Lord Acton
O demokracji w Europie Zaledwie trzydzieści lat dzieli Europę Guizota i Metternicha od naszych dni, gdy powszechne prawo wyborcze obowiązuje zarówno we Francji jak i w Zjednoczonych Niemczech; gdy potępiony uczestnik rewolucji z roku 1848 pełni funkcję konstytucyjnego ministra Austrii; gdy Włochy od Alp po Adriatyk są rządzone przez stronników Mazziniego; a mężowie stanu, którzy dystansowali się od śmiałych posunięć Peela, cieszą się obecnie w Anglii dwukrotnie wyższym poparciem wśród elektoratu wyborczego. Gdyby filozofowi, który ogłosił prawo, według którego demokratyczny postęp jest czymś stałym i nieuniknionym, przyszło dożyć sędziwego wieku, byłby zaskoczony tym, jak bardzo spełniła się jego przepowiednia. Przez te wszystkie lata, kiedy owe rewolucyjne zmiany następowały, Sir Thomas Erskine May był znacznie bardziej niż jakikolwiek inny Anglik stale zaangażowany w najważniejsze wydarzenia wieku. Większość czasu zasiadał w Izbie Gmin, gdzie jak Kanut obserwował wznoszącą się falę. Zapewne nikt nie mógłby być tak dobrze przygotowanym do roli historyka demokracji europejskiej, jak ten, który po przestudiowaniu mechanizmu władzy ludu w najchwalebniejszym zgromadzeniu w momencie jego największego rozkwitu, napisał jego historię i przekazał jego metody rządzenia całemu światu. Nie dziwi fakt, że tak wyjątkowe i pracochłonne zadanie zostało w końcu podjęte. Demokracja jest olbrzymim potokiem, zasilanym przez wiele źródeł. Na jej wzrost miały wpływ czynniki materialne i duchowe. Wiele osiągnięto dzięki teoriom ekonomicznym a jeszcze więcej dzięki ekonomicznym prawom. Jej siłą napędową czasami była doktryna, czasami wydarzenia, a błąd odgrywał równie znaczącą rolę co prawda. Postęp w stronę rządów ludu był niekiedy determinowany przez legislację, czasem przez książkę, wynalazek, lub przestępstwo. Możemy prześledzić ten rozwój, sięgając do czasów metafizyków greckich i rzymskich jurystów, do barbarzyńskich obyczajów i prawa kościelnego, do reformatorów odrzucających prawo kanoniczne, do członków sekt, którzy odrzucali reformatorów, i filozofów odrzucających sekty. Czasy się zmieniły, jeden naród zastąpił poprzedni, a w okresie największej stagnacji życia w Europie, Nowy Świat zgromadził siły, które zmieniły stary porządek. Historia, która zajmuje się rozwojem wypadków od początku do końca, jest czymś wartościowym, lecz nie służy ani pokojowi ani pojednaniu. Nie ma chyba bardziej niepokojących odkryć niż te odsłaniające pochodzenie idei. Celne definicje i dokładna analiza ujawniłyby istniejące w społeczeństwie podziały, zaostrzyły polityczne spory uniemożliwiając kompromis, zachwiały politycznymi sojuszami czyniąc je nieprzydatnymi a politykę zatruły namiętnościami wywołanymi przez społeczne i religijne konflikty. Sir Erskine May pisze dla wszystkich, którzy zajmują pozycję w ramach szerokich granic wyznaczonych przez naszą konstytucję. Jego sąd jest daleki od wszelkich skrajności. Odchodzi on od dyskusji nad teoriami, i bada swój przedmiot w świetle instytucji, wierząc, że prawa zależą bardziej od kondycji społeczeństwa, a jedynie w niewielkim stopniu od poglądów i debat nie mających mocnego oparcia w rzeczywistości. Wyznaje on otwarcie swój sceptycyzm nawet wobec wpływu Locke’a i niewiele dba o takie kwestie jak na przykład: jak wiele samorząd zawdzięcza Niepodległości, lub równość Kwakrom; na ile na demokrację wpływała doktryna głosząca, że społeczeństwo jest ufundowane na umowie, że szczęście jest celem całego rządu, lub, że praca jest jedynym źródłem bogactwa. Dlatego też, ponieważ zawsze twardo stąpa po ziemi a wywód swój prowadzi opierając się na podstawie licznych i starannie dobieranych faktów, za pomocą zdrowego rozsądku i doświadczenia raczej niż za pomocą dogmatycznych zasad, wszyscy odniosą korzyść z przeczytania tej książki i niemal nikt nie poczuje się urażony. Chociaż autor nie proponuje żadnych idei moralnych, jednakże we wprowadzeniu wymienia idee, które nim kierowały. Tak więc daremny będzie trud czytelnika, który nie zrozumie lekcji wypływającej z każdego rozdziału tej książki. Sir Erskine May jest przekonany, że tendencją współczesnego rozwoju jest podnoszenie poziomu mas ludowych, zwiększanie ich udziału w pracy i owocach cywilizacji, w korzystaniu z dobrobytu i edukacji, w szacunku dla samego siebie oraz niezależności, w wiedzy politycznej oraz we władzy. Gdybyśmy powyższe idee wzięli za powszechne prawo dziejów, byłoby ono nie mniej wizjonerskie niż uogólnienia Monteskiusza i Tocqueville’a; lecz zważywszy na konieczne ograniczenia wynikające z czasu i miejsca, nie można tej kwestii w pełni przedyskutować. Dodatkowa konkluzja, wspierana przez daleko szersze rozumowanie, jest taka, że demokracja, podobnie jak monarchia, przynosi zbawienne efekty jeżeli jest ograniczona, oraz fatalne skutki jeśli jest niczym niepohamowana. Może być najprawdziwszym przyjacielem wolności lub jej najbardziej bezlitosnym wrogiem, w zależności od tego, czy jest ustrojem mieszanym, czy czystym. Jest to starodawna i podstawowa prawda zawarta w zasadzie rządu konstytucyjnego, który był wprowadzany w życie w wielu imponujących przykładach od czasów Patriarchów aż do rewolucji, która w 1874 roku przekształciła federalną Szwajcarię w nieograniczoną demokrację, rządzoną przez bezpośredni głos całego ludu. Właściwe rozróżnienie pomiędzy wolnością i demokracją, które zajmowało wiele myśli autora, nie może być zbyt mocno zarysowane. Niewolnictwo tak często łączyło się z demokracją, że pewien bardzo utalentowany pisarz stwierdził dawno temu, że jest to wręcz charakterystyczna cecha demokratycznego państwa; a filozofowie Południowej Konfederacji głosili tę teorię ze skrajną gorliwością. Albowiem niewolnictwo spełniało rolę podobną do ograniczonego prawa wyborczego, wiążąc władzę z własnością i zapobiegając socjalizmowi – zniedołężnieniu zagrażającemu dojrzałym demokracjom. Najbardziej inteligentny z greckich tyranów, Periander, odradzał zatrudniania niewolników; a Perykles określał wolność od pracy fizycznej jako znaczący przywilej Aten. W Rzymie podatek za wyzwolenie niewolnika wprowadzono natychmiast po ustanowieniu politycznej równości przez Liciniusa. Oskarżenie Anglii o narzucanie niewolnictwa Ameryce zostało dyskretnie wykreślone z Deklaracji Niepodległości, a francuskie Zgromadzenie proklamując Prawa Człowieka, zadeklarowało, że nie rozciągają się one na kolonie. Spór abolicyjny spowodował, że każdy przyswoił sobie powiedzenie Burke’a, według którego ludzie najlepiej poznają cenę wolności poprzez bycie panami niewolników. Od czasów najświetniejszych dni Aten, dni Anaksagorasa, Protagorasa i Sokratesa, utrzymywało się dziwne pokrewieństwo między demokracją i religijnym prześladowaniem. Najkrwawszy czyn popełniony w okresie między wojnami religijnymi i rewolucją został dokonany z powodu fanatyzmu ludzi żyjących w prymitywnej republice w Alpach Retyckich, a z sześciu demokratycznych kantonów tylko jeden tolerował protestantów, a i to po walce, która zakończyła lepszą część dwóch wieków. W 1578 roku piętnasta katolicka prowincja połączyłaby się ze zrewoltowanymi Niderlandami, gdyby nie rozwścieczona bigoteria Gandawy; natomiast demokracja Friesland była najbardziej nietolerancyjna spośród prowincji. Arystokratyczne kolonie w Ameryce broniły tolerancji przeciwko swoim demokratycznym sąsiadom, a jej triumf na Rhode Island i w Pensylwanii był efektem nie polityki lecz religii. Republika Francuska upadła ponieważ lekcja wolności religijnej okazała się dla niej zbyt trudna do przerobienia. Aż do XVIII stulecia, wolność religijna znacznie częściej znajdowała zrozumienie w monarchiach niż w wolnych rzeczpospolitych. Richelieu uznawał tę zasadę wtedy, gdy budował despotyzm Bourbonów, czynili tak też elektorzy Brandenburgii, w czasie gdy stawali się władcami absolutnymi, a po upadku Clarendona, pojęcie pobłażliwości było nierozłącznie związane z projektem Karola II zniweczenia ówczesnego ładu politycznego. Rząd, który jest na tyle silny, by lekceważyć opinię publiczną, może ignorować pozornie uzasadnioną herezję głoszącą, że zapobieganie jest lepsze od karania, gdyż sam może karę wymierzać. Lecz rząd całkowicie zależny od opinii szuka jakiegoś zabezpieczania, stara się zdobyć kontrolę nad tymi siłami, które kształtują ją, i obawia się, aby cierpiący ludzie nie zostali wyedukowani w resentymentach wrogich jego instytucjom. Kiedy generał Grant usiłował podjąć walkę z poligamią w Utah, uznano za konieczne dobranie sędziów przysięgłych spośród niemormonów, a Sąd Najwyższy uznał, że te procedury były niezgodne z prawem, a więc więźniowie musieli zostać uwolnieni. Nawet morderca Lee został zwolniony w 1875 roku przez skład sędziowski złożony z mormonów. Współczesna demokracja stawia wiele trudnych i zróżnicowanych pytań, na które nie sposób odpowiedzieć nie sięgnąwszy po szerszy materiał od tego, który Tocqueville zdobył w wyniku obserwacji oraz kontaktów z amerykańskimi władzami. Po to, by zrozumieć dlaczego nadzieje i obawy, które demokracja niesie ze sobą, były zawsze nierozłączne, by określić w jakich warunkach demokracja przyspiesza lub opóźnia rozwój ludu i dobrobyt wolnych państw, nie ma lepszego sposobu niż prześledzenie drogi wyznaczonej po raz pierwszy przez Sir Erskine’a Maya. Pośród niezachwianego despotyzmu, pomiędzy paternalistycznymi, zmilitaryzowanymi i kapłańskimi monarchiami, budził się świt wraz z wyzwoleniem Izraela z niewoli, oraz zawarciem przymierza, które zapoczątkowało polityczne życie narodu wybranego. Plemiona podzielone na jeszcze mniejsze wspólnoty administrowały swoimi własnymi sprawami według jednego prawa, które zaprzysięgły przestrzegać, lecz nie istniała żadna świecka władza, która by to prawo wprowadzała w życie. Rządzili się sami bez władzy centralnej, legislatury, czy też dominującego duchowieństwa. Ta polityka, która w ramach form stworzonych przez prymitywne społeczeństwo, urzeczywistniła niektóre cele rozwiniętej demokracji, przez ponad trzysta lat opierała się ciągłym zagrożeniom anarchią i ujarzmieniem. Sama w sobie monarchia była ograniczona przez fakt braku władzy ustawodawczej, przez podporządkowanie króla prawu, które wiązało także jego poddanych, przez nieustanne apelowanie proroków do sumienia ludu jako ich wyznaczonego strażnika, oraz zawsze realną możliwość zdetronizowania władcy. Później jeszcze, w czasie rozkładu religijnej i narodowej konstytucji, te same idee pojawiły się ze wzmożoną siłą, w niezwykłym zgromadzeniu ludzi, którzy żyli w prostocie i wyrzeczeniu, odrzucili niewolnictwo, podtrzymywali równość i gospodarzyli swoją własnością wspólnie, i którzy ukonstytuowali w miniaturze niemal doskonałą Republikę. Lecz Eseńczycy zginęli wraz z miastem i ze Świątynią, a przez wiele wieków przykład Hebrajczyków był bardziej użyteczny władzy niż wolności. Po reformacji sekty, które stanowczo zerwały z tradycjami Kościoła i państwa, wywodzącymi się z czasów katolickich a dla swoich nowych urządzeń politycznych poszukiwały uzasadnienia wyższego niż zwyczaj, powracały pamięcią do rzeczypospolitej ufundowanej na wolnej umowie, na samorządzie, federalizmie, równości, w której wybory stawiano ponad dziedzictwo, a monarchia była symbolem pogan. Stwierdzili, że nie ma lepszego modelu dla nich samych niż naród ukonstytuowany przez religię, nie posiadający żadnego innego prawodawcy niż Mojżesz, i będący posłusznym nie królowi lecz Bogu. Aż do tego momentu myśl polityczna była prowadzona przez pogańskie doświadczenie. Pomiędzy Grekami, Ateny – najbardziej śmiały pionier republikańskiego odkrycia – były jedyną dobrze funkcjonującą demokracją. Podlegała ona zmianom, które były udziałem wszystkich Greków, lecz odpowiedziała na nie w sposób, który pozwolił ujawnić się szczególnemu geniuszowi politycznemu. Walka konkurujących klas o zwierzchnictwo niemal wszędzie była powodem ucisku i przelewu krwi, a tu tymczasem walki te stały się także genialnymi zmaganiami o wolność; ustrój Aten rozwijał się jedynie z niewielką oddolną presją, dzięki inteligentnej działalności mężów stanu, którzy bardziej kierowali się politycznym rozumem niż opinią publiczną. Udało im się uniknąć przemocy i konwulsyjnych zmian, ponieważ kurs i tempo ich reform wyprzedzało publiczne żądania. Solon, którego prawa dały początek panowaniu rozumu nad siłą, ustanowił demokrację czyniąc lud nie tyle rzeczywistym administratorem, co źródłem władzy. Powierzał on rząd nie wedle pozycji społecznej lub urodzenia, lecz według stanu posiadania i uregulował polityczne wpływy właścicieli ziemskich poprzez ich udział w ciężarach związanych ze służbą publiczną. Niższej klasie, która ani nie nosiła broni, ani nie płaciła podatków i była wykluczona z rządu, Solon przyznał przywilej wyboru i żądania wyjaśnień od tych, którzy nimi rządzili, oraz zatwierdzania lub odrzucania aktów ustawodawczych i orzeczeń sądów. Chociaż zobowiązał Areopag do zachowania swoich praw, postanowił, że mogą one zostać zmienione według potrzeb; a ideałem, który miał na myśli, były rządy sprawowane przez wszystkich wolnych obywateli. Ustępstwa Solona na rzecz ludowego elementu były niewielkie i dokładnie zabezpieczone. Ustąpił nie więcej niż było to konieczne dla zagwarantowania przywiązania całego ludu do państwa. Lecz zatwierdził zasady, które szły znacznie dalej niż żądania, którym uległ. Solon zrobił jedynie krok w stronę demokracji, lecz był to krok pierwszy, krok, który zapoczątkował kolejne. Kiedy wojny perskie, które przemieniły arystokratyczne Ateny w państwo morskie, przyniosły nowe źródła bogactwa i na nowo zdefiniowały interesy, warstwa, która dostarczyła wielu okrętów oraz większość ludzi, którzy ochronili narodową niepodległość i ustanowili imperium, nie mogła już zostać wykluczona ze sprawowania władzy. Zasada Solona, według której polityczny wpływ powinien być współmierny do politycznej służby, przełamała formy, którymi on sam ograniczył ją, gdyż duch jego konstytucji był zbyt mocny dla jego litery. Czwarta grupa posiadaczy została dopuszczona do sprawowania urzędów. Wiele funkcji publicznych obsadzono w drodze losowania, po to, by kandydaci mieli równe szanse oraz by nie decydował ani interes ani liczebność. Ateńska idea republiki miała zastąpić bezosobową władzę prawa poprzez rządy ludzi. Mierność stanowiła zabezpieczenie przed pretensjami przewyższającymi zdolności, gdyż ustalony porządek był zagrożony nie przez przeciętnych obywateli, lecz przez ludzi cieszących się wyjątkową sławą, podobną Miltiadesowi. Lud Aten czcił swoją konstytucję jako dar bogów, źródło i tytuł jego siły, rzecz zbyt świętą, aby ją niepotrzebnie zmieniać. Domagał się on kodeksu, tak by niepisane prawo nie mogło być już dłużej interpretowane zgodnie z wolą Archonów i Areopagitów. Wyraźnie określone i pewne prawodawstwo było tryumfem tej demokracji. Ów konserwatywny duch był tak oczywisty, że rewolucja, która zniosła przywileje arystokracji, zapoczątkowana została przez Aristidesa, a dokończona przez Peryklesa, a zatem przez ludzi wolnych od zarzutu schlebiania masom. Związali oni wszystkich wolnych Ateńczyków z interesem państwa, i wzywali ich, bez różnicowania przynależności klasowej, do sprawowania należnej im władzy. Solon zagroził utratą obywatelstwa tym wszystkim, którzy okazali się obojętnymi na partyjne konflikty, a Perykles zadeklarował, że każdy mężczyzna, który zaniedbał swój udział w publicznych obowiązkach, jest bezużytecznym członkiem wspólnoty. Aby bogactwo nie mogło dawać nieuczciwej korzyści, a biedni nie brali łapówek od bogaczy, Perykles zdecydował o płaceniu przez państwo w czasie służby publicznej urzędnikom zaprzysiężonym. Aby ich liczba nie mogła dać żadnej nieusprawiedliwionej władzy, ograniczył prawo obywatelstwa do tych, którzy przyszli na świat z obojga ateńskich rodziców, i w ten sposób usunięto ze zgromadzenia ponad cztery tysiące mężczyzn o mieszanym pochodzeniu. Ten śmiały sposób, który zyskał aprobatę dzięki rozdysponowaniu ziarna z Egiptu pomiędzy tych, którzy udowodnili swoje pełne ateńskie pochodzenie, zrównało czwartą klasę z posiadaczami realnej własności. Perykles czy Ephilates byli pierwszymi demokratycznymi mężami stanu, którzy w pełni uchwycili pojęcie politycznej równości. Mogłoby się wydawać, że wszystkie reformy zostały przeprowadzone w roku 460, a więc roku śmierci Ephilatesa. Istniało niebezpieczeństwo, że środki, zastosowane w celu zrównania wszystkich obywateli doprowadzą do nowych nierówności między warstwami społecznymi a sztuczne przywileje ziemskie zostaną zastąpione jeszcze bardziej druzgocącą przewagą liczebną. Perykles utrzymywał jednak, że nie można tolerować sytuacji, gdy od jednej części ludu wymaga się przestrzegania prawa, które inni mają wyłączny przywilej ustanawiania. Był on zdolny przez trzydzieści lat utrzymać w państwie równowagę, rządząc przy pomocy powszechnej zgody wspólnoty formowanej na drodze wolnej debaty. To on uczynił jednomyślny lud suwerenem; lecz podporządkował także ludową inicjatywę sądowi rewizyjnemu i wyznaczył karę dla wnioskodawcy jakiegokolwiek środka, który zostałby uznany za niekonstytucyjny. Ateny pod rządami Peryklesa były najbardziej udaną republiką, która zaistniała przed pojawieniem się systemu reprezentacyjnego, lecz jej chwała skończyła się wraz z jego śmiercią. Zagrożenie wolności płynące albo z przywileju albo ze strony większości było tak wyraźne, że urosła w siłę idea, według której równość majątków byłaby jedynym sposobem zapobieżenia konfliktowi klasowych interesów. Filozofowie Phaleas, Platon, Arystoteles sugerowali różnorodne środki w celu wyrównywania różnicy między bogatymi i biednymi. Solon usiłował kontrolować wzrost majątków, a Perykles nie tylko wzmocnił publiczne zasoby oddając bogatych pod kontrolę zgromadzenia, w którym nie mieli oni przewagi, lecz użył tych zasobów dla polepszenia kondycji i zwiększenia możliwości mas. Z poczuciem żalu ze strony tych, którzy zostali opodatkowani dla korzyści innych, dobrze sobie radzono dopóki daniny płacone przez sprzymierzeńców napełniały skarbiec. Lecz Wojna Peloponeska spowodowała wzrost obciążenia dochodów i pozbawiła Ateny jej zależnych sojuszników. Równowaga została naruszona, a polityka czynienia z jednej klasy dającą, a z drugiej otrzymującą, brała się nie tylko z przekonania, że leży w interesie biednych, lecz także przez rozpowszechnienie teorii, że zarówno bogactwo, jak i nędza psują obywateli, że klasa średnia jest jedyną, która najchętniej kieruje się rozumem, a najlepszym sposobem na uczynienie z niej klasy dominującej jest pomniejszenie wszystkiego cokolwiek wychyla się ponad powszechny poziom, i podniesienie tego wszystkiego cokolwiek znajduje się poniżej. Teoria ta, która stała się nieodłączna od demokracji i sama w sobie zawierała potencjał samozniszczenia, okazała się fatalna dla Aten, gdyż przywiodła mniejszość do zdrady. Ateńscy demokraci okryli się chwałą nie dlatego, że udało im się ominąć najgorsze konsekwencje tej zasady, lecz dlatego, że dwukrotnie odrzucili uzurpacje oligarchii, i ustanowili ograniczenia dla swojej własnej władzy. Wybaczyli też swoim pokonanym wrogom, znieśli opłatę za uczestnictwo w zgromadzeniu, ustanowili rządy prawa uznając, że kodeks stoi ponad ludem. Rozróżnili też sprawy, które miały charakter ustrojowy, od tych rzeczy, które miały charakter prawny, i zadecydowali, że żaden akt prawny nie powinien być uchwalony dopóki nie zostanie stwierdzona jego zgodność z konstytucją. Przyczyny, które doprowadziły republikę ateńską do ruiny, ilustrują powiązanie etyki z polityką raczej niż wady wrodzone demokracji. Państwo, które posiada jedynie 30 tysięcy pełnoprawnych obywateli wobec całej populacji liczącej 500 tysięcy, i jest rządzone, praktycznie, przez około 3 tysiące mężczyzn na publicznych zebraniach, jest ledwo, ledwo demokratyczne. Krótkotrwały triumf ateńskiej wolności i jej szybki zmierzch miały miejsce w wieku, który nie posiadał utrwalonych standardów dobra i zła. Bezprecedensowa aktywność intelektów wstrząsnęła zaufaniem do bogów, a bogowie byli przecież dawcami prawa. W rzeczywistości niewielki krok dzielił podejrzenia Protagorasa, że nie ma żadnych bogów, od twierdzenia Kritiasza, że nie ma żadnych sankcji za nie przestrzeganie praw. Jeśli nie było niczego oczywistego w teologii, nie było też niczego pewnego w etyce i nie było żadnego moralnego obowiązku. Wola człowieka, a nie wola Boga rządziły życiem, a każdy człowiek i grupa ludzi posiadali uprawnienie do czynienia wszystkiego, co tylko byli w stanie robić. Tyrania nie była niczym złym, a hipokryzją było odmawianie sobie radości płynącej z jej sprawowania. Doktryna sofistów nie ograniczała w żaden sposób władzy i nie dawała żadnej ochrony wolności; ona wywołała krzyk Ateńczyków, twierdzących, że nie wolno ich powstrzymywać od robienia tego, co sprawia im przyjemność, oraz mowy takich mężów jak Atenagoras i Eufemus głoszące, że demokracja może karać ludzi, którzy nie zrobili niczego złego, i że nic, co jest korzystne, nie może być nieodpowiednie. Także Sokrates zginął w wyniku reakcji przez nich spowodowanej. Potomność dała posłuch uczniom Sokratesa. Ich zeznania przeciwko rządowi, który skazał na śmierć najlepszego spośród obywateli, były pieczołowicie przechowywane w pismach, które z samym chrześcijaństwem konkurują o wpływ na przekonania ludzi. Grecja rządziła światem za pomocą swojej filozofii, a najgłośniejsze pisma greckiej filozofii są protestem przeciw ateńskiej demokracji. Lecz chociaż Sokrates drwił z praktyki powierzania losowi wyboru urzędników, Platon podziwiał splamionego krwią tyrana Kritiasza, a Arystoteles uważał Theramenesa za większego męża stanu od czasów Peryklesa, to jednak byli to ludzie, którzy położyli pierwsze kamienie pod system czysty i stali się dawcami praw dla przyszłych rzeczypospolitych. Trzon metody Sokratesa był w istocie demokratyczny. Nalegał on, aby ludzie zadając nieustannie pytania poddawali wszystko w wątpliwość, i aby nie zadawalał ich werdykt władz, większości lub obyczaju. Sądzić o dobru i złu, nie poprzez pryzmat woli innych i sentymentu, lecz poprzez światło, które Bóg umieścił w każdym ludzkim rozumie i sumieniu. Sokrates ogłosił także, że władza jest często zła i nie ma żadnego uprawnienia by zmuszać do milczenia lub narzucać przekonania. Lecz nie dał on żadnego uzasadnienia dla oporu. Sokrates wyzwolił ludzi do myślenia, ale nie do działania. Wzniosła historia jego śmierci pokazuje, że bałwochwalcza cześć dla państwa, pozostała nie zmącona jego pogardą dla władców tegoż państwa. Platon nie podzielał ani patriotyzmu swego mistrza, ani jego czci dla obywatelskiej władzy. Wierzył on, że żadne państwo nie może wymagać posłuszeństwa, jeśli samo nie zasługuje na szacunek. Zachęcał także obywateli do tego, by pogardzali swoim rządem jeśli nie rządziliby nimi ludzie mądrzy. Dla arystokracji filozofów zarezerwował nieograniczone przywileje, lecz ponieważ żaden rząd nie był w stanie pozytywnie przejść przez taki sprawdzian, jego tęsknota za despotyzmem miała charakter hipotetyczny. Kiedy upływające lata obudziły go z fantastycznego snu o jego republice, jego wiara w boski rząd złagodziła jego nietolerancję dla ludzkiej wolności. Platon nie ścierpiałby demokratycznej polityki, jednak wzywał wszystkie istniejące władze by swoje istnienie uzasadniły przed najwyższym trybunałem. Pragnął, aby wszystkie konstytucje były gruntownie przemodelowane, oraz dostarczył najbardziej potrzebną greckiej demokracji zasadę, a mianowicie przekonanie, że wola ludu jest podporządkowana woli Boga i że cała władza obywatelska jest ograniczona i warunkowa, oczywiście za wyjątkiem wyimaginowanego państwa. Ogromna żywotność jego pism stale oświetlała przed ludzkością niebezpieczeństwa związane z ludowym rządem; lecz także pomogła przetrwać wierze w idealną politykę i poglądowi o sądzeniu władz tego świata według standardów niebieskich. Nie było więc żadnej zaciekłej wrogości wobec demokracji, lecz także nie było żadnego mocniejszego opowiedzenia się za rewolucją. W Etyce Arystoteles potępia demokrację jako posiadającą najgorszy rząd, nawet wówczas, gdy występuje cenzus majątkowy. Lecz u schyłku swojego życia, kiedy pracował nad Polityką niechętnie uczynił znaczące ustępstwo. Celem zachowania suwerenności prawa, które jest rozumnością i obyczajem pokoleń, oraz ograniczenia dziedziny swobodnego wyboru i zmiany, uważał, że najlepiej byłoby, aby żadna klasa społeczna nie miała przewagi, jeden człowiek nie był poddany drugiemu, oraz by wszyscy wydawali polecenia, i wszyscy ich przestrzegali. Zalecał także, aby władza była przekazywana przedstawicielom klas wyższych i niższych, pierwszym według ich majętności, drugim według liczebności; oba kierunki powinny zaś zbiegać się w klasie średniej. Gdyby arystokracja i demokracja zostały jasno połączone i równoważyły się wzajemnie, to zdaniem Arystotelesa nikt nie byłby zainteresowany zakłócaniem pogodnego majestatu bezosobowego rządu. W celu pogodzenia ze sobą tych dwóch zasad, był gotów nawet przyznać biedniejszym obywatelom prawo do sprawowania urzędu i płacić im za wypełnianie publicznych obowiązków; zamożnych chciał jednak zobowiązać do uczestnictwa, a urzędników i sędziów wyznaczać poprzez wybór, a nie losowanie. Dzięki swojemu oburzeniu z powodu fantastyczności pomysłów Platona oraz swojemu przywiązaniu do faktów, Arystoteles stał się wbrew swojej woli proroczym wyrazicielem poglądów opowiadających się za ograniczoną i odrodzoną demokracją. Jednakże Polityka, która dla świata nowożytnego pozostaje najważniejszą z jego prac, nie miała żadnego wpływu na starożytność i nie jest cytowana przed nastaniem czasów Cycerona. Następnie znów zanika na wiele wieków. Była nieznana arabskim komentatorom, a w Europie Zachodniej została wydobyta na światło dzienne przede wszystkim przez św. Tomasza z Akwinu, w tych czasach, kiedy to domieszka ludowych elementów modyfikowała feudalizm oraz przyczyniła się do uwolnienia filozofii politycznej od despotycznych teorii i utwierdzenia w niej wolnościowych tendencji. Trzy pokolenia sokratejskich szkół zrobiły więcej dla przyszłości władzy ludu niźli wszystkie instytucje państw greckich razem wzięte. Szkoły te brały w obronę sumienie przeciw władzy, i podporządkowały zarówno sumienie jak i władzę wyższemu prawu; proklamowały doktrynę o mieszanym ustroju, która ostatecznie wzięła górę nad monarchią absolutną, i wciąż walczy przeciwko skrajnym republikanom i socjalistom oraz przeciwko dowódcom setek legionów. Jednakże ich poglądy na wolność nie były oparte na sprawiedliwości lecz wynikały z doraźnych celów. Przedstawiciele tych szkół ustanawiali prawa dla uprzywilejowanych obywateli Grecji, i nie przychodziło im na myśl istnienie takiej zasady, która obejmowałaby swoimi uprawnieniami obcokrajowców i niewolników. Odkrycie to, bez którego cała nauka polityczna była zaledwie konwencją, należało już do następców Zenobiusza. Zaślepienie i nędza teologicznych spekulacji spowodowały, że Stoicy przypisywali rządzenie wszechświatem w znacznie mniejszym stopniu zmiennemu projektowi bogów niż jasno określonemu prawu natury. Dzięki temu prawu, które dominuje nad tradycjami religijnymi i narodowymi władzami, i którego każdy człowiek może uczyć się od anioła stróża, który nigdy nie śpi ani nie błądzi, wszyscy są rządzeni podobnie, wszyscy są równi, wszyscy są zobowiązani do wzajemnej dobroczynności jako członkowie jednej wspólnoty i dzieci tego samego Boga. Jedność ludzkości implikuje istnienie praw i obowiązków wspólnych dla wszystkich ludzi, których prawo stanowione ani nie nakazuje ani nie zabrania. Stoicy nie darzyli wielkim szacunkiem tych instytucji, które zmieniały się wraz z upływem czasu i zmianą miejsca, a ich idealne społeczeństwo bardziej przypominało Kościół powszechny niż realnie istniejące państwo. W każdym konflikcie występującym pomiędzy władzą i sumieniem oni zawsze preferowali wewnętrznego przewodnika, a nie zewnętrznego, oraz – jak mówił Epiket – szanowali prawa bogów, a nie nędzne prawa śmiertelnych. Ich doktryna równości, braterstwa, humanizmu; ich obrona indywidualizmu przeciwko władzy publicznej, ich odrzucenie niewolnictwa, ratowało demokrację przed ciasnotą, brakiem zasad i solidarności, które dziś zarzuca się Grekom. W życiu praktycznym Stoicy opowiadali się za mieszaną konstytucją, a nie za czystą formą ludowego rządu. Chrysippus uważał za niemożliwe zadowolenie zarówno bogów jak i ludzi, a Seneka deklarował, że lud jest skorumpowany i pozbawiony zdolności oraz że za rządów Nerona niczego nie brakowało do wypełnienia wolności za wyjątkiem możliwości zniszczenia jej. Jednakowoż ich wzniosła koncepcja wolności – nie jako wyjątkowego przywileju, lecz jako przyrodzonego prawa ludzkości – przetrwała w prawie narodów i uszlachetniła sprawiedliwość Rzymu. Podczas gdy wolności Grecji zostały zdławione przez oligarchów Doriana oraz macedońskich królów, republika rzymska została zrujnowana nie przez jej wrogów – nie było bowiem wroga, którego nie podbiłaby – ale przez swoje własne występki. Republika rzymska była wolna od wielu przyczyn niestabilności i rozpadu, które tak gnębiły Grecję – popędliwości, myśli filozoficznej, niezależnej wiary, pościgu za nieistotną gracją i pięknem. Zamiast tego republika była chroniona przez wiele subtelnych zabezpieczeń skierowanych przeciwko suwerenności większości i przeciwko prawom stanowionym przez zaskoczenie. Konstytucyjne bitwy staczano wciąż i wciąż; a postęp był tak wolny, że często reformy przegłosowywano wiele lat zanim mogły zacząć przynosić efekty. Władza, do sprawowania której dopuszczeni byli ojcowie, panowie, czy wierzyciele, nie współgrała z duchem wolności przypominając praktyki służalczego Wschodu. Rzymski obywatel smakował w luksusie władzy, a jego zazdrosna obawa o każdą zmianę, która może osłabić jego przyjemność, była zapowiedzią ponurej oligarchii. Fakt, że Rzymska Rzeczpospolita w rzeczywistości składała się z dwóch państw w jednym, był główną przyczyną, która przemieniła dominację skostniałych i odizolowanych patrycjuszy w model Republiki i która z będącej w stanie rozkładu Republiki stworzyła archetyp wszelkiego despotyzmu. Konstytucja stała się kompromisem pomiędzy niezależnymi ciałami, a obowiązek dotrzymywania umów stanowił ochronę dla wolności. Plebs zyskał samorządność i równą suwerenność dzięki trybunom ludowym, urzędowi będącemu szczególnym, wybitnym i decydującym wynalazkiem rzymskiej sztuki sprawowania władzy. Uprawnienia nadane trybunom, którzy mieli być obrońcami słabych, zostały niejasno sformułowane, lecz w praktyce miały wielkie znaczenie. Co prawda, nie mogli oni rządzić, lecz mogli szachować cały rząd. Pierwszy a zarazem ostatni krok plebejskiego postępu uczyniono nie przy pomocy perswazji lub przemocy, lecz dzięki prawu weta. Za pomocą takiego zachowania trybuni przezwyciężyli wszystkie władze państwowe używając bardzo groźnej broni – obstrukcji. Licinus wstrzymując działalność publiczną na okres pięciu lat ustanowił demokratyczną równość. Zabezpieczeniem przeciwko nadużyciom było uprawnienie każdego trybuna do zawetowania działań jego kolegów. Jako że byli oni niezależni od swoich wyborców, i nietrudno było znaleźć mądrego i uczciwego człowieka pomiędzy tymi dziesięcioma, był to najskuteczniejszy element obrony mniejszości jaki kiedykolwiek wymyślił człowiek. Po wprowadzeniu prawa Hortensjusza, które w 287 roku nadało zgromadzeniom plebejskim pozycję równorzędną zgromadzeniu ludowemu, trybuni zaprzestali reprezentowania interesów mniejszości a ich dzieło zostało tym samym ukończone. Trudno byłoby znaleźć projekt wzbudzający jeszcze mniejsze zaufanie i dający mniejszą nadzieję od tego, który ustanawiał obok siebie dwie suwerenne legislatury w ramach jednej wspólnoty. Skutecznie zamknęło to jednak trwający od wieków konflikt i wprowadziło Rzym w epokę stałego dobrobytu i wielkości. W ramach ludu nie istniał żaden rzeczywisty podział, który korespondowałby z istniejącym sztucznym podziałem w państwie. Minęło pięćdziesiąt lat zanim zgromadzenie ludowe zrobiło użytek ze swojej prerogatywy i uchwaliło prawo w opozycji do senatu. Polibiusz nie potrafił wychwycić słabego punktu w tej istniejącej strukturze. Wydawało się, że występowała całkowita harmonia i sądził on, że nie może istnieć doskonalszy wzór rządu. Lecz podczas tych szczęśliwych lat przyczyna, która doprowadziła do zniszczenia rzymskiej wolności, była w pełni aktywna. Był to warunek prowadzenia nieustannej wojny, która przyniosła co najmniej trzy wielkie zmiany, które okazały się początkiem końca – reformy Grakchusa, uzbrojenie nędzarzy oraz obdarowanie rzymskim prawem wyborczym lud Italii. Zanim
Rzymianie rozpoczęli swoją karierę jako zagraniczni zdobywcy, posiadali armię
składającą się z 770 tysięcy ludzi, lecz od tego czasu nieprzerwanie
następowały straty obywateli w wojnach. Regiony, niegdyś usłane małymi, cztero
i pięcioakrowymi majątkami, które były idealnymi komórkami rzymskiego społeczeństwa
oraz głównym nerwem armii i państwa, zostały zapełnione stadami bydła i
niewolników, a istota rządów demokratycznych była drenowana. Reforma agrarna
miała ponownie ukonstytuować chłopską klasę, wykorzystując do tego majątki
państwowe czyli ziemie, które zarządzające rodziny posiadały od pokoleń, które
kupowały i sprzedawały, dziedziczyły, dzieliły, uprawiały i rozwijały. Ten
konflikt interesów, który tak długo był uśpiony, ożywił się z furią nieznaną w
konfliktach pomiędzy patrycjuszami i plebsem, ponieważ była to już teraz
kwestia nie tyle równości praw, ale wręcz ujarzmienia. Przywrócenie
demokratycznych elementów społecznych nie mogło zostać zrealizowane bez zniszczenia
senatu, a kryzys ten odsłonił w końcu defekt całej machiny oraz
niebezpieczeństwo podziału władz, w taki sposób, że nie byłyby ani poddane
kontroli, ani nie współpracowałyby zgodnie. Zgromadzenie ludowe prowadzone
przez Grakchusa miało władzę stanowienia praw; a jedynym konstytucyjnym
hamulcem była możliwość nakłonienia jednego z trybunów do zablokowania postępowania.
Zgodnie z tą zasadą, trybun Oktawiusz użył swojego weta. Władza trybunału
ludowego, najbardziej uświęcona z władz, która nie mogła być kwestionowana
ponieważ była ufundowana na ugodzie zawartej pomiędzy dwoma partiami wspólnoty
i stała się zwornikiem ich związku, została wykorzystana w opozycji do woli
ludu, w celu powstrzymania reformy, od której zależało przetrwanie demokracji.
Grakchus doprowadził do pozbawienia Oktawiusza urzędu trybuna. Co prawda nie
było to nielegalne, lecz była to rzecz niespotykana, a co więcej wydawało się
Rzymianom działaniem świętokradczym, które wstrząsnęło filarami państwa, gdyż
po raz pierwszy w tak znaczący sposób ujawniła się demokratyczna suwerenność.
Trybun mógł spalić arsenał i zdradzić miasto i wciąż nie mógł zostać rozliczony
dopóki jego rok urzędowania nie dobiegł końca. Lecz gdyby zaczął działać
przeciw ludowi, szybko skończyłby się jego okres sprawowania władzy, władzy,
którą został obdarzony przez lud. Trybunał ludowy ustanowiono jako instytucję
obrońców gnębionych, w czasach, gdy plebs obawiał się ucisku. Z kolei zrezygnowano
z tej instytucji wówczas, gdy zdecydowano, że nie powinno wtrącać się w sprawy
słabszej strony, wtedy gdy demokracja stała się najsilniejsza. Zostali oni
wybrani przez lud jako obrońcy przeciwko arystokracji. Nie powołano bowiem trybunów
po to, aby stali się agentami arystokracji, aby stała się ona jeszcze bardziej
znacząca. W rzeczywistości bogate klasy były bezbronne wobec trybuna ludowego,
któremu nikt nie śmiał się sprzeciwić. Tyberiusz Grakchus faktycznie zachował
urząd i był nietykalny, lecz tylko przez jeden rok. Zostać ponownie wybranym na
ten urząd udało się jednak młodszemu z braci Grakchów. Szlachetnie urodzeni
oskarżyli go o dążenie do korony. Trybun, który powinien być praktycznie
nieusuwalny, jak również nie do pokonania na drodze prawnej, był kimś niewiele
mniej znaczącym od cesarza. Senat kontynuował ten konflikt, podobnie jak
ludzie, którzy walczą nie dla interesu publicznego, ale dla swojego własnego
istnienia. Senatorowie unieważnili prawa agrarne. Zamordowali ludowych
przywódców. Zarzucili konstytucję dla ocalenia samych siebie Jednakże w technicznym znaczeniu nowożytnej polityki Cesarstwo nie posiadało legitymizacji. Poza wolą ludu nie istniało nic dzięki czemu mogłoby ono rościć sobie prawo do przetrwania. Aby ograniczyć władzę cesarską zrzeczono się swojej własnej władzy; lecz owe zrzeczenie się miało być w założeniu potwierdzeniem posiadania owej władzy. Przekazano władzę Cesarstwu, według własnego wyboru. Rewolucja była więc prawomocna i tak nieodpowiedzialna jak samo Imperium. Demokratyczne instytucje kontynuowały swój rozwój. Prowincje nie były już dłużej poddane Zgromadzeniu w odległej stolicy. Mieszkańcy prowincji zdobyli przywileje rzymskich obywateli. Na długo po tym jak Tyberiusz pozbawił mieszkańców Rzymu ich funkcji wyborczych, mieszkańcy prowincji nadal cieszyli się prawem wyboru swoich własnych urzędników. Rządzili się oni niczym rozległa konfederacja miejskich republik, i nawet wówczas, gdy Dioklecjan wprowadził – formalnie i w rzeczywistości – rządy despotyczne, prowincjonalne zgromadzenia – niewielkie zarodki reprezentacyjnych instytucji – sprawowały pewną kontrolę nad cesarskimi urzędnikami. Lecz Imperium zawdzięczało swoją siłę powszechnej fikcji. Poprzez zasadę, według której Cesarz nie jest poddany prawom oraz może zwalniać innych z obowiązku bycia im posłusznym – princeps legibus solutu [Panujący nie podlega prawom] – rozumiano, że znajdował się on ponad wszystkimi prawnymi ograniczeniami. Od jego wyroku nie było odwołania. On był żywym prawem. Rzymscy prawnicy, chociaż ozdabiali swoje pisma egzaltowaną filozofią Stoików, uświęcali każde nadużycie Imperialnej prerogatywy, za pomocą tych słynnych maksym, które były balsamem dla tak wielu sumień i sankcjonowały tak wiele zła; a kodeks Justyniana stał się największą obok feudalizmu przeszkodą, której wolność musiała stawić czoła. Starożytna demokracja, jak ta, która istniała za najlepszych czasów Peryklesa, lub w Rzymie, kiedy opisywał ją Polibiusz, lub nawet ta idealizowana przez Arystotelesa w szóstej księdze Polityki, a przez Cycerona w początkowym okresie Republiki, nie była nigdy niczym więcej niż częściowym i obłudnym rozwiązaniem problemu rządu ludowego. Starożytni politycy nie dążyli do niczego więcej niż rozpowszechnienie władzy pomiędzy wyznaczone klasy. Ich wolność była powiązana z niewolnictwem. Nigdy nie zmierzali do zbudowania wolnego państwa opartego na zapobiegliwości i energii wolnej siły roboczej. Nigdy nie odkryli trudniejszego lecz bardziej szlachetnego celu, który konstytuuje życie chrześcijańskich narodów. Kościół, który głosił Ewangelię biednym, miał wyraźne punkty wspólne z ideą demokracji: powściągając wyższość statusu społecznego i bogactwa, zakazując państwu naruszania sfery przynależnej Bogu, ucząc człowieka miłowania swoich bliźnich jak siebie samego, krzewiąc poczucie równości; potępiając poczucie dumy wynikające z przynależności rasowej, które było motywem podbojów oraz uzasadniało doktrynę odmiennego pochodzenia ludzi, która pozwoliła z kolei sformułować filozoficzną obronę niewolnictwa; zwracając się nie do władców lecz do rzesz ludzi, oraz przyznając opinii pierwszeństwo przed władzą. Jednakże mimo to chrześcijaństwo nie miało bezpośredniego wpływu na postęp polityczny. Przewodnie hasło starożytnej republiki zostało przetłumaczone przez papistów na język Kościoła jako Summa est ratio quae pro religione fiat [Najwyższą zasadą jest ta, która służy religii], i przez jedenaście stuleci, od pierwszego do ostatniego Konstantyna, chrześcijańskie Imperium było tak samo despotyczne jak pogańskie. W tym czasie Europa Zachodnia została opanowana przez ludzi, którzy w swoich wcześniejszych państwach byli republikanami. Prymitywna konstytucja niemieckich wspólnot była oparta na związkach raczej niż na podporządkowaniu. Zwykli oni zarządzać własnymi sprawami poprzez wspólne obrady i okazywać posłuszeństwo władzom, które miały jasno określony zakres i były tymczasowe. Sądzę, że jednym z ambitniejszych przedsięwzięć nauk historycznych byłoby prześledzenie drogi do rozkwitu wolnych instytucji Europy, Ameryki i Australii, pod kątem wpływu, jaki wywarły na nie zwyczaje wytworzone w lasach Germanii. Lecz nowe państwa opierały się na podboju a podczas wojen Germanie dowodzeni byli przez królów. Doktryna samorządu wprowadzona w Galii i Hiszpanii, mogłaby doprowadzić do sytuacji, w której Frankowie i Goci zniknęliby wśród mas podbitego ludu. Stąd pochodziła potrzeba wykorzystania wszystkich możliwości, jakie daje żywotna monarchia, wojskowa arystokracja i miejscowe duchowieństwo, w celu zbudowania państw, które byłyby zdolne do przetrwania. Rezultatem był system feudalny, absolutne przeciwieństwo demokracji, które jednak współgrało z cywilizacją. Odnowienie demokracji nie było spowodowane ani przez Kościół chrześcijański, ani przez państwo germańskie, lecz zaistniało dzięki sporowi pomiędzy nimi. Efekt nastąpił natychmiast po zaistnieniu przyczyny. Skoro tylko Grzegorz VII doprowadził papiestwo do uniezależnienia się od Cesarstwa, rozpoczął się wielki konflikt. Ten sam pontyfikat dał początek teorii suwerenności ludu. Stronnictwo Gregoriańskie argumentowało, że władza cesarska pochodzi od narodu, i dlatego naród może zabrać władzę, którą wcześniej nadał. Zwolennicy Cesarstwa odpowiadali, że nikt nie może odebrać tego, co już wcześniej dał naród. Jałowe jest poszukiwanie źródła iskry albo w krzemieniu albo w stali. Zwycięstwo każdego z obu stronnictw skończyłoby się nieograniczoną dominacją. Fitznigel nie miał większego pojęcia o eklezjastycznej wolności niż Jan z Salisbury o politycznej. Innocenty IV był równie doskonałym absolutystą jak Peter de Vineis. Lecz każda z partii wprowadzała demokrację krok po kroku, poprzez szukanie wsparcia miast; każde ze stronnictw po kolei apelowało do ludu i wzmacniało teorię konstytucyjną. W XIV wieku angielskie parlamenty osądzały i detronizowały swoich królów uznając, że jest to zgodne z ich uprawnieniami; posiadacze rządzili Francją bez króla lub szlachty; a bogactwo i wolności miast, które wypracowały swoją niezależność od środkowej Italii do Morza Północnego, obiecywały przez moment przekształcenie europejskiego społeczeństwa. Nawet w stolicach wielkich księstw, w Rzymie, w Paryżu, i przez dwa straszne dni w Londynie, ludowi udawało się zachwiać sprawami publicznymi. Lecz miejskie republiki charakteryzowały się niestabilnością, Strasburg – zdaniem Erazma i Bodina rządzony najlepiej ze wszystkich – cierpiał z powodu ciągłych zamieszek. Pewien sprytny historyk doliczył się siedmiu tysięcy rewolucji we włoskich miastach. Demokracje nie odnosiły większych sukcesów w regulowaniu równowagi pomiędzy bogatymi i biednymi niż feudalizm. Okrucieństwo Jacquerie’a oraz rebelia Wata Tyler’sa zatwardziły serca i spowodowały niechęć wobec ludu. Kościół i państwo połączyły siły w celu ich zduszenia. Ostatnie pamiętne zmagania o średniowieczną wolność – insurekcja Comuneros w Kastylii, Wojna Chłopska w Niemczech, Republika Florencka i rewolucja w Gandawie – zostały stłumione przez Karola V we wczesnych latach Reformacji. Tym niemniej wieki średnie posiadały już kompletny arsenał konstytucyjnych zasad: postępowania sądowego, opodatkowania przez ciało przedstawicielskie, lokalnego samorządu, niezależności Kościoła, odpowiedzialności władz. Nie były one jednak chronione przez żadne instytucje, a Reformacja jeszcze bardziej wysuszyła suche już kości. Luter ogłosił się pierwszym duchownym, który oddał sprawiedliwość władzy świeckiej. On też uczynił z Kościoła Luterańskiego osłonę dla politycznej stabilności i pozostawił swoim uczniom w spadku doktrynę boskiego uprawnienia władzy i biernego posłuszeństwa. Zwingli, który był najbardziej zagorzałym republikaninem, uważał, że wszyscy rządzący powinni być wybierani, i powinni być gotowi, że zostaną odwołani przez swoich wyborców, lecz zmarł on zbyt szybko, aby jego wpływ i działania przechyliły Reformację w stronę demokracji, a nie w stronę urzeczywistnianej przez Kalwina konstytucji prezbiterian. Działo się to na długo zanim ujawnił się w prezbiterianizmie demokratyczny pierwiastek. Niderlandy stawiały opór Filipowi II przez 15 lat zanim zdobyły się na odwagę by go usunąć, a spisek ultrakalwinisty Deventera w celu powrotu do przodujących państw za pomocą suwerennej akcji całego ludu, został pokrzyżowany przez nieudolność Leicestera i przez wykorzystanie polityki Barnevelta. Hugenoci straciwszy swoich przywódców w 1572 roku ukonstytuowali się ponownie według zasad demokratycznych i nauczyli się myśleć, że król, który morduje swoich poddanych, zrzeka się swojego boskiego prawa do posłuchu. Lecz Junius Brutus i Buchanan zniszczyli swoje uznanie poprzez obronę królobójstwa; a Hotman, którego Franco-Gallia jest najpoważniejszą pracą z tej grupy, porzucił swoje liberalne przekonania, kiedy przywódca jego własnego stronnictwa został królem. Najbardziej gwałtowna eksplozja demokracji w tamtym wieku wybuchła po przeciwnej stronie. Kiedy Henryk z Nawarry został kolejnym spadkobiercą tronu Francji, teoria prawa do pozbawienia króla władzy, która okazywała się nieefektywna przez ponad wiek, odrodziła się w nowym kształcie i to z jeszcze większą siłą. Pół narodu akceptowało pogląd, że lud nie jest zobowiązany do podporządkowania się królowi, którego nie miał możliwości wybrać. Komitet Szesnastu mianował się władzą Paryża i z pomocą Hiszpanii odniósł sukces, na lata wykluczając Henryka ze swojej stolicy. W ten sposób zaistniały impuls trwał w literaturze przez całe pokolenie i zainspirował całą serię traktatów o prawie katolików do wyboru, do kontroli, i do pieczy nad skarbem swoich władców. Znajdowali się oni jednak na straconej pozycji. Większość z nich była nastawiona krwiożerczo i została wkrótce zapomniana. Jednakże większa część politycznych idei Miltona, Locke’a i Rousseau może być znaleziona w przyciężkiej łacinie Jezuitów, którzy byli poddanymi Korony Hiszpańskiej, u Lessiusa, Molina, Mariana i Suareza. Idee te były na podorędziu i sięgano po nie wówczas, gdy odpowiadały największym zwolennikom Rzymu i Genewy. Nie przyniosły jednak żadnego trwałego skutku aż do chwili, gdy wiek po Reformacji zostały inkorporowane do nowych religijnych systemów. Pięć lat wojny domowej nie mogło wyczerpać rojalizmu prezbiterian, a więc potrzebne było wypędzenie większości z nich, aby zmusić Długi Parlament do zniesienia monarchii. To pozwoliło obronić konstytucję przed koroną za pomocą prawniczych sztuczek, broniło precedens przed innowacją oraz ustanowiło ideał w przeszłości, który, biorąc pod uwagę wszystko czego nauczali Selden i Prynne, był mniej oczywisty niż purytański mąż stanu mógłby przypuszczać. Independenci wnieśli nową zasadę. Tradycja nie była dla nich żadnym autorytetem, a historyczne pochodzenie żadną cnotą. Wolność sumienia, rzecz nie do odnalezienia w konstytucji, była wyżej ceniona przez wielu z nich, niż wszystkie statuty Plantagenetów. Ich idea, według której każda kongregacja powinna rządzić się samodzielnie, zniosła siłę, która jest koniecznie wymagana dla zachowania jedności i pozbawiła monarchę broni, co okazało się być ze szkodą dla wolności. W ich doktrynie tkwiła ogromna siła o rewolucyjnym znaczeniu, która zakorzeniła się w Ameryce i mocno zabarwiła myśl polityczną w czasach późniejszych. Jednak w Anglii sekciarska demokracja posiadała siłę zdolną tylko do niszczenia. Cromwell nie chciał być przez nią związany, a John Lilburne, najśmielszy myśliciel pośród angielskich demokratów, uważał, że byłoby lepsze dla wolności ponowne sprowadzenie Karola Stuarta niż życie pod szablą Protektora. Lilburne był jednym z pierwszych, którzy zrozumieli rzeczywiste uwarunkowania demokracji oraz przeszkody, które uniemożliwiały jej sukces w Anglii. Równość władz nie mogła być zachowana, chyba że za pomocą siły, w sytuacji istnienia skrajnej nierówności posiadania. To zawsze mogłoby okazać się niebezpieczne, gdyby władza nie była zmuszona do służenia własności, a własność przechodziła w ręce tego, kto ma władzę. Ta idea o konieczności zachowania równowagi własności rozwinięta przez Harringtona, zaadaptowana przez Miltona w jego późniejszych pamfletach, wydała się Tolandowi, a nawet Johnowi Adamsowi tak istotna, jak wynalezienie druku lub odkrycie krążenia krwi. Wskazywało to na prawdziwe wyjaśnienie zaskakującego, całkowitego zniknięcia partii republikańskiej w tuzin lat po uroczystym sądzie i wykonaniu egzekucji króla. Żadne skrajne wybryki złych rządów nie były w stanie jej ożywić. Kiedy wyjaśniono zdradę Karola II wobec konstytucji, a wigowie zawiązywali spisek w celu wypędzenia niepoprawnej dynastii, ich aspiracje szły nie dalej niż wenecka oligarchia z Monmouthem jako Dożem. Rewolucja 1688 roku ograniczyła władzę do arystokracji wolnych posiadaczy. Konserwatyzm tego wieku był nie do pokonania. Republikanizm był zniekształcony nawet w Szwajcarii i stał się w XVIII wieku tak opresywny i tak nietolerancyjny, jak ustroje w sąsiednich państwach. W
1769 roku, kiedy Paoli płynął z Korsyki, wydawało się – przynajmniej w Europie
– że demokracja jest martwa. W rzeczy samej, w jej obronie występował w swoich
książkach mąż o złej reputacji, którego przywódcy opinii publicznej traktowali
obelżywie, i którego deklaracje wzniecały tak mały niepokój, że Jerzy III
zaoferował mu stałą rentę. Cóż więc dało Rousseau siłę daleko przekraczającą
tę, którą jakikolwiek polityczny pisarz miał kiedykolwiek osiągnąć? Był to
rozwój wydarzeń w Ameryce. Stuarci chętnie przystali na to, aby kolonie służyły
jako schronienie przed ich Kościołem i ustrojem państwowym, a ze wszystkich
kolonii jednym z najbardziej faworyzowanych było terytorium przyznane
Williamowi Pennowi. Dzięki zasadom społeczeństwa, do którego on sam należał,
oczywiste było, że nowe państwo powinno być ufundowane na wolności i równości.
Lecz Penn wciąż był postrzegany pomiędzy kwakrami jako naśladowca nowej
doktryny tolerancji. Tak więc zwykło się nie zauważać, że Pennsylwania cieszyła
się najbardziej demokratyczną konstytucją na świecie Podczas gdy Ameryka wybijała się na niepodległość, w Europie zapanował duch reform. Inteligentni ministrowie tacy jak Campomanes i Struensee, mądrzy monarchowie, z których najbardziej liberalny był Leopold z Toskanii, eksperymentowali: jak daleko można uczynić ludzi szczęśliwymi za pomocą rozkazu. Epoka absolutnych i nietolerancyjnych rządów pozostawiła w spadku nadużycia, których nic oprócz najbardziej energicznego użycia władzy nie mogło usunąć. Wiek ten preferował rządy intelektu nad rządami wolności. Turgot, najzdolniejszy i najbardziej dalekowzroczny reformator spośród współczesnych, usiłował zrobić dla Francji to, co mniej uzdolnieni ludzie uczynili z powodzeniem w Lombardii, Toskanii i Parmie. Otóż próbował on wprząc królewską władzę w działanie na rzecz dobra ludu, na koszt klas wyższych. Wyższe warstwy okazały się zbyt silne dla samej korony, a Ludwik XVI porzucił wewnętrzne reformy w zwątpieniu i w zamian uwikłał się w wojnę z Anglią w celu wyzwolenia jej amerykańskich kolonii. Rosnące zadłużenie zmusiło go do szukania heroicznych środków zaradczych, lecz gdy po raz kolejny spotkał się z odmową spowodowaną istnieniem porządków opartych na przywilejach, ostatecznie zwrócił się z apelem do narodu. Kiedy Stany Generalne zebrały się, władza przeszła już w ręce klasy średniej, gdyż dzięki niej kraj mógł przetrwać. Była ona wystarczająco silna, aby zatryumfować wyczekując jedynie na właściwą chwilę. Ani sąd, ani szlachta, ani armia, nie mogły przedsięwziąć niczego przeciwko niej. W ciągu sześciu miesięcy, od stycznia 1789 roku aż do zburzenia Bastylii w lipcu, Francja odbyła podróż tak daleką jak Anglia przez sześćset lat pomiędzy hrabią Leicester i Lordem Beaconsfieldem. Dziesięć lat po amerykańskim sojuszu, prawach człowieka, które proklamowano w Filadelfii, zostały one powtórzone w Wersalu. Ten sojusz zaowocował po obu stronach Atlantyku, a dla Francji ważnym skutkiem było zwycięstwo amerykańskich idei nad angielskimi. Stały się one bardziej popularne, prostsze i skuteczniejsze w walce z przywilejami. Może dziwnie to zabrzmi, ale okazały się one łatwiejsze do zaakceptowania przez króla. Nowa francuska konstytucja nie dopuszczała żadnych porządków opartych na przywilejach, żadnych parlamentarnych duchownych, żadnego prawa do samorozwiązania, a jedynie weto zawieszające. Jednakże odrzucone zostały charakterystyczne zabezpieczenia amerykańskiego rządu: federalizm, rozdział Kościoła i państwa, druga izba, polityczny arbitraż najwyższego ciała sądowego. Jednym słowem przyjęte zostały jedynie te, które osłabiały egzekutywę, natomiast te, które powściągały legislaturę zostały odrzucone. Zwiększono kontrolę nad władzą królewską; lecz gdyby tron został opróżniony, pozostałe władze byłyby pozbawione jakiegokolwiek hamulca. Wszystkie środki ostrożności były skierowane tylko w jedną stronę. Nikt nie rozważał ewentualności, że może zabraknąć króla. Konstytucja była inspirowana głęboką nieufnością wobec Ludwika XVI i niezachwianą wiarą w monarchię. Zgromadzenie przegłosowało bez debaty, poprzez aklamację, Listę Obywatelską – trzy razy większą niż królowej Wiktorii. Kiedy Ludwik uciekł i tron rzeczywiście został opróżniony, rewolucjoniści ponownie go na nim osadzili, preferując cień króla będącego zakładnikiem okoliczności, niż brak jakiegokolwiek monarchy. Poza tymi przypadkami niewłaściwego wykorzystania amerykańskich wzorów – co było wadą niemal wszystkich ówczesnych mężów stanu, z wyjątkiem Mouniera, Mirabeau i Sieyésa – rewolucja została okaleczona poprzez swoją politykę religijną. Najnowszą i najważniejszą zasadą Ojców amerykańskiej republiki była idea, że nie administracja lecz lud powinien sprawować rządy. Ludzie pełniący funkcje administracyjne mieli być opłacanymi urzędnikami, poprzez których naród wyrażał swoją wolę. Władza podlegała kontroli opinii publicznej, która posiadała także inicjatywę. Pierwszych prezydentów cechowała cierpliwość w oczekiwaniu na sprzyjające okoliczności, skwapliwe wykorzystywanie ich oraz obawa przed wywieraniem zbędnego wpływu. Niektórzy spośród francuskich polityków podzielali ten pogląd, chociaż nie wyolbrzymiali go tak bardzo jak Waszyngton. Chcieli decentralizacji władzy oraz wglądu – na dobre i na złe – w prawdziwe nastroje społeczne. Sam Necker i Buzot, najbardziej rozważni spośród Żyrondystów, marzyli o federalizacji Francji. W Stanach Zjednoczonych nie było powszechnej opinii i żadnej kombinacji sił, których można by się było poważnie obawiać. Rząd nie potrzebował żadnego zabezpieczenia przed groźbą bycia popchniętym w niewłaściwym kierunku. Lecz Rewolucja Francuska była dokonywana na koszt potężnych klas. Oprócz szlachty, Zgromadzenie uczyniło wroga z duchowieństwa, chociaż w rzeczywistości owo Zgromadzenie zostało wyniesione dzięki zgodzie duchowieństwa i na początku było prowadzone przez popularnych duchownych, przez Sieyésa, Talleyranda, Cicé’a, la Luzerne’a. Jednakże przywileju nie można było zniszczyć pomijając przy tym Kościół, który przyczynił się do uczynienia Francji monarchią absolutną. Pozostawienie przywilejów w rękach Ludwika i jego ministrów byłoby zrzeczeniem się całej polityki konstytucyjnej. Rozdzielić – znaczyło odsunąć koronę od papieża. Było to zgodne z demokratyczną zasadą wprowadzenia wyborów do Kościoła. Z tym związane było zerwanie z Rzymem, czego faktycznie dokonały prawa Józefa II, Karola III i Leopolda. Papież nie był skory do odrzucenia przyjaźni Francji, gdyby mógł jej pomóc; a francuskie duchowieństwo nie było skłonne do robienia problemów ze swojego przywiązania do Rzymu. Stąd też wśród obojętności wielu, występując przeciw ponagleniom oraz przy prawdopodobnie szczerych protestach Robespierre’a i Marata, Janseniści, którzy mieli wiek prześladowań do pomszczenia, przeprowadzili obywatelską konstytucję. Przymusowe środki, które okazały się konieczne, prowadziły do zerwania z królem, upadku monarchii, do buntu prowincji, wreszcie do upadku wolności. Jakobini zdecydowali, że opinia publiczna nie powinna panować, że państwo nie powinno pozostawać na łasce potężnych zrzeszeń. Utrzymywali oni reprezentantów ludu pod kontrolą przy pomocy samego ludu. Przypisywali oni wyższą władzę w znacznie większym stopniu bezpośredniemu niż pośredniemu głosowi demokratycznej wyroczni. Jakobini uzbroili się we władzę niszczenia każdej niesprzyjającej, każdej niezależnej siły, a szczególnie poskramiali Kościół, z której to przyczyny prowincje podniosły się przeciwko stolicy. Napotkali oni odśrodkowy federalizm przyjaciół Żyrondy spowodowany najbardziej zdecydowaną centralizacją. Francja była rządzona przez Paryż; a Paryż przez swój miejski zarząd i przez swój motłoch. Słuchając maksym Rousseau, według których lud nie może delegować swojej władzy, dali pierwszeństwo elektoratowi przed jego przedstawicielami. Jako że spośród ludu Paryża wywodziło się najwięcej wyborców, najliczniejsza grupa uczestników prawyborów oraz największa część suwerenności, zdaniem Jakobinów lud Paryża powinien rządzić Francją, podobnie jak w Rzymie, gdzie motłoch wraz z senatem władały niezbyt rozsądnie zarówno Italią jak i ponad połową narodów żyjących nad Morzem Śródziemnym. Chociaż Jakobini byli niewiele bardziej niereligijni niż Abbé Sieyés lub Madame Roland, chociaż Robespierre chciał zmuszać ludzi do wiary w Boga, chociaż Danton chodził do spowiedzi, a Barére był przekonanym chrześcijaninem, rewolucjoniści nadali nowożytnej demokracji tak zaciekłą nienawiść do religii, która tak zaskakująco kontrastuje z przykładem ich purytańskiego wzorca. Najgłębszą przyczyną, która spowodowała, że Rewolucja Francuska miała tak katastrofalne znaczenie dla wolności, była jej teoria równości. Wolność była hasłem klasy średniej, a równość hasłem klasy niższej. To właśnie niższa klasa zwyciężyła w bitwach toczonych o stan trzeci; zdobyła Bastylię i uczyniła z Francji monarchię konstytucyjną, zdobyła Tuileries i uczyniła Francję republiką. Domagała się zatem nagrody. Klasa średnia znosząc przy pomocy warstwy niższej wyższe porządki wprowadziła nowe nierówności i nowe przywileje dla siebie. Poprzez takie środki jak kwalifikacja oparta na podstawie płaconych podatków, pozbawiła ona swoich sprzymierzeńców prawa głosu. Z tego powodu, według tych, którzy wywołali rewolucję, jej obietnice nie zostały wypełnione. Okazało się, że równość jest nie dla nich. W owym czasie panowała niemal powszechna opinia, że społeczeństwo jest ufundowane na umowie, która jest dobrowolna i warunkowa, oraz że zobowiązania, które wiążą ludzi, podlegają wypowiedzeniu na podstawie jakiś dostatecznych powodów, podobnie jak w przypadku zobowiązań, które mają wobec władzy. Z tych powszechnych przesłanek Marat, zgodnie ze swoją logiką, wyprowadził krwawe wnioski. Mówił on wygłodniałym ludziom, że warunki, na jakich zgodzili się oni znosić zły los i powstrzymywać się od przemocy, nie zostały im nadane. Było to samobójstwem i morderstwem poddawać się głodowej śmierci i widzieć umierające z głodu dzieci, z winy bogatych. Więzi społeczeństwa zostały zniszczone przez złe ich urządzenie. Powrócił stan natury, w którym każdy człowiek miał prawo do tego, co mógł zabrać. Nadszedł czas, by bogaci zrobili miejsce biednym. Za pomocą tej teorii równości, wolność została utopiona we krwi, a Francuzi stali się gotowi poświęcić wszystko, aby tylko zachować życie i majątek. Dwadzieścia lat po 1789 roku, który otworzył wielkie możliwości, w Europie zatriumfowała reakcja. Dawne ustroje ginęły tak samo jak nowe; i nawet Anglia nie udzieliła im ani ochrony ani poparcia. Liberalne, a co najmniej demokratyczne odrodzenie nadeszło z Hiszpanii. Hiszpanie walczyli przeciwko Francuzom w obronie króla więzionego we Francji. Nadali oni sobie konstytucję i umieścili imię króla na jej czele. Mieli królestwo bez króla. Sytuacja ta wymagała wielkiej zapobiegliwości, żeby monarchia mogła funkcjonować pomimo stałej nieobecności monarchy. Było to możliwe dlatego, że była to monarchia jedynie z nazwy, a w rzeczywistości tworzyły ją demokratyczne siły. Konstytucja 1812 roku była próbą podjętą przez niedoświadczonych ludzi w celu wypełnienia najtrudniejszego zadania w polityce. Zadziwiało ono swoją sterylnością. Przez wiele lat zadanie to pozostawało standardem usuniętych rewolucji pomiędzy tak zwanymi łacińskimi narodami. Szerzono pogląd o królu, który powinien jedynie swoim imieniem ozdabiać ustrój i nie powinien nawet pełnić tych skromnych funkcji, które Hegel wyznaczył władzy królewskiej w słynnym zdaniu: Ja dla Ludu. Obalenie konstytucji kadykskiej w 1823 roku było największym tryumfem restaurowanej monarchii we Francji. Pięć lat później, pod mądrymi i liberalnymi rządami, restauracja została łagodnie sprowadzona na konstytucyjne ścieżki, kiedy nieuleczalna nieufność liberalnej partii pokonała Martignaca i wyniosła na ministrów skrajnych rojalistów, którzy zrujnowali monarchię. Pracując nad transferem władzy od klasy, której rewolucja nadała prawo wyborcze, aż do tych, których pozbawiła go, Polignac i La Bourdonnaye byliby zadowoleni ze zrównoważenia warunków z pracującymi ludźmi. Przełamanie wpływu intelektu i kapitału za pomocą powszechnego prawa wyborczego, było ideą starą i zagorzale bronioną przez niektórych jej zwolenników. Nie mieli oni zdolności przewidywania lub zdolności do podzielenia ich adwersarzy, więc zostali zwyciężeni przez zjednoczoną demokrację. Obietnica Rewolucji Lipcowej miała pogodzić rojalistów z demokratami. Król zapewniał Lafayette’a, że w głębi duszy był on republikaninem; a Lafayette zapewniał, że Francja Ludwika Filipa była najlepszą z republik. Wstrząs wywołany tym wielkim wydarzeniem był odczuwalny w Polsce i Belgii, a nawet w Anglii. Dało to bezpośredni impuls dla demokratycznych ruchów w Szwajcarii. Szwajcarska demokracja pozostawała w zawieszeniu od 1815 roku. Na poziomie ogólnokrajowym nie istniał żaden organ. Kantony były wszechwładne i rządzone tak samo nieefektywnie jak inne państwa znajdujące się pod osłoną Świętego Przymierza. Było bezspornym faktem, że Szwajcaria wymagała znaczących reform, i nie było wątpliwości co do kierunku, które powinny one przyjąć. Liczba kantonów stanowiła wielką przeszkodę dla wszelkich usprawnień. Nie było sensu utrzymywać dwudziestu pięciu rządów w kraju, pod względem wielkości porównywalnym z jednym amerykańskim stanem oraz z populacją niższą niż populacja jednego dużego miasta. Nie mogły więc być dobrymi rządami. W kraju istniała wyraźna potrzeba władzy centralnej. Z braku skutecznej władzy federalnej, kilka kantonów uformowało dla obrony własnych interesów związek zwany Sonderbund. Podczas gdy demokratyczne idee torowały sobie drogę w Szwajcarii, papiestwo podążało w przeciwnym kierunku i demonstrowało niewzruszoną wrogość wobec idei, będących powiewem demokracji. Rozwój demokracji i rozwój ultramontanizmu prowadziły do kolizji. Kantony tworzące związek mogły słusznie twierdzić, że ich prawa nie były zabezpieczone pod federalną konstytucją. Pozostałe mogły – równie słusznie – odpowiedzieć, że Sonderbund nie chronił konstytucji. W 1847 roku doszło do wojny pomiędzy władzą państwową i władzami kantonów. Sonderbund został rozwiązany, przyjęto nową federalną konstytucję, otwarcie zobowiązującą rząd do wypełniania zasad demokratycznych oraz do zwalczania niesprzyjających wpływów Rzymu. Była to jednak tylko złudna imitacja amerykańskiego systemu. Prezydent był bezsilny. Senat był bezsilny. Sąd Najwyższy był bezsilny. Suwerenność kantonów została podkopana, a ich władza skupiona w Izbie Reprezentantów. Konstytucja 1848 roku była pierwszym krokiem w stronę destrukcji federalizmu. Następnym i niemal ostatecznym krokiem w stronę centralizacji było działanie podjęte w 1874 roku. Zbudowano koleje oraz wytworzone zostały rozległe interesy, co spowodowało, że pozycja władz kantonalnych okazała się nie do utrzymania. Konflikt z ultramontanami wzmocnił żądanie energicznych działań, a destrukcja praw państwowych w wojnie amerykańskiej wzmocniła ręce centralistów. Konstytucja 1874 roku jest jednym z najbardziej znaczących dokonań nowożytnej demokracji. Był to triumf demokratycznej siły nad demokratyczną wolnością. Wzięła ona górę nie tylko nad zasadą federacji, lecz także nad zasadą reprezentacji. Zabrała ważne środki z federalnej legislatury, aby podporządkować je głosowi całego ludu, rozdzielając decyzje od obrad. Operacja ta była jednak tak nieudolna, że aż – mówiąc wprost – nieskuteczna. Lecz ukonstytuowała ona władzę, jaka – wierzę w to – nie istnieje pod prawami żadnego kraju. Szwajcarscy prawnicy otwarcie wyrazili ducha panującego systemu stwierdzając, że państwo jest wyznaczonym sumieniem narodu. Poruszającą siłą w Szwajcarii była demokracja zwolniona z wszelkich ograniczeń, według zasady wprowadzenia do działania jak największej siły, przy pomocy jak największej liczby. Tylko dobrobyt kraju stanowił ochronę przed komplikacjami porównywalnymi z tymi, jakie pojawiły się we Francji. Ministrowie Ludwika Filipa, zdolni i oświeceni ludzie, wierzyli, że sprawią, by lud miał się dobrze, jeśli obiorą swoją własną drogę i będą mogli nie dopuszczać do głosu opinii publicznej. Działali oni w taki sposób, jakby inteligentna klasa średnia była naznaczona przez niebo do rządzenia. Wyższa klasa dowiodła swojej nieudolności przed 1789 rokiem, a niższa klasa po 1789 roku. Było pewne, że rząd sprawowany przez profesjonalistów, przez przedsiębiorców i naukowców, będzie bezpieczny, i prawie pewne, że będzie rozsądny i praktyczny. Pieniądze stały się przedmiotem politycznego zabobonu, podobnego do wcześniejszego przywiązania do ziemi, a późniejszego przywiązania do pracy. Masy ludu, które walczyły przeciw Marmontowi, uświadomiły sobie, że nie walczył on dla własnej korzyści. Były one jednak wciąż rządzone przez swoich pracodawców. Kiedy król rozstawał się z Lafayettem, odkryto, że byłby on w stanie nie tylko panować, ale i rządzić; wówczas oburzenie republikanów znalazło ujście w ulicznych walkach. W 1836 roku, kiedy okropieństwa piekielnej machiny uzbroiły koronę w obszerne władze oraz uciszyły partię republikańską, w literaturze pojawiło się pojęcie socjalizmu. Tocqueville, który pisał filozoficzne rozdziały podsumowujące swoją pracę, błędnie zidentyfikował władzę, którą przeznaczono do praktykowania w demokracji. Aż dotąd, demokraci i komuniści zajmowali odmienne stanowiska. Chociaż doktryny socjalistów były bronione przez najlepsze intelekty Francji – przez Thierry’ego, Comte’a, Chevaliera i Georges Sand – znacznie bardziej ekscytowali się oni literacką ciekawostką niż przyczyną przyszłych rewolucji. Im bliżej 1840 roku, w zakamarkach tajnych stowarzyszeń, republikanie i socjaliści łączyli siły. Podczas gdy liberalni przywódcy, Lamartine i Barrot, rozprawiali o reformach, bez rozgłosu Ledru-Rollin i Ludwik Blanc kopali grób dla monarchii, partii liberalnej i panowania bogatych. Pracowali tak dobrze, że w 1848 roku byli w stanie zwyciężyć bez walki, pokonali republikanów i wynagrodzili sobie z nawiązką, za pomocą koalicji, wpływy, które stracili popełniając całą serię zbrodni i szaleństw. Owocem ich zwycięstwa było powszechne prawo wyborcze. Od tego czasu obietnice socjalizmu dostarczały demokracji najwięcej energii. Ich koalicja była najważniejszym faktem we francuskiej polityce. To stwarzało „zbawcę społeczeństwa” oraz Komunę, i do dzisiaj krępuje swobodę działania republiki. Tylko w takim kształcie demokracja odnalazła przepustkę do Niemiec. Wolność straciła swój urok; a demokracja podtrzymywała swój, poprzez obietnicę pokaźnych darów dla mas ludowych. Odkąd Rewolucja Lipcowa i prezydentura Jacksona nadały impuls, który z demokracji uczynił przeważającą siłę, najzdolniejsi polityczni pisarze, Tocqueville, Calhoun, Mill oraz Laboulaye, naszkicowali w imieniu wolności budzący grozę akt oskarżenia skierowany przeciwko niej. Ukazali oni demokrację jako ustrój pozbawiony szacunku dla przeszłości, nie dbający o przyszłość, nie zważający na publiczną wiarę i narodowy honor, ekstrawagancki i zmienny, zazdrosny o talent i wiedzę, obojętny wobec sprawiedliwości, lecz służalczy wobec opinii, niezdolny do organizacji, niecierpliwy wobec rządu, nie znoszący posłuszeństwa, wrogi wobec religii i ustanowionego prawa. Mnożyły się liczne potwierdzenia ich tez w rzeczywistości, nawet jeśli prawdziwa przyczyna tych schorzeń nie została wskazana. Jednakże to nie z powodu tych symptomów jesteśmy zmuszeni łączyć demokrację ze stałym niebezpieczeństwem i nieustającym konfliktem. To samo, równie dobrze, można by powiedzieć o monarchii, a obojętny polemista mógłby w podobny sposób argumentować, że religia jest nietolerancyjna, że sumienie stwarza tchórzy, że pobożność znajduje radość w oszustwie. Ostatnie doświadczenia dodały niewiele do obserwacji tych osób, które były świadkami schyłku jaki nastąpił po Peryklesie, a więc Tukidydesa, Arystofanesa, Platona oraz pisarza, którego znakomity traktat przeciwko ateńskiej republice jest drukowany pomiędzy pracami Ksenofonta. Manifest ten otwarcie wskazuje na trudność, jaka wiąże się z faktem, że demokracja nie mniej niż monarchia lub arystokracja, uświęca wszystko to, co służy podtrzymaniu siebie samej oraz usiłuje – z energią i prawdopodobieństwem, jakich nie potrafią osiągnąć królowie i szlachta – uchylić zasadę reprezentacji, unieważnić opór i odstępstwo oraz poprzez plebiscyt, referendum lub komitet wyborczy, zapewnić swobodę dla woli większości. Prawdziwa demokratyczna zasada, według której nikt nie powinien sprawować władzy nad ludem, zaczyna oznaczać, że nikt nie będzie zdolny do powstrzymywania ludu lub do uchylania się od jego władzy. Prawdziwa demokratyczna zasada, według której lud nie będzie zmuszony do robienia tego, na co nie ma ochoty, zaczyna oznaczać, że nigdy nie będzie się tolerowało tego wszystkiego, czego lud nie lubi. Z kolei prawdziwa demokratyczna zasada, według której wolna wola każdego człowieka będzie tak nieskrępowana jak to jest tylko możliwe, zaczyna oznaczać, że wolna wola kolektywnego ludu nie będzie niczym skrępowana. Gdy scentralizowana siła państwa spoczywa w rękach ludu, religijna tolerancja, niezawisłość sądów, obawa przed centralizacją, zazdrość o ingerencję państwa, zamiast chronić wolność stają jej na przeszkodzie. Demokracja żąda nie tylko, aby być czymś najwyższym – nie mieć już nad sobą żadnego autorytetu, ale również chce być absolutna, nie toleruje bowiem niezależności znajdującej się pod nią. Chce być swoim własnym panem, a nie powiernikiem. Starzy suwereni świata są zamieniani na nowych, którym można schlebiać i których da się oszukiwać, lecz którym nie można się sprzeciwić, i którym trzeba oddać zarówno to co boskie jak i to co cesarskie. Tym wrogiem, którego trzeba przezwyciężyć, nie jest już absolutyzm państwa, lecz wolność poddanego. Nic nie jest bardziej znaczącego niż powab z jakim Ferrari, najbardziej znaczący demokratyczny pisarz od czasu Rousseau, wylicza zasługi tyranów i w interesie wspólnoty opowiada się za diabłami bardziej niż za świętymi. Dawne pojęcia wolności obywatelskiej i ładu społecznego nie przyniosły korzyści masom. Było to bogactwo, które nie zaspokajało ich potrzeb. Postęp wiedzy pozostawił lud w skrajnej ignorancji. Religia rozkwitała, lecz nie objęła ludu. Społeczeństwo, którego prawa zostały ustanowione tylko przez wyższą klasę, głosiło, że lepszą rzeczą dla biedaka jest nie narodzić się wcale, a jeśli już, to umrzeć w dzieciństwie, niż cierpieć żyjąc w nędzy, przestępstwie i bólu. Podobnie jak długie rządy bogatych promowały akumulację majętności, nastanie władzy biednych przyniesie program ich rozproszenia. Widząc jak mało zostało zrobione dzięki mądrości dawnych czasów dla edukacji i zdrowia publicznego, dla ubezpieczenia, stowarzyszenia i oszczędności, dla ochrony pracy przed prawem mającym na względzie interes własny jednostek, i jak wiele zostało zrealizowane w tym pokoleniu, jest to powód by wierzyć, że wielka zmiana była potrzebna, i że demokracja nie nastąpiła nadaremno. Wolność dla mas nie jest szczęściem; a instytucje nie są celem samym w sobie lecz środkami. Rzeczą, której szukają masy, jest siła wystarczająca do zmiecenia skrupułów i przeszkód w postaci konkurencyjnych interesów i w jakimś stopniu dla poprawy ich sytuacji. Masy uważają, że silna ręka w przeszłości uformowała wielkie państwa, chroniła religię i broniła niepodległości narodów, pomoże więc im zachować życie. Jest to znane zagrożenie współczesnej demokracji. To jest także jej cel i siła. Lecz przeciwko temu zagrożeniu władzy nieużyteczna okazuje się broń, która była wystarczająca do obalania innych despotów. Zasada największego szczęścia potwierdza tę prawdę. Zasada równości, oprócz przypisania jej tak samo łatwo do sfery własności, jak i do sfery władzy, sprzeciwia się istnieniu osób lub grup zwolnionych z prawa zwyczajowego i niezależnych od woli powszechnej. Natomiast zasada, według której władza jest sprawą umowy, może przynosić pozytywne skutki wówczas, gdy jest skierowana przeciwko królom, lecz nie przeciwko suwerennemu ludowi, ponieważ kontrakt zakłada przecież istnienie dwóch stron. Jeśli nawet nie dokonaliśmy więcej od starożytnych dla rozwoju i przebadania choroby, to jednak daleko bardziej przewyższyliśmy ich w studiowaniu i poszukiwaniu lekarstwa. Oprócz francuskiej konstytucji roku III i konstytucji amerykańskich konfederatów – najbardziej znaczącej próby, która została dokonana od czasów archontów Euklidesa dla zmieszania demokratycznego zła z lekarstwem, które sama demokracja dostarcza – nasz wiek wykazał się płodnością w tej gałęzi eksperymentalnej polityki. Wiele doraźnych środków wypróbowano, chociaż często chybiały, lub przynosiły porażkę. Podzielona egzekutywa, która była ważną fazą przekształcenia starożytnych monarchii w republiki, i która dzięki poparciu Condorceta zakorzeniła się we Francji, dowiodła swojej własnej słabości. Konstytucja 1795 roku, dzieło wykształconego księdza, ograniczyła prawo wyborcze do tych, którzy umieli czytać i pisać; a w 1849 roku to zastrzeżenie zostało odrzucone przez ludzi, którzy sądzili, że głosujący ignorant może pomóc im w obaleniu republiki. Obecnie żadna demokracja nie może zbyt długo istnieć bez edukacji mas; a plan Daunou’a jest pośrednią zachętą do organizowania elementarnego nauczania. W 1799 roku Sieyés sugerował Bonapartemu ideę powołania Wielkiej Rady, której funkcją byłoby czuwanie nad tym, by akty zgromadzenia ustawodawczego były zgodne z konstytucją – funkcją, którą Nomophylakes wypełniał w Atenach, a Sąd Najwyższy pełni w Stanach Zjednoczonych, i która wytworzyła Sénat Conservateur, jedno z faworyzowanych narzędzi Imperializmu. Sieyés chciał, aby jego Rada służyła także innemu celowi – pozłacanemu ostracyzmowi gildii, posiadając władzę do wchłonięcia każdego okropnego polityka i do uciszenia go na tysiąc lat. Trzeci plan Napoleona zawierał pomysł pozbawienia głosów nieżonatych mężczyzn, miał bowiem pozbawić prawa wyborczego dwie najbardziej konserwatywne klasy we Francji: księży i żołnierzy. W amerykańskiej konstytucji zamierzano, aby szef władzy wykonawczej był wybierany przez ciało starannie wybranych elektorów. Lecz od 1825 roku, popularny kandydat poddał się jednemu, który miał tylko mniejszość głosów i zapoczątkował praktykę wyboru prezydenta poprzez zobowiązanie delegatów wynikiem powszechnego głosowania. Wyłączenie ministrów z Kongresu było jednym z najsurowszych wymagań amerykańskiego systemu; a prawo, które wymagało większości trzy do jednego umożliwiło Ludwikowi Napoleonowi uczynienie z siebie Cesarza. Duże okręgi wyborcze czynią deputowanych niezależnymi; lecz doświadczenie uczy, że małe zgromadzenia, będące konsekwencją dużych okręgów wyborczych, mogą być sterowane przez rząd. Mieszane i kumulatywne systemy wyborcze były niemal powszechnie odrzucone jako schematy kłopotliwe dla większości. Lecz zasada dzielenia reprezentantów równo pomiędzy populację i własność, nigdy nie była fair play. Została ona wprowadzona przez Thoureta do konstytucji 1791 roku. Rewolucja uczyniła ją czymś bezużytecznym. Zasadą tą bardzo mocno manipulowano od 1817 roku do 1848 roku przy pomocy niezwykłej zręczności Guizota, w celu uczynienia opinii publicznej dojrzałej do wprowadzenia powszechnego prawa wyborczego. Konstytucje, które zabroniły płacenia deputowanym, oraz systemu imperatywnych instrukcji, które nie uznawały prawa do rozwiązania parlamentu pozwalając by zgromadzenie ustawodawcze istniało przez określony czas lub zostało odnowione przez częściowe wybory i które wymagały przerw pomiędzy kilkoma debatami dotyczącymi tego samego przedsięwzięcia, w oczywisty sposób umocniły niezależność zgromadzenia reprezentantów. Szwajcarskie weto ma to samo znaczenie, co zawieszenie legislacji wówczas, gdy sprzeciwia się większość ciała wyborczego, a nie większości tych, którzy aktualnie głosują. Pośrednie wybory są niezwykle rzadko stosowane gdziekolwiek indziej poza Niemcami, ale były one stosowane z upodobaniem przez wielu troskliwych polityków dla poprawiania demokracji. Tam, gdzie wielkość okręgu wyborczego zmusza wyborcę do oddania głosu na kandydatów, którzy są mu nieznani, wybory nie są wolne. Są one sterowane przez pociągających za sznurki i przez machiny partyjne, pozostające poza kontrolą wyborców. Pośrednie wybory składają wybór zarządzających na ich ręce. Pojawia się zarzut, że wybory pośrednie są generalnie zbyt mało liczne, aby połączyć dystans pomiędzy wyborcami i kandydatami, a wybierani wcale nie są reprezentantami o lepszych kwalifikacjach, lecz o różnorodnych poglądach politycznych. Jeśli pośrednie ciało składa się z jednego na dziesięciu wszystkich wyborców, kontakt będzie zachowany, lud będzie rzeczywiście reprezentowany, a system mandatów zostanie zniesiony. Najważniejszym złem drążącym demokrację jest tyrania większości lub raczej partii, nie zawsze większości, która zwycięża za pomocą siły lub oszustwa w przeprowadzaniu wyborów. Przełamanie tego punktu decyduje o uniknięciu niebezpieczeństwa. Zwykły system reprezentacji utrwala to zagrożenie. Także nierówne elektoraty nie dają żadnej ochrony większościom. Z kolei równe elektoraty nie dają żadnej ochrony mniejszościom. Trzydzieści pięć lat temu zwrócono uwagę, że środkiem zaradczym jest proporcjonalna reprezentacja. Jest to głęboko demokratyczne, gdyż zwiększa wpływy tysięcy, którzy w innym wypadku nie mieliby żadnego udziału w rządzeniu. Zbliża ludzi do ideału równości pozwalając wszystko tak zorganizować, aby żaden głos nie był zmarnowany, i żeby każdy głosujący miał w parlamencie przedstawiciela swoich własnych poglądów. Pochodzenie tej idei jest różnie wywodzone przez lorda Greya i przez Considéranta. Udany przykład Danii i gorące poparcie ze strony Milla nadały zasadzie proporcjonalności prominentne miejsce w świecie polityki. Zwiększa ona swoją popularność wraz z rozwojem demokracji, a jak zostaliśmy powiadomieni przez M. Naville’a, w Szwajcarii konserwatyści i radykałowie uzgodnili, że będą ją promować. Ze wszystkich metod kontroli demokracji federalizm jest najskuteczniejszy i najbardziej odpowiedni; lecz będąc kojarzonym z czerwoną republiką, z feudalizmem, z jezuitami, z niewolnictwem, popadł w złą sławę i ustępuje centralizmowi. Federalny system ograniczania i powstrzymywania suwerennej władzy poprzez podzielnie jej i poprzez wyznaczenie rządowi tylko jasno zdefiniowanych uprawnień jest jedyną metodą powściągania nie tylko większości, lecz także władzy całego ludu, a to dostarcza najsilniejszego uzasadnienia dla drugiej izby, która okazuje się istotnym gwarantem wolności w każdej prawdziwej demokracji. Upadek Guizota podważył najsłynniejszą maksymę doktrynerów, według której to rozum jest suwerenny, a nie król czy lud. Następnie maksyma ta została narażona na szyderstwo poprzez obietnice Comte’a, głoszące, że pozytywistyczni filozofowie będą przedsiębiorcami politycznych idei, których żaden człowiek nie będzie mógł kwestionować. Lecz odkładając na bok prawo międzynarodowe i karne, w których są pewne kwestie zbliżone do ujednolicenia, domena ekonomii politycznej zdaje się przeznaczona do tego, by uznać ścisłą pewność nauki. Kiedy tylko zostanie to osiągnięte, kiedy bitwa pomiędzy ekonomistami i socjalistami zostanie zakończona, zła siła, którą socjalizm wprowadza do demokracji, zostanie usunięta. Walka jest bardziej brutalna niż kiedykolwiek, lecz weszła w nową fazę, poprzez pojawienie się pośredniej partii. Czy przeznaczeniem tak znaczącego ruchu, który popierają niektórzy spośród pierwszych ekonomistów w Europie, jest wstrząśnięcie autorytetem ich nauki, lub pokonanie socjalizmu, pozbawiając go tego, co stanowi sekret jego siły, musi zostać tutaj odnotowane jako najnowszy i najpoważniejszy wysiłek, jaki został podjęty celem zadania kłamu ważnej sentencji Rousseau, według której, demokracja jest ustrojem dla bogów, lecz nie przystaje do człowieka. Byliśmy w stanie dotknąć jedynie kilku tematów spośród niezwykłej ich liczby zawartej w tomach dzieła Sir Erskine’a Maya. Chociaż dostrzegł on bardziej klarownie niż Tocqueville związek demokracji z socjalizmem, osąd jego nie jest zabarwiony tocquevillowskim przygnębieniem, rozważa on bowiem kierunki rozwoju demokracji z ufnością zbliżającą się do optymizmu. Pojęcie niezmiennej logiki historii nie przygnębia go, gdyż koncentruje się bardziej na faktach i na ludziach niż na doktrynach, a jego książka jest raczej historią kilku demokracji, niż opisem dziejów demokracji jako takiej. Istnieją pewne związki w rozumowaniu, pewne fazy rozwoju, których autor nie dostrzega, ponieważ jego celem nie było śledzenie właściwości oraz poszczególnych odniesień do idei, lecz wyjaśnienie rezultatów doświadczenia. Powinniśmy więc konsultować pojedyncze strony jego dzieła, wówczas, gdy chcemy śledzić pochodzenie i poszczególne etapy rozwoju demokratycznych dogmatów. Takich jak na przykład, że wszyscy ludzie są równi; że powinna istnieć wolność wyrażania opinii i myśli; że każde pokolenie stanowi prawo tylko dla siebie; że nie będzie żadnego obdarowywania, żadnego dziedziczenia, żadnego pierworództwa; że lud jest suwerenem; że lud nie może czynić zła. Całą masę tych osób, które z konieczności interesują się praktyką polityczną nie cechuje tak antykwaryczna ciekawość. Oni chcą wiedzieć, czego można się nauczyć od krajów, gdzie demokratyczne eksperymenty przeprowadzono, lecz nie dbają o to, aby dowiedzieć się jak M. Waddington wnosił poprawki do „Monumentum Ancyranum”, jakie powiązania były pomiędzy Marian i Miltonem, lub pomiędzy Pennem i Rousseau, lub kto wynalazł powiedzenie Vox Populi Vox Dei [Głos ludu to głos Boga]. Sir Erskine’a Maya niechęć do zajmowania się sprawami spekulatywnymi i doktrynalnymi oraz do poświęcenia swojego czasu dla czczej historii polityki, spowodowało, że sposób, w jaki potraktował polityczną działalność chrześcijaństwa – być może najbardziej złożone i rozległe zagadnienie jakie może kłopotać historyka – jest nieco niejasny. Pomniejsza on wpływ średniowiecznego Kościoła na narody wynurzające się wówczas z barbarzyńskiego pogaństwa, natomiast wychwala Kościół wtedy, gdy staje się związany z despotyzmem i prześladowaniami. Podkreśla on wolnościowe działanie Reformacji w XVI wieku, które dało przecież bodźce dla powstania absolutyzmu. Lecz także on powoli rozpoznaje w entuzjazmie i przemocy sekt w wieku XVII najbardziej potężną instytucję, jaką kiedykolwiek znała demokratyczna historia. Pominięcie Ameryki stwarza pustkę pomiędzy 1660 rokiem a 1789, i pozostawia wiele niejasności w rewolucyjnym ruchu ostatnich stu lat, które przecież stanowią główny temat książki. Lecz jeśli pominięto jakieś sprawy wobec początkowego zamierzenia, jeśli poszczególne części nie są równe, pochwała nadal jest należna Sir Erskine’owi Mayowi za to, że jest jedynym pisarzem, który kiedykolwiek zebrał razem materiały do porównawczych badań nad demokracją, że wzniósł się ponad opinie partii, że pokazał szczerą sympatię dla postępu i rozwoju ludzkości oraz niezależną wiarę w mądrość i siłę, która ją prowadzi.
Przekład Jolanta i Arkady Rzegoccy
Szkic lorda Actona, Sir Erskine May’s Democracy in Europe, został po raz pierwszy opublikowany w „Quarterly Review” w styczniu 1878 roku, ss. 112-142.
Tekst opublikowany w wyborze pism Lorda Actona W stronę wolności, OMP, Kraków 2006, pod red. Arkadego Rzegockiego.
Lord Acton - Lord Acton, John Emerich Edward Dalberg, kształcił się w uniwersytetach w Paryżu, Oscott, Edynburgu i Monachium. Po okresie podróży zagranicznych – m.in. do Stanów Zjednoczonych i Rosji – powrócił do Anglii. W 1859 r. został wybrany do Izby Gmin – zasiadał w niej do 1865 r. Doradzał liberalnemu premierowi i swemu przyjacielowi Williamowi Gladestone’owi. W 1869 r. zasiadł w Izbie Lordów. Redagował pisma „The Rambler”, „Home and Foreign Review”, „Chronicle” i „The North British Review”. Uważany był za przywódcę brytyjskich katolików, występował przeciwko Syllabusowi i dogmatowi o papieskiej nieomylności, choć ostatecznie go uznał. W 1895 r. został profesorem historii nowożytnej w Cambridge. Słynne stały się jego eseje: The History of Freedom in Antiquity oraz The History of Freedom in Christianity. |