Wybrany fragment pochodzi z: Istota solidaryzmu w: Przegląd
Powszechny t. 186, V 1930, Nr 557, ss. 149 - 161.
Są ludzie wmawiający w ogół,
że dwa tylko kierunki, dwa światopoglądy istnieją w nauce ekonomii
społecznej, liberalny czyli indywidualistyczny
i socjalistyczny. Dla prawowiernych liberałów każdy, kto żąda
od kapitału ruchomego uwzględniania interesu publicznego także i wówczas,
gdy wchodzi on w kolizję z interesem majątkowym jednostek,
otrzymuje w najlepszym razie przydomek marzyciela lub człowieka
przy zielonym stoliku, nierozumiejącego praktycznego życia. Najchętniej przedstawianoby go jako prostego ignoranta lub ukrytego socjalistę
i nawet czyni się tak, póki tylko to jest możliwe. W każdym
razie zwalcza się go i to bez pardonu [...]
Podobna jest sytuacja i po drugiej
stronie. W oczach socjalistów z drugiej, półtrzeciej i trzeciej
międzynarodówki, każdy, kto nie przysięga na Marksa i nie jest
zwolennikiem jego teorii materializmu dziejowego, jest tym samym 'drobnomieszczaninem',
zwyczajnym 'burżujem', z którym i mówić nie warto.
W tej sytuacji, atakowani z dwóch
stron, znaleźli się w Europie powojennej w chwili renesansu
myśli liberalnej, dawni zwolennicy szkoły historyczno - etycznej niemieckiej,
solidarystycznej francuskiej i szkoły samopomocy spółdzielczej
z Nmes, demokraci chrześcijańscy i solidaryści,
Leon Bourgeois i Gustaw Schmoller,
Leon XIII i Walter Rathenau, Henryk Pesch, Karol Diehl i Othmar Spann, Henryk Ford i Benito Mussolini, słowem wszyscy,
ludzie różnych wyznań i obozów politycznych, którzy widzą jasno
zarówno bezdroża liberalizmu, jak i nieuniknione przepaści socjalizmu.
W Polsce, która chętnie przyswaja sobie każdy modny na zachodzie
kierunek, i solidaryzm za wzorem Francji wszedł niedawno w modę.
[...]
Światopogląd solidarystyczny stawia
na pierwszym planie fakt, że każdy nasz czyn oddziałuje na innych
i wywołuje nieodzowną z ich strony reakcję, a tym samym
podkreśla współzależność wszystkich ludzi od siebie, wobec czego zaleca
nam postępowanie wobec innych członków społeczeństwa, nie
spuszczające z oka tej zasadniczej przesłanki. Tym samym
ogranicza wolność na rzecz braterstwa i zachęca do tworzenia
możliwie równych warunków rozwoju dla każdego. Solidaryzm to poza
tym nie jest w pierwszym rzędzie kwestia współczucia czy miłości
bliźniego, to przede wszystkim wynik obiektywnych socjologicznych
rozważań, schodzących się atoli z zaleceniami większej części
religii i systemów filozoficznych, a przede wszystkim katolicyzmu.
Solidaryzm to wreszcie uprzątnięcie rumowiska bezpłodnych i marnujących
czas i siły ludzkie nienawiści i zawiści, a tym samym
ułatwienie rozwoju ludzkości ku coraz to wznioślejszym wyżynom ducha,
ku coraz głębszemu wnikaniu w tajemnice przyrody.
Liberalizm gospodarczy natomiast rozumie
pod pojęciem społeczeństwa ogół gospodarstw indywidualnych, pozostających
ze sobą w stosunkach gwoli dobru każdego z nich z osobna.
Liberalizm zaleca, by każdy dbał tylko o dobro własne a 'całość
sama się złoży'. Podobnym jest w tym względzie, że użyję tu z pewną
parafrazą słynnego porównania niemieckiego poety Kleista, do gąsienicy,
siedzącej na liściu a nie wiedzącej
i nie troszczącej się o drzewo, którego integralną częścią
jest gałąź, a jej znów cząstką liść ów zjadany przez to żarłoczne
a ograniczone stworzenie, podczas gdy solidaryzm widzi w społeczeństwie
samoistny organizm, żyjący własnym życiem i naginający jednostki,
acz nie pozbawione, jak w kolektywizmie, gospodarczej samodzielności,
do działania gwoli dobru publicznemu.
Przesłanka liberalizmu, jakoby każda
jednostka wchodząca w skład społeczeństwa, nadawała się w równym
stopniu do samodzielności gospodarczej, równie dobrze pojmowała potrzeby
własne i umiała równie zręcznie i celowo dążyć do ich zaspokajania,
jest z gruntu fałszywa, a następstwem takiego pojmowania
rzeczy muszą być duże i niepokojące różnice w majątku, oświacie
i moralności między ludźmi, grożące strasznymi następstwami.
Liberalizm wskazuje na potrzebę kapitalizacji
i stad oszczędności w społeczeństwie, pomija atoli doniosłą
rolę, jaką w kapitalizacji odgrywają przede wszystkim zyski koniunkturalne,
pochodzące ze spekulacji, ze zbiegu okoliczności, przypadku, spadkobrania,
jak również fakt, że dobrobyt powszechny wymaga przede wszystkim uporządkowanych
w danym kraju stosunków politycznych, społecznych i gospodarczych
i dopiero pod tym warunkiem praca i oszczędność indywidualna
nie pójdą na marne, pochłonięte przez inflację, wyzysk w procencie
czy płacy lub dążenia antypaństwowe pewnych stronnictw czy klas społecznych.
[...]
Liberalizm życzy dobrze innym, aby
mieć w nich zasobnych odbiorców dla swych towarów; solidaryzm
natomiast nie widzi w nikim środka do celu własnego i każdego
człowieka traktuje zasadniczo jako równorzędne i równoprawne
indywiduum.
Liberalizm ekonomiczny kładzie główny
nacisk na wolność, w szczególności na 'wolną konkurencję', swobodę
dysponowania swoją własnością i ewentualnie niszczenia jej wedle
swego widzimisię, sprzeciwia się natomiast ingerencji państwa, jako
stającej w obronie słabszych a przeto krępującej i niewygodnej,
a przy tym lekceważy samopomoc spółdzielczą w interesie
kupców pośredników. Ukrywa, że sam widocznie w zbawienność wolnej
konkurencji nie wierzy, skoro wszędzie zmierza do wyłączenia jej w kartelach,
syndykatach czy trustach; skoro dalej notoryczne jest magazynowanie
i ukrywanie, a nawet niekiedy niszczenie części produkcji,
a nie rzucenie jej w całości na rynek; skoro wreszcie wobec
najrozmaitszych rozmiarów targów niezrozumiałe jest, dlaczego właśnie
wolna konkurencja, tj. nawet nie całość produkcji i całość zapotrzebowania,
ale te jej ilości, które jawią się na rynku i stają do walki,
miałyby zawsze stanowić optimum rozwiązania sprawy.
Liberalizm woła: miejsca dla silnych,
ale wstydliwie nie wyjaśnia, czy idzie mu o najdzielniejszych
fizycznie lub duchowo, czy też o najsprytniejszych i najprzebieglejszych
w gonitwie za zyskiem. W istocie rzeczy wolna konkurencja
w dziedzinie gospodarczej zapewnia zwycięstwo tym drugim. A czy
jest to tak bardzo pożądanym dla dobra publicznego, jak podoba się
to wmawiać w naiwny ogół, to pytanie, na które krytycznie myślący
z łatwością sami odpowiedzą.
Ponadto liberalizm nie dostrzega,
że w społeczeństwie, zezwalającym na nieskrępowaną względami
etycznymi rywalizację budzić się muszą najostrzejsze antagonizmy interesów,
prowadzące ostatecznie do zupełnego rozstroju, czego przykład mamy
w rewolucji bolszewickiej, której siłę i trwałość można
zrozumieć tylko na tle przypomnienia sobie w Rosji carskiej bezwzględnego
wyzysku i ucisku zarówno małorolnych i bezrolnych włościan,
jaki robotników, przy obojętnym i biernym zachowaniu się carskiego
rządu i samego przedwojennego społeczeństwa rosyjskiego, uznającego
tylko alternatywę: absolutnych rządów samodzierżcy lub skrajnego socjalizmu.
Solidaryzm nie dopuszcza do traktowania
jednostki ludzkiej, jako środka do celu, czy to na korzyść innych
jednostek zasobniejszych, co praktykuje bez skrupułów liberalizm,
czy choćby na korzyść ogółu, co bez skrupułów zaleca skrajny socjalizm.
Wedle światopoglądu solidarystycznego
ma bowiem człowiek cel własny, posiada pewien
zakres praw wolnościowych, nie wolno mu wszakże używać ich na szkodę
ogółu i nie mogą one nigdy kolidować z uprawnionym i godziwym
interesem współobywatela. Ponieważ każdej jednostce ludzkiej służy
zasadniczo prawo do egzystencji i otrzymania pracy, przeto wszelkie
ubezpieczenia społeczne w rozmiarach słusznych i godziwych,
wszelkie sposoby utrwalenia czasu pracy w granicach, nie
wyczerpujących zdrowia i nie skracających życia ludzkiego,
znajdują w kierunku solidarystycznym gorliwego obrońcę. Ponieważ
zaś nadto człowiek ma bezwzględne prawo zakładania rodziny, przeto
maltuzjanizm a tym bardziej zbrodniczy neomaltuzjanizm, krępujący
to naturalne prawo, spotkać się muszą w światopoglądzie solidarystycznym
ze zdecydowanym przeciwnikiem.
Człowiek ma wedle niego pełne prawo
nabywania własności prywatnej i to także co
do środków produkcji - ale własność ta nie może być nigdy nieograniczona,
nie może sięgać do prawa dowolnego niszczenia, czy marnowania rzeczy
własnej, a mądry i wolny od szykan nadzór państwa zmierzać
winien do tego, aby współzawodnictwo nie przeradzało się w systematyczne
ujarzmianie słabszych ze strony silniejszych.
Cooperation, not competition, współdziałanie, nie współzawodnictwo, to hasło solidaryzmu,
to program jego ku naprawie stosunków. [...]
Jednostka w społeczeństwie, opartym
o zasady solidaryzmu, służy dobru ogólnemu, ale i społeczeństwo
czy państwo służą nawzajem dobru jednostek. W działaniu jednostki
uspołecznionej, dużą odgrywa rolę, nawet przeważa wzgląd na interes
publiczny, ale zarazem jest ona sama w sobie celem i ma
prawo dbania w godziwych granicach o dobro własne. Tym sposobem
solidaryzm przedstawia kierunek, łączący w wyższej syntezie zalety
liberalizmu gospodarczego i socjalizmu. Daje ujście inicjatywie
prywatnej, dyktowanej interesem osobistym, a obok tego uwzględnia
w należytej mierze interes publiczny, poczytując za obowiązek
państwa udzielenie pomocy i opieki ekonomicznie słabszym
Zarówno liberalizm jak i socjalizm
prześlizgują się po powierzchni życia, poczytując zjawiska gospodarcze
za najważniejsze i istotne a wszystkie inne: duchowe i moralne
li za 'nadbudowę'. Z tego błędnego i ciasnego widnokręgu
płyną ich wszystkie niepowodzenia. Droga wprost przeciwna, którą obrał
solidaryzm, umożliwia zapłodnienie ekonomiki nowymi myślami, wytwarza
szersze dążenia i rokuje nadzieję wielkich rezultatów.
Solidaryzm sięga w głąb duszy
ludzkiej, traktuje ekonomikę, jako naukę opartą na etyce, rozumie,
że człowiek myślący, działający i gospodarujący, nie dadzą się
od siebie odłączyć i że każdy człowiek, mający samoistny, wyższy
cel w życiu, działa i gospodaruje zarazem z tych wyższych
pobudek, w których tkwi rękojmia przyszłego rozwoju i spełnienia
posłannictwa całej ludzkości.
Kapitalizm nowoczesny, który jest
objawem ducha liberalizmu, twierdzi niejednokrotnie, że nie pozostaje
w sprzeczności ani z wiarą pozytywną, ani tym mniej z etyką.
Ale w takim razie zachowuje ją dla sfery najciaśniejszej: rodziny,
klubu, partii, zawodu czy klasy. Nie wnosi tych poglądów do życia
publicznego i gospodarczego. Co gorsza, twierdzi, że etyka nie
ma prawa głosu ani w polityce ani w gospodarstwie społecznym.
Nie wyklucza dobroczynności, owszem
do niej zachęca. Idzie nawet jeszcze dalej. Powołując się obłudnie
na wyższość idei miłości nad ideą sprawiedliwości, domaga się dobrowolnych
świadczeń na rzecz bliźnich, wskazując na to, że przymusowość tychże
pozbawia je wartości moralnej, a sprawców ich jakiejkolwiek zasługi.
W gospodarstwie społecznym idzie jednak
nie o pobudki czynów dobrych, rozstrzygające w dziedzinie
religii i etyki. Idzie przede wszystkim o same czyny. Nie
o danie sposobności temu lub owemu, by sam wzniósł się na wyższy
szczebel moralny lub zyskał pochwałę współobywateli, ale o to,
aby każdego współmieszkańca danego państwa zabezpieczyć przed ostateczną
nędzą niezależnie od stopnia uświadomienia społecznego i poczucia
obowiązku poszczególnych jednostek i każdemu ze swego nadmiaru
przyjść w razie potrzeby z pomocą. Pole dobroczynności i miłości
bliźniego pozostaje obok tego jeszcze bardzo szeroko otwarte. A zresztą
po dobrach czynach nastąpią w drugim pokoleniu i szlachetne
pobudki. Ale pierwsze trzeba narazie wymusić tak jak wymusza się narazie
naukę elementarną, szczepienie ospy, służbę wojskową, ubezpieczenie
od ognia. Pokolenie następne zrozumie już potrzebę i pożytek
tych zarządzeń i stanie się ich zwolennikiem z własnej inicjatywy.
Zdaniem liberalizmu ekonomicznego
etyka nie ma głosu tam, gdzie rzekomo rządzą 'nieubłagane' prawa popytu
i podaży i 'niezmienne a twarde' prawa ekonomiczne w ogóle.
Sądy wartościujące wszelkiego rodzaju winne być tedy rzekomo wyłączone
z nauki, wzorującej się jakoby na naukach przyrodniczych, a ekonomika
winna poprzestawać na konstatowaniu koniecznych związków i następstw
zjawisk, ignorować zaś z całą świadomością wszelką odmienną wolę
jednostek lub przekazywać jej objawy do odrębnej zgoła gałęzi wiedzy
czy sztuki, a mianowicie do polityki gospodarczej czy społecznej.
Jak dalece błędną jest ta konstrukcja,
stwierdza okoliczność, że gospodarstwo społeczne jest przecież niczym
innym, jeno jedną z dróg ujawnienia się życia społeczeństwa,
które bez etyki zupełnie by się rozprzęgło a nawet nie dałoby
się pomyśleć.
Chcąc wniknąć do samych podstaw solidaryzmu,
trzeba tedy będzie zająć stanowisko wobec tych wszystkich problemów
zasadniczych i podstawowych. Wszelka przewaga jednych nad drugimi
bywa tylko czasową. Koniunktura pomyślna dla kapitału ruchomego może
się rychło zmienić. Szablami można wymusić na czas jakiś spokój w społeczeństwie,
ale na szablach siedzieć nie można, jak ktoś powiedział. Tylko na
sprawiedliwym uwzględnianiu interesów wszystkich członków społeczeństwa,
a więc na zrozumieniu solidarności między ludźmi opiera się prawdziwa
wielkość i dobrobyt narodów. Tylko solidarność wszystkich warstw
społeczeństwa, może stać się drogowskazem, wiodącym z ciemnego
boru ustroju kapitalistycznego ku kwitnącej łące powszechnego dobrobytu
i spokoju powszechnego, opartego na solidaryzmie. Nikt rozsądny
nic zaleca porzucenia ustroju kapitalistycznego z dziś na jutro,
uczynienia skoku w ciemność. Idzie tylko o to, żeby uświadomić
ogółowi, że ustrój kapitalistyczny, podobnie jak w swoim czasie
ustrój feudalny, nie jest wiecznym ani najlepszym, jest tylko zjawiskiem
historycznym, że przeto kiedyś ustąpi miejsca innemu ustrojowi, a mianowicie
ustrojowi opartemu na solidarności wszystkich członków społeczeństwa.
Poza tym ustrój kapitalistyczny, w którym rozstrzyga koniunktura
a rządzi kapitał ruchomy, nie jest bynajmniej identyczny z epoką
powstania i rozwoju maszyn, które służyć mogą i będą każdemu
ustrojowi. W istocie szkoła historyczno - etyczna, z takimi
nazwiskami jak Schmoller i Wagner na
czele, francuska szkoła spółdzielcza ze znanym i u nas Karolem Gide i wielu, wielu
innych uczonych na zachodzie przypuszcza, że ustrój kapitalistyczny
w drodze ewolucji, a więc jedynie trwałej, ustąpi miejsca
innemu, ustrojowi solidarystycznemu, w którym obok egoizmu także
większa niż dotąd dawka altruizmu, wsparta odpowiednią reformą ustawodawczą
i wychowawczą, dojdzie do głosu. To też należy dążyć z wysiłkiem
i ciągle do poprawy stosunków i to nie tylko przez lepsze
ustawy, ale i w drodze ustawicznej pracy nad krzepieniem
i dźwiganiem duszy ludzkiej na wyższy poziom.
Kto z pobudek oportunistycznych
stawia interes jednostki ponad głos sumienia i interes publiczny,
dlatego solidaryzm jest i pozostanie księgą zamkniętą na siedem
pieczęci. Kto natomiast rozumie, że społeczeństwo
przede wszystkim utrzymuje się więzami etyki i prawa naturalnego,
kto twierdzi, że jest zwolennikiem bądź etyki normatywnej, chrześcijańskiej,
bądź etyki Kanta, kategorycznego imperatywu obowiązku, ten konsekwentnie
dać winien pierwszeństwo interesowi publicznemu przed interesem prywatnym
i przejrzeć, że liberalizm gospodarczy prowadzi, zwłaszcza społeczeństwa
młode i niewprawne w dziedzinie przemysłu i handlu,
jak nasze, do ulegania silniejszym i wprawniejszym,
wobec czego ujmowanie się za tym kierunkiem poza zasadniczą błędnością
- byłoby i ze względów patriotycznych aktem samobójstwa.
Indywidualizm przesadny nie ogląda
się na nikogo oprócz siebie, tym samym przeszkadza życiu w społeczeństwie,
jest antyspołeczny. U jego kresu jest anarchia. Narody, które
cechował w przeszłości przerost indywidualizmu, muszą go wziąć
koniecznie w karby i poddać dobru całości, w przeciwnym
bowiem razie doznałyby bądź osłabienia swej zwartości, a nawet
zupełnego rozkładu, bądź objęcia rządów przez warstwy nowe, nie mające
tradycji mądrego rozkazodawstwa ani nieodzownej jego cechy - umiaru.
[...]
Wszelki postęp pochodzi od indywiduum.
Fakt ten wyzyskuje dla siebie kapitalizm międzynarodowy, twierdząc
bezzasadnie: 'wszystko przez jednostkę, a więc i wszystko
dla jednostki'.
Jaskrawą krzywdę, wyrządzoną tą drogą
ogółowi widzi kolektywizm i pragnąc osiągnąć rezultat dla ogółu
z pewnością pożądany, głosi równie błędny i jednostronny
punkt wyjścia, jak błędnym i jednostronnym jest kapitalizm, na
sztandarze swym wypisując zasadę: 'wszystko przez masę i wszystko
dla masy'. [...]
Czy w syntezie tych dwóch jednakowo
fałszywych w swej jednostronności poglądów nie zapowiada się
i z nich nie wypływa trzeci, bardziej zbliżony do prawdy?
- Pogląd brzmiący: 'wszystko przez jednostki wybrane i wszystko
dla ogółu?'
Ten właśnie fakt, że nadczłowiek,
nie w rozumieniu, hyperindywidualisty,
genialnego obłąkańca Nietzschego, ale w rozumieniu wyjątkowo
uzdolnionej i uszlachetnionej istoty ludzkiej, przewyższającej
o wieki rozwoju tłum, dla którego życie ogranicza się do zaspokajania
poziomych, somatycznych pożądań - jednak kocha go, troszczy się oń,
nawet poświęca dla niego, widząc w nim braci młodszych, zdolnych
przy sprzyjających okolicznościach do osiągnięcia wyżyny, jaką sam
zdobył, może pragnąć, by w myśl tej samej zasady, wyższe i doskonalsze
od niego istoty, jeśli żyją poza człowiekiem gdziekolwiek, równie
życzliwie i po bratersku traktowały jego czasową niższość - oto
właśnie krzepiąca rękojmia nieustannego, wiecznego rozwoju ludzkości.
[...]
Dla nadczłowieka w tym rozumieniu
jest to potrzeba życia poświęcać się, a ten ustawiczny ciąg poświęceń,
bynajmniej zaś nie walka bezustanna o byt, jak sądził Marks,
stanowi najgłębszą treść dziejów. Prawdziwi ci bohaterowie nagrodę
najpełniejszą znajdują nie w spóźnionej i niepełnej wdzięczności
ludzkiej, ale w samym dokonaniu swych czynów. Nie spełniać ich
nie mogą, jak nie może nie przebić powłoki ziemi roślina, której ziarno
tkwi w jej wnętrzu. Nie dla czyich pochwał czy zachwytów snobów
następnej a choćby współczesnej generacji czynili, czynią i czynić
będą to, czego chluba i odblask, owoce i skutki płyną na
rzecz wszystkich.
Czynią, bo muszą, bo nie czynić lub
czynić inaczej nie mogliby. A może wielkimi są tylko w pewnych
dziedzinach, a członkami masy w innych i stąd tym większa
ich tęsknota za solidarnością, którą okazują innym, pośledniejszym
od siebie, ale której i pragną dla siebie, równie ułomni i słabi
w jednym, jak potężni i wielcy w innym kierunku? To,
co odczuwają ludzie o wygórowanej wrażliwości, wyjątkowo zdolni
i szlachetni, z czasem zrozumieć winien i tym się przejąć
wykształcony ogół, zrozumieć w szczególności, że jesteśmy odpowiedzialni
za każdy występek i każde zło, któremu nie przeciwdziałaliśmy.
[...]
I tu tkwi zarazem najgłębsza filozoficzna
treść solidaryzmu.
Ponieważ jest on zgodny z ideą
chrześcijaństwa, a tym samym krępujący, więc wolnomyślny liberalizm
potępia go jako wymysł reakcji. Ponieważ zgodny jest również z rezultatem
nauk przyrodniczych, socjologii i filozofii, więc komuniści,
oceniający wartość wszystkich kierunków naukowych wedle ich ustosunkowania
do kanonów swej wiary: materializmu dziejowego i dyktatury proletariatu
- jak Lenin w gwałtownej swej polemice przeciw empiriokrytycyzmowi
- zachowują się wobec solidaryzmu podobnie, jak liberałowie. Ale równocześnie
ta zgodność solidaryzmu z wiarą i z nauką, dla zwolenników
tego kierunku może być tylko nowym pokrzepieniem, bo wzmocnieniem
jego szeregów.
Wszystko przez jednostkę, przez dziejowy
jej wysiłek, wyprzedzający wszelki zbiorowy, zorganizowany czyn, i wszystko
dla dobra publicznego w granicach zabezpieczenia warunków najwyższego
rozwoju jednostek. Wszystko na to, by nie tylko w wymarzonym
państwie platońskim, ale w rzeczywistości na czele wszystkich
państw, narodów i związków, stanąć mogli wszędzie najwybitniejsi,
najgłębsi i najbezinteresowniejsi 'nadludzie',
by innymi słowy, filozofowie zostali królami, skoro o wiele trudniej
przerobić królów na filozofów.
***
Leopold Caro (1864 - 1939)
Ekonomista, myśliciel polityczny i działacz społeczny.
Urodził się 27 V 1864 r. we Lwowie. Studiował ekonomię
oraz prawo na uniwersytecie w Lipsku. Po powrocie do rodzinnego
Lwowa studiował również filozofię i obronił doktorat z zakresu
prawa. Przez wiele lat był wykładowcą ekonomii na Uniwersytecie Jana
Kazimierza, a w latach 1924 - 35 prowadził wykłady z zakresu
ekonomii oraz nauk społecznych na Politechnice Lwowskiej. Był aktywnym
członkiem Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego. Swoje prace publikował
w wielu czasopismach, współpracował z Czasopismem
Prawniczym i Ekonomicznym, Przeglądem
Powszechnym oraz Ateneum
Kapłańskim. W 1932 r. został powołany na stanowisko
wiceprzewodniczącego Rady Społecznej przy Prymasie Polski. Caro
uznawany jest za prekursora solidaryzmu chrześcijańskiego na ziemiach
polskich. Wielki wpływ wywarły na niego koncepcje K. Gide,
T. Carlyle, L. Bourgeois i J.
Ruskina, faktyczną podstawą jego systemu było jednak przede
wszystkim nauczanie społeczne Kościoła. Zmarł 8 II 1939 r.
we Lwowie.
Główne prace: Der Wucher, Leipzig 1893; Studia Społeczne, Kraków 1908; Socjologia, Lwów 1912; Problemy skarbowe państwa polskiego, Kraków
1919; Równomierność świadczeń
w ustawodawstwie, Warszawa 1920; Ku
nowej Polsce, Lwów 1923; Zasady
ekonomii społecznej, Lwów 1923; Myśli
Japończyka o Polsce, Lwów 1927; Solidaryzm
- jego zasady dzieje i zastosowania, Lwów 1931.