Wojciech Jakóbik, “Kto się boi czerwonego smoka?”

omp

10 kwietnia 2012

Niektórych obserwatorów opowieści o rosnącym w siłę czerwonym smoku śmieszą niczym bajki o stalowym wilku. Rzeczywiście dominacja Chin nie jest nieunikniona, a wiele wskaźników każe twierdzić, że nie nadejdzie. Jednakże daleko idącą niefrasobliwością byłoby stwierdzić, że narastające obawy względem Państwa Środka są po prostu irracjonalną fobią, która o niczym nie świadczy.

Strach przed Chinami narasta i niezależnie od tego, czy jest on uzasadniony ta kwestia nie podlega dyskusji. Abstrahując od przyczyn zaistnienia tego zjawiska, których można szukać posługując się teoriami spiskowymi czy ideologicznymi narracjami, należy mu się przyjrzeć. Tym bardziej, że realistyczna szkoła stosunków międzynarodowych podpowiada, że należy spodziewać się eskalacji, a ostatecznie erupcji tego narastającego napięcia. Pekin uderza w Pax Americana a więc globalną równowagę zrodzoną po upadku Związku Sowieckiego, do której ponownego ustabilizowania będą według tej szkoły dążyć pozostali aktorzy, na czele z Waszyngtonem.

Wśród sojuszników USA w Azji, z których najbardziej ekstrawaganckim jest komunistyczny Wietnam, widać, że zagrożenie ze strony Chin, iluzoryczne czy też nie, jest brane pod uwagę. Nie można spisać poważnych zmian w strategiach bezpieczeństwa potęg takich, jak Japonia na poczet zwykłego dmuchania na zimne na zasadzie – si vis pacem para bellum. To, co dzieje się obecnie w krajach niesprzymierzonych z Państwem Środka, a znajdujacych się w okolicach jasno zdefiniowanego przez nie obszaru zainteresowań zamykającego się w tzw. drugim łańcuchu wysp, to realizacja taktyki band waggoning. To upatrywanie bezpiecznej przystani pod skrzydłami lidera rywalizacji międzynarodowej – w tym przypadku Stanów Zjednoczonych. To świadcząca o poważnych obawach reakcja sąsiadów na wzrost siły regionalnej potęgi – Chin. Kraje azjatyckie szukają zewnętrznego wsparcia w obliczu niepokojącego je pokojowego wzrostu Państwa Środka, które niejako samo wpycha je w objęcia USA.

Nie tylko państwa azjatyckie obawiają się Czerwonego Smoka. Także w Europie część obserwatorów wskazuje, że piwot do Azji odciąga uwagę Stanów Zjednoczonych od Starego Kontynentu, co zagraża jej bezpieczeństwu.

Ze względu na obecne i przewidywane poważne cięcia w budżecie obronnym, USA są zmuszone wybierać i priorytetyzować cele swojej polityki zagranicznej. Z ich punktu widzenia w obliczu wzrostu potęgi Państwa Środka sytuacja w Azji Południowo-Wschodniej wymaga większego zaangażowania strategicznego, z kolei póki co ustabilizowana geopolitycznie Europa mniejszego. Dlatego też Stany przekierowują swoje aktywa militarne na Pacyfik. Jednocześnie zmniejszają wydatki wojskowe na Starym Kontynencie o 15 procent i wycofują dwie z czterech brygad wojskowych tam stacjonujących.

Należy zaznaczyć, że kluczowe elementy amerykańskiej polityki w regionie są realizowane. Najważniejszymi jej osiągnięciami osatnich miesięcy jest rozbudowa baz wojskowych w Rumunii i Bułgarii, budowa radaru antyrakietowego w Turcji oraz wzmocnienie floty w okolicach Hiszpanii. Wisienką na torcie byłaby budowa elementów tarczy antyrakietowej w Polsce i Czechach, jednakże projekt ten został zdekonkretyzowany i odsunięty w czasie przez obecnego lokatora Białego Domu. Ma to zapewne związek ze zmianą w relacjach amerykańsko-rosyjskich – tak zwany ,,reset” w relacjach między Moskwą a Waszyngtonem. Część analityków uważa go jedynie za figurę retoryczną. Inni uważają, że jest to nowy izolacjonizm względem spraw europejskich reprezentowany przez pierwszego ,,pacyficznego” prezydenta – Baracka Obamę. Przyszły kształt polityki bezpieczeństwa USA zależeć będzie od wyborów prezydenckich po wakacjach i następujących po nich miesięcy, które pokażą czy Piwot do Azji jest jedynie chwilowym zjawiskiem, a jeśli tak, to jaka strategia go zastąpi. Jej transpozycja na Sojusz Transatlantycki może nie być już tak silna, ponieważ, co zauważa zdecydowana większość obserwatorów za Oceanem, znaczenie relacji w ramach NATO maleje i będzie maleć, głównie ze względu na rozbicie jedności sojuszniczej sankcjonowanej dawniej zagrożeniem radzieckim.

Konserwatywni obserwatorzy obawiają się przede wszystkim, że utrata zainteresowania ze strony Waszyngtonu pozwoli Moskwie na bardziej ambitną politykę zagraniczną w obszarze jej zainteresowań. Symbolem nowej polityki Kremla jest obecny prezydent-elekt Władimir Putin, który obudził Wielkiego Niedźwiedzia od czasu jelcynowskiej smuty śpiącego niespokojnym snem. Przed objęciem prezydentury przez byłego aparatczyka KGB był on raczej bierny geopolitycznie. Głównie dzięki sprzyjającym trendom w energetyce, zdołał wybudzić owego Niedźwiedzia z letargu.

Analitycy spodziewają się, że pusta przestrzeń, pozostawiona przez USA Rosji, zostanie przez nią szybko zapełniona. Byłaby to zła wiadomość dla krajów regionu ,,bliskiej zagranicy” i dawnych satelitów radzieckich, które w latach 90-tych czuły się coraz bardziej swobodnie, tworząc podmiotową politykę zagraniczną, czego najsilniejszym przejawem były coraz to nowe układanki geopolityczne tworzone przez ich przywódców, szczególnie widoczne za prezydentury ś.p. prezydenta Polski Lecha Kaczyńskiego. Nieobecność geopolityczna Amerykanów to zielone światło dla cofnięcia zmian zaszłych w okresie postkomunistycznym w Europie Środkowo-Wschodniej.

W tym kontekście Piwot do Azji może być poczytywany, szczególnie w naszej okolicy, jako koniec dobrej koniunktury geopolitycznej i unieważnienie szklarniowych warunków w jakich, dzięki zaangażowaniu Waszyngtonu, rozwijały się w czasach pozimnowojennego status quo państwa prące na Zachód.

Europejczycy mogą mieć za złe Chinom, że odciągają od nich uwagę Waszyngtonu szczególnie, że Państwo Środka od wieków jest obiektem ekstrapolacji trawiących ich obaw i nadziei. Słaba Europa jest krytyczna względem Pokojowego Wzrostu – ze strachu i zazdrości. W tej rozpaczy może co najwyżej nadal słać do Pekinu apele w obronie praw człowieka i środowiska naturalnego, jednocześnie nerwowo wyglądając na Zachód z nadzieją, że na horyzoncie za chwilę znów pojawią się jankeskie żagle. Ta bezradność i bierność były szczególnie widoczne podczas interwencji w Libii, której Paryż i Londyn zwyczajnie nie były w stanie udźwignąć. Amerykanie oczekiwaliby jednak, że Europa weźmie odpowiedzialność za własne bezpieczeństwo. Jej liderzy sygnalizują delikatnie, że nie będą dłużej fundować darmowego parasola bezpieczeństwa, który w latach najsilniejszego rozwoju welfare state w Europie pozwolił zachodnim państwom kontynentu przekierować potrzebne w normalnych warunkach na rozwój własnej obronności środki finansowe na rozbuchane wydatki socjalne. Na samodzielność Starego Kontynentu w zakresie bezpieczeństwa nie można jednak liczyć, biorąc pod uwagę zawirowania ekonomiczne i narastające na nowo partykularyzmy będące symptomem schyłku jego zdawna więdnącej potęgi.

I jakie tu ma znaczenie, czy strach przed Pekinem jest racjonalny czy nie? Tak czy inaczej może on mieć ujście w poważnym konflikcie.

Należy patrzeć na to zjawisko w szerszym kontekście zmiany status quo na arenie międzynarodowej. Zwolennicy teorii strukturalnej z entuzjazmem nazwaliby ją przejściem od modelu unipolarnego do multipolarnego. Pod uwagę należy tu brać rosnące znaczenie wciąż niedotartego BRICS, szarżujący Iran, i po kryjomu wspierającą go Rosję. W tym kontekście należy uwzględnić załamanie systemu dyktatur proamerykańskich w krajach północnej Afryki oraz, chyba można to tak nazwać, wojnę domową w Syrii. Nie można zapominać o przemianach w Ameryce Południowej i próbach odnowienia imperium Bolivara przez Hugo Chaveza. Te zmiany są prognostykami zbiżającego się przetasowania.

Strach przed czerwonym smokiem ma to samo źródło, co obawy przed Rosją, Iranem i innymi śmiałkami targającymi się na status quo. To strach przed upadkiem Zachodu i sankcjonowanego przezeń porządku. Oto nowa linia frontu, na której ścierać się będą dwie wizje świata. Pierwsza to dla jednych ,,nowy wspaniały świat” budowany z dużo większym udziałem państw rozwijających się, dla innych degeneracja westfalskiego modelu stosunków międzynarodowych stworzonego przez Zachód. Druga to, wymarzona przez część obserwatorów odbudowa potęgi Zachodu a przeklęta przez pozostałych kontynuacja niesprawiedliwego status quo.

A zatem ogólna przyczyna narastających na Zachodzie obaw została zdiagnozowana. To czas na działanie. Niewiele zależy tu od Europejczyków, za to bardzo dużo od Amerykanów. Póki co nie stracili przywództwa. Mogą je jednak utracić. Niezależnie od tego arena międzynarodowa nie będzie już nigdy taka sama jak w starych dobrych latach dziewięćdziesiątych.

Tagi: ,

Komentarze są niedostępne.