Wyszehrad w cieniu Berlina? – rozmowa z dr Piotrem Bajdą

omp

19 września 2015

Rozmowa z dr Piotrem Bajdą z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego to kolejna na naszych stronach analiza obecnego kryzysu UE. Jej dwa główne wątki to stanowisko, jakie zajmują w nim państwa Grupy Wyszehradzkiej – i ocena działań Niemiec. Między tymi dwiema kwestiami związek jest oczywiście ścisły. Niemcy być może sądzili, że ściśle związana będzie też linia polityczna ich i państw wyszehradzkich, a przynajmniej, że nie wejdą one ze sobą w kolizję. Przeliczyli się, choć sytuacja jest wciąż dynamiczna, a zwłaszcza rząd RP premier Ewy Kopacz chwiejny w swym oporze wobec presji na przyjęcie kwot. Same Niemcy też wykonały już woltę w kwestii przyjmowania uchodźców – od radosnego otwarcia granic po wprowadzenie kontroli granicznych – zatem trudno przesądzić, czy w kolejnych odsłonach kryzysu Grupa Wyszehradzka i Berlin będą po dwóch stronach barykady. Jednym z kluczowych czynników, który wpłynie na wynik tej rozgrywki – bo trudno inaczej postrzegać całą sytuację – będzie wynik październikowych wyborów w Polsce i ewentualne utworzenie po nich rządu PiS. W sporze z Berlinem Budapeszt, Bratysława i Praga zyskałyby wtedy bardziej stanowczego sojusznika, choć oczywiście samo w sobie nie byłoby to decydujące dla ich własnej determinacji, by przeciwstawiać się polityce niemieckiej, gdyby wciąż ją oceniały jako sprzeczną ze swoimi interesami. O tym jednak wszystkim przekonamy się w nieodległej już przyszłości.

Mateusz Ciołkowski: Panie Doktorze, czy kryzys imigracyjny zasadniczo zmienia sytuację i znaczenie w Unii Europejskiej państw zrzeszonych w Grupie Wyszehradzkiej? Czy należy traktować go w kategoriach zagrożenia czy szansy?

Dr Piotr Bajda: To dopiero się okaże. Przede wszystkim dużo zależy od tego, jak my do tego podejdziemy. Jedno jest pewne: to duże wyzwanie, jaki obrać kierunek w dzisiejszej sytuacji. Na ile jesteśmy w stanie się zmobilizować, skupić wokół interesów Grupy Wyszehradzkiej. Np. jeżeli udałoby się wypracować rzeczywiście wspólną dla wszystkich formułę, to wówczas będzie ona stanowić centrum współpracy liderów Europy Środkowej. Do którego, w dalszej perspektywie, mogłyby dołączyć Chorwacja, Rumunia, Bułgaria czy też państwa nadbałtyckie. To oczywiście jeszcze odległa i niepewna przyszłość, ale jeśli nie przyjmiemy bardziej aktywnej postawy, Unia Europejska i największe stolice będą nam narzucały swoją wolę bez pytania nas o zdanie.

A jak Pan ocenia działania poszczególnych liderów państw grupy? Bowiem w tym gronie ujawniają się, może nie spory, co różny stopień krytyki wobec niemieckiego (kwotowego) sposobu rozwiązania kryzysu emigracyjnego.

Wyraźnie zarysował się podział na w miarę jednolite stanowisko trzech mniejszych państw – Czech, Słowacji i Węgier – oraz odrębny głos Polski. Co powoduje, że w tym momencie bardzo trudno aspirować nam do roli regionalnego lidera. To, o co bym apelował, to o próbę znalezienia jakiegoś punktu łączącego nas z naszymi partnerami, ponieważ w przeciwnym wypadku zostaniemy osamotnieni w regionie i nie będziemy mogli liczyć na wsparcie naszych postulatów na forach europejskich.

Rzeczywiście to, co może dziwić, to np. zdecydowane wystąpienia premiera Słowacji Roberta Fico. Pamiętajmy: pochodzącego z obozu socjaldemokratycznego, a jednak bardzo często kierującego wyrazy poparcia dla konserwatywnych Węgrów w tej sprawie.

Skoro wspomniał Pan o premierze Fico, to chciałbym zapytać, jak na słowackiej scenie politycznej kształtuje się dyskusja o problemie emigrantów? Czy rząd ma przynajmniej ciche poparcie opozycji, czy też możemy obserwować, tak jak w Polsce, dużą polaryzację obydwu stron sporu politycznego?

Ton tej dyskusji bezsprzecznie nadaje partia rządząca. Myślę, że z jednej strony przedstawia ona to, co jest słowackim interesem narodowym. Zaś z drugiej, w stosunku do problematyki emigracyjnej, mamy zgodę praktycznie wszystkich sił politycznych. Nie istnieje tak wyraźna różnica stanowisk, jak choćby w polskim parlamencie podczas środowej debaty. Ale nie musi, bo wybory parlamentarne na Słowacji będą dopiero w 2016.

Wróćmy zatem do Grupy Wyszehradzkiej. Czy można by postawić tezę, że różnice w krytyce niemieckich propozycji są zdeterminowane przez stopień uzależnienia od współpracy gospodarczej z naszym zachodnim sąsiadem?

Nie, ponieważ tak naprawdę słowacka gospodarka jest znacznie silniej powiązana z niemiecką niż np. polska. Przyczyn doszukiwałbym się na innym poziomie. W Polsce bardzo widocznie jest wpisywanie dyskusji o kwestii emigracyjnej w kontekst bieżącej kampanii wyborczej. Na Węgrzech czy Słowacji wybory w tym roku nie będą mieć miejsca (przynajmniej nic na to wskazuje), dlatego przywódcy tych państw mogą sobie pozwolić na inną narrację. W naszym przypadku chodzi o postawienie dosyć jasnej granicy, kto jest w obozie Platformy Obywatelskiej, a kto Prawa i Sprawiedliwości. A przez to, że narracja PO to przedstawianie się jako prymus europejski, to w ich przekonaniu decyzja może być tylko jedna: trzymamy się z głównym europejskim nurtem.

Jak Pan interpretuje decyzje Niemiec o ograniczeniu przepływu ludzi na granicach z Austrią i Czechami? Czy jest to forma presji wywieranej na państwa Grupy Wyszehradzkiej, by stopniowo zmiękczać ich stanowisko?

Odczytuję te decyzje na dwa sposoby. Z jednej strony jest to oczywiście forma nacisku na państwa opierające się pomysłowi narzucania kwot uchodźców, jako sposobu na rozwiązanie obecnego kryzysu. Z drugiej zaś strony jest to odpowiedź na własne słabości. Optymistyczny plan obwieszczony przez rząd kanclerz Angeli Merkel, polegający na wyciągnięciu ręki wobec wszystkich emigrantów, którzy chcą przyjechać, okazał się nierealistyczny.

To, co jest dla mnie najbardziej interesujące, to skąd uchodźcy mają tak fantastyczną wiedzę o geografii Europy? Do tego dodajmy, że zdecydowana większość z nich jest zorientowana tylko i wyłącznie na przyjazd do Niemiec. Najczęściej powtarzanym okrzykiem przez uchodźców lub emigrantów to ‘Germany”. A zatem widać, że wśród osób organizujących wędrówki tych ludzi jest przekonanie, że najlepszym sposobem na zachęcanie kolejnych jest przedstawienie wizji, jak znakomicie będzie im żyło się w Niemczech. Jest to pewna zagadka, choć jeśli ktoś wejdzie na stronę niemieckiego urzędu emigracyjnego, to zobaczy fantastyczny film o tym, jak dobrze jest być emigrantem zgłaszającym się do niemieckich ośrodków dla uchodźców. Z czego można by wnioskować, że Berlin, może częściowo nieświadomie, wzbudził potężne nadzieje wśród tych ludzi, którzy od lat borykają się z utratą domu na Bliskim Wschodzie czy Afryce. Tak potężne, że wielu z nich jest w stanie zaryzykować życie, by dotrzeć do Europy.

A więc Niemcy postąpili zbyt pochopnie, nie uzgadniając swojej koncepcji z innymi państwami? Nie zważając na konsekwencje, jakie może przynieść ta decyzja poszczególnym członkom Unii?

Przede wszystkim należałoby powiedzieć, że Niemcy rzadko kiedy uzgadniają swoje pomysły z innymi członkami Unii. To z pewnością forma dyktatu adresowanego do słabszych. Wynika on stąd, że nasi zachodni sąsiedzi już doskonale zdają sobie sprawę, że rozbudzili tak duże nadzieje wśród emigrantów, iż nie są w stanie w pojedynkę sprostać ich oczekiwaniom.

A czy spodziewa się Pan w przyszłości innych form nacisku na państwa Grupy Wyszehradzkiej ze strony Berlina czy Brukseli, by próbować rozbijać jej chwiejną jednomyślność?

W ostatnim czasie pojawiła się groźba obcięcia dotacji unijnych, co przy obecnym prawie europejskim wydaje się nierealne, czy przynajmniej trudne do przeforsowania. Mamy także do czynienia, m. in. ze strony szefa Komisji Europejskiej Jean-Claude’a Junckera, z szantażem moralnym. Po trzecie, Polska nie zachowuje się lojalnie wobec własnych partnerów z regionu, przez co trudno mówić o tym, by presja państw rdzenia Unii miała na celu konkretnie rozbicie wspólnego stanowiska. Natomiast zawsze pozostaje nam alternatywa w postaci budowania silnego centrum w ramach tejże Grupy, jednakże do tego potrzebna jest inna, aktywna i zaangażowana polityka z naszej strony. Czy istnieją jakieś inne, niewymienione przeze mnie, środki? Moim zdaniem, przede wszystkim polityczne, np. naciski Niemiec na Donalda Tuska, który jest niewątpliwie zainteresowany przedłużeniem swojego mandatu na stanowisku przewodniczącego Rady Europejskiej, czego bez pozytywnej decyzji Berlina nie osiągnie, a stale ma kontakt z liderami Platformy Obywatelskiej i pośrednio może wywierać wpływ na decyzje podejmowane w Warszawie.

Tagi: , , , , ,

Komentarze są niedostępne.