Artykuł z 1863, wydany następnie w pismach Jana Koźmiana,
Poznań, 1881, t. III, s. 65-68.
Zagrzmiały znowu nad Polską sądy Boże, znowu się krwawią
rany ojczyzny. Wielka dziewięćdziesięcioletnia krzywda nasza raz jeszcze
odzywa się do świata nie skargą i jękiem, ale protestem zbrojnym. Takie
przejście zawsze bardzo ważne w życiu narodowym, taka chwila zawsze
uroczysta, bo cokolwiek nastąpi, w nowe z wielu względów kształty i
obowiązki i roboty się ułożą.
Wszyscyśmy do głębi przejęci i poruszeni, a oprócz
tego każdy, kto się rachuje z powinnością swoją, czuje konieczność wejść
w siebie i rozpatrzyć w sumieniu, czego od niego wymaga miłość ojczyzny,
czego wzgląd na pożytek sprawy.
Przed kilkoma tygodniami wszyscy patrioci polscy rozumiejący,
co to jest odpowiedzialność za mowy i za czyny, wstrzymywali od ruchu
i przyznawali się śmiało do ostrożności. Uważając i potępiając w nakazanej
brance niegodziwy środek polityczny, wszyscy bez różnicy stronnictw
i zdań pracowali na to, aby powściągnąć oburzenie narodu. Dziś nastąpił
wybuch i wobec faktu dokonanego podzieliły się mniemania.
Któż ma po sobie prawdę, czy ci, którzy wiele się spodziewają
po rozpaczliwym wysileniu, czy ci, którzy myślą, że droga to bardzo
niepewna i że niekoniecznie do wspólnego dla jednych i dla drugich celu
prowadzi?
Zapytanie zaiste wielkie! Dziś nie pora w całej je
rozciągłości rozbierać. Wystarczy, gdy powiemy, że jakeśmy widzieli
naprzód i razem z drugimi niepodobieństwo wygranej wobec obojętnego
a miejscami nieprzychylnego usposobienia masy narodu, to jest włościan,
i wobec mało posuniętego wewnętrznego rozkładu w Rosji, tak i teraz,
choć inni zmienili przeświadczenie, nas to samo niepodobieństwo kłopoce.
Nie objawialibyśmy głośno zdania naszego teraz, gdyby
tylko szło o stanowisko teoretyczne lub o to gorzkie a mizerne zadowolenie
na później, że się przewidziało i zapowiedziało klęski, dotąd zwykle
prawdopodobniejsze w naszym położeniu niźli pomyślność; bo chociaż mniemamy,
że nie można, że nie godzi się rozumu poświęcać sercu i przepoławiać
człowieka wtedy, gdy właśnie potrzebuje on wszystkich władz duszy swojej
do męskich postanowień, ciężko nam i bardzo ciężko głos zabierać wobec
lejącej się krwi szlachetnej i czystej, wobec gotowych i rwących się
naprzód poświęceń, wobec mordów i pożóg, jakie szerzy dzicz moskiewska
i wobec przewrotnych kombinacji polityki; ale choć łatwiej i wygodniej
milczeć, musimy mówić, bo każe sumienie.
Dziś u nas chodzi o to, czy trzeba koniecznie wszystko
poświęcić dla solidarności narodowej, która jest niezawodnie wielkim
obowiązkiem, i czy przyszła pora ostatecznych wysileń?
My odpowiadamy z przekonaniem głębokim, zwłaszcza co
do tej części kraju, do której należymy, że jeszcze godzina zastanowienia
się nie minęła.
Narodom nie przystało rzucać się w kolej azardów na
ślepo; one powinny patrzeć prawdopodobieństwa wygranej.
Prawda, wielkie jest znaczenie krwi przelanej, męczeństwa,
cierpienia. Te wszystkie rzeczy posiadają niezrównaną mistyczną siłę,
którą uznajemy. Z tym wszystkim ileż dotąd krwi i poświęceń wydaliśmy
a jednak wyzwolenie nie przyszło. I czy podobna zaręczyć, że dzisiejsze
ofiary szalę miłosierdzia Bożego na naszą stronę przechylą?
Zresztą inne części Polski zasobniejsze są i silniejsze
w sobie, każda z nich może wytrzymać i przetrzymać klęski ciężkie. Myśmy
osłabieni wielce, a skoro w uniesieniu szlachetnym lecz nieoględnym
poświęcimy takie rzeczy, które stanowią źródło lub podporę życia krajowego,
jakąż wielką, jakąż trudną do wynagrodzenia szkodę poniesiemy.
Przysłuchajmy się, co mówią ci, których nieprzejednaną
niechęć znamy; oni by radzi całą młodzież naszą popchnąć, widzieć wszystkie
zasoby nasze rzucone co prędzej na ofiarę.
Dotąd za każdym wstrząśnieniem tracił w prowincji naszej
na sile żywioł polski, a żywioł obcy wzmagał się. Nie zamykajmy oczu
na tę oczywistą prawdę.
I to prawda, że usiłowania przedsiębrane w źle obmyślaną
chwilę słabymi nas czyniły wtedy, gdy czas istotnie sposobny nadszedł.
Słychać tu i ówdzie, że ruch dzisiejszy dlatego ważny
szczególniej, że w nim po raz pierwszy występuje wybitniej stan średni.
Najzupełniej przeczymy, żeby tak było w istocie. Dotąd przy każdej sposobności
wszystkie klasy narodu ochoczość do poświęceń pokazywały. Nikt nie upatrywał
różnic pod Kościuszką i w czasach napoleońskich; w r. 1831 i mieszczanie
i włościanie spieszyli hurmem w szeregi narodowe. Dzisiaj we wszystkich
warstwach społecznych widać z jednej strony skwapliwość, z drugiej powstrzymanie
się, w powstaniu wszystkie z wyjątkiem włościan licznych przedstawicieli
mają. Przecież co chwila to o dowódcach, to o poległych ze szlacheckimi
nazwiskami słyszymy. Dodamy jedną jeszcze okoliczność, objaśniającą
niezmiernie położenie kraju i zaprzeczającą jakimś niby stanowym rozróżnieniom:
wiadomą jest powszechnie rzeczą, że między przywódcami w kierunku pracy
organicznej większość należała i bodaj należy do klasy, którą zwą średnią.
Ach! nie rozdzielajmy i nie rozróżniajmy tam, gdzie rozdział nie nastąpił
fatalnie, owszem bierzmy się razem do mozolnej pracy, aby znieść chwilowe
poróżnienia, które zręczna polityka wywołała i powtarzajmy za wieszczeni
"jeden tylko jeden cud, szlachta polska polski lud".
W tej chwili pojawiać się zaczyna rzecz niemałej doniosłości.
Głos opinii publicznej we Francji, w Anglii, w Szwecji, we Włoszech,
w Austrii, nawet w Prusach, ozwał się z siłą wielką, ocknęły się w sumieniach
wyrzuty, które nie przestaną trapić narodów póki sprawiedliwość całkowita
Polsce wymierzoną nie będzie. Odżyło przekonanie, iż Europa nie znajdzie
spokoju, aż chyba kiedy krzywdę nam wyrządzoną nagrodzi. W Izbach angielskich
usłyszeliśmy wymowne głosy, w Izbie berlińskiej sprawa nasza poniewierana
niedawno, wywołała niesłychaną burzę parlamentarną. Co więcej pół-urzędowe
dzienniki francuskie i angielskie przemawiają silnie za potrzebą podniesienia
kwestii polskiej i zasłonięcia narodu polskiego od dalszych nieszczęść.
Nie przeczymy, że ma to swoją wagę i znaczną; wszelako nie spuszczajmy
się zanadto na obietnice i na dobre a niezawodnie szczere obecnie słowa
z zagranicy. Niedawno przesadzano u nas w jedną stronę: była skłonność
powtarzać, że nie godzi się oczekiwać czegoś od obcych, że sami sobie
wystarczymy; teraz bodaj chylą się umysły i zbyt łacno chylą w drugą
ostateczność. Zapewne, godzi się oczekiwać, ze interwencja mocarstw
wymoże cofnięcie tej konwencji, która choć zamierzona przeciw nam, z
wielu względów służy naszej sprawie; zapewne łacno przewidzieć, że wdanie
się gabinetów zasłoni kraj od zbyt ciężkich klęsk i odwetów w razie
nieudania się powstania; zapewne możemy się spodziewać, że kwestia polska
zajmie odtąd miejsce między innymi kwestiami uznanymi, czyli jak się
wyrażają Anglicy "kwestiami otworzonymi", ale więcej przypuszczać
trudno. Pamiętamy rok 1831: nie zabrakło wtedy i współczucia publicznego
i nacisku opinii i głosów wymownych i pocieszających oświadczeń, a jednak
skończyło się na niczym. Niezawodnie polityka dzisiejsza wyższą jest
i śmielszą od polityki Ludwika Filipa; wszelako Francja wojny nie wypowie
zaraz, a my, zwłaszcza w naszej prowincji, łacno ponieść możemy straty,
których się nie powetuje i które i tą nam jeszcze szkodę przyniosą,
że dostarczą później przeciw nam argumentów ku utrudnieniu, iżby słuszne
nasze żądania w całej rozciągłości za słuszne przyznano.
To, co tu mówimy, mówimy dla ludzi, na których ciąży
odpowiedzialność za drugich. Młodzieży nie wstrzymają przedstawienia
i rozumowania choćby najoczywistsze. Młodzież ma jedną myśl, jedno uczucie
i z uniesieniem wita porę urzeczywistnienia ideałów swoich. Jej się
nie dziwimy.
Rozważniejsi patrioci muszą zastanawiać się. Przecież
wszyscy pomimo wzruszenia nieuchronnego i wyłącznego zajęcia, jakie
w nich budzą wypadki w Królestwie, są jednak w stanie rozporządzać sprawami
osobistymi, nawet interesami małego znaczenia; niechajże nie odrzucają
na bok tej czerstwości umysłowej i tego skupienia, gdy idzie o rzecz
takiej wagi jak pomyślność ojczyzny.
Nie czas teraz na spory czy jedni czy drudzy lepiej
Polskę miłujemy; wszyscy ją kochamy, a Pan Bóg sądzi, kto kocha goręcej
i bezinteresowniej. Nie chciejmy pierwszymi się czynić, to by znaczyło,
że myślimy, iż zwycięstwo bliskie i że przezorność każe o nagrodę się
starać. Jeszcze w każdym razie dużo trudu i dużo poświęcenia czeka Polaków.
Wypowiedzieliśmy przekonanie nasze zwięźle, jak przystało
na czasy dzisiejsze, ale szczerze jak mamy powinność wydając pismo publiczne,
które nie może usunąć się w takich razach i zamilknąć.
Przyszłość nie niepokoi nas zbytecznie. Ufamy Panu
Bogu, który i z klęsk często coś dobrego wyprowadza, Raczej nam chodzi
o to, żeby ludzie działający w pełności swojej wolnej woli, wszystkie
obowiązki dobrze rozważyli i zrozumieli. Myśmy nie jeno uczuciem choćby
najszlachetniejszym, ale bacznością na dobro kraju, doświadczeniem i
roztropnością kierować się powinni.
W Panu Bogu najsilniejsza nadzieja nasza w tej trudnej
chwili. Wie on ileśmy wycierpieli i z jakimi nieprzyjaciółmi do walczenia
mamy, zna zamiary na zgubę naszą powzięte i nie pozwoli byśmy upadli.
Miłosierdzie Jego bez granic, więc choć wieleśmy zawinili i nie dość
odpokutowali, wolno nam spodziewać się, że zmiłowanie nadejdzie. Czy
rychło? To tajemnica Boża. W każdym razie my nigdy złożyć nie możemy
wiary w sprawiedliwość ostateczną, przekonania, że sprawa nasza słuszna,
i ufności, że cokolwiek dziś nastąpi przemoże ona w końcu wszelkie
niepowodzenia, wszelkie błędy zwycięży.
|