Tomasz Gąsowski
200 lat po Waterloo (rozmowa) Mateusz Ciołkowski: Popularna anegdota głosi, że pewnego razu Mao Tse-Tung zapytany o znaczenie Rewolucji Francuskiej odpowiedział, że jest jeszcze za wcześnie, by wypowiadać się na jej temat. Chciałbym Pana Profesora zapytać, czy to samo można by powiedzieć o bitwie pod Waterloo, czy też dobrze znane są już jej konsekwencje? Prof. Tomasz Gąsowski (Instytut Historii UJ): O bitwie pod Waterloo możemy mówić z przekonaniem, że nie fantazjujemy w przynajmniej dwóch aspektach. W pierwszym, wąskim, jesteśmy w stanie precyzyjnie opisać jej przebieg. Bitwa trwała przecież wiele godzin, da się w niej wyróżnić kilka faz i dramatycznych zwrotów. Natomiast jest też wydarzeniem-symbolem, punktem zwrotnym dziejów Europy z przełomu XVIII i XIX wieku, mianowicie przełomu, który rozpoczął się w roku 1789, czyli w momencie wybuchu Wielkiej Rewolucji Francuskiej. Jednym z jej najważniejszych następstw było przekształcenie republikańskiej Francji w monarchię, która nabrała pewnych cech imperialnych, na czele której stanął cesarz Napoleon Bonaparte. Swoją pozycję zarówno militarną, jak i polityczną, budował od dłuższego czasu. Szczyt jego kariery zbiega się z wielkością Francji w pierwszej dekadzie wieku XIX. Jego władza, w różnej formie, obejmuje Europę od Atlantyku – z Półwyspem Iberyjskim, co prawda nie do końca podporządkowanym, oczywiście Francją, poprzez znaczną część Italii, aż po część środkowo-wschodnią kontynentu. W latach 1806-1807 tworzy nad Wisłą znaczący przyczółek w postaci Księstwa Warszawskiego, wreszcie na krótko sięga po Moskwę w 1812 r. Tak wyglądał największy zasięg terytorialny imperium Napoleona. Mamy także inne państwa, które formalnie nie podlegają jego panowaniu, ale w rzeczywistości są częścią czegoś, co nazywa się powszechnie „systemem napoleońskim” czy „Europą napoleońską”. To niemal ponownie „zjednoczona Europa”, jak za czasów Karola Wielkiego. Zajęcie Moskwy to szczyt, ale zarazem początek upadku tego imperium. Tak, od Moskwy zaczyna się zmierzch, którego kolejne fazy przebiegają następująco: zimowy odwrót Wielkiej Armii, dalej klęska w bitwie pod Lipskiem w roku 1813, nazwanej później „bitwą narodów”. Następnie abdykacja, „zesłanie”, na razie na Morzu Śródziemnym na wyspę Elbę, a potem wiosną 1815 roku ucieczka zmieniająca się na krótki czas w triumfalny powrót Napoleona do Francji z nadzieją, że uda się odbudować potęgę, a przynajmniej zatrzymać proces słabnięcia tego państwa na arenie europejskiej. Wreszcie bitwa z odrodzoną naprędce VI koalicją, bitwa, która miała umocnić panowanie Napoleona i stanowić ostatni akord w jego odradzającej się karierze. Zakończyła się jednak dotkliwą klęską, która stała się powodem a zarazem symbolem jego ostatecznego upadku. Upadku mocarza, ale także całego tworzonego przezeń we Francji i Europie systemu politycznego. Skończyło się to oczywiście ponownym „zesłaniem”, tym razem na wyspę św. Heleny na Atlantyku, z której nie było już powrotu. Cały ten okres naznaczony jest też głębokimi przemianami społecznymi, ustrojowymi, kulturowymi, które czerpały w znacznym stopniu z dorobku Wielkiej Rewolucji Francuskiej i tego, co ją poprzedzało, tzn. myśli oświeceniowej. Innymi słowy, ówczesna Europa, a w szczególności Francja, stanowiła swoisty tygiel – „melting pot” – w którym stare, feudalne formy życia politycznego, społecznego, kulturalnego i gospodarczego mieszają z nowymi burżuazyjnymi i liberalnymi. Ostateczny upadek Napoleona sprawia, że tworzy się nowy ład europejski, który trwa z niewielkimi tylko wstrząsami aż do I wojny światowej. Jest to też ostatni czas potęgi europejskiej cywilizacji promieniującej na inne regiony świata. Ten stan rzeczy kończy się wraz z tym, co prof. Chwalba słusznie nazywa „samobójstwem Europy” w 1914 r. A czy zgodziłby się Pan Profesor z takim stwierdzeniem, że to właśnie ponapoleoński ład miał wpływ na skalę zniszczeń spowodowanych w wieku XX – w wyniku wybuchu I i II wojny światowej? Także w kontekście dynamiki przemian, o których Pan wspomniał. To zależność dość odległa, bo w ciągu stu lat wiele się w Europie (i oczywiście na świecie) zmieniło. System powstały po upadku Napoleona nazywany „restauracją”, w rzeczywistości był melanżem łączącym mniej lub bardziej udanie elementy zrekonstruowanego ustroju absolutystycznego z nowymi, których źródło stanowiły rozbudzone w epoce napoleońskiej dążenia wolnościowe i emancypacyjne dużych grup społecznych. Po 1815 r. nie dało się ich bowiem już całkowicie zlekceważyć. Oczywiście zwolennicy „nowego porządku”, liberałowie, demokraci czy po prostu bonapartyści musieli przetrwać dość trudny czas, w tym represje, stosowane wobec nich w niektórych krajach (przypadek Edmunda Dantesa – hrabiego Monte Christo). Tymczasem jednak procesy ekonomiczne, społeczne, kulturowe postępowały i nabierały dynamiki. Ich efektem były wydarzenia Wiosny Ludów z lat 1848-1849. Zaczęły się we Francji, ale objęły w znacznym stopniu także sporą część Europy Środkowej. Zamieszkujące ją narodowości (Węgrzy, Czesi i Słowacy, Chorwaci i Serbowie, Rumuni czy Polacy, także Włosi i Niemcy) próbowali ostatecznie odrzucić system absolutystyczny i stworzyć własne państwa narodowe. Nikomu się to wówczas nie udało, ale po pewnym czasie pojawiły się pozytywne efekty, widoczne np. w przemianach monarchii habsburskiej Franciszka Józefa w latach 60. XIX w. Grupy uprzywilejowane starały się zachować swą pozycję, ale w warunkach istnienia konstytucji, parlamentu, wyborów, dających coraz większej liczbie ludzi możliwość partycypacji we władzy czy samorządzie, było to coraz trudniejsze. A więc widzimy zaczątki nowego, rodzącego się w konwulsjach demokratycznego ładu społeczno-politycznego, który nie jest jeszcze w stanie odnieść pełnego sukcesu. Mogliśmy też obserwować tworzące się grupy rewolucjonistów. Rzeczywiście pojawiają się takie ruchy, socjalistyczne bądź anarchistyczne, które kreują wprawdzie utopijne, wizje ale ich praktyczne działania podkopują równocześnie istniejące reżimy. Poprzenoszą się one z Zachodu na Wschód, będący nadal ostoją feudalizmu. Mam tu na myśli przede wszystkim Rosję, podlegającą pod koniec XIX stulecia dynamicznym zmianom. Pojawia się dążenie do stworzenia reprezentacji politycznej, parlamentu – i odpowiadającego przed nim, a nie wyłącznie przed carem rządu. Z kolei dynamiczny rozwój kapitalizmu powoduje rosnące napięcia pomiędzy europejskimi potęgami, rywalizującymi między sobą o wpływy polityczne, ale także ekonomiczne. Pojawiają się potrzeby zdobycia nowych rynków zbytu, terytoriów zamorskich, które chce się skolonizować. Owe napięcia doprowadzają w efekcie do tego, że dość przypadkowa sytuacja, incydent w Sarajewie w czerwcu 1914 r., zamienia cały kontynent na cztery lata w pole bitwy, angażujące coraz więcej ludzi, nie tylko żołnierzy, ale także cywilów. Jej skali często nie doceniamy w Polsce. Na I wojnę patrzymy jako kontynuację XIX-wiecznych konfliktów… Tymczasem w Europie Zachodniej znacznie więcej przestrzeni i czasu poświęca się właśnie na upamiętnienie I wojny światowej. Europa po tej hekatombie będzie znowu „przemeblowana”. Z jednej strony będą zwycięskie, jak się wówczas wydawało, elementy już w pełni demokratycznego ładu, z partiami politycznymi, związkami zawodowymi, wyborami, parlamentaryzmem. Z drugiej zaczną odnosić sukcesy tendencje przeciwne, wywołane najpierw skutkami wojny, a następnie kryzysem przełomu lat dwudziestych i trzydziestych systemy totalitarne faszyzmu zachodnioeuropejskiego, a w Rosji komunizmu. W innych krajach, np. Polsce, pojawią się „tylko” rządy autorytarne. Sam sposób ustanowienia w Wersalu europejskiego ładu I wojnie, inny niż wariant przyjęty na kongresie wiedeńskim, opisany później przez znakomitego teoretyka i praktyka polityki Henry’ego Kissingera, spowodował, że rewanż przegranych nastąpił bardzo szybko, bo już po dwudziestu latach. Skoro wspomniał Pan Profesor o porównaniu postanowień kongresu wiedeńskiego z traktatem wersalskim, to chciałbym zapytać, jaka jest Pana ocena różnic między nimi? Różnic było bardzo wiele. Trzeba pamiętać o anturażu – z jednej strony bardzo subtelnej gry dyplomatycznej w Wiedniu, a z drugiej brutalnej manifestacji siły zwycięzców w Wersalu. W trakcie kongresu wiedeńskiego wszyscy główni gracze, w tym także przedstawiciele pokonanej Francji, mieli na uwadze cel nadrzędny. Było nim zapewnienie Europie trwałej, pokojowej stabilizacji. Nie chciano więc poniżać przegranych i budzić w nich nastroje rewanżystowskie. W Wersalu rzecz miała się zupełnie inaczej – był klarowny podział na bezapelacyjnych zwycięzców, dyktujących warunki, i całkowicie przegranych, mających realizować postanowienia bez najmniejszego sprzeciwu. Jednakże dość szybko okazało się, że egzekwowanie warunków traktatu przez jedne państwa względem innych nie było konsekwentne. W efekcie pokonani mogli bardzo szybko odbudowywać swój potencjał. Po drugie, manifestując poczucie krzywdy, mobilizowali zwolenników do działania w kierunku odwetu za poniesione straty. Spójrzmy na południe. Nasi bratankowie Węgrzy niezbyt mocno przeżywają okres II wojny światowej, natomiast ciągle czują żal i gorycz po stratach terytorialnych poniesionych w wyniku I wojny. Wróćmy do Waterloo. Co z polskiej perspektywy oznaczał upadek idei imperium Napoleona? Polacy, którzy po upadku I Rzeczpospolitej pod koniec XVIII wieku nie skapitulowali i chcieli odbudowy suwerennego państwa, mieli do wyboru dwa rozwiązania. Pierwsze, które przyjęło się nazywać „pracą organiczną”, było zorientowane na długofalowe skutki. Drugie zakładało natychmiastowe działania metodami wojskowymi. Zarysowały się też dwie koncepcje, które będą nam towarzyszyć w XIX i XX wieku. Z jednej strony koncepcja legionowa, polegająca na tworzeniu siły zbrojnej w oparciu o jakieś państwo, które znajdzie się w konflikcie z zaborcą (zaborcami). Druga koncepcja, sformułowana w kręgu naczelnika Kościuszki, została wyłożona w broszurze podpisanej przez jego sekretarza Józefa Pawlikowskiego pod tytułem Czy Polacy mogą się wybić na niepodległość? Zakładała ona działanie w oparciu o własne siły. Ewentualni sojusznicy będą mieli zawsze na względzie przede wszystkim własne interesy, a my, jeśli cokolwiek otrzymamy, to raczej z łaski niż za zasługi. A własny potencjał to wysiłek całego narodu, nie tylko politycznego, a więc szlachty, ale także chłopstwa, co uwidoczniło się w insurekcji Kościuszkowskiej. Ci, którzy jak Dąbrowski i jego legioniści, szukali zewnętrznego sojusznika, spoglądali z nadzieją na późno rewolucyjną Francję, a w szczególności na generała, a następnie pierwszego konsula Napoleona Bonapartego. W efekcie udało im się uzyskać korzyści w postaci Księstwa Warszawskiego, całkiem sporego państwa polskiego. Było ono zbliżone do systemu napoleońskiego ze sporym „pakietem wolnościowym”. Artykuł czwarty konstytucji stanowił bowiem: „Znosi się niewola. Wszyscy obywatele są równi przed obliczem prawa. Stan osób zostaje pod opieką trybunałów”. Konsekwencje tego artykułu nie były oczywiście wszechogarniające, system stanowy nie rozpadł się z dnia na dzień i automatycznie nie powstało społeczeństwo burżuazyjne. W dotychczasowym systemie feudalnym uczyniony został jednak poważny wyłom. Powstaje nowoczesna administracja, szkolnictwo, armia typu obywatelskiego. Po tym krótkim epizodzie mamy próbę przywrócenia starego ładu, ale próbę niekompletną, bowiem Królestwo Kongresowe było już także monarchią konstytucyjną z najbardziej „demokratycznym” w całej ówczesnej Europie systemem wyborczym. Zastanawiając się zatem nad sensownością polskich nadziei i zaangażowania po stronie Napoleona, możemy powiedzieć, że nie było ono całkowicie daremne i pozostawiło po sobie pewne dziedzictwo. Po pierwsze była to sytuacja, w której decyzje traktatów rozbiorowych zostały na pewien krótki czas przekreślone. Powstało państwo, które choć nie uzyskało nazwy „polskie”, ale miało polski charakter i władali nim Polacy. I po drugie, wprawdzie po upadku Napoleona uległo likwidacji, ale przekazało swój charakter sukcesorowi – Królestwu Polskiemu. Nie było ono w pełni suwerenne, ale istniało na mapie i przypominało o sprawie polskiej. Dopiero w drugiej połowie XIX w., po klęsce powstania styczniowego, znika ono ostatecznie z agendy europejskiej polityki. A jak ocenia Pan intencje Napoleona w stosunku do Polaków? Napoleon budował zjednoczoną Europę jako pewną trwałą, stabilną konstrukcję. Wobec tego, ów ład miał opierać się o pewien związek państw, które go zaakceptowały. Ponieważ kroczył w stronę granic Rosji, w naszym regionie potrzebne mu było coś na kształt dawnej marchii wschodniej. Polaków oceniał jako lojalnych sojuszników i znakomitych żołnierzy. Osobiście nie odsądzałbym od czci i wiary Napoleona i zakładał, że traktował nas wyłącznie instrumentalnie. Miał też pewne sentymenty, a waleczni polscy żołnierze zasługiwali, także w jego mniemaniu, na nagrodę, którą stało się Księstwo Warszawskie. Poza tym oczywiście, że było to korzystne dla jego ambitnych planów imperialnych. Na koniec chciałbym poprosić o ocenę przebiegu bitwy pod Waterloo. Wokół niej bowiem narosło bardzo dużo legend, niekoniecznie prawdziwych, choćby ta o Jerzym Despocie Zenowiczu jako głównym winowajcy porażki wojsk francuskich. Major Jerzy Despot Zenowicz, pochodzący ze znanej rodziny litewsko-białoruskiej, służył w sztabie cesarskim i to jemu na początku bitwy pod Waterloo Napoleon powierzył rzeczywiście kluczową misję. Zenowicz otrzymał rozkaz, trzeba też dodać, że nie całkiem precyzyjnie napisany przez szefa sztabu, z zadaniem dostarczenia go marszałkowi Emmanuelowi de Grouchy. Jego zgrupowanie w sporej odległości od głównej bitwy ścierało się z oddziałami armii pruskiej. Marszałek wraz ze swym wojskiem miał natychmiast dołączyć do głównych sił Napoleona i uderzyć na tyły armii Wellingtona. Trasa, którą Zenowiczowi wyznaczył osobiście cesarz, była bezpieczna, ale długa. Kiedy więc dotarł wreszcie do celu, była już godzina 17.30. Losy bitwy pod Waterloo były już wówczas rozstrzygnięte, długi marsz na odsiecz mijał się z celem. Tak więc dobry plan nie został zrealizowany, co miało niewątpliwie duży (decydujący?) wpływ na klęskę Napoleona. Trzeba też pamiętać o różnicy w liczebności wojsk. Dowodzona przez Arthura Wellingtona armia VI koalicji antynapoleońskiej była początkowo mniej liczna, stąd początkowe sukcesy wojsk francuskich, jednak udało się na czas ściągnąć znaczące posiłki w postaci armii pruskiej feldmarszałka Blüchera. Poza tym w trakcie bitwy Napoleon nie ustrzegł się pewnych błędów w dowodzeniu, czego efektem były efektowne, ale nieudane szarże kawalerii francuskiej na najeżone bagnetami czworoboki świetnie walczących piechurów angielskich. Swoje zrobiła artyleria i pod koniec dnia szala zwycięstwa zaczęła wyraźnie przechylać się na stronę koalicji. Kiedy więc pod koniec długiego dnia oczekiwana przez cesarza Francuzów odsiecz nie przybywała, bitwa była przegrana. Przypomnijmy na koniec, że bitwa pod Waterloo obrosła także legendami literackimi. M.in. w bardzo znanej późnoromantycznej powieści Wiktora Hugo Nędznicy starcie to, a także losy jej uczestników odgrywają istotną rolę. Tomasz Gąsowski - Historyk, wykładowca Instytutu Historii Uniwersytetu Jagiellońskiego, twórca i prezes Fundacji Centrum Dokumentacji Czynu Niepodległościowego, członek Ośrodka Myśli Politycznej. Autor m.in. książek "Między gettem a światem: dylematy ideowe Żydów galicyjskich na przełomie XIX i XX wieku" (1996) i "Pod sztandarami Orła Białego: kwestia żydowska w Polskich Siłach Zbrojnych w czasie II wojny światowej" (2002). Redaktor naukowy licznych publikacji m.in. "Wybitni Polacy XIX wieku - leksykon biograficzny" (1998), "Bitwy polskie - leksykon" (1999), "Państwo polskie wobec Polaków na Wschodzie. Poszukiwanie modelu polityki" (2000). |