Internet nie wystarczy do zmiany

Jacek Kloczkowski

6 lutego 2012

W piątek odbyła się w Krakowie ciekawa konferencja o konstytucjonalizmie węgierskim i polskim. Jej uczestnicy kompetentnie analizowali różne zagadnienia związane z filozofią polityki, prawem, ale i bieżącą polityką (jak choćby to, jak UE i różni wrogowie Orbana próbowali i próbują wymusić na nim odstąpienie od niektórych jego zamierzeń). Temat jest na czasie – bo wiadomo, Węgry – i jakże zdawałoby się przykuwający uwagę. Przybyli goście z Budapesztu – zatem można się było wiele dowiedzieć u źródła. Tymczasem, choć informacje o konferencji wędrowały tymi samymi kanałami, które w 90% przypadków dają dobry efekt, tym razem frekwencja okazała się wyjątkowo niska.

Owszem, panują mrozy i swoje robi sesja egzaminacyjna, ale i tak powód do narzekania jest. Bo wygląda na to, że zainteresowanie sytuacją na Węgrzech jest dość powierzchowne. Nawet biorąc poprawkę na – proszę nie traktować tego oczywiście literalnie – “zranione uczucia” organizatorów, wydaje się, że coś jest na rzeczy. Uwagę tę – świadomie gorzką – można zresztą rozciągnąć na szereg innych tematów ważnych, teoretycznie wzbudzających duże zainteresowanie, a gdy przychodzi co do czego – czyli gdzieś ktoś o nich wydaje dobrą książkę, organizuje ciekawą konferencję czy debatę, pisze interesujący artykuł, słowem można się dowiedzieć więcej i poważniej – traktowanych przyczynkarsko i bez chęci gruntownego zapoznania się z nimi.

Dyskutować o przyczynach tego stanu rzeczy można długo – swoje robi przyzwyczajenie do Internetu, gdzie szybko i bezboleśnie (czyli małym wysiłkiem) można się wiele dowiedzieć, ale przeważnie w dużym skrócie. Do tego dochodzi za częste już sprowadzanie zainteresowania różnymi ważnymi kwestiami politycznymi do funkcji wewnątrzpolskiego sporu: Budapeszt jest ciekawy jako symbol oczekiwania na zmianę w Polskę; przestaje być ciekawy, gdy chodzi o same Węgry.

Szkoda, bo świadczy to, że spłycenie i strywializowanie zainteresowania polityką zaszło dalej niż może się wydawać. I nie chodzi tu o jednostkowe doświadczenie organizatorów, które jest jedynie pretekstem, aby napisać o szerszych zjawiskach, a o sygnały nadchodzące z różnych stron. Dużą widownię gromadzą głównie spotkania o charakterze wiecowym. Tradycyjne konferencje i debaty – stawiające na walory analityczne, a nie propagandowe – wywołują coraz mniejsze zainteresowanie, nawet zachowując wszelkie proporcje i świadomość, że z natury swojej nie mobilizują do uczestnictwa tłumów. Poważnych dyskusji wokół książek i artykułów niemal nie ma, a nieliczne wyjątki tylko potwierdzają ogólną marność polskiego życia intelektualnego, w którym najwięcej wrzawy wzbudzają książki będące przedmiotem medialnego skandalu, albo rozpropagowane środowiskowo. Też są to zjawiska zasadniczo nie do uniknięcia, ale ich przewaga nad zwykłymi porządnymi polemikami, w których wykuwają się koncepcje, wzbogacany jest stan wiedzy, rozwijają idee, jest zatrważająca.

Symptomy te są niepokojące również w kontekście oczekiwania na zmianę w Polsce – niezależnie od tego, czy powiążemy ją ze zmianą czysto partyjną, czy ze zmianą sposobu rządzenia i funkcjonowania państwa. Oczywistym jest, że wobec skali wyzwania, jakim jest przeprowadzenie owej zmiany i utrwalenie jej, znajomość kwestii politycznych – nie tylko przez bezpośrednich jej wykonawców, ale i wspierających ich zwolenników – musi być daleko poważniejsza niż dotąd, a kadry “zmiany” – na różnych szczeblach – znacznie bardziej kompetentne i z  lepszym ogólnym rozeznaniem politycznym, niż są one obecnie. Szczególnie jeśli podzielamy opinię, że wrogowie zmiany – wewnętrzni i zewnętrzni – są bardzo wpływowi i zdeterminowani.

To także jedna z nauk, jakie płyną z węgierskiego doświadczenia. Jego poznanie i przemyślenie jest nie tylko ciekawym wyzwaniem intelektualnym, lecz także praktycznym zadaniem politycznym. Dostarcza ono bowiem wielu wskazówek, jak “oświecona” Europa pacyfikuje niezależną politykę. Warto gruntownie analizować formalne i nieformalne metody wywieranego na Węgrów nacisku i przyglądać się temu, jak sobie oni z nim radzą: co i jak udało im się zrobić, z czego zaś i z jakich powodów musieli zrezygnować. Co załatwili wprost, a co musieli “ukryć” przed oczami polityków, urzędników i publicystów, tropiących wszelkie odstępstwa od europejskiej liberalno-lewicowej (zwanej też niekiedy centrową, a nawet, o zgrozo, chadecką) ortodoksji. Polska nie jest w tej samej sytuacji. Ma częściowo inne problemy wewnętrzne i inną sytuację międzynarodową wokoło. Niemniej niektóre przynajmniej instrumenty zwalczania podmiotowości mogą się powtórzyć, jeśli Polska podąży kiedyś drogą obraną przez Fidesz.

Skwitować to wszystko można w bardzo podstawowy sposób: jeśli chcesz zaryzykować konflikt z “mainstreamem”, poważnie traktując swą podmiotowość w stosunkach międzynarodowych i nie wahając się wystąpić przeciwko wpływowym grupom interesu we własnym kraju, musisz położyć na szali nie tylko swą determinację i ogólnie słuszne idee i diagnozy, ale także bardzo wysoki poziom kompetencji. Zdobywa się je na różne sposoby. Także uczestnicząc w konferencjach i debatach, także czytając długie analizy i książki. Internetem – choć jego rola jest ogromna – wszystkiego się nie załatwi.

Komentarze są niedostępne.