Tylko “na Berlin”? A może by tak i na południe?

Jacek Kloczkowski

12 grudnia 2011

Niecierpliwie czekamy aż Berlin wreszcie zostanie połączony z Warszawą autostradą. Bo wszak wtedy będziemy mogli – werble, werble, werble – w końcu dojechać autostradą z Krakowa (nie tylko dawnej stolicy Polski, ale i bardzo istotnego – niektórzy twierdzą, że najważniejszego – jej centrum naukowego, kulturalnego, intelektualnego i turystycznego, drugiego pod względem liczby mieszkańców polskiego miasta, przez które przebiega zmierzająca dalej na południe droga, wiodąca do m.in. “zimowej stolicy” Polski – Zakopanego oraz stolic bliskich ponoć nam państw: Bratysławy i Budapesztu) do Warszawy (będącej nie tylko obecną stolicą Polski i największym jej miastem, ale i jej głównym ośrodkiem życia finansowego i politycznego, a przy tym bardzo ważnym centrum naukowym i kulturalnym, przez którą wiedzie dalej na północ droga, którą dojechać można do kolejnego niezwykle ważnego miejsca – mianowicie do Gdańska). Ale przez Berlin z Krakowa do Warszawy? Toż to absurd. Jak najbardziej.

Ale absurdem jest też to, że te dwa kluczowe dla Polski miasta, położone od siebie raptem o 300 km, leżące na kluczowym w wymiarze krajowym (przecież “pomiędzy” są jeszcze Kielce i Radom, więc kolejne dwa duże miasta, które na powstaniu drogi ekspresowej bardzo by zyskały) i międzynarodowym trakcie komunikacyjnym północ-południe, wciąż nie są połączone i rychło nie będą (a miały być na Euro!) żadną sensowną drogą. To jeden z wielu przyczynków do tego, by uświadomić sobie, jak “strategicznie” “modernizowany” jest nasz kraj. Argument, że należało skupić się na połączeniach wschód-zachód, gdyż to podstawowy kierunek przejazdów na Euro 2012, nie jest przekonujący, gdyż po pierwsze, planowanie tak fundamentalnych inwestycji nie może być podporządkowane wyłącznie parotygodniowej imprezie, a po drugie – skoro już mowa o mistrzostwach Europy, to warto pamiętać, że przecież przybędą do nas także kibice z południa. Czyżby wstyd być nam powinno tylko przed Niemcami, Holendrami czy Francuzami, jeśli utkną w korku między Łodzią a Warszawą, ale już nie przed Czechami, Grekami, Chorwatami, czy Włochami, jeśli postanowią na Euro jechać samochodami i gorzko tego pożałują, gdy spędzą parę godzin na “zakopiance”, albo gdzieś pomiędzy Krakowem, względnie Katowicami, a Warszawą? A przecież i ci z dojeżdżający z zachodu zapragną zapewne w sporej liczbie przemieszczać się potem z Warszawy ku Krakowowi…

Owszem, buduje się autostradę A1, ciągnącą się z Trójmiasta na Śląsk, ale znacznie wolniej niż planowano (nie, na Euro 2012, wbrew starym planom, nie powstanie…), a ponadto – a właściwie przede wszystkim – nie może być ona żadną miarą alternatywą dla połączenia na linii Gdańsk-Warszawa-Kraków-Zakopane. Tymczasem właśnie ekspresowa “7″ stała się jedną z największych “ofiar” cięć w programie budowy podstawowej polskiej sieci dróg (odwołane bądź zawieszone przetargi będące już w końcowej fazie ich rozstrzygania), a także wieloletnich zaniedbań, za sprawą których np. zupełnie w powijakach są plany budowy drogi ekspresowej od Krakowa do granicy z województwem świętokrzyskim – gdzie oczywiście, zwłaszcza w pobliżu Krakowa, kierowcom jeździ się najgorzej. W jakiejś mierze odzwierciedla to mapę wpływów politycznych – małopolscy i świętokrzyscy liderzy PO są wyjątkowo pasywni i mało znaczący w partii, względnie obojętni na sprawy infrastruktury drogowej w swoich regionach. Ale niewątpliwie wiąże się też z paraliżującym niekiedy rozsądne myślenie przekonaniem, iż śpieszyć powinno się nam przede wszystkim na zachód, a dokładniej: wprost do Berlina, co przekłada się na strategiczne decyzje polityczne – jak akces do bardzo niebezpiecznego projektu dalszej centralizacji UE, zmierzającego do jej federalizacji pod dyktando Niemiec i w mniejszym stopniu Francji – ale i inwestycyjne, jak sieć drogowa.

Fakt, kierunek “na Berlin” w 1945 roku był właściwym priorytetem (choć niestety w okolicznościach dla dalszych losów Polski tragicznych, bo towarzyszy na tej drodze mieliśmy najgorszych z możliwych), ale w 2011 – obowiązujący w zbyt wielu dziedzinach – ukazuje niepokojącą krótkowzroczność, wynikającą już choćby z tego, że przez swą dominację, spycha inne daleko w cień. A warto byłoby przyjąć sobie – trzymając się przykładu dróg – chociażby takie podstawowe założenia: że stolica Polski powinna być połączona autostradami i drogami ekspresowymi przede wszystkim z innymi najważniejszymi polskimi miastami (jak Kraków, ale i Gdańsk, i Wrocław, i Białystok…), a także, że Polacy powinni móc szybko i wygodnie dostać się nie tylko na “zachód”, ale i na południe – i tu nie chodzi bynajmniej o plaże Egiptu, ale o Słowację, Węgry, czy Rumunię, które wciąż mogą odegrać ważną geopolityczną rolę w planowaniu polskiej polityki. To nasze zupełnie elementarne interesy polityczne, kulturowe i gospodarcze. Ale akurat one bywają w Polsce nader często lekceważone…

Komentarze są niedostępne.