Nie jest normalną demokracja, w której trzy największe stacje telewizyjne stają się tubą propagandową jednej strony konfliktu politycznego. Można zatem tylko spekulować, jakie byłyby wyniki wyborów w Polsce, gdyby rynek medialny odzwierciedlał preferencje ideowe i polityczne Polaków. Co gorsza, miast się poprawiać, sytuacja w TV pogarsza się. Coraz częściej widz ma wybór tylko między Lisami a Gugałami. A to już istna zgroza. Przy tak tendencyjnych mediach, bardzo trudno o zdrowe mechanizmy polityczne i lepszą jakość rządzenia. A podobno o dobre rządy tu chodzi.
Mówienie o frekwencji wyborczej to w tej sytuacji temat zastępczy. Nic bowiem tak nie niszczy demokracji w Polsce, jak manipulujące i stronnicze telewizje, bo to z nich bardzo wielu, jeśli nie większość Polaków, czerpie wiedzę o tym, co się w świecie polityki dzieje. Wielu na szczęście jest odpornych na indoktrynację, ale i tak medialna degeneracja demokracji czyni wielkie spustoszenia.
O destrukcyjnej roli mediów napisano już tomy. Nie jest ona specyfiką wyłącznie polską. To właśnie dzięki mediom wielkie pole do popisu mają różnej maści marketingowcy polityczni, mamiący nas “narracjami”, “opowieściami”, “przekazami”. W takich realiach świetnie też się odnajdują miałcy politycy, których główną siłą jest albo pusta w treści, ale efektowna sprawność retoryczna, albo – co najważniejsze – dobre ‘układy’ w mediach. Czasem między medialnym mainstreamem a politykami zawiązuje się sojusz ideowy, czasem liczą się głównie interesy. Bywa tak w krajach o bardzo długich już tradycjach demokratycznych. W Polsce jednak doszło do rzadkiej sytuacji, że główni gracze medialni – a więc największe telewizje – zgodnie stoją po jednej stronie.
Perspektywy na przyszłość są ponure. Niezależnie od wyników wyborów, nie zanosi się na to, żeby na rynku mediów doszło do przełomu – większego ich zróżnicowania. Nie da się go zadekretować, a mechanizmy rynkowe pluralizmowi nie sprzyjają, bo nie da się ot tak sobie założyć dużej telewizji i rywalizować z mocno osadzoną na rynku konkurencją, nawet jeśli ma się potencjalnie duży rynek do zagospodarowania. Można się jeszcze przebić się z tygodnikiem, czego dowiódł sukces “Uważam Rze” (choć wystarczy parę decyzji personalnych nowego właściciela w Presspublice i “Uważam Rze” podąży nieuchronnie w stronę mainstreamu…). Z telewizją wyzwanie jest iście karkołomne i na dobrą sprawę niewykonalne bez potężnego kapitału. A tego “prawa” strona polskiej polityki i życia ideowego nie posiada. Można oczywiście twierdzić, że sama sobie ona winna, bo miała 20 lat na jego zgromadzenie. Być może, choć wydaje się to wątpliwe – nie po tej stronie rodziły się wielkie fortuny i przypadkiem to przecież nie jest.
Na szczęście po drodze rozpowszechnił się Internet, mainstream nie przejmie wszystkich gazet i pism periodycznych, nikt też nie zabroni aktywności w najbardziej tradycyjnych formach – konferencji, dyskusji, seminariów, wykładów. Zasięg ich oddziaływania jest nieporównanie mniejszy niż wiadomości wieczornych w dużej telewizji, ale ponoć kropla drąży skałę…