Niemiecki słoń w składzie z kryzysami – rozmowa z prof. Markiem A. Cichockim

omp

18 września 2015

Od kilku lat toczy się w Europie dyskusja o niemieckim przywództwie w Unii Europejskiej. Niektórzy jej uczestnicy wolą w tym kontekście używać mocniejszego słowa: dominacja. Pada też niekiedy jeszcze silniejsze określenie pozycji naszego sąsiada: hegemonia. Niezależnie od tego, który z tych stopni uznajemy za najlepiej oddający stan stosunków: Niemcy – reszta Unii, nie budzi wątpliwości, że kolejne kryzysy, przez które przechodzi ona od paru lat, są dobrą okazją, aby przyjrzeć się, jak w roli liderów, przywódców, czy hegemonów Niemcy się sprawdzają. Czy najsilniejsze gospodarczo i najludniejsze państwo UE w tych trudnych czasach z powodzeniem rozwiązuje wspólne problemy, czy raczej unika odpowiedzialności i nie chce korzystać ze swojej szczególnej pozycji, a może wręcz przyczynia się do tego, że sprawy zmierzają w złym kierunku? Ostatnie wydarzenia dają wiele argumentów tym, którzy wskazują na trzecią ze wskazanych opcji. Prof. Marek A. Cichocki jest jednym z nich, a swój punkt widzenia przedstawił w rozmowie z Mateuszem Ciołkowskim.

Mateusz Ciołkowski: Panie Profesorze, naszą rozmowę chciałbym rozpocząć od najnowszej informacji, dotyczącej przegłosowania w Parlamencie Europejskim projektu odgórnego narzucania kwot przyjmowanych emigrantów. Co ta decyzja oznacza dla Unii Europejskiej, w tym dla przywództwa w niej Niemiec?

Dr hab. Marek A. Cichocki („Teologia Polityczna”, Uniwersytet Warszawski): Decyzja Parlamentu Europejskiego ma w tej sprawie walor wsparcia, legitymizacji – ponieważ nie rozstrzyga w żaden sposób tej kwestii. Sprawa musi zostać rozstrzygnięta przede wszystkim na szczycie szefów państw. Natomiast ma znaczenie o tyle, że sankcjonuje politycznie błędny sposób myślenia na temat tego, jak można rozwiązać sytuację w Europie, która za sprawą napływu ludności z Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej, generuje dzisiaj tak wiele emocji.

Dlaczego błędnego?

Ponieważ jest to rozwiązanie, za pomocą którego próbuje się zmusić wszystkie kraje członkowskie do zaakceptowania automatyzmu w przyjmowaniu ludności napływowej spoza UE według z góry przyjętych kwot. Takie rozwiązanie odbierałoby państwom członkowskim możliwość prowadzenia we własnym, suwerennym zakresie polityki dotykającej tego problemu. Jednocześnie brakuje zgody, w jakim celu podążamy, jak wyobrażamy sobie całościowe rozwiązanie problemu uchodźców i emigrantów. Inaczej mówiąc, jest to zaproszenie do „randki w ciemno”. Z tego punktu widzenia jest to złe rozwiązanie, które będzie miało wielorakie negatywne konsekwencje.

Czy podjęcie tej decyzji i ewentualne potwierdzenie jej w późniejszym czasie, będzie oznaczało utrwalenie tendencji centralistycznych na forum Unii Europejskiej, także w oparciu o rozwiązania pozatraktatowe? Czy tę decyzję można interpretować jako precedens, otwierający drogę do podobnych prób w przyszłości?

Jest takie niebezpieczeństwo, że te kraje, które forsują permanentne rozwiązanie kwotowe, mam tutaj na myśli przede wszystkim Niemcy, widzą w nim pewien rodzaj „ucieczki do przodu”. W sytuacji kiedy Unia Europejska pogrąża się coraz bardziej w rozmaitych kryzysach – strefy euro, strefy Schengen – pojawia się taka myśl, by w tej sytuacji dokonać jakościowego skoku w integracji europejskiej. Przez określony sposób zarządzania obecnym kryzysem chce się w ten sposób wymusić głębokie zmiany. Myślę, że taka jest głównie logika niemieckiego przywództwa. W mojej ocenie jest to bardzo niebezpieczny sposób myślenia, ponieważ stanowi wyraz silnego zideologizowania polityki europejskiej. Pokazuje niezdolność do zdiagnozowania obecnego stanu rzeczy i skłonność do ucieczki od rzeczywistości w stronę niezdrowych wyobrażeń. Ten syndrom niemiecki jest jednak wyrazem ogólnego kryzysu europejskiej polityki, która zamyka się raczej w ideologiach, niż jest próbą odpowiedzi na to, co realne. Dlatego osobiście mniej obawiam się tendencji centralistycznych, co raczej chaosu i rozpadu, sprowokowanych przez ideologiczne doktrynerstwo.

A zatem, czy w wymiarze realnej polityki zasadne jest powiedzenie, że ostatni kryzys ujawnia lub utrwala podział na Wschód i Zachód, który jednocześnie nakłada się na inny podział – Północy i Południa?

Można powiedzieć, że dziś UE jest podzielona jak nigdy wcześniej. Po pierwsze forsowanie automatyzmu rozwiązań w sprawie uchodźców doprowadzi w 2017 r. do wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej. Jest to jedna cena, którą przyjdzie nam zapłacić za błędnie realizowane przywództwo Niemiec w kryzysie. Po drugie, kolejny podział, o którym Pan wspomniał, na Północ i Południe, jest w dużym stopniu efektem niemieckiej polityki zarządzania kryzysem w strefie euro. Społeczna i ekonomiczna deklasacja Południa jest następną ceną, którą już płacimy za błędne przywództwo Niemiec. Teraz rzeczywiście dodatkowo odtwarza się niedobry podział na „starą” i „nową” Unię, także pod wpływem fatalnego niemieckiego przywództwa w sprawie Schengen. Niestety w niemieckiej debacie politycznej jest bardzo mało autorefleksji na ten temat.

Z czego zatem wynika ów brak autorefleksji? Jakie intencje i motywy stoją za taką polityką Niemiec w kwestii kryzysu emigracyjnego?

Myślę, że mamy do czynienia tak naprawdę z różnymi czynnikami, wpływającymi na niemieckie decyzje. To na pewno nie jest tak, że decyduje tylko jeden z nich, np. problem rynku pracy lub chęć wykorzystania kolejnego kryzysu do ugruntowania swojej niekwestionowanej, przywódczej pozycji w UE. Na pewno dla Niemców stosunek do uchodźców i emigrantów ma bardzo duże znaczenie o charakterze narodowo-psychologicznym. Niemcy mają ogromną potrzebę udowodnienia przede wszystkim sobie, ale także innym, że są lepsi, że przezwyciężyli swoje winy z przeszłości. Szczególnie mają taką potrzebę dzisiaj, w kontekście podziału na Północ i Południe, o którym już mówiliśmy wcześniej. Spowodował on bowiem, że w krajach południowych zły obraz Niemiec, odwołujący się do czasów nazistowskich, znowu zaczął dominować.

Ponadto Niemcy mają potrzebę pokazania, że są wyjątkowi, najlepsi. To  wprowadza opinię publiczną w pewien rodzaj emocjonalnego transu, co przełożyło się na politykę „otwartych drzwi” kanclerz Angeli Merkel. Tylko że będąc w transie nikt nie liczy się z negatywnymi konsekwencjami własnych decyzji, nie bierze pod uwagę perspektywy partnerów, sąsiadów Niemiec.

Ta sytuacja przypomina reakcję na katastrofę elektrowni atomowej w Fukushimie, kiedy niemiecka opinia publiczna gremialnie odrzuciła energię atomową jako zagrożenie. Doprowadziło to do spektakularnej decyzji kanclerz Merkel o zlikwidowaniu wszystkich elektrowni atomowych w Niemczech w perspektywie najbliższych lat. Ta decyzja również przyniosła wiele konsekwencji dla sąsiadów i polityki energetycznej Unii Europejskiej. Ten zwrot nie był jednak z nikim konsultowany. Wynikał z wewnętrznych stanów opinii publicznej i reakcji na owe stany ze strony niemieckich polityków.

W przypadku obecnego kryzysu jest dość podobnie. Kanclerz Merkel jest w swoich decyzjach politykiem, można powiedzieć, dość populistycznym. W dużym stopniu kieruje się nastrojami obywateli, a jakie one są – doskonale wiemy. Opierają się na przekonaniu, że trzeba przyjąć każdego emigranta z Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej do Europy, ponieważ jest to moralna odpowiedzialność mieszkańców naszego kontynentu, wreszcie stanowi to wyraz wspólnych dla nas wartości. W ten sposób nikogo nie pytając o zdanie Niemcy w praktyce zakwestionowali zasady funkcjonowania strefy Schengen.

Mówił Pan Profesor, po pierwsze, o transie, przepracowywaniu win historycznych przez Niemców, po drugie, że społeczeństwo popiera politykę kanclerz Merkel. Jednak z drugiej strony docierają do nas sygnały z południowych landów niemieckich, nieradzących sobie z kolejnymi falami emigrantów. Ostatecznie zdecydowano o wprowadzeniu kontroli na granicach z Austrią i Czechami. W związku z tym, chciałbym zapytać, czy owe nastroje w najbliższym czasie, pod wpływem ograniczeń logistycznych, organizacyjnych czy materialnych, mogą się zmienić? I czy będzie to stanowiło problem dla samej kanclerz Niemiec w perspektywie najbliższych wyborów?

Decyzja o przywróceniu kontroli na granicach ma swoje źródło w buncie władz południowych landów, które stanęły w obliczu napływu ogromnej liczby ludzi za sprawą decyzji rządu federalnego. Nie można także wykluczyć, że jest to element nacisku, presji Niemiec na inne państwa europejskie. Chodzi o to, by wymusić na nich zgodę na pewne kwotowe, automatyczne rozwiązania, o których mówiliśmy wcześniej. Oczywiście już w tej chwili widać, że nastroje w Niemczech się pogarszają. Mnożą się ataki na miejsca, w których przebywają emigranci. Wystarczy popatrzeć na mapkę aktów przemocy wobec ośrodków, w których przebywają ludzie ubiegający się o azyl i zobaczymy, że nasz zachodni sąsiad jest na niej zaznaczony kolorem czerwonym. W związku z tym sądzę, że jeżeli Angeli Merkel nie uda się opanować sytuacji w najbliższym czasie, to nastroje w Niemczech mogą się stopniowo radykalizować. Co oczywiście może przełożyć się na wynik wyborów, jednak niekoniecznie musi to oznaczać, że kanclerz Merkel utraci władzę.

Tagi: , , ,

Komentarze są niedostępne.