(fragmenty, praca wydana w 1927 r.)
ROZDZIAŁ PIERWSZY
POLITYCZNE SKUTKI SPADKU ZŁOTEGO
Komendant Józef Piłsudski już w czasie wojny, w latach 1914-1918, władał
niepodzielnie sercem i uczuciami wielkiej liczby Polaków. Rada Regencyjna
orędziem z 11 listopada 1918 r. przekazała pełnię władzy nieograniczonej
"Brygadierowi Józefowi Piłsudskiemu", który obowiązki "Naczelnika Państwa"
sprawował bez przerwy aż do 14 grudnia 1922 r. Tego dnia złożył władzę
w ręce nowo obranego Prezydenta Rzeczpospolitej, ś. p. Gabriela Narutowicza.
Zarówno ś. p. Narutowicz, jak niemniej p. Stanisław Wojciechowski byli
kandydatami, których wybór na prezydenta Marszałek popierał. Prezydent
Wojciechowski z końcem grudnia 1922 r. za aprobatą Marszałka zatwierdził
gabinet urzędniczy pod przewodnictwem ówczesnego szefa sztabu generalnego,
Władysława Sikorskiego, powołany do rządów 16 grudnia 1922 r. przez
Marszałka Sejmu, p. Rataja, pełniącego zastępczo funkcje prezydenta
Rzeczypospolitej z powodu zamordowania ś. p. Narutowicza. Marszałek
Piłsudski objął obowiązki szefa sztabu.
Około l maja 1923 r. dochodzi do skutku "pakt lanckoroński" między prawicą
a ludowcami - wobec czego podaje się do dymisji gabinet urzędniczy generała
Sikorskiego, a z końcem maja obejmuje rządy "centropraw". Powstaje gabinet
parlamentarny, a stanowisko premiera obejmuje p. Witos - po raz drugi
w dziejach Polski. Marszałek Piłsudski pozostawia wolne pole do popisu
nowym władcom. Ustępuje z wojska.
Usuwa się w cień w latach prezydowania w Radzie ministrów pp. Witosa
i Władysława Grabskiego. W dniu 13 listopada 1925 r. p. Władysław Grabski,
ówczesny prezydent Rady ministrów i minister skarbu, wniósł podanie
o dymisję. Z ta chwila Marszałek Piłsudski poczyna ponownie odgrywać
pierwszorzędną rolę w przebiegu wydarzeń.
Chcąc wyczerpać temat, musiałbym się cofnąć wstecz, do początków działania
Marszałka, a niemal wyczerpująco zobrazować całokształt dziejów odrodzonego
państwa polskiego. Zakreśliłem znacznie skromniejsze rozmiary mej
rozprawie. Mam zamiar ograniczyć się do próby wyjaśnienia ostatniego
konfliktu Marszałka z Sejmem, konfliktu, który skończył się objęciem
władzy przez Marszałka w roku 1926, przy czym chodzi mi przede wszystkim
o rolę sejmu w tym zatargu. Przedmiotem mych uwag będą ogólne warunki
rozwoju zdarzeń, a w jak najmniejszym tylko stopniu osobisty w nich
udział Marszałka. Nasuwa się od razu pytanie, czy stawiając w ten sposób
problem, nie pominąłem czynnika rozstrzygającego? Także tego pytania
nie mam zamiaru rozpatrywać w toku mych uwag.
Rzecz, którą obecnie ogłaszam, uważam za dalszy ciąg Pauperyzacji Polski
współczesnej, drukowanej po raz pierwszy w 1925 r. w zeszytach czerwcowym,
lipcowym i sierpniowym Przeglądu Współczesnego, która to rozprawa w
jesieni tego roku pojawiła się jako odbitka z Przegląda Współczesnego,
a w styczniu 1926 r. wyszła w nowym, rozszerzonym wydaniu. Objąłem w
tej pracy mym opowiadaniem stan rzeczy po koniec 1925 r. Obecnie zajmę
się głównie dwudziestoma następnymi miesiącami. W rozprawie p. t. Pauperyzacja
Polski i w innych moich publikacjach dowodziłem, że fatalna gospodarka
skarbowa pociągnęła za sobą inflację, a potem spadek wartości marki
i złotego. Próbowano wytłumaczyć spadek wartości marki i złotego innymi
przyczynami, a zwłaszcza stanem bilansu handlowego i spekulacją. Zwalczałem
te błędne i szkodliwe teorie. Tok wydarzeń oraz wywody przeciwników
umocniły mnie w poglądzie, że gospodarka skarbowa państwa była jedyna
istotną przyczyną spadku wartości marki i złotego i - tą drogą - zarazem
przyczyna ujemnego kształtowania się bilansu handlowego. Broszura, którą
obecnie ogłaszam, opiera się na tym założeniu, a jest zarazem pomyślana
jako dalsze uzasadnienie i rozwinięcie tego poglądu.
W rozprawie o "pauperyzacji" pisałem o ekonomicznych skutkach gospodarki
skarbowej rządu i sejmu. Dziś mam zamiar rozpatrywać polityczne następstwa
naszych błędów finansowych. Wadliwa gospodarka skarbowa doprowadziła
do zniżki złotego w drugiej połowie 1925 r., a spadek złotego wywołał
przewrót polityczny - oto temat moich wywodów.
Odzywały się nieraz głosy, przypisujące przewrót polityczny tajemniczym
wpływom masonów, w przejrzystym zamiarze ukrycia odpowiedzialności
za przebieg wydarzeń. Ten, komu naprawdę zależy na zrozumieniu przebiegu
wydarzeń, nie ma powodu uciekać się do mistycznych "wyjaśnień". Wystarczy
rozpatrywać podłoże finansowe, a wówczas związek wewnętrzny przebiegu
wydarzeń staje się całkiem oczywistym.
Szukanie klucza zagadki w gospodarce skarbowej nie jest niczym dziwnym,
wynika z istoty rzeczy. Stan skarbu jest przede wszystkim wyrazem interesów
państwa jako całości. Państwo żadnego ze swych zadań nie może spełniać
należycie, jeśli nie rozporządza odpowiednimi środkami, umożliwiającymi
pokrycie wydatków, złączonych przecież z każdą akcją podejmowaną przez
państwo. Żadna działalność państwa nie jest bezpłatna. Każda jest uwarunkowana
dostarczeniem funduszy przez ministra skarbu. Wszyscy ministrowie są
właściwie ministrami wydatkowania dochodów, dostarczonych im przez
ministra skarbu. Powodzenie każdego wysiłku państwowego jest - gdy brać
pod uwagę nieco dłuższe czasokresy - zależne od zasobności skarbu. Finansowych
niedomagań niepodobna na dłuższą metę zastąpić korzystną sprawnością
innych działów administracji państwowej. Korzystna sprawność innych
działów administracji jest zjawiskiem krótkotrwałym w państwie finansowo
lekkomyślnie zarządzanym. Natomiast, jeśli skarb jest zasobny, wówczas
łatwo naprawić niedomagania w innych działach administracji państwowej.
W broszurze Pauperyzacja Polski pisałem o ekonomicznych skutkach spadku
marki i złotego. Nadmieniłem jednak w rozdziale wstępnym, że inflacja
pociągnęła za sobą boleśniejsze od ekonomicznego zubożenie moralne.
Widoczne rozprężenie etyczne określiłem po części jako następstwo złej
gospodarki skarbowej, a nie wyłącznie jako przejaw wrodzonego Polakom
niskiego poziomu moralnego. Marszałek w pierwszej swej enuncjacji po
przewrocie nie uzasadniał go ani finansowo, ani ekonomicznie, ani politycznie.
Widział w nim jedynie przeciwstawienie się moralne tokowi wypadków:
"nie może być w państwie, gdy nie chce ono iść ku zgubie, za wiele nieprawości".
Przeciwnicy nazwali z przekąsem nowy stan rzeczy rządem sanacji moralnej.
Po zeszłorocznych wydarzeniach majowych nastąpiła, po części dzięki
przewrotowi, widoczna (nie przesądzam, czy trwała) poprawa stosunków
finansowych i ekonomicznych, wyrażająca się przede wszystkim w stabilizacji
waluty. Jestem przekonany, że wahania waluty mają ujemny wpływ moralny,
a jej stabilizacja wpływ dodatni, przez co oczywiście nie chcę powiedzieć,
że moralność jest wyłącznie odbiciem procesów finansowo - ekonomicznych.
Wiadomo przecież, że inflacja i jej leczenie jest uwarunkowane w poważnym
stopniu charakterem społeczeństwa, a więc jego moralnymi właściwościami.
Nowy rząd, stabilizując walutę, przyczynił się z pewnością w pewnej
mierze do uzdrowienia atmosfery moralnej. Zresztą sam fakt przewrotu
był przejawem sprawiedliwości dziejowej, bo usunął od władzy ludzi
odpowiedzialnych za spadek złotego.
Będę pisał: "przewrót majowy", a nie "rewolucja majowa". Wydarzenia
majowe były oczywiście rewolucją formalną, bo przecież były aktem samopomocy,
reforma ustroju politycznego, podjęta środkami ustawowo zabronionymi.
Rewolucja może być równocześnie formalną i materialną, albo tylko jedną
z nich. Rewolucją materialną, w przeciwstawieniu do ewolucji, nazywam
zmiany nagłe i znaczne. Na pierwszy rzut oka wypadki majowe są zmianą
daleko sięgającą i nagłą. Z pewnością są czymś więcej niż stopniową
ewolucją, albowiem doszło nie tylko do zmiany gabinetu, która początkowo
była pierwszym bezpośrednim celem podjętej akcji, ale nadto do usunięcia
Prezydenta, do rewizji Konstytucji, do przekształcenia dotychczasowego
stosunku sejmu do rządu, słowem, do zmiany ustroju politycznego.
Atoli nie należy zapominać, że polityka Marszałka po przewrocie jest
kompromisowa i wyczekująca, dzięki czemu sejm wkrótce odzyskał część
swych wpływów, nie odrzucił, ale przecież ścieśnił znacznie projektowaną
przez rząd rewizję Konstytucji. Po wtóre, wypadki nie rozwijały się
tak szybko, jakby się na pierwszy rzut oka wydawało. Już 14 listopada
1925 r. Marszałek skutecznie przeciwstawił się istniejącemu układowi
sił politycznych.
Rewolucją nazywam zmiany wielce radykalne, przewrotem zmiany mniej
daleko sięgające, pośrednie rozmiarami i znaczeniem w porównaniu z
rewolucyjnymi i ewolucyjnymi. Będę więc pisał "przewrót", a nie "rewolucja",
nie przywiązując zresztą do tej kwestii większego znaczenia.
Natomiast będę się starał silnie uwydatnić, że przewrót stał się początkiem
nowego okresu w dziejach odrodzonej państwowości polskiej. W czasie
od listopada 1918 do maja 1926 Polska przeżywa okres wypaczenia parlamentaryzmu,
złej gospodarki skarbowej, a niebezpieczeństwo popadnięcia w anarchię
lub w bolszewizm wisi w powietrzu. W maju 1926 nastąpiło ograniczenie
parlamentaryzmu, gospodarka skarbowa zerwała ostatecznie z klątwą inflacji,
wzmocnienie władzy wykonawczej zmniejszyło niebezpieczeństwo anarchii
i bolszewizmu.
W części pierwszej mej broszury podejmuję próbę zobrazowania dziejów
pierwszego okresu odrodzonej Polski; okres następny jest przedmiotem
części drugiej. Wyświetlenie związku procesów politycznych i finansowych
jest głównym celem mej pracy.
ROZDZIAŁ DRUGI
KONSTYTUCJA I WALUTA
Od listopada 1918 do lutego 1919 r. Marszałek Piłsudski, ówczesny Naczelnik
Państwa, łączył w swej osobie pełnię władzy wykonawczej i ustawodawczej.
Na zasadzie powszechnego, tajnego, równego, bezpośredniego i proporcjonalnego
prawa głosowania, przyznanego mężczyznom i kobietom, kazał przeprowadzić
wybory do Sejmu ustawodawczego (1919 - 1922), który nadać miał Polsce
konstytucje. Sejm "ustawodawczy" (powinien nazywać się konstytucyjnym,
lub konstytuantą) był parlamentem jednoizbowym. Nie istniał senat współdziałający
w ustawodawstwie. Sejm, którego posłowie byli wybrani postępowo i demokratycznie,
zawiódł oczekiwania jego twórcy. Marszałek w lutym 1919 r. złożył swa
władzę w ręce sejmu. Sejm wprawdzie wybrał go jednomyślnie Naczelnikiem
Państwa, ale równocześnie umniejszył niepomiernie jego władzę. Już w
tekście t. z w. Małej Konstytucji (20 lutego 1919 r.) Sejm ustawodawczy
zastrzegł, że będzie wydawał ustawy, ogłaszane w Dzienniku Ustaw, z
podpisem marszałka sejmu i ministrów, a więc bez podpisu Naczelnika
Państwa. Całkowita Konstytucja z 17 marca 1921 r., ogłoszona bez podpisu
Marszałka w Dzienniku Ustaw, utrzymała w mocy ograniczenie praw głowy
państwa. Gdy nowy sejm, wybrany w listopadzie na zasadzie tej Konstytucji,
w grudniu 1922 łącznie z senatem chciał wybrać prezydentem ustępującego
Naczelnika Państwa, Marszałek odmówił przyjęcia wyboru, co uzasadniał
zbyt szczupłym zakresem działania, wyznaczonym prezydentowi Rzeczpospolitej.
Nie chciał być prezydentem malowanym. To samo powtórzył, gdy 31 maja
1926 r. tenże sam, sejm łącznie z senatem wybrał go większością głosów
prezydentem Rzeczypospolitej. W liście, w którym zrzekł się wyboru,
przypomniał jednomyślność wyboru z lutego 1919 r. i określił ją jako
nieszczerą. Jest to wyraźna aluzja do równoczesnego okrojenia władzy
naczelnika państwa przez Konstytuantę.
Te przepisy Konstytucji za prezydentury p. Wojciechowskiego (1922-1926)
zaważyły na szali wypadków, natomiast inne zasadnicze postanowienia
Konstytucji nie weszły w życie, ponieważ żadne ze stronnictw sejmowych
nie było ożywione jej duchem. Przeszły do porządku dziennego nad opozycją
Marszałka przeciw Konstytucji, choć nie przywiązywały do niej wagi.
Sejm uchwalił Konstytucję marcową na zasadzie wniosków Komisji w tym
celu wybranej, - Komisji, która trudne, ale zaszczytne obowiązki sprawozdawcy
powierzyła posłowi, profesorowi wydziału prawa Uniwersytetu Jana Kazimierza
we Lwowie, p. Edwardowi Dubanowiczowi. Prawica stanowiła większość sejmu.
Jeden z jej członków został wybrany sprawozdawcą.
P. Dubanowicz ogłosił z początkiem 1926 r., tuż przed przewrotem majowym,
rozprawę Rewizja Konstytucji (Poznań 1926, str. 79). Jego zdaniem "Konstytucja
posiada poważne niedomagania i braki", atoli uważa, że dobrze zrobił
sejm, odrzucając wniosek ś. p. posła Perla o zadowolenie się na razie
uchwaleniem tymczasowej Konstytucji, mającej obejmować "niezbędne minimum
ustaw głównych". Nie podzielam tego poglądu p. Sprawozdawcy Sejmu ustawodawczego.
Przeważna część głównych postanowień Konstytucji jest właściwie programem
zakrojonym ponad siły społeczeństwa, dotąd nieziszczonym, co przecież
jest sprzeczne z zasadą praworządności. Zadowolenie się tymczasową
Konstytucją byłoby prawdopodobnie oszczędziło nam wielu rozczarowań.
Nie jest rzeczą niewytłumaczalną, że Konstytucja nie weszła w życie.
To przecież żadne ze stronnictw sejmowych nie było silnie przeświadczone
ani o słuszności, ani o pożyteczności zasad w Konstytucji wyrażonych.
P. Dubanowicz, świadek klasyczny, w broszurze przed chwilą przytoczonej
stwierdza wyraźnie, że większość izby głosowała za ograniczeniem władzy
prezydenta Rzeczpospolitej, choć była przekonana o szkodliwości tego
postanowienia. Postąpiła wbrew swemu przeświadczeniu, ponieważ liczyła
się z możliwością wyboru prezydentem Marszałka Piłsudskiego i chciała
umniejszyć władzę tego Prezydenta, a nie władzę prezydenta w ogóle.
Posłuchajmy wyznań p. Dubanowicza: "Mimo iż prawo veta podobnie jak
i prawo rozwiązywania sejmu (przez prezydenta) znajdowało się niemal
we wszystkich projektach naszej Konstytucji, odpadało ono przy ostatecznym
głosowaniu w plenum izby z powodu braku większości. Niebezpieczeństwo
nadużycia władzy w razie, gdyby ona znalazła się w ręku człowieka,
do którego zasad państwowych, umiaru i poczucia prawa niepodobna było
mieć zaufania, obawa przed wstrząśnieniami wewnętrznymi, które musiałyby
towarzyszyć nadużyciu tych praw w okresie tworzenia się i ustalenia
państwa - przezwyciężyły poczucie potrzeby tych nieodzownych w normalnych
warunkach atrybucji władzy wykonawczej państwa" (/. c. str. 37).
Lewica zajęła zupełnie identyczne stanowisko tuż po przewrocie majowym.
Marszałek, usuwając własną wolą gabinet p. Witosa, popierany przez większość
sejmu, zadał silny cios parlamentaryzmowi, uświęconemu konstytucją.
Lewica nie połączyła się z prawicą w obronie parlamentaryzmu i Konstytucji.
Przeciwnie. Opowiedziała się bez zastrzeżeń za Marszałkiem. Czyż stąd
nie wynika niezbicie, że przywiązywała dużą wagę do usunięcia p. Witosa,
ale małą do parlamentaryzmu i Konstytucji?
Przeglądając karty naszych dziejów widzimy jasno, że prawica była niechętna
Marszałkowi, a lewica p. Witosowi, ale nie bije z tych kart ani zrozumienie,
ani umiłowanie Konstytucji, ani niezłomna wola poświęcenia czegokolwiek
w walce o nią. Oba stronnictwa - ambo meliores - były również zgodne
w popieraniu antykonstytucyjnej gospodarki skarbowej, co ostatecznie
przeważyło szalę wypadków.
Marszałek Piłsudski krytycznie oceniał polski ustrój polityczny, skodyfikowany
w Konstytucji, już od chwili jego narodzin. Gdy objął władze, przeprowadził
rewizję Konstytucji i zmienił ustrój polityczny. Rewizja Konstytucji
ugodziła w zasadniczą treść każdej konstytucji i każdego ustroju politycznego,
zmieniła bowiem dotychczasowy stosunek władzy ustawodawczej do wykonawczej,
sejmu do rządu. Zmiany ustroju politycznego, przeprowadzone przez rząd
zrodzony z przewrotu, nie ograniczają się do rewizji Konstytucji. Chcąc
zrozumieć wypadki i ocenić ich znaczenie, należy podjąć próbę określenia
istoty ustroju politycznego, urzeczywistnionego w Polsce przed przewrotem,
należy nie ograniczać się do poznania tekstów Konstytucji, trzeba zorientować
się w ich faktycznym funkcjonowaniu. Jedno nie pokrywa się z drugim.
Badanie tylko jednego z tych dwóch zjawisk wyklucza zrozumienie rzeczywistości.
Zacznę od rozważania pytania, które państwa posiadają konstytucje?
Tuż przed wybuchem wielkiej wojny wszystkie niemal państwa europejskie
i wiele państw pozaeuropejskich miały spisane w dziennikach ustaw konstytucje
i ustrój polityczny, wzorowany na ustroju angielskim. Zachodziła jednak
między Anglią a państwami, które na niej się wzorowały, ta zasadnicza
różnica, że Anglia nie miała konstytucji spisanej. Zadowalała się
prawem zwyczajowym, zapisanym niezatartymi głoskami w umysłach i sercach
obywateli, przestrzeganym ściśle od wieków, okupionym ofiarami mienia,
w mniejszym stopniu krwi, nie wciągniętym po dziś dzień do żadnego Dziennika
ustaw. Anglia rządziła się konstytucjonalizmem, była wierna duchowi
swej zwyczajowej konstytucji. Politycy i prawnicy innych państw ujęli
owe zasady i metody rządzenia w paragrafy ustaw, przy czym rządy jednych
państw przestrzegały ducha i litery prawa, a inne uchwalały konstytucję
w charakterze frazesu czy programu zgoła nieobowiązującego. Do tej
ostatniej kategorii zaliczam społeczeństwa, które nie chciały ponieść
ofiar finansowych, niezbędnych dla wprowadzenia w życie zasad konstytucji.
Cóż jest ich treścią? Nazywamy państwem konstytucyjnym państwo, które
rządzi się zgodnie z postulatami praworządności, wolności i demokracji,
urzeczywistnionymi przede wszystkim przez ścisłe przestrzeganie zasady
podziału władz, - państwo, którego ludność wybiera parlament, współdziałający
w ustawodawstwie. Parlament jest koniecznym składnikiem konstytucji.
Natomiast ustrój polityczny konstytucyjny może, ale nie musi, być zgodny
z postulatami parlamentaryzmu.
Uroczysta inwokacja, poprzedzająca polską Konstytucję (także wydrukowana
w Dzienniku Ustaw), wyraża, jako obowiązujące, zasady praworządności
i wolności. Pierwszy ustęp art. 2. zawiera naczelną zasadę demokracji:
"Władza zwierzchnia w Rzeczpospolitej należy do narodu". Drugi ustęp
art. 2. formułuje postulat rozdziału władz: "Organami narodu w zakresie
ustawodawstwa są Sejm i Senat, w zakresie władzy wykonawczej - Prezydent
Rzeczypospolitej łącznie z odpowiedzialnymi ministrami, w zakresie wymiaru
sprawiedliwości - niezawisłe sądy".
Ten artykuł, jak wiele innych zawartych w naszej Konstytucji, ma znaczenie
programowe. Stwierdza, że zdaniem twórców Konstytucji byłoby wskazanym
oprzeć ustrój państwa na ścisłym rozdziale władzy wykonawczej, ustawodawczej
i sądowej. Poplecznicy hasła podziału władz oczywiście nie dążą do
bezwzględnego, niewykonalnego rozdziału trzech władz. Ich celem jest
zbliżenie się do tego ideału w granicach uzasadnionych pożytecznością
jego urzeczywistnienia. Przez pożądany rozdział władzy ustawodawczej
i wykonawczej rozumie się zwykle, że parlamentowi przysługuje prawo
uchwalania ogólnych zasad, miarodajnych dla rządów w państwie i dla
sądownictwa, czyli ustaw, z zastrzeżeniem ich zatwierdzenia przez głowę
państwa, a nadto przysługuje parlamentowi prawo uchwalania budżetu,
zawierające w sobie kontrolę administracji, z wykluczeniem wszelkiego
dalszego wtrącania się parlamentu i jego poszczególnych członków do
toku administracji.
Dlaczego uważa się podział władz za pożądany? Przyznaję słuszność zapatrywaniu,
że nie ograniczenie praw prezydenta, czy senatu, na korzyść izby niższej,
lecz ścisłe przeprowadzenie tego podziału władz stanowi najbardziej
niezawodną rękojmię wolności. Połączenie w jednym ręku zbyt wielu atrybucji
władzy ułatwia jej nadużycie. Podział władzy jest zarazem jej ograniczeniem,
nieszkodliwym dla niezbędnej jednolitości władzy, jeżeli jej podział
jest rozumnie stosowany.
Twórcy polskiej Konstytucji z 17 marca 1921 roku chcieli obdarzyć nas
nie tylko idealnym podziałem władz i parlamentem, ale nadto parlamentaryzmem.
Istnienie parlamentu stwierdzamy wtedy, gdy lud wybiera przedstawicieli,
współdziałających w wydawaniu ustaw. Sam fakt istnienia parlamentu,
choćby wybieranego na zasadzie powszechnego głosowania, nie przesądza
jeszcze o tym, czy parlamentaryzm stanowi istotną treść ustroju państwowego?
Odpowiedź na to pytanie można próbować zawrzeć w przepisach konstytucji.
Te drogę wybrali twórcy polskiej Konstytucji. Zapomnieli jednak o tym,
że rozstrzygające znaczenie ma faktyczny udział parlamentu w życiu politycznym.
Utarło się nazywać parlamentaryzmem ustrój o wyraźnej przewadze izby
niższej, uwidoczniającej się głównie tym, że faktycznie większość izby
niższej, czyli sejmu, wyznacza osoby, które panujący lub prezydent Rzeczypospolitej
mianuje ministrami.
Angielska izba gmin w XVIII w. była instytucją plutokratyczna, albowiem
posłowie byli wybierani przez szczupłe grono osób, należących do warstw
posiadających, a nie na zasadzie powszechnego głosowania. Mimo tego
już wówczas ustrój angielski odpowiadał w wysokim stopniu ideałowi
parlamentaryzmu. Król powoływał na prezydenta ministrów posła lub lorda,
którego większość członków izby niższej wybrała swym przywódcą (leader),
i mianował ministrami posłów lub lordów przynależnych do większości,
a wskazanych przez prezydenta ministrów, stale identycznego z przywódcą
większości izby niższej. Urzędnik, nie zasiadający w jednej z dwóch
izb, nie mógł być ministrem. Gabinety urzędnicze były i są zupełnie
nieznane ojczyźnie parlamentaryzmu. Cesarstwo niemieckie zrodziło się
1871 r. w Wersalu. Konstytucja cesarstwa postanowiła, że ustawy wymagają
zgody sejmu, którego członków lud wybiera na zasadzie powszechnego głosowania
(kobiety wówczas nie głosowały). Istniał parlament, i to wybierany
na zasadzie powszechnego głosowania, ale nie było parlamentaryzmu, bo
cesarz powoływał ministrów z poza grona posłów, mało licząc się z życzeniami
sejmu. Ten stan rzeczy uległ zmianie dopiero po przegraniu wielkiej
wojny. Oczywiście, że także w Rosji powołanie Dumy w 1905 r. nie pociągnęło
za sobą przejścia do parlamentaryzmu.
Nasz Sejm ustawodawczy obdarzył Polskę konstytucją ultra-parlamentarną,
wedle której miał w Polsce zapanować nie tylko zachodnio -europejski
parlamentaryzm, ale coś doskonalszego: absolutyzm parlamentarny, rodzaj
samowładztwa sejmu ("sejmowładztwa"), polegającego na uszczupleniu
praw senatu i prezydenta. Najpierw słów kilka na temat ustroju politycznego,
spisanego w Konstytucji, a potem odpowiem na pytanie, czy ów ustrój
wszedł w życie, czy też pozostał martwą literą,- na pytanie, jaki właściwie
ustrój i z jakim skutkiem funkcjonował?
Sławny ust. drugi art. 58. stwierdza w formie negatywnej zamiar zapewnienia
sejmowi, a nie senatowi, przeważającego wpływu na obsadzanie foteli
ministerialnych. Wedle niego "Rada ministrów i każdy minister z osobna
ustępują na żądanie sejmu". Nie brak w Konstytucji marcowej szeregu
innych przepisów, ograniczających współudział w rządzeniu państwem
prezydenta i senatu na korzyść sejmu. Dość przypomnieć ograniczenie
prawa prezydenta rozwiązywania sejmu, zawarte w art. 26, które, praktycznie
rzecz biorąc, pozbawia prezydenta możności wykonania tego prawa. Godzi
się także zaznaczyć w tym krótkim rzucie oka na istotę ustroju politycznego
skodyfikowanego w Konstytucji marcowej, że jej twórcy mieli zamiar pozbawić
prezydenta prawa veta wobec ustaw, uchwalonych przez sejm i senat,
czemu dali wyraz w mglistym przepisie art. 44: "prezydent podpisuje
ustawy", - nie określili jednak, w jakim terminie prezydent ma podpisać
projekty ustaw, i co się ma stać na wypadek, jeżeli ich nie podpisze.
W tym stanie rzeczy uzasadniony jest pogląd, że prezydentowi przysługuje
prawo veta. Atoli brak wyraźnego przyznania tego prawa w Konstytucji
osłabia stanowisko prezydenta, a to tym bardziej, że przecież sejm może
nadużyć art. 42. Konstytucji i uznać nie podpisanie w ciągu trzech
miesięcy za niewykonywanie urzędu, uzasadniające usunięcie prezydenta.
Zazwyczaj uważa się, nie bez powodu, parlament i parlamentaryzm za wyraz
dążeń liberalnych społeczeństwa. Poddani państwa stają się jego obywatelami
z chwilą kiedy ich posłowie maja wpływ na uchwalanie ustaw, kontrolują
ich wykonanie, współdziałają w obsadzaniu naczelnych stanowisk; albowiem
przymus staje się mniej dotkliwym, moralnie bardziej uzasadnionym, gdy
jest podporządkowaniem się władcom powołanym do rządów w większej lub
mniejszej mierze na zasadzie swobodnego wyboru ze strony podporządkowanych
ich władzy, a nie władcom, którzy przemocą narzucają się społeczeństwu.
Parlamentaryzm jest przejawem aspiracji wolnościowych. Polska konstytucja
jest wybitnie parlamentarna. Uroczysta inwokacja, streszczająca aspiracje
twórców Konstytucji, stanowiąca wstęp do niej i wydrukowana w Dzienniku
Ustaw, zapewnia, że utwierdzenie zasady wolności jest jednym z celów
Konstytucji. Czyżby z tego wynikało, że nasz ustrój polityczny jest
istotnie liberalny i że jesteśmy narodem przejętym ideałami liberalnymi?
Dopatrywanie się w Konstytucji odbicia nastrojów liberalnych społeczeństwa
jest zastanawiające, ponieważ powszechnie znanym jest fakt wielkiej
przewagi antyliberalnych, czyli etatystycznych, dążności w życiu gospodarczym
i w polityce ekonomicznej. Gospodarka państwa jest obciążona niedoborami
licznych, nierentownych przedsiębiorstw, podatki bywają chętnie wybierane
w formie monopoli, protekcja celna i wszelaka reglamentacja. gospodarki
prywatnej są na porządku dziennym. Ciągle i słusznie mówi i pisze się
o bezskuteczności walki z etatyzmem. Właśnie dlatego trudno uważać
naszą Konstytucje za wyraz prawdziwie liberalnego nastroju społeczeństwa.
Konstytucja nasza jest raczej wypływem chęci równoważenia nadmiaru
etatyzmu gospodarczego nadmiarem liberalizmu politycznego. Zamiar to
zgoła nieopatrzny, niepomny, że najużyteczniejszą cnotą jest umiarkowanie.
Wadliwości wszelkiego ustroju politycznego mszczą się oczywiście tym
snadniej, im obszerniejszy jest zakres działania państwa. Z drugiej
strony wybujały etatyzm jest szczególnie szkodliwy wtedy, gdy jest narzędziem
ustroju politycznego nie opartego na mocnych fundamentach. Nadmiar
parlamentaryzmu potęguje ujemne właściwości etatyzmu, a zarazem zbyt
wielki udział państwa w życiu ekonomicznym utrudnia pomyślne rozwiązanie
zagadnień politycznych.
Przykład, o którym jeszcze będzie mowa: Państwo liberalne nie ma banków
państwowych. Państwo etastyczne ma banki państwowe, a wówczas zachodzą
dwie ewentualności: albo dyrekcja będzie dawała pożyczki ekonomiczne,
z punktu widzenia ich gospodarczej racji bytu, albo polityczne, np.
wpływowym posłom, nazywane w polskiej terminologii polityczno-ekonomicznej
pożyczkami "kurytarzowymi", jako że terenem ich za-
ciągania bywają podobno niekiedy kurytarze sejmowe (zwracam uwagę, że
pożyczki t. zw. "parszywe" oznaczają w naszej terminologii całkiem
co innego).
Olbrzymie sukcesy angielskiego liberalizmu z pewnością pochodzą w znacznej
mierze stąd, że był równocześnie liberalizmem politycznym i ekonomicznym.
Polska w zaraniu swej odrodzonej państwowości podjęła się trudnego zadania,
by pogodzić liberalizm konstytucyjny z etatyzmem gospodarczym.
Liberalizm angielski polegał na ograniczeniu działalności państwowej
gospodarczej, a zatem na stworzeniu rozdziału, wykluczającego spory
miedzy państwem a społeczeństwem w sferze ekonomicznej, atoli równocześnie
angielskie społeczeństwo chętnie identyfikowało się z państwem na terenie
ściśle politycznym. W Polsce chciano neutralizować nadmierną rolę państwa
w życiu gospodarczym przez zapewnienie sejmowi, jako przedstawicielowi
społeczeństwa, możliwie najszerszego współudziału nie tylko w ustawodawstwie,
ale także w rządzie, skutkiem czego doprowadzono mimo woli do chronicznego
zatargu między sejmem a rządem, poniekąd także między społeczeństwem
a państwem. Ten stan rzeczy, zupełnie obcy liberalizmowi zachodnio -
europejskiemu, który chciano naśladować, stał się charakterystycznym
znamieniem polskich stosunków, zarówno politycznych jako też ekonomicznych.
W rzeczywistości umyślne podkopanie władzy prezydenta w naszej Konstytucji
zawiera w sobie więcej zapędów anarchicznych, niż liberalnych. Polski
przewrót polityczny w maju 1926 r. potwierdził starą prawdę, że nadmiar
wolności doprowadza snadnie do leczenia choroby metodami antyliberalnymi.
Parlamentaryzm Konstytucji nie wszedł w życie, atoli zawarte w nim
pierwiastki anarchiczne zdołały bujnie rozplenić się i zachwaścić nasze
życie polityczne.
Parlamentaryzm nie wszedł w życie mimo ultra-parlamentarnej Konstytucji,
bo przecież gabinety parlamentarne, złożone wyłącznie lub przeważnie
z posłów, stanowią raczej wyjątek w naszym życiu politycznym. Regułą
są gabinety urzędnicze, których członkowie nie zasiadają ani w sejmie,
ani w senacie. Jest to szczegół wielce charakterystyczny, że ministrem
spraw zagranicznych, a zarazem szefem gabinetu koalicyjnego, złożonego
z posłów, przynależnych do stronnictw sejmowych, a utworzonego w listopadzie
1925 r., został minister spraw zagranicznych w poprzednim gabinecie,
hr. Aleksander Skrzyński, aczkolwiek nie należał do grona ani posłów
ani senatorów. Także ten gabinet nie był czysto parlamentarnym, choć
w charakterze gabinetu parlamentarnego objął spadek po gabinecie urzędniczym
p. Władysława Grabskiego.
Gabinety urzędnicze mogą być różnego pokroju. Stopień zależności od
parlamentu jest znamieniem rozstrzygającym. Możliwy jest wypadek, że
zaufanie naczelnika państwa, panującego lub prezydenta, wystarcza ministrom
do utrzymania się przy władzy (Niemcy cesarskie). Inaczej przedstawia
się sprawa, gdy parlament ma dość siły, ażeby ewentualnie, w razie sporu,
zmusić radę ministrów lub poszczególnych jej członków do ustąpienia.
Wówczas przedłużenie żywota gabinetu ministerialnego, powołanego do
władzy przez naczelnika państwa w charakterze gabinetu urzędniczego
z pośród osób nie należących do ciał ustawodawczych, zależy od tego,
czy gabinet gotów jest zapłacić odpowiednią cenę większości sejmowej.
Gabinet taki musi ustępstwami wobec parlamentu okupywać jego poparcie.
Ten typ gabinetów urzędniczych dobrze był znany przed wojną w Austrii.
Zdaje mi się, że określenie go mianem gabinetu pól - parlamentarnego
wcale trafnie oddaje istotę rzeczy. Rządy gabinetów pół - parlamentarnych
stały się w Polsce regułą.
Posłowie mogą żądać różnego rodzaju ustępstw za to, że zaniechają korzystania
z art. 58. Konstytucji. Ich żądania mogą być albo bardzo zasadnicze,
albo czysto osobiste, pożyteczne lub szkodliwe. W Polsce potoczyły się
wypadki po linii wyrażającej stan rzeczy wprost sprzeczny z zasadą podziału
władz, wypowiedzianą w już przytoczonym drugim ustępie art. 2. Konstytucji,
zastrzegającym sejmowi władzę ustawodawczą, a zabraniającym posłom
wtrącania się do administracji.
Niestety, w Polsce nie doszło do przestrzegania art. 2. Konstytucji.
Sejm niejednokrotnie pod naciskiem stosunków - powstałych najczęściej
z jego własnej winy i wobec których nie umiał się bronić - przekazywał
część swej władzy ustawodawczej prezydentowi, względnie Radzie ministrów,
w trojakiej formie.
Po pierwsze, w sposób jawny i bezpośredni, uchwalając t. zw. pełnomocnictwo
czyli delegacje władzy ustawodawczej, które w pewnych granicach może
nie są sprzeczne z literą Konstytucji, ale niewątpliwie nie harmonizują
z właściwą istotą parlamentaryzmu.
Po wtóre, do końca 1923 r., w latach inflacji markowej, sejm praktykował
tajną, że tak powiem, delegację władzy ustawodawczej na rzecz Rady ministrów.
Nie wykonywał swych praw budżetowych. Rada Ministrów wnosiła budżet
do sejmu, a sejm, zajęty innymi sprawami, nie załatwiał go. Ponieważ
trudno sobie wyobrazić, żeby maszyna państwowa mogła stanąć, żeby,
ni stąd ni zowąd, urzędnicy, dostawcy, wierzyciele państwowi nie otrzymali
pieniędzy i z kolei rzeczy stali się sami niewypłacalnymi, przeto Rada
ministrów nadawała
moc obowiązującą budżetowi, i na tej podstawie rządziła. Do tej samej
kategorii wypadków należy w tym samym czasie ciągle praktykowane przyzwalanie
przez sejm ex post na powiększenie emisji pieniędzy. Ministrowie samowolnie
przekraczali dozwoloną granicę emisji, aczkolwiek Konstytucja uzależniała
zarządzenia tej treści od zgody sejmu, po czym występowali w sejmie
z wnioskiem o powiększenie emisji. Sejm ministrów nie usuwał i wnioski
uchwalał.
Po trzecie, sejm niejednokrotnie uchwalał ustawy, zawierające postanowienia,
mocą których sejm przyznawał ministrom prawo uchylania wedle ich swobodnego
uznania postanowień ustawowych w niniejszym lub szerszym zakresie.
Klauzule tej treści w polskich ustawach podatkowych są na porządku dziennym.
Ustawa orzeka, że wymienione w niej osoby mają płacić taki a taki podatek
w terminie ustawą określonym. Ta sama ustawa równocześnie orzeka, że
minister skarbu może wedle swego uznania odroczyć terminy poszczególnym
osobom opodatkowanym, a nawet obniżyć ich podatek. Także i w tej formie
sejm niejednokrotnie ceduje cześć swej władzy rządowi.
Postanowienia podobnej treści zawierają stale nasze ustawy budżetowe.
Wspomniałem przed chwilą, że w latach inflacji markowej de facto Rada
ministrów, a nie sejm, ustanawiała budżet. Później doszło do tego, iż
sejm zaczął wykonywać swe prawa budżetowe, a więc uchwalać ustawy budżetowe,
atoli w tychże samych ustawach budżetowych znaczną część swych praw
budżetowych przelewał na rząd. Z powodu zbyt niskich zapasów kasowych
wytworzyła się w Polsce instytucja budżetów miesięcznych. Art. 5. obowiązującej
obecnie ustawy budżetowej utrzymuje ją nadal. Minister skarbu na zasadzie
rocznego budżetu ustala dnia 15-go każdego miesiąca, co w następnym
miesiącu ma być wydane przez każdą z władz państwowych, czyli - mówiąc
utartą terminologią techniki budżetowej - otwiera miesięczne kredyty.
Minister, odraczając z miesiąca na miesiąc wciągniecie wydatków, zawartych
w uchwalonym budżecie, do budżetu miesięcznego, może ich całkiem nie
uskutecznić, nie popadając w nielegalność. Minister w praktyce życia
odracza głównie te wydatki, do których nie jest zobowiązany ani umownie,
ani ustawami niebudżetowymi, wtedy, gdy stan zapasów kasowych jest niski.
Art. 5. pozwala ministrowi nie uskuteczniać wydatków, przewidzianych
w budżecie, a art. 9. pozwala mu wydawać na cele nieprzewidziane w budżecie,
upoważnia go bowiem do lokowania w bankach zbędnych chwilowo zapasów
kasowych. O fatalnym wpływie tego artykułu i tych lokat na gospodarkę
skarbową będzie jeszcze mowa.
Prawa budżetowe sejmu ścieśnia także ta okoliczność, że nasz budżet
jest niezupełny. Art. 4. Konstytucji powiada, że "ustawa państwowa ustala
corocznie budżet państwa", a więc nie mówi o ustalaniu wszystkich dochodów
i wydatków. Celem tego artykułu jest zapewnić dobrą gospodarkę skarbową
i pełną kontrolę budżetową sejmu. Oba cele są osiągalne tylko w razie
wstawiania do budżetu wszystkich dochodów i wydatków. Nasza gospodarka
skarbowa zna powołane do życia osobnymi ustawami fundusze specjalne,
uposażone w podatki celowe, których wyniki nie figurują ani w budżecie
państwa ani w budżecie samorządów, choć są administrowane przez państwo
(fundusz rozbudowy miast - dodatek do podatku od lokali, fundusz kwaterunkowy,
także w ten sposób dotowany, fundusz szkolnictwa rzemieślniczego, dodatek
do opłat patentowych; razem około 20 milionów podatków ukrytych).
Te szczegóły składają się na obraz gospodarki skarbowej, mało parlamentarnej,
właśnie pod tym względem bardzo różnej od przedwojennej, choć Konstytucja
przekazuje uchwalanie budżetu sejmowi. Wykazałem także, że i w ustawodawstwie
nie wchodzącym ani w zakres budżetu, ani finansów, rola sejmu jest skromna.
Posłowie w zamian za ustępstwa na terenie ustawodawczym zapewnili sobie
rekompensatę w sferze administracji. Współdziałali w wykonywaniu ustaw.
Stało się prawem zwyczajowym, że posłowie osobiście i listownie zwracali
się nie tylko do ministrów, ale także do wyższych i niższych urzędników,
często skutecznie, o wydanie takich a nie innych zarządzeń w poszczególnych
konkretnych wypadkach. Sejm w ustawie przyznał ministrowi prawo odraczania
zapłaty podatku, a posłowie rozpoczynali wędrówki po biurach ministerialnych,
aby, w zamian za głosowanie w izbie, wyprosić, a raczej wymusić odroczenie,
dla swych protegowanych. Jest to postępowanie określane w prawie karnym
mianem szantażu. Akta Administracyjne władz, stanowiące wykonanie ogólnych
reguł, zawartych w ustawach, dochodziły do skutku przy współudziale,
a nieraz pod presją posłów. Rząd znosił te nadużycia, aby uniknąć przesilenia
ministerialnego. Wytworzył się stan rzeczy polegający na przekroczeniu
kompetencji przez obie strony, albowiem , i wydawanie ustaw i równocześnie
ich wykonywanie stało się atrybutem zarówno rządu jak sejmu.
Gwoli poparcia twierdzenia o wtrącaniu się posłów do administracji państwowej
niech mi wolno będzie przytoczyć spostrzeżenia p. posła Daszyńskiego,
oparte na naocznej znajomości rzeczy: "Przy każdym telefonie sejmowym
siedzą równocześnie dziesiątki posłów, telefonujących do wszelkich
możliwych i niemożliwych biur i urzędów. Tysiące razy zachodzą posłowie
do biur ministrów, wojewodów, starostów i do wszelkich urzędników,
aby "interweniować"! Co to znaczy? To znaczy, że popierają swoim wpływem,
swoimi informacjami, swoimi argumentami sprawy tysięcy i tysięcy prywatnych
ludzi, którzy ich o to proszą".
A przecież art. 20.Konstytucji opiewa: "Posłowie są przedstawicielami
całego narodu i nie są krępowani żadnymi instrukcjami wyborców. Posłowie
składają na ręce marszałka wobec izby następujące ślubowanie: "Ślubuję
uroczyście, jako poseł na Sejm Rzeczypospolitej Polskiej, wedle najlepszego
mego rozumienia i zgodnie z sumieniem, rzetelnie pracować wyłącznie
dla dobra państwa polskiego, jako całości". Art. 20. uzupełnia i bliżej
określa program ustroju politycznego, zalecany w art. 2. Zabrania
wyraźnie interwencji w sprawach partykularnych wyborców. - Oba artykuły
pozostały martwą literą.
Utarło się u nas mówić i pisać, że istotą naszego ustroju politycznego
było "sejmowładztwo" czyli absolutyzm parlamentarny w znaczeniu poprzednio
określonym. Jest to niewątpliwie prawdą, o ile chodzi o treść Konstytucji.
Jeśli natomiast pytać będziemy o ustrój, który faktycznie wszedł w życie,
wówczas bardziej odpowiada rzeczywistości stwierdzenie, że osnową naszego
życia politycznego jest nieprzestrzeganie podziału władzy ustawodawczej
i wykonawczej, nakazanego art. 2. i 20. Konstytucji.
Mniemam, że to określenie jest pożyteczne, bo niejedno wyjaśnia. Usuwa
sprzeczność miedzy liberalizmem politycznym a etatyzmem gospodarczym,
podkreśla bowiem, że najważniejszy wyraz dążeń liberalnych Konstytucji
był i jest pobożnym życzeniem. Po wtóre, określenie istoty naszego
ustroju państwowego, które uważam za trafne, ma jeszcze i tę zaletę,
że odzwierciedla całokształt toku wypadków, od 1918 r. począwszy aż
do chwili dzisiejszej. Ci, co powiadają, że Konstytucja obdarzyła nas
"sejmowładztwem", oczywiście równocześnie są zdania, że przewrót w maju
1926 r. był końcem absolutyzmu parlamentarnego. Właściwie skończyła
się wówczas era gabinetów mniej lub więcej parlamentarnych, ale nie
zaczęła się epoka ścisłego podziału władzy ustawodawczej i wykonawczej
(ut infra).
Zwrócenie uwagi na to, że istotą naszego ustroju politycznego jest nieprzestrzeganie
nakazanego Konstytucją rozdziału władz, rzuca także światło na dwa
zasadnicze znamiona naszego życia politycznego. Po pierwsze, na jego
od dawna i głęboko zakorzenioną niepraworządność in capite et in membris,
na niepraworządne rozstrzyganie spraw podstawowych, a - co za tym idzie
- drobiazgów życia codziennego. Po wtóre, na ciągłe lekceważenie kompetencji
u dołu, a zwłaszcza u góry. W Polsce ciągle wszyscy radzą nad wszystkim,
a nikomu na myśl nie przyjdzie zapytać, kto właściwie wedle obowiązujących
ustaw i przepisów jest powołany do zabierania głosu i rozstrzygania.
Na dobitek lekceważenie kompetencji formalnych nie powiększa sumy kompetencji
materialnej naszej administracji. Tą drogą siły fachowe nie dochodzą
do należytego wpływu na tok spraw państwowych.
W Polsce rządziły zazwyczaj liczne, przeważnie krótkotrwałe gabinety
pół-parlamentarne. Głównym skutkiem tego stanu rzeczy było zatarcie
odpowiedzialności za postanowienia władz. Nie trzeba chyba dowodzić,
że źle się dzieje w państwie, w którym niewiadomo komu przypisać zasługę,
czy winę za czyny władz. Istotą i walną zaletą parlamentaryzmu jest
utożsamienie rządu i większości sejmowej. Wszyscy posłowie przynależni
do większości, z łona której wyszedł gabinet, odpowiadają wobec swych
wyborców za każde zarządzenie ministrów. To znaczy, że posłowie nie
wypierają się rządu wobec wyborców, że więc zostają ponownie wybrani,
jeżeli większość wyborców zadowolona jest z rządu, a tracą mandat na
rzecz opozycyjnych kandydatów w przeciwnym wypadku. Właśnie dlatego
nie ma mowy o tym, żeby społeczeństwo ostro przeciwstawiało się państwu
w krajach naprawdę parlamentarnie rządzonych. W Polsce, dzięki systemowi
gabinetów półparlamentarnych, wytworzył się przeciwny stan rzeczy. Posłowie
występują wobec ministrów jako rzecznicy interesów swych wyborców,
ale nie bronią wobec wyborców zarządzeń władz. Powołują się na to, że
nie oni rozstrzygali o mianowaniu ministrów, a więc nie odpowiadają
za nich. Rząd natomiast zasłania się wobec krytyki presją poselską,
koniecznością okupywania się ustępstwami wobec posłów, ażeby uniknąć
ciągłych przesileń. Wszyscy wiemy, że za spadek złotego sejm wini p.
Grabskiego, a p. Grabski sejm.
Wyrażenie "sfery gospodarcze" jest dobrze znanym składnikiem naszej
terminologii polityczno-ekonomicznej, a zarazem przejawem przeciwstawienia
społeczeństwa i państwa oraz jego szkodliwych skutków. "Sfery gospodarcze"
- to przemysłowcy, kupcy, bankierzy, więksi i średni rolnicy, kapitaliści,
pozostający w stałej walce z warstwą robotniczo - urzędniczą, która
drogą przeciwstawienia społeczeństwa a państwa staje się przedstawicielem
państwa. Po prostu wypaczenie naszego ustroju politycznego pod naporem
inflacji zaostrza walkę klas z oczywistą szkodą państwa.
Zacieranie odpowiedzialności było jednym z wielkich arkanów sztuki rządzenia
przed przewrotem. Wspomniany art. 5. ustawy budżetowej wybitnie ułatwia
osiągniecie tego celu. Mowa, która w maju 1925 r. wygłosił ówczesny
generalny referent budżetu p. Zdziechowski, rzuca całe snopy światła
na stosunek sejmu do rządu i sejmu do wyborców. Sprawozdawca przyznał,
że budżet jest za wielki, ale bronił siebie i sejmu przypomnieniem
rządowi, że przecież może wydać mniej niż budżet nakazuje, korzystając
z instytucji budżetów miesięcznych. - Cóż to znaczy? Wyborcom mówi
się głośno: "My, posłowie, kazaliśmy rządowi wydać dwa miliardy", a
rządowi mówi się po cichu: "Rób co możesz, ażeby wydać mniej". Ta niemęska,
dwuznaczna polityka nie ratuje ani Konstytucji, ani skarbu, albowiem
minister skarbu, narażony na żądania wyborców, którzy nie bez powodu
uważają, że im sejm przyrzekł wydanie dwóch miliardów, oraz na żądania
innych ministrów, którzy także powołują się na uchwały sejmu, ulega
w tej walce.
Gabinety urzędnicze pół-parlamentarne są w swej istocie niebezpieczne
dla finansów państwa. Okupują przedłużenie swego bytu nadmiernymi wydatkami,
uskutecznianymi pod presją posłów, nieodpowiedzialnych za wydatki przed
wyborcami, aczkolwiek rząd jest właściwie przeciwny rozdęciu wydatków.
Rząd taki jest oczywiście rządem słabym, na równi z sejmem i państwem.
Gabinety urzędnicze tego typu zazwyczaj pogarszają finanse państwa.
Istnieje również zależność odwrotna tych dwóch zjawisk: Zła gospodarka
skarbowa w Polsce kształtowała ustrój polityczny w kierunku gabinetów
pół-parlamentarnych. Stosunki, wytworzone przez inflację, do której
sejm dopuścił, niejednokrotnie zmuszały go do tolerowania gabinetów
pół-parlamentarnych i cło przyznawania im jawnych i ukrytych pełnomocnictw
ustawodawczych, okupywanych przez rząd zgodą na interwencje poselskie.
Małżeństwo formy i materii, spojone wieczyście, z wykluczeniem jakiegokolwiek
rozwodu - oto stosunek konstytucji do gospodarki skarbowej. Angielski
konstytucjonalizm był w znacznej mierze - nie twierdzę, że wyłącznie
- wykwitem praworządnego, liberalnego, demokratycznego zawiadywania
skarbem państwowym; przez szereg stuleci Anglia jest tym państwem w
Europie, które najrzadziej i w najmniejszym stopniu nakładało na ludność
najgorszy z podatków, ukryty podstępnie w pomniejszaniu wartości pieniądza.
Naiwne byłoby przypuszczenie, że nie ma związku między tym faktem, a
powstaniem w Anglii niepisanej konstytucji i parlamentaryzmu, który
stał się wzorem wszędzie naśladowanym, ale nie wszędzie z powodzeniem.
Przyczyny niepowodzeń były zazwyczaj natury finansowej. Nasza Konstytuanta,
uchwalając zapisując w Dzienniku ustaw wielkie hasła praworządności,
wolności i demokracji, równocześnie uprawiała i popierała politykę skarbową
inflacyjną, czyli niepraworządną, antyliberalną a nawet antydemokratyczną.
Metoda rządzenia, pełna wewnętrznych a zasadniczych sprzeczności, musiała
doprowadzić do ujemnych wyników, zarówno konstytucyjno-politycznych,
jak niemniej finansowych. Ta metoda rządzenia nie zawierała w sobie
trafnego rozróżnienia spraw ważnych od drugorzędnych, na czym opiera
się rozumne uszeregowanie zagadnień w czasie. Trudno umieć zacząć od
załatwiania spraw wielkich, jeżeli się nie potrafi odróżnić ich od
drobnych. W tym wypadku rada: il fant sérier les questions nie trafia
na grunt podatny.
Do niedawna, podnosząc pensje urzędników, zapominano zastanowić się
nad tym, czy ich zwyżka, przyczyniając się do spadku waluty, nie wywoła
skutku wręcz przeciwnego. Do niedawna rząd pod naciskiem opinii publicznej
uskuteczniał wcale znaczne wydatki inwestycyjne, poprzednio nie zabezpieczywszy
należycie waluty. Wbrew teorii i doświadczeniu historycznemu przypuszczano
w Polsce, że można bezkarnie inwestować w czasach silnych wahań walutowych.
Nasz sejm ustawodawczy nie zauważył, że chcąc stworzyć podwaliny praworządności,
wolności i demokracji, należy przede wszystkim spieszyć się z uporządkowaniem
gospodarki skarbowej, a nie naglić spisywania szumnego programu, zwanego
u nas Konstytucją.
Przed wojną rozpiętość wahań politycznych i ekonomicznych była mniejsza.
Zmiany były ewolucyjne, a nie rewolucyjne. Ustrój polityczny przekształcał
się stopniowo, bez nagłych przeskoków z jednej ostateczności do drugiej,
wprost przeciwnej, w krótkich okresach czasu. Waluta była stała, a ceny
oraz płace spadały lub wzrastały, ale zawsze w rozmiarach stosunkowo
nieznacznych. Przecież ludzie wprowadzili walutę stałą właśnie w tym
celu, ażeby wyrównać w pewnej mierze ceny i płace, rozumiejąc dobrze,
że to jest jedyny sposób zwiększenia zysków i dobrobytu.
W ostatnich latach, w związku ze spadkiem waluty wywołanym inflacją,
Polska przeżywa bardzo silne wahania cen i płac, wyrażonych w złocie.
Mało które z państw europejskich przeżywa wahania równie silne. W państwach
neutralnych i zwycięskich są one znacznie słabsze. Polska wielkością
wahań najbardziej zbliżona jest do Rosji sowieckiej. W 1923 r. Polska
była zapewne najtańszym krajem w Europie, a już w połowie 1924 r. zdążyła
zająć miejsce kraju najdroższego (nie biorąc pod uwagę Rosji). Ten stan
rzeczy trwał mniej więcej rok. Z początkiem 1926 r. Polska jest ponownie
najtańszym krajem w Europie... Analogicznie do cen wahały się płace.
Polska przeżywała istne rewolucje cen i płac. W tym samym czasie polski
ustrój polityczny podlegał równie gwałtownym wstrząsom.
Porównując rozwój wypadków w Anglii i w Polsce, widzimy wyraźnie, że
stała waluta ustala nie tylko ceny i płace, a więc całokształt życia
gospodarczego, ale nadto stabilizuje w pewnej mierze i ustrój polityczny,
a równocześnie ewolucyjność zmian ustroju politycznego wyciska swe
stabilizujące piętno na rozwoju życia gospodarczego. Natomiast silnym
wahaniom waluty odpowiadają gwałtowne przewroty polityczne. Byłoby
dziwnym, gdyby było inaczej. Inny przebieg wypadków byłby sprzeczny
z podstawowym prawem socjologicznym współzależności zjawisk.
Konstytucja polska w swych zasadniczych postanowieniach pozostała martwą
literą z powodu złej gospodarki skarbowej rządu i sejmu, która doprowadziła
do wytworzenia się ustroju politycznego, spychającego państwo w przepaść
anarchii, umożliwiającego i zmuszającego do leczenia jej przewrotem.
Anarchia wisiała w powietrzu z początkiem listopada 1925 r. Gabinety
w państwach parlamentarnie rządzonych padają na posiedzeniach sejmu.
Naczelnik Państwa usuwa ministrów, jeśli władza jego rozstrzyga o przebiegu
wypadków. P. Grabski podał się do dymisji pod naciskiem opinii publicznej,
mimo poparcia, użyczonego mu przez sejm i Prezydenta (por. rozdz. IV).
Wypaczenie polskiego parlamentaryzmu objawiło się jaskrawo w tym, że
sejm w listopadzie 1925 r. popadł w walkę z opinią publiczną. Sejmy
są na to, ażeby dawać wyraz opinii wyborców. W państwach politycznie
pomyślnie się rozwijających sejmy i opinia publiczna tworzą jedność.
W Polsce poszły wprost przeciwną drogą. Marszałek przechylił szalę
na korzyść zapatrywań, krystalizujących się w opinii publicznej. Dzieciństwem
byłoby przypuszczać, że dokonał przewrotu, zbrojny jedynie w poparcie
oficerów. Przewrót byłby nie do pomyślenia, gdyby opinia publiczna nie
odwróciła się od Prezydenta, sejmu i dotychczasowego rządu z powodu
błędów przez nich popełnionych. Tym sposobem opinia publiczna stała
się samodzielnym, Konstytucją nieprzewidzianym współczynnikiem naszego
życia politycznego.