa Białych, ale ostatecznie nie zachwyca się Białymi”. Spojrzenie Konińskiego na Polskę i w ogóle cywilizację współczesną było zresztą dotknięte piętnem pesymizmu. Przyszłość Europy jawiła mu się w postaci wielkiego kryzysu, katastrofy. Tak jak np. Bierdiajew głosił przy tym, że odrodzenie świata może przyjść tylko od chrześcijaństwa poprzez wprowadzenie w stosunki ludzkie więzi religijnej i przepojenie życia społecznego duchem religijnym. Wspomniany Mamoń dzielił publicystykę Konińskiego na dwa okresy. W pierwszym, zamykającym się w latach 1926-35, pisarz pozostawał w kręgu endecji, w drugim, a więc w latach 1937-39, zbliżył się do chadeckiego Frontu Morges. W obu jednak przypadkach Koniński krytykował obóz rządzący ówczesną Polską, a więc sanację. W 1928 roku na zjeździe literatów w Wilnie jako jedyny protestował przeciw wysłaniu hołdowniczej depeszy do Marszałka. Oskarżał on sanację przede wszystkim o obniżenie moralności politycznej na skutek dzielenia społeczeństwa wedle stosunku do osoby, a nie według stosunku do myśli. Uważał, że sztandary osób powinny być zastąpione przez sztandary myśli. Dla ludzi sprawujących władzę rzecz najważniejsza to program, świadomość kierunku dążeń, celów. W tekście Pytania o elitę pisał, iż „[...] żeby porządnie chcieć, trzeba naprzód porządnie myśleć, ale żeby chcieć myśleć, trzeba naprzód czegoś naprawdę chcieć.” Program polityczny sanacji sprowadzał się zamiast tego - jak twierdził - do doskonalenia techniki rządzenia, powierzania całego aparatu administracyjnego swoim ludziom. Dla jednych - posady, synekury, awanse, splendory, koncesje, a dla drugich - groźby, napaści, przeniesienia, redukcje. Wedle Konińskiego sanacja nie potrafiła i nie chciała objąć całości życia narodowego, zaabsorbowana nadmiernie interesami i rozgrywkami personalnymi. Wedle jego nomenklatury ludzie sanacji nie byli więc „władcami”, ale „najezdnikami”, bo: „Władca [bowiem] sprawuje władzę po to, aby społeczeństwo wychować do samorządu, najezdnik nie liczy się z przyszłością, on gotów wyjałowić psychikę zbiorowości z tych wszystkich instynktów, które społeczeństwu dają prężność duchową, duchową odporność i samotrzymanie się”. Zamach majowy Koniński oceniał jako zbrodnię: przelano krew, której nie mogły jego zdaniem usprawiedliwić żadne racje państwowe. Na wieść o znęcaniu się na więźniami politycznymi zamkniętymi w twierdzy brzeskiej w roku 1930 pisał: „Kwestia brzeska będzie musiała być wolą jednej części społeczeństwa utrzymana długi czas na powierzchni świadomości społecznej - wbrew oporom nie tylko zainteresowanych w zlikwidowaniu jej, lecz i uniżonej, wygodnej opinii publicznej. Kwestia brzeska będzie musiała o b r a s t a ć w m y ś l, tak ażeby pozostać świeżą i znaczącą coś więcej niż konkretny fakt, który się znudzi przeciętnemu czytelnikowi gazet - będzie musiała nabrać sensu walki pewnych m y ś l i z pewnym s y s t e m e m; należyte, sprawiedliwe jej załatwienie będzie musiało otwierać przed szeroką opinią jakieś nowe, ogólniejsze, pożądane perspektywy. Bez takiego n a p i ę c i a m y ś l o w e g o nie dotrzyma napięcie woli - wszystko wsiąknie w bibułę, w dobroduszne zapomnienie rodzimego wygodnictwa” (Motywy myślowe oburzenia, „Głos Narodu” 1931, nr 9) Po roku 1933 Koniński zarzucał dodatkowo sanacji, że kokietuje Hitlera, nie doceniając niebezpieczeństwa niemieckiego, a trzeba wiedzieć, iż właśnie Niemcy Koniński zgodnie z tradycyjną polityką endecką uważał za największego wroga Polski (Majaki Studnickiego, „Myśl Narodowa” 1935, nr 18,19, 20) Stosunek wobec Niemiec i III Rzeszy decydował też o ewolucji postawy Konińskiego wobec polskich narodowców. Uważał się nie bez racji za ucznia Dmowskiego, Balickiego i Popławskiego. Równocześnie w chwili, gdy w obozie narodowym zaczęły brać górę nurty radykalne, takie jak powstały w 1934 ONR, zaczął się wobec endecji coraz bardziej odsuwać ze stanowiska afirmującego przechodząc do walki, początkowo maskowanej, później jawnej. Najbardziej raził go coraz gwałtowniejszy, zabarwiony rasizmem antysemityzm endeków, choć sam Koniński daleki był od filosemityzmu. Jeszcze przez pierwsze pięciolecie lat trzydziestych uważa, że „antysemityzm racjonalny” stanowi zdrową reakcję narodową na niebezpieczeństwo żydowskie. „Skoro jest żydostwo jako grupa i zjawisko socjologiczne, to potrzebna jest kontr-grupa i kontr-zjawisko - antysemityzm”, pisał w krakowskiej „Gazecie Literackiej” (1933, nr 10). Wzywał wówczas do moralnego i gospodarczego systemu obrony, potrzeby ugrupowań gospodarczych i zawodowych, niezależnych od Żydów. Kiedy „Nowy Dziennik” zarzucił mu, że nie różni się niczym od „rodzimego typu ideologicznych żydożerców”, odpowiadał, że jest przeciwko destrukcji i rozbijaniu porządku państwowego. Pisał: „Żydzi się skarżą na antysemityzm, ale któż go wywołał, jak nie oni sami, od wieków odgrodziwszy się od reszty świata? Co w chrześcijaństwie jest pobudką fanatyzmu, to odziedziczone po żydostwie” („Gazeta Literacka” 1934, nr 5) Gwałtowność wystąpień antyżydowskich w drugiej połowie lat 30. oraz dojście Hitlera do władzy w Niemczech kazało mu jednak krytycznie spojrzeć na antysemityzm endecki. Uwaga społeczeństwa, twierdził wówczas, skierowana zostaje na Żydów zamiast na Niemców. Widział w tym zakamuflowaną formę dywersji obcej, by rozbroić moralnie naród polski, oskarżał też endecję, że zeszła do poziomu barbarzyństwa, tym bardziej godnego potępienia, że usprawiedliwianego etyką chrześcijańską. Dlatego w jednym z numerów „Zwrotu” atakował antysemityzm Adolfa Nowaczyńskiego, dlatego wyznawał w liście do Turowicza z lipca 1939 roku: „Oto wyrodek, patologiczna Chimera, z którą dziś należy walczyć; bo ten faszyzm jest niebezpieczniejszy dla znaku krzyża niż otwarty ateizm czy liberalizm. [...] ostatecznie w epoce, kiedy najświętszych haseł, godeł i imion używa się do akcji najordynarniej pogromowej - już wolę humanitaryzm, choćby tandetny, niż faryzejstwo i pogromowy <nacjonalizm>”. We wrześniu 1938 roku pisarz wstąpił do Stronnictwa Pracy, opozycyjnego ugrupowania politycznego utworzonego przez Władysława Sikorskiego, Wojciecha Korfantego i Karola Popiela. Późną jesienią 1936 Koniński nawiązuje współpracę z tygodnikiem „Odnowa”, a potem z tygodnikiem „Zwrot” i dziennikiem „Polonia”, pismami pozostającymi w zasięgu promieniowania myśli opozycyjnego Frontu Morges. Koniński ogłasza tam artykuły na tematy wolności, demokracji, religii, rasizmu, groźby niemieckiej, solidarności słowiańskiej i ideologii hitleryzmu. Po Anschlussie Austrii, zagarnięciu Czech zdawał sobie sprawę, że Polska liczyć może już tylko na siebie; upominał się więc o dozbrojenie moralne narodu. Dozbrojenie to równa się wychowywaniu obywateli z charakterem: „Dziś, jutro, pojutrze, może przez długie lata, jeżeli nie wieki, straszliwie tu potrzebni będą ludzie typu Reytana, czujący całą grozę rzeczywistości, nieustępliwi w obronie praw, swobód; gotowi nastawiać się za sprawy nawet symboliczne, które się innym będą wydawały utopijne i stracone” (Reytan, „Zwrot” 1938, nr 42) Podkreślmy raz jeszcze, że za najważniejsze zagadnienie polityki zagranicznej międzynarodowej Koniński uważał zagadnienie niemieckie. Polska lat międzywojennych była z jego perspektywy twierdzą zagrożoną z zewnątrz przede wszystkim przez totalizm sowiecki i - zwłaszcza - niemiecki. Wielokrotnie zastanawiał się, jaka powinna być Polska, by skutecznie mogła, bronić się przed parciem Niemców na wschód. Dlatego wysuwał koncepcję federacji państw słowiańskich, bloku B. P, A. (Balticus - Pontus - Adria), do którego weszłyby na zasadzie unii personalnej także Węgry i Austria. Racje polityczne Europy a także Polski przemawiałyby za restytucją monarchii i oddzieleniem Austrii od Niemiec. „Z upadkiem Austrii rozpadł się ten dach dla słabszych narodów - potrzeby którego w r. 1848 dowodził Palacky - dach, który chronił przed ulewą i burzą - od dwu czarnych stron. [...] Polityka polska dziejowo ambitna,. powinna była zająć się przede wszystkim i głównie - dla naszego własnego bezpieczeństwa - odbudową tego schronu, którego zabrakło, odbudową na nowych podstawach, z fundamentem właśnie polskim”. Stawiając na system najściślejszych sojuszów, paktów Koniński odrzucał za to ideę europejskiego narodu wysuniętą przez Juliena Bendę. Marzenia o zjednoczonej Europie wydawały się mu piękne ale i bardzo nierealistyczne, a nawet groźne wtedy, gdy zakładały niwelację narodów. Droga do Europy wieść miała jego zdaniem nie poprzez ich destrukcję, ale poprzez bloki, federacje, sojusze państw wyznaczone wspólną linią obrony, sąsiedzkiego współżycia. Koniński bronił racji istnienia narodu, podkreślając, że nie ma wyrzeczenia się narodowego bez nadpsucia się już nie jakiejś specjalnie narodowej, ale ogólnoludzkiej moralności. (Idea narodu europejskiego, „Gazeta Literacka” 1934, nr 4) Ideę jednej Europy Bendy zastępował Koniński więc ideą „Europy ojczyzn”. Z istniejących form ustrojowych największym sentymentem darzył początkowo monarchię, potem demokrację. Demokracja oznaczała dlań państwo prawne, państwo, które roztacza dookoła człowieka krąg swobody, bezpieczeństwa i godności. (Humanizm, godność, demokracja, „Zwrot” 1937, nr 17).
Wspomniana wcześniej „Gazeta Literacka”, z którą współpracował Koniński, była redagowana przez J e r z e go B r a u n a (1901-1975). Jak Koniński i Rostworowski, Braun był zdecydowanym antykomunistą i w komunizmie widział jedno z zagrożeń dla Polski i świata. Jako 19-latek walczył jako ochotnik w wojnie polsko-bolszewickiej. Pod koniec lat 30. Braun współprzewodniczył Agencji Antymasońskiej, zaś w czasie II wojny był prezesem chrześcijańskiej Unii, jednej z najważniejszych i największych organizacji konspiracyjnych Polski podziemnej. Żołnierz Powstania Warszawskiego, w marcu 1945 r. stanął na czele Rady Jedności Narodowej; a od czerwca tego roku pełnił funkcję - ostatniego - Delegata Rządu RP na Kraj. Braun był płodnym poetą, prozaikiem, dramatopisarzem, krytykiem teatralnym i literackim, filozofem, teologiem. Nie można też zapomnieć o Braunie-redaktorze, wypowiadającym się jako twórca tak istotnych dla literatury polskiej minionego stulecia pism jak wspomniana „Gazeta Literacka”, ale tez „Zet”, „Kultura Jutra” czy - po II wojnie - „Tygodnik Warszawski”. Braun - jak napisał o nim w pośmiertnym wspomnieniu Józef Łobodowski - było ostatnim m e s j a n i s t ą w polskiej kulturze XX wieku. Skąd brał się ów mesjanizm Brauna? Przede wszystkim ze zdecydowanie krytycznej obserwacji współczesnej Polski i Zachodu. Nie bez kozery określał swój czas mianem g i n ą c e j e r y, ginącej, gdyż coraz bardziej pogrążającej się w anarchii i chaosie. Pisał: „[...] nielitościwy los kazał nam żyć w epoce, która wre i kipi, jak jeden wielki garniec z wrzącą wodą; w epoce mnóstwa prawd, z których żadna nie jest prawdziwą, to jest taką, na którą by się wszyscy mogli zgodzić. Że wokoło nas panuje chaos sprzecznych poglądów, że ludzie biorą się za łby o różne hasła, idee, fikcje, z których żadna nie mas dostatecznego rozumowego ugruntowania. Jedni wołają, że wszystko jest względne i irracjonalne - czyli nazywając rzeczy po imieniu - bezsensowne. Drudzy chcieliby ugnieść ludzkość jak wosk podług swej doktryny, a opornych zastrzelić. Albo zamknąć w dożywotnich więzieniach. Inni jeszcze obiecują uszczęśliwić ją przez zniszczenie wszelkich praw, wszelkiej religii, wszelkiej moralności i wszelkiej władzy...[...] Wszędzie rzuca się w oczy anarchia, chaos i walka sprzecznych poglądów, która nigdy w dziejach nie była tak zażarta, jak właśnie w epoce współczesnej”. Cywilizacyjny chaos był jego zdaniem konsekwencją tego, że współczesna kultura przestała rozwijać się w horyzoncie p r a w d y, że zatraciła swój absolutny, transcendentny cel. Celem cywilizacji jest rozwój duchowy człowieka i owemu celowi służyć winna technika. Wiek XX postawił jego zdaniem to wszystko na głowie i zboczył na ślepy tor cywilizacji materialnej. Braun skrupulatnie i przenikliwie wyliczał jej grzechy: ubóstwienie techniki, orgia maszyn, automatyzacja życia i pracy, ciężki przemysł, kapitalizm, bezrobocie, obsesja rewolucji socjalnych, sowietyzm, faszyzm, amerykanizm, standard. Pogański wiek XX postawił więc na „materię” kosztem „ducha”, „fizykę” kosztem „metafizyki”. Braun, co było zasadniczą może i najciekawszą częścią jego krytyki nowoczesności, uparcie przy tym powtarzał, że współczesna „noc barbarzyństwa” jest w dużej mierze spowodowana kryzysem myśli, a ściślej filozofii, co zresztą tłumaczyło i jego zwrot ku filozofii począwszy od lat 30. i filozoficzny, specjalistyczny, bardzo kłopotliwy zresztą dla laików, język jego pisarstwa. Podkreślając rolę filozofii jako „najwłaściwszego środka poszukiwania prawdy, autorytetu i celu” Braun jednocześnie pisał o autokompromitacji filozofii współczesnej. Miało to zdaniem Brauna jak najbardziej niefilozoficzne, czytaj: polityczne i społeczne, konsekwencje. Przede wszystkim prowadziło do powszechnej ucieczki od rozumu, kariery najrozmaitszych irracjonalizmów, wzrostu nastrojów mistycznych wzmagających poczucie zagubienia i zamętu wśród współczesnych, wreszcie atomizacji myśli, prowadzącej do tego, że „[...] ludzie zatracili prawie zupełnie zdolność do syntezy. Względność jakichkolwiek kryteriów wywołuje w umysłach stan niepokoju i fermentu. Sądzę, że podobny niepokój odczuwają szczury przed ucieczką z tonącego okrętu”. Tym też pisarz tłumaczył tak groźną i zarazem symptomatyczną dla rewolucyjnego stanu, w jakim znalazła się II RP i cały Zachód, niezwykłą karierę komunizmu i faszyzmu. Wskazując na chaotyczny, irracjonalny, „bezrozumny” charakter „ginącej ery”, Braun sądził też, iż ucieczka od rozumu to przede wszystkim efekt ucieczki od człowieka pełnego, człowieka osoby, którego współczesna cywilizacja materialistyczna, głosami swych ideologów z prawa i z lewa, zdegradowała do roli zautomatyzowanego homo economicus albo zdehumanizowanego robota. Braun dostrzegał szansę na odwrócenie obłąkanego pędu współczesnej cywilizacji ku zagładzie w rechrystianizacji Europy. Kryzys mógł zdaniem Brauna zostać przezwyciężony tylko poprzez n a w r ó c e n i e s i ę współczesnej cywilizacji, wskazanie jej właściwego, czytaj: duchowego, absolutnego, uniwersalnego celu, czyli takiej wizji kultury, w której „[....] wartością najwyższą będzie nie używanie bogactw, ani wygoda i estetyzm, ani nawet <praca dla pracy>, jak w kulturze komunistycznego produkcjonizmu, lecz twórcza aktywność w budowie nowego świata i życia pełnią władz duchowych.” Aby tak się stało należało oprzeć się na chrześcijaństwie, rozszerzyć etykę chrześcijańską na całą dziedzinę życia zbiorowego, słowem dążyć do „humanizmu chrześcijańskiego”, wychodzącego z założenia, iż „Idea Kościoła Bożego może być realizowana stopniowo już tu na ziemi przez budowę ładu społeczno-politycznego, będącego chrystianizmem urzeczywistnionym w organizacji życia zbiorowego.” Warunkiem zasadniczym realizacji owej wizji cywilizacyjnej była zdaniem Brauna wypracowanie „nowej” filozofii chrześcijańskiej, takiej, która umiałaby pojednać dramatyczną i tak zabójczą dla współczesnej cywilizacji antynomię techniki i metafizyki, nauki i religii, rozumu i wiary. Apelując o ufilozoficznienie, czytaj: intelektualizację chrześcijaństwa, Braun zwracał uwagę swoich współczesnych ku mesjanizmowi polskich romantyków, zwłaszcza ku dziełom Józefa Marii Hoene-Wrońskiego. Szczególne położenie Polski w centrum geograficznym Europy w punkcie krzyżowania się dwu przeciwstawnych sobie światów ideowych, brak idei na Zachodzie i Wschodzie, wreszcie fakt, że Polska „[...] posiada niezrealizowane dotąd koncepcje historyczne i idee, które dawniej przedwczesne, [a które] stają się aktualne w dobie współczesnej. Bo ludzkość i Bóg - to były zawsze piony orientacyjne jej filozofii i jej sztuki.”, wszystko to kazało Braunowi pisać o szczególnej misji Polski w XX-wiecznej Europie. „Bóg - powtarzał Braun za Słowackim - chce Polski: aby czyniła Wysokość między Wysokościami, do której dążą w ideałach inne narody.” Jak to uczynić? „Trzeba przestawić całkiem zwrotnicę - odpowiadał Braun - Zbawi świat ten naród i państwo, które pierwsze odważą się, pośród rozpanoszonego laicyzmu i wyschnięcia wiary nawet w Kościele katolickim uznać de iure Boga [...]. Polska pierwsza zbuduje ustrój oparty na uznaniu Boga. Bo tylko w Polsce chrystianizm nie jest martwą literą dla wielkiej liczby ludzi.” Taka Polska stanie się ośrodkiem imperium, unii, jaką stworzy z narodami zamieszkującymi obszar między Bałtykiem, Adriatykiem i Morzem Czarnym. Taka Polska przyniesie odrodzenie światu... Bliski tu był Braun myśleniu Konińskiego. Warto podkreślić, że na przemyśleniach autora Kultury jutra zaważyły jego osobiste doświadczenia, te wynikłe z obserwacji tego, co działo się w międzywojennej Polsce i Europie, ale też chyba z zetknięcia się z wojną roku 1920 r., z którego Braun wyniósł nie tylko bolesną wiedzę, czym jest bolszewizm, ale też czym może być współczesna wojna i czemu może służyć nowoczesna technika. To doświadczenie tłumaczy też chyba po części pacyfizm Brauna, który expressis verbis manifestował się w jego młodzieńczych wierszach, ale który odnajdziemy i w jego późniejszych inicjatywach, tak politycznych, jak filozoficznych, inicjatywach nawołujących do pogodzenia zabójczych antynomii nowoczesnej cywilizacji, które pchały współczesnych do najdzikszych mordów. Echa tych koncepcji znajdziemy w poezji Brauna, w jego dramatach i prozie. Poetycką wizję „ginącej ery” dał np. w wierszu Do Europy z tomu Oceaniada (1922) Zgrzybiały ląd Europy, to drgające próchno trzęsione starczą febrą, kaszlące krwią czarną, niech Ocean zaleje, cyklony niech zdmuchną i do smoczych wnętrzności rekiny zagarną.
W tym tunelu bezeceństw, w tej studni zalewu gdzie robactwo termitów nerwowo się kręci, czarna larwa zgnilizny trucizną wyziewu wszystkie krzyki sumienia wyżera z pamięci. [...] Drżyj Europo!!! Już idzie zagłada hucząca! Mur spieniony się toczy jak tajfun daleki!
Z kolei w zapomnianej powieści Cień Parakleta (1932) ukazał na przykładzie losów głównego bohatera, Wiktora, ucznia gimnazjum, potem studenta i poety, wreszcie filozofa, dojrzewanie swoich rówieśników na tle wydarzeń poprzedzających zamach majowy 1926 i pierwszych lat rządów sanacji. Wiktor ewoluuje od komunizmu, przez zabarwiony mistycznie katolicyzm, do - jak pisze Brodzka - „apologii zupełnej samowystarczalności każdej indywidualnej jaźni, która mając klucz do prawdy absolutnej - w systemie mesjanistycznym - powinna tylko realizować jego program, co w rezultacie przyniesie odrodzenie ludzkości.” W przemyśleniach bohatera Cienia Parakleta, w jego rozmowach z rówieśnikami powraca motyw „męki pokolenia rozpiętego na krzyżu dwu sprzecznych idei”. Jeden z bohaterów powieści powie: „jesteśmy ohydnym pokoleniem, zgangrenowanym, zdrewniałym do szpiku kości. Wstyd mi gdy patrzę na te obchody narodowe, na chorągiewki trzeciomajowe. Tfu! trzeba nie mieć czoła, żeby urządzać poranki na cześć powstańców z 31 i 63-go roku, nie mając nic, co byśmy mogli im przeciwstawić.” Równocześnie współczesna Polska jawi się w powieści Brauna jako kraj pogrążony w marazmie, pozbawiony idei. Piotr, jeden z bohaterów utworu Brauna, mówi: „Oczyścić stęchłe powietrze. Wskazać kierunek idei. Poruszyć społeczeństwo o zmurszałych móżdżkach, którym nie chce się myśleć nad niczym, absolutnie nad niczym, nawet nad własnym losem.” Zgadza się z nim Wiktor: „Nie mamy idei! [...] Jeżeli jest marazm, to dlatego, że żaden motor nie porusza serc, ani mózgów. Idea wyzwolenia straciła aktualność, jesteśmy przecież wolni.” Receptą na to nie jest rewolucja bolszewicka. Początkowa fascynacja komunizmem ustępuje odrazie. Piotr podkreśla: „Przeklinam ład, który wyrasta z takiej rzezi. Lepiej, żeby nie było tego jutra.[...] ja socjalizm traktuję jako wielki ruch dziejowy, rozsadzający ramy nawet takich schematów choćby nie wiem jak dobrze opracowanych. Socjalizm jako pochód świata pracy. I jako dobre prawa dla wszystkich. Sprawiedliwość, absolutna i pod każdym względem. Ale bez rzeki krwi, bez skracania o głowę...” Na końcu Wiktor wierzy, iż: „Tylko w Polsce i przez Polskę może się zacząć nowy okres w dziejach świata.[...] może jeszcze raz Polska <zastawi się a postawi> na straży absolutnych prawd, którym zagraża skłębiony odmęt zagłady i które będą złotym kluczem otwierającym bramę nowej Europy”. W tym przekonaniu, jak wspominałem, Braun będzie się umacniać w latach 30. Program Brauna zakładał, że odrodzenie Polsce przyniesie mesjanizm i swoisty personalizm. Podobnie jeśli chodzi o personalizm myślał S t e f a n K o ł a c z k o w s k i (1887-1940), profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego, wybitny historyk literatury, krytyk literackiego, a w latach 30. publicysta gwałtownie krytykujący rząd. Kołaczkowski czynił to przede wszystkim na łamach redagowanego przez siebie w latach 1934-38 kwartalnika „Marchołt”. Kołaczkowski bardzo pesymistycznie oceniał sytuację, w jakiej znalazła się wówczas II Rzeczpospolita. Pisał o kryzysie, którego przyczyn szukał w degeneracji elit sanacyjnych oraz - przede wszystkim - w rozwoju współczesnej cywilizacji, który, jak sądził, zabija indywidualność, degraduje osobowość. Kołaczkowski twierdził, iż: „Rozkład w kulturze europejskiej jest faktem, walą się gruzy, a spod nich wydobywa się mnóstwo pędów, wśród których nieraz trudno odróżnić przyszłe zboża od zabójczych chwastów. Nie masz innej rzeczy, która by nadawała cel i sens ożywczym ruchom, która by scalała i spajała prócz ideologii. Doświadczenia komunizmu czy hitleryzmu wskazują, że mechanicznie narzucić można pod komendę jakiś system na czas jakiś, ale nie może to dać budowy trwałej [...]”. Pisał też o przeroście intelektualizmu, a dalej kulcie techniki, materializmie, utylitaryzmie, formalizmie, scjentyzmie współczesnej kultury i będącym tego skutkiem zaniku duchowości i ucieczki od wartości. Pisał, że „Wartość wewnętrzna, wartość moralna stały się czymś drugorzędnym wobec zdolności do czegoś. Wartość człowieka utożsamiano ekskluzywnie ze sprawnością techniczną, pożytkiem, talentem”, i dodawał: „[...] kult nauki i jednostronny intelektualizm w naszym wychowaniu przyczynił się i przyczynia do niechęci względem wartościowania, lub do nieśmiałości i nieporadności w tej dziedzinie. Stąd zobojętnienie na świat wartości i uchylanie się od ocen występujące pod różnymi maskami, a najczęściej w formie obłudnie pojmowanego obiektywizmu”. Analogiczne były jego zdaniem skutki działania współczesnego państwa. Ostrzegał, że: Niwelacja osobowości pod presją ciężkich warunków gospodarczych, mechanizacji pracy, biurokratyzmu, przymusu państwowego, zubożenia życia duchowego i umysłowego stanowi grunt podatny dla wszelkiej presji z zewnątrz. Krytykował wreszcie kształt polskiej demokracji: „Demokratyzacja, której jesteśmy świadkami, odbywa się: 1) pod dominującym wpływem snobizmu dla wszystkiego, co jest wytworem mieszczaństwa, 2) pod wpływem datującym się czasów jednostronnego pojmowania kultury jako przyswajania wiedzy i sprawności technicznej bez troski o wykształcenie w pełnym tego słowa znaczeniu; 3 )w czasach hegemonii bądź co bądź materializmu; 4) głownie przy jedynej pomocy szkół, które pełnej wychowawczej roli odgrywać nie mogą [...]; 5) w czasach, kiedy selekcja [...] jest oparta na fałszywych lub niedostatecznych kryteriach i w ogóle szwankuje; 6) a prawdziwa elita znowu wskutek tejże źle zorganizowanej selekcji [...] jest upośledzona na korzyść pseudo-elity”. Uwagi Kołaczkowskiego dotyczyły w dużym stopniu II RP. Krytykował to, iż wszystkie kluczowe stanowiska w życiu społecznym i kulturalnym zostały owładnięte przez ludzi obozu sanacyjnego i że tym samym nastąpiła degeneracja elit rządzących Polską. Demaskował ciasnotę umysłową, korupcję, klikę, niewspółmierne zarobki elit, atmosferę zastoju w państwie, biurokrację, snobizm i doktrynerstwo, „niedorozwój osobowości”, zanik życia duchowego, skarlenie osobowości wynikające z ustroju i jednostronnego wychowania, rozrost polityki, symplicyzm administracyjny, złą selekcję elit, rząd oparty na strukturze mafii i sitwy, werbalizm, centralizację państwa, rozrost roli Warszawy, myślenie mafijne i praktyki tromtadrackie. Widział w tym wszystkim ,,objaw dekadencji i rozkładu wśród inteligencji”. „Nie ma porywającej idei bez człowieka, bez wielkiego charakteru”, alarmował i dodawał: „Kryzys naszej kultury wymaga samodzielnego myślenia i wartościowania, przenikliwego i bystrego orientowania się w chaosie. Potrzeba ciągłej, samodzielnej selekcji między odpadkami starych form a zaczynami twórczymi. Przeszkodą największą w wydobyciu się z tego chaosu jest brak inicjatywy, schematyzacja, bezpłodne, odwodzące od najpilniejszych zadań szkolarstwo, ubóstwianie techniki i formalizmu”. Krytykując „kostniejącą i zdekadenciałą elitę”, Kołaczkowski pisał zarazem o potrzebie „uziemienia elit”. Obok jednak akcentów krytycznych w publicystykę Kołaczkowskiego wpisany był bowiem bardzo wyraźny program naprawy Rzeczypospolitej. Swego rodzaju programem był już sam tytuł „Marchołta”, kwartalnika redagowanego przez Kołaczkowskiego. Wyjaśniając ten tytuł pisał on: „Pragnąc wzmagać odporne siły osobowości w walce z przytłaczającą ją mechanizacją, hegemonią intelektualizmu, paczeniem instynktów w ciasnocie życia mieszczańskiego i niewolniczym poddawaniu się naśladownictwu, obraliśmy za symbol taki „wizerunek człowieka”, który wyobraża pełnię człowieczeństwa”. Marchołt Kasprowicza ze wszystkich mitów człowieka jest pod tym względem najbardziej ludzki i najdoskonalszy, że oba żywioły, ziemi i nieba, sprzągł w sobie w jednako potężnej mierze. Z ziemi rodem jest Marchołt, walczący o triumf ducha i wie, że tu na ziemi rękojmią dobra, obroną świętości musi być także i siłą - dlatego tak gardzi chwiejnością. Kołaczkowski sądził bowiem, iż Polskę ocali zwrot ku pełnemu człowiekowi, a więc - personalizm. Motywacja tego personalizmu była podwójna - z jednej strony był on przeciwstawieniem się <atomistycznej>, cząstkowej i pozytywistycznej wiedzy o człowieku, z drugiej - opozycją wobec totalizmu podporządkowującego jednostkę państwu. Skutkiem miało być stworzenie kultury, która przeniesie „punkt ciężkości ku wewnątrz, ku osobowości człowieka, pojmuje ją immanentnie jako żywą treść, jako zdolność osobowego w niej udziału.” W interesie państwa być powinno, aby wydobywać ze wszystkich warstw społecznych inteligencję, a więc - w rozumieniu Kołaczkowskiego - ludzi o ukształtowanej i kształtującej osobowości. Jak bowiem pisał: „Inteligencji nie wyodrębnia faktycznie sposób zarabiania, tak samo jak nie wyodrębnia jej ubiór, lecz zdolność do życia duchowego, do brania bezinteresownego udziału w tworzeniu i rozumieniu wartości duchowych”. Tylko taka elita zdolna jest kierować narodem, tylko ona może przezwyciężyć niebezpieczeństwo partyjnictwa, klikowości, i tacy też tylko ludzie mogą mieć „wizję kultury narodu jako całości organicznej”. Przekonany o degradującej człowieka roli miasta, krytyczny wobec mieszczaństwa i burżuazji, Kołaczkowski wiele nadziei wiązał z ludem. Jego „nacjonalizm ludowy”, wywodzący się od Jana Ludwika Popławskiego, brał się z przekonania, że tam kultura oparta „[...] na bezpośrednim wyczuciu wartości”, „wyrastającej z własnego podłoża wobec megalomanii kultury ze stemplem, międzynarodową maską.” Stąd brała się szczególna Kołaczkowskiego troska o reformę wychowania uniwersyteckiego oraz o tworzenie uniwersytetów ludowych. Stąd też jego przekonanie o potrzebie odwojowania słowa „nacjonalizm”. Pisał: „Wśród ludzi zaliczających się do nowoczesnych [...] niesmak albo wręcz podejrzenie o pokątne <grawitowanie> ku partii ND budzi posługiwanie się słowem narodowy i narodowość. Najchętniej używa się słowa <nacjonalizm> łącząc go z imperializmem, nietolerancją. [...] Przez wstydliwość też uznaje dotąd wielu pisarzy i literatów sam pomysł <kultury narodowej> za rodzaj <endeckiego> wymysłu, zagrażającego myśli nowoczesnej. [...] czynią to z pogwałceniem oczywistych prawd - jak gdyby sam postulat kultury narodowej nie był najskuteczniejszym środkiem przeniesienia punktu ciężkości, celu dążeń w te sfery, gdzie uduchawiają się uczucia narodowe [...]”. I dodawał: „czemuż wciąż przedstawiać fałszywie dążenia do pielęgnowania swej narodowości jako szowinizm, imperializm, utożsamiać z krzykactwem, megalomanią, z ekskulzywizmem czy endectwem?”[...] Prawdy przemilczane się mszczą - mówił Nietzsche. Jeśli się nie chce pobudzać i wywoływać histerii nacjonalistycznej w stylu Hitlera, nie trzeba dławić instynktów!” Jak widać Kołaczkowski był krytyczny wobec endecji. Równocześnie dzielił z nią przekonanie o potrzebie emigracji Żydów z Polski. Twierdził, że: „Tylko niepodległe państwo żydowskie jest honorowym rozwiązaniem kolizji dla nich i dla nas. I ten cel musi być jasno postawiony zarówno na forum międzynarodowym jak i w naszym programie i na nim oprzeć można dopiero wszystko.[...] Nie represjami zażegna się te sprawy - tylko odwagą, szczerością - wielkim programem”. W latach 30. do głosu dochodzi też nowe pokolenie pisarzy krakowskich. Jednym z nich był K a z i m i e r z W y ka (1911-1975), uczeń Kołaczkowskiego, który w swej eseistyce także postulował swego rodzaju personalistyczną rewolucję. Tak jak to było w przypadku jego mistrza i Wykę niepokoiła go wreszcie ucieczka człowieka współczesnego od swego „ja” pod skrzydła zbiorowości, zwłaszcza państwa. Pesymistycznie prognozował: „[...] przekonany jestem, że idą czasy wielkiego skrępowania i ograniczenia człowieka, że idą czasy, w których myśl indywidualna i swobodna będzie zbytkiem niedozwolonym, a prawem będzie nagięcie się, przystosowanie do narzuconej wszystkim idei” (Przemówienie programowe). Powoływał się głównie na swoich francuskich rówieśników (głośny szkic o Prądach duchowych wśród młodzieży francuskiej drukowany w 1932 roku na łamach „Marchołta”), takich jak Daniel-Rops, Maulnier, Aron, Mounier. Wyka bardzo pesymistycznie pisał o perspektywach swych rówieśników w II RP. Mowa tu o tzw. pokoleniu roku 1910, które dojrzewało intelektualnie w Polsce międzywojennej, bardzo często będąc jej surowym oskarżycielem. Przypomnijmy: Miłosz, Andrzejewski, Wasiutyński, Mosdorf, Zagórski, Bobkowski, bracia Bocheńscy, Giedroyc, Łobodowski, Fryde, Miciński... W eseju Perspektywy młodości Wyka pisał m.in.: „Wkracza z wolna w życie dziwne pokolenie. Zbyt młode, by brało udział we wszystkim, co stworzyło obecny porządek rzeczy. Zbyt młode, by mieć mogło świadomość dumną, że z prężności jego siły i myśli narodziła się i umacnia współczesność polska. Dziećmi przechodziło wojnę, jeśli ją pamięta, to z odjazdów ojców, z przymusowych ewakuacji, z melasy wojennej, z biednych choinek, z kawałkami buraka miast <prawdziwych> cukierków. Przez mgłę zna <wybuch Polski>, o ile w dziecięcy świat wdarł się ona w jakiś sposób. Dorastało wśród szybkiego zgiełku budującej się młodej państwowości, pierwsze pokolenie, powiecie - szczęśliwe. [...] Narastało w oczach naszych i narasta państwo, coraz bardziej wchodzi w konkretność i w wielką sztukę kompromisu życiowego i oportunizmu. lecz jednocześnie dokonuje się rzecz, której nie dostrzegają ludzie zajęci budową, lecz co widzą ci, którzy w budowie ciągle jeszcze przyglądają się tylko. Dokonuje się wielka likwidacja ideałów”. Wyka marazm panujący jego zdaniem w II RP zderzał z dynamizmem rosyjskim i niemieckim, wskazywał, że jego pokolenie stało się główną ofiarą bezrobocia („Uczono i uczy się, że człowiek żyje, by pracował.[...] Czyż była jednak epoka, ażeby praca byłą równie niepotrzebna i nieważna?”), równocześnie swym rówieśnikom surowo wytykał brak śmiałości, odwagi cywilnej, oportunizm, przeciętność, zrywanie intelektualnych więzi z Zachodem, zwłaszcza z Francją. Także Ksawery Pruszyński był sugestywnym wyrazicielem duchowych niepokojów owej generacji, aspirującym do roli jej mentora, przewodnika, czasem sędziego. Pisał: „Sami z obecnego pokolenia pochodząc mamy o jego wartości, niestety, dość pesymistyczne pojęcie. Jest w nim wielu oportunistów i wielu demagogów, i wielu karierowiczów, l i t e r a t ów gotowych sprzedawać swój pozerski radykalizm [...]. Czy to widziane przez pryzmat Wspólnego pokoju Uniłowskiego, czy to widziane przez procesy ONR-u, pokolenie to wspaniałym nie jest. Wyrosło z powojny, w społeczeństwie biednym, bez możności znalezienia zajęcia, bez wielkich charakterów, bez wielkiej idei, z minimum sumiennej, własnej pracy poznawczej”. Najlepszy może opis sytuacji swojego pokolenia dał Pruszyński w reportażu Mój kolega gra na banjo, w którym opisał swoje spotkanie na krakowskiej ulicy wiosną 1935 roku z trzema ulicznymi orkiestrami: „[...] we wszystkich trzech poznałem akademików, dawnych krakowskich kolegów. W mieście najstarszego uniwersytetu w Polsce chodzi rozśpiewanych pięć takich orkiestr. Są to orkiestry magistrów i dyplomantów. Grają w nich pospolite akademickie, miłe wałkonie. Gra w nich student, którego prace na seminarium profesora Kutrzeby, jednego z najbardziej wymagających naukowców, zyskiwały najwyższe pochwały. Ten chłopak, będąc na uniwersytecie, napisał dwie rozprawy, z których każda mogłaby być doktorską. Doktorem nie jest, bo to kosztuje czterysta złotych.[...] Mój kolega chodzi po ulicy i gra na banjo”. Najważniejsza i chyba najciekawsze przygoda z Krakowem rozpoczęła się dla Pruszyńskiego w roku 1927, kiedy po ukończeniu gimnazjum jezuickiego w Chyrowie, zaczął studiować prawo na Uniwersytecie Jagiellońskim. W tym czasie zrodził się w nim nie tyle naukowiec, ile polityk oraz publicysta, który - jak chce wielu historyków - wprowadził publicystykę do literatury. Na Uniwersytecie Pruszyński wstąpił do organizacji „Myśl Mocarstwowa”, w której krakowskim oddziale pełnił funkcje kierownicze. Drukował też swe pierwsze artykuły w związanych z „Myślą” pismach: „Dniu Akademickim” oraz „Civitas Academica”. Za przedmiot studiów Pruszyński wybrał niemieckie prawo średniowiecza i jego wykładowcę, Stanisława Estreichera. W 1929 roku Pruszyński został zastępcą asystenta u Estreichera. To Estreicher umieścił Pruszyńskiego w redakcji krakowskiego „Czasu”, gdzie ten ostatni został korektorem, wkrótce autorem przeglądów prasy zagranicznej, by wreszcie w 1930 roku zadebiutować cyklem reportaży z Węgier, dwa lata później zaś opublikować - zapowiadane przez samego Estreichera - prorocze reportaże z Gdańska, które miały się złożyć na debiutancką książkę Pruszyńskiego Sarajewo 1914, Szanghaj 1932, Gdańsk 193?. Trzeba pamiętać, że Estreicher należał do czołowych postaci, aczkolwiek nieortodoksyjnie, krakowskiego konserwatyzmu, tzw. neostańczyków, kontynuujących myśl polityczną stańczyków. O wpływie i samego Estreichera i stańczyków na młodego Pruszyńskiego mówią zgodnie wszyscy badacze, różniąc się oceną jak długo i jak głęboko ów wpływ sięgał. Historycy do dziś spierają się, czy - jak chcieli Łojek i Mackiewicz, a do pewnego stopnia Roszko - dzięki Estreicherowi, synowi stańczyków „cały kapitał poglądów stańczyków został Pruszyńskiemu wpojony metodycznie na całe życie i pisarz stał się ich duchowym wnukiem”, czy też, jak chcieli inni, kierowany „czujnym i postępowym empiryzmem” (Wyka) ewoluował w stronę lewicy. Tym niemniej do stale powtarzanych w latach 30. tez Pruszyńskiego należało przekonanie, iż Polska należy do Zachodu, stąd wszelkimi siłami musi bronić się przed groźbą wchłonięcia przez wschód, czyli Rosję. Broniąc „Wiadomości Literackich” przed krytyką Bocheńskiego zauważał: „Ze stanowiska katolickiego uważałbym nawet najbardziej laicki Zachód za lepszy dla naszego kulturalnego świata magnes niż Wschód. Każda kulturalnie wielka epoka w historii naszego kraju to była epoka silniejszego ciążenia ku Zachodowi. Na odwrót, każda epoka, gdyśmy wchodzili w orbitę kulturalną wschodniej cywilizacji, odbijała się na naszym kraju i jego postępie cywilizacyjnym najfatalniej”. (W obronie „Wiadomości Literackich”, „Bunt Młodych”,1934) Przyjmował więc Pruszyński zasadnicze tezy krakowskich konserwatystów, że przyczyną upadku Rzeczypospolitej była wewnętrzna anarchia, brak silnej władzy, zaś najbardziej odrażającym dowodem były czasy saskie. Epoce saskiej przeciwstawiał wizję Polski jagiellońskiej, Polski mocarstwowej i imperialnej. Składając zaś hołd Bobrzyńskiemu w „Słowie” Mackiewicza pisał o autorze Zarysu...: „Na miejsce tez Lelewela, że Polska była oazą wolności i dlatego zmieciona została, na miejsce romantycznej apoteozy kontynuującej tak wspaniale samochwalstwo szlachty polskiej, postawiono prawdę. Lelewel, patriarcha lewicy polskiej, pisał: Polska upadła, bo była wzorem wolności. Odpowiedziano: Polska upadła, bo była krajem upadku i anarchii. Polskę podnieść może tylko uleczenie społeczeństwa z wad, tylko ustrój silnej władzy. To nie było takie proste mówić wtedy: ‘silna władza’. Dziś silna władza to Piłsudski. Wtedy silna władza to był Metternich - Dziś silna władza to Stalin, Mussolini, Hitler, pułkownik La Rocque, to siły naprzód idące.” Tłumaczyło to podziw Pruszyńskiego dla marszałka Piłsudskiego. W reportażu ze spotkania z Marszałkiem W Belwederze pisał: „My młodzież akademicka, my „mocarstwowocy”, gotowi na każde wezwanie, potrzebę, rozkaz. Że pójdziemy, gdzie nas poprowadzisz i gdzie nam każesz, czynem stwierdzimy naszą miłość, panie Marszałku”. Pruszyński widział też w Piłsudskim kogoś, kto ocalił Polskę przed komunistycznym Wschodem: „Być może na 5 minut przed dwunastą przybył wówczas do Warszawy ten człowiek, który jeden jedyny był w stanie osadzić w miejscu powolne nasze staczanie się w ów, który z Rosją pochłonął i Ukrainę i Białoruś i Gruzję.[...] powrót Piłsudskiego faktem, na którym się zatrzymała u nas ofensywa komunistyczna [...]”. Tym niemniej po śmierci Piłsudskiego krytykował ewolucję sanacji w kierunku totalistycznym. W artykule System Piłsudskiego bez Piłsudskiego wskazywał, że „Polska ma jeszcze trzecią drogę do wyboru, drogę uciążliwą, niełatwą, nie pozbawioną ryzyka. Powrotu do umiarkowanej demokracji”. Pruszyński wspierał program „Myśli Mocarstwowej”. W jego myśl zadaniem polityków winno być przekształcenie Polski w mocarstwo. Drogą ku temu blok z państwami bałtyckimi i Rumunią, zerwanie z nacjonalizmem w stosunkach wewnątrzpaństwowych, wciągnięcie Ukraińców oraz Białorusinów do współpracy, solidarystyczna przebudowa gospodarcza. Stałym motywem w jego publicystyce było poparcie dla polityki porozumienia polsko-ukraińskiego. Pisząc o zamordowanym przez ukraińskich nacjonalistów Hołówce zauważał: „Próbował i szukał dróg do zgody polsko-ukraińskiej. Dla niego - jak dla Sienkiewcza - była to zawsze walka pobratymcza, fenomen powtarzający się co parę wieków krwawym zarzewiem hajdamaczyzny i gasnący za każdym razem, przynosząc szkody nam - Polsce i Ukrainie, korzyść im - Berlinowi i Moskwie. Obecnie znowu, jak za czasów Jaremy, „nienawiść wrosła w serca i zatruła krew pobratymczą”. Na wprost siebie stanęły d w a f r o n ty. nacjonaliści obu narodów - u bardziej prymitywnego, rzecz jasna, bardziej jaskrawy - uformowali kordon nienawiści rozgraniczający, nie dający wiedzieć nawet o sobie dwom narodom” (50)”. Osobno Pruszyński traktował sprawę żydowską. Komentując fakt, że wśród sądzonych za komunizm przeważają Żydzi pisał: „Na ławach procesów komunistycznych zasiadają dwa typy Żydów. Zasiadają nędzarze z getta. [...] Zasiadają synkowie bogaczy. Jest tylko pozorny kontrast między tymi dwoma typami ludzi. Są tylko pozorne różnice. naprawdę są to ludzie, którzy wspólną drogą doszli do komunizmu. Są to dwie warstwy wyrzucone poza obręb getta. jednych wyrzuciła nędza, siła wyrzucającą drugich było bogactwo”. Konstatując klęskę asymilacji, Pruszyński sądził, że jedynym rozwiązaniem sprawy żydowskiej jest syjonizm, a dalej stworzenie państwa Izrael i emigracja doń polskich Żydów. Dlatego też krytykował antysemityzm endecki, który jego zdaniem radykalizował Żydów i pchał ich w stronę komunizmu (Przytyk i stragan). Krytykował też narodowością politykę sanacji na Kresach, niepokoił go nacjonalistyczny radykalizm młodzieży i proletariatu (Żółci ludzie z Łodzi, Ślubowanie). Obawiał się komunizowania inteligencji polskiej, które - jak oceniał - dokonywało się pod szyldem sanacji. Równie zdecydowanie zwalczał pisarzy (w tym wspomnianego już Czuchnowskiego i Kruczkowskiego) za ich prokomunistyczne sympatie, których kulminacją był udział w inspirowanym przez komunistów Kongresie Pracowników Kultury we Lwowie w roku 1936. Pruszyński obawiał się „hiszpanizacji” Polski i zwycięstwa komunistów. „Polska - pisał - jest tym krajem, który - w razie światowego przewrotu bolszewickiego - wyszedłby [...] najgorzej [...]. Komunista polski wie, że plany III Międzynarodówki przewidują okrojenie przyszłej Polskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej o niemal połowę terytorium i o Wilno, i o Polesie i o Wołyń, i o Małopolskę Wschodnią i o Pomorze i o Śląsk” [92]. Dlatego choć początkowo ostrzegał Polaków przed polityką Niemiec, poparł Hitlera w 1933 roku. Jego dojście do władzy interpretował w kategoriach starcia komunistów z antykomunistami i dodawał: „Im dłużej ta walka trwa, tym dla nas lepiej, ale jej finału możemy sobie życzyć tylko jednego: zwycięstwa Adolfa Hitlera. Może dodamy: pyrrusowego zwycięstwa. Republika Rad w Berlinie oznacza tylko jedno: Finis Poloniae” [105]. Potem wspierał politykę porozumienia z III Rzeszą. Pisał w artykule Inaczej niż 90 procent prasy polskiej: „[...] zwycięstwo Hitlera w Niemczech, jego dojście do władzy [...] uważamy z punktu widzenia Polski za fakt pomyślny”. Oczywiście wydarzenia kolejnych lat kazały mu zmienić to przekonanie. Totalizm niemiecki nie pociągał pisarzy krakowski - tu byli zgodni. Inna rzecz była z rosyjskim - ten fascynował komunistów. Warto w tym kontekście wspomnieć o komedii Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej Baba dziwo (1938, wystawiona 1939), będącej dość nietypowym w jej zasadniczo apolitycznej twórczości pamfletem na totalizm w wydaniu nacjonalistycznym i w tym sensie odnoszącym się do niemieckich czy włoskich faszyzmów, ale i rosyjskiego bolszewizmu. Akcja dramatu Pawlikowskiej toczy się jednak w stolicy fantastycznego kraju europejskiego, Prawii, na czele którego stoi Valida, kobieta-dyktator, terroryzująca społeczeństwo, a zwłaszcza kobiety nakazem zwiększonej reprodukcji w imię narodowej potęgi i w imię tego celu kontrolującej życie prywatne obywateli. W groteskowej, okrutnej Validzie i jej totalistycznych zapędach Pawlikowska odkrywa, jakby za pomocą Freuda, kompleks niższości, a przy okazji ośmiesza totalistyczną frazeologię, demaskuje oportunistyczne mechanizmy stojące u źródeł dyktatury.
Podsumowanie:
1. Kraków literacki był Krakowem opozycyjnym, antysanacyjnym. Przeważała w nim pesymistyczna ocena sytuacji II RP, często na tle katastroficznie widzianej sytuacji współczesnej Europy czy nawet świata. Obóz lewicy, rewolucyjny, nierzadko prosowiecki, pokładał nadzieje w rewolucji i komunizmie. Pisarze bliscy prawicy konserwatywnej, mimo swej opozycyjności byli antyrewolucyjni, pokładający nadzieje na zmianę sytuacji w rewolucji duchowej, rewolucji oznaczającej realizację wartości chrześcijańskich w życiu społecznym i politycznym, czy humanistycznych, jak chcieli personaliści tacy jak Kołaczkowski czy Wyka. Łączył za to literacki Kraków antynacjonalizm, a raczej niechęć wobec endecji. Rostworowski, Koniński, w pewnym stopniu Braun, potem Doboszyński czy Bielatowicz, byli tu wyjątkami. 2. Omawiane tu poglądy miały swe rozmaite konsekwencje. Wanda Wasilewska i Leon Kruczkowski stali się podporami rządów komunistycznych w Polsce po 1945 roku. Stefan Kołaczkowski został aresztowany w 1939 przez hitlerowców. Zesłany do obozu koncentracyjnego, zmarł wkrótce po uwolnieniu w 1940 roku. Jerzy Braun redagował opozycyjny wobec władz PRL „Tygodnik Warszawski”. Aresztowany w 1948 roku, spędził w więzieniu 8 lat (stracił tam na skutek tortur oko). W 1965 wyemigrował do Włoszech, gdzie zmarł w roku 1975.
Literatura cytowana: Literatura polska 1918-1975. Tom I 1918-1932, Warszawa 1975. A. Zawada, Dwudziestolecie literackie, Wrocław 1995. T. Bielecki, Karol Hubert Rostworowski. Zarys idei społeczno-politycznych, Warszawa 1938 Tadeusz Dworak, Karol Hubert Rostworowski. Ludzie Narodowej Demokracji, Warszawa 1996. J. Popiel, Wstęp [do:] K.H. Rostworowski, Wybór dramatów, Wrocław 1991. B. Mamoń, Karol Ludwik Koniński, Kraków 1970. K. Wyka, Stara szuflada i inne szkice z lat 1932-1939, Kraków 2000. J. Braun, Kultura jutra, czyli Nowe Oświecenie, Warszawa 2001. Obraz literatury polskiej. Literayura polska w okresie międzywojennym, t. III i IV, zespół redakcyjny I. Maciejewska, J. Trznadel, M. Pokrasenowa, Kraków 1993. J. Kurek, Śpiewy o Rzeczypospolitej, Kraków 1932. J. Kurek, Mój Kraków, Kraków 1963. W. P. Szymański, „Marchołt” i profesor [w:] tenże, Od metafory do heroizmu. Z dziejów czasopism literackich w dwudziestoleciu międzywojennym, Kraków 1967. J. Musiał, „Marchołt” (1934-1938). Antologia tekstów, Kraków 2002. Cyganeria i polityka. Wspomnienia krakowskie 1919-1939, Warszawa 1964. T. Kudliński, Starość nie radość, Kraków 1992. Cz. Miłosz, Wyprawa w Dwudziestolecie, Kraków 1998. B. Mamoń, Historia jednego listu, „Gazeta Wyborcza” 2-3.02.2002.
|