Kraków, 1928
Podobne objawy
wskazują na podobne przyczyny. Jak dziś, tak i wówczas umysły zastanawiają się
nad świeżymi jeszcze doświadczeniami, wrażeniami, skutkami, nad pamiętnymi
jeszcze przyczynami wielkich rewolucji; jak wówczas, tak i dziś dostrzegamy
i czujemy dotkliwie następstwa wielkich wojen, następstwa wysoce złożone,
objawiające się sposobami nieraz, wprost przeciwnymi, ale zawsze psychicznie
wstrząsającymi; jak wówczas tak i dziś stoimy wobec
zaostrzonej kwestii społecznej; jak wówczas tak i dziś widzimy oto, jak się
całe życie wylewa poza bulwary dotychczasowych obyczajów, nastrojów, ustrojów –
ale niewiadomo nam, czy uda się na czas wytworzyć nowe łożyska, czy się ten
wylew żywiołów nie ukończy zniszczeniem dziejowego dorobku. Pod tym zresztą
ostatnim względem jesteśmy w położeniu duchowym gorszym, niż ludzie sprzed
wieku. Oni patrzyli na kryzys kultury z owym wielkim romantycznym optymizmem,
z wiarą na wpół mistyczną, w konieczność postępu; dla nas te pojęcia i to
zaufanie są już naiwnością przekroczoną.
Przenieśmy się myślą
do któregoś z krajów, gdzie w wieku XIX nastąpił intensywny rozwój wielkiego
przemysłu; uprzytomnijmy sobie dolę ówczesnego robotnika; uprzytomnijmy sobie
zarazem sytuację moralną w ówczesnych warunkach człowieka na serio
chrześcijańskiego. W latach czterdziestych ub. w. rząd angielski przeprowadził
po kopalniach ankietę, z której wynika, że dzieci pracowały pod ziemią po 11,
12, 13, 14 godzin na dobę, że pracowały dzieci częstokroć poniżej 5 lat życia,
a nawet zdarzało się, że dziecko 3-letnie, cały dzień siedząc pod ziemią,
otwierało drzwi i zamykało je za przejeżdżającymi wózkami. I któż wobec
takich faktów będzie śmiał jeszcze twierdzić, że nastroje i ruchy rewolucyjne
w. XIX są do przypisania wyłącznie spiskom ludzi zaprzysiężonych przeciwko
chrześcijaństwu?!...
Od tego czasu zmieniło
się niepomiernie wiele na lepsze. Rozwinęła się i rozrosła myśl
chrześcijańsko-społeczna; katolicyzm socjalny, zachęcony z miejsca najbardziej
autorytatywnego, dokonywa nie tylko znacznej pracy myślowej, lecz i tworzy
gdzieniegdzie potężne zrzeszenia zawodowe i polityczne; a równocześnie wiele
się składa powodów na to, że warstwa robotnicza uzyskuje ustawodawstwo
socjalne, poprawę bytu, niekiedy nawet bardzo znaczną, tak iż – nieliczne
zresztą – kategorie robotników kwalifikowanych zaliczają się do warstw żyjących
dostatnio.
Nie potrzeba
wyjaśniać, dlaczego tak jest – nie potrzeba wspominać niezliczoną ilość
zdarzeń, których sumienie przyjąć nie może: wystarczyłoby tylko wskazać na to,
że w wielu krajach płaca przeciętna robotnika jest de facto głodową;
ale nie miejsce tu na wędrówkę choćby pobieżną po gehennie życia wewnątrz
„chrześcijańskiej cywilizacji”. Dość zaznaczyć, że z punktu widzenia moralnego
pojęcie „kwestii społecznej” ma sens absolutnie zrozumiały: bo to jest sprawa
nie między człowiekiem a jego metafizycznym przeznaczeniem, nie między człowiekiem
a przyrodą pozaludzką, ale między człowieczeństwem a przyrodą w ludzkości.
I wszelkie eternizowanie tej kwestii na temat „odwiecznego losu ludzkiego”
itp. jest tylko mizernym oszukaństwem.
I na ten zarzut
przeciw wysuwaniu kwestii społecznej na miejsce czołowe myśli socjologicznej
odpowiedzieć łatwo: Jeśliby nawet kwestia socjalna była tylko kwestią
techniczno-produkcyjną, kwestią wyżywienia społeczeństwa pojętego tu jako całość,
to jeszcze pytanie, czy właśnie od ustroju socjalnego nie zależy wydajność
gospodarki społecznej, skuteczność i celowość produkcji? Wszak na ten
właśnie punkt nacisk kładą reformatorowie społeczni, jak np. wspomniani już St.
Simoniści, którzy dowodzą, że przy obecnym ustroju własnościowym wiele zdolności
ludzkich i wiele kapitału marnuje się bezużytecznie, zamiast służyć
wytwarzaniu dóbr pożytecznych dla ogółu.
Wynika stąd jeden
wniosek: rewolucja nie jest zasadniczo niczym fatalnym, niezbędnym; ale to o
tyle tylko, o ile warstwy przodownicze nierewolucyjne, istotę fermentacji społecznej
pojąwszy, same staną na czele ludu, aby ewolucji społecznej nadać odpowiednie
tempo i kierunek.
*
Ludzie przeszli wojnę
i wynieśli z niej wiele samopoczucia, odwagi, skłonności do ryzyka;
proletariusz dzisiejszy to nie zahukany, nieśmiały prostaczek, „całujrączka”
sprzed lat; to człowiek, który miał w ręku karabin, strzelał do ludzi, do
którego wódz w rozkazie dziennym zwracał się z zaufaniem i szacunkiem;
takie rzeczy olbrzymie zmieniają psychikę ludzi. Dalej: jeśli dziś widzimy taki
pęd do wykwintnego wyglądu, komfortu, zbytku, to rolę swą grają tu pobudki nie
tylko niskie i niezdrowe, lecz i bardzo uprawnione. Pragnienie życia
ładniejszego, schludniejszego, weselszego, obudzone masowo, jest przejawem
wzrastającej tężyzny i jest samo w sobie społecznie pożądane. Pragnienie to
napotyka jednak i na zapory zbyt twarde i na wpływy, które je wypaczają.
Zaporami są tu: powszechne zubożenie, bezrobocie, powojenna depresja gospodarcza.
Wpływami szkodliwymi – widok jaskrawy powojennego wyuzdania, gruby i
egoistyczny przykład warstwy wojennych dorobkiewiczów – tej samej warstwy,
która już ongiś, za Wielkiej Rewolucji, wywołała przeciw sobie pierwszy
rewolucyjny zorganizowany atak stanu czwartego – wreszcie organizacja
wszelakiego rodzaju pokusy, na wielką skalę podjęta, oraz propaganda
przewrotowa.
Pamiętajmy, co
inteligent, który z tym straszliwym kontrastem wyuzdania i nędzy pogodzić się
w swym sumieniu nie może – co inteligent ów ma w sobie uodporniającego go wobec
idei komunistycznej: posiada – o ile posiada! – stanowy instynkt
samozachowawczy, który ostrzega go przed żywiołami przyczajonej nienawiści do
„białorączków”; ma całokształt tradycji kulturalnych, których nie chce dać na
pastwę brutalnemu i płaskiemu materializmowi bolszewików; ma wiedzę
o fikcyjnych, nieosiągalnych zamiarach komunizmu; coś wie i ma coś do
stracenia. Cóż wie i co ma do stracenia tamten?!
Sytuacja mimo to nie jest wcale jeszcze
rozpaczliwa. Kto zna lud polski, kto go ogląda przy jego pracy niezmordowanej
na wsi, kto go widział w armii zaborczej, np. w najpodlejszym
z państw, Austrii – ten wie, że cechami naszej rasy są lojalność
i cierpliwość. Dobrym, szczerym słowem, postawą przyjazną a uczciwą nasz
prosty człowiek w swej masie da się łatwo zorganizować i prowadzić ku sprawom
mężnym. Dzięki rozmaitym innym okolicznościom, ale przede wszystkim dzięki
rasowym cnotom naszego materiału społecznego, mamy jeszcze trochę czasu, aby
stworzyć warunek przeciwrewolucyjny: ewolucję społeczną przyspieszyć tak, aby
zarzewie przewrotu, zanim wybuchnie, wypaliło się w duszach, a wysoka
temperatura tego procesu użytą została na działalność i dla kultury narodowej w
ogóle i dla warstw uboższych w szczególności zbawienną.
którzy
do wspólnego omówienia nadają się ze względu na wiele rysów wspólnych,
a przede wszystkim na wyrażoną przez obu tęsknotę za duchem wieków
średnich – w czym przypominają, jak widzieliśmy, socjalistycznych uczniów St.
Simona.
2.
Berdjajew kocha
renesans, w nim bowiem działał nadmiar sił twórczych, niezbędny do wytwarzania
wyższej kultury, nadmiar, który renesansowi nadawał piętno arystokratyczne.
W renesansie człowiek obok wiary w siłę wyższą, wiary w Łaskę, uprawnił
własne przyrodzone siły i oto synteza ta wydała pełnię prawdziwie
humanistycznej kultury. Z biegiem jednak czasu to zaufanie człowieka do
samego siebie zniwelowało moment towarzyszący mu w renesansie: moment
religijny. Tak działo się w dobie oświecenia; a wreszcie humanizm ten,
teraz już antyreligijny, przechodzi swój punkt szczytowy i załamuje się w
sobie; i oto jesteśmy dziś świadkami, jak humanizm zanika na rzecz mechanizmu:
ideałem przestaje być osobistość ludzka, a stają się nim nieosobowe,
schematyczne formy. „Maszyna przez renesans przygotowana zabiła renesans”.
Widzimy to w sztuce, a mianowicie w kubizmie, który piękno postaci ludzkiej
rozkłada na geometryczne figury, w poezji futurystycznej, która zamiast mówić
o duszy ludzkiej, daje, chaotyczne strzępy życia, jakby jakieś ogłoszenia z
gazet, widzimy w filozofii pod postacią predominacji czysto formalnych
zagadnień poznania, widzimy to w teozofii współczesnej, a wreszcie
w komunizmie, demokracji, kapitalizmie. Wszędzie na miejsce człowieka z
własnym obliczem występuje beztwarzowe widmo zbiorowości.
Ale ten świat
dotychczasowy, świat niewiary w jakąkolwiek prawdę ugruntowaną w samym
bycie, świat ideałów czysto formalnych, świat bez żadnej, jak się Berdjajew
wyraża, „substancji”, ginie już i oto pogrążamy się w czas prawdopodobnie
wielkich katastrof i walk, czas mroczny, ale czas, kiedy gwiazdy ujrzymy na
niebie, kiedy poczną ludzie dostrzegać metafizyczny sens bytu, kiedy
otrząsnąwszy się z tak znamiennego dla epoki nowożytnej, demokratyczno-liberalnej,
sceptycyzmu, zapragną realizować w życiu swym ideały ściśle określone.
Zbliżają się nowe wieki średnie, tym do ubiegłych podobne, że, jak wówczas,
społeczeństwo chrześcijańskie zapragnie wzmocnić swą więź, aby stawić czoło
siłom barbarzyńskim, przeciwchrześcijańskim.
Komunizm jest odwrotnością
humanizmu, jest uniwersalizmem kwantytatywnym, połączyć chce ludzkość w imię
nie jakości wyższych życia duchowego, ale dla ubóstwianej przez się pracy
materialnej, a przez to prowadzi do „społecznej entropii”, tj. do rozproszenia się twórczej
energii duchowej; komunizm odziedziczył po kapitalizmie jego ateizm i w imię
ateizmu dławiąc wolność sumienia, jest teokracją na wywrót, jest, jak Berdjajew
powiada, „satanokracją”. Ale komunizm – w przeciwieństwie do demokracji
czysto formalnej, demokracji, w której wcale powiedzianym nie jest, jak ma być
w konkretnych sprawach zorganizowane życie – gospodarcze, religijne itd., –
komunizm jest substancjalny, on wie, czego chce, nie zdaje się obojętnie na falowanie
myśli ludowej, ale, przeciwnie, chce ją sam poprowadzić ku określonym celom. A
dalej, komunizm, występując jako „teokracją na wywrót”, zwalczając religijny
pogląd na świat i sprawę tę stawiając na ostrzu miecza, jest już wyrazem
przesilenia się sceptycznej, a metafizycznej atmosfery liberalistycznej. Teraz
już nie będzie można żyć w dotychczasowej obojętności wobec spraw wiary, trzeba
będzie albo chrystianizm zwalczać, albo ująć go na serio całą duszą – „trzeba
się będzie oświadczyć za Bogiem albo za diabłem”. I to będzie właśnie rys
„średniowieczny”.
Trzeba zrobić wybór,
nalega Berdjajew, trzeba się zdecydować, w co naprawdę chcemy wierzyć, jak
naprawdę urządzić chcemy życie. Skoro demokracja jest tylko wolnością wyboru,
a nie samym jeszcze wyborem, skoro odrzucimy socjalizm, żyjący duchowo na
koszt przeżytej kultury burżuazyjnej z jej racjonalistycznym
oświeceniem, to cóż nam pozostaje? Berdjajew
odpowiada: Teokracja. Od razu jednak uświadamia
sobie, że teokracja nowych wieków średnich nie może naśladować teokracji dawnej: duch
ludzki nie powróci już nigdy do czasów wiary pod przymusem, wiary wyciskanej
środkami zewnętrznymi. Duchowi ludzkiemu nie
wystarczy też religijność dawna, religijność zadawalająca się w znacznej mierze
symbolami i religijność czysto indywidualna. Religia przejawić się musi substancjalnie, w całym i prawdziwym życiu, musi
to życie faktycznie przerobić, musi też oprócz ideału doskonałości osobistej
postawić ideał stosunków chrześcijańskich w dziedzinie polityki społecznej i
międzynarodowej. Dla nas, Polaków, to wołanie rosyjskiego wygnańca nie jest
niczym nowym: budzi nam echa z przed lat ośmdziesięciu paru, kiedy to z
paryskiej mównicy rozlegał się głos polskiego wygnańca, głos jak trzaskanie
pioruna ponad wszystkimi pseudo nowożytnej Europy...
Takim szerokim gestem
politycznego pesymizmu, takim tonem katastroficznym rzecz swą kończy
myśliciel rosyjski; toteż i współczucie nasze z myślą jego nie będzie towarzyszyć
jej aż do końca; my bowiem mamy jeszcze bądź co bądź cokolwiek... do stracenia.
3.
Otmar Spann jest znanym autorem teorii „uniwersalizmu”,
przeciwstawionego indywidualizmowi, jako jedyna kulturalnie i społecznie
twórcza zasada. Można mieć wątpliwości co do metodologicznego uzasadniania
przez Spanna uniwersalizmu; jednakże mimo zakwestionowania logicznych jego
założeń można się w znacznym dość zakresie pisać na jego socjologiczne, praktyczne
wnioski. Dla celu niniejszego wystarczy rozróżnienie między indywidualizmem a
uniwersalizmem streścić najkrócej: Ideałem indywidualisty jest wolność,
uniwersalisty – sprawiedliwość. Indywidualista pragnie jak najbardziej
umniejszyć ingerencję państwową i w ogóle społeczną w życiu jednostki,
uniwersalista warunki rozwoju duchowego widząc przede wszystkim we współżyciu
jednostek, pragnie jak najszerszej ingerencji społecznej, przy czym za zadanie
jej wyznacza czuwać nad tym, ażeby każdy w stosunku do całości wypełnić
mógł te wszystkie zadania, do których jest z natury uzdolniony czyli po prostu, ażeby energia
każdego użytą została we właściwy sposób.
W ustroju stanowym jednostka wchodzi
w związek z całością państwową nie bezpośrednio, jak w atomistycznym,
indywidualistycznym ustroju demokratycznym, lecz pośrednio, poprzez swą organizację
stanową – a to z racji wypełniania pewnej funkcji społecznej.
a nie przeszkadza mu wcale, jak obaczymy, być skrajnym niemieckim
imperialistą i szowinistą rasowym. Przeciw demokracji i parlamentaryzmowi
główne zarzuty wytacza w imię zasady rzeczoznawstwa. A wreszcie – bliżej
nieco temu się przypatrzmy – mówi o kapitalizmie.
Kapitalizm pod
względem ustrojowo-politycznym wspiera się na bezwzględnej wolności
politycznej. Natomiast zasada równości jest w ustroju tym –
kapitalistyczno-demokratycznym – tylko nominalna. Kapitalista i robotnik są
bowiem w położeniu zasadniczo nierównym: kapitalista ma już teraz dobra,
robotnik ma je dopiero w przyszłości – gdy zapracuje na nie; stąd przy
zawieraniu układu pracy kapitalista jest w położeniu zasadniczo lepszym: on
może czekać jakiś czas, gdy robotnik czekać nie może, bo będzie głodował. Podobnie
w lepszym jest położeniu kapitalista w stosunku do konsumenta. (Mąkę można
magazynować długo, bez chleba obejść się nie można). Spann podnosi, że
kapitalizm jest gospodarczym machiawelizmem, tzn. tym skrajnym kierunkiem indywidualistycznym,
który uznaje, że jednostka silna nie jest wobec słabszych skrępowana żadnymi
ograniczeniami moralnymi; porównuje nawet kapitalizm z owym krwiożerczym
indywidualizmem, który – w czasach renesansu – umiał osób niewygodnych
pozbywać się skrytobójczo...
Kryzys ustroju
kapitalistycznego jest więc kryzysem duchowym; jeśli kryzys ten ma się
skierować zbawiennie, to musi nastąpić przełamanie się poglądu na świat
indywidualistycznego, który człowieka czyni metafizycznie samotnym i który
wyzwala jednostkę spod wewnętrznego, moralnego przymusu oglądania się na
wymogi zbiorowych całości. Skoro zaś, w danym wypadku, idzie o sferę
gospodarczą, to nastąpić musi przełamanie indywidualistycznego poglądu na
własność.
Z tego założenia
podstawowego wynika już zasada ograniczeń wolności gospodarczej właściciela
kapitału, a to w dwu kierunkach: 1) negatywnym, uniemożliwiającym użycie
kapitału w sposób społecznie niepożądany, 2) pozytywnym, skierowującym
kapitał ku działalności pożytecznej.
Przede wszystkim
jednak racjonalizacji produkcji spodziewa się Spann od polityki gospodarczej
cechowej. I tu dotykamy kwestii organizacji gospodarczej, którą autor Prawdziwego
państwa wyobraża sobie jako cały szereg związków zawodowych, pionowych
i poziomych; elementem jej jest cech, składający się znowu ze związku
pracodawców i pracobiorców. Ustrój ten (jak widać, pomysł podobny do
późniejszej faszystowskiej „karty pracy”), którego uwieńczeniem byłby parlamentaryzm
gospodarczy, przejmie na siebie regulację produkcji (w znaczeniu tak
kwantytatywnym jak i kwalitatywnym) i zbytu, oraz przemysłowe ustawodawstwo,
sądownictwo, szkolnictwo, administrację (np. sprawy celne) itp.
Podobnie za pomocą
ustroju korporatywnego miałyby być regulowane i inne sprawy cywilizacji
narodowej, więc wychowawcze, higieny społecznej itd. Zasadą myśli stanowej
jest, aby o każdej kwestii decydowali „najlepsi”, więc ci, którzy się na niej
najlepiej znają, najwybitniejsi z danego działu fachowcy. Powstaje cały szereg
korporacji fachowych, decydujących w danych sprawach. Spann bliżej nie zajmuje
się kwestią urządzenia rzeczoznawczych rad naczelnych, ale zdaje się, że
pragnie, by skład ich ustalał się drogą wyborów pośrednich w odnośnych
związkach zawodowych: „Już nie bezrozumne, nieoświecone masy wybierają sobie
przewodników, lecz przewodnicy różnorako zróżnicowanych mas i związki
wybierają sobie przewodników wyższych”. Należy więc wyobrazić sobie, że np.
nauczyciele w swoich związkach zawodowych wybierają delegatów do rady
naczelnej, decydującej w sprawach wychowania itp. W ten sposób każdy
wybiera tych, których najlepiej zna, a następnie o wyborze decydują w znacznie
wyższej niż obecnie mierze względy czysto rzeczowe. Dyskusja ideowa
przeniosłaby się na tereny o wiele bardziej konkretne, bardziej „substancjalne”
(żeby użyć tu wyrażenia Berdjajewa), ideowe. Spann spodziewa się, że tym sposobem
życie nabrałoby wyższego napięcia rzeczowego i czystości, pozbyłoby się
rozmaitych względów ubocznych oraz wywikłałoby się z interesów gospodarczych,
które otrzymałyby swe łożysko, łożysko parlamentaryzmu gospodarczego.
Tu przychodzi z pomocą
pojęcie osobnego stanu, stanu politycznego, któryby przedstawiał myśl o
całości, wkraczał regulatywnie i równoważąco, przeciwdziałał środkami ustawodawczymi
i odpowiednią organizacją wychowania
– niebezpieczeństwu zesztywnienia i zacieśnienia kastowego tego
ustroju.
Ogółem biorąc, autor Prawdziwego
państwa ma nadzieję, że w ustroju stanowym w miejsce demagogii wejdzie
rzeczoznawstwo; że miejsce nieokiełznanych instynktów walki o byt zajmą uczucia
lojalności, solidarności, obowiązku społecznego; że życie duchowe, myśl
filozoficzna, nauka i sztuka znajdą potężniejszy rezonans u publiczności,
której duch będzie czystszy i mniej zmaterializowany – „powstanie tysiące
uniwersytetów ludowych, ośrodków i związków kulturalnych, i każdy, kto
duchowym słowem zechce mówić do tłumu, znajdzie swoich słuchaczy”; pozostanie –
w przeciwieństwie do komunizmu – wiele miejsca dla natur czynnych, pełnych
inicjatywy gospodarczej, ale zarazem i ludzie o naturach spokojniejszych
znajdą bezpieczne schronienie; takie cnoty, jak bezinteresowność, uduchowienie,
otrzymają opiekę, człowiek o życiu zwróconym bardziej ku sprawom ducha
narażony nie będzie na wyrzucenie z siodła; robotnik nie będzie czuł się li
tylko narzędziem w ręku kapitalisty, narzędziem, które każdej chwili odrzucone
być może i zastąpione dogodniejszym. Owszem, robotnik biorący w miarę swej
inteligencji mniejszy lub większy udział w sprawach cechu, czujący nad
sobą stałą opiekę swego stanu od kołyski do starości, mający – z uwagi na
spodziewany rozwój rzemiosła – więcej niż obecnie nadziei założenia własnego
warsztatu, względnie – to znowu wbrew komunizmowi – osiągnięcia stanowiska
majstra w większych, ale w każdym razie nie tak jak przy komunistycznej gospodarce
zcentralizowanych warsztatach – robotnik taki – który ponadto może, podobnie
jak w średniowieczu, w cechu swym znajdzie środowisko życia towarzyskiego i
duchowego – będzie zadowolonym obywatelem narodu; wreszcie spodziewać się
należy, że powrócą owe piękne wyroby cechowe dawnych wieków, które tak
podziwiamy za ich rzetelność, trwałość, ozdobność, za to, że w nich czujemy
twórczą duszę ludzką. Ustrój stanowy ma na celu pogłębienie życia duchowego
przez uspokojenie człowieka pod względem materialnym, przez założenie
hierarchii, która by pracę i rozwój jednostek organizowała, nadzorowała,
pobudzała. Autor nasz nie przeocza, że ustrój ten nie miałby tego rozmachu
gospodarczego, co kapitalistyczny; ale na to trzeba się zgodzić: kto akcentuje
sprawy ducha, ten musi cośkolwiek stracić w sprawach doczesnych – i na
odwrót; taką jest „złota waga historii”. Życie to byłoby uboższe
i surowsze, ale za to cieplejsze, pewniejsze, bezpieczniejsze.
4.
Ja pragnę podkreślić
te właśnie momenty. Jeśli faktycznie łatwo czynić parlamentaryzmowi zarzuty
prowadzenia się niepoważnego i nietwórczego – (wystarczy choćby przypomnieć
okazowy pod tym względem parlament b. Austrii) – jeśli bezwzględnie słusznym
jest twierdzenie, że prawdziwie składne funkcjonowanie życia społecznego wymaga
wywyższenia ustrojowo-politycznego czynników kompetencji, – to z drugiej strony
każdy trzeźwy i uważny obserwator życia przyznać musi, że na hasła walki bezwzględnej
z parlamentaryzmem i poniżania go idą przede wszystkim żywioły politycznie
niewyrobione, ci wszyscy, którym poczucie udziału w życiu politycznym jest
niepotrzebne, którzy nie noszą w sobie woli, istotnej dla nowożytnej
świadomości narodowej, woli kształtowania osobiście losów narodu. Poniżanie
parlamentaryzmu odbywa się na koszt wychowania narodowego.
W jakiż jednak sposób przyspieszyć ewolucję
społeczną, w jakiż sposób od tej „wolności wyboru”, którą, jak Berdjajew
powiada, jest demokracja (parlamentarna) – przejść do samego wyboru, do nowego
kształtowania życia w jakiś konkretny i śmiały sposób, zacząć realizować ideał
„demotyczny”, ideał dobra ludu, bez demagogicznych, ultraegalitarnych
i ultraliberalnych naiwności i zachcianek? Czy jednak parlamentaryzm
dla jakichś gruntowniejszych, a przy tym ściśle obiektyw-nie, racjonalnie
pomyślanych wkroczeń w życie, nie okaże się machiną zbyt ociężałą i
nieskładną? Bardzo to prawdopodobne. Czyżby zatem, znowu z Berdjajewem,
należało się puścić na wzgardę dla wszelakich „jurydyczno-formalnych przesądów”
o obejmowaniu władzy? Nie ulega wątpliwości, że tym sposobem wrócilibyśmy de
facto do „wieków średnich”, do wczesnych wieków średnich, do owej epoki
tworzenia się państw, dynastii i klas społecznych drogą najazdu...
Berdjajewowi, który szczyci się tym, że należy do narodu, któremu nigdy na
żadnych europejskich formach prawnych nie zależało, taki obraz chaosu może nie
być wstrętny; ale nas, zachodnich Europejczyków obowiązuje pewien, że tak
powiem, „konserwatyzm morfologiczny”, poczucie, że życie cywilizowane jest
strukturą tak misterną i kosztowną, iż między wszelkimi zmianami, choćby nawet
w zamierzeniach swych daleko sięgającymi, a aktualnymi procesami
psychosocjalnymi zachodzić musi koniecznie stosunek ciągłości. To też i w danym
wypadku, jeśliby nawet w zanadrzu jakiejś myśli społecznej prawdziwie żarliwej,
a przeto i zrozumiale niecierpliwej, zjawiła się myśl o dyktaturze, to
jednak konserwatyzm morfologiczny wymaga, aby myśl ta nie godziła w proces
wytwarzania się świadomości obywatelskiej, proces, posługujący się ustrojem
demokratyczno-parlamentarnym. Zagadnienie to bardzo skomplikowane, a postawa
taka niewątpliwie mniej efektowna, ale i mniej tania, niż łatwe rzucanie pod
adresem parlamentu obelg, jak np., u Spanna: Schwatzbude... Gdzieżby
się, w razie nagłego utrącenia lub wyjałowienia parlamentaryzmu,
wypowiedziały wszystkie fermenty społeczne, wszystkie te słuszne czy niesłuszne
niezadowolenia? To wszystko poszłoby w głąb, pod ziemię, i bylibyśmy bliżsi
przewrotu niż obecnie. Bylibyśmy tym bliżsi, że zarazem wzrosłaby ilość
bezprawi urzędowych... Wszak skłonność do bezprawia to arcyludzka rzecz i
wybucha za każdym razem, gdy zbraknie zapór.
*
Najbardziej znamienną
cechę omówionych poglądów stanowi myśl solidarystyczna, korporatywna, którą
jest umysłowość współczesna przesiąknięta. Nietrudno byłoby wyszukać cały
szereg analogii, począwszy od syndykalizmu rewolucyjnego na lewo, poprzez
kierunki socjalno-nacjonalistyczne, aż do katolicyzmu społecznego na
prawo. I tak np. czytelnik, który zna Code social katolicki, zauważyć
musiał u Spanna podobieństwo pojęć własności, stanu, korporacji, zbiorowego
układu pracy.
Na jedną z analogii, a mianowicie z kierunkiem myślowym z przed wieku, z St.
Simonizmem, zwracałem kilkakrotnie uwagę – a to celem podkreślenia, na którym
mi szczególnie zależy, że pomysły reformy społecznej, nawet radykalne, wcale
nie koniecznie iść muszą w parze z ideologią demagogiczną, egalitaryzmem
za wszelką cenę, z materializmem filozoficznym.
Idzie bowiem o to,
żeby znieść owo głębokie osamotnienie, w jakiem żyjemy, owo nowożytne,
atomistyczne rozproszenie społeczne – osamotnienie i rozproszenie w grozie
całej występujące zawsze wtedy, gdy człowiek został przez los zwyciężony –
osamotnienie i rozproszenie tym potworniejsze, że za tło służy mu
cywilizacja, która się zowie „chrześcijańską”. Należy więc wytworzyć naokoło
człowieka, znacznie gęstszą, tęższą i trwalszą niż obecnie tkań społeczną,
która by podtrzymywała go fizycznie i moralnie. Co nie da się uczynić bez
przeparcia w ustroju społecznym zasad hierarchii i rzeczoznawstwa,
w ustroju gospodarczym idei własności, jako urzędu narodowego, w ustroju
moralnym ideału ścisłej solidarności społecznej – te zaś wszystkie intencje
rozmachu prawdziwie bohaterskiego, prawdziwie dziejowego, treści nabiorą
dopiero wraz z wielkim ożywieniem, wielkim „na serio” życia religijnego. I to
– wraz z zastrzeżeniami politycznymi poprzednimi – byłaby całkiem nowa,
najpojemniejsza, wspólna platforma moralna dla tych wszystkich, którzy kryzys
współczesny śledzą z współczuciem i niepokojem, ale bez pesymizmu w stosunku
do samozachowawczych wartości naszej antyczno-chrześcijańskiej,
obywatelsko-religijnej cywilizacji.
*
Jeszcze jeden moment u O. Spanna zasługuje na
podniesienie. Jest on, jak już zaznaczyłem, imperialistą i szowinistą
niemieckim, Słowian uważa za mniej wartościowych, obiecuje sobie rewanż
niemiecki, a nawet mówi o imperium, w skład którego Polska, Czechy itd.
wchodziłyby jako posiadłości lenne – i właśnie koncepcja „prawdziwego państwa”
ma na celu związać Niemców intymniej, uspokoić ich społecznie, aby dodać im sił
do porachowania się z resztą Europy. Tak ostatecznie wygląda u tego Niemca
tęskno-romantyczne spojrzenie w zaciszny, bogobojny świat średniowiecznych
cechów... I kto pojmie wyraźnie i wnikliwie, że w dziejach wszystko jeszcze
może się powtórzyć aż do niewoli osobistej włącznie – ten zachcianek
najezdniczych takiego niemieckiego profesora – idealisty lekceważyć sobie nie
będzie. Niechaj raczej będą one ostrzeżeniem dla nas, że myśl nasza i działanie
nasze muszą iść niechybnie krok w krok z tempem kryzysu, bo każde opóźnienie
cywilizacyjne stawia nas jeszcze słabszymi wobec wroga jeszcze silniejszego.
Straszliwym jest zewłok czasu, który mija jako czas pusty.