Piłsudski, Grabski, Konopczyński i inni klasycy polskiej myśli o Konstytucji Marcowej

omp

17 marca 2011

Dziś mija 90 lat od uchwalenia Konstytucji Marcowej. Dokument ustrojowy z 17 marca 1921 wzbudzał wiele kontrowersji w II RP. Jego krytycy widzieli w nim podstawowe źródło słabości Państwa Polskiego i przejaw błędnych tendencji ideowych, zwolennicy – gwarancję demokracji, przekreśloną zamachem majowym, późniejszą praktyką rządów sanacyjnych i formalnie zakończoną uchwaleniem Konstytucji Marcowej. Prezentujemy kilka opinii wybitnych polityków, publicystów i uczonych z II RP, ukazujących różne oblicza dyskusji o konstytucji z 1921 r. – jej źródłach, kształcie i praktycznych konsekwencjach.

JÓZEF PIŁSUDSKI (1867-1935)

Przemówienie na zebraniu w prezydium Rady Ministrów (4 grudnia 1922 r.)

Więcej: http://www.polskietradycje.pl/authors.php?author=194

Przewodnikiem dla przedstawiciela państwa i na­rodu mają być określenia, dane w konstytucjach. Na krótkiej tej, najkrótszej w świecie konstytucji [tj. Mała Konstytucja – uchwała  Sejmu z dnia 20 lutego 1919], która była moim udzia­łem, zatrzymywać się długo nie będę, należy bowiem ona do przeszłości. Dla jej charakterystyki zaznaczę, że dopiero wczo­raj przy ponownych studiach nad nią dowiedziałem się rze­czy zgoła niespodziewanej, nie tylko dla mnie, ale prawdopo­dobnie i dla panów. Śmiałem się z tego serdecznie. Dowie­działem się bowiem, że Naczelnym Wodzem naszej armii nawet podczas wojny byłem wbrew woli tej krótkiej pani, która wła­ściwie żądała ode mnie, abym i wtedy słuchał jedynie uchwał sejmowych. Dla wojska, będącego w stanie wojny, znaleziono jedyny określnik, którzy brzmi: „Naczelnik Państwa… jest wy­konawcą uchwał sejmu w sprawach… wojskowych. Krótko i jasno. Sejm dowodzi wojskiem”.

Długa konstytucja [Tzn. Konstytucja z dnia 17 marca 1921 r.] zawiera dla pracy Prezydenta Rze­czypospolitej o wiele więcej określników i daje mu na drogę znacznie więcej wskazówek. Przebiegnę tu przed panami po­krótce główne jej działy, tyczące się Pana Prezydenta Rzeczy­pospolitej. Najczęściej, zgodnie z konstytucją, musi mieć on do czy­nienia z panami ministrami. Określone to jest w ten sposób, że on sprawuje rządy, rządzą zaś ministrowie, przy czym on jest nieodpowiedzialnym, odpowiedzialnymi są zaś oni. Sytua­cja dla Pana Prezydenta Rzeczypospolitej trudna i niewesoła. Albowiem każda jego czynność jest z racji jego nieodpowie­dzialności kontrasygnowana. Znajduje się on tak, jak małe dziecko, pod stałą opieką ministrów, że nie użyję tu na serio żartu, że nawet prywatne moje akty w Belwederze muszą być pod opieką i kontrasygnowane. Zarazem jednak Pan Prezy­dent Rzeczypospolitej ma sprawować rządy. Ile tu pola dla kon­fliktu, ile tu pola dla tarć i ile tu świadomych lub bezwiednych przeszkód dla pracy Prezydenta Rzeczypospolitej. Rozumiem, że poza Ameryką wszędzie istnieje to samo, a zatem żyć z tym można, a skoro konstytucja nasza tak każe, to i trzeba. Niechybnie jednak wybrnąć z tego Pan Prezydent Rze­czypospolitej może jedynie za pomocą osobistego wpływu, – wpływu, dla którego – prawda – nie ma żadnych ograniczeń, ale też i żadnego przymusu ani dla jednej, ani dla drugiej strony.

Przymus jest raczej po stronie Prezydenta, który musi je­dnak zgodnie z konstytucją sprawować rządy, ale minusem dla niego jest naturalna u uczciwych ludzi obawa, by wpływ jego nie sięgał tak daleko, aby miał znaczenie przymuszania innych do niesienia odpowiedzialności tam, gdzie on sam jest nieod­powiedzialny. W sytuacji takiej Prezydent powinien mieć umie­jętność nieledwie kobiecą dotykania duszy panów ministrów, intuicyjnie szukając do nich drogi i pozostając zarazem pod codzienną i cogodzinną ich opieką. W sprawie ministrów sytuacja w długiej konstytucji jest naprawiona w porównaniu z krótką pod jednym względem, a mianowicie – pod względem załatwiania kryzysów, tych kry­zysów, które mają tak smutną historię w ubiegłej dobie. W długiej konstytucji pozostawione to jest indywidualnej, więc szybszej metodzie Pana Prezydenta Rzeczypospolitej. W tej roli, jak ją określałem, zegarmistrza, któremu przynoszą do naprawy zegarek, nie przez niego zepsuty, będzie miał pracę łatwiejszą, niż poprzednio ja ją miałem.

I jest to może jedyny realny, nie kobiecy, wpływ Pana Prezydenta Rzeczypospolitej w stosunku do panów ministrów.

Jeżeli chodzi o Sejm i Senat, to nie wiem, czy rozmyśl­nie, czy bezwiednie, przypuszczam, że raczej bezwiednie, praca w tym kierunku została konstytucyjnie usunięta. Przejrzałem uważnie, na czym polegać może, według brzmienia konstytu­cji, stosunek Prezydenta do Sejmu i Senatu i poza jego wybo­rem, znalazłem tylko grożące mu kary za zdradę państwa, pogwałcenie konstytucji i przestępstwa karne. Przypuszczam, że to jest przeoczenie. Pod tym względem Prezydent Rzeczy­pospolitej jest uzbrojony silniej dla konfliktów i tarć, niż w sto­sunku do ministrów, jest bowiem nieodpowiedzialny parla­mentarnie przed Sejmem i Senatem. Praca jego więc w tym kierunku może się odznaczać pewną siłą, o ile on zechce. Po­legać jednak musi i w tym wypadku jedynie na swoich osobi­stych zdolnościach wywierania wpływu tymi czy innymi dro­gami.

STANISŁAW CAR (1882-1938)

Nowe państwo - przemówienie wygłoszone na plenarnym posiedzeniu Sejmu dnia 26 I 1934 r.

Więcej: http://www.polskietradycje.pl/authors.php?author=196

W skróceniu przypomnę Panom, że najważniejsze wady ustroju, opartego na konstytucji marcowej, sprowadzają się do tego, że ta konstytucja nie zapewniła mocnej struktury państwa, nie stworzyła silnego rządu, nie otoczyła należytym autorytetem Prezydenta Rzeczypospolitej, nie dała zgranego i zdolnego do działań sejmu i nie utworzyła senatu, któryby stanowił czynnik samodzielny w życiu państwowym; senat obecny jest raczej instytucją zbędną. Żaden trzon mocny, na którym mogłaby się oprzeć przyszłość Państwa, nie został przez konstytucję marcową stworzony. Parlamentaryzm, jak to już miałem zaszczyt powiedzieć, nie jest rozwiązaniem zagadnienia i dlatego jasno i wyraźnie stwierdzam: zrywamy z systemem rządów parlamentarnych. A zrywając z tym systemem, musieliśmy odrzucić całą podbudowę ideologiczną, na której ten system się opiera. Odrzuciliśmy więc przesłanki kontraktu społeczne-go, uznawanego przez J. J. Rousseau, bo te przesłanki nie prowadziły do mocnego Państwa, ale raczej atomizowały je na tyle komórek, iłu jest obywateli w Państwie. Musieliśmy również odrzucić drugi trzon, mianowicie, doktrynę Monteskiusza o podziale władzy, bo ta doktryna nie była w stanie zapewnić Państwu i jego organom harmonijnego działania; jeżeliby ona miała być wyrazem podziału funkcji, to i pod tym względem nie wytrzymuje krytyki, bo funkcje nowoczesnego Państwa są znacznie liczniejsze, niż ten trójpodziałowy system, który stworzył Monteskiusz w swojej doktrynie.

A więc, proszę Panów, parlamentaryzm z jego całą podstawą ideologiczną odrzucamy.

W tym miejscu, ażeby uniknąć wszelkich nieporozumień, pragnę zaznaczyć, że odrzucając parlamentaryzm, nie zwalczamy parlamentu, jako organu władzy państwowej. Uważamy, że państwo nie może nie mieć reprezentacji i że sejm jest potrzebny, więcej, jest konieczny i nieunikniony, ale tylko taki sejm, któryby umiał stworzyć dla siebie warunki pracy, zapewniające mu pozytywne tej pracy rezultaty, sejm, któryby potrafił usprawnić się wewnętrznie.

WŁADYSŁAW KONOPCZYŃSKI (1881-1952)

Fragment artykułu Dwie konstytucje 1791-1921 (1926)

Więcej: http://www.polskietradycje.pl/authors.php?author=147

Praojcowie nasi budowali rząd i sejm po półtora wieku rozprzężenia i anarchii. Mieli za sobą wczesne pomysły, zawiązki reform jeszcze z doby saskiej, z pod pióra Karwickich i Leszczyńskich, jeszcze z kuźnicy Załuskiego, Poniatowskiego, Mikołaja Podoskiego, mieli w żywej pamięci podeptane dzieła Czartoryskich i Zamoyskiego: znali z praktyki system rządów Rady Nieustającej, powstałej w dobie pierwszego rozbioru. Za to przeciwko sobie mieli olbrzymi ciężar tradycyjnych nałogów: każdy z nich, Ignacy Potocki, czy Stanisław Małachowski, Matuszewicz czy Niemcewicz, musiał z duszy wydrzeć testament rodzonego ojca – testament „złotej” zabójczej wolności.

My z taką tradycją walczyć nie potrzebowaliśmy. Nasi prawodawcy z gmachu przy ul. Wiejskiej nie mieli sumień obarczonych rozbijaniem własnej ojczyzny. Ani ojciec posła Dubanowicza, ani dziadek Rataja, ani stryj Niedziałkowskiego, nie praktykowali liberum veto. Natomiast lepsza połowa drugiego Sejmu Czteroletniego przeszła przez szkołę liberum conspiro, a treść zarówno tamtej konspiracji, jak i zabiegów parlamentarnych kilkudziesięciu postów, którzy przedtem posłowali do Wiednia, Berlina i Petersburga, polegała na zwalczaniu obcej państwowości, nie na budowaniu własnej. Trzeba było wielkiego wysiłku myśli, wyobraźni i woli, aby stanąć na stanowisku budowniczych niepodległego państwa. Nie wszystkie stronnictwa zdały ten egzamin – w wielu sercach pozostał nałogowy instynkt opozycji, pęd do wyzwalania się – niewiadomo już z jakiej niewoli, gdy wszystko naokoło było wolne, równe, demokratyczne. I oto, czym dla praojców brzemię anarchicznych nałogów, tym stało się dla praprawnuków brzemię pustki lub negacji politycznej, nagromadzone w duszach przez wiek niewoli. Własną ideologię polską zastępowały im przeważnie odłamki i refleksy myśli cudzej – jakieś echa liberalizmu angielskiego, radykalizmu francuskiego, socjalizmu niemieckiego, nawet nihilizmu rosyjskiego, które to nastroje miały sens historyczny w Anglii, Francji czy Rosji w przeciwieństwie do niedawnego despotyzmu Karolów, Ludwików czy Mikołajów, ale nie miały żadnej podstawy w Polsce, która od pół tysiąca lat nie widziała na tronie ani jednego własnego despoty, której jedynym własnym tyranem był przez sto lat geniusz anarchii i której całe wyzwolenie przed upadkiem polegało na walce z nierządem. Podkreślamy to nie dla przyjemności oskarżania, ani nie dla usprawiedliwiania prawodawców 1921 roku; nie chodzi nam bynajmniej o to, by tout comprendre i tout pardonner, ale musimy się zastrzec przeciwko sumarycznej, gderliwej krytyce, która nie chcąc pewnych rzeczy przebaczyć, stara się wielu rzeczy nie rozumieć.

Dzieje nie przemówiły do posłów Sejmu Ustawodawczego takim głosem, jak było do życzenia. Współczesność wołała głośno, aż ogłuszająco, ale jednostronnie. Jeżeli do sali zamkowej w r. 1791 zalatywały echa rozpraw i uchwał Konstytuanty, owe deklaracje praw człowieka, odgłosy haseł Sieyèsa i Mirabeau, to były bądź co bądź dorywcze odgłosy, które nie zagłuszały nauk rzeczywistości. Jeszcze przed niemi szeroką falą wpłynęły do Polski teorie przedrewolucyjne; było w nich dużo tumanu, sporo haszyszu i nawet trucizny, ale była też moc popędów odrodzeńczych i pomysłów twórczych; to najwyższa kultura Zachodu w stanie podgorączkowym, potem nawet w przystępie gorączki, wieściła światu czynną wolność, równość i braterstwo. Tam było co czytać, nad czym rozmyślać – i było co przetrawiać na dobro Polski. Przetrawili te cudze myśli Staszic, Kołłątaj, Jezierski – i Polska dobrze wyszła na tym.

Inaczej w r. 1919-21. Od Wschodu wionęło dziegciem, spalenizną, leciały iskry palących się miast i dworów, jak wycie wilków zalatywało hasło: dołoj gramotnyje! Griaduszczyj cham dyszał na Europę milionem przewrotowych miazmatów, i te zarazki padały w płuca polskiego chłopa i robotnika, a tamte iskry już zapaliły pożary w sąsiednich Węgrzech i Niemczech. Widziano na własne oczy, że to jest inny rodzaj gorączki niż ongi w Francji, wiedziano, że w Rosji dokonywa się zniszczenie całego dorobku kulturalnego, ale za to, mówiono, chłop dostanie darmo ziemię. Woń ziemi wyprowadziła z równowagi połowę Sejmu Ustawodawczego, i ta połowa zdecydowała się dla ziemi przyjąć każde przymierze międzypartyjne i każdą koncepcje prawnopaństwową, jaka osłabi przeciwników radykalnej reformy rolnej.

Zdawałoby się, że w takich warunkach tym silniej odezwie się zmysł samozachowawczy w kołach inteligencji, i że elita oświecona z nauką na czele postara się narzucić ogółowi jednolitą myśl konstrukcyjną. Tak przecież było w roku 1791: konstytucję majową narzuciła Polsce nie magnateria i nie demokracja mieszczańska, jeno szlachta i mianowicie tej szlachty garść najoświeceńsza, chluba konwiktów pijarskich i jezuickich, kwiat Szkoły rycerskiej i pierwsza generacja wychowanków Komisji Edukacyjnej. Postęp, wiedza, światło promieniowały z góry: autorytet nauk stał wysoko, może dlatego, że przemawiał zgodnie z instynktem mocarstwowym narodu, to też we wszystkich sprawach ustrojowych, z wyjątkiem dziedziczności tronu, obowiązywał jeden kanon mądrości reformatorskiej. Kto myślał inaczej, ten tonął w ciemnej ciżbie, albo emigrował na cesarskie dwory, a nie rozbijał jedności patriotycznego stronnictwa.

Po latach stu trzydziestu miarodajnym czynnikiem reformy stała się ciemna masa, bałamucona przez nie dokształconych prowodyrów w Sejmie Ustawodawczym. Procent posłów z wyższym wykształceniem był znikomy. Wyższa inteligencja doszła do głosu w sprawie konstytucji tylko w osobie tzw. ankiety (z ramienia rządu Paderewskiego), później, gdy doszło do walki o poszczególne zagadnienia ustrojowe, inteligencja zbiedzona, zahukana, rozproszkowana w imię płytko pojętej bezpartyjności, umiała tylko wzdychać nad wszystkimi i nad wszystkim. Czyż jest dziwnym, że przy takim samoprzekreśleniu się kulturalnych szczytów jednostki rozumiejące rzecz musiały się w naszych stronnictwach dostosowywać do pojęć i interesów nierozumiejącego tłumu?

Do osłabienia mózgu naszej konstytuanty przyczyniło się nadto jedno bolesne pęknięcie. Onego czasu Polska powiedziała sobie: mam dość nierządu i obcej gwarancji, zrzucam obce pęta, sama swą wolność okiełznam, niech naród władny sam na Sejmie sprawuje swój rząd. Skończyła się era Stackelberga, zaczęły się czasy Potockich i Małachowskich. Za naszych dni między okres niewoli i dobę wolnego ustawodawstwa wtłoczyła się inna zmora: rządy kliki socjalistycznej, która, jak okazały potem wybory powszechne, narzucała swe eksperymenty wbrew woli czterech piątych części narodu. O tym doświadczeniu nie mógł zapomnieć drugi Sejm Czteroletni, i krótką ma pamięć, kto dziś nie pamięta, czym była owa era Moraczewskiego, i słabo kombinuje przyczyny i skutki, kto nie rozumie, na jakie tory pchał tamten rząd naszą politykę i gospodarkę, i jakie ślady pozostały po tamtej gorączce, i złośliwie interpretuje pobudki ustawodawców 1921 roku, kto ich obawę przed silnym szefem państwa sprowadza do osobistej wobec Piłsudskiego nienawiści. Na Sejmie Wielkim Stanisław August reprezentował przez jakiś czas odrębną politykę zewnętrzną, w świetle dzisiejszej nauki – niewątpliwie błędną. Ale ten król umiał pojednać się z narodem i otrzymał to niezwykłe za swoje smutki zadośćuczynienie – że wybór narodu przejął się jego ideałem konstytucyjnym, i podobno z jego rąk przyjął zarys Ustawy Rządowej. Józef Piłsudski, mając do czynienia z ludźmi, którzy podpisali traktat wersalski (a nie traktat rozbiorowy 1773 roku) zachował sobie na zewnątrz odrębną politykę wrogą tendencjom większości narodu, a na wewnątrz uosabiał tę szczególną „wiosnę”, która nam dotąd po kościach chodzi, a dla urzeczywistnienia swych marzeń wyzyskiwał silę rozpędową, jaką mu dawały milionowy głód ziemi – i milionowa niechęć do pracy. Z większością narodową nie pojednał się nigdy, miał dla nie pogardę i nienawiść, i Sejm, któryby się przed nim upokorzył, położyłby szyję pod tępy miecz nowej Moraczewszczyzny.

STANISŁAW ESTREICHER (1869-1939)

Fragment broszury Walka z partyjnictwem (Kraków 1929)

Więcej: http://www.polskietradycje.pl/authors.php?author=129

Nie jestem zasadniczym przeciwnikiem „rządów partyjnych”, i przyznaję, że w pewnych warunkach rządy partyjne, dobrze zorganizowane, złożone do rąk jednej czy dwóch skoalizowanych partii, kierowanych przez rozumne elity, mogą rozsądnie i pożytecznie potrzebom państwa zaradzać. Udowadnia to przykład Anglii z wieku XVIII i XIX, który stał się główną podnietą do wprowadzenia „rządów partyjnych” także i w innych państwach. Ale „rządy partyjne”, złożone do rąk klik partyjnych, nie mogą nigdy i nigdzie udźwignąć tego ciężaru, jakim są potrzeby i interesy wielkiego państwa.

U nas przeto warunków dla pełnych „rządów partyjnych” na razie nie ma, skoro nie mamy stronnictw tak zorganizowanych, aby mogły supremację parlamentu należycie wykonywać, a zanimby się takie stronnictwa wytworzyły, mogłaby nam tymczasem rosa oczy wyjeść. Dlatego to, a nie dla czego innego jest forma rządu, narzucona nam przez Sejm w 1921 r., nieodpowiednią, a nawet dla państwa niebezpieczną. Nie przesądzając wcale dalszej przyszłości, a więc nie rozstrzygając pytania, czy po dłuższym okresie wychowania politycznego nie przyjdzie na nią czas – trzeba stwierdzić, że w dzisiejszych warunkach Polska powinna otrzymać taką formę ustroju, przy której to niebezpieczeństwo zostałoby usunięte.

MACIEJ STARZEWSKI (1891-1944)

Fragment tekstu: Od sejmowładztwa rządów gabinetowych (Kraków, 1934)

Więcej: http://polskietradycje.pl/authors.php?author=140

Konstytucja 17 marca 1921 roku, starała się ten właśnie typ [francuskiego parlamentaryzmu – red.] rozbudować i utrwalić. – Ustanowiła jako samoistne organy: Prezydenta Rzeczypospolitej, Rząd, Senat, – główny jednak ciężar ustroju złożyła w Sejmie, wybieranym na podstawie pięcioprzymiotnikowej ordy­nacji, i temu Sejmowi oddała przewagę nad pozostałymi organami zasadniczymi.

Przewaga w stosunku do Rządu przejawiała się nie w tym, że Sejm obdarzony został przez Konstytucję obfitymi atrybutami zarówno ustawodawczej, jak i kon­trolnej natury, atrybutami sprawiającymi, że Rząd nie mógł rozwijać swej działalności bez współpracy Sejmu, że musiał w Sejmie szukać poparcia swoich przedsię­wzięć, a – co za tym idzie – nie mógł obejść się bez zaufania Sejmu.

To wszystko nie prowadzi jeszcze do supremacji: przeciwnie,  konieczność  współpracy  obydwu organów, będąc warunkiem jedności akcji państwowej, może i po­winno równocześnie oddziaływać jako czynnik harmonizujący te organy, zespalający je w całość na zasadzie pełnej ich równorzędności. Przewagi Sejmu nad Rządem nie stanowi także jeszcze fakt, że dla składu-Rządu, jego politycznej barwy, najbardziej miarodajnym wskaźnikiem staje się układ stosunków w Sejmie. Rząd powołany z pomiędzy członków większości sejmowej, z jej przywód­ców złożony, tym mocniejsze zyskuje dla siebie oparcie, tym śmielej może. kierować sprawami Państwa, tym pew­niej plany swoje realizować. Jeśli ta większość jest moc­na, zwarta, trwała, Rząd, rozporządzający nią, będzie silny i długotrwały. Lecz nawet przy mniej pomyśl­nym układzie, Rząd głęboko w Ciało reprezentacyjne wkorzeniony, z niego będzie czerpał energię i możność skutecznego przeprowadzania swoich zamierzeń. Pod warunkiem, że oparty na takim mniej pewnym grun­cie, nie będzie skazany na bezwzględną zależność od falowań tego podłoża, – że los jego samego i jego prac nie będzie bezwzględnie związany z każdorazowymi zmia­nami i przesunięciami w grupowaniu się cząstek w łonie Sejmu. Rząd zagrożony ustawicznie przez chwiejność Sejmowego gruntu, zmuszony przez samą Konstytucję do podporządkowywania się każdorazowym przekształceniom politycznego układu Sejmu, będzie tylko zwierciadłem zmącenia i niepewności Sejmu. Sam chwiejąc się ciągle, nie będzie mógł starać się o wyższy stopień skonsolidowania i stężenia sejmowej swojej podstawy, ani nie będzie mógł rozwinąć żadnej planowej i konkretnie przeprowadzonej działalności.

A Konstytucja marcowa stwarzała taką właśnie sy­tuację Rządowi, pozwalając dąć na Rząd wszelkim wiatrom, powstającym z wirów sejmowych i każąc mu z podmuchami tymi chwiać się i padać. Konstytucja marcowa bowiem rozszerzała znacznie płaszczyznę chwy­tu Sejmu w stosunku do Rządu, obdarzając Sejm, prócz normalnych na Zachodzie znanych środków kontroli, prawem pociągania Rządu przed siebie do t. zw. odpowiedzialności parlamentarnej.

Gdzieindziej Rząd jest przed Izbami odpowiedzial­ny politycznie, przez co rozumie się możność Izb wyrażania swojego stosunku wobec Rządu przy pomocy ca­łego szeregu środków, jak n. p. ‘odrzucenie przedłożeń ustawodawczych rządowych, skreślenia w budżecie, czy nawet odmówienie budżetu, uchwalenie w dyskusji in­terpelacyjnej formuły przejścia do porządku dziennego, nie odpowiadającej Rządowi, uchwała wyrażająca wprost votum nieufności, uchwała wysadzenia specjalnej ko­misji śledczej dla zbadania jakichś aktów Rządu, uchwała stawiająca członków Rządu w stan oskarżenia i t. p. Wszystkie te uchwały nie muszą mieć jeszcze jako praw­nej konsekwencji ustąpienia Rządu: wyciągnięcie ta­kiego czy innego wniosku należy do samego Rządu, ewentualnie do Głowy Państwa. Nie każdy konflikt mu­si się kończyć klęską Rządu, który może pozostać i sta­rać się w inny jakiś sposób spór rozwiązać.

Konstytucja marcowa jednak, prócz wszystkich owych środków, oddawała Sejmowi jeden jeszcze o charakterze decydującym, który pozwalał Sejmowi na bez­apelacyjne rozstrzyganie konfliktu z Rządem na swoją wyłącznie stronę. Pozwoliła mianowicie Sejmowi stawiać żądanie (zwyczajną większością głosów) co do ustąpienia tak Rady Ministrów, jak każdego ministra z osobna, stanowiąc równocześnie bezwzględny obowiązek ustąpienia w takim wypadku ministrów dotkniętych cen­zurą. Nazywało się to parlamentarną odpowiedzialnością ministrów, w gruncie zaś rzeczy czyniło Sejm nieograni­czonym panem losów Rządu.

[…]

Supremacja Sejmu nad innymi organami zasadni­czymi, nie dała się utrzymać. Gdyby nawet w ogóle tak liczne, jak Sejm polski, ciało mogło istotnie pełnić rolę kierowniczego centrum państwowego, skomplikowane we­wnętrzne stosunki polskie nie pozwoliłyby na to. Sejm podzielony na wielką ilość rywalizujących z sobą frakcji, z których żadna nie była dostatecznie silną na to, by ster rządów pochwycić w swoje ręce, zazdrosny jednak o swą opiekę nad Rządem, sam nie był ogniskiem mocnej akcji państwowej, jednocześnie zaś nie pozwalał na wy­tworzenie się takiego ogniska w Gabinecie, zawsze chwiejnym, mało wewnętrznie spoistym, często zmie­niającym swą obsadę.

STANISŁAW GRABSKI (1871-1949)

Fragment książki Państwo narodowe (Lwów, 1929)

Więcej: http://www.polskietradycje.pl/authors.php?author=73

 […] przewidywałem, że konstytucja, która nie jest wytworem zbiorowej, świadomej, konsekwent­nej myśli i woli narodu, ale dziełem dedukcji kil­kunastu członków Komisji Konstytucyjnej i przy­padkowych głosowań Sejmu, podzielonego na dwie równe niemal połowy, tak iż najważniejsze uchwały zapadały większością paru głosów, przeważających raz na rzecz prawicy, to znów na korzyść, lewicy – nie będzie trwałym fundamentem naszej historycznej przyszłości, że niezadługo okaże się konieczność gruntownej jej zmiany i usiłowa­łem zachęcić mych czytelników do krytycznego nad zmianą tą w czas zastanawiania się. Bo tylko systematyczna, krytyczna praca myśli daje trwa­łe wyniki, a nastroje w sprawach ustroju pań­stwowego tworzą zawsze chwiejne, a często nie­bezpieczne prowizoria. Szeregiem takich chwiej­nych, a jak się następnie pokazało, wręcz tra­gicznych w swych skutkach prowizoriów, były te wszystkie „rewizje konstytucji”, jakie uchwa­lały organizowane przez Napoleona III plebiscy­ty. Trwałym zaś fundamentem historii Francji stał się kodeks napoleoński, wypracowany olbrzy­mim zbiorowym wysiłkiem i wytrwałą konse­kwentną pracą myśli najlepszych prawników pod kierownictwem genialnego naprawdę i dla tego właśnie, że był geniuszem, improwizującego tyl­ko niespodzianki dla wrogów ojczyzny, których chciał swymi manewrami zaskoczyć, otoczyć i zmu­sić do kapitulacji, a nie prawne formy życia swego narodu, Napoleona I.

 Zrozumienie tej prawdy staje się dziś coraz powszechniejsze w społeczeństwie polskim.

[…]

By Polska stała się naprawdę pań­stwem narodu polskiego niezbędne jest:

1) Konsekwentne przeprowadzenie w organizacji władz zarówno państwo­wych jak samorządowych, zasady, że suwerenem Rzeczpospolitej jest nie ogół jej ludności, a tym mniej jakaś polityczna lub wojskowa koteria – lecz naród polski w swej całości.

2) Ustalenie w organizacji ustawo­dawstwa państwowego hierarchicznej wyższości spraw dziejowej przyszło­ści narodu nad sprawami bieżącego ży­cia ludności i poszczególnych jej warstw.

W obecnej naszej konstytucji żadna z tych zasad nie znajduje wyrazu. Nie urzeczywistni więc u nas państwa na­rodowego – rewizja, czy naprawa kon­stytucji, zmieniająca jeno formalne uprawnienia poszczególnych władz pań­stwowych. Dla urzeczywistnienia pań­stwa narodowego konieczna jest prze­budowa całego naszego ustroju pań­stwowego, sięgająca do podstawowych jego zasad, równie głęboko i śmiało, jak to przed 140 laty czyniła konstytu­cja 3-go Maja. I tak samo, jak konsty­tucja 3-go Maja, nie może być ona kopią jakichkolwiek obcych wzorów. Ustrój państwa dynastycznego czy sta­nowego może być wzięty od obcych społeczeństw. Ustrój państwa narodowe­go musi każdy naród sam własną swą myślą ustalić.

 ZDZISŁAW STAHL (1891-1987)

Fragment książki Uwagi o władzy państwowej (Warszawa 1931)

Więcej: http://www.polskietradycje.pl/authors.php?author=75

W chwili odbudowania państwa myśl polskich kół politycznych o ustroju była czymś bardzo mało dojrzałym, płytkim i niesamodzielnym. Od tego czasu jednak ewolucja idei ustrojowych przeszła kilka okresów, zaznaczyła się różnorodnymi, często antytetycznymi tendencjami. Dzisiejszy stan poglądów pozwala na próbę obiektywnej oceny tego rozwoju oraz zamknięcia go kilkoma konkluzjami.

W pierwszym okresie dążenia ustrojowe wobec własnego państwa były w dużym stopniu rozwinięciem i zastosowaniem programu, posiadanego odnośnie do państw obcych, zaborczych. Państwa te były starymi monarchiami o silnie skrystalizowanej zbiorowej osobowości i dobrze zagwarantowanym, wobec dążeń partykularnych oraz indywidualnych, ogólnym interesie. Polski zaś interes narodowy wiązał się był przejściowo z tendencjami, rozluźniającymi preponderancję osobowości państwa na rzecz grup oraz jednostek, z tendencjami walczącymi pod barwną flagą liberalizmu i demokracji. Dzięki temu w dziele budowania podstaw własnej władzy państwowej i prawa publicznego, znać wyraźne dążenia walki z gwarancjami interesu zbiorowego, z przewagą państwa – państwa, którego przewaga była jeszcze fikcją, którego osobowość i władza nie były jeszcze ukształtowane.

Ten pierwszy okres rozwoju idei ustrojowych, w którym były one na wskroś liberalne, demokratyczne i antymonarchiczne, przypada mniej więcej na lata 1918-1922, czyli na okres pierwszego, konstytucyjnego Sejmu. Wtedy panowanie szeregu tez było powszechne, przez nikogo nie dyskutowane – tkwiły one niejako w powietrzu. I tak nienaruszalnym kanonem był republikański charakter państwa i nie znalazłoby się wówczas nie tylko poważnego kierunku politycznego, ale nawet polityka, mającego pretensję do odegrania roli, który ośmieliłby się otwarcie przemówić za monarchią. Tak samo świętością było demokratyczne pojmowanie źródeł władzy w państwie: oczywiście należy ona do ogółu obywateli, tak lekceważonego przez zaborcę, oczywiście najbardziej wieloprzymiotnikowe ma być prawo wyborcze i któżby się przeciwstawił dekretowi wyborczemu Piłsudskiego i Moraczewskiego z r. 1918! Świętością były prawa konstytuanty, z takich podstaw demokratycznych powstałej, bardzo szeroko i prawie bez granic pojmowany był zakres tych praw i nikomu nie przy. chodziło do głowy podawać w wątpliwość „sejmowładczą” strukturę prawną budowanego państwa.

Szczęściem owiane były wówczas wszystkie poczynania i wszystkie idee oraz doktryny wspaniałym duchem patriotyzmu, szczęściem, wobec wojny i niebezpieczeństw zewnętrznych,, zdrowy instynkt narodowy narzucał zasadę współdziałania i jedności, spajał grupy i stronnictwa w jedną całość. I temu duchowi zwycięskiemu przypisać też trzeba, że w ramach ustrojowych demokratyczno-liberalnych ogólnie przyjętych, zwyciężyła przy zakładaniu fundamentów państwa zasada narodowej jednolitości, triumfując nad pomysłami rozbijania i różnicowania wewnętrznego (federacja, autonomie), czynienia z Polski na wzór Austro-Węgier dziwacznego państwa narodowości.

Dziełem tego pierwszego okresu sugestii demokratyczno-liberalnej była konstytucja, dotąd obowiązująca formalnie, uchwalona w dniu 17 marca 1921 roku przez Sejm konstytucyjny.

ADAM PIASECKI (1898-1938)

Fragmenty broszury Reforma konstytucji w Polsce. Odczyt wygłoszony 23 czerwca 1934 r. w paryskiej „Academie des Sciences Morales et Politiques”

Więcej: http://www.polskietradycje.pl/article.php?artykul=232

Pierwsza Konstytucja Polski Odrodzonej uchwalona została w dniu 17 marca 1921 r. i stanowiła jedną z tych konstytucji powojennych, w których formalnie zastosowane były idee francuskie zwierzchnictwa narodowego i podziału władz, a faktycznie pełnia władzy złożona została parlamentowi, wybieranemu na zasadzie nie tylko równego, powszechnego (i to zarówno mężczyzn, jak i kobiet) i tajnego, ale także bezpośredniego i proporcjonalnego głosowania. [...] Trudno było wymagać, żeby Polska po blisko 150 latach niewoli zdołała w chwili budowania Państwa stworzyć własny, z psychiką narodu zrośnięty ustrój społeczno-polityczny. Wówczas przyjęcie jakiejś abstrakcyjnej idei ustrojowej, podporządkowanie się jakiemuś racjonalistycznemu systemowi myślenia stanowiło potrzebny czynnik konsolidacji i punkt wyjścia samoistnego rozwoju zjawisk i myśli politycznej.

Rozwój życia parlamentarnego po zakończeniu wojny był podświadomym szukaniem równowagi społecznej, a zarazem krystalizacji myśli państwowej. Ale czyż trudno się dziwić, że w ramach przyjętego ustroju poszukiwania te nie posunęły nas naprzód? Rządy parlamentów są formą rządzenia wynikającą z kultu intelektualizmu i wiary w metodę dialektyczną, stosowaną w publicznie prowadzonej dyskusji. Jeżeli rządy parlamentarne nie mogą dzisiaj sprostać zadaniu w krajach o dawniejszej tradycji życia parlamentarnego dlatego, że najświetniejsza woltariańska szermierka nie zapewnia inicjatywy myślowej i przewidywania oraz nie powoduje sprężystości woli, to tym bardziej w Polsce rządy te nie mogły opanować zagadnienia konsolidacji państwa. Z jednej strony problem techniki organizacji państwa wymagał bardziej sprawnego aparatu, z drugiej strony parlamentaryzm okazał się złym czynnikiem wychowawczym, złą szkołą wiązania mas społecznych z państwem. Fakt, że przyszedł kryzys ustrojowy nie daje się wytłumaczyć tym tylko, że powstało dużo partii, że partie były krótkowzroczne i skłócone, że gabinety żyły na łasce parlamentu. Argumenty te, tak powszechnie używane dla uzasadnienia reform ustrojowych antyparlamentarnych, mają zastosowanie do Polski, ale nie wystarczają w pełni dla charakterystyki swoistych cech naszego kryzysu.

Cechą charakterystyczną, która zaciążyła na naszym życiu politycznym od chwili powstania Państwa, było zawładnięcie nim przez przedwojenne partie polityczne. W ten sposób, rodzime pierwiastki polskie zaczęły wyrażać się w ramach organizacji politycznych, które, chociaż polskie, nie stanowiły wyrazu ustosunkowania się społeczeństwa do niepodległego państwa. Masy obdarzone, mimo stuletniej niewoli, wyjątkowym instynktem państwowym, co wykazały dobitnie w r. 1918, nie ulegając pokusie zlania się w morzu wschodniego komunizmu, znalazły się w ręku starych liderów, którzy nie umieli tych zdrowych instynktów mas rozwijać, a przeciwnie opętali masy rywalizacją między sobą i demagogicznym przelicytowywaniem się. Frazeologia i demagogia zajęły miejsce publicznej dialektyki. Na tym tle wytworzył się dogmatyzm, nie znajdujący wspólnego języka, a stanowiący tamę dla postępu politycznego myślenia. W dodatku, znaczna część tego dogmatycznego myślenia powstała na podłożu interesów grupowych, a nie troski o polską rację stanu.

Życie parlamentu stawało się walką klas o korzyści od państwa, prowadzoną pod różnymi szyldami zarówno narodowymi, jak i klasowymi. Wskutek tego stanu rzeczy nie było warunków dla wytworzenia konsekwentnej polityki państwowej, a realizacja zamierzeń miała zawsze charakter częściowy i dorywczy, brak było głębszej kultury politycznego myślenia i tego państwowego poczucia pewności siebie, które stanowi niezbędny czynnik działania na dłuższą metę. Płytkość myślenia wywoływała brak skali w działaniu, a z drugiej strony niemożność działania powodowała obniżenie lotu myśli politycznej.

Życie polityczne Polski stawało się podobne do tych rozlewnych rzek, co na równikach rozbijają się na kilka lub więcej odgałęzień, tworząc kręte łożyska rozdzielone łachami piasku. Trzeba było skupić te wody i nadać im bardziej wartki bieg. Rozwiązanie sytuacji mogło przyjść tylko spoza parlamentu, od strony czynnika stojącego ponad różnicami partii, będącego symbolem odrodzenia Państwa, mającego autorytet w armii i w szerokich kołach społeczeństwa. Rok 1926 jest datą przełomową w naszym życiu politycznym.

EUSTACHY SAPIEHA (1881-1963)

Fragment książki Konstytucja racji stanu (Warszawa 1930)

Więcej: http://www.polskietradycje.pl/article.php?artykul=238

Konstytucję można tworzyć, wychodząc z dwóch sprzecz­nych założeń; albo się ją tworzy dla Narodu i Państwa, albo dla zawodowych polityków. Do tego drugiego typu należy Polska Konstytucja 17-go marca 1921-go roku.

Konstytucja 17-go marca, miała na celu nie tyle zabez­pieczenie praworządności i uregulowanie form życia poli­tycznego Narodu Polskiego, jak zabezpieczenie hegemoni kilku tysiącom przywódców stronnictw politycznych, którzy jak na pastwę, rzucili się na nowo-odbudowane Państwo, żądni dorwania się do władzy i urzeczywistnienia swych ultra-postępowych doktryn, w młodzieńczym zapale zrodzo­nych i hodowanych. Stosunek sił tych stronnictw politycz­nych, walczących o wpływy i władzę, ich targ o duszę tłu­mów jest tłem na którym rozwija się życie polityczne Pol­ski. Od napięcia walki stronnictw i od stosunku ich sił wza­jemnych zależne jest bezpieczeństwo obywateli i nawet byt samego Państwa, a ten targ o dusze jest czynnikiem demo­ralizującym Naród Polski.

Tagi: , ,

Komentarze są niedostępne.